• Rozdział VIII
Louis siedział na łóżku z ułożoną na kolanach książką. Na szafce nocnej postawił kubek z kakao i co chwilę sięgał za szklane ucho, by upić łyk ciepłego napoju. Minęły trzy dni od wydarzenia w łazience. Nie poszedł następnego dnia do szkoły, ponieważ nie chciał konfrontacji ze Stylesem. Nie miał ochoty po prostu, może się wstydził? Lub obawiał się, że zobaczy go z kolejną dziewczyną na kolanach. Louis nie chciał robić sobie nadziei. Wystarczyło powiedzieć mamie, że źle się czuje i miał spokój.
Cicho przewrócił na kolejną stronę. Lektura niby była ciekawa, ale w głowie ciągle były wspomnienia z tamtego dnia. Zmarszczył brwi, słysząc huk za swoim oknem. Postanowił to zignorować, lecz stuknięcia powtarzały się co chwilę. Jęknął cicho, podnosząc się z bólem w nogach. Podszedł do okna, otwierając je i rozglądając się po otoczeniu. Jego serce prawie zatrzymało się, gdy zobaczył stojącego w ogrodzie Harry'ego z garścią małych kamyków w dłoni.
– Co kurwa ty to robisz?!– oburzył się szatyn, pochylając się do przodu ze złością w oczach. Jeszcze tego mi brakowało – Stylesa pod domem.
– Nie było cię przez te kilka dni, więc tak oto jestem tutaj! – krzyknął Harry, tworząc megafon ze swoich dużych rąk.
– Zamknij mordę! To moja sprawa! Odejdź Styles, nie mam ochoty z tobą rozmawiać! – warknął Louis, patrząc na Harry'ego ze złością.
– Dlaczego jesteś taki zły na mnie? Chciałem cię zobaczyć! – powiedział Harry. Pomimo że nie widział Louisa przez krótki czas, to trochę zaczął się niepokoić i nogi same przyniosły go pod posiadłość Tomlinsonów.
– Idź sobie – mruknął niezadowolony szatyn, patrząc z góry na loczka.
– Nie-e! - powiedział jak małe dziecko. – Nie zmuszaj mnie, bym robił swoją smutną minę zbitego pieska! – krzyknął. Przecież na każdego to działało.
Szatyn przewrócił oczami, prychając pod nosem. No chyba go pojebało – pomyślał, cofając się do swojego pokoju i zamykając okno. Harry westchnął ciężko i zaczął kombinować. Obszedł dom dookoła i zobaczył rynnę prowadzącą od ziemi na dach, po której mógł się spokojnie wspiąć. Jednak po co to robić, gdy jesteś demonem.
Zamknął oczy i znalazł się w białym pomieszczeniu. Szatyn nie wiedział, że loczek jest w jego pokoju, bo był odwrócony tyłem, wypinając się w stronę szatyna i szukając czegoś w komputerze. Harry chwilę zapominając się, spojrzał na jego tyłek, przypominając sobie, jaki jest cudowny w dotyku. Kurwa.
– Ekhem – odkaszlnął brunet. Louis odskoczył natychmiast z przerażeniem. – Oops – odparł, widząc przestraszony wyraz twarzy niższego.
– Jak ty to się dostałeś? – warknął, patrząc na loczka, który znajdował się naprzeciwko niego. Przecież to niemożliwe przed chwilą był na dole A teraz tutaj?
– Wspiąłem się po rynnie do sypialni chyba... twoich rodziców? – powiedział, nerwowo drapiąc się po karku. Na szczęście Louis wydawał się łyknąć jego kłamstwo.
– Po co to przyjście? Przecież cię nie zapraszałem, chcę pobyć sam, po to chyba zostałem w domu – mruknął, zakładając ręce na piersi i patrząc ze złością na niego.
– Właśnie nie wiem, dlaczego taki jesteś i w dodatku nie było cię w szkole, a wiem, że oceny są dla ciebie ważne – mruknął Harry. Nie rozumiał humorów Louisa.
– Mam zapewnione już same dobre oceny na koniec roku. A skoro to już połowa semestru postanowiłem odpocząć – powiedział.
– I.. twoja nieobecność nie ma nic wspólnego ze mną? – spytał Harry, spoglądając w błękitne tęczówki.
– Cały świat nie kręci się wokół pierdolonego Harolda – prychnął, siadając na swoim łóżku.
Harry nie chciał pokazać, że słowa wypowiedziane z ust szatyna go zabolały. Prawdopodobnie i tak mu się to nie udało. To nie powinno go boleć, był demonem.
•••
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro