II. Chłopak bez imienia.
Wchodząc do domu, uderzył w niego zapach jaśminu, pewnie przez herbatę, którą dziadek nałogowo wręcz pił. Lekko zakręciło go w nosie, dawno już bowiem nie czuł tej nachalnej woni. Położył swoje torby w przedpokoju, wzdychając ciężko. Były one ciężkie, a Roche był dość wątłym i chudym nastolatkiem.
Wszedł do salonu, w którym siedział już jego dziadek. Na stoliku kawowym postawił trzy filiżanki herbaty, dwie jaśminowe i jedną cytrynową. Mimo słabej pamięci dobrze pamiętał, jak jego wnuk ją uwielbiał.
Pan Rusell uśmiechnął się przyjaźnie. Młodszy odwzajemnił gest i usiadł naprzeciwko niego, widząc przez okno swojego ojca, który wałęsał się po werandzie. Nie lubił on z nimi przebywać; z zazdrością patrzył na ich dobre relacje. Wolał więc dać im czas sam na sam i dopiero później przyjść, by wylać mdłą, zimną już, herbatę.
-Co tam u ciebie, Roche?-Zapytał staruszek, biorąc filiżankę w dłonie.
Chłopak chciał powiedzieć mu tak wiele. O zachowaniu jego rodziców, o problemach w szkole, a swoim samopoczuciu i o tych wszystkich rzeczach, które go trapiły bądź denerwowały. Czuł, nie, wiedział, że może zaufać temu człowiekowi, bo wiele razy już mówił mu co mu leżało na sercu. Jednakże wtedy, w tamtym momencie, nie miał mu nic ważnego do powiedzenia.
-Okej.-Wydukał, uśmiechając się lekko, wzrok przenosząc na swój napój.-A u ciebie, dziadku?
-U mnie też jest okej. Ale wiesz-Urwał nagle, by nabrać powietrza.-Jedna rzecz się zmieniła.
-Jaka?-Uważnie na niego popatrzył.
-Zatrudniłem kogoś do pomocy.-Powiedział dumnie.-Dodatkowo jest to osoba w twoim wieku. Zawsze narzekałeś, że nie masz tu znajomych.
Nastolatek zdziwił się. Jego dziadek nie był typem człowieka, który lubił z kimś dzielić czas i prosić kogoś o pomoc, więc w życiu by się nie spodziewał, że zdecyduje się na taki krok. Uważał jednak, że była to jak najlepsza decyzja.
-Jak ma na imię?-Zapytał, zainteresowany tematem.
-Może uznasz mnie za głupca, ale..-spojrzał w innym kierunku, a jego wzrok stał się jakiś nieobecny.-Nie mam pojęcia. Mówię na niego Gabriele.
Roche prawie zakrztusił się swoim naparem.
-Zatrudniłeś kogoś nawet nie znając jego imienia?!-Podniósł głos, wstając.-Dziadku, to nieodpowiedzialne!
-Wydał mi się być miłym chłopakiem.-Obruszył się.-Z resztą..imię to tylko wyraz. Co mi da to, że będę je znał? Gabriele jest pracowity i uczciwy. Tyle mi wystarczy.
-Jak tam chcesz.-Jego towarzysz uspokoił się lekko.-Ale gdy go spotkam, od razu mu powiem, że ma się przedstawić.-Zaoponował.-Dobra.-Wypił herbatę duszkiem.-Idę zanieść mój bagaż i mogę iść coś robić.-Pobiegł do przedpokoju i zaczął wciągać ciężkie torby po wąskich, krętych schodach. Już miał się poddać, gdy poczuł, jak ciężar nagle maleje.
-Może pomogę?-Usłyszał głęboki głos za sobą, przez co przeszły go ciarki. Obrócił się szybko i znieruchomiał.
Gabriele, brunet o przypalonych od słońca włosach, śniadej karnacji i zielonych jak mech oczach był bardzo przystojny. W dłoniach trzymał jedną z toreb, tę najcięższą. Wyglądało to tak, jakby ważyła tyle co piórko. Uśmiechał się ciepło.
-T-Tak, jasne.-Roche zaczerwienił się odrobinę.
Z pomocą tajemniczego pomocnika jego dziadka przeniósł swój bagaż do jego tymczasowego pokoju.
-Nareszcie.-Westchnął, wymęczony.-Dzięki za pomoc.-Dodał, starając się nie patrzeć na Gabriela. Czuł się niezręcznie w jego obecności. Dlaczego właściciel domu nie ostrzegł go, że jego nowy pracownik jest tak piekielnie przystojny?
-Jesteś Roche, tak?
-Może.-Wyznał.-A ty Gabriele?
-Może.-Uśmiechnął się, siadając na łóżku.
________________
Ogólnie to mam nową nazwę na ig: _.pokuta._
~Valu.
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro