II ❝Skutki chwilowego zapomnienia❞
Gilbert wypił dużo.
Bardzo dużo.
Za dużo.
Utwierdzał go w tym jeden wielki kalejdoskop, który po jakiejś godzinie ciągłego spożywania alkoholu zaczął prześladować jego pole widzenia.
Zbędne myśli przestały dręczyć głowę albinosa. Nie słyszał już ani kpiącego głosu Feliksa, ani krzyków Ludwiga, ani reprymend od innych państw. Po prostu odpłynął, czując, że właśnie tego potrzebował.
To był jeden z niewielu momentów, w których nie dręczyły go wspomnienia dotyczące rozwiązania Prus, pierwszej i drugiej wojny światowej, Bitwy pod Grunwaldem, Hołdu Pruskiego i wszystkich innych rzeczy sprawiających mu silny, nieokreślony ból.
Miał świadomość, że jego serce przekłuwane cały czas na nowo przez rozpamiętywanie przeszłości nie wytrzyma zbyt długo. W końcu nie był już państwem, nie był niemalże nieśmiertelny. Jego zniknięcie zbliżało się wielkimi krokami, co niesamowicie go przerażało.
Mimo wszystko, był gotów na przyszłość. Wiedział, że Prusy już nie istnieją, a kwestią czasu jest aż Gilbert Beilschmidt też zniknie.
A może on już zniknął? Jest tylko złudzeniem szukającym pocieszenia po swojej porażce wśród alkoholu. Było to czymś bardzo możliwym. Co jeśli nawet Polak, z którym chwilę wcześniej jeszcze rozmawiał to tylko jego wyobrażenie? Przecież on w ogóle nie przypominał Feliksa. Albo już wtedy był na tyle pijany, że po prostu pomylił go z kimś innym. Nie mógł zaprzeczyć, nie wiedział nic.
— Ach, Gilbert.
Głos zdawał się dochodzić z bardzo bliska, a jednocześnie był dla Prus niezwykle odległy. Może już umiera...?
— Nie myślałem, że doprowadzisz się aż do takiego stanu, przepraszam. — Nie potrafił rozpoznać mówiącego, choć wydawał mu się znajomy. Czyżby zmierzał do Nieba...?
Poczuł jak ktoś bierze go na plecy i wynosi z baru, lecz zanim zdążył cokolwiek zrobić jego oczy zamknęły się, a wszystkie kończyny bezwładnie opadły.
***
Nieprzyjemnie pulsujący ból głowy wybudził Gilberta ze snu. Z trudem podniósł swoje ciężkie powieki, lecz momentalnie opuścił je z powrotem, ze względu na oślepiające go dzienne światło. Po chwili wstrzymywania się od ponownego otwarcia oczu, Beilschmidt w końcu westchnął i uchylił je, zaczynając powoli rozglada się po pomieszczeniu.
Gdzie się znajdował? Z pewnością nie przebywał w swoim domu. W Ludwiga, Rodericha czy Vasha również nie. U Erzsébet także nie pamiętał takiego prostego wystroju — zwykłe pomalowane na biało ściany oraz tego samego koloru meble.
Podparł się na łokciach, przechodząc do półsiadu. Był na wyjątkowo miękkim łóżku. Przykryty został jaskrawym, różowym kocem, który cechował się miłym dotykiem.
— Już wstałeś, Prusaku? — Głos dochodzący zza jego pleców wyrwał go z letargu. Odwrócił głowę w stronę jego źródła i ujrzał złotowłosego mężczyznę ubranego w różową koszulę oraz czarne rurki. Feliks Łukasiewicz w całej swojej okazałości. — Przyniosłem twoje ubrania.
Beilschmidt skierował wzrok w stronę rąk Polaka i rzeczywiście zobaczył w nich części swojej garderoby. Spojrzał pytająco na zielonookiego, ale nie odezwał się, będąc pewnym, że gdyby to zrobił, wydałby z siebie niezidentyfikowany skrzek.
— Nic nie pamiętasz? — zapytał Polska, a Prusy pokręcił przecząco głową. — Cóż, mimo moich pouczeń, poszedłeś do baru. Upiłeś się, nie mogłeś stanąć na nogach. Wróciłem po ciebie, bo spodziewałem się takiego końca całej tej sytuacji. Wylałeś na siebie piwo, gdy próbowałem zaciągnąć cię do mojego mieszkania. Ubrania śmierdziały alkoholem, więc je wyprałem - wyjaśnił, podczas gdy jego twarz zdawała się nie mieć wyrazu. Zdziwiło to lekko albinosa, ale wciąż milczał. — Proszę.
Feliks podał Gilbertowi ułożone w estetyczną kostkę koszulkę oraz spodnie. Prus spojrzał pod koc i zauważył, że jest jedynie w bokserkach w małe, żółte ptaszki. Wzdrygnął się na myśl, iż Łukasiewicz rozbierając go, musiał je zobaczyć. Postanowił to jednak zignorować, gdyż w jego głowie nagromadziło się kilka pytań, które postanowił zadać.
— Dlaczego zabrałeś mnie do siebie? — zapytał niewyraźnie, po czym odchrząknął, chcąc pozbyć się chrypy. — Dlaczego zabrałeś mnie do siebie? — powtórzył niepewny tego, czy Polak zrozumiał jego poprzednie słowa.
Feliks spojrzał na niego zdziwiony braku domysłów u Prusa. Wędrujące po twarzy Gilberta oczy o odcieniu żywej trawy nieco go rozpraszały, lecz mimo to z łatwością dostrzegł, że kolor tęczówek Polaka nieco zbladł od momentu, w którym widział go ostatnim razem.
— Generalnie, to nie chciałem targać cię do Niemiec ani dzwonić po Ludwiga. Gdybym to zrobił, miałbyś problemy z bratem, a nie to miałem na celu — wytłumaczył zielonooki, nieprzerwanie wpatrując się w Beilschmidta. Gilbert tymczasem miał okazję na uważniejsze przyjrzenie się blondynowi. Zauważając ciemne cienie pod oczami, skrzywił się nieznacznie i mimowolnie posłał mu wzrok wypełniony po brzegi zmartwieniem.
— Jesteś zmęczony? — Feliks spojrzał na niego z niezrozumieniem. Białowłosy wskazał na jego nieemitujące energią oczy. Łukasiewicz wydawał się olśniony, gdyż rozszerzył usta, z których po chwili wydobyło się długie, głośne Oooo.
—Trochę — przyznał. — Obudziłeś się w nocy z płaczem. Skoro cię tu zaprosiłem, czułem się zobowiązany przy tobie czuwać i ci pomóc.
— Nie musiałeś się dla mnie tak wysilać — burknął Prus, przyglądając się uważnie swoim stopom.
— Uwierz mi, musiałem — odparł Feliks, wzdychając.
Zapadła głucha cisza przerywana jedynie co jakiś czas przez odgłosy tykania zegara. Oczy blondyna oraz Gilberta sprytnie omijały siebie nawzajem, znajdując to nowe miejsca do patrzenia. W końcu, gdy udało im się spotkać, obydwaj wstrzymali swe oddechy. Feliks jakby w transie kucnął przy łóżku, które wynajął Beilschmidtowi, zmniejszając tym odległość między nimi.
— Chciałbyś coś zjeść? — zapytał nagle, przerywając tę specyficzną chwilę.
— Hmmm, proponujesz coś? — zaciekawił się Gilbert, udając, że nic nie stało dosłownie kilka sekund wcześniej.
— Pierogi — powiedział bez namysłu Łukasiewicz, oblizując swoje wargi o przyjemnym, malinowym odcieniu na wspomnienie niebiańskiego smaku jednej z najlepszych polskich potraw. — To zawsze dobre rozwiązanie.
— W życiu — zaprzeczył natychmiastowo Prusy, krzywiąc się na tę obrzydliwie brzmiącą nazwę. — Masz może wursty?
— Nie — odparł Polska. — Jeśli marudzisz na pierogi, to znaczy że nie zostałeś zbawiony i nie zasługujesz na cokolwiek innego.
Gilbert westchnął ciężko, masując swoje wciąż bolące skronie. Spojrzał zirytowany na Polaka. Tyle szumu z powodu niechęci do jakiegoś jedzenia? Beilschmidt nigdy by się tak nie zachował. Choć gdyby ktoś wyzywał wursty, nie ręczyłby za siebie.
— Daj mi obojętnie co, byle nie te twoje pierogi — powiedział w końcu Beilschmidt z ogromną niechęcią wyczuwalną w głosie. — Dziwne brzmi.
— Jak sobie życzysz, książę — odrzekł sarkastycznie Feliks, po czym opuścił pokój, zostawiając Gilberta samego.
Albinos pod jego nieobecność czuł się nieco samotny. Nie było to niczym niezwykłym, od niedawna często tak miewał. Jego najbliżsi przyjaciele, Francis i Antonio byli niezmiernie zajęci przez pewne problemy Unii Europejskiej, przez co kontakt z nimi stał się ograniczony. Ludwigowi również doskwierał ten chwilowy kryzys, co zauważył, odwiedzając go sporadycznie, gdy tylko nadarzyła się okazja.
Miał wrażenie jakby był wykluczony ze społeczeństwa innych państw wynikające z braku obecności jego kraju na mapie. Nie mógł już wykonywać znienawidzonych przez niego papierkowych spraw, nie mógł kłócić się z Feliksem i z Erzsébet na spotkaniach, grozić Litwie atakiem ze strony pruskich wojsk czy olewać pracę na rzecz wyjść z Hiszpanią i Francją do baru. Ta beztroska i radosna część niego odeszła wraz z Prusami.
Nagle poczuł, że w jego czerwonych oczach zbierają się łzy. Bezmyślnie przetarł je ręką, nie chcąc, aby Łukasiewicz je zobaczył i zmusił go do przyznania mu racji.
Gdy zrozumiał jak długo tkwił w bezruchu, wstał i sięgnął po przyniesione przez Polskę ubrania. Unosił się z nich różany zapach płynu do prania, który po dłuższym wąchaniu stał się dla Gilberta drażniący, aż nozdrza zaczęły go delikatnie szczypać. Mimo to, leniwie naciągnął na siebie koszulkę i chłód opanowujący jego ciało od momentu wyjścia spod koca nieco zmalał. Materiał wciąż był wilgotny, najwyraźniej nie zdążył wyschnąć. Beilschmidt zapisał sobie ten szczegół w pamięci, chcąc wspomnieć go później Feliksowi. Każdy argument przyda się w nawet najmniejszej sprzeczce.
Szybkim ruchem nałożył na siebie spodnie i wstał. Zakręciło mu się przez chwilę w głowie, więc musiał podeprzeć się o ramę łóżka. Pulsujący ból głowy nie odstępował go już od momentu przebudzenia, więc pewien był kaca spowodowanego jego bezmyślnym piciem w dniu wczorajszym.
— Totalnie mogłeś mnie posłuchać — zaśmiał się Łukasiewicz, stając w drzwiach. Wraz z jego przybyciem po pokoju rozniósł się zapach naleśników ułożonych równo na stosunkowo dużym talerzu trzymanym w przez nigo prawej ręce.
— To był mój wybór - warknął Beilschmidt urażony słowami Polaka. — Jestem zdumiony, że udało ci się ugotować coś, co mi pasuje.
— Ja również, Prusaku - odparował Feliks i położył ich śniadanie na szafce nocnej. — Generalnie, może chciałbyś po jedzeniu jakąś tabletkę, abyś poczuł się lepiej?
— Wyjąłeś mi to z ust — powiedział Gilbert, uśmiechając się lekko, co Polak odwzajemnił.
Łukasiewicz szybkim ruchem zgarnął największego naleśnika i zaczął go jeść. Powoli przeżuwał znajdujące się w jego buzi kęsy i patrzył się na Gilberta z wyczekiwaniem.
— Nie krępuj się — rzekł do niego, puszczając mu przy tym oczko. Prusy również wziął jeden kawałek jedzenia. Jego smak rozpłynął mu się w ustach niemalże od razu, dzięki czemu wydał z siebie ciche Mmmm! Pyszności!. Feliks odpowiedział mu uniesieniem kącików ust.
— Nie bez powodu chodziłem na kanadyjskie kursy gotowania. — zaśmiał się blondyn po chwili.
— Coś takiego nie istnieje — zauważył Gilbert, powątpiewając w słowa Polaka.
— Może — przyznał Łukasiewicz. — Po prostu trochę doedukowałem się, składając Matthew niezapowiedzianą wizytę.
— Wiedziałem — uśmiechnął się białowłosy.
Obydwaj dokończyli swój posiłek, po czym Feliks dał Prusowi obiecaną tabletkę.
— Dzięki — mruknął Beilschmidt po zażyciu leku.
— Tak jakby, nie ma za co — odparł w jego stronę Polak z uśmiechem.
Beilschmidt kończył szklankę wody, którą dostał od Łukasiewicza i zerknął w kierunku gospodarza. Mężczyzna przygryzał wargę, co dało czerwonookiemu do zrozumienia, że próbuje coś powiedzieć, ale nie może tego z siebie wyrzucić. Posłał mu karcące spojrzenie, gdyż irytowało go takie zachowanie.
— Muszę z tobą porozmawiać — rzekł niespodziewanie.
Prusy zakrztusił się wodą.
— Po co? — zapytał zdumiony, udając, że nic się nie stało. — Nie mam zamiaru pozwolić ci na jakieś gadki przypominające te z wczoraj — dodał, wzdrygając się.
— Ty... — zaczął Feliks, lecz białowłosy zdążył opuścić już pomieszczenie — Wrócimy do tego później! — krzyknął za nim.
Prus prychnął pod nosem, słysząc to. Nieważne, co powie blondyn, on i tak pozostanie przy swoim.
Głośny trzask zamykanych drzwi utwierdził złotowłosego w wyjściu czerwonookiego z jego domu. Westchnął cicho. Jedynym dźwiękiem upewniającym go w tym, iż czas się nie zatrzymał było nadnaturalnie szybkie bicie jego własnego serca. Nie słyszał nawet tykania, bateria w zegarze musiała się rozładować.
Łukasiewicz czując jak powoli traci oddech, mocno zacisnął materiał swojej koszuli mniej-więcej w miejscu, w którym było serce.
— Ogarnij się — skarcił samego siebie na głos. Wiedział, że zawalił sprawę i nie miał pewności czy tym razem uda mu się złapać tego upartego Prusaka.
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro