Prolog
Wysiadła z czerwonego pociągu po raz ostatni. Wyprostowała się i poprawiła granatową spódnicę. Założyła niesforny kosmyk rudych włosów za ucho. Trzymała w dłoni swoją walizkę wypełnioną jej rzeczami z pokoju. Spojrzała na peron przepełniony rodzicami, którzy czekali na swoje dzieci wracające z Hogwartu. Poczuła lekkie ukłucie w sercu. Następnym razem zobaczy to miejsce wtedy, kiedy sama będzie odprowadzać swoje dziecko na pociąg.
Rozejrzała się w poszukiwaniu znanej jej twarzy. Zauważyła uśmiechniętą, rumianą buzię jej najlepszej przyjaciółki - Dorcas. Wiele razem przeszły i czeka je jeszcze długie życie pełne wzlotów i upadków. Dziewczyny złapały kontakt wzrokowy i przepychając się w tłumie, dobiegły do siebie zamykając się w silnym uścisku. Tyle im wystarczyło.
Dalej zauważyła cztery postacie, od których emanowała energia i na sam ich widok człowiekowi było weselej na duchu. Owi chłopcy to słynni Huncwoci, znani w całej szkole z żartów, ale także odwagi, bohaterstwa, inteligencji. Nikt ich nie mógł rozłączyć, żyli ze sobą w symbiozie, byli wzorem przyjaźni na dobre i na złe. Gdy chłopcy spojrzeli na znane im dziewczyny, uśmiechnęli się od ucha do ucha i ruszyli w ich kierunku. Utworzyli duże koło i zaczęli ze sobą rozmawiać. Nie zauważyli mijających ich uczniów, szczęśliwych rodziców. Byli tylko oni, a cały świat się nie liczył.
Dla Lily istniał tylko on. Stał przed nią i opierał się o Blacka. Trzymał ręce w kieszeni i krzywo się uśmiechał. Obserwowała każdy ruch mięśni na jego twarzy, najmniejsze drżenie ust, aż w końcu natrafiła na oczy. Duże, orzechowe, pełne miłości. Chciałaby, żeby patrzył tak tylko na nią, ale niestety myliła się. Obdarzał tym spojrzeniem każdego ze swoich przyjaciół i utwierdzał ich w przekonaniu, że są dla niego bardzo ważni. W końcu skierował wzrok na nią. Uśmiechnął się delikatnie, po czym położył dłoń na ramieniu Remusa dając wszystkim do zrozumienia, że czas do domu.
Zostali na peronie tylko w szóstkę, ale im to nie przeszkadzało. Chcieli jeszcze przez chwilę pozostać bandą zwariowanych nastolatków. Gdy przekroczą próg magicznej barierki, staną się dorosłymi, odpowiedzialnymi czarodziejami, których czeka szara rzeczywistość. Trzeba znaleźć pracę, założyć rodzinę, a oprócz tego walczyć z tym, co złe. Dobrze wiedzą, że gdy tylko opuszczą peron, staną przed największym czarnoksiężnikiem wszechczasów - Voldemortem. Nie chcieli tego. Nie chcieli stać się dorosłymi.
Gdy zauważyła plecy swoich przyjaciół, ocknęła się. Delikatnie złapała dłoń Jamesa. Chłopak obrócił się i zobaczyła w jego oczach to, czego tak bardzo nie chciała. Miłość, ale nie taką, jakiej ona pragnęła. Kochał ją jak przyjaciółkę. Za długo go raniła, aby nadal czuł do niej to, co ona do niego. A była pewna, że tak było. Wiedziała, że kochał ją nad życie i był w stanie poświęcić dla niej wszystko. Ona zrozumiała to w chwili, gdy on zrezygnował. Nie miał siły dalej cierpieć, bo zdał sobie sprawę z tego, że jego kobieta życia nigdy go nie pokocha.
Lily patrzyła, jak jej jedyna prawdziwa miłość powoli kieruje się do wyjścia z peronu 9 i 3/4. Razem z nim odchodziło krwawiące serce dziewczyny. On sam miał duszę rozdartą na strzępy. Ale ona już nic nie mogła zrobić.
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro