62. Możemy zacząć od nowa?
🌙Sherlock -
Ciężko było Ci się zaaklimatyzować w nowym mieszkaniu. Wydawało się takie puste, urządzone po spartańsku, nieco zbyt surowo nawet jak na Ciebie. Robiłaś sobie akurat obiad, kiedy zadzwonił Twój telefon. Wytarłaś dłonie w ścierkę i nie patrząc kto dzwoni, odebrałaś.
- Słucham?
- [T.I.], w końcu odebrałaś! - głos po drugiej stronie należał do Watsona.
Zmarszczyłaś brwi.
- Nie słyszałam, żebyś wcześniej dzwonił...
- Nieważne - przerwał Ci szybko. - Jest bardzo źle i nie mam pojęcia co robić...
Oparłaś się biodrem o kąt stołu i wzięłaś do ręki szklankę z wodą.
- Co się dzieje, John? - zapytałaś czując jak robi Ci się gorąco.
- Przed chwilą zabrali Sherlocka do szpitala - powiedział szybko. - Przedawkował.
Czułaś, że drętwiejesz. Szlanka wypadła Ci z dłoni, rozstrzaskując się o ziemię. Kolana Ci zmiękły do tego stopnia, że musiałaś mocniej podeprzeć się o stół.
- C-co ty mówisz? - zapytałaś nie panując nad swoim głosem.
- Przepraszam, [T.I.] to nie jest rozmowa na telefon - John był równie zdenerwowany co Ty. - Przyjedź do szpitala świętego Bartłomieja i idź od razu na izbę przyjęć, dobrze? Tam się spotkamy.
- Okej, do zobaczenia - mruknęłaś i odłożyłaś telefon.
Nie dbałaś o pozostawiony na podłodze bałagan. Wybiegłaś z mieszkania, trzaskając drzwiami i biorąc ze sobą jedynie cienką kurtkę. Oczywiście złapał Cię deszcz i po dwudziestu minutach dotarałaś do szpitala przemoczona do suchej nitki. Wpadłaś na oddział, na który pokierował Cię John i zaczęłaś go szukać wzrokiem. Kiedy go znalazłaś, podbiegłaś do niego.
- Gdzie on jest? Jak się czuje? - wypaliłaś nim zdążył mrugnąć.
- Spokojnie, [T.I.] - Watson złapał Cię za ramiona i spojrzał w Twoje zaszklone oczy. - Jest stabilnie. Teraz śpi, ale możesz do niego iść...
Pokiwałaś z ulgą głową i ruszyłaś w kierunku sali. Miałaś otwierać już drzwi, ale zatrzymałaś się. Spojrzałaś znów na zmęczonego i zmartwionego Johna.
- Dlaczego on... - zaczęłaś nie wiedząc jak sformuować to pytanie.
On jednak zrozumiał.
- To była kwestia czasu od twojego odejścia i każdy to wiedział, [T.I.]...
Nie odpowiedziałaś. Powoli weszłaś do sali, w której leżał Sherlock. Była niemal pusta i niemal zupełnie cicha, gdyby nie aparatura, która wydawała ciche pikanie. Usiadłaś na krześle obok jego łóżka. Oczy zaszły Ci łzami. Był blady jak pościel, na której leżał i jedyną rzeczą, kontrastującą z bielą były jego ciemne, rozczochrane loki. Chwyciłaś jego zimną dłoń i pogładziłaś lekko.
- Po co ci to było, Sherlocku - westchnęłaś zgarniając niesforne kosmyki z jego czoła.
Zmarszczył brwi, a po chwili jego rzęsy zatrzepotały. Otworzył powoli oczy i spojrzał na Ciebie.
- [T.I.]? - wychrypiał. - Co ty tu robisz?
- John mi powiedział... - głos Ci się załamał. - Martwiłam się...
- Dlaczego?
- Bo cię kocham - nachyliłaś się nad nim. - I nie zamierzam cię więcej zostawiać. Nigdy...
Pocałowałaś go lekko w czoło i wtuliłaś twarz w zagłębienie jego szyi. Jego ręka oplotła Cię w talii, a ustami musnął Twoją skroń.
- To dobrze... Kocham cię.
🌙 John -
Przeklinałaś pod nosem swoją sklerozę, kiedy kluczyłaś między sklepowymi półkami. Miałaś do kupienia jedną jedyną rzecz i oczywiście o niej zapomniałaś. Naburmuszona chwyciłaś w pośpiechu obiekt Twojego zainteresowania i szybkim krokiem ruszyłaś do kasy. Oczywiście przez swoje zdenerwowanie nie zauważyłaś mężczyzny, który wyrósł przed Tobą jak spod ziemi. Wpadłaś na niego i prawie wylądowałaś na podłodżu.
- Przepraszam - mruknęłaś i chciałaś go wyminać, ale usłyszałaś znajomy głos.
- [T.I.]?
Odwróciłaś szybko głowę w tamtym kierunku i przez chwilę zaniemówiłaś.
- Oh, John - podrapałaś się po głowie. - Miło cię widzieć...
- Ciebie również - uśmiechnął się niepewnie.
Oblizałaś nerwowo wargę i wbiłaś wzrok w swoje buty nie bardzo wiedząc co powiedzieć. W gruncie rzeczy dziwnie było Ci z nim rozmawiać po tak długim czasie. Tęskniłaś za nim i to bardzo.
- Jak zwykle zapomniałaś mleka - zaśmiał się, widząc kartonik w Twojej ręce.
Pokiwałaś z uśmiechem głową.
- Cała ja...
Podeszliście razem do kasy. Rozmowa średnio się kleiła, obydwoje byliście zestresowani. W końcu John zapytał czy nie poszłabyś z nim na kawę. Zgodziłaś się. Poszliście razem do najbliższej kawiarni. Zajęliście miejsce i zamówiliście po jednej kawie. Cały czas czułaś się lekko spięta.
- Jak ci się wiedzie? - zapytał patrząc na Ciebie lekko smutnym spojrzeniem.
Speszona założyłaś kosmyk włosów za ucho i oblizałaś wargę.
- Nienajgorzej - wzruszyłaś ramionami. - Rozglądam się za jakimś mieszkaniem bliżej uczelni...
John pokiwał głową i upił łyk kawy.
- Widziałem cię ostatnio z takim wysokim mężczyzną - powiedział jakby zawiedziony. - To twój facet?
O mały włos nie zakrztusiłaś się napojem.
- W życiu! - powiedziałaś nieco zbyt szybko. - To największy dupek na całym świecie. Pracujemy razem, ale to wszystko... A co u ciebie?
Najpierw nie odpowiedział. Wbił wzrok w swoje ręce i westchnął.
- Tęsknię - powiedział jak gdyby nigdy nic, a Twoje serce praktycznie stanęło. - Przepraszam, to...
- Ja też tęsknię, John - weszłaś mu w słowo. - Nawet nie masz pojęcia jak...
Zamilkłaś, a on również się nie odezwał. Mijały sekundy, potem minuty, a Ty wpatrywałaś się w widok za oknem. W pewnym momencie poczułaś jego ciepłą dłoń na swojej. Spojrzałaś na niego zaskoczona.
- [T.I.], kocham cię - powiedział. - I chciałbym, żebyś wróciła. Możemy spróbować jeszcze raz?
🌙 Moriarty -
Drżącą dłonią zapukałaś w drzwi domu, w którym jeszcze do niedawna mieszkałaś. Wróciłaś po kilka swoich rzeczy, chociaż miałaś nadzieję, że nie będziesz już musiała tam wracać. Te wspomnienia były bolesne, nie chciałaś rozdrapywać ran. Otworzył Ci po chwili. Ciemne włosy sterczały mu we wszystkie strony, na twarzy miał trzydniowy zarost, czekoladowe oczy zaszklone, a wymięta koszulka nierówno wisiała na jego barkach.
- Cześć - przywitałaś się najoschlej jak potrafiłaś. - Przyszłam po resztę rzeczy, tak jak się umawialiśmy.
- A, tak - Jim pokiwał głową i wpuścił Cię do środka.
Weszłaś, unikając jakiegokolwiek fizycznego kontaktu i od razu skierowałaś się do pokoju, który dzieliliście. Zaczęłaś zbierać swoje drobiazgi do wcześniej przygotowanej torby. Twoją uwagę przykuło stojące na szafce nocnej zdjęcie w granatowej ramce. Ty i Jim byliście na nim tacy szczęśliwi. Przejechałaś opuszkiem palca po jego roześmianej twarzy, czując jak coś ściska Cię w klatce piersiowej. Pojedyncza łza odnalazła ujście z Twojego oka i spłynęła po policzku. Nie chciało Ci się wierzyć, że tak miało się to skończyć. Pośpiesznie odłożyłaś fotografię na szafkę i zabrałaś się za pakowanie reszty rzeczy. Piętnaście minut później wyszłaś z sypialni ze wszystkimi drobiazgami, które chciałaś zabrać. Jim stał przy drzwiach sypialni i patrzył na Ciebie z bólem.
- Masz wszystko? - zapytał lekko ochryple.
Pokiwałaś twierdząco głową i przygryzłaś lekko wargę.
- Czyli widzimy się po raz ostatni? - przełknął gulę w gardle, patrząc na Ciebie smutno.
Nie odpowiedziałaś. Wbiłaś wzrok w podłogę i oddychałaś głęboko. Nie wiedziałaś co powiedzieć. Również nie chciałaś takiego końca. Kiedy podniosłaś wzrok, wszystko stało się w ciągu kilku sekund. Jego dłoń na Twojej talii, ciepłe usta na Twoich, w wygłodniałym, stęstknionym pocałunku. Nie próbowałaś się opierać. Odwzajemniłaś pocałunek, zaplatając dłonie na jego karku. Kiedy się od siebie oderwaliście, chwilę patrzyliście na siebie nie wiedząc co się stało. Dopiero po chwili zaczęliście rozumieć. Że nie możecie żyć bez siebie jak bardzo nie bylibyście stuknięci.
- Nie wyprowadzaj się - poprosił cicho, a Ty wtuliłaś się w niego.
- Nie zamierzam - powiedziałaś. - Nigdy więcej...
🌙 Mycroft -
Dzień był wyjątkowo spokojny. W cukierni nie było wielu ludzi, dzięki czemu zamiast siedzieć na kuchni zajmowałaś się klientami. Razem z Sue, która była nową pracownicą, na zmianę uzupełniałyście braki w towarze. Dochodziła godzina siedemnasta, kiedy wypadła akurat Twoja kolej, więc wyszłaś do magazynu. Chwilę w nim spędziłaś, bo nie mogłaś znaleźć odpowiedniego kartonu. Kiedy w końcu go znalazłaś, uszczęśliwiona chciałaś wrócić do sklepu. Oczywiście nie spodziewałaś się nikogo za sobą, dlatego wraz z kartonem wpadłaś na intruza, który pojawił się w magazynie.
- Co do jasnej... - zaczęłaś, ale zatkało Cię, gdy zobaczyłaś na kogo wpadłaś. - Mycroft? Co ty tu robisz?
Holmes poprawił na sobie garnitur i popatrzył na Ciebie dziwnie.
- Tak myślę, że stoję tutaj - wzruszył ramionami.
Uniosłaś brew i poprawiłaś karton w swoich rękach. Dłonie dziwnie Ci drżały.
- Jeśli przyszedłeś po ciasto, Sue cię obsłuży - powiedziałaś jak najspokojniej umiałaś. - Ja jestem trochę zajęta.
Wydęłaś lekko wargi, chcąc podkreślić swoją obojętność.
- Przyszedłem do Ciebie, [T.I.] - rzekł spokojnie, wciąż mierząc Cię wzrokiem.
Popatrzyłaś na niego zdziwiona i przeniosłaś ciężar ciała na lewe biodro.
- W jakim celu? - zapytałaś niby od niechcenia.
Mycroft oparł się o swoją parasolkę i rozejrzał po magazynie nim znów na Ciebie popatrzył. Zaczynałaś czuć się dziwnie.
- Myślałem ostatnio - powiedział powoli. - Głównie o tobie.
- O co ci chodzi? - zniecierpliwiłaś się.
Karton naprawdę zaczął Ci ciążyć.
- Nie przerywaj mi, proszę - zmierzył Cię błagalnym spojrzeniem. - Ciężko mi o tym mówić, więc nie utrudniaj mi tego...
Powstrzymałaś chęć dogryzienia mu, więc popatrzyłaś na niego wyczekująco, dając do zrozumienia, że ma kontynuować.
- Wiesz, że nie jestem zbyt dobry w kontaktach z ludźmi...
- Nie da się ukryć - prychnęłaś.
Westchnął.
- To wszystko między nami sprawia, że czuję się zagubiony i nie zawsze wiem co mam robić - wziął głęboki oddech. - Chciałbym po prostu, żebyś wróciła do domu. Brakuje cię tam. Brakuje światła...
Poczułaś się dziwnie. Gardło Ci się ścisnęło, a serce zaczęło bić szybciej.
- Nie wiem, My - odruchowo zdrobniłaś jego imię, sugerując, że również Ci go brakuje.
- Będę się starał zmienić - powiedział poważnie - Obiecuję.
Uśmiechnęłaś się zrezygnowana.
- Możemy to przemyśleć - wzruszyłaś ramionami.
Mycroft uśmiechnął się i zrobił coś, czego się nie spodziewałaś. Objął Cię ramionami i pocałował w skroń.
🌙 Lestrade -
Kiedy się obudziłaś, jaskrawe światło jarzeniówek natychmiast podrażniło Twoje wrażliwe oczy. Twoje ciało było obolałe i nie wiedziałaś dlaczego. Ostatnią rzeczą jaką pamiętałaś było, że jechałaś samochodem, a potem nic. Pustka. Czarna dziura. Kiedy w końcu przyzwyczaiłaś się do jasności, od razu zrozumiałaś, że jesteś w szpitalu. Nie wiedziałaś jedynie dlaczego. Podniosłaś się delikatnie z łóżka i zobaczyłaś, że jesteś podpięta do kroplówki, a Twoje ciało pokrywają liczne bandaże. Nie to było jednak najdziwniejsze. Najdziwniejszy był mężczyzna, który siedział na krześle obok Twojego łóżka, z głową na klatce piersiowej. Trzymał Twoją lekko bezwładną dłoń.
- Greg? - wychrypiałaś, poprawiając się na łóżku.
On szybko poderwał się na miejscu i popatrzył na Ciebie nieprzytomnym wzrokiem.
- Obudziłaś się - wyszeptał z ulgą. - [T.I.] nie masz pojęcia jak się martwiłem...
- Co ty tu robisz? - zapytałaś nie zwracając uwagi na to co mówił.
Greg popatrzył na Ciebie smutno, ale nie puścił Twojej dłoni.
- Miałaś wypadek - powiedział. - Lekarze mówią, że to cud, że w ogóle żyjesz. Kiedy tylko się o tym dowiedziałem, rzuciłem wszystko, żeby tu być... Z tobą...
Pokiwałaś powoli głową, przyswajając jego słowa. Nie zabrałaś ręki z jego uścisku, choć nie do końca wiedziałaś dlaczego. Tłumaczyłaś to sobie szokiem i potrzebą bliskości. Czyjejkolwiek. Nagle jednak zdałaś sobie z czegoś sprawę.
- Skąd wiedziałeś, że tu jestem? - zapytałaś szorstko.
Lestrade podrapał się po karku i przetarł zmęczone oczy.
- Mój znajomy z obyczajówki - odchrząknął - Halvorsen był wezwany na miejsce wypadku. Od razu Cię rozpoznał i powiedział mi, że przewieźli cię tutaj helikopterem...
Z zamkniętymi oczami słuchałaś jego słów, a kiedy skończył mówić, westchnęłaś. Czułaś jakby ktoś miażdżył Ci płuca.
- Jak lekarze Cię tu wpuścili? - kontynuowałaś swoje przesłuchanie.
- Powiedziałem, że jesteś moją narzeczoną - wyznał nieśmiało, a Ty prychnęłaś.
- Powiedział facet, który uważa, że go zdradziłam - zakpiłaś. - To kłamstwo było beznadziejne.
Greg zesztywniał na Twoje słow, choć rozumiał dlaczego jesteś zła. Miałaś do tego pełne prawo.
- Ja wcale tak nie uważam - westchnął bawiąc się swoimi palcami.
Podniosłaś się delikatnie na łokciach i zmierzyłaś go pytającym spojrzeniem.
- Co? - zmarszczyłaś brwi.
Lestrade popatrzył na Ciebie z poczuciem winy i przygryzł wargę.
- Wcale nie uważam, że mnie zdradziłaś - powtórzył. - Popełniłem masę błędów, ale ten był z tego wszystkiego najgorszy. Przepraszam. Naprawdę żałuję...
- Myślisz, że zwykłe "przepraszam" coś zmieni? - zapytałaś dużo łagodniej.
Nie oszukujmy się, kochałaś Grega i cholernie za nim tęskniłaś.
- Wiem, że nie - powiedział powoli. - Ale jeśli dasz mi szansę, to zrobię wszystko, żebyś mi zaufała...
- Od czego chcesz zacząć? - zapytałaś z figlarnym błyskiem w oku.
Byłaś gotowa przystać na każdą jego propozycję.
- Wrócisz do domu? - poprosił całując Twoją dłoń. - Zaraz po wyjściu ze szpitala...
- W zasadzie - zamyśliłaś się. - Ktoś musiałby się mną zaopiekować...
⭐Dean -
Przeklinałaś w myślach swój los, kiedy gromada wampirów otoczyła Cię ze wszystkich stron. W dodatku któryś z nich wytrącił Ci maczetę. Chyba nie mogło być gorzej. Przygotowywałaś się na najgorsze. Wiedziałaś, że nie skończy się to dobrze, jeśli szybko czegoś nie wymyślisz, a w tej sytuacji nie miałaś zbyt wiele wyborów. Było ich zbyt dużo, żebyś dała sobie z nimi radę w pojedynkę i bez broni. Jeden z wampirów zaczął się do Ciebie niebezpiecznie przybliżać. Odruchowo pomyślałaś o Deanie. O tym, że gdyby był z Tobą, nie dopuściłby do tego. Zrozumiałaś, że nawet nie zdążysz się z nim pożegnać. Mimo, że rozstaliście się półtora miesiąca temu, wciąż nie mogłaś się po tym pozbierać. Obydwoje zawaliliście, ale dałabyś wszystko, aby to naprawić.
Z zamyślenia wyrwał Cię wampir, który uśmiechał się do Ciebie głupio. Wiedziałaś co zaraz nadejdzie. Przymknęłaś oczy, chcąc mieć to za sobą. Żaden koniec jednak nie nadszedł. Nic nie poczułaś. Dopiero po usłyszałaś odgłosy walki, a kiedy otworzyłaś oczy, zobaczyłaś trzy głowy leżące u Twoich stóp oraz dwóch mężczyzn, którzy siłowali się z pozostałymi przy życiu wampirami. Od razu rozpoznałaś braci Winchester. Wzrokiem odnalazłaś swoją maczetę i jednym susem znalazłaś się przy niej, po czym chwyciłaś ją w dłonie, dołączając się do walki. Chwilę później wszystkie wampiry zostały pozbawione głów, a Ty stałaś nad ciałem jednego z nich i patrzyłaś na urodzonego krwią Deana. Serce biło Ci jak oszalałe i nie panowałaś nad własnym ciałem. Widząc jego wpatrzone w Ciebie, zielone oczy i wygięte w pół uśmiechu, usta, przypomniałaś sobie cały czas spędzony razem. Wszystkie wzloty i upadki. Dosłownie wszystko. Powoli do niego podeszłaś, czując jak miękną Ci kolana. Gdy byłaś już w zasięgu jego rąk, nie powstrzymywałaś się. Rzuciłaś się na jego szyję, a on bez chwili zastanowienia oplótł Cię ramionami w pasie. Wtuliłaś twarz w zagłębienie jego szyi i mocniej przylgnęłaś do jego ciała.
- Dziękuję - wyszeptałaś. - Uratowałeś mnie...
- Nie pierwszy i nie ostatni raz - zaśmiał się głupkowato, całując Cię w skroń.
Uśmiechnęłaś się do siebie, po czym odsunęłaś się od Deana. Zauważyłaś, że miał lekko zaszklone oczy.
- Tęskniłem za tobą - wyznał zakładając kosmyk włosów za Twoje ucho.
- Ja też - powiedziałaś opierając czoło o jego ramię.
Pogładził Twoje plecy, przytulając Cię do siebie.
- Wszystko w porządku? - zapytał, a Ty pokiwałaś głową.
- Dzięki tobie - pocałowałaś delikatnie jego usta. - Gdyby nie ty...
- Daj spokój - żachnął się. - Wiem, że nie możesz beze mnie żyć.
Zaśmiałaś się cicho i popatrzyłaś na niego. Chciałaś go pocałować, ale usłyszeliście chrząknięcie Sama, który wydawał się lekko zniecierpliwiony.
- Chodźmy stąd - chwyciłaś dłoń Deana, kierując się do wyjścia z magazynu.
- Kocham cię, [T.I.] - powiedział cicho, a Ty się uśmiechnęłaś.
- Ja ciebie też, Dean - mruknęłaś. - Ja ciebie też...
⭐ Sam -
Jechałaś samochodem przez ciemną autostradę. Deszcz uderzał w szyby Twojego pojazdu, a z radia dobiegał smętny śpiew wokalisty Led Zeppelin, który co chwila powtarzał "Babe, I'm gonna leave you". Drogą, którą jechałaś była niemal zupełnie pusta. Raz na jakiś czas mijał Cię samochód osobowy lub tir, ale nie było tego dużo. Byłaś wykończona do granic możliwości, ale chciałaś dotrzeć do miasta jeszcze przed świtem. Nie dużo Ci już zostało.
Z deski rozdzielczej uśmiechał się do Ciebie brunet, którego chciałaś wymazać z pamięci, ale nie potrafiłaś. Zacisnęłaś dłonie na kierownicy, a po chwili o mały włos nie dostałaś zawału. Twój telefon się rozdzwonił, a po całym samochodzie rozległo się intro piosenki Back in Black. Odebrałaś, nie patrząc kto dzwoni.
- Słucham?
- Hej, [T.I.] - rozpoznałaś głos starszego Winchestera. - Jesteś w samochodzie?
- Cos się stało, że do mnie dzwonisz? - zapytałaś niecierpliwie.
Dean westchnął.
- W zasadzie, to tak. Stało się.
- Co konkretniej? - nie byłaś w nastroju na jego podchody.
Słyszałaś jak mężczyzna ewidentnie się gdzieś przemieszcza, a po chwili znów się odezwał.
- Chodzi o Sama - powiedział. - Nie będę owijał w bawełnę. Musisz wrócić. Jest źle z nim. Już naprawdę nie mam pojęcia co robić.
Mocniej wcisnęłaś pedał gazu.
- To nie jest dobry pomysł - odpowiedziałaś ostro. - Ja i Sam to przeszłość i...
- Pieprzysz - prychnął Dean. - Słuchaj, potrzebujecie siebie jak tlenu i wszyscy dobrze o tym wiemy. Nie mów, że cię to nie obchodzi, bo to gówno prawda. Nie musisz tego robić dla mnie. Zrób to dla siebie i Sama. Mam nadzieję, że podejmiesz właściwą decyzję.
Po tych słowach się rozłączył, a Ty wściekle rzuciłaś telefonem w deskę rozdzielczą. Przeklinając pod nosem braci Winchester, zawróciłaś z piskiem opon, a z płyty w radiu zaczęły rozbrzmiewać pierwsze dźwięki Black Country Women.
Półtorej godziny później siedziałaś na kanapie w bunkrze, z kubkiem hebraty w dłoniach i czekałaś aż Sam wróci. Dean mówił, że powinien być lada chwila, więc czekałaś cierpliwie. Zgodnie z zapewnieniami starszego Winchestera, Sam pojawił się pół godziny po Twoim przybyciu. Nie zauważył Cię dopóki nie wstałaś ze swojego miejsca.
- Hej, Sam - przywitałaś się cicho, a serce ścisnęło Ci się na jego widok.
Wyglądał jak siedemdziesiąt nieszczęść.
- [T.I.]? - zdziwił się. - Co ty tu robisz?
Uśmiechnęłaś się niewinnie i podeszłaś do niego. Chwyciłaś jego duże dłonie w swoje i popatrzyłaś na niego z dołu.
- Stęskniłam się - wzruszyłaś ramionami.
Sam zesztywniał.
- Podobno my to już przeszłość - rzekł oschle. - Sama tak stwierdziłaś...
- Daj spokój - przerwałaś mu, zadzierając głowę. - To było głupie z mojej strony... Brakuje mi cię, Sam.
Oparłaś głowę o jego klatkę piersiową, czekając aż Cię obejmie. Kiedy jednak to nie nadeszło, sama postanowiłaś się do niego przytulić.
- Nie bądź taki, Sam - poprosiłaś.
- Jaki? - zapytał drżącym głosem.
Popatrzyłaś nie niego od dołu i wspięłaś się na palce, żeby dosięgnąć jego ust. Delikatnie musnęłaś je swoimi.
- Kocham cię, Sammy - powiedziałaś. - Przepraszam za wszystko. Chciałabym tylko, żebyśmy byli razem. Nic więcej...
Winchester chwilę patrzył na Ciebie dziwnie. Po chwili złożył na Twoich ustach przelotny pocałunek.
- Cieszę się, że wróciłaś - powiedział przytulając Cię. - Kocham cię.
⭐ Castiel -
Obudziłaś się zalana potem, z krzykiem na ustach. Znów śnił Ci się ten sam koszmar, który powracał co noc, odkąd to się stało. Ciężko oddychając, usiadłaś na łóżku i zgarnęłaś włosy, które przylepiły Ci się do czoła. Otulając się szczelniej kołdra, sięgnęłaś po szklankę wody, stojącą na nocnej szafce. Upiłaś łyk i o mały włos nie zakrztusiłaś się płynem. Zobaczyłaś sylwetkę człowieka, który siedział na brzegu Twojego łóżka. W normalnych warunkach zaczęłabyś krzyczeć, ale po jasnym trenczu, poznałaś Castiela.
- Cas? - przetarłaś oczy pięścią.
- Nie chciałem cię przestraszyć - rzekł speszony anioł, ale nie dałaś mu dokończyć.
Rzuciłaś się w jego ramiona i wtuliłaś twarz w zagłębienie jego szyi. Anioł najpierw zesztywniał, ale po chwili objął Cię i przytulił do siebie.
- Nie spodziewałem się... - zaczął, ale oczywiście weszłaś mu w słowo.
- Dobrze cię widzieć - mruknęłaś.
Dłoń Castiela gładziła Cię po plecach, sprawiając, że się uspokajałaś. Byłaś uradowana jego obecnością, mimo że kilka tygodni wcześniej krzyczałaś, że nie chcesz go widzieć na oczy.
- Nawet nie wiesz jak się boję - wyznałaś, a łzy zaczęły materializować się w kącikach Twoich oczu. - Za każdym raze, kiedy zamykam oczy, to powraca...
Anioł pocałował Cię w skroń i zaczął bujać się z Tobą jak z małym dzieckiem.
- Jestem tu, [T.I.] - wyszeptał kojąco. - Nie dam cię nikomu skrzywdzić.
- Wiem - westchnęłaś.
Chwilę siedzieliście w ciszy, przerywanej jedynie waszymi oddechami. Słuchałaś bicia serca anioła, który obejmował Cię ramionami szczelnie, a jednocześnie delikatnie, jakbyś miała się rozpaść.
- Wiem, że miałem ci się nie pokazywać na oczy... - powiedział w końcu.
Położyłaś mu palec na ustach.
- Daj spokój, Castiel - mruknęłaś, mocniej się w niego wtuliłaś. - To była najgłupsza rzecz jaką kiedykolwiek powiedziałam, a było ich dużo.
Anioł zaśmiał się cicho, kładąc brodę na czubku Twojej głowy.
- To znaczy? - zapytał.
- To znaczy, że chcę, żebyś był przy mnie - powiedziałaś. - Bo przy tobie się nie boję. Kocham cię, Cas.
- Ja ciebie też - westchnął i położył się z Tobą.
Tulił Cię tak, dopóki nie zasnęłaś.
⭐ Chuck -
Wpatrywałaś się w kolorową taflę drinka, który skał w szklance przed Tobą i zastanawiałaś się, kiedy Twoje życie tak diametralnie się zmieniło. Pociągnęłaś długi łyk kolorowej cieczy i skrzywiłaś się. W głowie nieźle Ci szumiało i zdawałaś sobie sprawę z tego, że wypiłaś już zdecydowanie za dużo. Barman powiedział, że to Twój ostatni kieliszek, a Ty nie miałaś ochoty się z nim wykłócać. Podniosłał się ze swojego krzesła i chciałaś opuśicć bar. Zakręciło Ci się jednak w głowie, a dodatkowo potknęłaś się o własne nogi i wylądowałaś na podłodze. Chciałaś szybko wstać, mając nadzieję, że nikt tego nie widział, ale usłyszałaś męski śmiech, a potem czyjeś ręce pomogły Ci podnieść się z ziemi.
- Chyba mam dé ja vu - Chucka wyraźnie bawiła ta sytuacja.
- Daj mi spokój - burknęłaś, chcąc go wyminąć, ale sprawnie Ci to uniemożliwił.
- Nie puszczę cię samej do domu - mruknął, biorąc Cię pod ramię. - Nie w takim stanie, [T.I.].
Próbowałaś mu to wyperswadować, ale kiedy nic to nie dało, pozwoliłaś mu odprowadzić się do domu. Kiedy tylko przekroczyłaś próg mieszkania, rzuciłaś się na kanapę, na której momentalnie zasnęłaś.
Obudziłaś się po kilku godzinach z lekko bolącą głową. Całe szczęście byłaś dość odporna na kaca. Drapiąc się po głowie weszłaś do kuchni i prawie zaczęłaś krzyczeć. Na szczęście w porę zorientowałaś się, że to tylko Chuck i uniknęłaś wystraszenia was obojga.
- O, [T.I.] - uśmiechnął się na Twój widok. - Wstałaś. Nie wyglądasz najlepiej... Masz tu coś na ból głowy.
Z wdzięcznością wzięłaś od niego tabletkę wraz ze szklanką wody i połknęłaś ją.
- Dziękuję - wychrypiałaś. - Za wszystko. Za odprowadzenie mnie do domu i...
- Nie ma za co - Chuck wzruszył ramionami. - To nic dziwnego, że troszczę się o kobietę, którą kocham.
Spięłaś się na jego słowa i usiadłaś przy blacie kuchennym, wpatrując się w pustą już szklankę.
- Przerabialiśmy to, Chuck - westchnęłaś zrezygnowana. - To nie jest...
- Takie proste - dokończył za Ciebie i zajął miejsce po drugiej stronie blatu. - Ale zastanawiałem się czy nie dałabyś mu drugiej szansy... Zdaję sobie sprawę z tego, że nie jest to łatwe, ale życie bez ciebie jest równie trudne.
- Chuck, ja... - nie mogłaś znaleźć odpowiednich słów.
Twoje życie bez niego również nie było łatwe.
- Zmienię się - rzekł kładąc swoją dłoń na Twojej. - Będę się starał. Dla ciebie.
Powstrzymałaś go przed powiedzeniem czegoś więcej, delikatnie całując jego usta.
- Nie psuj tej chwili - poprosiłaś. - Zastanowimy się nad tym kiedy indziej...
⭐ Lucyfer -
Zatrzasnęłaś za sobą drzwi i zaryglowałaś je porządnie, po czym wpadłaś do kuchni. Z szafki wyciągnęłaś sól zaczęłaś rozsypywać ją wszędzie gdzie się dało. Pieprzone demony. Intuicja podpowiadała Ci, żeby nie mieszać się z nimi w żadne układy, ale oczywiście musiałaś zrobić na przekór sama sobie. Spuściłaś sobie mentalny łomot za własną głupotę i usunęłaś się w kąt pokoju, szukając czegokolwiek czym mogłabyś się obronić. Na Twoje nieszczęście Colt, który zwinęłaś Crowleyowi, a potem Winchesterom, przepadł bez śladu. Byłaś kompletnie bezbronna, a ścigały Cię cztery demony. Szybko uporały się z zamkiem w Twoich drzwiach i udało im się nawet przerwać linie soli. Szły w Twoim kierunku wyraźnie wkurzone, a Ty zdawałaś sobie sprawę z tego, że Twój wrodzony urok osobisty i zdolność dyplomacji tym razem się nie przydadzą. Spróbowałaś otworzyć drzwi do schowka, ale bez skutku. Nie chciałaś tak skończyć. Miałaś jeszcze tak wiele niecnych planów.
Byłaś już niemal gotowa na to co miało nadejść, patrzyłaś prosto w czarne oczy napastników. Ich szefowa, demonica, która Cię oszukała, podeszła do Ciebie i rzuciła Tobą o ścianę na przeciwko. Splunęłaś krwią, podnosząc się z ziemi i byłaś gotowa rzucić się na nią w samobójczym geście, kiedy nagle wszystkie cztery demony rozpłynęły się w powietrzu. No, może nie tak do końca rozpłynęły, ale zostały po nich cztery, krwawe plamy. Odetchnęłaś z ulgą, opierając się plecami o ścianę i spojrzałaś na Lucyfera, który stał na środku Twojego mieszkania i patrzył na Ciebie pytająco. Pokiwałaś głową na znak, że z Tobą wszystko w porządku. Nie byłaś w stanie wydusić słowa. Mężczyzna chciał już odchodzić, ale udało Ci się podnieść z ziemi.
- Zaczekaj - poprosiłaś łapiąc go za ramię. - Dziękuję.
Wspiełaś się na palce, aby przelotnie pocałować jego usta.
- Za co to? - zapytał zdzwiony.
Wzruszyłaś ramionami z niewinnym uśmiechem.
- Za uratowanie życia.
Lucyfer pokiwał powoli głową.
- Myślałem, że nie chcesz mnie widzieć i w ogóle - mruknął. - Skrzywdziłem cię tyle razy...
Wywróciłaś oczami i zaśmiałaś się słabo.
- Daj spokój - westchnęłaś. - Uratowałeś mnie, a to idzie na plus. Nie rekompensuje wszystkiego, ale...
Zrobiłaś dramatyczną pauzę.
- Ale? - uniósł brew.
- Na piekło dantejskie, Lucyfer - udałaś, że się załamujesz. - Daję ci drugą szansę. Tak myślę.
- Serio? - zapytał zaskoczony.
- Serio.
⭐ Gabriel -
Zbliżał się wieczór, kiedy wraz z psem wracałaś do domu ze spaceru. Niedaleko Twojego mieszkania, Twój pupil zaczął zachowywać się dziwnie, zupełnie jakby wyczuwał kogoś znajomego. Skakał po drzwiach jak szalony, kiedy szukałaś kluczy.
- Uspokój się - mruknęłaś widząc jak jego ogon lata na wszystkie strony.
Zaraz po otworzeniu drzwi, pobiegł do Twojej sypialni, szczekając radośnie. Weszłaś za nim, a Twoja szczęka prawie zderzyła się z podłogą, gdy zobaczyłaś przyczynę dziwnego zachowania psa. Na Twoim łóżku siedział Gabriel, trzymający w rękach bukiet róż.
- Gab? - zapytałaś i od razu poczułaś, że się rumienisz. Jak zawsze.
- Cześć, [T.I.] - uśmiechnął się do Ciebie, podrywając się ze swojego miejsca.
Nie wiedziałaś czy byłaś bardziej zaskoczona czy szczęśliwa. Nie widzieliście się w końcu od czasu, kiedy powiedziałaś mu, że wasz związek nie płonie i powinniście zrobić sobie przerwę.
- Co tu robisz? - podrapałaś się po głowie, czując się nieswojo.
- Ja chciałem... - zaciął się na moment. - Chciałem o ciebie zawalczyć... Kocham cię, [T.I.] i nie chcę żadnej przerwy. Chcę ciebie. Tutaj. Teraz.
Zatkało Cię. Myślałaś, że archanioł sobie odpuścił, ale mile Cię zaskoczył. Nie wiedziałaś jednak co powiedzieć ani zrobić.
- Gabriel, ja...
Nie było Ci jednak dane dokończyć. Gabriel podszedł do Ciebie i złączył wasze usta w stęsknionym, głodnym pocałunku. Nie zastanawiałaś się ani sekundy. Odwzajemniłaś go od razu, oplatając archanioła nogami w pasie. Nie przejmowałaś się niezamkniętymi drzwiami ani niezasuniętymi zasłonami. Poczułaś ogień, którego pragnęłaś. Dawno się tak nie czułaś. Usta Gabriela błądziły po Twojej szyi i obojczykach. Zdecydowanie Ci go brakowało.
- Myślisz, że to załatwi wszystko? - zapytałaś z przekąsem, kiedy chciał pozbywać się waszych ubrań.
- A ty tak nie uważasz? - przedrzeźnił Cię.
Wywróciłaś oczami i wróciłaś do ust Gabriel, które zdawały się płonąć. Dłonie wplotłaś w jego włosy, a on swoje przeniósł na Twoją talię.
- Kocham cię, Gab - mruknęłaś w jego usta.
- Ja ciebie też - odpowiedział obcałowując Twoją szyję...
⭐ Crowley -
Była sobota. Sprzątałaś właśnie mieszkanie, bo ostatnio nieźle je zaniedbałaś. Miałaś już wszystko przygotowane. Włosy spięłaś w wysoki kucyk, żeby Ci nie przeszkadzały i zabrałaś się do pracy. Nie zbyt chciało Ci się to robić, ale był to najwyższy czas. Uwijałaś się, żeby jak najszybciej skończyć i mieć spokój na najbliższy czas. Po sprzątnięciu sypialni, salonu i kuchni, nadszedł czas na łazienkę. Kiedy z niej wyszłaś prawie dostałaś zawału. Na krześle w kuchni siedział nie kto inny jak Król Piekieł.
- Co ty, na piekło dantejskie tu robisz, Crowley? - zapytałaś wyraźnie zaskoczona. - Myślałam, że wyraziłam się jasno o tym, że nie chcę Cię widzieć.
Demon wstał i popatrzył na Ciebie z wyrzutem.
- Zasługuję na miłość - powiedział poważnie.
Wywróciłaś oczami, po czym założyłaś ręce na piersiach.
- Nie zaczynaj znowu - mruknęłaś. - Przerabialiśmy to milion razy i naprawdę nie chce mi się o tym gadać.
- [T.I.] - zrobił minę zbitego psa. - Moja królowo...
Podszedł do Ciebie, chcąc złapać Cię a dłonie, ale szybko się odsunęłaś.
- Zostaw mnie - ostrzegłaś.
- Nie udawaj - przekręcił głowę na bok. - Wiem, że...
Szybko mu przerwałaś.
- Nic nie wiesz - warknęłaś. - Zostaw mnie w spokoju.
On jednak nie dał za wygraną.
- Co z tego, że nie mam serca? - prychnął. - Co z tego, że jestem demonem? Mam prawo do kochania i bycia kochanym!
- A co ty wiesz o kochaniu?! - zapytałaś.
To nie tak, że Cię to nie bolało. Nie chciałaś pokazać Twojej słabości.
- To, że się zakochałem! - wyrzucił ręce w powietrze. - W tobie, [T.I.]. I nie chcę tego całego tałatajstwa i całej tej władzy. Bo chcę tylko ciebie.
Powstrzymałaś łzy, które zatańczyły w kącikach Twoich oczu. Odwróciłaś się do niego tyłem i chciałaś otworzyć drzwi, dając mu do zrozumienia, że ma wyjść. Nie zrobiłaś tego jednak. Stanęłaś wm miejscu i popatrzyłaś na niego.
- Nie utrudniaj tego - poprosiłaś.
- Dlaczego?
- Bo ja też cię dalej kocham, Crowley.
***
Za słodko.
Pisałam ten rozdział masę czasu i w ogóle mi się nie podoba...
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro