2.
Leniwie otworzyłam oczy i wyciągnęłam się na kanapie. Kompletnie zignorowałam budzik, który wydzwaniał już od pięciu minut.
Co jest z nim nie tak, żeby nie mógł zrozumieć, że chce spać?
Prawą ręką odszukałam mały budzik, który leżał na szafce nocnej. Szybko go wyłączyłam i wbiłam spojrzenie w sufit.
Lubię chodzić do pracy. To pozwala mi tyle nie myśleć, ale dziś wyjątkowo mi się nie chcę. Plusem dzisiejszego dnia jest fakt, że zobaczę się z Jamesem. Ostatni raz widzieliśmy się... Zabijcie mnie, nie wiem. Byłam tak zafascynowana swoją nową pracą, że zapomniałam o starych przyjaciołach.
Wygrzebałam się spod kołdry i wolnym krokiem podeszłam do szafy. Stojąc przed meblem i milionem ubrań, zerknęłam na okno. Wczoraj wieczorem zapomniałam spuścić rolety i teraz mogłam zobaczył jak Nowy Jork staje w porannych promieniach słonecznych.
Jest początek lutego. Zimno i mokro na każdym kroku, ale mi to nie przeszkadza. Przynajmniej do pewnego momentu.
Ponownie skupiłam się na szafie i tym co mam ubrać. Po dłuższej chwili, wybrałam ciemne spodnie i koszule w drobne, kolorowe kwiaty. Na to założę swoją ulubioną jeansową kurtkę i gotowe. Z ubraniami pod pachą, ruszyłam do łazienki.
Szybko się odświeżyłam, umyłam zęby i zaczesałam włosy w wysokiego kucyka. Teraz, kiedy wyglądam jak człowiek, mogę wyjść i zjeść śniadanie. Odnalazłam w kuchni patelnię, jajka i bekon. Muszę jakoś przeżyć dzień.
- Co tam u ciebie, kotku? - Podrapałam Grahama za uchem i wróciłam do przygotowywania śniadanie. Nie zajęło mi to dużo czasu i nie spaliłam przyy okazji kuchni.
To już jest świetny początek dnia.
Nasypałam trochę karmy do miski Grahama i sama zajęłam się swoim śniadaniem.
***
- Cześć Ernest. - Posłałam uśmiech właścicielowi kwiaciarnii i weszłam na zaplecze. Ernerst jest mężem Alice, która jest właścicielką tego interesu, ale tylko na papierku. Rzadko kiedy odwiedza osobiście kwiaciarnię. Zazwyczaj wysyła tutaj swojego męża, który z miłą chęcią pomaga mi i Edowi w ciągu dnia.
Ed Avery to mój zmiennik i dobry kolega. Zresztą... Widujemy się tyle o ile w pracy.
Odwiesiłam kurtke na wieszak i poprawiłem kitkę, która miała tendencję do rozwalania się.
- Cześć Gigi. Zostaniesz dziś trochę dłużej? - Zapytał nagle, a ja zastygłam z teczką w dłoni. - Ed się trochę spóźni, a ja muszę jeszcze coś załatwić. - Zaczął szybko tłumaczyć, kiedy zobaczył moją minę. Westchnęłam cicho i pokiwałam głową. Nawet nie będę przy nim wspominać, że mam inne plany. Ernest już nie raz szedł na kompromis ze mną.
- Jasne. - Zapewniłam go ze sztucznym uśmiechem i wróciłam na zaplecze. Wyszukałam w torbie telefon i wybrałam numer Jamesa.
Do: James
Trochę się spóźnię, ale czekaj tam gdzie zawsze.
Wcisnęłam "wyślij" i schowałam szybko telefon, kiedy usłyszałam charakterystyczny dzwoneczek, który zawiadamiał mnie o nowym kliencie. Wyszłam z zaplecza i uśmiechnęłak się do starszej kobiety.
- Dzień dobry. Co podać? - Zapytałam i wyszłam zza lady.
***
- To ja lecę, Ed. James i tak już za długo czeka. - Zaśmiałam się i narzuciłam torbę na ramię. Wychodząc z zaplecza, wpadłam na swojego zmiennika. Ed był średniego wzrostu mężczyzną z burzą ciemnych włosów na głowie. Byłam od niego ciut wyższa, ale co poradzić? Mój wzrost czasami uprzykrza mi życie, ale nic z tym nie zrobię.
- Sorki. - Zaśmiałam się i wyminęłam ciemnowłosego. - Narazie Ed. - Pomachałam mu i wyszłam z kwiaciarni. Na dworze robiło się już szaro. Poprawiłam szalik i ruszyłam w stronę baru, w którym zawsze widiuje się z Jamesem.
Szłam zaśnieżonym chodnikiem, od czasu do czasu kopiąc jakąś bryłkę lodu. Nie wiem jakim cudem, ale zapomniałam słuchawek z domu i teraz muszę jakoś przeżyć.
Po jakiś dziesięciu minutach szybkiego marszu, doszłam do celu. Przed wejściem do małego, zatłoczonego baru, otrzepałam buty ze śniegu i nacisnęłam klamkę. Będąc w środku, rozejrzałam się po pomieszczeniu.
Kilkanaście drewnianych stolików, z czego każdy był zajęty. Poprawiłam swoje włosy i zaczęłam szukać ciemnoskórego przyjaciela. Znalazłam go w jedynym kącie. Siedział przy stoliku i zacięcie z kimś rozmawiał. Zmarszczyłam brwi, bo nie mam pojęcia z kim może prowadzić taką dyskusję. Zrobiłam dwa kroki do przodu i dopiero teraz mogłam dostrzec towarzysza Rhodesa.
Tony Stark siedział obok Jamesa i rozmawiał. Gęba mu się nie zamykała, ale z jego gestykulacji stwierdziłam, że prowadzą bardzo zacięta dyskusje.
W pierwszym momencie spanikowałam.
Tony Stark nie może mnie teraz zobaczyć. Znaczy może, ale ja nie chcę żeby mnie zobaczył. Nie może mnie teraz rozpoznać, a James z pewnością już mu o mnie naopowiadał różne rzeczy.
Szybko naciągnęłam kaptur na głowę i wycofałam się. Może to nie najlepsze wyjście, ale spanikowałam i to była moja pierwsza reakcja.
Minęłam pierwsze stoliki i dotarłam do drzwi. Szybko nacisnęłam klamkę i wyleciałam z baru jak oparzona. Prawie biegiem oddaliłam się od baru, i kiedy byłam wystarczająco daleko, wyciągnęłam telefon.
Od James:
Gdzie jesteś? Chcę ci kogoś przedstawić.
Zmarszczyłam brwi. Czyli on to zaplanował. Co za dupek, ale nadal mój przyjaciel.
Do James:
Przepraszam, ale coś mnie złapało. Brzuch mnie boli i chyba posiedzę w domu. Zobaczymy się w poniedziałek?
Wysłałam wiadomość i miałam szczerą nadzieję, że Jamesowi nie przyjdzie do głowy pomysł, żeby mnie odwiedzić.
Schowałam telefon do kieszeni kurtki i westchnęłam.
Dlaczego zachowałem się jak głupia nastolatka i zwiałam? Mogłam spokojnie podejść i porozmawiać. Wszystko na pewno by się jakoś wyjaśniło, ale nie. Panna Iris musiała zwiać. Listy z gratulacjami i hymny pochwalne wysyłajcie pod mój adres domowy.
Wyciągnęłam telefon z kieszeni, kiedy usłyszałam charakterystyczny dźwięk.
Od James:
Przynieść ci coś? To coś poważnego? Byłaś u lekarza?
Zaśmiałam się cicho na wiadomość od Jamesa.
Do James:
Nie, nie musisz. Spokojnie to nic poważnego. Poleże przez weekend w domu i wszystko będzie dobrze.
Wysłałam sms-a akurat w momencie, kiedy stanęłam przed drzwiami do mojej kamienicy. Wyciągnęłam z torby klucze i weszłam na klatkę schodową.
Nadeszły dwa dni relaksu.
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro