Chapter XIV - First Christmas with You All
Witam, przybywam z nowym rozdziałem. Przepraszam za tak długą nieobecność - moja wena poszła się chrzanić, ale na szczęście już wróciła. Mam nadzieję, że rozdział się Wam spodoba. Jestem z niego poniekąd dumna, bo prawie 8000 słów ma, chociaż w LibreOffice Writer zajął 24 strony, a słów tak mało... Ale mniejsza już z tym! Uwaga, ostrzegam, że dowiecie się wielu niespodziewanych faktów! I wybaczcie za grafikę w mediach, ale nie miałam na nią konceptu, a nie chciałam odpuszczać wrzucenia rozdziału przez grafikę.
P.S. Jeśli lubicie Lily, to może Was ten rozdział miło zaskoczyć.
Miłego czytania, Potterhead!________________________________________________________________
(Rozdział 13 - Pierwsze Święta z Wami Wszystkimi)
Odgłos gwałtownego hamowania wyrwał ją z letargu. Zdezorientowana rozejrzała się po ich przedziale, marszcząc lekko brwi. Jedyne, co pamiętała, to jak usiadła przy oknie, oparła się o nie i zaczęła intensywnie myśleć nad tym przeklętym listem. Czy aby na pewno dobrze robili? Przecież mogła się mylić, wpakować ich w jeszcze większe tarapaty. A co, jeśli naprawdę to był Voldemort, tylko podlizywał się, żeby ich podejść? Chociaż nie zdradzałby, że planuje atak na Norę...Albo to był fałsz, a zarazem sposób, by ich zwabić do domu... Tego prawdziwego, w którym spędzili sześć lat wspaniałego, czasem bolesnego dzieciństwa. Westchnęła ciężko, przecierając oczy. Powrót będzie bolał, bo to wszystko wróci ze zwielokrotnioną siłą. Te dobre wspomnienia i te złe. A przede wszystkim jedno, to najgorsze...
- Angela? Ziemia do Potter, dojechaliśmy do Londynu! - dziewczyna zamrugała zdziwiona.
- S-słucham? Oh, już? Spokojnie, już idę! - ubrała kurtkę, ściągając bagaże z półek.
Szybko dogoniła przyjaciół, wychodząc z pociągu. Uśmiechnęła się smutno ze świadomością, że jeśli nie zdarzy się coś, przez co będą powtarzać rok, to będzie jeden z jej ostatnich razów, gdy podróżuje tym magicznym pojazdem do lub z równie magicznej szkoły. Podeszła do przyjaciół, głową pokazując im, żeby weszli do jednej z poczekalni. Ci, choć zdezorientowani, podążyli za jej wskazówką.
- O co chodzi, Angie? - zapytała Lily, przyglądając się córce swoimi zielonymi oczami.
- Odkąd wrócił Riddle, ja, Harry, Alex i czasem reszta, wracamy w inny sposób, żeby nikogo nie narażać - odparła dziewczyna, wyciągając do nich ręce. - Złapcie się mnie i Harry'ego. Najlepiej po osiem, ostatecznie dziewięć osób.
- Chcecie się teleportować? Nie jesteście pełnoletni przecież, a jak coś wam się stanie? - martwiła się Alicja.
- Nie przejmujcie się, serio. Teleportujemy się od siódmego roku życia. Bez licencji, ale nigdy się nie rozszczepiliśmy, jeśli o to chodzi - uśmiechnął się słabo Harry.
- Ale...Jak?! - sapnęła Mary.
- Nauczyła nas...To ona nas nauczyła - spuścili wzrok, prosząc w myślach,
aby zrozumieli. Nie mieli psychicznej siły na tłumaczenie im tego, sam powrót
do domu sprawiał im ból, którego będzie jeszcze więcej, jak już się tam znajdą. - Poza tym mamy bransolety.
- Oh...Rozumiemy - zapewnił ich Remus. - I postaramy się nie poruszać tematu, bo widać, że was boli.
- Nie, pytajcie, o co chcecie. To, co czujemy, nie ma znaczenia. A na pewno nie teraz.
- Nie ma znaczenia? - szepnęła zdezorientowana rudowłosa Black. - Jasne, że ma znaczenie! Zawsze miało!
- Nie rozumiesz... - wychrypiała Potter'ówna.
- Może nie, ale wiem, że to, co czujecie, jest naprawdę ważne. I nikt ani nic tego nie zmieni, skarbie - powiedziała Black'ówna, obejmując ją lekko.
- Być może, kiedyś odważymy się powiedzieć wam, o co chodzi, ale prosimy, dajcie nam trochę czasu...Możemy lecieć? - kiedy wszyscy skinęli głowami i złapali najmłodszych Potterów za ręce, poczuli charakterystyczny dla teleportacji ucisk na żołądku, aż zabrakło im tchu.
Pojawili się na chodniku przy ulicy Grimmauld Place 12. Alex i dwójka Potterów dotknęła czegoś niewidzialnego, najmożliwiej barier, bo wydawało się, jakby dotykali powietrza. Niespodziewanie, cała reszta poczuła, jakby coś wiązało ich dusze z tym domem. Nie wiedzieli, co i jak, ale tak to odczuwali. Najwidoczniej tylko Syriusz wiedział, co się tam wyprawiało, bo patrzył na nich ze zrozumieniem. Na niego nie działała bariera, ale to chyba zrozumiałe, biorąc pod uwagę fakt, że mieszkał tam przez prawie całe swoje życie. Kiedy uczucie zniknęło, chwiejnie podeszli do drzwi, które - co zaskakujące - od razu się otworzyły.
Potterowie przełknęli ciężko ślinę, stawiając pierwsze od dziewięciu lat chwiejne kroki w domu. To mieszkanie było ich domem na równi z tym domkiem w Dolinie Godryka, różniło je tylko kilka rzeczy - między innymi fakt, że w Dolinie Godryka się urodzili i byli odwiedzani przez całą paczkę przyjaciół ich rodziców, a tu się wychowali i poznali prawdziwą rodzinę matki, lecz nie mieli kontaktu z Huncwotkami i tatą, bo ci zginęli, zamordowani - o ironio! - właśnie przez Voldemorta lub jego sługusów. Oba miejsca były dla nich równie ważne. Powoli weszli do domu - Angela opierała się na Fredzie, żeby nie upaść, a Harry trzymał mocno Ginny. Z otępiałymi umysłami kierowali się do salonu. Chcieli zobaczyć, czy Stworek posprzątał, czy dla pamięci Blacków zostawił go w takim stanie, w jakim opuścili go Śmierciożercy. Westchnęli z ulgą, widząc, że pomieszczenie wygląda jak przed atakiem. Żadnych rozwalonych mebli, brak potłuczonego szkła i - choć to irracjonalne - żadnej krwi lub martwych ciał.
Osunęli się lekko na ciemnozieloną kanapę, stojącą naprzeciw białego fortepianu. Natychmiast przywołali bezróżdżkowo jedną z ramek na zdjęcia, stojącą na białej komodzie. Zaszkliły im się oczy, gdy spojrzeli na te piękne fotografie. Jedna przedstawiała dorosłych Huncwotów i Huncwotki wraz z trójką rozbrykanych bobasów. Uśmiechali się szczerze, choć w ich oczach widzieli, że są już zmęczeni tą wojną. Znajdowali się w ogródku przy domku Potterów. Większość z nich stała, jednak obok małego Rodzeństwa Potter i Neville'a kucały Lily, Dorcas i Alice, a nieco za nimi także Frank, Syriusz i James.
Drugie zdjęcie natomiast zostało zrobione w tym salonie. Pani Black trzymała w rękach stary album, pokazując coś zafascynowanym siostrom Greengrass.
Orion sędziował rozgrywkę szachową między Draconem Malfoy'em a - wyglądającą na okropnie zirytowaną - Angelą. Cissy, Gaby i Dorcas siedziały na kanapie, plotkując, a także chichocząc co jakiś czas. Do tego, matka Alex trzymała troskliwie ręce na zaokrąglonym brzuchu, jakby chciała uchronić nienarodzone jeszcze dziecko przed wszystkim wokół. Łapa, Lily i Reg rozmawiali rozbawieni, przekomarzając się co chwilę. Za to Harry, Teodor i Blaise siedzieli na dywanie, przeglądając rubrykę sportową w Proroku Codziennym i sprzeczając się, która drużyna Quidditcha jest najlepsza.
Fotografia była magiczna, więc postacie się poruszały, a Remus, który robił zdjęcie, zdążył jeszcze ująć moment, gdy zdenerwowana Angie uderzyła rękoma w stolik kawowy, na którym leżała szachownica, podając - zwycięsko uśmiechającemu się, co ją jeszcze bardziej wkurzyło, trzeba dodać - blondynowi trzy galeony, po czym, gdy ból do niej dotarł, syknęła, dmuchając w czerwoną dłoń, patrząc na chłopaka spod byka. Jej usta się poruszyły, gdy zirytowana warknęła cicho. "Jeszcze się policzymy, Malfoy, więc nie uśmiechaj się tak, bo będę musiała ci brutalnie ten uśmieszek z twarzy zetrzeć, a to będzie bolało".
Orion zaczął ją uspokajać nieco, ale ani ona, ani Draco nie zamierzali przerywać. "Od kiedy idziemy na nazwiska? I co, zamierzasz mnie uderzyć? Jestem pewny, Potter, że kolejne trzy galeony znowu będą moje", na co tamta fuknęła obruszona, warcząc ironicznie "Chciałbyś. Dziadku, podtrenuj mnie tak, żebym następnym razem wygrała z tym chwalipiętą!". "Ja chwalipiętą?! Ja?! Nie rób tego, dziadku, nie ucz jej!" oburzył się szarooki. "Nie można ciągle wygrywać, bo na złe ci to wyjdzie!" krzyknęła cicho dziewczynka. "Można, zawsze można" droczył się z nią chłopiec. "Ślizgon" syknęła zdenerwowana, na co on odparł złośliwie "Gryfonka".
- Moment, chwilka... - rzekła z szeroko otwartymi oczami, Ginny. - Czy to są Draco Malfoy, Astoria i Dafne Greengrass, Blaise Zabini i Teodor Nott, ci Ślizgoni?
- A czy to...To jest...Mama? - wyszeptała Lexie, wpatrując się zachłannie w jedną z kobiet na zdjęciu. - Razem z ciocią Gaby, ciocią Cissy, ciocią Lily, tatą, babcią Walburgą, dziadkiem Orionem i wujkiem Regiem?
- Na wszystkie pytania odpowiedź brzmi: tak. To oni - odparł Harry, uśmiechając się szeroko. Mimo iż nadal bolało, do głów ich obu wróciło jedno z najwspanialszych wspomnień w ich życiu. - Ciocia Gaby jest matką Astie [czyt. Asti] i Daf, a ciocia Cissy to mama Draco Malfoy'a i...
- Kuzynka moja, Rega i Lily - dokończył za nią Łapa, po czym dodał, rozglądając się po pomieszczeniu. - Zmieniło się tu dużo, odkąd ostatnio tu byłem. W sensie, wiecie, w 1976.
- Taa...Mama zdziałała cuda i zmieniła całą rodzinę na lepsze, podobno - zaśmiała się Angela, także odzyskując humor.
- Chwila, a czy Narcyza Black nie miała przypadkiem dwóch sióstr, także Ślizgonek? Andromedę i...
- ...tak - odezwała się z pogardą Alex. - Tą wariatkę, Bellatriks Lestrange.
- Auć...Współczuję kuzynki, Lils, Syriusz. A wam ciotki - powiedziała Lena.
- Ta...MORDERCZYNI...nie jest...naszą...ciotką! A przynajmniej my jej za nią nie uważamy! - oburzyli się młodzi Potterowie i najmłodsza Black. - Wymordowała ponad połowę naszej rodziny!
- Jak to „ponad połowę"? Kogo? - wyszeptała Annabeth, ale zamiast odpowiedzieć, Harry, Angela, Alex i Neville zacisnęli mocniej zęby.
- Kogoś z nas, prawda? Reagujecie tak, bo zabiła, pewnie jeszcze bardzo brutalnie, kogoś z nas? - a gdy nastolatkowie spojrzeli na nich ze smutkiem, Lilith dodała. - Kogo? Kogo zabiła?
Jednak ci milczeli. Naprawdę nie chcieli ich straszyć, zwłaszcza, że tamci będą pewnie jeszcze pytać, jak, kiedy i gdzie. Oczy zwilgotniały im wszystkim, całemu Nowemu Pokoleniu. To, czego doświadczyli tamci, takich strat...A sposoby, w których tego dokonano, były zazwyczaj niezbyt humanitarne...Nikt na takie coś nie zasłużył, a w szczególności oni. Nikt.
- Jesteśmy dorośli, chcemy wiedzieć, jakich błędów uniknąć na przyszłość, by to się nie powtórzyło - poparł ukochaną James.
- Większość - powiedział cicho Neville. - Zamordowała większość z was.
- Moich rodziców - westchnęła smutno Black'ówna. - Moją mamę, ona i Riddle trafili jakąś ciężką klątwą, jeszcze długo zanim zaszła w ciążę, około 1981 roku. Zginęła przy porodzie, bo Uzdrowiciele mogli uratować albo ją, albo mnie. Wybrała mnie i tacie także kazała to zrobić. To była jej ostatnia wola i tata, choć z trudem, to to uszanował. Uratowali mnie. Natomiast tata...Bella zabiła go osiemnastego czerwca, pół roku temu. Była pewna akcja ze Śmierciożercami w Departamencie Tajemnic i przyleciał, żeby nas uratować, a podczas pojedynku w Sali Śmierci zaklęcie tej...kobiety wepchnęło go za Zasłonę Śmierci...
- Lex... - wymamrotał Harry. - To nasza wina. My naprawdę przepraszamy, nie powinniśmy iść do ministerstwa...Nie obwiniaj się. Ty przecież nie chciałaś, żeby te gady przyprowadziły cię tam, by nas przekupić. A z twoją mamą...Nie miałaś na to przecież wpływu...
- Przestanę, jeśli wy przestaniecie się obwiniać o śmierć wszystkich wokół. To tym bardziej nie była wasza wina, nie chcieliście tylko, by Riddle dostał przepowiednię! A ta tragedia z ciotką Lilką...Nie mogliście tego przewidzieć, na Merlina! - odparowała czarnowłosa.
- Alex... - wyjąkała płaczliwie Potter. - My mogliśmy to przewidzieć. Co więcej, zrobiliśmy to, tylko za późno zareagowaliśmy.
Wszyscy spojrzeli na nią zdziwieni. No, bo niby jak mogliby...? Dziewczyna schowała twarz w dłoniach, drżąc lekko, jakby powstrzymując płacz. Brat objął ją delikatnie, sam nie wiedząc, co im powiedzieć. Czuli się winni od samego początku i do końca ich życia, ich matka będzie osobą, która najbardziej będzie im ciążyła na sumieniu. Bo nie dość, że tyle przez nich wycierpiała, to dostała w zamian najmniej humanitarną śmierć, na jaką było stać Bellatriks.
- Mogliśmy to przewidzieć, bo od pewnego czasu nawiedzały mnie, czasem Harry'ego także, wizje, według których... - trudno jej było mówić, słowa ledwo przechodziły jej przez gardło. - Według których ona...Ona ginęła... A skąd wiemy, że to nie były tylko zwykłe koszmary senne? Stąd, że później akcja potoczyła się identycznie jak w snach, tylko my byliśmy zbyt naiwni i posłuchaliśmy mamy, uciekając przez kominek do Andy.
- Nie mogliście wiedzieć, że to rzeczywiście się wydarzy - wyszeptała Hermiona.
To, co dokładnie się wydarzyło 31 października 1987, nadal pozostawało dla nich tajemnicą, bo nawet, jeśli Angela i Harry zdradzili coś, były to tylko rąbki wspomnienia, kompletnie wyrwane z kontekstu. Z tego, co słyszeli, podobno, gdy zeznawali przed Wizengamotem przeciwko oprawcom, odpowiadali krótko i zwięźle, to znaczy: „Napadli nasz dom. Wmawiali fałszywe zarzuty. Zabili babcię, bo wyskoczyła pomiędzy nimi a Avadą, zaraz potem dziadka. Mama wysłała nas do cioci, karząc uciekać, a sama z wujkiem została. Tydzień później dowiedzieliśmy się od Madame Bones, że oboje zostali torturowani i zamordowani, tylko że wuj Avadą, a matka poprzez zbyt obszerne rany na ciele. Doszło do obu krwotoków: zewnętrznego i wewnętrznego."
Natomiast z zeznań Lestrange wynikało, że „ostrzegała ich. Gdyby trzymali buzie na kłódkę i nie zdradzili swoim zachowaniem ich słodkiej tajemnicy, być może przeżyłaby, albo skończyła żywot przez zaklęcie uśmiercające". Problem w tym, że nikt poza Potterami, Lestrange, Voldemortem i garstką Śmierciożerców, nie miał pojęcia, o czym tamta kobieta bredzi, a ci pierwsi najwyraźniej nie mieli zamiaru nikomu mówić, o co chodzi. Widać, że śmierć bliskich, a w szczególności ukochanej matki, odbiła na nich olbrzymie piętno, traumę na całe życie. A jakby popatrzeć, jak ich hejtowali w Proroku, czasem podobno nawet rzucano się na nich na ulicy, to trudno się dziwić, dlaczego.
- Nie rozumiesz, Hermiona. Zabili ich na naszych oczach! Babcię i dziadka! Babcię, bo wyskoczyła między nas a Avadę Kedavrę; dziadka, bo walczył! Wy wszyscy nie rozumiecie... - wyszlochała rudowłosa. - Bella potraktowała ją najgorzej, jak mogła! Jak byście się zachowali, gdyby to o was chodziło? Gdybyście mieli nadal złudną nadzieję, a potem usłyszelibyście, że osoba, na której wam najbardziej w świecie zależy, została brutalnie zamordowana? Albo gdyby - choć bliscy próbowaliby to przed wami ukryć - znaleźli zmasakrowane ciało tej osoby, a wy, chcąc się dowiedzieć, jak źle jest, weszli do pomieszczenia, gdzie leży i ujrzeli taki straszny widok? Gdybyście ujrzeli, że ta osoba jest cała we własnej krwi, z wieloma ranami kłutymi na brzuchu, słowem "zdrajca" wyrytym na lewym przedramieniu i podciętym gardłem?! Zwłaszcza, gdy Bella rzuciłaby na tą osobę zaklęcie, które zaprzestaje krzepnięciu krwi i mimo upływu kilku dni, ona nadal by nie zaschnęła? Lub jeśli byście zobaczyli te ukochane tęczówki, ale co najgorzej martwe i pozbawione jakiegokolwiek wyrazu lub twarz wykrzywioną w grymasie bólu?! Co wy byście poczuli?! Bo na nas odcisnęło to niezapomniane piętno, nigdy nie zapomnimy tych pięknych, zielonych, lecz MARTWYCH tęczówek naszej mamy!
Po jej słowach zapanowała cisza. Nikomu nie zdradzali nigdy szczegółów i choć oni wiedzieli, że było źle, nie spodziewali się, że aż tak bardzo. Dziewczęta zakrywały usta dłońmi, powstrzymując łzy, a chłopcy z szeroko otwartymi oczami, podpierali się o meble. Najgorzej miała się chyba sama Lily, która mocno wtulała się w Jamesa, jakby był jej ostatnią deską ratunku, drżąc mocno. Wstrząsnął nią strasznie sposób, w jaki zginęła, to gołym okiem było widoczne.
- Boli... - mamrotał Chłopiec, Który Przeżył. - Sam pobyt tutaj boli... Wspomnienia wracają... W szczególności to najgorsze... Tu, w salonie... Atak odbył się w salonie...
- Jaki atak? - zapytała słabo Smith.
- Atak Śmierciożerców na dom Blacków, trzydziestego pierwszego października tysiąc dziewięćset osiemdziesiątego siódmego
- odparła smutno Ginny.
- W Noc Duchów? Kolejną Noc Duchów? Nie ma co, Riddle ma wyczucie czasu - zironizował Black.
- Pięć ofiar śmiertelnych. Dwie najstarsze kobiety pierwszego stopnia po kądzieli, najstarszy i najmłodszy z dorosłych mężczyzn po kądzieli wraz Voldemortem, tyle że ten ostatni wrócił, dzięki horkruksom, po siedmiu latach, w czerwcu tysiąc dziewięćset dziewięćdziesiątego piątego z pomocom Barty'ego Croucha Juniora i zdrajcy lokalizacji domu naszych rodziców. W skrócie, także dzięki pośredniemu mordercy naszego ojca. Cztery klątwy śmiertelne, jeden krwotok zewnętrzny i wewnętrzny - powiedziała dziwnym tonem Angela.
Zebrani, wessali głośno powietrze. W tych kilku zdaniach wyraziła tak dużo, że zrozumieli więcej, niż była potrzeba. Harry uniósł rękę, machnął nią (bez różdżki!), a ich bagaże przeniosły się do ich nowych pokoi. Ron spojrzał na niego z niezrozumieniem, a Angela uderzyła się dłonią w czoło (tzw. facepalm).
- Zapomniałeś im wyjaśnić, że tutaj mogą do woli używać magii, dzięki jakiejś starożytnej rodowej klątwie praprapradziadka Phineasa Nigellusa. Tak, tego, którego portret wisi w przedpokoju i w gabinecie Dumbledore'a w Hogwarcie. Chociaż gdybyśmy zapomnieli, Syriusz by nam przypomniał pewnie, co nie? - jej głos był mocno zachrypnięty, kiedy spojrzała z ciekawością na chrzestnego jej brata.
- Oczywiście - zgodził się brunet.
- Stworek! - zawołał w końcu młody Lord Potter-Black.
Przed nimi pojawił się domowy skrzat Blacków. Jego duże, wodnistoszare oczy wpatrywały się w szoku w rodzeństwo Potter, zaraz później w Alex i Syriusza, a niedługo potem się zaszkliły.
- Panienka Angela, panienka Alex, panicz Harry i panicz Syriusz! - pisnął radośnie, a gdy dotarło do niego, że widzi także Lilith, niemal krzyknął. - Panienka Lilith! Nie wie panienka nawet, jak Stworkowi miło jest panienkę widzieć! Chce panienka ulubionego kakaa? Naleśniki? Czy Stworek może coś dla panienki zrobić? Stworek pojawi się na każde panienki wezwanie, wystarczy, że panienka zawoła imię Stworka.
- Eee... - dziewczyna aż zaniemówiła. - Nie, Stworku, na razie niczego nie potrzebuję. Zawołam cię, gdyby coś...
- Tak jest, panienko! - zasultował skrzat. - Paniczu Harry, co Stworek może dla panicza zrobić?
- Stworku, na początku ja z moją siostrą chcieliśmy ci serdecznie podziękować, że posprzątałeś. Mielibyśmy chyba kolejne załamanie nerwowe, jeśli dom zostałby w stanie, w jakim zostawiły go Śmierciogady. Po drugie, czy ktoś tu wchodził od wyciszenia się sprawy z atakiem w '87?
- Stworek naprawdę chciałby powiedzieć, ale Stworek nie może...Stworek został potraktowany przysięgą milczenia, Stworek bardzo przeprasza...
- Ale to nie był nikt zły? Ministerstwo, Czarny Pan i jego mocno walnięte sługusy, albo Dumbledore z durnym Zakonem? Czy możesz nam powiedzieć choć tyle? - dopytywała Potter'ówna z groźnym błyskiem w oku. Jeśli to któreś z wymienionych, to nie daruje im, że śmieli postawić bez pozwolenia krok w ich domu, gdzie doszło do tragedii.
- To nikt z nich, panienko. Nikt, kto chciałby zaszkodzić Szlachetnemu i Starożytnemu Rodowi Blacków, panienko! - Potterowie wypuścili głośno powietrze z ust, uspokajając się nieco.
- A czy był to ktoś z rodziny? Członek rodu Blacków jakiś? - pytał Harry. - Ile w ogóle ich było? Więcej niż jedna osoba?
- Tak, paniczu Harry. Czterech. Było ich czterech. Czworo członków rodu Black.
- Dziękujemy, Stworku. Możesz uszykować nam kolację na ósmą wieczorem? - spytała Angel.
- Tak jest, panienko! - rzekło stworzenie.
- W porządku. Dziękujemy jeszcze raz. Możesz już odejść - usłyszeli ciche pyknięcie i skrzat zniknął.
- Kto to mógł być? - mruknęła Alexandra, przypatrując się kuzynostwu.
- Zastanówmy się najpierw, Harry, Lex, kto z żyjących Blacków nie należy ani do Zakonu, ani do armii Riddle'a, a przynajmniej nie z własnej woli. Wymieńmy osoby, które weszły do rodziny po małżeństwie z jakimś Blackiem. Nie tylko kobiety, także mężczyzn. Hmm... - z zamyśloną miną, Ang przywołała kałamarz, pergamin i pióro, po czym napisała pierwszy nagłówek, który brzmiał "Żyjący Blackowie po stronie Lady".
- Kim jest ta Lady? - zapytał George. Rodzeństwo spojrzało na przyjaciół znacząco, a później przeniosło wzrok na Lily.
- Liluś, gratulacje - wymamrotał Harry, chodząc w kółko po pomieszczeniu. - Ciocia Cissy? Ciocia Andy? Ted Tonks? Nimfuś? Może Draco? Neville poprzez pra-ileś-babcię Callidorę Black, która wyszła za Harfanga Longbottoma, ale przyszedłeś z nami... Rodzeństwo Weasley poprzez pra-ileś-dziadków... Ciocia Dorcas, dziadkowie, wujek Reg, mama i tata, ale oni nie mają jak, przecież...
- W porządku, zastanowimy się nad tym później, Harry. Trzeba pokazać im pokoje - powiedziała zrezygnowanym tonem Angelina.
Wszyscy wstali i skierowali się za Złotym Rodzeństwem na schody. Nie uszło ich uwadze, że wchodząc na nie, wzdrygnęli się mocno, zaciskając dłonie na poręczy. Gdy dotarli na trzecie piętro, skierowali się korytarzem przed siebie, mijając wiele sypialni, między innymi te z tabliczkami, na których było napisane "Walburga" czy "Orion". Na końcu korytarza znaleźli osiem dwuosobowych pokoi z kartkami, na których były ich nazwiska. Stworek najwyraźniej przydzielił im już pokoje.
- Dobra, na trzecim piętrze są wasze sypialnie, ale chodźcie jeszcze na moment na górę - zachęcił Harry. - Oczywiście, jeśli chcecie, to możecie zmienić to, z kim macie pokój, to już od was zależy.
Na ostatnim piętrze było tylko sześć sypialni i biblioteka rodowa. Rodzeństwo stanęło przed białymi drzwiami, które mocno wyróżniały się od innych, czarnych. Złota tabliczka na nich głosiła napis „Lilith". Spojrzeli przyjaciołom w oczy, wyglądając bardzo poważnie. Angela wyprostowała się, rude włosy spływały po jej plecach, a orzechowe tęczówki błyszczały z determinacji.
- Cóż...Generalnie, macie wstęp do prawie każdego pomieszczenia w domu, jednak prosimy was, byście nie wchodzili do tych trzech pokoi - wskazała drzwi za nią i dwa pokoje niedaleko (należące do Syriusza z Dorcas i Regulusa) - oraz do sypialni dziadków. Prosimy, to dla nas ważne. Do biblioteki rodowej mają wstęp akurat tylko Blackowie, choć nie jesteśmy pewni, czy dalecy członkowie rodziny także, ale wolimy nie ryzykować. W razie co, biblioteczkę macie w salonie i większości sypialni, a jakbyście chcieli, to możemy wam przynieść kilka dodatkowych książek z tej rodowej. W porządku?
- Oczywiście - przytaknęli, a Potterowie zauważyli, że najmłodsza Black'ówna wpatruje się w nich podejrzliwie.
- A gdzie moja sypialnia? - zapytała nieśmiało.
- Właśnie... - dodał szukający Gryfonów, wskazując kolejno na trzy inne sypialnie. - Te pokoje są nasze. Wybaczcie, ale mamy je od dziecka, więc...No, nieco samolubnie nie chcielibyśmy spać w innych. Twój, Lex, jest tamten. Tworzyliśmy go z twoimi rodzicami jeszcze przed twoim narodzeniem, więc trzeba będzie nieco go przemeblować, ale to szybko się zrobi.
Zaciekawiona Alex podbiegła do drzwi i szybko je otworzyła. Wewnątrz zastała jasnoszary pokój dziecinny, z łóżeczkiem naprzeciw drzwi. W pomieszczeniu był Stworek, który natychmiast na nich spojrzał. Kurze już w pokoju posprzątał, została zmiana mebli.
- Stworek nie wiedział, na jakie łóżko zmienić to panienki Alex. Panienko?
- Takie jak moje, podejrzewam, tylko czarne - odpowiedziała Angela. - Możesz zobaczyć, jak by to wyglądało? A zabawki czy inne pamiątki z tego pokoju zostaw, proszę, w pudłach pod...tą ścianą, w porządku? Jestem pewna, że mała będzie chciała je przejrzeć.
- Nie. Jestem. Mała.! - krzyknęła znowu dziewczynka.
Skrzat jedynie pstryknął palcami, a łóżeczko dziecięce zamieniło się w normalne, czarne łóżko z błękitną pościelą. Zasłony w oknach pozostały jasnoniebieskie, a pod oknem przewijak zmienił się na biurko z krzesłem i biblioteczkę. Na podłodze leżał czarny, miękki dywan, przedstawiający białą psią łapkę. Mała komódka na ubranka została zastąpiona dużą, czarną szafą, a na ścianach powieszono fotografie w ramkach i obrazy z cytatami motywacyjnymi.
- Czy tak jest dobrze, panienko Angelo? Panienko Alex?
- To jest piękne! - zawołała szarooka, natomiast jej kuzynka przytaknęła gorliwie głową.
- HA! Widzisz, Harry? Mówiłam ci, że szary będzie idealny! - zaśmiała się Potter'ówna, podczas gdy czarnowłosa dziewczynka spojrzała na nią, nie rozumiejąc. Orzechowooka dodała z wyszczerzem. - Wybierałam kolor ścian.
- Taa... - wymruczał zawiedziony chłopak. - Ciocia Dorcas musiała siłą czasami pilnować, by Łapa nie zaszalał z wystrojem. A do tego z tekstem „Pamiętaj, że to także moje dziecko, Pchlarzu".
- Angie, Harry, proszę... - błagała Black. - Ang, rozmawiałyśmy o tym...
- W porządku, Lex. Opowiem ci o nich, ile chcesz. Ale wracajmy najpierw do salonu, bo było tam wygodniej - dziewczynka jęknęła głośno, zbiegając sprintem ze schodów. - Uważaj, żeby nie zlecieć ze schodów!
- Dalej, no! - krzyczała zniecierpliwiona z dołu. - Ile można schodzić ze schodów?! Szybko, szybciej! Będę w salonie!
- O czym jej miałaś opowiedzieć? - ciekawiła się Lena.
- Tego dnia, co było wyjście do Hogsmeade, chwilę przed waszą pobudką przyszła i rozmawiałyśmy. Prosiła mnie, żebym zorganizowała wieczór pogaduszek, bo chciała wiedzieć więcej o rodzinie. Ale tak naprawdę, to obiecałam jej, że powiem jej, co zechce, na temat jej matki. Tej dorosłej. Ja poznałam ciocię, no przecież przez ponad pięć lat nas odwiedzała z Syriuszem często, ale Alex...Nie miała okazji - westchnęła smutno rudowłosa. - Dobra, chodźcie, bo małej naprawdę na tym zależy, a i my się może pośmiejemy z tekstów mamy i ciotki. Przysięgam, te dwie, razem z pewnymi argumentami są nie do przebicia!
Gdy doszli do salonu, w kominku płonął już ogień, a Black'ówna siedziała pod kocem i z kakaem w rękach na kanapie. Ich napoje leżały na stoliku kawowym. Kiedy Alexandra ich zobaczyła, westchnęła karcąco, pośpieszając ich ręką.
- No, ile można czekać! Dalej, nooo!
- Już, spokojnie - mruknęła uspokajająco Ang, obejmując najmłodszą z nich ramieniem. - Co mamy ci powiedzieć, czego jeszcze nie wiesz?
- Wszystko! - rzekła entuzjastycznie szatynka. - Powiedz mi o niej wszystko! Bez względu na to, czy to wiem już, czy nie!
- W porządku - podjął temat Harry, uśmiechając się lekko, gdy dziewczynka wpatrywała się w niego i jego siostrę, pochłaniając o mamie wszystkie informacje niczym gąbka. - Zaczynając od początku, co już pewnie wiesz...Dorcas Black z domu Meadowes była wspaniałą, odważną i zdecydowanie upartą kobietą, przyjaciółką i w szczególności troskliwą matką. Pewnie zauważyłaś, ale grzeszyła urodą, a Dor ci potwierdzi, że miała rzesze fanów wśród męskiej populacji szkoły...
- Nie przesadzaj już z tymi rzeszami, Potter...!
- No, doprowadzały ją do białej gorączki zaloty twojego taty, tak jak moją. Z twoim tatą umówiła się jakoś krótko po szkole, choć pod koniec siódmego roku już była między nimi chemia, bym powiedział - kontynuował czarnowłosy. - Była w Zakonie jak oni wszyscy, choć nie lubiła Dumbledore'a. Nie ufali mu zbytnio, ale byli między młotem a kowadłem. Robić coś, by zaprzestać tyranii Voldemorta, przebywając z dyrektorem lub nie robić nic i przez urazy pozwolić, by to trwało dalej. Pracowała gdzieś w modelingu i projektanctwie, ale walczyła też, gdy Śmierciożercy napadali na Brytanię, zwalczając część z nich. Podczas jednej z bitew oberwała klątwą. Często odwiedzała naszych rodziców, została chrzestną Angel. W lipcu, gdy mieliśmy prawie roczek, wyszła za Łapę. Oczywiście, był stres przed-ślubny i nie obyło się od komentarzy mamy „Mówiłam, że będę ci to wypominać". Po akcji z Naznaczeniem jej i wujkowi Regowi udało się skontaktować z twoimi rodzicami. Wyjaśnili im wszystko i od tamtego momentu odwiedzali nas tutaj. We wrześniu 1984 była już z tobą w ciąży. Strasznie się o ciebie troszczyła, serio, czasem aż do przesady. Ja, Ang, Draco, siostry Greengrass, Blaise i Teo mimo młodego wieku, pomagaliśmy jej, z tym pokojem trochę, z wyborem imienia i tak dalej. W każdym bądź razie - spojrzał kuzynce prosto w oczy tak podobne do oczu jej ojca. - Mogę ci obiecać, że jest z ciebie niesamowicie dumna, maluchu.
Szatynka ze łzami w oczach zasłoniła usta dłonią. Chwilę później już przytulała kuzynostwo, łkając cicho. Złote Dzieci objęły ją, ocierając jej łzy, gdy patrzyła na nich ze wdzięcznością i przytaknęła głową w geście podziękowania. Nagle z kuchni usłyszeli sprzeczkę - co nie byłoby możliwe, bo byli przecież podobno sami - Stworka i czterech innych osób, na głosy których Angela i Harry otworzyli szerzej oczy.
- Podobno mieliśmy być sami! - przeraziła się Hermiona. - Chyba, że to ci, o których mówił Stworek...
- Angela? Harry? Wszystko w porządku? - zapytał Remus.
- My chyba wariujemy...To NIE JEST możliwe... - wyszeptali zszokowani, po czym spojrzeli na Łapę i Neville'a. - Poznajecie te głosy? Chociaż dwa?
Chłopcy przytaknęli lekko głowami, ich oczy także były rozszerzone. Młodzi Potterowie wyciągnęli różdżki, zaciskając pięści.
- Co się dzieje? - zapytała Ginny, widząc szok, ale i złość na twarzach szesnastolatków.
- Osobiście dopilnuję, żeby osoby, które się bawią w podszywanie pod nich, zginęły gorszą śmiercią niż oni sami. Uduszę, poćwiartkuję... - wycharczeli równocześnie. - O co chodzi? Słyszę z kuchni wujka Rega, mamę i dziadków, o to chodzi! Oni są przecież od dziewięciu lat martwi, sami ich chowaliśmy! Łapa i Nev potwierdzą, to oni!
- To idziemy zobaczyć? - spytał niepewnie Longbottom.
- Niech ja tylko się dowiem, kto śmiał...Będą błagali o wysłanie na dywanik Riddle'a... Pożałują... Tylko się dowiem... - warczeli nadal nastolatkowie, co było wystarczającym potwierdzeniem. - Różdżki... Wyciągnijcie różdżki... A niech spróbują zaatakować kogoś nam bliskiego, to jeszcze bardziej dostaną...
Ostrożnie szli w kierunku kuchni z wyciągniętymi różdżkami. Kiedy otworzyli drzwi, zastał ich niesamowicie zaskakujący widok. Metr od drzwi stał skrzat domowy, krzyczący coś z oburzeniem o okłamywaniu jego obecnych panów i nie dopuszczeniu obcych do nich do...czwórki martwych Blacków, którzy usilnie próbowali dojść do drzwi, żeby - jak mówili - dotrzeć do nastolatków i wszystko im wyjaśnić.
~ Ale jak?! Oni od dziewięciu lat nie żyją! ~ takie myśli kłębiły się w umysłach Gryfonów, w szczególności Rodzeństwa Potter i trójki nastoletnich Blacków.
Po drugiej stronie stołu stała wysoka, czarnowłosa kobieta z czarnymi oczami, a tuż obok niej czarnowłosy mężczyzna z szarymi oczami. Oboje byli na pewno po pięćdziesiątce. Trochę bliżej wyjścia z pomieszczenia stali około dwudziestokilkuletni wysoki brunet z ciemnozielonymi oczami, a tuż obok niego, nieco starsza kobieta z jasnozielonymi tęczówkami i czarno-kasztanowymi włosami. Potterowie w szoku spojrzeli na ludzi wyglądających identycznie co ich zmarła rodzina od strony matki, z drżącymi rękoma celując w nich różdżkami.
- Zostawcie naszego skrzata domowego! Ręce do góry, oddajcie różdżki, a nikomu nie stanie się krzywda! Poddajcie się, to może rozważymy, by to, co zrobimy z wami za podszywanie się pod NICH było łagodniejsze, niż początkowo planowaliśmy! - wrzasnęli Harry i Angie, a czwórka obcych spojrzała na nich dziwnie. Następnie machnęli różdżkami, a krzesła odsunęły się od stołu i wylądowały pod oknem. - Expelliarmus! Incancerous!
Niedługo potem, ci ludzie siedzieli już związani i obezwładnieni na krzesłach. Na ich nadgarstkach były te kajdanki, na widok których Lilith wzdrygnęła się mocno, rozszerzając oczy i patrząc na nich spojrzeniem „Błagam, litości, tylko nie to. Nie powtórka z rozrywki...". Niemal jej współczuli, gdyby nie fakt, że nadal byli wściekli.
- H-Harry? A-Angel? - wyjąkała kobieta, wyglądająca jak ich matka. - To naprawdę wy? I dlaczego...TO?
- Tak - wycharczeli. - W odróżnieniu od was, my jesteśmy tym, na kogo wyglądamy.
- My wam wyjaśnimy wszystko, naprawdę jesteśmy sobą - powiedziała cicho, onieśmielona przez ich gniewny ton. - Nie podniesiemy na was różdżki, przysięgam, ale zdejmijcie to! - głową wskazała na kajdany. O dziwo, w jej płaczliwym głosie usłyszeli czyste przerażenie.
- Nie trzeba nam niczego wyjaśniać! Jesteście Śmierciożercami, wysłanymi przez Lestrange i Riddle'a, by zdobyć nasze zaufanie, a później zdradzić im nasze miejsce położenia! Śmiecie podszywać się pod naszą martwą rodzinę, myśląc, że uda wam się nas nabrać?! Nie tak łatwo! Życie nauczyło nas, żeby nie ufać przypadkom, bo ciągną za sobą krytyczne konsekwencje!
- Ale to my! - bronił siostry Regulus. - Działamy przeciwko Voldemortowi!
- A macie dowód? - zapytało oschle Rogasiątko. - Pochowaliśmy tych, pod których się podszywacie już dziewięć lat temu, byliśmy na pogrzebie, widzieliśmy ich martwe ciała! Gdyby dało się przywracać ludzi z martwych, już dawno byliby żywi, tak samo jak nasz ojciec i przyjaciółki naszej matki!
- Co mamy zrobić, byście nam uwierzyli? - zapytała błagalnie kasztanowowłosa kobieta. - Patronusy?
- Może być kilka identycznych - wycedziła Angel.
- Wieczysta?
- Jesteśmy przewrażliwieni na jej punkcie, odkąd to durne coś zabiło naszą matkę! - warknęli.
- Jak to: zabiło? Przecież atak został przeprowadzony niespodziewanie, nikt nie wiedział o nim poza atakującymi i ze względu na odkrycie przez nas tajemnicy Riddle'a - rzekła najstarsza członkini rodu Black.
- Trafiła pani w ich czuły punkt - mruknął Neville, pamiętając wybuch Wybrańców sprzed kilku godzin.
- Ile my mamy, kurna, powtarzać, że dało się to przewidzieć?! - krzyknęli z rozpaczą. - Na brodę Merlina, ile można, że mieliśmy koszmary, według których ona ginęła, a później okazało się, że akcja potoczyła się tak samo jak w marze nocnej?! No, ile?! Ta piekielna Lestrange podszyła się pod naszą opiekunkę, madame Collins, i po wyjeździe mamy na misję w 1986, zaciągnęła nas do Riddle Manor na dwa tygodnie! Kazała oglądać spotkania Śmierciogadów, a gdy się sprzeciwiliśmy, zagroziła, że zamorduje naszą matkę w najboleśniejszy, najkrwawszy i najmniej humanitarny sposób, na jaki ją stać, na naszych oczach, jeśli tylko ta się o czymkolwiek dowie czy chociażby zacznie podejrzewać, że coś jest nie tak! Nałożyła na nas zmodyfikowaną wersję Wieczystej, która ją miała poinformować, jak ktokolwiek się dowie oraz powiadomi ją o obecnym miejscu pobytu mamy!
- Czy może mamy dodawać, że już dwa razy musieliśmy odeprzeć niewerbalnie wzmocnione Crucio, wycelowane w plecy naszej matki? A raz trafiła do Munga, ledwo uchodząc z życiem, bo Bella postanowiła się na innej misji zemścić za tamto nieudane Crucio przed nią! Nie mogliśmy jej powiedzieć, choć to oszukiwanie bolało, a gdyby nie Wieczysta, prawda najprawdopodobniej uratowałaby ją! Zdradziliśmy jej zaufanie, kłamiąc jej prosto w oczy, po tym co dla nas zrobiła, jak się dla nas poświęciła! Wy zdajecie sobie sprawę, jakie do teraz się ciągną za tym wyrzuty sumienia, zwłaszcza, że nie było to jedyne kłamstwo? Nie! Dlatego nie mówcie nam, że to nie to ją zabiło, bo właśnie nasze dziecinne kłamstwa i ta przeklęta Wieczysta!
Rozszerzone oczy wszystkich, były zwrócone na nich. Nikt wcześniej nie miał pojęcia o takich tragicznych przejściach szesnastolatków ani o tym, że właśnie dlatego tak strasznie się obwiniają o śmierć swojej rodziny. Potterowie zbladli strasznie, dopiero zdając sobie sprawę z tego, co dokładnie powiedzieli.
- STWOREK! - ryknęli głośno. Po raz pierwszy ktokolwiek z pozostałych słyszał ich tak przerażonych.
- Tak, paniczu, panienko? - spytał skrzat, podchodząc do nich.
- NATYCHMIAST WZMOCNIJ BARIERY DOMOWE WSZYSTKIMI ZAKLĘCIAMI ZABEZPIECZAJĄCYMI Z RODÓW BLACK, POTTER, GRYFFINDOR, SLYTHERIN I PEVERELL! ZABLOKUJ WSZYSTKIE KOMINKI, JAKĄKOLWIEK TELEPORTACJĘ AŻ DO DRUGIEGO KOŃCA ULICY! WSZYSTKIE ŚRODKI MAGICZNEGO TRANSPORTU Z ORAZ DO TEGO DOMU I JEGO OKOLIC! I ZA NIC NIE WPUSZCZAJ BELLATRIKS LESTRANGE, NIE WAŻNE, JAKIM ŚRODKIEM TRANSPORTU PRÓBOWAŁABY TU DOTRZEĆ! NIECH WSZYSTKIE PORTRETY MAJĄ OCZY DOOKOŁA GŁOWY I INFORMUJĄ NAS O KAŻDEJ PODEJRZANEJ ZMIANIE!
- Tak jest! - i zniknął.
W domu wyczuwalna była rosnąca z sekundy na sekundę magia, o której wspominali, a także ich własna szalejąca teraz aura. Obie Lilie jęknęły z bólu, zwracając na siebie uwagę rodzeństwa. A w szczególności ta dorosła, bo odczuwała to bardziej i niemal krzyczała w agonii, zwijając się w kłębek w krześle. Łzy spływały jej po policzkach, gdy szlochała głośno, ledwo mogąc oddychać.
Potterowie wymienili zdezorientowane spojrzenia. Jeśli ktoś podszywałby się pod Potter, nie odczuwałby takiego bólu przy dużych aurach... Brali głębokie wdechy i wydechy, starając się uspokoić. Bez względu na to, czy tamta kobieta była tą, na którą wyglądała, nie umieli znieść widoku osoby identycznej co ich matka, kiedy zwija się z bólu. Poza tym, widać, że młodsza Lily także strasznie to poczuła, bo siedziała blada przy ścianie, wtulając się mocno w Rogacza.
Angela, nie mogąc już dłużej wytrzymać, przywołała dwie fiolki z błękitno-niebieskim eliksirem, jedną rzucając rudowłosej Black'ównie, zaś z drugą podchodząc do matko-podobnej kobiety. Ukucnęła przed nią, spojrzała z bólem prosto w jej załzawione, zielone tęczówki, po czym odkręciła kurek fiolki i przyłożyła do ust kobiety. Powoli przechylała fiolkę coraz bardziej, pozwalając rudej wypić całą jej zawartość. Chwilę po tym obie Lilie odetchnęły z ulgą, nie czując już żadnego bólu.
- Nie bałaś się, że podam ci Veritaserum? - ciekawiła się Potter'ówna, przypatrując się kobiecie przed sobą.
- Nie mam nic do ukrycia. Poza tym ufam, że nie zrobisz mi krzywdy, zwłaszcza po tym, co niedawno wyznaliście. Z kolei ty mogłaś mi podać eliksir prawdy i tego nie zrobiłaś - zauważyła ze świeckim spokojem jej rozmówczyni.
- Bo da się je pokonać...Przynajmniej ja pokonałam...
- Jak niby? - zapytała z niedowierzaniem.
- Ktoś mi mentalnie pomógł - odparła, a kiedy spojrzeli na nią zdziwieni, dodała z irytacją. - Naprawdę aż tak potrzebna wam informacja, że usłyszałam w głowie głosy rodziców?
- Ale jakim cudem?! Długo je już słyszysz? - dopytywał Reg.
- A co was to tak interesuje? Od pewnego czasu słyszę ich rady, komentarze czy słowa otuchy, ale nie na codzień - raz na jakiś czas się zdarzy. Ostatnio na przykład słyszałam moją mamę na Balu Bożonarodzeniowym, bo po miesiącu nie odzywania się, zechciało jej się mnie straszyć. Tak, Jamie, to chodziło o to, co mówiłam, że później wyjaśnię - dodała, jednak pożałowała tego, gdy młodsza z dorosłych kobiet z szeroko otwartymi oczami spojrzała na chłopaka, a jej oczy zaszkliły się, kiedy patrzyła w jego oczy, moment później spuszczając wzrok. Potterowie wymienili porozumiewawcze spojrzenia. Musieli być pewni, ale to po niej widać... Tak strasznie by chcieli, żeby to była prawda, oh, jak bardzo.
- W każdym bądź razie - kontynuowała cicho, jakby w kierunku podobno-Blacków - Huncwoci i Huncwotki cudem nieświadomie przenieśli się w czasie 1976, więc z przyjemnością zaprosiliśmy ich na święta. Uwierzymy wam, jeśli odpowiecie na pytania, na które odpowiedzi znaliby tylko prawdziwi dziadkowie, wujek Reg i mama. Dobrze?
- W porządku - zgodził się mężczyzna wyglądający jak dziadek Orion. - Do kogo najpierw?
- Do...dziadków - zadecydował Harry. - Ile łącznie Angela straciła galeonów w zakładach o wygraną partię szachów z Draco Malfoy'em?
- HEJ! - krzyknęła oburzona. - Ile mieliśmy lat, gdy po raz pierwszy zrobiliśmy mamie śniadanie do łóżka?
- Równo sto w latach 1984-1987 - odparł na spokojnie mężczyzna.
- Z moją małą pomocą, trzy - odpowiedziała brunetka, równie spokojnie co jej mąż. Spojrzenia Rodzeństwa Potter przeniosły się na dwudziestokilkuletnie Rodzeństwo Black.
- Ile miałam lat, gdy moja magia dziecięca po raz pierwszy przypadkiem wyczarowała Przysięgę Wieczystą? Co ci daliśmy z Harrym w podzięce za opiekę nad naszą mamą? - później spojrzała w soczysto-zielone oczy Lily. - Co zrobiliśmy z Harrym, gdy wyjeżdżałaś ma misję do Surrey? Co ci powiedziałam, gdy w wieku pięciu lat przyszłam w nocy zapłakana do twojego pokoju? Z ilu stóp zleciał Harry, kiedy pierwszy raz spadł z miotły?
- Cztery. Daliście mi mojego pierwszego złapanego znicza i laurkę... - a gdy zobaczył ich wzrok, mówiący, by dodał coś jeszcze, mruknął. - Z napisem „dziękujemy, że tworzysz naszą mamusię lepszą".
- Teraz twoja partia pytań - powiadomiła Angela, patrząc ostro na zielonooką, widząc, że ta przełyka ciężko ślinę. Jej oczy wciąż były zaszklone. - Jeśli to naprawdę ty, odpowiesz na nie w dwie sekundy, bez chwili wahania.
- Jak Cissy wychodziła, wspomniała o tym, byście pamiętali, że za moment będzie Collins, a wy... Krzyknęliście głośne „nie" i prosiliście, żebyście mogli zostać z Andy. A jak zapytałam, czy wszystko w porządku, staraliście się wyjąkać pozytywną odpowiedź, jednak zaraz potem Harry mocno mnie przytulił, a Angela weszła na pufę i wskoczyła mi na ręce, w ostatniej chwili...Wymachując kolanem? Później zaczęłaś bardzo drżeć... - jej oczy się szeroko otworzyły, kiedy uświadomiła sobie coś. - To wtedy oberwałaś tym Cruciatusem, prawda? Bo wskoczyłaś mi na plecy, zasłaniając je kolanem, odcinając mnie od klątwy...
- Dokładnie - wymruczała cicho. - Ale nadal pozostają ci dwa pytania. Na nie też odpowiesz tak szybko?
- Powiedziałaś, że przepraszasz za przeszkadzanie mi, a później powiedziałaś, że masz dość tego wszystkiego i tęsknisz...I prosiłaś, bym ci wybaczyła to, że poruszasz ten wrażliwy temat. A gdy Harry spadł z miotły, bo Syriusz się zagadał z Regiem, było to chyba około pięćdziesięciu stóp.
Młodzi Potterowie przypatrywali się im z szokiem wymalowanym na twarzach. W jednej chwili młodsza z rodzeństwa już upadła na kolana, jej brat kucał obok niej, przytulając ją. Jej ciałem wstrząsał gwałtowny szloch, kiedy z zaciśniętymi mocno powiekami, płakała, zaciskając dłonie na spodniach. Nie mogli uwierzyć w swoje niesamowite szczęście. Najpierw podróżnicy w czasie mogą zmienić ich przyszłość, zniszczyć Voldemorta jeszcze przed narodzeniem Złotego Pokolenia, a teraz powrót zza grobu rodziny, a szczególnie matki...
Ich emocje szalały wewnątrz nich, gdy starali się podnieść psychicznie na nogi. Mimo iż byli w środku szczęśliwi jak tego dnia nikt inny, znowu wracały wspomnienia z czasu, gdy ludzie wyzywali ich na ulicy tylko dlatego, że z powodu traumy dwójka dzieci nie umiała się sprzeciwić matce lub nie potrafiła pokonać ośmiu wykwalifikowanych czarodziei - sześciu umięśnionych Śmierciożerców, Bellatriks Lestrange czy Lorda Voldemorta.
Angela machnęła ręką, a wszystkie „zabezpieczenia" wokół dorosłych Blacków zniknęły. Półprzytomnie usłyszała, że ktoś jeszcze siada blisko niej oraz poczuła, jak przyciąga ją i jej brata do troskliwego uścisku. Kiedy do jej nozdrzy dotarł zapach świeżych lilii, zacisnęła mocno dłonie na bluzce matki, nie chcąc puścić, jakby bojąc się, że ona znów okaże się pięknym snem, wizją. Jednocześnie czuła delikatną dłoń gładzącą jej plecy.
Oboje, ona i Harry, podnieśli równocześnie wzrok, wpatrując się zapłakanymi tęczówkami w równie zaszklone zielone oczy kobiety, którą nad życie kochali. Nagle ogarnął ich straszliwy wstyd, ból, kiedy zdali sobie sprawę, jak ją potraktowali chwilę wcześniej, i że wykrzyczeli jej w twarz wszystko, co wcześniej przed nią ukrywali, tym samym narażając ją na niebezpieczeństwo. Spuścili wzrok na dłonie, gdy usłyszeli jej ciche pytanie.
- To wszystko, co wykrzyczeliście, to prawda?
- Tak, prawda - odrzekli ledwo słyszalnie. - Przepraszamy, nie powinniśmy ukrywać przed tobą tego wszystkiego, ale nie chcieliśmy, by Bellatriks zrobiła ci krzywdę... Na serio nam głupio. Zrozumiemy, jeśli będziesz miała nam to za złe, ale prosimy...
- Hej! - oburzyła się lekko Lilith. - Nie jestem na was zdenerwowana za to, że kilkukrotnie uratowaliście mi życie. Przez te wszystkie lata widziałam, ile dla was znaczę, więc w pełni rozumiem wasze działania. Chciałabym podziękować wam za całą troskę i w ogóle wszystko, co zrobiliście lub przez co przejść musieliście, żebym była szczęśliwa, a wiem, że uszczęśliwienie mnie po takiej traumie, nie należy do najłatwiejszych - dodała cicho.
Zranienie było w jej oczach widoczne i wcale nie przez to, czego się właśnie dowiedziała. Rodzeństwo wymieniło zaniepokojone spojrzenia, obawiając się, że wróciła dawna ona - nieśmiała, przygnębiona, zmęczona życiem, owdowiała kobieta. Jednak najbardziej uderzyło ich jedno. Mama nie użyła czasu przeszłego, tylko teraźniejszego, co powoli spełniało ich najgorsze koszmary - sytuacja się zbyt nie zmieniła, a teraz, gdy Huncwoci i Huncwotki zostali na święta, będzie jeszcze gorzej... Co nie zmieniało faktu, że ich nie zamierzali wyprosić, jak już ich zaprosili, to byłaby pierwsza Gwiazdka z nimi wszystkimi...
~ No dobra, prawie wszystkimi. Merlinie, co ona musi wewnętrznie przeżywać... ~ martwili się młodzi Potterowie.
- Nie ma sprawy - dodali na głos. - Dla ciebie wszystko.
Jeszcze raz mocno ją przytulili, chcąc okazać jej jak najwięcej swojego wsparcia, zwłaszcza teraz. A, że byli już dużo starsi, mogli zdziałać dużo więcej niż dekadę temu. Żadne z ich trójki nie miało pojęcia, ile tak się przytulali. Mogły to być minuty, może godziny - i tak ich to niezbyt obchodziło. W końcu z powrotem mieli siebie nawzajem i to im wystarczyło.
- Chodźcie, Stworek właśnie kończył robić wam kolację, jak weszliśmy - szepnęła Lily, wyrywając ich z transu.
- Ma się rozumieć, mamo! - zasultowali rozbawieni, wstając. Oczywiście, Harry jak przypadło na posłusznego syna, podał matce rękę, pomagając jej wstać. Uśmiechnął się do niej czarująco, prowadząc ją do jadalni.
- Stworku, bardzo cię proszę, zrób jeszcze cztery porcje kolacji, dobrze? - skrzat przytaknął, więc reszta z nich poszła za Harrym i dorosłą Lily.
Wszyscy razem zasiedli do stołu, pomału zaczynając jeść. Po zakończonej kolacji dorośli powiedzieli, żeby już powoli się kładli spać, bo „jutro także będzie dzień", jednak się nieco przeliczyli. Nastolatkowie rzeczywiście poszli do pokoi, ale po wzięciu pryszniców i przebraniu się w piżamy, wrócili do salonu, gdzie czwórka Blacków nadal rozmawiała.
- A wy nie mieliście przypadkiem iść spać? - zapytała retorycznie Lilith, patrząc na nich wymownie.
- Jest jeszcze wcześnie! - burknęli oburzeni. - Dopiero mamy dziesiątą!
- Jutro też jest dzień. Będziecie zmęczeni, jak pójdziecie spać po północy - kontynuowała, lecz w jej oczach nie było groźnego błysku, tylko rozbawienie. Chyba sama wiedziała, że z nimi nie wygra.
- Jakbyś ty się kładła spać o dziesiątej wieczorem w ich wieku - mruknął Regulus, na co kobieta dała mu z łokcia w żebra, patrząc na niego bykiem.
- Skąd ty, na Salazara, wiesz, o której kładłam się spać w Hogwarcie?! - sapnęła z niedowierzaniem.
- Ma się swoje źródła - wyszczerzył się mężczyzna.
- Takie jak?
- Wiesz, nasz ukochany brat i szwagierka byli z tobą w jednym domu, więc takie rzeczy da się z nich wyciągnąć. Nie, żeby protestowali - droczył się z nią.
- Niby w szóstej klasie, o której kładłam się spać, geniuszu? - zironizowała, wywracając oczami.
- Jeśli to nie była jedna z tych imprez, na których się upijałaś, to o jedenastej, księżniczko - widać, że robienie jej na złość go bawiło.
- Upiła na imprezie?! Ja się nigdy nie upiłam na imprezie, więc sobie wypraszam!
- Taaaa? - nie dawał za wygraną. - A jak na szóstym roku cię Meadowes i McKinnon do pokoju musiały zawlekać? Albo na siódmym po Balu Siódmych Klas?
- Oh...Jak ty...! - jąkała. - To były tylko dwa razy!
- Jak widzisz, to i owo się wie. Mam cię - dodał roześmiany, najwidoczniej ciesząc się, że udało mu się wprawić ją w zakłopotanie.
- Wracając do tematu, chcieliśmy porozmawiać trochę, noo. Jak rodzina - wytłumaczył Harry.
Lily westchnęła, ale w końcu wskazała ręką na kanapę obok niej i kilka doczarowanych foteli. Kiedy wszyscy zajęli swoje miejsca - jej dzieci oczywiście obok niej - uniosła brew, patrząc na każdego po kolei, jednak nie dało się ukryć, że gdy patrzyła na nastoletnich Jamesa i Lily, przymykała delikatnie oczy. Patrzenie na nich jak gdyby nigdy nic nadal sprawiało jej ból.
- To co chcecie wiedzieć? - spytała w końcu.
- Czemu od razu pada oskarżenie, że chcemy od was jakiś informacji? - zapytała cicho Angel.
- Przeżyłam z większością z was tyle lat, że takie rzeczy robią się przewidywalne - odparła.
- Jak wróciliście do życia? - Alex zadała pytanie, na które wszyscy nastolatkowie pragnęli znać odpowiedź. Orion westchnął, kręcąc głową.
- Problem w tym, że my także nie wiemy, jak.
- Jakbyście mieli pytania, śmiało, pytajcie - Pani Potter skierowała tą wypowiedź głównie do jej pokolenia, które było dziwnie ciche. - Nie gryziemy.
- Jak to jest być starszą siostrą i mieć młodszego brata? - młodą Lily ewidentnie męczyło to czekanie. Chciała mieć młodszego brata tu i teraz, ale to nie takie proste...Kwestia jeszcze, czy piętnastoletni Regulus Black jej uwierzy.
- Powiem ci, że bardzo przyjemnie - uśmiechnęła się matka Rodzeństwa Potter. - Na pewno miła odmiana.
Pod koniec wypowiedzi skrzywiła się lekko, wspominając swoje życie u Evansów i prześladowczynię, którą była jej własna zastępcza siostra. Potterowie, rudowłosa Black'ówna i Regulus spojrzeli na nią ze zrozumieniem.
- To dobrze - skomentowała jedynie dziewczyna.
- Odmiana od czego, Lils? - jej chwilowa ulga nie uszła uwadze jej przyjaciołom.
- Nie ważne - powiedziała, spinając się lekko i odwracając wzrok. - Powiem wam kiedy indziej, a na razie proszę, nie wracajmy do tematu Evansów.
Prosiła, więc odpuścili. Nie wiedzieli, że złe wspomnienia z pobytu w tamtej rodzinie dalej będą ją męczyć przez długi czas, dopóki się nie dowiedzą, jednak nie miała siły psychicznej, żeby osobiście im opowiadać o swoich traumatycznych przejściach. To, jak znęcała się nad nią psychicznie Petunia, zostawiło na jej psychice trwały ślad. A w szczególności trzy konkretne słowa, które tamta wielokrotnie rzucała w jej kierunku - to znaczy „dziwoląg", „dziwak" i „wariatka Lily".
- Lilia? - Potter'ówna wyrwała ją z zamyślenia. - Na pewno nie chciałabyś o tym pogadać? Wiemy z Harrym o wszystkim, więc w razie co zawsze możesz się do nas z tym zwrócić. Do wszystkich, zresztą.
- Dziękuję - uśmiechnęła się niepewnie. - Aczkolwiek teraz nie ma takiej potrzeby. Zamyśliłam się tylko.
- Taaa, a ja jestem pegazem - mruknęła ironicznie jej córka.
- Potter - syknęła ostrzegawczo.
- Słucham, Black? - wyszczerzyła się orzechowooka.
- Czasami naprawdę wyprowadzasz mnie z równowagi - przewróciła oczami.
Całą ich konwersację obserwowała reszta. Ich relacje, mimo dwudziestoletniej różnicy wiekowej, były po prostu niesamowite. Mogły na siebie bez skrępowania krzyczeć, wspólnie się śmiać, a nawet po nazwisku mówić, jakby wcale nie były matką i córką, tylko przyjaciółkami z dzieciństwa. Koniec końców rozmawiali do tej nieszczęsnej dwunastej i nie było już litości.
- Teraz tak na poważnie - zarządziła Walburga. - Do łóżek wszyscy!
Młodzież westchnęła, ale posłusznie odeszła do swoich pokoi, razem z dorosłymi. Ma się rozumieć, wszyscy poza Angelą i Harrym. Ci zapukali delikatnie do drzwi pokoju matki, a kiedy usłyszeli „proszę", weszli do pomieszczenia. Rudowłosa siedziała na posłaniu z kilkudziesięcioma wydaniami Proroka Codziennego i Żonglera w rękach. Teraz patrzyła na nich z nieukrywaną ciekawością.
- Wszystko w porządku?
- Jasne, ale... - odpowiedziała troszkę skrępowana Angie. - Możemy spać z tobą? Potrzebujemy twojej bliskości...
- Pewnie - uśmiechnęła się delikatnie zielonooka. Odłożyła gazety na kolana i łapiąc za obydwa rogi kołdry, podniosła ją na tyle, by spokojnie mogli się położyć obok. Gdy już to zrobili, przykryła ich wszystkich. Harry objął ją ramieniem, a Potter'ówna położyła głowę na jej klatce piersiowej.
- Co robisz? - pytał Harry ze zmarszczonymi brwiami. - Prorok Codzienny to szmatławiec przecież.
- Powiedzmy, że choć trochę staram się obeznać w obecnej sytuacji.
- Mogłaś nas zapytać o to, co cię interesuje - oponowała Angelina. - My powiemy ci zgodnie z prawdą, a nie z wolą Ministerstwa.
Kobieta westchnęła ciężko, patrząc po nich z dumą. Nie byli już tymi siedmioletnimi dziećmi, co kłóciły się o to, które wygra w chowanego. Teraz z podziwem mogła powiedzieć, że są - może jeszcze nie według prawa, ale w swoim zachowaniu - dorosłymi ludźmi, którzy nie zawahają się stanąć do pojedynku z każdym, kto zagrozi ich bliskim. Wiedziała, że dorośli zbyt szybko i tego było jej szkoda. Powinni być dziećmi jak najdłużej, ale życie miało najwidoczniej inne plany.
- Jestem taka dumna - objęła ich mocno. - Poradziliście sobie bez nas przez tyle czasu...Wyrośliście na wspaniałych ludzi i wbrew tego, co widzę w waszych oczach, że myślicie, dzisiejszego wieczora właśnie to pokazaliście. Byliście w stanie stanąć przeciwko osobom, które podawały się za waszą rodzinę, wyglądały identycznie - już pomińmy fakt, że to naprawdę my - i celować w nas różdżkami, byle obronić swoich najbliższych. Wspieraliście mnie, niemal odkąd skończyliście dwa i pół roku, choć na początku delikatnie, z każdym miesiącem coraz bardziej. Kilkukrotnie uratowaliście mi życie i psychikę, poświęcając swoje własne zdrowie bądź emocje. Mało które dzieci byłyby w stanie zrobić coś takiego.
Oboje spojrzeli jej w oczy, wzruszeni jej słowami. Nie zdawała sobie sprawy, ile ona dla nich znaczyły. Cieszyli się, że nie jest na nich zła, dla ich umysłów to była ogromna ulga po trzynastu latach niepewności. W pierwszych czterech chcieli ją chronić przed załamaniem się po stracie oraz wszystkim, co złe, a w kolejnych już nie mieli, jak...
- Od pewnego czasu mnie jedna rzecz męczy... - zaczęła zamyślona. - Jak udało wam się to wszystko przede mną ukryć? I jakim cudem tak dobrze się trzymaliście?
~ Eh, czyli jednak drąży... ~ pomyśleli zrezygnowani, przygryzając wargi. Nie odzywali się przez dłuższą chwilę, nie wiedząc, od czego zacząć, więc Lily zorientowała się, że coś jest nie tak.
- O tych kłamstwach mówiliście wtedy, tak? Z tym „to nie były jedyne"? - spytała łagodnie.
- Owszem. Przepraszamy jeszcze raz...
- A ja znowu powtarzam: nie przejmujcie się tym! Jestem po prostu ciekawa. Nie odczuwajcie dyskomfortu, cokolwiek powiecie, nie będę zła, obiecuję - zadeklarowała. Przełknęli ślinę i zaczęli mówić.
- Mieliśmy warty. Głównie zdarzało się to wasze wszelakie rocznice, czasami poza nimi. Nie chcieliśmy cię zostawiać z tym samej, tylko woleliśmy okazywać ci jak najwięcej naszego wsparcia. Pilnowaliśmy cię za dnia - czy jesz, odpoczywasz i tak dalej - a także w nocy - czy śpisz, nie przepłakujesz całych nocy. Po to właśnie były warty. Kiedy...kiedy jedno z nas kładło się z tobą, drugie miało te słabsze chwile w swoim pokoju. Nad wczesnym ranem się zamienialiśmy - to, co spało z tobą, szło do siebie, a drugie zasypiało przy tobie. Miałaś czasem koszmary, więc woleliśmy być obok w razie co. Czasem po prostu sami tego potrzebowaliśmy, choć nie mówiliśmy ci wszystkiego... Ta bliskość i słowa otuchy, mimo twojej częściowej nieświadomości, była kojąca.
- Genialnie wymyślone - szepnęła zielonooka. - Dobrze, porozmawiamy dalej jutro, okej? Widać, że jesteście zmęczeni - a gdy chcieli się sprzeciwić, dodała. - Śpijcie dobrze.
Pocałowała obydwu w czoło, po czym, gdy byli już na granicy snu, szepnęła.
- Zobacz, jakie mamy niesamowite dzieci, James.
Nie wiedziała, że oboje jeszcze to słyszeli, bo uśmiechnęli się lekko. Nie miała pojęcia, że oni nie kłamali, ale za tą „ochroną" kryje się coś jeszcze. Bardziej niesamowitego, wymagającego większego poświęcenia. A następne dni będą wymagały tego samego od niej, żeby nie stracić tego, co oni dla niej zrobili, żeby znowu nie upaść. Bo te Święta będą inne, najlepsze w ich historii, najbardziej wyjątkowe. Najlepsze, o jakich mogli marzyć oni wszyscy.
____________________________________________________
I jak wrażenia, hmm? Cieszycie się, że kilka osób wróciło do życia? Zabawy ciąg dalszy, poczekajcie jeszcze trochę, bo dopiero się rozkręca!
Następny rozdział: „Chapter XV - Human Love Knows No Bounds"
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro