I. Zasmakował wiejskiego powietrza.
Roche nie lubił wyjeżdżać na wieś. To miejsce nader go denerwowało, nie tylko przez brzydki zapach, nadmiar obowiązków czy poranne wstawanie, lecz także przez słaby zasięg internetu. Trzeba jednakże powiedzieć, że nie był on popularny w swojej szkole, wręcz przeciwnie-od lat uważany był za klasowego odludka, który miał dziwne spostrzeżenie na wiele spraw, które jego rówieśnikom wydawały się ważne. Pewnie on też patrzyłby na nie ich okiem gdyby nie ojciec sięgający po whisky wieczorami czy wiecznie zapracowana matka z malinkami. Tak, jego rodzice byli typem tych rodziców, którzy jedyne czego byli w stanie nauczyć to liczenia tylko na siebie.
Wifi nie było mu więc potrzebne do rozmów z kolegami z klasy, do przeglądania instagrama czy twittera. Wszystkie audiobooki których słuchał były online, a tutaj trzeba wspomnieć, iż szatyn był niespełnionym pisarzem, poetą i filozofem, szukającym alternatywnych zakończeń gier, książek, piszącym nudne, depresyjne wiersze, zastanawiającym się nad sensem życia w swoich przemyśleniach. Jednym słowem był wrakiem człowieka, słuchającym Nirvany.
Nie zrozumcie mnie źle; nie jestem typem narratora, który chce przedstawić głownego bohatera w złym świetle, co to to nie. Nie mam też nic do rocka czy metalu, ponieważ sam słucham tych gatunków. Roche jednak, obiektywnie mówiąc, był nastolatkiem wyniszczonym przez społeczność, może i nie rozumianym emo dzieckiem, opryskliwym bahorem i chodzącą depresją. Stał na pograniczu interesowania się a obsesją jeżeli chodziło o zespoły muzyczne. Nie umiał przyjmować krytyki, na przykład odnośnie jego amatorskich wierszy, był egoistą i człowiekiem nieczułym na ludzką krzywdę przez to, że uważał swoje dzieciństwo za najgorsze. Możnaby go porównać do zlepka wszystkiego, co wypadło z puszki Pandory.
-W tym roku będzie fajnie, zobaczysz.-Zapewniał go ojciec siedzący na miejscu kierowcy. Powiedział to tak pewnie, że chłopakowi zachciało się śmiać. Co roku tak mówił. Co roku to dla niego było wygodne takie rozwiązanie na spędzenie wakacji. W końcu pole, rozciągające się tuż obok domu dziadka, było na tyle rozległe i opustoszałe, że było idealnym miejscem na samotne wieczory z alkoholem.
Roche westchnął tylko, bawiąc się zamkiem swojej kurtki. Nie chciał się kłócić, ponieważ przez to, że przerabiali to tyle razy wiedział, że nie ma w tej kwestii nic do gadania. Zastanawiał się tylko, jak uda mu się przeżyć te wakacje w jakże męskim gronie. Jego matka nie mogła z nimi pojechać. Ale któż by się dziwił?
Dojechali dosyć szybko. Farvell, mała, podobno urocza wieś, znajdowała się zaledwie sto kilometrów od ich miasta.
Dom dziadka był najdalej położonym punktem w tej małej miejscowości, którego otaczały pola pszenicy, żyta czy maków. Aktualnie najstarszy Rusell cenił sobie bowiem samotność i ciche, ustronne miejsca.
Dom był typową, kilkudekadową piętrówką, pokrytą drewnem, od którego odpadała błękitna farba. Miał przeurocze, białe okiennice oraz niedawno remontowany ganek, który zaburzał antyczność budynku.
-Wysiadaj i bierz swoje bagaże.-Ponaglił go ojciec, gdy o kilka sekund za długo wpatrywał się w pole za oknem. Chłopak posłusznie wykonał polecenie z lekkim grymasem na twarzy.
Zanim zdążył wyjąć drugą torbę, poczuł szorstką dłoń na swoim ramieniu.
-Witaj, Roche.-Wychrypiał jego dziadek.-Urosłeś.-Dodał, przyglądając mu się.
-Cześć, dziadku.-Przywitał się, natychmiastowo zabierając od niego torby, które starszy nieudolnie próbował podnieść. Trzeba było przyznać, że miał dobre relacje z dziadkiem. Mimo, iż był on z innego pokolenia, zawsze chętny był do wysłuchania jego zażaleń. Szalenie miły i cierpliwy człowiek.
-Może napijecie się herbaty?-Zagadnął, spoglądając trochę krzywo na ojca siedemnastolatka. Oboje pokiwali głowami.
Staruszek zniknął we wnętrzu domu, zostawiając Roche powoli przyzwyczającego się do nowego, wiejskiego powietrza oraz jego ojca, już tęskniącego za kieliszkiem.
__________________
Ten rozdział to chyba mój ulubiony jeżeli chodzi o wszystkie moje książki.
Niesprawdzany.
~Valu.
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro