V. Zabił różę.
Ten dzień był wyjątkowo zimny - jak na lato i tamten region kraju. Niebo było zachmurzone, a na wszystkim spoczywał szklisty szron. Co jakiś czas popadało. W powietrzu wisiała wręcz wilgoć, a jego ostrość barwiła policzki na różowo.
Tego dnia Roche postanowił osłonić rośliny przed tą lodówką - bo trzeba powiedzieć, że nocą temperatura miała się jeszcze bardziej obniżyć.
Chłopak praktycznie nie czuł już kończyn i cały drżał po kilku krzakach i kwiatach. Na szczęście zostały mu już tylko róże, których, o dziwo, nie znosił. Praktycznie zawsze musiał je w jakiś sposób zniszczyć- a to urwać kwiat, a to złamać łodygę..jednym słowem? Terrorysta dla róż.
-Cholera.-Zaklnął pod nosem, kiedy kolejny raz się ukłuł.
-Coś się stało?-Usłyszał głos za sobą, przez co podskoczył i wylądował na kwiecie.
Naprawdę? Znowu?
Jęknął, czując ostre kolce na swojej twarzy.
-To bolało.-Skwitował Natanael, jednakże Word nie miał pojęcia, czy mówił o nim, czy o róży.-Nic wam nie jest?
-Um..mi nic-Chłopak zażenowany wstał, otrzepując ubranie.-Tylko kilka zadrapa..--
-Czekaj - Roche poczuł jak staje mu serce, kiedy palce wyższego znalazły się na jego twarzy. Zielonooki pozbył się odrobiny ziemi z policzka Rusell'a.
Przez tę sekundę, kiedy ich twarze były tak blisko siebie, Roche mógł dokładnie przyjrzeć się oczom towarzysza; mieniły się one wszystkimi odcieniami zieleni, przez co przypominały mu las lub jakąś puszczę. Niestety nie umiem wam ich opisać słowami, jednakże uwierzcie mi, zapierały dech w piersiach. I gdybyście zapytali o to Roche on również by tak stwierdził.
-Kochanie-Tym razem Natanael zwrócił się do róży, a jego koledze było wstyd za samego siebie, ponieważ poczuł nutkę zazdrości-Przepraszam cię za niego. Naprawdę nie chciał cię skrzywdzić-Przejechał dłonią po ziemi, na której walaly się czerwone płatki.- Co mówisz? Nie, oczywiście, że nie umierasz. Skąd ci to przyszło do głowy?-Przekręcił głowę na bok, przymykając powieki.
Z jednej strony całe to wydarzenie było bardzo ciekawe, z drugiej zaś; bardzo dziwne. Nie zmieniało to jednak faktu, że Word patrzył na rozmawiającego Natanaela całkowicie oczarowany. Wszystko, co mówił, brzmiało jak jakaś obietnica, przeprosiny, pociecha- wszystko w jednym. Nie mógł oderwać wzroku od tego, co działo się przed nim.
Wyższy zacisnął powieki, ujawniając jedną, samotną łzę.-Masz rację, różo.-Nagle wydawało się, że wiatr ucichł i wszystko nasłuchiwało jego wyznania.- To, czy odżyjesz, nie zmienia faktu, że twoje piękne dzieci umarły.-Powiedział gorzko, a osobie za nim było jeszcze bardziej głupio.
-Czy...czy ja ją zabiłem?-Zapytał, drżącym głosem. Niewiele zrozumiał z wypowiedzi drugiego, więc wolał być pewien.-Przepraszam.-Dopowiedział cicho.
-Spokojnie, nie mamy ci tego za złe-Ton głosu Natanaela dalej był smutny, jednakże nie słychać w nim było chociażby cienia zarzutu.- Róża będzie mieć nowe dzieci. Wszystko zawsze może być nowe.-Powiedział, już bardziej sam do siebie. Roche odetchnął z ulgą.
-Musimy zrobić im pogrzeb, Word.-Zaczął, po chwili ciszy.-Zakopmy te kwiaty blisko matki.
Ów wspomniany wykonał polecenie. W tej chwili na liczyło się dla niego to, jak głupio ono brzmiało. Było mu przykro i przez tę chwilę róża była dla niego prawdziwym człowiekiem, byli sobie równi.
W absolutnej ciszy pochowali dzieci czerwonej damy. Poczucie winy nie mogło opuścić niższego, a łza podczas tej ceremonii niejednokrotnie się zakręciła. Uwierzył w to wszystko, zrozumiał, że nieświadomie popełnił coś okropnego. Zaczął patrzeć na kwiaty zupełnie inaczej- jak na przyjaciół, nie wrogów. Nie były już zwykłymi badylami, tylko istotami, które czują.
Tego dnia zabił różę. Może nie dosłownie, bo zabił jej dzieci, ale czyż to nie jest jeszcze gorsza zbrodnia? Matka będzie je długo opłakiwać.
Wracając do domu, pociągał nosem, nie mogąc uwierzyć, że popełnił taką zbrodnię. Nie pierwszy raz, zaznaczmy.
Był mordercą róż.
_______________
Hej
Nie podoba mi sie ten rozdział, przepraszam za błędy, bye
~Olek.
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro