一
- Kogo by tu wziąć do tablicy? - nauczyciel matematyki przeleciał wzrokiem po klasie. - Dziś jest piętnasty września... Dobrze, piętnaście dodać dziewięć, dodać suma cyfr liczby 2019 i potem zpierwiastkować, to... Lee Donghyuck, zapraszam. - wyciągnął w moją stronę rękę z kawałkiem kredy. Serce zaczęło mi bić jak oszalałe, a ręce drżeć. Dlaczego muszę mieć takiego pecha? Powoli wstałem, starając się odwlec to, co i tak na mnie czekało.
- No szybciej, to nie jest poniedziałek ósma rano. Zrób zadanie pierwsze, podpunkt h.
Spojrzałem do podręcznika. Zacząłem przepisywać przykład, ale ręce mi się tak trzęsły, że większość liczb nie wyglądała tak, jak powinna, a książkę musiałem przyłożyć do ciała, by nie było nic widać.
- Ale co ty tak bazgrzesz, postaraj no się, przecież potrafisz ładniej pisać.
Miałem ochotę zniknąć stąd. Nauczyciel jeszcze pogarszał sprawę. Spojrzałem na tablicę. 2⁴ + 8³ + 64². Nic mi to nie mówiło. Były to po prostu białe kreski na ciemnym tle. Nie wiem ile stałem na środku klasy, próbując się skupić. Miałem wrażenie, że za chwilę zemdleje z przerażenia.
- Nie umiesz? Przecież to jest proste! Siadaj, pała.
Zrobiłem, co kazał, wciąż czując panikę w sobie. Starałem się jakoś ukryć przed wszystkimi, lecz już się nie dało.
- Powiedz no mi... Z jednej kartkówki dostałeś 5, z drugiej 6, twoje zadania domowe zawsze były dobrze, wręcz wzorowo zrobione. Dlaczego takiej łatwizny nie potrafisz zrobić? - mężczyzna dalej mi nie dawał spokoju. Przełknąłem ślinę, czemu on się nade mną tak pastwi? - Spójrz na mnie, jak do ciebie mówię! - podniósł głos, na co drgnąłem. Powoli uniosłem głowę znad zeszytu. Czułem na sobie dwadzieścia par oczu, czy mogę się zapaść pod ziemię? Z mojego gardła nie mogłem wydusić ani jednego słowa. Tylko patrzyłem na nauczyciela, oddychając płytko.
- Nie umiesz mówić? - spytał jadowicie. Nie widzi, w jakim stanie jestem? Zacisnąłem pięści, żeby nie było widać jeszcze mocniej trzęsących się dłoni.
- Ź-źle się czuję... - wyjąkałem cieńkim głosem i ukryłem oczy pod grzywką.
- To trzeba było do szkoły nie przychodzić. - wysyczał o wrócił do biurka. - Lee Jeno! Rozwiąż ten banał.
Teraz się ukazała jego prawdziwa sadystyczna natura. Słyszałem szepty wokół. Do moich oczu cisnęły się łzy strachu. Tak bardzo się boję ludzi. Dlaczego akurat ich się boję? Dlaczego nie ciemności, czy pająków? Dlaczego akurat istot, z którymi muszę mieć na codzień do czynienia? Lekcja niemiłosiernie się dłużyła, serce mnie już bolało od długotrwałego stresu. Po matematyce była długa, dwudziestominutowa przerwa. Wybiegłem z klasy i poszedłem do szkolnej toalety. Zamknąłem się w kabinie i wyjąłem blok rysunkowy. W tym momencie mogłem dać upust emocjom. Nie kontrolowałem swojej ręki. Pozwoliłem jej zobrazować cały mój strach. Za każdym razem przybierał on inny kształt. Teraz był potężnym morzem, które wzburzały metrowe, spienione fale, powoli wchłaniające kolejne skrawki plaży. Przed największą z fal stał mały chłopczyk, tyłem do obserwatora obrazu. Nie uciekał przed żywiołem, wyglądał, jakby czekał, aż go pochłonie. Ja nie uciekam przed strachem. Uciekam przed powodem do strachu. Strach daje mi inspiracje. Gdyby nie on, miałbym mniej pomysłów na rysowanie. Jednak jeżeli on ogarnia mnie codziennie, w każdej sferze mojego nudnego życia, to mnie przerasta. Ale jak mam się nie bać ludzi, skoro odkąd pamiętam, byłem bity i poniżany przez rodziców? Alkohol i papierosy, to był dla nich sens życia. Jednak by posiadać te używki, potrzebują pieniędzy, dlatego chodzą do pracy i nie ma ich cały dzień, co mi przynosi ulgę. Wracam beztrosko do domu, zamykam się w pokoju na klucz, odrabiam lekcje i zabieram się tworzenie kolejnych obrazów. Szkic, akwarele, akryle, olejne, nic nie jest mi obce, każdą tubke, każdy pędzel, każdy ołówek, kredkę i długopis znam jak własne dzieci. Wiem, do czego są zdolne, co można z nimi zrobić, jak można nimi zaczarować, by powstało coś pięknego. Wszystko jest piękne. Tylko trzeba umieć to piękno wykrzesać, oto tajemnica sztuki. Dorysowałem przed jego prawą stopą ślad w piasku. Chcę pokazać, że mimo wszystko się boi i chce uciec. Śmieszne, bać się strachu. Moje przemyślenia i pracę przerwał dzwonek. Chemia i sprawdzian. Cichutko odetchnąłem, nie będzie pytała, będę miał spokój, tylko ja i kartka. Schowałem szkicownik, przybory i wyjrzałem na korytarz, by sprawdzić, czy nie ma już ludzi, albo przynajmniej jest ich tylko gartska. Korytarz był pusty. Spokojny, ale czujny, wyszedłem z toalety i skierowałem się do klasy. Wszyscy już siedzieli w ławkach, tylko nie było chemiczki. Usiadłem w kącie i zacząłem powtarzać materiał. Nie obchodził mnie otaczający świat. Nawet własne imię, wyszeptane gdzieś pod ścianą po drugiej stronie nie zrobiło na mnie wrażenia. A gdyby tak te kolby i zlewki z kolorowymi odczynnikami ułożyć w kolejności kolorów w tęczy i złapać blask słońca, na nie padający... Moje plany na kolejny rysunek przerwała nauczycielka chemii, która wpadła do klasy.
- Dziś piszemy sprawdzian, tak? - spytała z chińskim akcentem, kładąc torebkę na krześle i schylając się nad szufladą w biurku. - Gdzie ja je mam...
Chcąc się zrelaksować, zacząłem szkicować w podręczniku strukturę drewna ławki. Próbując narysować ciemny słój, zaburzający całą stateczność drewna, ujrzałem cień. Znów poczułem w sobie narastającą panikę. Niech ludzie mnie zostawią. Kątem oka widziałem czarną spódnicę. Bałem się unieść wzrok, bałem się, co ujrzę, chociaż wiedziałem, czego mam się spodziewać.
- Umiesz chemię, prawda? - usłyszałem słodki, dziewczęcy głos. Będzie chciała, bym jej coś wytłumaczył, albo by usiadła obok mnie na sprawdzianie, nie ma mowy. Kiwnąłem przecząco głową, wciąż rysując w książce.
- Tak? A na ostatniej kartkówce miałeś szóstkę. - jej ton aż ociekał słodyczą i sarkazmem. Spojrzałem na nauczycielkę, która dalej szukała sprawdzianów. Wyjątkowo szukałem pomocy u człowieka, niech ona je wreszcie znajdzie!
- Wypchaj się tym swoim egoizmem. - zamknęła mi książkę przed nosem, przez co wyjechałem, zostawiając długą ciemną kreskę i łamiąc ołówek. Dziewczyna, której imienia nie znałem wróciła do swojej ławki, kręcąc wyzywająco biodrami, co nie zrobiło na mnie wrażenia. Spojrzałem na rysunek. Ta kreska wygląda jak pęknięcie w drewnie. Wziąłem drugi ołówek, trochę bardziej miękki od tego złamanego i podrasowałem kreskę, by wyglądała bardziej naturalnie. Akurat gdy skończyłem, pani znalazła sprawdziany i zaczęła je rozdawać. Wymamrotałem ciche dziękuje, kiedy mi wręczyła kartkę, by nie wyglądać na niekulturalnego. I tak już się dziwnie na mnie patrzą w tej szkole. Nie chcę powtórki z poprzedniej. Wtedy wysłano mnie do psychologa. Rozumiem, że chcieli mi pomóc. Ale ma mi pomagać istosta, której się najbardziej boję? Wiedzieli, że bez mojej współpracy nie mogli wiele zrobić, więc dali mi spokój, a nauczyciele sprawdzali moją wiedzę tylko za pomocą sprawdzianów i kartkówek. Ale uczniowie nie chcieli mnie pozostawić. Gnębili mnie, bili, niszczyli moje rzeczy. Oni też się przyczynili do mojej fobii. Niszczyli moje rzeczy do rysowania i co gorsza rysunki. Wtedy przestałem przynosić je do szkoły, by kolejnych mi nie spacyfikowano. Lecz w tym momencie nie mogłem przelać uczuć na papier. Mało brakowało, a bym się załamał i popełnił samobójstwo. Jedna rzecz powstrzymała mnie przed tym czynem. Idąc ulicą Seulu, ujrzałem na wystawie jakiegoś artysty rysunek. Przedstawiał postać, która wchodziła w coś, co wyglądało, jak czarna dziura, ciemność, próżnia, nicość. Uświadomiłem sobie, że nie mam pewności, czy istnieje życie po śmierci. A jeśli nie istnieje, to nie będę mógł rysować. A to jedyne, dla czego żyję. I chciałbym to robić jak najdłużej. Sprawdzian poszedł mi błyskawicznie, po odłożeniu pracy na brzeg ławki wyjąłem to co zwykle, zestaw rysownika i szkicownik. Do końca lekcji zostało dziesięć minut, więc postanowiłem narysować po prostu jakiś mały talerz z owocami. Dzwonek rozbrzmiał w szkole, więc wziąłem swoje rzeczy i wybiegłem z klasy. Dziś kończyliśmy wcześniej, nie chciałem wracać do domu. Postanowiłem pójść do mojego ulubionego miejsca - wierzba płacząca nad małym stawem. Nikt się tam nie zapuszczał, więc uznałem to miejsce za moją kryjówkę, mój mały dom, gdzie mogę się odizolować od ludzi, całkowicie. Tak bardzo ucieszyłem się na tą myśl, że czułem jeszcze większą potrzebę rysowania. Muszę się znaleźć tam jak najszybciej. Nagle poczułem, jak uderzam w coś twardego i lecę w dół. Prawie. Otworzyłem oczy i ujrzałem przed sobą ciemne tęczówki, wpatrujące się we mnie. To jest człowiek. Przerażony się wyrwałem i uciekłem. Nie obchodziły mnie jego nawoływania.
- Hej, zostawiłeś książkę...
Biegłem ruchliwą ulicą, napędzony strachem wypełniającym moje żyły i mój umysł. Ciągle miałem przed sobą jego twarz, miałem ochotę płakać. Lecz gdy ujrzałem znane mi miejsce, strach powoli ulatywał. Usiadłem pod wierzbą, odkładając uprzednio plecak i położyłem potrzebne rzeczy na kolanach. Spojrzałem przed siebie. Przez drobne, długie, już powoli żółknące liście widać było staw, szmaragdowo-niebieski od padających promieni słonecznych. Chcę to narysować. Z każdą kolejną kreską na kartce, czułem coraz bardziej wypełniający mnie spokój. W skupieniu zrobiłem szkic, który potem wypełniłem kredkami. Po skończeniu przyjrzałem się dziełu. Tak, to jeden z lepszych rysunków. Miałem ochotę jeszcze coś narysować, ale czekały mnie jeszcze lekcje. A rysować potrafię nawet do nocy, więc zadań bym nie odrobił. Zebrałem wszystko i jeszcze raz spojrzałem tęsknie na krajobraz. Muszę tu częściej przychodzić.
Wow nie spodziewałam się naprawdę, że tyle osób nagle zacznie to czytać
jak nie wbije pod tym rozdziałem 35 gwiazdek to usuwam ff, by sie skupić na czym innym
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro