01 | Ja nie piję
Gdzieś w mieszkaniu na dziesiątym piętrze, pośród porozrzucanych ubrań i pustych butelek, leżał pewien Hiszpan, dość przybity i nieszczęśliwy. Zastanawiał się nad sensem istnienia, spędził nad tym sporo czasu, bo aż kilka dobrych godzin, które mógł poświęcić choćby na trening. No właśnie, treningi, podczas ich trwania nie dawał z siebie wszystkiego, a czasem nawet się nie zjawiał.
─ Ale się tu zapuściłeś.
Iker lekko podniósł się na łokciach aby zobaczyć twarz przyjaciela. Był to Kepler, bądź jak kto woli Pepe. Portugalczyk wyglądał tak jak zawsze, czyli dość marnie, cienie pod oczami, jego ciemne włosy były w ogromnym nieładzie. Miał na sobie czarną, lekko przybrudzoną bluzę, plecak i trochę za duże spodnie, które wcześniej należały do jego ojca. Mimo tego na jego twarzy gościł niewielki uśmiech, który znikał tylko wtedy, kiedy któremuś z przyjaciół działa się krzywda.
─ Sprzątałem dzisiaj ─ powiedział, w jego głosie można było usłyszeć zwykłą obojętność.
Pepe zmarszczył brwi. Nigdy nie widział, żeby Casillas był w takim stanie, zazwyczaj śmiał się dosłownie ze wszystkiego, a teraz? Teraz wyglądał jak wrak człowieka.
─ Ja umrę ─ dodał po chwili kładąc dłonie na swojej klatce piersiowej ─ Serce mnie boli, umrę.
─ Weź mnie nawet nie denerwuj ─ Pepe usiadł na zakurzonym fotelu, który stał w samym rogu pokoju ─ Rusz tą śmierdzącą dupę i się ogarnij, bo na pewno, podkreślam, na pewno od tego nie umrzesz.
Hiszpan niechętnie podniósł się z podłogi, zrobił to tylko dlatego, bo wiedział, że z Keplerem nikt nie wygra.
─ Co z naszym trio wpierdolu?
Pepe wstał i złapał Ikera za ramiona. Trio wpierdolu było dla niego ważne, szczerze mówiąc to nawet ważniejsze niż cokolwiek innego. Dlatego też nie chciał aby legendarna przyjaźń się rozpadła. Odkąd Casillas nie wychodził z mieszkania było coraz gorzej, mówiąc gorzej, miał na myśli jedną, ogromną nudę. Ramos też powoli zaczynał się wypalać, a jego żarty zatrzymały się na rysowaniu przyrodzenia na samochodach.
Brunet wzruszył ramionami, chciał jak najszybciej wrócić do wcześniejszej pozycji i po raz kolejny zatopić się w najróżniejszych myślach dotyczących jego przyszłości.
Pepe spojrzał na przyjaciela, wyglądał jakby miał zaraz uderzyć go prosto w twarz i wykrzyczeć żeby jak najszybciej się ogarnął albo sam się tym zajmie i wyrzuci go przez okno.
─ Sergio postanowił zrobić małą imprezę i ma nadzieję, że przyjdziesz ─ powiedział po chwili i delikatnie uderzył w plecy Hiszpana ─ A ja mu obiecałem, że cię tam sprowadzę choćbym miał się zesrać, umrzeć i nie wiem co jeszcze.
─ Małą imprezę? ─ zapytał unosząc lekko brwi.
Ramos i mała impreza.
To się nawet ze sobą nie łączy. Sergio nigdy, ale to nigdy nie uznawał czegoś takiego jak małe imprezy, według niego impreza jest dopiero wtedy, kiedy zaprosi się pół miasta.
***
Pepe najwyraźniej ma jakieś super moce, bo już godzinę później stali pod ogromnym domem, z którego usłyszeć można było głośną muzykę, krzyki i dźwięk rozbijających się rzeczy.
─ Myślałem, że będzie więcej ludzi ─ powiedział Iker wchodząc do środka.
─ O kurwa mać ─ Sergio zamrugał trzy razy patrząc w ich stronę ─ Casillas ty żyjesz!
Mężczyzna rzucił się na jego szyję, rzecz jasna był już trochę pijany, inaczej się nie dało. Próbował się jeszcze popłakać żeby udowodnić to, jak bardzo tęsknił za piciem z przyjacielem, ale zamiast tego prawie mu oko wyleciało.
─ Mesuuut! ─ krzyknął Ronaldo przechodząc obok ─ Puść coś mocnego!
Już po chwili rozbrzmiał dość głośny trzask, a zaraz potem można było usłyszeć jakiś niemiecki metal i krzyk Özila. Mężczyzna starał się śpiewać, ale coś mu nie wychodziło, prawdopodobnie przez tak dużą ilość alkoholu.
─ Tęskniłem za tym! ─ krzyknął Iker, który stał się zupełnie innym człowiekiem kiedy zobaczył wypełnione trunkiem butelki.
─ Tańczysz?! ─ zapytał Sergio zdzierając z niego kurtkę.
Nie minęło sporo czasu a Casillas tańczył półnagi na stole. Wszyscy dookoła krzyczeli tekst piosenki, klaskali i gwizdali na widok ruchów Hiszpana.
Wśród całego tego zgiełku stał pewien, niewysoki blondyn, który wyglądał na dość zagubionego pośród całego towarzystwa.
Jak już można się domyślić, był to Luka Modrić we własnej osobie. Sam nie wiedział jak się tam znalazł. Po jego wyrazie twarzy można było wnioskować, że jak najszybciej chciał wrócić do domu.
Postanowił przetrwać i zostać do końca, ale jego postanowienie szlag trafił kiedy poczuł czyjąś dłoń na swoim pośladku.
─ Myślałem, że to moja żona ─ powiedział mężczyzna i odszedł.
Luka odwrócił się i zobaczył, że to był pewien angielski piłkarz, w sumie już na emeryturze.
─ Co tu do jasnej cholery robi David Beckham? ─ Chorwat rozchylił usta jakby lekko nie dowierzał w to, co się właściwie wydarzyło ─ Czy ja naprawdę wyglądam jak Victoria?
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro