• Rozdział XI
•••
– Dobrze, pokoje dzielicie z osobami, którymi siedzieliście! – oznajmił pan Posey, dając każdemu w autokarze klucze o pokoju. – Nie ma zamianek!
Kiedy Louis już podniósł rękę, głos pana Posey'a go wyprzedził.
– Słyszałeś moje słowa Louis – odparł starszy nauczyciel, pokazując na niego palcem wskazującym.
Szatyn mruknął tylko coś pod nosem, biorąc drugi kluczyk i wstał jak reszta. Skierował na moment wzrok w stronę Stylesa który miał na sobie czarny tank top, na tym dżinsową kamizelkę i ciasne rurki. Przeczesał swoimi długimi palcami włosy do tyłu i pomimo iż miał okulary przeciwsłoneczne i Louis nie widział jego oczu, to czuł, że ich spojrzenia się skrzyżowały.
Loczek uśmiechnął się do niego, biorąc swój telefon do kieszeni w spodniach i ruszył za szatynem, by odebrać swój bagaż. Louis zacisnął usta, kiedy dostał kluczyk do pokoju. Kiedy oboje dostali z powrotem swoje torby, ruszyli do wysokiego hotelu. Po piętnastu minutach siedzieli oboje na swoich łóżka, patrząc na siebie. Loczka bardzo korciło pocałowanie młodszego. A Louis także to rozważał.
– To... – zaczął Harry, przegryzając wargę, lecz Louis mu przerwał.
– Po prostu nie zepsuj mi wycieczki, na którą czekałem cały semestr – odparł Louis, drapiąc się po ramieniu.
– Coś za coś – odparł z chytrym uśmieszkiem.
Louis zmarszczył brwi, rozchylając usta w zdezorientowaniu.
– Huh? – spytał, opierając się łokciami na łóżku.
– Buziak. – Pokazał na swoje usta. Robili to już, więc Louisowi powinno pójść łatwo.
– C-co? Po co? - mruknął, oczyszczając subtelnie swoje gardło.
– Bo chce?– prychnął. – Zapłata. – Wzruszył ramionami podchodząc do szatyna.
– To jest... niezręczne. – Louis spojrzał na Harry'ego oblizując swoje wargi.
– A wiesz gdzie to mam – wymruczał, siadając na biodrach młodszego i wpił się w jego usta.
Louis osłupiały już po chwili przymknął powieki, rozkoszując się pełnymi ustami, które za każdym razem smakowały równego dobrze. Miętowy smak gumy balonowej mieszał się z czymś nieznanym dla szatyna, ale w zupełności mu się to podobało. Loczek ułożył się wygodnie nad nim, całując go z pasja. Kiedy przez przypadek lub nie, otarł się o szatyn, uśmiechnął się szeroko, gdy mógł dołączyć do ich pocałunku swój język.
Louis wymamrotał coś w jego usta, walcząc swoim językiem, z tym należącym do Stylesa i przeniósł prawą dłoń na jego szyję. Nagle szatyn odepchnął loczka, czując ból w klatce i pobiegł szybko do łazienki, w której się zamknął, patrząc w lustro na swoją bliznę. Wyglądała, jakby się rozrastała. Czuł, jakby ktoś wbijał mu rozgrzaną igłę w bok, a miejsce nabierało czerwonego koloru. Z jego ust wychodziły jęki mieszające się z pukaniem do drzwi.
– Louis, musisz mi otworzyć – usłyszał głos Harry'ego po drugiej stronie.
– Odwal się! – mruknął cicho, biorąc papier i maczając ja w wodzie. Ulga...
– Pomogę ci! – usłyszała ponowny głos Stylesa, a szarpnięcia klamką do drzwi nie ustawały. Zrezygnowany Louis, nadal czując ból, przekręcił zamek.
– Niby jak – mruknął, opuszczając koszulkę i ruszył do swojej walizki.
Chciał wyciągnąć kilka rzeczy, jak ręcznik, by wziąć kąpiel, ale poczuł oplatające jego ciało długie ramiona i wstrzymał powietrze. Harry ułożył duże dłonie na jego brzuchu i Louis nie wiedział jak na to zareagować.
– Spokojnie... To tylko przytulanie – szepnął mu do ucha, przymykając oczy.
– Dlaczego to robisz? – spytał Louis. Powoli rozluźnił się pod dotykiem Stylesa czując jego klatkę piersiową przy swoich plecach.
– Nie wiem... – mruknął cicho głaszcząc szatyn po klatce piersiowej.
– Nie powinno mi się to podobać. – Do Louisa dotarło, że wypowiedział te słowa na głos, ale nie odzywał się od Harry'ego.
Loczek zaczął spadać pocałunki na jego szyi. Chciał go oznaczyć.
– O-och – wymamrotał Louis, czując miękkie usta na swojej skórze. Przymknął oczy, oddychając lekko.
– Cichutko – dodał, zasysając miejsce i robiąc mu malinkę na szyi.
Szatyn, odchylając głowę w bok, dał mu dostęp do szyi. Jego serce biło spokojnie, lecz głośno. Loczek zamruczał cicho, kładąc ręce na tyłek szatyna, ugniatając go. Louis wydusił z siebie cichutkie sapniecie. Było mu przyjemnie w obecności Harry'ego. Bardzo. Jednak w jego głowie pojawiła się czerwona lampka i otworzył oczy.
– Nie mogę tak, Harry – odparł. Był pewny, że brunet robi tak z każdym.
– Spokojnie kochanie. Jesteś pierwszym, który będzie oznaczony – wymruczał, ściskając jego pośladki. Dobrze wiedział, jak to działa na szatyna.
– Nie wiem tego, Harry – powiedział Louis. – Jutro znajdziesz sobie jakąś dziewczynę albo jeszcze dzisiaj. Nie chcę być jedną ze zdobyczy..
– Nie spałem z nikim od tygodnia. – Westchnął loczek, odsuwając się od niego i ruszył do łazienki.
– Wielki rekord – mruknął zakłopotany Louis. Harry mógł być przystojny i miał te cudowne ręce, ale jak miał mu uwierzyć?
•••
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro