Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

2.

Leniwie otworzyłam oczy i wyciągnęłam się na kanapie. Kompletnie zignorowałam budzik, który wydzwaniał już od pięciu minut.

Co jest z nim nie tak, żeby nie mógł zrozumieć, że chce spać?

Prawą ręką odszukałam mały budzik, który leżał na szafce nocnej. Szybko go wyłączyłam i wbiłam spojrzenie w sufit.

Lubię chodzić do pracy. To pozwala mi tyle nie myśleć, ale dziś wyjątkowo mi się nie chcę. Plusem dzisiejszego dnia jest fakt, że zobaczę się z Jamesem. Ostatni raz widzieliśmy się... Zabijcie mnie, nie wiem. Byłam tak zafascynowana swoją nową pracą, że zapomniałam o starych przyjaciołach.

Wygrzebałam się spod kołdry i wolnym krokiem podeszłam do szafy. Stojąc przed meblem i milionem ubrań, zerknęłam na okno. Wczoraj wieczorem zapomniałam spuścić rolety i teraz mogłam zobaczył jak Nowy Jork staje w porannych promieniach słonecznych.

Jest początek lutego. Zimno i mokro na każdym kroku, ale mi to nie przeszkadza. Przynajmniej do pewnego momentu.

Ponownie skupiłam się na szafie i tym co mam ubrać. Po dłuższej chwili, wybrałam ciemne spodnie i koszule w drobne, kolorowe kwiaty. Na to założę swoją ulubioną jeansową kurtkę i gotowe. Z ubraniami pod pachą, ruszyłam do łazienki.

Szybko się odświeżyłam, umyłam zęby i zaczesałam włosy w wysokiego kucyka. Teraz, kiedy wyglądam jak człowiek, mogę wyjść i zjeść śniadanie. Odnalazłam w kuchni patelnię, jajka i bekon. Muszę jakoś przeżyć dzień.

- Co tam u ciebie, kotku? - Podrapałam Grahama za uchem i wróciłam do przygotowywania śniadanie. Nie zajęło mi to dużo czasu i nie spaliłam przyy okazji kuchni.

To już jest świetny początek dnia.

Nasypałam trochę karmy do miski Grahama i sama zajęłam się swoim śniadaniem.

***

- Cześć Ernest. - Posłałam uśmiech właścicielowi kwiaciarnii i weszłam na zaplecze. Ernerst jest mężem Alice, która jest właścicielką tego interesu, ale tylko na papierku. Rzadko kiedy odwiedza osobiście kwiaciarnię. Zazwyczaj wysyła tutaj swojego męża, który z miłą chęcią pomaga mi i Edowi w ciągu dnia.

Ed Avery to mój zmiennik i dobry kolega. Zresztą... Widujemy się tyle o ile w pracy.

Odwiesiłam kurtke na wieszak i poprawiłem kitkę, która miała tendencję do rozwalania się.

- Cześć Gigi. Zostaniesz dziś trochę dłużej? - Zapytał nagle, a ja zastygłam z teczką w dłoni. - Ed się trochę spóźni, a ja muszę jeszcze coś załatwić. - Zaczął szybko tłumaczyć, kiedy zobaczył moją minę. Westchnęłam cicho i pokiwałam głową. Nawet nie będę przy nim wspominać, że mam inne plany. Ernest już nie raz szedł na kompromis ze mną.

- Jasne. - Zapewniłam go ze sztucznym uśmiechem i wróciłam na zaplecze. Wyszukałam w torbie telefon i wybrałam numer Jamesa.

Do: James

Trochę się spóźnię, ale czekaj tam gdzie zawsze.

Wcisnęłam "wyślij" i schowałam szybko telefon, kiedy usłyszałam charakterystyczny dzwoneczek, który zawiadamiał mnie o nowym kliencie. Wyszłam z zaplecza i uśmiechnęłak się do starszej kobiety.

- Dzień dobry. Co podać? - Zapytałam i wyszłam zza lady.

***

- To ja lecę, Ed. James i tak już za długo czeka. - Zaśmiałam się i narzuciłam torbę na ramię. Wychodząc z zaplecza, wpadłam na swojego zmiennika. Ed był średniego wzrostu mężczyzną z burzą ciemnych włosów na głowie. Byłam od niego ciut wyższa, ale co poradzić? Mój wzrost czasami uprzykrza mi życie, ale nic z tym nie zrobię.

- Sorki. - Zaśmiałam się i wyminęłam ciemnowłosego. - Narazie Ed. - Pomachałam mu i wyszłam z kwiaciarni. Na dworze robiło się już szaro. Poprawiłam szalik i ruszyłam w stronę baru, w którym zawsze widiuje się z Jamesem.

Szłam zaśnieżonym chodnikiem, od czasu do czasu kopiąc jakąś bryłkę lodu. Nie wiem jakim cudem, ale zapomniałam słuchawek z domu i teraz muszę jakoś przeżyć.

Po jakiś dziesięciu minutach szybkiego marszu, doszłam do celu. Przed wejściem do małego, zatłoczonego baru, otrzepałam buty ze śniegu i nacisnęłam klamkę. Będąc w środku, rozejrzałam się po pomieszczeniu.

Kilkanaście drewnianych stolików, z czego każdy był zajęty. Poprawiłam swoje włosy i zaczęłam szukać ciemnoskórego przyjaciela. Znalazłam go w jedynym kącie. Siedział przy stoliku i zacięcie z kimś rozmawiał. Zmarszczyłam brwi, bo nie mam pojęcia z kim może prowadzić taką dyskusję. Zrobiłam dwa kroki do przodu i dopiero teraz mogłam dostrzec towarzysza Rhodesa.

Tony Stark siedział obok Jamesa i rozmawiał. Gęba mu się nie zamykała, ale z jego gestykulacji stwierdziłam, że prowadzą bardzo zacięta dyskusje.

W pierwszym momencie spanikowałam.

Tony Stark nie może mnie teraz zobaczyć. Znaczy może, ale ja nie chcę żeby mnie zobaczył. Nie może mnie teraz rozpoznać, a James z pewnością już mu o mnie naopowiadał różne rzeczy.

Szybko naciągnęłam kaptur na głowę i wycofałam się. Może to nie najlepsze wyjście, ale spanikowałam i to była moja pierwsza reakcja.

Minęłam pierwsze stoliki i dotarłam do drzwi. Szybko nacisnęłam klamkę i wyleciałam z baru jak oparzona. Prawie biegiem oddaliłam się od baru, i kiedy byłam wystarczająco daleko, wyciągnęłam telefon.

Od James:

Gdzie jesteś? Chcę ci kogoś przedstawić.

Zmarszczyłam brwi. Czyli on to zaplanował. Co za dupek, ale nadal mój przyjaciel.

Do James:

Przepraszam, ale coś mnie złapało. Brzuch mnie boli i chyba posiedzę w domu. Zobaczymy się w poniedziałek?

Wysłałam wiadomość i miałam szczerą nadzieję, że Jamesowi nie przyjdzie do głowy pomysł, żeby mnie odwiedzić.

Schowałam telefon do kieszeni kurtki i westchnęłam.

Dlaczego zachowałem się jak głupia nastolatka i zwiałam? Mogłam spokojnie podejść i porozmawiać. Wszystko na pewno by się jakoś wyjaśniło, ale nie. Panna Iris musiała zwiać. Listy z gratulacjami i hymny pochwalne wysyłajcie pod mój adres domowy.

Wyciągnęłam telefon z kieszeni, kiedy usłyszałam charakterystyczny dźwięk.

Od James:

Przynieść ci coś? To coś poważnego? Byłaś u lekarza?

Zaśmiałam się cicho na wiadomość od Jamesa.

Do James:

Nie, nie musisz. Spokojnie to nic poważnego. Poleże przez weekend w domu i wszystko będzie dobrze.

Wysłałam sms-a akurat w momencie, kiedy stanęłam przed drzwiami do mojej kamienicy. Wyciągnęłam z torby klucze i weszłam na klatkę schodową.

Nadeszły dwa dni relaksu.



Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro