Rozdział IV
~~~
Harry czuł się tak koszmarnie źle, gdy rano szykował się do szkoły. Nie chciał tam iść, bo wiedział, że zobaczy Louisa i Eleanor. Swojego Louisa. Na samą myśl, że alfa znalazł już swoją omegę, jego serce ściskało się boleśnie jeszcze bardziej, a łzy same napływały do oczu.
Całą drogę do szkoły słuchał swojej smutnej playlisty, a kiedy dotarł na miejsce, na szczęście spotkał Nialla. Uśmiechnął się do chłopaka i podszedł do niego ze słabym uśmiechem, mając nadzieję, że nigdzie nie będzie teraz Louisa.
Z przygryzioną wargą szedł powolnym krokiem przez szkołę. Cały weekend siedzenia i użalania się nad sobą może wykończyć wilka. Nie jadł dużo, bo nie miał na nic ochoty. Nie zaglądał do telefonu, bo bał się kolejnych zdjęć. Nawet się nie pouczył, nie miał ochoty wtedy w ogóle żyć.
Kiedy razem z Niallem usiedli pod klasą gimnastyczną, zerkał nerwowo w kierunku drzwi, gdzie niestety po kilku minutach zjawił się Louis, a co najgorsze, u jego boku szła Eleanor, śmiejąc się od ucha do ucha. Zielonooki od razu odwrócił wzrok i westchnął ciężko, zaciskając pięści na materiale bluzy. To tak bardzo bolało.
Jednak Niall od razu zobaczył, co się działo. Objął bruneta, patrząc się na niego. Wiedział, że coś było nie tak. Musiał dowiedzieć się co. Przecież był Niallem Horana, do cholery. Nikt z jego przyjaciół nawet tych nowych nie miał prawa być smutnym!
Louis, przechodząc obok nich, nawet na chwilę nie spojrzał na swojego przyjaciela. Był tak bardzo zajęty dziewczynę, z którą spędził ostatni weekend, że nie myślał o niczym innym. Brunetka okazała się dobrym zastępcą Stylesa. A nawet była lepsza.
Beta Harry'ego wręcz pragnęła poczuć alfę Louisa blisko i brunet nie był w stanie tego stłumić. Jednak w ramionach Nialla było mu łatwiej. Kiedy szatyn minął ich, nawet nie zwracając uwagi, młodszy zagryzł wnętrze policzka, żeby powstrzymać łzy. Czuł, że to już koniec ich wieloletniej przyjaźni.
Wiedział, że ten koniec nadejdzie szybko. Jednak nie spodziewał się, że aż tak szybko. Wszystko miało swój kres. Bał się tego. Nie wiedział, o czym myśleć, by odpędzić te myśli od siebie.
– Niall, mamy teraz wf z klasą Louisa – wyszeptał słabo brunet, odsuwając się od niego. – Chciałbym porozmawiać z Louisem, gdy Eleanor pójdzie na swoją lekcję. Myślisz, że mógłbyś mi jakoś pomóc załatwić to z trenerem, dlaczego się spóźnimy? – poprosił smutno, bawiąc się rękawem bluzy. Było mu strasznie przykro.
– Tak, pewnie – powiedział, kiwając głową, a Harry ruszył szybko w kierunku szatni męskiej. Musiał dowiedzieć się, dlaczego tak było, czemu przestał się odzywać i czemu się nie zjawił.
Brunet nerwowo zagryzał wargę, gdy siedział na ławce. Czekał, aż wszyscy się przebiorą. Starał się nie patrzeć na półnagie ciało szatyna, który również przygotowywał się do lekcji.
Gdy wszyscy zaczęli opuszczać pomieszczenie, Niall życzył przyjacielowi powodzenia, a ten szybko zatrzymał alfę, chwyciwszy za jego dłoń.
– Lou, zaczekaj, proszę. Chce z tobą porozmawiać – wyszeptał, zerkając na jego twarz. – Błagam, tylko chwilę.
Szatyn westchnął cicho, spoglądając na bruneta i kiwnął głową. Kiedy każdy wyszedł z szatni, uniósł brew, czekając na jakiekolwiek słowa. Nie wiedział, czego chciał brunet. Zaraz miała zacząć się lekcja wychowania fizycznego.
– Ja... Chciałem się tylko dowiedzieć, czy to koniec? – zapytał cicho ze ściśniętym gardłem. – Unikasz mnie, już całkowicie i... Chcę wiedzieć, czy mam już o tobie zapomnieć.
– Koniec czego? – Prychnął, czując, jak mu się serce krajało. Nie chciał być takim dupkiem, ale wiedział, że to jedyne wyjście, by loczek się odczepił.
– Nas. Naszej wieloletniej przyjaźni. Louis, co się z tobą dzieje? Znamy się od zawsze, a ty... Tak nagle mnie skreśliłeś – wyszeptał, a w jego oczach pojawiły się łzy. Złapał mocniej jego dłoń, robiąc krok w jego stronę.
Szatyn zabrał dłoń z jego uścisku.
– Nie, nie koniec. Jednak nie mogę całego czasu poświęcać tobie. Znalazłem omegę, z którą jest mi dobrze... A w łóżku jest sto razy lepsza, więc... To koniec naszego układu – powiedział i od razu zaczął tego żałować.
– Och. – Jego głos stał się słaby, a dolna warga zadrżała. Przecież on nawet malutkiej części swojego czasu nie poświęcał już jemu. – Dobrze, więc... Tak, um, po prostu obiecaj mi, że będziesz z nią szczęśliwy, okej? – Po jego policzku spłynęła łza.
– Jestem, ona będzie Luną stada. Ona da mi szczeniaki i to z nią będę przez całe życie – powiedział z pogardą w głosie. Nie chciał go zranić, jednak wiedział, że to najlepsze rozwiązanie.
– Dobrze, cieszę się, że jesteś z nią szczęśliwy. Twoje szczęście jest tym moim. – Spuścił głowę. – Lou, czy... Mogę cię pocałować ten ostatni raz? Proszę, jeden ostatni raz.
– Nie, Harry, to koniec. Żadnych pocałunków, żadnych przytulasów. Żadnego seksu. Nie jesteśmy już niczym konkretnym – dodał chłodno, wychodząc z szatni. Powstrzymywał łzy, by się nie rozpłakać. Wiedział, że robił źle, ale nie miał innego wyjścia.
– Lou. – Zaszlochał, a jego serce, gdyby to było możliwe, właśnie pękłoby na pół. Opadł ciężko na ławkę i zaniósł się płaczem, chowając twarz w dłoniach.
To był koniec.
~~~
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro