Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

4.

Powoli podniosłam ociążałe powieki. Kiedy oślepiające światło spotkało się z moimi biednymi, zmęczonymi oczami, chciałam ponownie zasnąnć. Podniosłam jedną rękę, jednak ból w stawach nie pozwolił mi na wykonanie innej czynności. Moja dłoń bezwiednie opadła na materac. Dopiero teraz zorientowałam się, że jestem przykryta śnieżnobiałą kołdrą, a dookoła mnie znajduje się specjalistyczny sprzęt lekarski.

Zaciekawiona, ale też odrobinę zestresowana, podniosłam głową. Chciałam podnieść się do pozycji siedzącej, ale ból jaki poczułam w biodrze, nie pozwolił mi na to.

Zrezygnowana opadłam na poduszki i ponownie przymknęłam oczy. Mój spokój i samotność zostały zakłócone niespodziewaną wizytą lekarza.

Mężczyzna w średnim wieku, ubrany w biały kitel, zawitał w progu mojej sali i od razu zaatakował mnie rutynowym pytaniem:

- Witamy w świecie żywych - posłał mi delikatny uśmiech i sprawdził coś na małym monitorze. - Jak się pani czuje?

- Trochę mnie głowa boli i biodro. - Wskazałam palcem bolące miejsce i przymknęłam oczy.

- Nic dziwnego. - Zacmokał mężczyzna i przyjrzał mi się uważnie. - Została pani dosyć poważnie postrzelona w tych okolicach. Straciła pani dużo krwi, ale udało nam się opanować sytuacje. Proszę odpoczywać i nie wykonywać gwałtownych ruchów. Zaraz przyjdzie do pani pielęgniarka i poda środki przeciwbólowe.

Powiedział z delikatnym uśmiechem i opuścił moją salę.

A ja? Ja dalej leżałam i bezczynnie wpatrywałam się w sufit.

Powoli docierały do mnie wydarzenia sprzed... Ilu dni? Ile czasu spedziłam nieprzytomna?

Bez pamięci i jakichkolwiek informacji, czułam się taka słaba.

Nagle w mojej głowie pojawiła się sytuacja sprzed kilku lat. Nadal są to nieprzyjemne wspomnienia. Głównie dlatego, że właśnie wtedy zdałam sobie sprawę jaka jestem słaba. Nie potrafiłam nawet wykonać prawidłowo jednego zadanie, które mi powierzono. Jak ktoś ma mi zaufać, skoro sama do siebie nie mam zaufania.

***

Całą niedzielę spędziłam w towarzystwie mojej drugiej najlepszej przyjaciółki, kanapy. Dogadujemy się naprawdę dobrze i mogłabym spędzić z nią resztę swojego życia, ale moja Natalie ma do mnie inne plany. W tym właśnie momencie stoję przed szafą. Dziś, jak na luty, jest naprawdę ładnie. Po niebie suną leniwie białe, kłębiaste chmury i powoli odsłaniają słońce, które nieśmiało chce ogrzać nasze szare miasto.

Muszę dokładnie przemyśleć swój ubiór. Od razu po pracy idę na kolacje do Jamesa i Natalie. Nie wiem czy po drodze nie ucieknę na lotnisko i czy nie wylecę na inny kontynent. Muszę tylko wybrać taki, na którym Nat by mnie nie szukała.

Wyszukałam parę ciemnych rurek, a do tego wybrałam blado różową koszule.

Kolor bluzki od razu skojarzył mi się z małymi, drobnymi fiołkami, które można kupić w mojej kwiaciarni. Chyba naprawdę zaczynam nadużywać słowa "moje", kiedy schodzę na temat miejsc mojej pracy. Ale co mam poradzić, kiedy traktuje kwiaciarnię jak mój drugi dom?

Odgnoniłam wszystkie myśli na bok i podrapałam Grahama za uchem, który już od dłuższej chwili domagał się o chwilę czułości.

- Co jest kuleczko? Dziś znowu sam będziesz siedział. - Poinformowałam mojego ukochanego kotka i wyszłam z sypialni z kompletem ubrań pod pachą. Nie miałam ochoty na jakiekolwiek spotkania towarzyskie ani randki zorganiwozane przez Natalie. Z drugiej strony jednak nie mogę wystawić swojej najlepszej przyjaciółki. Zwłaszcza teraz, kiedy ma mi coś ważnego do oznajmienia. Z cichym westchnięciem, rozczesałam włosy i umyłam zęby, uważając na koszule.

Trzeba się pojawić u Rhodesa i stawić czoła najwiekszej przeszkodzie czyli "prsystojnemu" przyjacielowi Jamesa.

***
- Wszystko dobrze? - Zapytał Ed i wręczył mi paczkę żelków. Pokręciłam tylko głową i opadłam zdołowana na krzesło.

- Gigantyczny ruch od samego rana. Czyje są dzisiaj imieniny, że tyle klientów? - Zapytałam cicho i podparłam głowę na ręce. - W dodatku przyjaciółka chce mnie zeswatać, a to nigdy nie wychodzi na dobre. - Wytłumaczyłam. - Do tego dochodzi jeszcze brak pomysłu na żaden prezent. Nie wypada iść w gości bez żadnego upominku.

Przez chwilę na zapleczu zapanowała kompletna cisza. Spojrzałam na Eda, który był wyraźnie rozbawiony moimi życiowymi dylematami.

- No wiesz... - Zaczął, ale przerwał mu charakterystyczny dzwonek oznajmiający o przybyciu nowego klienta.

- Zaraz wrócę. - Mruknęłam i podniosłam się z krzesła, po czyn wyszłam na przód sklepu. Zrobiłam wielkie oczy, kiedy zobaczyłam, że moim klientem jest Tony Stark. Wzięłam się w garść i posłałam mężczyźnie lekki uśmiech.

- Dzień Dobry. - Przywitałam się i wyszłam zza lady. - Co pana tym razem do mnie sprowadza? - Zapytałam i schowałam ręce za plecami, żeby Stark nie mógł zobaczyć jak nerwowo bawie się palcami.

- Cześć - Na twarzy Pana Starka pojawił się szeroki uśmiech, przez który poczułam małe ukłucie w sercu. Nawet nie chce wiedzieć co on przechodził podczas porwania. - Zostałem zaproszony na małą kolacje, nie wiem z jakiej okazji, ale zostawmy to, i chciałem kupić bukiet białych róż. - Zakończył swój monolog i wziął głęboki wdech. Zaśmiałam się cicho i pokiwałam głową. Bez słowa podeszłam do odpowiednich kwiatów. Białe róże czuć już było z daleka. Na mojej twarzy pojawił się delikatny uśmiech, kiedy wyjęłam z wody kwiaty. Uwielbiałam przygotowywać przeróżne bukiety.

- Ładnie dziś pani wygląda. - Rzucił w pewnym momencie Stark i wrócił do rozglądania się po kwiaciarni.

Na chwilę przytanęłam, żeby przeanalizować słowa Starka. Oh... To było naprawdę miłe. Mój uśmiech powiększył się jeszcze bardziej, ale po chwili wróciłam do rzeczywistości i przygotowałam bukiet.

Przede wyjściem Tony rzucił krótkie "do zobaczenia" i opuścił mój mały azyl. A ja dalej stałam z głupim uśmiechem i patrzyłam na drzwi.

- Coś mi się wydaje, że twoja przyjaciółka nie musi ci szukać chłopaka. - Doszedł do mnie roześmiany głos Eda.

***

Uśmiechnęłam się szeroko, kiedy zapukałam w drewnianą powierzchnię. Domek Jamesa i Natalie jest naprawdę uroczy. Na obrzeżach Nowego Jorku z ślicznym ogródkiem, o który Natalie dba bardziej niż o siebie.

Odczekałam sekundę z zegarkiem w ręku, aż drzwi się otworzyły a w wejściu stanął James.

- Hejka. - Uśmiechnęłam się lekko i wyciągnęłam rękę, w której trzymałam butelkę wina.

- Nareszcie jesteś. - Zaśmiał się ciemnoskóry. - Nat już po suficie chodzi. - Dodał i przepuścił mnie w wejściu. - Mojego przyjaciela jeszcze nie ma, ale zaraz powinien tu być.

Czy odetchnęłam z ulgą? Zdecydowanie tak.

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro