68. Wyjdziesz za mnie?
🌙Sherlock -
Siedzieliście w Tapas Brindisa Soho. Zdziwiło Cię, że Sherlock zaprosił Cię na kolację. Raczej tego nie robił, nie należał do romantyków. Miałaś pewne obawy co do tej kolacji, chociaż póki co po prostu siedzieliście i rozmawialiście. Tak, dokładnie. Poszliście na kolację, ale praktycznie nic nie zamówiliście, poza dwiema szklankami wody. Zawsze tak było. Nie jadaliście zbyt wiele. Jedyną dziwną rzeczą, było to, że Sherlock ciągle uciekał wzrokiem, jakby nie mógł na Ciebie spojrzeć. Zaczynało Cię to co najmniej niepokoić.
- Wszystko w porządku? - zapytałaś w końcu.
Detektyw odezwał wzrok od okna i spojrzał na Ciebie.
- Tak, oczywiście - mruknął. - Dlaczego pytasz?
- Jesteś jakiś dziwny - wzruszyłaś ramionami, ale szybko się zreflektowałaś. - Dziwniejszy niż zwykle.
Zauważyłaś, że Sherlock uśmiechnął się półgębkiem i wbił wzrok w swoje ręce.
- Stresuję się trochę - przyznał.
Uśmiechnęłaś się łagodnie i chwyciłaś jego dłoń.
- Sherlock Holmes stresuje się kolacją ze swoją dziewczyną? - zapytałaś z udawanym zdziwieniem.
Jego uśmiech natychmiast zniknął, a Ty zesztywniałaś.
- A propos dziewczyny - mruknął dziwnie, a jego ręką zniknęła pod stołem. - Nie wiem za bardzo jak to powiedzieć...
Zmierzyłaś go podejrzliwym spojrzeniem, po czym oblizałaś wargę.
- Sherlock...
- [T.I.] - westchnął cicho. - Ile już jesteśmy razem? To jest dla mnie ciężkie do przyjęcia i tak naprawdę chyba nigdy się do tego nie przyzwyczaję...
Nerwowo zaczęłaś bawić się skrawkiem serwetki, próbując ukryć drżenie dłoni.
- Co chcesz przez to powiedzieć? - zapytałaś cicho.
Sherlock wbił wzrok w widok za oknem. Słyszałaś jak palcami stuka w spód stołu.
- Może - zaczął powoli. - Nie sądziłem, że to takie trudne...
W tym momencie wyciągnął rękę spod stołu i podsunął Ci czerwone pudełeczko. Kiwnął głową, abyś je wzięła. Drżącym dłońmi je otworzyłaś, a Twoje oczy niemal wyszły z orbit.
- S-sher - wydukałaś patrząc na pierścionek, tkwiący w pudełeczku.
- Wyjdziesz za mnie? - Sherlock zapytał cicho, patrząc na Ciebie wyczekująco.
Kompletnie Cię zatkało. Nie odezwałaś się, za to wstałaś ze swojego miejsca, usiadłaś detektywowi na kolanach i złączyłaś wasze usta w słodkim pocałunku.
- To znaczy tak? - zapytał z ulgą w głosie.
- Tak - przytuliłaś się do niego mocno.
🌙 John -
Przeżuwałaś zamówionego przez siebie łososia i z delikatnym uśmiechem patrzyłaś na Johna, który ciągle patrzył w swój talerz lub wszędzie dookoła. Byle nie na Ciebie.
- Doktor Watson proszony na ziemię - zawołałaś udając swój profesjonalny ton. - John, bo będę zmuszona rzucić w ciebie widelcem!
Mężczyzna ewidentnie wyrwany z transu, popatrzył na Ciebie lekko nieprzytomnie.
- Przerażasz mnie - zażartowałaś.
- Zamyśliłem się - podziubał widelcem w talerzu. - Jak twój łosoś?
Przewróciłaś oczami.
- Martwa ryba to martwa ryba - wzruszyłaś ramionami. - Nieważne jak smaczna. Bardziej jednak interesuje mnie co się dzieje z tobą. Zachowujesz się jakbyś był w jakimś transie.
John rozdziawił usta i chciał coś powiedzieć, ale się powstrzymał.
- Sekretne życie doktorka Watsona - mruknęłaś wkładając do ust kolejny kęs.
- Zaczynasz być coraz bardziej zgryźliwa - zauważył dość nieśmiało.
- A ty dziwaczny - odpowiedziałaś. - Mówisz mi, że idziemy do eleganckiej restauracji, wciskam się w kieckę ze studniówki, a ty zachowujesz się jak jakieś zombie. Co się dzieje, John?
- Sukienka ze studniówki? - zdziwił się, a Ty uderzyłaś się ręką w czoło.
- Sarkazm, John - mruknęłaś.
On podrapał się nieśmało po karku i głośno nabrał powietrza. Dotknęłaś jego ręki, która spoczywała na stole i lekko drżała. Ścisnęłaś ją uspokajająco.
- Hej, to na pewno nie jest nic tak strasznego, czego bym nie zrozumiała - uśmiechnęłaś się promiennie. - Strzelaj, John.
Watson wytarł ręce w spodnie i westchnął ciężko. Popatrzył na Ciebie z błogim uśmiechem.
- Wyglądasz przepięknie - powiedział szczerze, a Ty się roześmiałaś.
- To jest ta straszna rzecz, przez którą jesteś tak okropnie zestresowany?
John również się uśmiechnął i z ulgą stwierdziłaś, że się rozluźnił.
- Chciałem tylko rozluźnić tym atmosferę - rzekł wymijająco. - I usłyszeć Twój śmiech.
- Nie czaruj, tylko mów - ponagliłaś go z ustami pełnymi łososia.
John pokiwał głową i zaczął szukać czegoś po kieszeniach. Czułaś, że powoli drętwiejesz, a kiedy zobaczyłaś w jego rękach czarne pudełeczko, nie zdążył nic powiedzieć. Omal nie udusiłaś się rybą, którą jadłaś. Gdy w końcu przestałaś się dławić, popatrzyłaś na Johna zaszklonymi od kaszlu oczami.
- Ja... - zaczął dukać - chciałem... Zapytać czy... Zostaniesz moją...
- Tak - przerwałaś mu, a widząc jego minę, rzekłaś. - Nie patrz tak na mnie. Przeciągałeś jakbyś miał od tego umrzeć...
John z niedowierzaniem pokręcił głową i złączył wasze usta w pocałunku, wsuwając Ci pierścionek na palec. Byłaś szczęśliwa jak nigdy.
🌙 Moriarty -
Powoli wspięłaś się na jeden z tych drapaczy chmur na jakie Jim kochał Cię zabierać i z których obserwowaliście panoramę Londynu. Wydawało wam się zawsze, że macie go w garści. Ubrana byłaś w czarną sukienkę z dekoltem, o którą Cię poprosił. Lubiłaś sprawiać mu przyjemność, więc nawet nie pytałaś dlaczego. Kiedy dotarłaś na szczyt budynku, Jim siedział na jego brzegu i wpatrywał się w zachód słońca. Był ubrany jak zwykle w nieganny, idealny garnitur. Usiadłaś obok niego, a nogi zwisały Ci z brzegu wieżowca. Czułaś zapach perfum Jamesa, który tak kochałaś. Ułożyłaś głowę na jego ramieniu i westchnęłaś.
- Moglibyśmy mieć to wszystko - powiedział obejmując Cię w pasie.
- Już mamy, jakby nie patrzeć - uśmiechnęłaś się do siebie.
Jim zaśmiał się cicho, po czym musnął ustami Twoją skroń.
- Pomyśl jakby to było...
- Moriarty i [T.N.] - dokończyłaś za niego. - Silni i utalentowani władcy. My dwoje przeciwko całej tej bandzie.
Moriarty chwycił Twoją dłoń i zaczął się nią bawić.
- Jesteś stuknięta - stwierdził w końcu.
Wzruszyłaś ramionami z błogim uśmiechem.
- Nie bardziej niż Ty - spojrzałaś w jego oczy, w których odbijał się zachód słońca.
Zawsze zachwycało Cię jak przystojny James był, ale tego dnia... Przeszedł sam siebie.
- Wiesz, [T.I.] - powiedział zakładając niesforny kosmyk włosów za Twoje ucho. - Myślałem ostatnio i...
Zawiesił się na moment i popatrzył w dół. Na ludzi, którzy jak mrówki uwijali się na ulicach, a wy patrzyliście na nich jak bogowie.
- I? - wydęłaś usta, robiąc palcem szlaczki na materiale jego spodni.
- Może to nie powinno być Moriarty i [T.N.] - powiedział wymijająco.
Zmarszczyłaś brwi.
- Wyrzucasz mnie ze spółki? - zachichotałaś, bo wiedziałaś, że pewnie za chwile wyskoczy z jakąś głupotą.
Z rozbawieniem pocałował Cię w czoło i pokręcił głową.
- Oczywiście, że nie - rzekł urażony. - Chciałbym raczej... Chciałbym raczej, żebyś nosiła moje nazwisko. Zechciałabyś zostać panią Moriarty?
Popatrzyłaś w jego oczy, szukając cienia żartu, ale go nie znalazłaś. Jeszcze bardziej się zdziwiłaś, kiedy wyciągnął z kieszeni marynarki czarne pudełeczko.
- To oświadczyny? - zapytałaś drżącym głosem.
- Tak - rzekł otwierając pudełeczko. - Zatem?
- Tak! - pisnełaś rzucając się na jego szyję i całując go czule.
🌙 Mycroft -
- My, słońce, co ty na to, żebyśmy sobie zrobili wolne od Londynu? - zapytałaś wpatrując się w niebo, z którego w każdej chwili mógł lunąć deszcz. - Mam dość tej deszczowej, przygnębiającej pogody. Wygrzewałabym się teraz gdzieś na plaży w Miami...
- Cokolwiek sobie zażyczysz - zażartował siadając obok Ciebie na ławce w waszym ogrodzie. - Ale wiesz ile mam pracy...
Wywróciłaś oczami.
- Praca praca praca - mruknęłaś. - A gdzie w tym wszystkim miejsce dla mnie?
Wydęłaś smutna wargi i spojrzałaś na Mycrofta wzrokiem zbitego psa.
- Nie mogę zaniedbywać swoich obowiązków - westchnął zgarniając włosy z Twojego ramienia. - Przykro mi. Ale możesz wyjechać sama...
Zniecierpliwiona wstałaś ze swojego miejsca i zmierzyłaś go morderczym spojrzeniem.
- Właśnie o to mi chodzi, Myke - wyrzuciłaś ręce w powietrze. - Ciągle tylko ja, ty, ja, ty, ale nie ma nas! Wszystko robimy osobno! Chcę choć raz być gdzieś z tobą! Bo o to w tym wszystkim chodzi, My... O bycie razem.
Mycroft spuścił wzrok na ziemię, a Ty odetchnęłaś głęboko i schowałaś twarz w dłoniach. Wiedziałaś, że nie możesz oczekiwać od niego zbyt wiele czułości, ale przecież i tak byliście na dobrej drodze. Nagle poczułaś jak Holmes opatula Cię rękami i przyciąga do siebie.
- Wiem, [T.I.] - westchnął. - Nie jestem ideałem mężczyzny, ale pragnę, żebyś była szczęśliwa...
- To wyjedź - poprosiłaś cicho. - Ze mną.
- To nie jest takie proste - powiedział odgarniając kosmyk włosów z Twojego czoła.
Oparłaś głowę na jego ramieniu i zaczęłaś zdejmować niewidzialne paprochy z jego garnituru.
- Musi być jakiś sposób - mruknęłaś.
- I jest - rzekł tajemniczo, a po chwili stał przed Tobą z rękami w kieszeniach i patrzył na na Ciebie z dziwnym uśmiechem.
- Jaki dokładnie? - uniosłaś brew, a on przed Tobą uklęknął.
Gdyby nie to, że szczęka jest z reguły przymocowana do reszt czaszki, to Twona już dawno leżałaby na marmurowym chodniku.
- Jeśli zostaniesz moją żoną, to mam obowiązek zabrać Cię w podróż poślubną - powiedział jak gdyby nigdy nic. - Zatem?
- Jesteś stuknięty - złapałaś go za dłonie, dając mu do zrozumienia, że ma wstać. - Ale tak, wyjdę za Ciebie, ty zimnokrwisty głupku.
Po tych słowach przytuliłaś go, nie wierząc w to co się stało.
🌙 Lestrade -
Patrzyłaś z delikatnym uśmiechem na Grega, który wydawał się dziwnie szczęśliwy. Byliście w restauracji, co również było dziwne, bo rzadko znajdowaliście czas na takie rzeczy. Dzisiaj jednak kazał zmienić Ci jeansy na spódnicę, a on sam ubrał elegancką koszulę.
- Cóż to się dzieje, Greg? - uśmiechnęłaś się zawadiacko. - Jesteśmy w restauracji, oboje elegancko ubrani, szczerzysz się jak nie wiem... Dostałeś awans czy masz kochankę?
Lestrade popatrzył na Ciebie z niedowierzaniem.
- Chyba oszalałaś. Nie mogę mieć po prostu dobrego dnia?
Wzruszyłaś z uśmiechem ramionami.
- Ostatnio się one nie zdażają - chwyciłaś jego leżącą na stole dłoń. - Ale cieszy mnie to, Greg. Nareszcie nie widzę Cię przygnębionego.
Greg z uśmiechem pocałował wierzch Twojej dłoni, na co przewróciłaś rozbawiona oczami. Uniosłaś swój kieliszek z szampanem i upiłaś, patrząc spod rzęs na swojego mężczyznę, który nie spuszczał z Ciebie wzroku.
- Mam coś na twarzy? - spytałaś konspiracyjnym szeptem.
- Nie, ale wyglądasz tak pięknie, że nie mogę oderwać ciebie wzroku - również wyszeptał. - Kelner z resztą też. Może powinienem wkroczyć do akcji?
Nachyliłaś się lekko do niego, jak gdybyś obawiała się, że ktoś może Cię usłyszeć.
- Masz na myśli straszenie go marichuaną? - zachichotałaś. - Spokojnie, obawiam się, że jest niegroźny.
Po tych słowach cmoknęłaś Grega w policzek i poprawiłaś się na swoim miejscu. Z tajemniczym uśmiechem oblizałaś wargę i podparłaś brodę rękami.
- Panie Lestrade - zaczęłaś profesjonalnie. - Zechce mi pan w końcu zdradzić dlaczego spotykamy się dzisiaj w tak oficjalnej sytuacji? Inspektor dostał awans?
- Chciałbym - zaśmiał się, kręcąc głową. - Ale jest coś ważniejszego, [T.I.]. Chrzanić tą pracę i awans. Teraz mam inne plany na życie.
Po tych słowach wstał ze swojego miejsca i uklęknął przy Tobie. W rękach trzymał grafitowe pudełeczko, a gdy je otworzył, Twoim oczom ukazał się jeden z piękniejszych pierścionków jakie widziałaś w całym swoim życiu.
- Pani komisarz [T.N.], wyjdzie pani za mnie? - zapytał z uśmiechem, a Ty rzuciłaś się na jego szyję.
- Oczywiście, że tak! - pocałowałaś go czule.
⭐Dean -
- Ile jeszcze razy mi to zrobisz? - zapytał Dean, zakładając swoją bluzkę i wychodząc z tylnego siedzenia Impali.
- Prowokowanie cię, to mój obowiązek - zażratowałaś zapijanając guziki koszuli i całując go pod uchem. - Lubię to jak tracisz kontrolę na środku drogi.
Nonszalancja w Twoich głosie zbiła z tropu Winchestera, ale podobało mu się to. Uwielbiał wasz seks na tyle Impali. Ty z resztą też.
- Następnym razem wezmę cię na masce - zażrtował przyciskając Cię do samochodu.
- Cokolwiek sobie wymarzysz - rzekłaś z nutką sarkazmu, zarzucając mu ręce na kark.
- Kim jesteś i co zrobiłaś z [T.I.]? - zapytał podejrzliwie, muskając Twoje usta swoimi.
Wzruszyłaś ramionami ze słodkim uśmiechem.
- Mam dobry humor - stwierdziłaś. - Korzystaj, bo potem będziesz płakać, że z Tobą nie rozmawiam.
Dean chwilę się zamyślił, a Ty wsiadłaś do samochodu, zajmując miejsce pasażera. Nuciłaś pod nosem swoją ulubioną piosenkę Led Zeppelin, kiedy Dean do Ciebie dołączył.
- Zapomniałam powiedzieć, że w lodówce w motelu jest ciasto - powiedziałaś jakby olśniona. - Sama robiłam, jak byliście na polowaniu wczoraj.
Dean popatrzył na Ciebie i mogłabyś przysiąc, że roznaśniły się i zamigotały.
- Wyjdź za mnie - powiedział błogo, patrząc na Ciebie jak na boginię.
Roześmiałaś się głośno.
- Oczywiście, panie Winchester - cmoknęłaś go w policzek.
Oczywiście, byłaś pewna, że to żart. Jednak Twój ukochany spoważniał w ciągu sekundy i panicznie zaczął szukać czegoś po kieszeniach spodni i kurtki.
- Co ty robisz, Dean? - zapytałaś.
Mruknął pod nosem "Eureka" i popatrzył na Ciebie z dziwnym uśmiechem.
- Czyli zostaniesz moją panią Winchester? - złapał Cię za dłoń.
- Piłeś? - uniosłaś brew.
Jego zmiana zachowania Cię zaniepokoiła.
- Nie - wywrócił oczami. - Chciałbym, żebyś została moją żoną, [T.I.]. Czy zgodzisz się?
Nie wiedziałaś co powiedzieć, kiedy wsunął Ci na palec piękny pierścionek. Nie spodziewałaś się czegoś takiego. Nie po Deanie Winchesterze, którego znałaś.
- D-dean, skąd ty... - wyjąkałaś, ale Ci przerwał.
- I tak chciałem to zrobić - wyznał cicho. - Więc?
Wypuściłaś powietrze ze świstem i popatrzyłaś na mężczyznę Twojego życia zaszklonymi oczami.
- Tak, Deanie Winchesterze - powiedziałaś wzruszona. - Zostanę twoją żoną.
Po tych słowach rzuciłaś się na niego, nie dbając o to, że o mały włos nie wypadł z samochodu, przez otwarte drzwi.
⭐ Sam -
- Dean, widziałeś Sama? - zapytałaś wchodząc do kuchni, w której straszy Winchester szykował sobie śniadanie. - Nie mogę go znaleźć.
- Widziałem go jak wychodził, ale nie mam pojęcia gdzie poszedł - odpowiedział z pełnymi ustami. - A ty nie miałaś leżeć w łóżku?
Wywróciłaś oczami. Odkąd jakiś łowca omyłkowo postrzelił Cię w nogę, Dean i Sam traktowali Cię jak porcelanową lalkę.
- Jak przyjdzie, powiedz mu, że jestem u siebie - mruknęłaś nie zwracając uwagi na jego wcześniejsze pytanie. - I że musimy porozmawiać.
Nie czekając na odpowiedź Deana, wróciłaś do sypialni i walnęłaś się na łóżko. Sam przyszedł po godzinie z wielkim bananem na twarzy.
- Gdzie byłeś? - zapytałaś od niechcenia, patrząc w sufit.
- Musiałem coś załatwić - odpowiedział tuląc się do Ciebie.
- Aha.
Sam zmarszczył brwi i spojrzał na Ciebie pytająco.
- Coś się stało, kochanie?
- Przestaniesz mnie traktować jak chińską porcelanę? - odpowiedziałaś pytaniem na pytanie.
Sam westchnął.
- Po prostu się o ciebie martwię, [T.I.] - wydął wargę. - Czy to źle?
- Nie, dopóki nie jest to chorobliwe - usiadłaś na łóżku. - A w twoim przypadku jest.
Młodszy Winchester zamknął Cię w szczelnym uścisku, któremu się poddałaś, wdychając zapach perfum, które uwielbiałaś.
- Przepraszam - mruknął w Twoje włosy. - Po prostu, gdy wtedy siedziałem przy tobie dzień i noc, po tym jak ten facet cię postrzelił... Zrozumiałem jak bardzo cię kocham i nie chcę cię stracić... Nie wybaczyłbym sobie.
- Przestań, Sam - mruknęłaś. - Nie możesz się obwiniać za całe zło, które mnie dotyka...
Sam pogładził dłonią Twoje plecy i spojrzał na Ciebie od dołu.
- Ale wolałbym dać ci normalne życie - wyznał. - Chociaż jego namiastkę.
Odgarnęłaś kosmyki przydługich włosów z jego czoła i uśmiechnęłaś się łagodnie.
- Nie musisz, Sammy. Wolę to nienormalne życie z tobą...
Usta Sama wygięły się w uśmiechu.
- A gdybym ci się oświadczył? - zapytał. - Tak teoretycznie... To wyszłabyś za mnie?
Przygryzłaś wargę i chwilę się zamyśliłaś.
- Tak, Sam - potwierdziłaś. - Wyszłabym za ciebie.
- To kamień z serca, bo miałem właśnie pytać czy zostaniesz moją żoną - wyszczerzył zęby w uśmiechu, a Ty go pocałowałaś.
- Zostanę.
⭐ Castiel -
Chodziłaś niespokojnie po pokoju motelowym, w którym miałaś spotkać się z Castielem i obgryzałaś paznokcie. Ten cholerny anioł miał się zjawić już pół godziny temu, a wciąż go nie było. Powiedział, że to sprawa życia i śmierci i nagle jakby wyparował. Nie wiedziałaś co się z nim działo i zaczynałaś się poważnie martwić.
- Castiel, przysięgam, że piórka ci ze skrzydełek powyrywam - mruknęłaś i odwróciłaś się, aby zrobić kolejną rundkę po motelu.
Na swoje własne szczęście, Cas zjawił się za Tobą i patrzył na Ciebie z przepraszającym uśmiechem. Natychmiast zmierzyłaś go morderczym spojrzeniem.
- Cześć słoneczko - przywitał się, a Ty przyłożyłaś mu w twarz. - Za co to?
Oczywiście Ciebie zabolało to bardziej,
niż jego, ale chodziło o zasadę.
- Nie strasz mnie tak nigdy więcej - ostrzegłaś całkiem poważnie.
Anioł złapał Cię za ramiona i przyciągnął do siebie.
- Przepraszam, chciałem, żebyśmy byli sami...
- Następnym razem wymyśl coś innego - mruknęłaś naburmuszona, ale dałaś mu się przytulić. - To dlaczego chciałeś mnie tak nagle widzieć? Mam nadzieję, że to nie jest żaden z głupich pomysłów moich braci...
Castiel uśmiechnął się i pocałował Cię w czubek głowy.
- Nie do końca - powiedział. - Ale powinnaś być zadowolona...
Roześmiałaś się i pokręciłaś z niedowierzaniem głową.
- To słucham - założyłaś ręce na klatce piersiowej. - Co tym razem wymyśliłeś?
Castiel westchnął wyraźnie zestresowany i schował ręce w kieszenie swojego trencza.
- Wiesz, że cię bardzo kocham, prawda? - zapytał retorycznie, a Ty pokiwałaś głową. - A dowiedziałem się, całkiem niedawno, że ludzie mają ciekawy zwyczaj, gdy się kochają i chcą ze sobą być.
- Cas, czy ty... - zaczęłaś, ale anioł Cię uciszył.
Wyjął ręce z płaszcza, a po chwili uklęknął przed Tobą. Poczułaś jak miękną Ci kolana, a w płucach zaczyna brakować tlenu.
- Wyjdziesz za mnie, [T.I.]? - zapytał, a w dłoni trzymał piękny pierścionek.
Zakryłaś usta dłonią, nie wierząc w to co widzisz.
- O mój Boże, oszalałeś... - wyszeptałaś.
Cas wzruszył ramionami.
- Prawdopodobnie...
Chwilę się nie odzywałaś, tylko patrzyłaś na niego.
- Tak, wyjdę za ciebie, Cas - powiedziałaś cicho.
Anioł z ulgą założył Ci pierścionek na palec, a Ty rzuciłaś się na jego szyję przez co obydwoje wylądowaliście na podłodze.
⭐ Chuck -
Wróciłaś późno do domu, mając nadzieję, że Chuck śpi. Nie wiedział, że od pewnego czasu polowałaś z Winchesterami i miałaś nadzieję, że nje dowie się zbyt szybko, ponieważ nie byłby specjalnie zadowolony. Cicho zdjęłaś z siebie buty oraz zakrwawioną koszulę, którą od razu wrzuciłaś do prania. Wiedziałaś, że to najlepszy sposób, bo Chuck nie dotykał pralki, zupełnie jakby miała urwać mu ręce i nogi, ale nie wnikałaś. Na palcach weszłaś do waszej wspólnej sypialni, będąc pewna, że mężczyzna już śpi, jednak przeliczyłaś się. Chuck jak gdyby nigdy nic siedział na łożku z gitarą w rękach, a kiedy weszłaś do sypalni rozpoczął swój prywatny koncert.
- [T.N.] [T.N.] skradłaś moje serce, o [T.I.]...
Patrzyłaś na niego jak na idiotę, podczas gdy on kontynuował wykonanie swojej piosenki, która składała się głównie z Twojego nazwiska i kilku fraz, dotyczących miłości. Nie wiedziałeś czy się śmiać czy płakać.
- Ty piłeś - stwierdziłaś, ale on jakby kompletnie Cię zignorował.
Nie miałaś pojęcia co się dzieje.
- Chuuuck - pomachałaś mu rękami przed twarzą, wybijając go z transu. - Po pierwsze mam też imię, a po drugie, co ty wyprawiasz?
Chuck popatrzył na Ciebie z uśmiechem.
- Będę do ciebie mówić po nazwisku tak długo aż nie postanowisz go zmienić.
- Na czyje? - zdziwiłaś się.
- Na moje - rzekł jak gdyby to była najbardziej oczywista rzecz na całym świecie.
Ty natomiast uniosłaś brew w pytającym geście. Chuck się zniecierpliwił.
- Chodzi mi o to, żebyś za mnie wyszła - wyjaśnił. - Oczywiście to jeszcze nie oświadczyny.
Po tych słowach wziął coś z szafki nocnej i odłożył gitarę.
- Teraz już tak - uśmiechnął się i otworzył małe, czerwone pudełeczko, w którym był przepiękny pierścionek.
Zatkało cię.
- Wyjdziesz za mnie? - zapytał z miną szczeniaczka, a Ty patrzyłaś to na niego, to na pudełeczko z pierścionkiem.
- Chuck, ja - zaczęłaś się jąkać. - Nie wiem co mam powiedzieć...
- W scenariuszu mam, że mówisz tak - puścił ci zawadiackie oko. - Ale możesz to trochę ukoloryzować...
Nie wytrzymałaś i zaczęłaś się śmiać. Popatrzyłaś z niedowierzaniem na Chucka, który wciąż się szczerzył, czekając na Twoją odpowiedź.
- No jak muszę to za ciebie wyjdę - zażartowałaś i pocałowałaś go lekko. - Ale muszę ci powiedzieć, że jesteś stuknięty...
⭐ Lucyfer -
Relaksowałaś się, wsłuchując się w błogą ciszę panującą dookoła Ciebie. Właśnie skończyłaś swoją robotę i dostałaś swoją zapłatę od demonów i postanowiłaś odpocząć w swoim ulubionym miejsu nad jeziorem. Miałaś ogromną potrzebę posiedzenia w samotności i całkowitego odcięcia się. Stwierdziłaś, że chyba się starzejesz. Poprawiłaś kaburę ze swoim ulubionym smith&wessonem 686 i odetchnęłaś. Dzień był szalony i marzyłaś, aby się skończył. Kiedy usłyszałaś odgłos łamanej gałęzi, zrozumiałaś, że Twoja samotność się skończyła. Nie próbowałaś nawet sięgać po rewolwer. Wiedziałaś kto to i że w żaden sposób Ci to nie pomoże. W gruncie rzeczy naweg się nie odwróciłaś. Dalej wpatrywałaś się w spokojną taflę jeziora, które przybrało kolor ciemnego granatu.
- Podziwiam cię, [T.I.] - poczułaś dłonie Lucyfera na swoich ramionach. - Nikt nie radzi sobie z demonami tak dobrze jak ty...
- Ja jestem idealna pod tym względem - prychnęłaś żartobliwie, odgarniając włosy na plecy.
- Tu masz niestety rację - Diabeł uśmiechnął się i pocałował Cię w skroń. - Piękna, zdolna i potrafi wszystkich oszukać... Jestem pod wrażeniem. Mam niesamowite szczęście.
Uśmiechnęłaś się pod nosem.
- Już mi tak nie słodź. Chcesz czegoś?
Potwierdził niewyraźnie, podpierając brodę na Twoim ramieniu.
- Wyjdź za mnie - powiedział jak gdyby nie zrozumiał treści swojego zdania.
Zaśmiałaś się z niedowierzaniem.
- Kiedy tylko chcesz - westchnęłaś.
Chwilę byliście cicho, jakby wypowiedziane przez Lucyfera zdanie nie miało znaczenia. W gruncie rzeczy tak myślałaś. Zdarzało mu się mówić różne rzeczy bez przemyślenia, więc postanowiłaś to zignorować.
- Naprawdę chciałabym, żebyś za mnie wyszła - mruknął, jak gdyby czytał Ci w myślach.
- Po co? - zapytałaś nie odrywając wzroku od otwartej przestrzeni przed Tobą.
Ten moment wydawał Ci się dziwnie surrealistyczny.
- A czemu nie? - również zapytał, a jego dłonie odnalazły Twoją talię. - Mamy coś, cokolwiek do stracenia?
Zaprzeczyłaś.
- Zatem? - ustami musnął Twoje ramię, a Ty powstrzymałaś śmiech.
- A co mi tam - wzruszyłaś ramionami. - Wyjdę za ciebie.
⭐ Gabriel -
- No chodź, Gab! - zaśmiałaś się, kiedy Gabriel zaczął gubić Cię w tłumie.
Wzrost Hobbita był przydatny, kiedy chciałaś przyprawić archanioła o mały zawał serca. Gubiłaś się w tłumie po to, aby za chwilę znaleźć się pod jego ramieniem. Zdecydowanie to kochałaś.
- Cukiereczku, skąd masz tyle energii? - zapytał lekko zdyszany, a Ty roześmiałaś się perliście.
- Czyżby rollercoaster to było za dużo dla mojego archanioła? - zagruchałaś, a on zmierzył Cię ostrzegawczym spojrzenjem.
- Oczywiście, że nie - prychnął dumnie, prostując się, aby dodać sobie animuszu.
Chwyciłaś go za rękę i jakimś cudem wyprowadziłaś was z ogromnej kolejki po watę cukrową. Stanęliście obok jakiejś budki, w miarę ustronnym miejscu.
- Kocham wesołe miasteczka - radośnie okręciłaś się wokół własnej osi, aby za chwilę wpaść w ramiona Gabriela.
- A ja kocham, gdy jesteś taka szczęśliwa - pocałował Twoje usta, które smakowały watą cukrową i czekoladą, które zjadłaś chwilę wcześniej.
- Widzisz jak się dogadujemy? - zachichotałaś zaplatając dłonie na jego karku. - Kocham cię, Gab.
- Ja ciebie też - trącił nosem Twoją szyję.
Zaśmiałaś się i przymknęłaś oczy. Pomimo małego kryzysu, między Tobą, a Gabrielem nigdy nie było lepiej niż teraz. Byliście razem i cieszyliście się sobą, a to było dla was najważniejsze.
- Wiesz co, [T.I.]? - archanioł wziął Cię na ręce niczym księżniczkę i popatrzył na Ciebie z błogim wyrazem twarzy. - Mam pomysł, ale musimy znaleźć spokojniejsze miejsce.
- Dom strachów? - zaproponowałaś żartobliwie.
- Hej, ja mówię poważnie - udał urażonego, a Ty się roześmiałaś.
W końcu znalelźliście się w bezpiecznej odległości od większości ludzi i zbyt wysokiego poziomu hałasu. Miałaś wypieki na twarzy i czułaś się jak nastolatka na zakazanej randce.
- Co to był za pomysł? - zapytałaś zawadiacko, a Gabriel wyciągnął z kieszeni kurtki małe pudełeczko w grafitowym kolorze.
- Ty chyba nie... - zaczęłaś, ale szybko Ci przerwał.
- A właśnie, że tak - uśmiechnął się. - Bo przecież dlaczego nie...
Otworzył pudełeczko. Pierścionek był na prawdę piękny, a Gabriel przeszedł samego siebie.
- Cukiereczku, zostaniesz moją żoną? - zapytał wciąż wyszczerzony, a Ty zamiast mu odpowiedzieć, pocałowałaś go, jak gdyby to miała być odpowiedź. Szczęśliwy archanioł odwzajemnił pocałunek i przyciągnął Cię do siebie.
- To znaczy tak? - zapytał.
- Tak, głupku - odpowiedziałaś rozbawiona.
⭐ Crowley -
Szłaś zadowolona z siebie w stronę wyjścia z lasu. Po raz pierwszy od bardzo dawna zawiązałaś pakt, co w zadadzie leżało w Twojej demonicznej naturze, ale jakoś starałaś się tego unikać. Nie należałaś do tych zepsutych do cna demonów, ale spędzanie czasu z Crowleyem źle wpłynęło na Twoją demoniczną abstynencję. W każdym razie właśnie pozbawiłaś człowieka reszty życia, bo zamiast dziesięciu lat, dałaś mu miesiąc. Ku własnemu zaskoczeniu, byłaś z tego powodu bardzo szczęśliwa. Miałaś właśnie znikać, kiedy znikąd pojawił się Crolwey. Król Piekieł, a Twój chłopak również wydawał się zadowolony.
- Paktujesz? - zapytał z nutką zdziwienia.
Wzruszyłaś ramionami.
- Jesteś królem rozdroży, powinieneś to wiedzieć - mruknęłaś niby obojętnie.
Crowley pokręcił z niedowierzaniem głową.
- To fakt, trzymam wszystkie pakty - przyznał. - I ostatnio zastanawiałem się czy nie zechciałabyś mi w tym pomóc. Zostałabyś królową rozdroży...
Zmrużyłaś oczy, chcąc wyczytać coś z twarzy demona, ta jednak niczego nie zdradzała.
- Myślałam, że już jestem Twoja królową - zażartowałaś zawadiackim tonem.
Demon z uśmiechem chwycił Cię za dłonie.
- Oczywiście, że tak - potwierdził. - Ale aby zostać królową rozdrodża, musiałabyś wyjść za króla...
Wszystko to powiedział z taką niewinną miną, że się roześmiałaś. Wiedziałaś, że ta chwila w końcu nadejdzie, choć było to dziwne.
- Czy to jest próba oświadczyn, Crow? - zapytałaś z niedowierzaniem.
Król Piekieł wzruszył ramionami i uśmiechnął się niewinnie.
- Oświadczyny, pakt, jakkolwiek zechcesz to nazwać... Pytanie tylko, czy się zgadasz?
- Pakt brzmi lepiej - stwierdziłaś. - Oświadczyny są takie ludzkie...
Crowley ledwo powstrzymywał śmiech, a Ty sama nie wierzyłaś w to co mówisz. Cała ta sytuacja Cię bawiła, ale to było właśnie w stylu Crowleya.
- Zatem? - ponaglił Cię, a Ty uśmiechnęłaś się łobuzersko.
- Zatem przypieczętujmy pakt...
***
Oto jesteśmy na półmetku - setny rozdział!
A myślałam, że do tego nie dojdzie, bo zabraknie mi weny...
Wyszłam wczoraj ze szpitala, także bez problemu mogłam dopisać ten rozdział
Poza tym spędzę teraz całkiem dużo czasu w domu, więc prawdopodobnie opublikuję coś nowego... B) *kaszle* messages *kaszle*
I po raz kolejny nie jestem zadowolona z rozdziału
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro