Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

Rozdział XXVI

~~~

Dzisiejszego dnia Harry bardzo się niecierpliwił. Za godzinę miał przyjść do niego lekarz, by zbadać dzieci w jego brzuchu. O dziwo Lou, który miał być piętnaście minut temu dalej się nie pojawił, co naprawdę stresowało omegę.

Nadszedł ósmy miesiąc ciąży, który był bardzo ciężki dla omeg, dodatku w tak licznej ciąży. Musiał dlatego być w szpitalu do czasu rozwiązania, by lekarze mieli go pod kontrolą. Jego i szczeniaki.

Jak na złość starszy się spóźniał co nie było zabawne. Tęsknił już za nim tak samo, jak jego omega i dzieci. Louis wpadł do sali dziesięć minut później, niosąc w ręce bukiet kwiatów i misia dla swojego narzeczonego. Od razu uśmiechnął się do niego delikatnie i przepraszająco.

- Nic się nie stało. Nie musiałeś przynosić kwiatów - uśmiechnął się szeroko, cmokając go w usta.

- Musiałem, przecież dzisiaj są twoje urodziny, promyczku - wyszeptał przy jego ustach. - Wszystkiego najlepszego, to twój dzień. Szkoda, że spędzimy go w szpitalu.

- O jeju... Faktycznie... - zachichotał, kładąc dłoń na swoich lokach i patrząc z szerokim uśmiechem na niego.

- Jak mogłeś o tym zapomnieć? - roześmiał się, kładąc dłonie na brzuchu swojego ukochanego. - Jak się czujecie?

- Dobrze, choć chwilę się niecierpliwiły - uśmiechnął się, delikatnie odkrywając swój brzuch.

- Moje aniołki - zanucił, pochylając się, by obcałować jego brzuszek.

- Hihi, łaskoczesz - zaśmiał się cicho, patrząc na szatyna przed sobą.

- Będziesz miał dzisiaj jakieś badania? - spytał, wciąż dotykając dłonią napięte skóry. Nagle poczuł kopnięcie, na które się uśmiechnął.

- Tak, będziemy słyszeć ich serduszka - przegryzł wargę z delikatnym uśmiechem.

- Och, to cudownie. Nie mogę się już doczekać - oznajmił szatyn. Wtedy do sali weszła pani doktor, a za nią pielęgniarka wiozła maszynę do USG.

- O wilku mowa - uśmiechnął się loczek, patrząc na starszego.

- Dzień dobry, Harry, jak się dzisiaj czujecie? - zapytała lekarka, siadając na krześle przy łóżku.

- Dobrze, ale bywało lepiej - odparł, wygodnie siadając i układając się, by móc brzuch odsłonić w pełni okazałości.

- Dobrze, wykonamy teraz badanie USG. Tatuś chce zostać? - zwróciła się do Louisa.

Szatyn jedynie pokiwał głową i złapał młodszego za dłoń, by czuć bliskość swojej omegi. Nie spodziewał się takich badań. Był przeszczęśliwy wiedząc, że to jego szczenięta.

Kobieta zaczęła badanie, a po chwili pokazała przyszłym rodzicom maluszki. Po chwili wyjaśniła również, że dzieci układają się powoli w pozycjach, w których szykują się do przyjścia na świat i w końcu włączyła im bicie serduszka maluchów.

- Słysz? To one - zachichotał Louis nie mogąc uwierzyć w to, że już niedługo będzie mógł trzymać swoje szczenięta w ramionach.

- To... - wyszeptał ze łzami w oczach. - Nie mogę uwierzyć, że to bicie serduszek naszych dzieci, Lou... Dziękuję.

- Za co skarbie? - uśmiechnął się szeroko, patrząc na niego całując go w usta.

- Za wszystko, Lou. Za to, że mnie kochasz i dałeś mi to wszystko, co mamy... - załkał wzruszony.

Szatyn zaśmiał się cicho obejmując go ramionami i westchnął tylko gładząc go po włosach.

Kobieta zaczęła czyścić brzuch omegi, nie chcąc dłużej przeszkadzać rodzicom w tej chwili. Opuściła po chwili pomieszczenie, życząc im miłego dnia.

- Skarbie nie płacz - odparł jedynie, odsuwając się i robiąc głupią minę.

Harry zachichotał przez łzy, spuszczając swój wzrok i pociągają nosem. - Głupie hormony - wymamrotał zły na siebie, że był taki emocjonalny właściwie bez powodu.

- Skarbie hej - westchnął Louis, cmokając go w usta by ten nie miał głupich myśli.

- Hej - odszepnął, patrząc prosto w błękitne tęczówki. - Kocham cię.

- Też was kocham - uśmiechnął się szeroko, kładąc dłonie na policzki młodszego.

Harry uniósł głowę, łącząc, że sobą mocno ich usta i złapał za tył szyi szatyna, przyciągają go jeszcze bliżej siebie. Cholernie tęsknił za bliskością swojego alfy.

Louis oblizał usta młodszego, prosząc o dostęp, który od razu dostał. Zamruczał cicho przymykając oczy.

- Alfo - westchnął, przygryzając dolną wargę szatyna. Mocno całował jego wargi, pragnąc więcej i więcej. Poruszał swoimi wargami niechlujnie, a po pomieszczeniu roznosiły się dźwięki mlaskania.

- Dobra koniec, bo zaraz się podniecę - jęknął tylko, odsuwając się od swojej omegi.

- Oops, chyba za późno, tatusiu - wyszeptał, patrząc niewinnie na jego twarz, czując, że jego penis był już w połowie twardy.

- Jesteś bardzo niegrzeczną dziecinką - pokręcił głowa i zjechał dłonią w dół brzucha.

- Nie-e jestem bardzo grzeczny - pokiwał głową. - Taki grzeczny, pełen twoich szczeniąt... Musisz mi sprawić przyjemność, kiedy tego potrzebuje, racja?

- Oj skarbie oczywiście - oblizał usta biegnąc do drzwi i je zamykając na klucz, po czym w szybkim tempie znalazł się obok swojej omegi i odkrył go uśmiechając się szeroko.

- Nie mogę się doczekać, nie dotykałeś mnie już tydzień... Samemu to nie to samo, a ja tak bardzo cię potrzebuje, Lou - westchnął, kładąc się wygodnie na łóżku. - Chodź tu do mnie - poprosił, chcąc jeszcze go pocałować.

- Może najpierw pomogę ci tu na dole co ty na to - zaśmiał się cicho, podwijając dużą koszulkę omegi i zdejmując jego spodenki z bokserkami.

- Och, tak, proszę - pokiwał głową, przymykając swoje powieki. Jego brzuch był już tak duży, że nie był nawet w stanie zobaczył swojego członka, jednak czuł, jak ten opiera się o spod jego brzucha.

- Mmm... Już gotowy dla mnie.

Po posiedzeniu tych słów postawił krzesło, by wygodnie sobie uklęknąć i polizać go po całej długości z cichym mruknięciem.

- Och, kurwa - jęknął cicho, odchylając swoją głowę do tyłu. - L-Lou.

- Moja dziecina - uśmiechnął się szeroko i zaczął ssać swoją omegę w międzyczasie, jeżdżąc ręką po jego jądrach i je ściskając.

- O matko - westchnął, czując cudowna przyjemność. Przez podwyższone libido, odczuwał wszystko jeszcze intensywniej.

- Jak będziesz mógł wrócić do naszego seksu przez tydzień cię nie wypuszczę - wymruczał wkładając w usta coraz więcej męskości młodszego.

- N-nie mogę się już doczekać, ugh - zacisnął pięści na prześcieradle, gryząc wnętrze policzka, aby stłumić jęki, które chciały opuszczać jego gardło.

Louis z szerokim uśmiechem zaczął wykonywać dobrze znane mu ruchy patrząc się na swoją omegę, która wyglądała tak pięknie.

- J-jestem już blisko, Alfo. Szybciej, proszę - wyjęczał najciszej jak potrafił. - Z-zaraz...

- Tak szybko? - szepnął jednak nie zaprzestał ruchów o włożył do tego jeden palec w młodszego odrazy nim poruszając.

- T-to ta ciąża - sapnął. - Cholera, ale mogę jeszcze chwilę wytrzymać, dla ciebie, tatusiu - obiecał, unosząc lekko swoje biodra i rozszerzając swoje nogi.

Louis pokiwał głową, dodając drugiego palca i przyśpieszając swoje ruchy głowy oraz nadgarstka.

- Nie dam rady dłużej - pokręcił głową, a gdy ten natrafił na jego punkcik, zaczął dochodzić białymi smugami na swoją skórę, brudząc przy tym rękę narzeczonego. - L-Louis - zduszony jęk wyrwał się z jego ust.

- Mój piękny omega - oblizał usta, patrząc się z szerokim uśmiechem na niego.

- Ugh, nie mam na nic siły westchnął, opadają ciężko na poduszki. Jego skóra wciąż była brudna i miał nadzieję, że Louis teraz się nim zajmie, aby go oczyścić i ubrać.

Szatyn pokiwał głową, biorąc chusteczki i wycierając wszystko nimi. Wziął z torby ciuchy na przebranie, by pomóc chłopakowi przebrać się.

Gdy Louis przykrył już ciało uśmiechnięte omegi, ta przyciągnęła go do mocnego pocałunku, kładąc dłonie na jego policzkach. I wtedy przerwało im pukanie do drzwi.

- To moja mama - wyszeptał przy jego wargach.

- Otwórz - uśmiechnął się szeroko, na co Louis kiwnął głową, ruszając do wyjścia.

- Dzień dobry - do pomieszczenia weszły Anne i Jay, niosąc w rękach tort i prezenty.

Loczek zarumienił się jedynie patrząc z wdzięcznością na swoją matkę oraz przyszła teściowa.

- Wszystkiego najlepszego kochanie - powiedziała Anne, siadając na brzegu łóżka i dając synowi pocałunek w czoło. Jay spojrzała znacząco na chusteczki, które leżały na stoliku oraz bokserki Harry'ego, które znajdowały się na podłodze i odchrząknęła.

- Już zabieram - przegryzł wargę Louis, uśmiechając się szeroko i sprzątając po nich.

- Louis... - Harry oburzył się, robiąc cały czerwony na twarzy. Wtedy podeszła również do niego teściowa, aby złożyć mu życzenia i zapytać o jego samopoczucie.

Harry opowiadał im wszystko, co siedział na temat swoich małych dziecinek, o ich płci oraz najbliższych terminie porodu.

Louis natomiast usiadł obok i słuchał tego, trzymając za dłoń ukochanego. Od czasu do czasu wtrącił coś od siebie, a na jego twarzy gościł ogromny dumny uśmiech.

~~~

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro