Chapter XVI - Miracle? Rather, the Magic of Awesome Christmas!
Przepraszam za spóźnienie, ale połączenie końca roku szkolnego i braku weny, to zdecydowanie zła mieszanka. Mam nadzieję, że mimo to rozdział przypadnie Wam do gustu, bo dzieje się w nim wiele rzeczy, a kilka tajemnic zostaje odkrytych!
Zapraszam do czytania i życzę miłej lektury, Potterhead!
____________________________________
(Rozdział 15 - Cud? Raczej Magia Niesamowitych Świąt!)
– Angela? Co się dzieje? – zapytała Ginny, zerkając w kierunku drzwi.
– H-Harry, chodź tu! – wyjąkała rudowłosa.
– Wtedy ją obudzę... – zielonooki zerknął na kolana. – Wszystko w porządku?
– Więc zrób to tak delikatnie, żeby tego nie uczynić, na Merlina! Pamiętasz, jak wysłaliśmy wiadomość do zaświatów, co nie?
– No tak... – odpowiedział niepewnie. – Co to ma do rzeczy?
– Chyba dostaliśmy odpowiedź – dodała słabo.
– Żartujesz?!
– Jak inaczej wyjaśnisz, że na korytarzu stoi patronus jelenia, który ewidentnie chce się dostać do salonu?
Chłopak z niesamowitą delikatnością włożył ręce pod plecy matki i uniósł ją lekko, po chwili kładąc ją na poduszkę i okrywając troskliwie kocem. Następnie podszedł do siostry i sam omal nie krzyknął. Rzeczywiście stał tam srebrny jeleń, który patrzył na nich przyjaźnie swoimi brązowymi oczami, wskazując porożem na kanapę.
– Ale ona dopiero zasnęła, tato! – jęknęła błagalnie Angel. – Jest przemęczona, bo spała ledwie pięć godzin i do tego płakała...
Jednak patronus nie ruszył się z miejsca, co Harry zinterpretował prawidłowo.
– Dla niej też masz wiadomość, prawda? Ważną, w dodatku? – odpowiedziało mu skinienie pyszczkiem.
– Dobrze, ale jeśli z tego powodu zarwie kolejne noce, to dostaniesz ode mnie odpowiedź zwrotną! – ostrzegła orzechowooka.
Spojrzała jeszcze raz z bólem na jelenia, po czym wspólnie ruszyli do salonu.
Harry usiadł obok Lilith, a Potter'ówna ukucnęła na podłodze, dotykając ramienia rodzicielki.
– Mamo, wstawaj – powiedziała cicho, co tamta skomentowała jedynie niezadowolonym zaspanym mruknięciem. – Mamo, to ważne. Mamusiu, wstawaj, musimy porozmawiać... Później się położysz znowu, obiecuję, ale teraz musisz być przytomna.
– Po co? – wymamrotała sennie, nadal nie otwierając oczu.
– Myślę... Uważam, że nie pożałujesz. Masz wiadomość do odebrania – w tym momencie kobieta spięła się, źle interpretując to, co powiedziała. – Nie od Voldemorta, spokojnie.
Kobieta mruknęła coś jeszcze w geście sprzeciwu, ale w końcu zmęczona podniosła się do pozycji siedzącej. Lily przetarła oczy, patrząc chwilę później na dzieci, aż jej wzrok przeniósł się na srebrnego patronusa. Rozszerzyła coraz bardziej załzawione oczy, zakrywając usta dłonią. Harry mocno ją objął, a Angie trzymała jej dłonie, gładząc je uspokajająco.
– James – szepnęła jedynie.
– Dla ciebie także ma wiadomość, więc nalegał, żeby cię obudzić – wyjaśnił szeptem Harry.
– Jaką wiadomość? – spytała łamiącym się głosem.
– Nie mamy właśnie pojęcia, więc... Jeśli będziesz gotowa, to powiedz.
– Nie wiem, czy kiedykolwiek będę gotowa. Zaczynajmy.
– Jesteś pewna? – skinęła delikatnie głową.
– Niech będzie – Rodzeństwo spojrzało na patronusa. – Zaczynajmy.
Zwierzę uniosło głowę, patrząc prosto na adresatów wiadomości swoimi ciemnymi oczami. Rodzeństwo Potter przytuliło się, mocno obejmując rodzicielkę, czekając niecierpliwie na odzew.
– Harry, Angel. Rogasiątko, Aniołku. Naprawdę nie musicie dziękować. Robiłem tylko wszystko, by chronić tych, na których mi najbardziej mi zależy. Wiem, że tęsknicie, to widać po Was na co dzień. My także tęsknimy i strasznie Was kochamy. Syriusz, Frank, Alice i Dorcas prosili, by przekazać Neville'owi i Lexie, że także ich mega kochają i tęsknią. Tę wiadomość do Waszej matki możecie chyba już przekazać sami... A właśnie, gdy przy Waszej matce jesteśmy... – Lily spojrzała na jelenia, nie rozumiejąc, o jaką wiadomość chodzi. – Może nie stosujcie aż takich radykalnych środków i nie poświęcajcie tak swojej psychiki jak wtedy, ale proszę, dbajcie o nią, żeby się nie poddała. Prawdopodobnie początkowo będzie protestować, ale wierzcie mi, w końcu zrozumie, że to wszystko dla jej dobra. I nie bójcie się okazywać swojego bólu przy niej, bo jest świadoma, że cierpicie, chce Wam pomóc, ale nie wie, kiedy ani jak, bo nie dajecie się. Ból to nie słabość. My wszyscy jesteśmy z Was tacy dumni... Zobaczymy się jeszcze, obiecuję, mała.
W tym momencie patronus spojrzał na zapłakaną Lilith, zbliżył się i otarł pyszczkiem jej policzek. Ona widocznie już wiedziała, że przyszła pora na wiadomość do niej, więc wtuliła się mocniej w syna i spojrzała swoimi zielonymi tęczówkami w te orzechowe, starając się nie zerwać kontaktu wzrokowego.
– Lily, skarbie – przemówił cicho, na co jeszcze więcej łez spłynęło po jej policzkach.
– Jimmy – wyszeptała płaczliwie.
– Wiem, że ci trudno, ale proszę, nie poddawaj się, Rudzielcu – kontynuował ciepłym tonem. – To najgorsze, co możesz w tej chwili zrobić. Kochanie, zrozum, że poddanie się, nic ci nie da. Może łatwo mi mówić, ale żyj dalej, Liluś, jeszcze wszystko będzie dobrze.
– Bez ciebie nie będzie – sprzeciwiła się, nie zważając na to, że patronus nie odpowie.
– Nie zmieniaj się przez Riddle'a, bo on nie zasługuje na to, żebyś traciła siebie pod jego wpływem. Mała powiedziała ci to samo, pamiętasz? Bądź naszą Lily, nie Czarną Panią Voldemorta. Walcz, słońce, walcz z tym i pokaż tym wszystkim, co w ciebie wątpią, że nie tak łatwo złamać naszą Rudą Furię, naszą lwicę. I daj dzieciom się tobą opiekować. Im naprawdę bardzo zależy, żebyś była bezpieczna i szczęśliwa, nawet bardziej niż to pokazują. Nie widziałaś, co byli zdolni zrobić, mając kilka lat, a co dopiero po tylu latach rozłąki... Po prostu bądź sobą, Lily. Bądź tą Lily z domku w Dolinie Godryka, gdy spędzaliśmy całe dnie z dzieciakami.
W tym momencie jej psychika już nie wytrzymała. Dalej szlochając, zsunęła się z kanapy na kolana na podłogę, patrząc z niesamowitą tęsknotą i żałością na jelenia. Rodzeństwo Potter przykucnęło obok niej, dalej ją przytulając, choć ich policzki także były mokre. Już nawet nie powstrzymywali przy niej łez jak zawsze, tylko pozwolili im płynąć – ta sytuacja była niezwykle emocjonalna dla nich wszystkich. Patronus z kolei znów się zbliżył i zniżył do ich poziomu.
– Wierzymy w ciebie, Kochanie, my wszyscy. Dziewczyny, Frank, Łapa... Ja w ciebie wierzę. Dasz radę, Skarbie. Wystarczy, że teraz podniesiesz się mentalnie z kolan, a dalej będzie już z górki. Zarówno ty, jak i dzieci. Będę patrzeć na was tutaj, z góry, i strzec, jak bezustannie od tamtego dnia. My wszyscy będziemy. Obiecuję – zwierzę zaczęło powoli wstawać.
– Nie! – krzyknęła załamanym głosem dorosła Black'ówna. – Nie odchodź, błagam! Zostań! Zrobię wszystko, ale nie zostawiaj mnie znowu samej! Nas!
– Nigdy cię nie zostawię, Słońce. Was. Nigdy. Bo przecież „będziemy darzyć się miłością zawsze, w zdrowiu i w chorobie..." – tu urwał, jakby oczekując, że dokończy.
– "...i nic, nawet śmierć nas nie rozłączy" – dokończyła cicho kobieta.
Jeleń dotknął jeszcze jej mokrego policzka, aż nagle wydarzyło się coś niespodziewanego. Z naszyjników rodowych Harry'ego i Angel zaczęła wydobywać się czysta magia, która niewiele potem przepłynęła do wisiorka ich matki, a następnie po jej skórze, aż do dłoni, którą dotykała tego samego policzka co patronus. Cały salon zalało oślepiające biało-niebieskie światło, jednak Lily i patronus jej zmarłego męża nie przerywali kontaktu wzrokowego.
Po chwili, gdy światło zniknęło, jej oczy rozszerzyły się w szoku, bo naprzeciw niej kucał jej zmarły od piętnastu lat mąż. Uniosła lekko ręce, łapiąc dłonie małżonka w swoje własne. Kiedy tylko ich ciała zetknęły się, między nimi jakby przepłynął prąd. Patrzyli sobie w oczy jak oczarowani, nie zwracając uwagi na nikogo innego.
– Ja szaleję, ja naprawdę zwariowałam... – szeptała cicho kobieta. – Proszę, niech ktoś mi powie, że nie mam przewidzeń.
– Mama! – usłyszeli krzyk Alex.
Rozejrzeli się i jak się okazało, w pomieszczeniu byli wszyscy, o których wspominał patronus. Szatynka z kolei podbiegła do matki, a gdy ta wyciągnęła ręce w jej kierunku, wskoczyła jej w ramiona. Dorcas uniosła ją, a szarooka objęła jej talię kolanami, wtulając się w rodzicielkę.
– Moja mała dziewczynka, moja córeczka... – powtarzała z niedowierzaniem kobieta, tuląc ją po raz pierwszy w życiu.
– Tak strasznie tęskniłam, mamusiu – załkała najmłodsza Black'ówna. – Tyle razy marzyłam, żeby cię w końcu poznać...
– Ja także, mała, ja także... – mówiła ze łzami w oczach. – Jesteś taka do nas podobna...
– No przecież – uśmiechnęła się przez łzy dwunastolatka. – Wszyscy, co was znali, mówili mi, że jestem wykapaną matką z oczami po ojcu. No i podwójnie huncwockim charakterem, rzecz jasna.
– To ile teraz masz? – uśmiech dziewczynki zmalał.
– W maju będzie trzynaście – mruknęła, a uścisk kobiety się wzmocnił.
– Merlinie, trzynaście lat mnie nie było przy moim malutkim dziecku – mamrotała Meadowes.
– Na szczęście, nie odziedziczyła po tobie manii do ubrań – usłyszały rozbawiony śmiech, a zaraz potem obok nich pojawił się Łapa. Młoda Gryfonka skoczyła na ziemię i przytuliła obu rodziców, a z kolei jej matka spojrzała na męża bykiem, uderzając go lekko w ramię.
– Hej, ja wcale nie mam manii do ubrań! – oburzyła się.
– Wcale – mruknął ironicznie.
– Mówi ten, co nie mógł w szkole dwóch tygodni bez kawału wytrwać!
~~**~~
W międzyczasie Neville także podbiegł do swoich rodziców, żeby w końcu ich przytulić. Niewiele później, wzrok wszystkich znów wrócił na małżeństwo Potter. Siedzieli jak wcześniej, znów patrząc sobie w oczy po tamtej chwili ogólnego szoku.
– Wróciłeś – szepnęła Black-Potter, będąc tak blisko, że dotykali się czołami. Dzieliły ich tylko milimetry. – Wy wszyscy...
– Zawsze byliśmy, Liluś – odszepnął dorosły Potter, po czym wskazał na jej serce. – Tutaj. Ty za to pamiętałaś...
– Oczywiście, że pamiętałam. Jak mogłabym zapomnieć przysięgi małżeńskiej, którą sami układaliśmy, zwłaszcza tego zdania?
Kasztanowowłosa z niepewnością zbliżyła się jeszcze bardziej, aż w końcu delikatnie go pocałowała. Mężczyzna oddał ten rozpaczliwy, utęskniony i przepełniony miłością pocałunek, z każdą chwilą coraz bardziej zachłanny, co poskutkowało tym, że już pięć sekund później zapomnieli o obecności innych, obecności dzieci. Liczyła się tylko ta miłość.
Zielonooka wplątała palce w jego kruczoczarne włosy, a on trzymał ją jedną ręką w talii, zaś kciukiem drugiej ścierał łzy radości z jej policzków. Cały czas patrzyli sobie prosto w oczy, zieleń w brąz i brąz w zieleń. Pozostali patrzyli, jak Lily po piętnastu latach zaczyna wracać do normalności – no, piętnaście z tymi dziewięcioma, co nie żyła. Na ten obraz bezgranicznej, międzyludzkiej i przepięknej miłości.
Potterowie oderwali się od siebie po kilku minutach. W pomieszczeniu panowała cisza, przerywana jedynie ich głośno bijącymi sercami i przyspieszonymi oddechami.
– Tęskniłam, James – powiedziała Lilith, przytulając go mocno. Brązowooki objął ją równie mocno, całując w czoło.
– Ja także, Lily.
– Kocham cię, mój Huncwocie – rzekła po tylu latach.
– A ja ciebie kocham, Rudzielcu – odparł.
– Chodź, wstawaj – poprosiła dorosła Black'ówna, uśmiechając się łagodnie. – Myślę, że musisz kogoś zobaczyć.
Wspólnie wstali, trzymając się za ręce. Lily przeszła kilka metrów, zatrzymując się przy Harrym i Angeli, którzy aż drżeli z emocji, siedząc obok Freda i Ginny. Oboje podnieśli się, stając wreszcie twarzą w twarz z obydwoma rodzicami. Nie minęła minuta, aż oboje krzyknęli „tata!" i mocno przytulili ojca, po chwili przyciągając do tego uścisku także matkę.
Młodzi Potterowie płakali ze szczęścia, w końcu mogąc zacząć się cieszyć pełną rodziną. Kiedy w końcu przerwali uścisk, Angela złapała twarz taty w dłonie, przesuwając włosy z oczu identycznego koloru co jej własne i wyszeptała cicho.
– Tęskniłam, tatusiu. Tak mocno, że nawet najpotężniejsze zaklęcie torturujące nie byłoby w stanie pokazać mojego bólu po takiej stracie.
– Wiem, aniołku, wiem – odpowiedział, również nie przerywając kontaktu wzrokowego, a Angel ponownie poczuła łzy w oczach.
– Tyle lat... Przez tyle lat marzyłam, żebyś znowu mnie tak nazwał... – zapłakała szesnastolatka. – Dziękuję.
– To ja dziękuję – mruknął, a gdy Potter'ówna spojrzała na niego pytająco, dodał. – Że tak wspieraliście swoją matkę, byliście tą ważną dla niej podporą.
– Chcieliśmy jej zdrowia i szczęścia, to naturalne.
– Ale to, co czasami robiliście... Niesamowite, zwłaszcza w waszym wieku. Mieliście tylko kilka lat...
– Masz na myśli...? – zanim dokończyła pytanie, otrzymała pozytywną odpowiedź w postaci skinięcia głową. Skrzywiła się lekko, przypominając sobie te przeklęte dwa tygodnie z tysiąc dziewięćset osiemdziesiątego szóstego na łasce Voldemorta i Lestrange. – Nie było łatwo, tyle powiem. Aha, jeszcze jedno. Mamy gości w postaci szesnastoletnich was, więc rok jest jeszcze ciekawszy.
– Mówisz? – rzekła Dor. – Tak, z takimi gośćmi nie możemy się nudzić.
Angela odsunęła się, uśmiechając się lekko z – dopiero co zwróconą – dziecięcą radością. Oczy wróciły jej do normalnego koloru, gdy stanęła obok brata.
– Wiecie co? – zapytało Rodzeństwo Potter swoich przyjaciół. – Jednak okazało się, że te święta rzeczywiście będą niezapomniane i niezwykłe, jeszcze bardziej niż sądziliśmy.
– Nie da się zaprzeczyć – zaśmiała się nastoletnia Lily, trzymając ręce na biodrach. – A na pewno nie wtedy, gdy mamy w domu niezłe swatki – tu spojrzała na córkę i przyszłą szwagierkę. – Swoją drogą, zastanawiam się, jakim cudem wy jesteście takie do siebie z charakteru podobne?
– Rytuał chrztu – odpowiedział jej Harry. – Dzięki niemu dziecko przyjmuje także cechy rodziców chrzestnych, jeśli chodzi o charakter. A te dwie, masz rację, serio są momentami podobne.
– Oj tam, oj tam – parsknęły śmiechem dziewczyny. – My tylko odrobinę pomogłyśmy.
– Taaaa, w tej rzeczywistości Łapa także, jednak na waszym miejscu nie powtarzałabym akcji z drzwiami.
– Weź, nawet mi o tym nie przypominaj! – jęknęła dorosła Dorcas z Syriuszem. – Wrzeszczała na nas przez dobre pół godziny potem!
– Bo zamknęliście nas na cały dzień w klasie, bez różdżek, gdy się nienawidziliśmy! – oburzyła się Lilith.
– Poprawka – dodała bezczelnie dorosła Meadowes. – Kiedy ty myślałaś, że go nienawidzisz, a Potter na ciebie leciał od paru ładnych lat.
– Dorcas – syknęła kasztanowowłosa.
– I tak wiemy, że nas uwielbiasz – zachichotał starszy z braci Black.
– Popieram pytanie młodszej mnie z dzisiejszego śniadania – zadeklarowała zielonooka, kręcąc z niedowierzaniem głową.
– Czyli?
– Może kiedyś się dowiesz – ucięła wrednie temat kobieta, po czym wstała, chwytając męża za rękę. – Chodź, James, musimy porozmawiać.
Młodsza Lily zrobiła to samo. Rodzice Alex już otwierali usta, żeby coś powiedzieć, jednak drzwi szybko zamknęły się z hukiem. Koniec końców jednak odwrócili się do nastolatków i z ciekawością w oczach zapytali.
– To co? Jak tym razem ich zeswataliście?
– Młoda pomagała – nastoletnia Dor wskazała na Potter'ównę.
– Wiesz, że jako dziecko marzyłam, żeby ci w tym pomóc?
– Na serio? – sapnęła zdziwiona szatynka.
– Jak najbardziej ma serio – wyszczerzyła się dziewczyna. – No, w każdym bądź razie gdzieś pod koniec października albo na początku listopada miałam z Lilią pogawędkę, a później wystarczyła impreza po wygranym meczu Gryfonów, rozpalone hormony, nieco Whisky, godzina druga w nocy oraz idealnie trafione w czasie wyzwanie od mojej jakże genialnej matki chrzestnej i udało się.
Ta beztroska w jej głosie sprawiła, że wszyscy się zaśmiali.
– No bo, ileż można czekać? – obruszyły się Potter i Meadowes.
– Galeony same się nie zbiorą – wtrąciła szesnastoletnia Bethy.
– W sensie? – zapytał Reg.
– A ja obstawiałam, że zgodzi się w Hogsmeade... – wymamrotała zrezygnowana Water, kręcąc głową i patrząc na Smith. – Skąd wiedziałaś?
– Nie wiedziałam – zaprzeczyła blondynka. – Chociaż kilka dodatkowych galeonów się przydało.
– Założyłyście się o nich? – uniósł brew coraz bardziej rozbawiony Regulus.
– Gdzie tam o nich – machnęła ręką Smith. – Raczej o to, kiedy nasz uparty Rudzielec się zgodzi!
– Typowa Bethy – zaśmiały się MacDonald.
– W każdym bądź razie przegrałam pięć galeonów – westchnęła zawiedziona Water.
– Ale żebyśmy się dobrze zrozumieli! – wtrąciły obie szybko z udawanym przerażeniem na twarzach. – Ani słowa Lily!
– Macie to jak w banku – odpowiedziały dorosłe.
Nagle z przedpokoju usłyszeli hałasy – kilka zmieszanych ze sobą krzyków. Młodzież poderwała się na nogi, biegnąc w kierunku źródła zamieszania. Jak się okazało, owym źródłem byli Remus i Severus, którzy celowali różdżkami w rodziców Rodzeństwa.
– Remus, Severus, STOP! – krzyknęła Potter'ówna, zasłaniając razem z bratem rodziców przed różdżkami czarodziejów.
– Wasi rodzice nie żyją, Angela – powiedział cicho Snape, patrząc z troską na chrześnicę.
– Nie prawda! Ożyli! Tak samo, jak dziadkowie, wujek Reg oraz reszta Huncwoctów i Huncwotek! – twierdził uparcie Harry. – Mamę, wujka Rega i dziadków przetestowaliśmy pytaniami, na które tylko oni lub ewentualnie ktoś zaufany znaliby odpowiedź, a reszta pojawiła się przed chwilą.
– Nie bądź głupi, Potter, zmarli nie powracają ot, tak zza grobu! – oburzył się Severus.
– No, nie pytaj nas jak, bo nie wiemy! Znaczy, Blackowie tu byli, jak przyszliśmy do domu, choć co prawda zauważyliśmy to dopiero po kilku godzinach, a pozostali wrócili kilkanaście minut temu poprzez patronusa taty – wyjaśniła Ang.
– Moment, jak to po prostu przez patronusa? – nie dowierzał Lupin, jednak opuścił już różdżkę, w odróżnieniu od Mistrza Eliksirów.
Młodzi Potterowie westchnęli ciężko. Kiedyś i tak by się dowiedzieli...
– To jest poniekąd zaklęcie rodowe. Mieszanka. W sensie osoba wyczarowująca go musi mieć jakąś pamiątkę rodową – naszyjnik, bransoletę, pierścionek, diadem, cokolwiek. Trzeba trzymać tę pamiątkę mocno, pomyśleć o konkretnej osobie, a następnie o silnych pozytywnych emocjach, jakie się do niej odczuwa, typu miłość, wdzięczność i tak dalej. Kiedy się uda, z pamiątki wypłyną złote strużki rdzennej magii osoby czarującej, a gdy się złączą, trzeba wypowiedzieć to, co chce się przekazać osobie zmarłej. Po tym, jeśli ilość mocy będzie wystarczająca, zamieni się to w patronusa czy animaga adresata lub zwierzę, które byłoby tej osoby patronusem lub animagiem, jeśli owa nie umiała go wyczarować albo się w niego zmienić. Trzeba mieć dużo mocy magicznej, by się udało oraz nie można używać tego częściej niżeli raz na miesiąc, bo może dojść do uszkodzenia rdzenia. A jeśli mocy jest za mało, a uparcie się próbuje, może dojść do wypadku, a nawet utraty życia.
– A ty, o jakich emocjach pomyślałaś? – zapytała kuzynkę Alex.
– Umiesz to zaklęcie? – zdziwił się Opiekun Slytherinu. – Brzmi na trudne.
– No przecież, udało jej się to dwa miesiące temu, profesorze!
– Dlatego dostałaś odpowiedź – mruknęła do matki dziewczyna. – Co prawda, trochę minęło od wysłania wiadomości, ale jako mniejsze odpowiedzi możemy chyba uznać incydent w Skrzydle Szpitalnym i spotkanie, które miałyśmy z Lilią.
– Czyli użyłaś tego do...
– Przekazania tacie wiadomości – szepnęła rudowłosa. – A odpowiadając na twoje pytanie, Lex, to... Miłość, wdzięczność, tęsknota.
~~**~~
Święta zbliżały się z każdym dniem, a z nimi również świąteczna atmosfera. Wszyscy przykładali się do przygotowań, bez wyjątku. Chrzestni Potter w końcu im uwierzyli, więc teraz w rodzinnej atmosferze zajmowali się przygotowaniami. Większość kobiet zajmowała się gotowaniem, mężczyźni przynosili choinki, a młodzież rozwieszała dekoracje. W salonie właśnie znalazła się choinka, co Alex zauważyła pierwsza.
– Hej, ludzie, choinka już jest! – krzyknęła w głąb korytarza, a zaraz potem nastolatkowie przybiegli do pomieszczenia.
– Pamiętajcie, że najpierw światełka, potem bombki, a na końcu łańcuchy – zaśmiała się Pani Black, widząc ich dziecięcą radość.
– Ma się rozumieć, babciu|Pani Black|mamo! – odpowiedzieli jej.
Wspólnie poradzili sobie ze światełkami, każde z nich powiesiło co najmniej kilka bombek, a łańcuchy również poszły szybko. Na końcu została gwiazdka, którą ciemnowłosa Black'ówna już trzymała w rękach.
– Jak ja tego dosięgnę? – w tym momencie Syriusz schylił się lekko.
– Wskakuj – dodał, a uradowana dziewczynka wskoczyła mu „na barana".
Drugoroczna wyciągnęła ręce wysoko, nakładając gwiazdkę, podczas gdy Black trzymał ją, by nie spadła. Kiedy choinka była już ubrana, Gryfonka zeszła na ziemię, przytulając go lekko.
– Dziękuję, Łapa.
– Nie ma sprawy – oddał uścisk.
Głodni skierowali się do kuchni, z której dochodziły zapachy świątecznych potraw. Dorośli rozmawiali, siedząc bądź gotując, jednak kiedy tylko nastolatkowie przeszli przez próg, ucichli. Młodzież niepewnie weszła w głąb pomieszczenia, nie mając pojęcia, o co chodzi.
– Coś nie tak? – zapytała nieśmiało Granger.
– Nie, nie – odparła dorosła McKinnon.
– Na pewno, ciociu? – wątpił Neville.
– Jasne, zastanawialiśmy się tak tylko nad czymś, nic więcej.
– Nad czym, można wiedzieć? – spytała Annie.
– Kiedy tak wyrośliście? – westchnęła auror Longbottom, patrząc na młodsze pokolenie. – Poza tym, to trochę śmieszny widok widzieć nas z młodości onieśmielonych.
– Dlaczego? – oburzyli się Huncwoci i Huncwotki.
– Musielibyście zobaczyć nasze zachowanie jako szesnasto-siedemnastolatków. Wtedy nas się po prostu nie dało onieśmielić.
– No, chyba że dziewczyny – Łapa wskazał na Lilith, dorosłe Alice i Dorcas – w wypadku jakiś tam pogawędek...
– ...miłosnych albo, rzadziej, z innych powodów – dokończył za niego ojciec Rodzeństwa. Obaj Huncwoci zaśmiali się cicho, widząc ciemnoróżowe rumieńce kobiet.
– Tak jak na przykład teraz – rozbawiony Frank, pokręcił głową.
– To wasza wina! – warknęły zażenowane, nieudolnie starając się zasłonić policzki włosami.
– Nie, po prostu to was tak łatwo zawstydzić – droczyli się z nimi mężczyźni.
– Nie prawda! – krzyknęły oburzone, jeszcze mocniej się czerwieniąc.
– Hmmm? – drażnili je bruneci. – No wcale... Wcale nie jesteście teraz zawstydzone... Yhm... Taaa, już...
– Morda w kubeł – warknęły równocześnie, powoli tracąc panowanie.
– Uroczo wyglądacie, jak się rumienicie.
– Black!|Potter!|Longbottom! – zawołały wszystkie trzy, patrząc na nich wzrokiem rozjuszonego bazyliszka. – Jak cię kocham, to momentami naprawdę cię nienawidzę – mruknęły pod nosem.
W końcu jednak zostały przytulone przez mężów i odwzajemniły uściski. W tym czasie młodzież, której odechciało się jakoś jeść, usiadła niedaleko, zerkając na pary z ciekawością. Gdy dorośli przenieśli na nich wzrok, unieśli brwi.
– No co? – spytali zdziwieni.
– Opowiecie nam historie z waszej młodości? – zaciekawili się nastolatkowie.
– W porządku, ale pod jednym warunkiem – odpowiedzieli.
– Jakim?
– Że wy opowiecie jakieś z waszej, zwłaszcza że podobno macie tego dużo – tu spojrzeli z naciskiem na Rona, Hermionę i Rodzeństwo Potter.
– Aaaach... – powiedzieli z niewinnym wyrazem twarzy. – No fakt, trochę tego było.
– Nie mogło być chyba tak źle... – mruknął Reg.
– Cóż, na pewno nie... – ironizował Harry. – Pierwszy rok i powstrzymanie Voldka przed zdobyciem Kamienia Filozoficznego. Drugi rok i uratowanie Ginny przed duchem nastoletniego Riddle'a oraz zabicie bazyliszka. Trzeci rok, użycie patronusa przeciwko setce dementorów, a także uratowanie Syriusza. Czwarty rok, trafienie do Turnieju Trójmagicznego mimo obowiązkowej pełnoletności, powrót Voldemorta. Piąty rok, psychiczna nauczycielka OPCM, stworzenie tajnej grupy uczącej obrony praktycznej, odkrycie grupy, ucieczka Dumbledore'a, akcja ratunkowa Syriusza do Departamentu Tajemnic. Szósty rok, goście z przeszłości, paskudny miesiąc, atak na szkołę, prawie śmierć Lilki i Ang.
– Wow, nieźle... – sapnęli zdziwieni.
– Zapomniałeś wspomnieć o tym, jak Angela pokazowo dała z liścia McLaggenowi – zachichotał Fred.
Mimo że na wzmiankę o chłopaku, Potter spięła się, a oni zacisnęli pięści, wprost nie dało się o tym zapomnieć, bo nawet jeśli sytuacja była wtedy poważna, z perspektywy czasu to uderzenie wyglądało komicznie.
– O co chodzi z tym McLaggenem? – spytał Orion.
– Ach, Kochanie, dziękuję, że mi przypomniałeś – uśmiechnęła się słabo ruda. Dorośli unieśli brwi na zwrot „kochanie". – Miałam przecież nasłać na niego mojego ojca.
– A z jakiego powodu miałabyś go nasłać? – zdziwił się Remus.
– Ty nic nie wiesz, rzeczywiście, Remi – mruknęła. Kiedy dorośli – z wyjątkiem Seva – nadal patrzyli na nią dziwnie, parsknęła sarkastycznym śmiechem. – No nie powiecie mi chyba, że myślicie, że tata zostawi w spokoju fakt, że tamten dupek napastował jego córeczkę.
– ŻE CO ROBIŁ?! – wrzasnęło z szokiem i furią Państwo Potter.
– No powiedziałam przecież, że napastował – wymamrotała.
– Poproszę szczegóły tu i teraz, młoda damo! – odparła Lilith, zaciskając zęby. Z jej zielonych oczu biła matczyna troska.
– A przede wszystkim jedno pytanie – dodał James, również zmartwiony. – Zrobił ci krzywdę?
Angela zacisnęła oczy na chwilę, oddychając głęboko, żeby się uspokoić. Musiała być spokojna, by niczego nie poplątać i odpowiedzieć na pytania zgodnie z prawdą, każdy szczegół. Do tego doszło jeszcze oficjalne przedstawienie Freda rodzicom, co mnożyło jej stres, jednak Weasley chyba się o ostatnie tak nie martwił, bo przytulił ją mocno od tyłu. A chciała łagodnie zauważyć, że oni, to znaczy jej rodzice, siedzieli tuż naprzeciw nich.
– Będzie dobrze, Kotku – powiedział cicho rudy. – Po prostu mów to, co pamiętasz. A za niektóre akcje możemy na wszelki wypadek poświadczyć, że się wydarzyły.
– Wiem, Freddie – szepnęła cicho orzechowooka. – Nie boję się, że nie uwierzą, bo na pewno uwierzą, ale wracanie do tego boli. Musimy im jeszcze powiedzieć oficjalnie... Wiesz, mają w tym temacie opóźnienie od czwartego roku i wypadałoby im jak najszybciej powiedzieć, a nie chcę tego ukrywać, bo wystarczy mi, że dziwnie się patrzą na to, jak się do siebie zwracamy. Chociaż mogę się założyć, że już się domyślili. A nawet jeśli jakimś cudem nie oni, to ciocie z ciocią Dorcas na czele już na pewno. To takie shiperki, że głowa mała!
Na ostatnie stwierdzenie odpowiedziały jej chichoty.
– Hej – pocieszył ją łagodnie, również szepcząc. Jednak przyciszenie głosu niczego nie robiło, bo i tak wszyscy ich słyszeli. – Jeśli są tacy, jak mówisz i na jakich wyglądają, to zaakceptują to, nie martw się. A nawet jeżeli nie, to niczego nie zmieni, Angie. Pamiętasz naszą rozmowę parę lat temu? Chrzanić opinię dorosłych.
– Nie o to... Dobra, może trochę. Pamiętam, chociaż gdybyśmy nie dostali akceptacji, mimo że w to wątpię... Bolałoby to. Połączyć brak ich zgody i to, co ja chcę... Byłoby to niezręczne, jednak najbardziej w tym bałabym się, że nasze relacje się pogorszą. W sensie nie moje i twoje, tylko między mną a nimi – westchnęła ciężko. – To skomplikowane. Jakbym mogła ich poinformować wtedy, niedługo po byłoby dużo łatwiej...
– To wolisz teraz czy później?
– Chyba teraz – odparła już normalnie. – Podczas wyjaśnień będzie łatwiej.
– To dalej – uśmiechnął się pokrzepiająco do niej, a po chwili dodał. – U twojego brata i mojej siostry także wypadałoby... Harry? Ginny?
– Jasne – wyszczerzył się czarnowłosy, obejmując swoją dziewczynę. – Trzeba pomóc nadrobić straty sprzed kilku lat.
Obie pary wstały i stanęły obok Państwa Potter.
– Więc... – zaczęła jąkać się Potter.
~ Jesteś Gryfonką, na Merlina! Nie jąkaj się jak małe dziecko! ~ skarciła się w myślach Potter'ówna, biorąc głęboki oddech.
– Mamo, tato, to jest Fred Weasley, mój chłopak. Chodzę z nim od czwartego roku.
– Mamo, tato, to jest Ginny Weasley, moja dziewczyna. Chodzę z nią od piątego roku – dorośli Potterowie uśmiechnęli się szeroko.
– Miło nam poznać. Jeśli jesteście razem szczęśliwi, to nawet nie przemknęło nam przez myśl, żeby to przerywać i stawać wam na drodze – następnie spojrzeli na córkę. – To niczego nie zmienia w naszych relacjach, nie musisz się zamartwiać.
– Czyli to jest...?
– Oficjalna akceptacja? Oczywiście.
– Dziękuję! – pisnęła Ang, przytulając mocno ich oboje. Po chwili usiadła na kolanach Weasley'a, już bardziej wyluzowana, zaczynając opowiadać.
Jej opowieść spotkała się ze spontanicznymi reakcjami – typu wybuchy złości. Po godzinie umilkła, wbijając wzrok w kolana. Usłyszała kroki i uniosła wzrok, widząc dorosłych Potterów. Zauważając ich zatroskane spojrzenia, zeszła z kolan partnera, przytulając ich mocno i słysząc zapewnienia, że wszystko będzie dobrze.
Po uspokojeniu się, dorośli poprosili ich, by poszli na górę. Większość z nich siedziała wspólnie w pokoju Harry'ego, poza Lily i Angel. Kiedy nie zeszły na kolację, zmartwieni zapukali do pokoju młodszej z dziewczyn, a gdy nikt nie odpowiedział, otworzyli drzwi. Widok, jaki zastali, był naprawdę uroczy. Na łóżku Ang spały dwie szesnastolatki – Lily opierała się o ścianę, trzymając w rękach rodzinny album Blacków, a Angela leżała na jej kolanach, przytulając do piersi ten swój.
Lilith, uśmiechając się lekko, weszła w głąb pokoju córki, zabierając dziewczętom albumy i przykrywając rudowłose kołdrą. Odłożyła zbiory fotografii na biurku Potter'ówny, marszcząc brwi, gdy zauważyła rysunko-zdjęcia leżące na blacie, wiszące na tablicy korkowej lub nad łóżkiem na sznurkach. Prawda była taka, że Pani Potter była na zdecydowanej większości i to tej, która przedstawiała sytuacje, które się nie wydarzyły!
Harry przełknął ślinę, widząc to. On wiedział, że ona będzie pytać. Więc, kiedy pytający wzrok Black-Potter przeniósł się na niego, mruknął ciche „jutro" i odetchnął wewnętrznie z ulgą, gdy odpuściła. Zdawał sobie sprawę, że te fotografie mogą szybciej zaprowadzić ją do prawdy. Nie, żeby nie chciał, by ją znała, ale póki Bellatriks i Voldemort żyją, było to co najmniej wariacko niebezpieczne. Młody Potter aż się wzdrygnął, gdy w jego głowie zabrzmiały jej słowa. Nikt nie zauważył, że Angel także się spięła mocno.
Pamiętali tamte słowa bardziej, niż jakiekolwiek inne, bo tamto wspomnienie wracało ze zmilionkrotnioną siłą już kilkaset razy. Wszyscy położyli się spać, nie zdając sobie nawet sprawy, że takie groźby zostały kiedykolwiek wypowiedziane, sprawiając, że noc młodych Potterów była trochę mniej spokojna, niż podejrzewali.
"Piśnijcie cokolwiek, komukolwiek, a ona nie dożyje następnego dnia. A przysięgam, że ją tu sprowadzę i z waszej winy oraz na waszych oczach zamorduję ją w najkrwawszy, najboleśniejszy i najmniej humanitarny sposób, na jaki mnie stać! I obiecuję, że będziecie patrzeć, jak krzyczy z bólu, jak wykrwawia się na śmierć, jak życie w jej oczach gaśnie, jak umiera! A w tych ostatnich chwilach dopilnuję, by wysłała wam zawiedzione spojrzenie, gdy powiem jej całą prawdę!"
_______________________________
I jak wrażenia? Powiedziałabym, że mamy już połowę albo jedną trzecią, ale nie mam stu procent pewności.
Następny rozdział:
"Chapter XVII – Sleeping Beauty and Her Prince on a White Broomstick"
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro