Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

9.

Alan Williams zaginiony w dniu dwudziestego piątego stycznia w okolicy Los Angeles. Są znaki dowodzące, że zaginiony miał powiązania z jedną z najbardziej niebezpiecznych organizacji w tych czasach.

Siedziałam na kanapie i  przeglądałam artykuły sprzed dziesięciu lat. Przeszukałam każdą szufladę zaraz po wyjściu funkcjonariuszy z mojego mieszkania. Te krótkie i mało treściwe artykuły są jedyną pozostałością po moim bracie.

Wzięłam głęboki wdech, żeby chociaż na chwile uspokoić drżący oddech. Może i nie miałam najlepszych kontaktów z moim bratem, jednak to był mój brat. Chcąc czy nie chcąc kochałam go i nawet po ty co zrobił jakiś czas temu, nie przestałam go kochać.

Z moich zamyśleń związanych z rodziną, wyrwał mnie dzwonek. Podejrzewam, że to Natalie. Miałam do niej zadzwonić, a ta dziewczyna jest strasznie nadopiekuńcza i mogę się założyć, że już wysnuła scenariusze z księżyca.

Leniwie wstałam z kanapy i powolnym krokiem podeszłam do drzwi wejściowych. Bez patrzenia przez wizjer, nacisnęłam klamkę.

- Matko boska - zawołała Nat i rzuciła mi się na szyję. - Co się stało? - Zapytałam ze zmartwionym wyrazem twarzy i przyjrzała mi się uważnie. Widać było, że nie mogę skłamać. Nat ma w sobie jakiś wykrywacz kłamstw. A może to po prostu wina moich marnych umiejętności? Może to przez to, że głupio się śmieje podczas kłamania?

- Wejdź - westchnęłam zrezygnowana i zamknęłam drzwi wejściowe. - Zaraz ci wszystko wytłumaczę. - Mruknęłam i szybko zachaczyłam o kuchnię, aby wsiąść świeżą marchewkę i wrócić do swojej przyjaciółki. Usiadłam obok niej i podsunęłam pod nos warzywko.

- Marcheweczkę? - Zapytałam i wpatrywałam się w jej rozbawiony wyraz twarzy.

- Dziękuje. - Uśmiechnęła się do mnie. - Zjedz sobie i mów co się dzieje. - Zarządała i podkuliła nogi.

Westchnęłam i wzięłam gryza marchewki. Najgorszy był fakt, że moja najlepsza przyjaciółka nie znała całej prawdy.

- No więc zacznijmy od tego, że miałam brata. Nie mieliśmy dobrych kontaktów, ale jednak to była moja rodzina. Jakieś dziesięć lat temu zauważyłam, że jego zachowanie uległo diametralnej zmianie. Stał się jeszcze bardziej zamknięty w sobie, zarozumiały i zaczął unikać rodziców, z którymi wcześniej miał dobry kontakt. Któregoś wieczoru zauważyłam jak Alan wymyka się z domu. Ciekawość wzięła górę i poszłam za nim. Pamiętam, że zachowałam wtedy idealną odległość, żeby mnie nie zobaczył, ale żebym ja mogła bez problemu dowiedzieć się co knuje. Doszliśmy do jakiegoś obskurnego baru. Przed wejściem do klubu stała grupka niskich mężczyzn, którzy ani trochę nie wyglądali na nastawionych pokojowo. - Zerknęłam na swoją przyjaciółkę, żeby upewnić się, że słucha. Swoje niebieskie oczy miała utkwione w mojej twarzy. - Jeden z nich, chyba szef, zaczął rozmowę z moim bratem. To bardziej wyglądało jakby mężczyzna udzielał rad mojemu bratu, ale nie słyszałam wszystkiego. Jedyne co mogłam usłyszeć to dwa słowa. Dziesięć Pierścieni. - Wyznawał i oparłam się plecami o oparcie kanapy. Co jakiś czas brałam gryza pomarańczowego warzywka. - No i wtedy moje szczęście się skończyło. Nie wiem kim trzeba być, żeby nie zauważyć kosza na śmieci, ale właśnie wtedy musiałam na jeden wpaść i narobić przy okazji kupę hałasu. Spanikowałam i uciekłam.

Przez chwilę w salonie panowała cisza, która od czasu do czasu została zagłuszana chrupaniem.

- Po jakiś trzech miesiącach od tamtego wydarzenia, Alan zniknął. Wyparował, rozpłynął się w powietrzu i wszelki ślad po nim zaginął. Przez ten okres próbowałam dowiedzieć się czegokolwiek o organizacji Dziesięć Pierścieni. Dopiero wtedy, kiedy Alan zniknął przeszukałam jego pokój i zorientowałam się, że mój brat pracował dla jakiegoś Mandaryna. Nie miałam zielonego pojęcia co to za facet, ale nie dawało mi to spokoju. Sama już dokładnie nie pamiętam jak, ale udało mi się dowiedzieć, że jest planowany atak na jakiegoś sławnego milionera z Nowego Jorku. Jedyne co wtedy mogłam zrobić to wstąpić do armii i w jakiś sposób ochronić tego mężczyznę, ale jak widać nawet tego nie potrafiła dobrze zrobić. Najgorsze jest jednak to, że to mój brat miał spory udział w porwaniu Starka, a ja próbowałam w jakiś sposób naprawić jego winy, ale doprowadziłam do tego, że Tony skończył z elektormagnesem w klatce piersiowej. Przed chwilą dowiedziałam się, że odnaleźli mojego brata. Martwego. W sąsiednim stanie.

Zakończyłam cicho i wbiłam spojrzenie we własne kolana. Straciłam nawet ochotę na marchewkę, która kusząco leżała obok mnie na miękkiej kanapie. Poczułam jak Natalie przysuwa się bliżej mnie i obejmuje ramionami.

- Ty wiesz, że to nie twoja wina, prawda? - Zapytała i jedną ręką odgarnęła mi włosy z twarzy. - Nie miałaś żadnego wpływu na swojego brata. Próbowałaś wszystko naprawić, tak? Próbowałaś ochronić człowieka, który został narażony na niebezpieczeństwo, ale nie ty jedyna zawiodłaś w Afganistanie.

- Mogłam poinformować armie o planowanym porwaniu na Starka. Nie zrobiłam tego jednak, a wiesz dlaczego? - Spojrzałam na swoją przyjaciółkę, która pokręciła głową i podstawiła mi miskę z marchewka pod nos. - Bo się bałam. Nie chciałam, żeby wszyscy oceniali mnie przez przyzmat mojego brata. Chciałam sama zapanować nad całą sytuacją, a wyszło jak wyszło. To wszytko moja wina. - Jęknęłam cicho i przytuliłam się do swojej przyjaciółki.

Było mi strasznie głupio i żałowałam swoich decyzji z przeszłości. Jednak nie można cofnąć czasu, a trzeba zaakceptować i pogodzić się z rzeczywistością, która wbrew pozorom jest szara i ponura. Życie to nie jest ścieżka usłana różami. Na końcu nie czeka nas kolorowa tęcza i chatki z brokatu. Każdy musi przejść przez trudny okres, żeby docenić te małe rzeczy, które wcześniej nic dla nas nie znaczyły.

- Nie płacz. - Powiedziała cicho Natalie i przytuliła mnie mocniej. - To nie jest twoja wina. Bałaś się, a to jest normalna reakcja. Każdy człowiek się boi i odczuwa strach, a w takim stanie nie myśli się racjonalnie.

Otarłam łzy ze swoich policzków i pokiwałam głową. Nie chciałam się rozklejać przy przyjaciółce, ale jest ona jedyną osobą, na którą mogę liczyć i wiem, że zawsze mnie wesprze i doradzi.

Chwilę ciszy ponownie przerwał dzwonek. Spojrzałam na przyjaciółkę z niemą prośbą o otworzenie drzwi. Blondynka pokiwała głową z delikatnym uśmiechem i wstała z kanapy. Ja dalej siedziała w tym samym miejscu i wpatrywałam się w ścianę, a do moich uszu dochodził przytłumiony głos mojej przyjaciółki.

- To nie jest odpowiednia chwila, Tony.

                       

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro