Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

《 WAGON TOWAROWY 》

,,I feel the Earth shaking under my feet.
I feel the pressure building until I can't breathe.
And it takes everything
And it all spills out.”


Dłonie we włosach.

.

.

.

.

.

Szybki oddech.

.

.

.

.

.

Panika.

.

.

.

.

.

Boi się, tak bardzo się boi.

.

.

.

.

Zagryza zęby.

Ten drugi wchodzi do głowy.

Szczerzy kły w odrażającym uśmiechu, klepie po ramieniu jak stary przyjaciel.

A on już wie, że tym razem przegra, nie da rady, nie ma siły.

Łzy płyną, krzyk wydobywa się z gardła jak huk łamanego lodu.

Kuli się, dłoń drży.

Błagam, uciekaj... — szepcze żałośnie, a głos niesie się po pomieszczeniu. Stawia kilka kroków, powietrze gęstnieje, by zacisnąć jego płuca w bezruchu.

Krzyk.

Ból rozsadza mu czaszkę, lawina strzałów zalewa umysł, czerwień jest wszędzie. Chyba nie wie gdzie jest ani co robi; Zimowy Żołnierz dyktuje rozkazy, których słucha jak wierny pies, chociaż mdłości podchodzą mu do gardła na dźwięk tego głosu.

Steve jednak ani drgnie. Ręce wyciągnięte przed siebie, podchodzi powoli. Lufa pistoletu pochłania go bez litości, jednak nie cofa się mimo łez i próśb. Metalowa dłoń trzyma palec na spuście, nic już nie chroni go przed strzałem. Niemal czuje zapach prochu, nieoddany strzał grzmi w uszach jeszcze przed wszystkim.

Wie, że już nie da rady dłużej się opierać.

Kapitan Ameryka blednie, pojawia się wychudzony i schorowany Steve Rogers z Brooklyn’u. I to właśnie tego drugiego musi uratować, tak jak zawsze. Za wszelką cenę pragnie nakłonić go do ucieczki. Za wszelką cenę pragnie odciągnąć go od żołnierskiego rozkazu, który rezonuje w jego głowie jak mantra.

— Steve, proszę... — Szloch zdziera mu gardło, nie ma siły dłużej trzymać pistoletu. Nagle zrobił się ciężki nawet dla rosyjskiej maszyny, tak niewyobrażalnie ciężki.

A jednak nie potrafi go puścić.

Płacze szczerze, a łzy wypalają ślady na policzkach.

Nie chce zrobić krzywdy.


Strzelaj.


— Odłóż broń, dobrze?

Kręci głową. Na moment opuszcza dłoń, jednak kolejny krzyk nadchodzi i blondyn znów jest na celowniku. Boli, ból łamie, ból przeraża. A on nie wie jak sobie z nim radzić.

Chciał być żołnierzem.

Chciał być Bucky’m Barnesem.

Chciał być dobrym człowiekiem.

A stworzyli go potworem.


Strzelaj.


Całe ciało trzęsie się, kręgosłup atakują fale dreszczy. Nie umie uciszyć wrzasku w głowie, jazgotu we wnętrznościach, wszystko zlewa się w jeden bezkresny, bezkształtny strach. Obrzydliwy, takiego jeszcze nie zna, nad takim nie panuje. Bo wie, że gdzieś tam nie powinien się bać.

Poprawia chwyt na rękojeści.

Szczęk metalu.

Wzdryga się.

— Odłóż go i wszystko będzie w porządku.


Oddaj strzał, żołnierzu.


Strzela. W ścianie powstaje dziura. Huk na moment ogłusza ich oboje.

Zamyka oczy, patrzy na przyjaciela, jakby nie zrozumiał co się stało. Przeprasza go wzrokiem, on rozumie.

Steve uśmiecha się przez łzy. Czuję, że go traci, bardziej niż kiedykolwiek wcześniej.

— To nic, Buck. To nic, wiesz? Nic się nie stało.

Trzęsie się, czuje, że upada tak nisko jak jeszcze nigdy. Nie zauważa, kiedy Natasha wbiega do pokoju przerażona wystrzałem.


Zlikwiduj.


— Bardzo się boję...

Zastygają w bezruchu. Wszyscy.

Słyszy swój oddech, łomot serca, obijającego się o żebra. Zaczyna czuć – odmienność tego uczucia sprawia, że odpływa na moment. Nie jest to jednak uczucie, które należy do Jamesa i chyba dlatego nie starcza mu siły, by je powstrzymać.


Żołnierzu!


Natasha coś mówi, Steve coś tłumaczy. Zaczynają krzyczeć, panika wdziera się między zdania, ale on ich nie słucha. Otumania się nieznajomym pragnieniem jak narkotykiem.

Niczego już nie słyszy.

Pozwala na moment utulić się ciszą, by potem ją przerwać. Na jedno krótkie słowo.

Przez ten jeden wyraz jest znowu Bucky’m.

— Przepraszam.

Czas jednak jest bezlitosny.


Strzelaj!


Pozwolił wybrzmieć dziesięciu słowom.

Może nawet się uśmiechnął, ale chyba nie pamiętał.

.

.

.

.

.

I strzelił.

A cisza nareszcie go ukoiła.




[KONIEC]

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro