02 | żyrandol
─ Nie rzucim ziemi skąd nasz ród! ─ wrzask polskiego piłkarza rozniósł się po całym domu. Mężczyzna w jednej ręce trzymał butelkę swojego ulubionego alkoholu a drugą wymachiwał, uderzając przy tym Ramosa w twarz.
Impreza już dawno wymknęła się spod kontroli, zresztą to było całkiem przewidywalne. Casillas nadal tańczył na stole i w ogóle nie wyglądał na zmęczonego. Pepe biegał dookoła krzycząc jakieś zaklęcia, a Sergio o dziwo jeszcze nic nie odwalił.
─ I wyobraź sobie, że ja w tym roku maturę piszę ─ zaśmiała się Georgina opierając głowę o ramię Clarice, która siedziała najbliżej ─ A nadal nie wiem jaki jest wzór na pole trójkąta.
─ Dasz radę ─ uśmiechnęła się dziewczyna czując się dość niekomfortowo w tym jakże świetnym towarzystwie, nie wypiła dużo, możnaby powiedzieć, że nawet wcale ─ O słodki Jezu... Marcelo, skarbie, zejdź stamtąd! Ten żyrandol się zaraz urwie!
Biedna Clarice tego wieczoru przeszła zbyt dużo. Cud, że jeszcze jakiejś depresji się nie nabawiła.
Nagle po całym pomieszczeniu rozniósł się dość głośny i niepokojący trzask. Wszystko nagle ucichło, a każda głowa skierowana była w stronę Brazylijczyka leżącego na ziemi. Chłopak nie dawał żadnych oznak życia przez co Alves prawie zeszła na zawał. Wśród niego leżały pojedyncze kryształki i szkło.
─ Stara mnie zabije! ─ krzyknął Ramos, który wyglądał jakby właśnie dowiedział się, że katechetka (Ruda oczywiście) tak naprawdę nie jest ruda.
─ Ja pierdole... ─ szepnął Marcelo przekręcił się na plecy. Zamrugał kilka razy i złapał się za obolałą głowę.
─ Marcelo Vieira da Silva Junior! ─ Clarice podeszła do Brazylijczyka. Była zła, bardzo zła, a zarazem załamana głupotą jej chłopaka ─ Przysięgam na Boga, że jutro wyrzucę tą twoją marihuanę, którą posadziłeś w doniczce!
─ Kochanie ty moje, misiu kolorowy...
─ Tak to możesz do swoich przyjaciół mówić ─ usiadła obok niego i wytarła kropelkę krwi spływającą z jego brwi ─ Koniec picia na dzisiaj.
Na te słowa mina Marcelo momentalnie zrzedła. Było dopiero po północy, zabawa się jeszcze nie rozkręciła, a on dostał już zakaz alkoholu.
─ I przestań robić miny jak srający kot, to ci w niczym nie pomoże ─ pomogła wstać chłopakowi i posadziła go na fotelu, który zdecydowanie przeszedł więcej niż my wszyscy razem wzięci.
─ Co mnie ominęło? ─ do domu wszedł jak zwykle spóźniony Toni, ubrany cały na czarno, w dłoni trzymał dwa mikrofony.
Na widok Kroosa, Özil włączył niemieckie, upośledzone techno, trochę za głośno, bo można było je usłyszeć aż kilka ulic dalej.
─ Suuut! ─ wrzasnął Niemiec kiedy zobaczył przyjaciela, rzucił mu mikrofon i oboje zaczęli coś krzyczeć.
─ Moja egzekucja się zbliża ─ westchnął załamany Sergio, który na widok leżącego na podłodze żyrandolu nagle wytrzeźwiał ─ Tik tak kurwa...Tik tak. Mam wrażenie, że nawet słyszę moją matkę... Naprawdę ją słyszę.
─ Sergio! ─ krzyknęła kobieta stojąc za nim. Muzyka, krzyki i rozmowy momentalnie ucichły, sam Ramos natomiast przeżegnał się i odwrócił aby zobaczyć twarz rozzłoszczonej matki.
***
Wszyscy zostali wyproszeni z imprezy. Pijana grupa znajomych wracała przez miasto co chwilę potykając się o ławki.
─ Będę rzygać ─ jęknąła Georgina biegnąc w stronę najbliższego kosza.
─ Ogólnie to niefajna sytuacja ─ wybełkotał Cristiano, którego ledwo dało się zrozumieć.
─ Czaicie, że Beckham mnie obmacywał? ─ powiedział Luka przypominając sobie całą tą akcję, której już raczej nie zapomni, a jak tylko wróci do domu, to opowie o tym ojcu, który prawdopodobnie zacznie krzyczeć o to, że nie wziął od niego autografu.
─ Jestem ciekawa co tam robił ─ Antonella oparła się o zabrudzoną ścianę budynku ─ Bo nie uwierzę w to, że tak po prostu sobie przyjechał na imprezę Ramosa.
─ Może coś ukrywa? ─ Ronaldo uniósł brwi i usiadł na chodniku, pech chciał, że akurat w tym miejscu znajdowała się rozlana kawa.
─ Mhm... Mam pomysł! ─ krzyknęła Anto ─ Dowiemy się! Będziemy detektywami i się dowiemy!
[*] Dla Sergio
Dostałam takiego przypływu pomysłów, że chyba jeszcze jeden rozdział dzisiaj napiszę
Oczywiście napiszcie czy się podobało<3
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro