III. Schowali się wśród drzew.
Pisał i betował: Olek.
_______________________________
-Czyli jesteś w moim wieku, tak?-Zagadnął, będąc sam na sam z zielonookim.
Znajdowali się w sadzie. Roche uwielbiał to miejsce; uwielbiał smak i zapach jabłek, dodatkowo też lubił gubić się pomiędzy rozłożystymi koronami drzew. Będąc dzieckiem, bardzo często przychodził tutaj, gdy jego rodzice się kłócili. Zazwyczaj siadał wtedy na drzewie i objadał się owocami, wracając do domu dopiero, gdy zaczęło się ściemniać. Było to miejsce, w którym nikt go nie szukał, mimo iż każdy wiedział, że to jego kryjówka. Czuł się tu bezpiecznie.
-Można tak powiedzieć.-Gabriele odparł zagadkowo, zrywając kolejne jabłka i wrzucając je do koszyka.
-Dlaczego musisz być taki tajemniczy?-Roche prychnął.-Nie chcesz mi powiedzieć o sobie nawet podstawowych informacji.-Wspiął się na drzewo, chcąc dosięgnąć najwyżej położonych darów jabłonki.
-A po co ci te informacje?-Odpowiedział pytaniem. Jego głos zagłuszyły liście, poruszone przez nagły powiew wiatru.-Przecież nie potrzebujesz ich, aby mnie poznać.
-O czym ty mówisz? Oczywiście, że potrzebuje.-Niższy żachnął się.
Chłopak zaśmiał się pod nosem. Wysypał zawartość swojego koszyka do większego wiadra, by po chwili powrócić do zbierania.
-To bardzo proste. Czy jeżeli powiem ci, jak się nazywam, gdzie mieszkam, ile mam lat, będzie to oznaczać, że mnie znasz? Odpowiedź brzmi nie. A wiesz dlaczego? Bo to tylko puste, zbędne informacje.-Jego ton był uspokajający.-I tak nie będziesz nic o mnie wiedział.
Jego towarzysz zastanowił się chwilę.
-Masz rację.-Odparł po chwili ciszy. Nigdy nie patrzył na to pod tym względem. Spotykając kogoś, z góry pytał się go o jego podstawowe dane, nie zastanawiając się nawet, jaki jest to człowiek.-Nie zmienia to jednak faktu, że chciałbym wiedzieć, jak się do ciebie zwracać.
-Nazwij mnie jak chcesz.
-Co?
-Nie ważne, jakie imię mi nadasz, będzie ono moim imieniem.-W jego głosie nie było słychać nawet nuty rozbawienia.
-Przecież to niedorzeczne.-Roche mruknął pod nosem, gwałtownym ruchem zrzucając z siebie jakiegoś natrętnego owada.
-To nie jest niedorzeczne. Nazwałbym to nieograniczonymi możliwościami.-Nawiązali kilkusekundowy kontakt wzrokowy. Szatyn szybko odwrócił głowę, zawstydzony. Nawet minimalne spojrzenie w oczy Gabriela było dla niego męczarnią.
-A więc mogę cię nazwać chociażby.. Gaylordem?-Nie miał pojęcia, czemu akurat to imię wpadło mu do głowy. No dobra..wiedział. Tak nazywał się główny bohater jego ulubionej komedii. Albo nie, inaczej. Jedynej komedii, którą lubił.
Oboje się zaśmiali.
-Nie wiem, skąd ci to przyszło do głowy, ale tak, to znaczy, że możesz nazywać mnie Gaylordem.- Rzekł Gabriel, dalej trochę się śmiejąc.
-Żartowałem, nie zrobię ci tego.-Młody Rusell uspokoił się nieco.-Co powiesz na..Natanael?-Wgryzł się w jedno z jabłek.
-Postać z Biblii?-Spojrzał na niego, nieco zaskoczony.
-Z Biblii..? E, nie wiem, kiedyś spotkałem się z tym imieniem i mi się spodobało.-Było mu głupio, nie wiedząc o tym, że nazywała się tak jakaś postać z Pisma Świętego.
-Nie ważne.-Jego nowy przyjaciel uciął.-Ale dobrze, podoba mi się. Jeżeli chcesz, możesz tak na mnie mówić.-Natanael kolejny raz przesypał zawartość koszyka do większego wiadra.-Idziemy? Nie ma już miejsca na kolejne owoce.-Dodał.
-Posiedźmy tu chwilę.-Roche zaproponował. -Bardzo dawno mnie tu nie było, nie chce jeszcze wracać.
-Dobrze, Word.-Chłopak usiadł pod drzewem, na którym siedział szatyn.
-Word?-Mruknął, sadowiąc się obok Natanaela.
-Sobie też dałem inną możliwość nazywania ciebie. Czy to źle?-Spojrzał na niego.
-Nie.-Powiedział szybko.-Nie rozumiem tylko, dlaczego akurat „Word".
-Dlatego, że nic nieznaczącymi wyrazami próbowałeś mnie określić.
Uśmiechnęli się do siebie. Myśl o tym, że mogli się nazywać imionami, którymi nikt inny ich nie nazywał, przyprawiała ich o dreszcze.
________________________
No hej
Muszę przyznać, że pisanie tej książki mnie uspokaja oraz bardzo lekko mi się ją czyta, co jest u mnie nader dziwne.
~Olek.
(za wszelkie błędy przepraszam)
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro