Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

S02E10 Niby Grzyby

- O co biega z tą maską? - April zeszła na pierwszy stopień drabinki prowadzącej do kanałów, po czym zerknęła na przytrzymującego dla niej pokrywę studzienki Casey'ego Jonesa. - Żółwie i tak wiedzą, kim jesteś.
- Od setek lat ludzie wkładają maski z jednego powodu. Żeby czadowo wyglądać. - Z tymi słowy młodzieniec ruszył w dół, w ślad za towarzyszką. - Bleh, szkoda tylko, że nie chroni przed smrodem. Obrzydliwe, jak ty to znosisz?
- Mieszkałam tu miesiącami - odparła O'Neil po zeskoczeniu do podziemnego tunelu. - Można przywyknąć.
Jones zdawał się nie podzielać jej zdania.
- Tragedia...
Rudowłosa pociągnęła kilkukrotnie nosem, po czym zasłoniła go dłonią.
- Agh, faktycznie coś tu dziwnie śmierdzi. Jakby... brudne skarpety i ser pleśniowy?
Ich małą pogawędkę przerwał budowlaniec, biegnący przed siebie na złamanie karku i wykrzykujący coś niezrozumiale. Mężczyzna przemknął obok nich, po czym popędził gdzieś w głąb kanałów. W ślad za nim podążała zaś Nysa, którą w drodze do żółwiej bazy zaalarmowały wrzaski.
- Chyba oszalał - oznajmiła, gdy nawiązała kontakt wzrokowy ze swoją ludzką znajomą oraz jej kumplem.
- Kolejny żółw? - odezwał się Jones. - Ale tym razem z uszami i dziwacznym ogonem. Cool!
- Casey, to jest Nysa - przedstawiła ich sobie krótko April. - Zapoznacie się ze sobą lepiej później, najpierw musimy znaleźć tamtego gościa.
Oboje jej towarzyszy przytaknęło i ruszyło za oszalałym ze strachu robotnikiem. Zadanie jednak niestety zakończyło się niepowodzeniem - mężczyzna zdążył się oddalić na tyle, iż szybko zgubili jego trop.
- Gdzie on się podział? - spytał hokeista, rozejrzawszy się po pustym korytarzu. - Halo! Stuknięty kolesiu!
- To chyba nie pomoże... - skomentowała Nysa, odprowadzając wzrokiem przeszukującego trasę chłopaka.
- Coś mi tu nie gra - oznajmiła April, po czym zerknęła do jednej z węższych odnóg kanału. Z pozoru wydawała się ona pusta, aczkolwiek kiedy się doń nachyliła, z mroku wyłonił się dziwaczny, usiany świecącymi gałkami ocznymi grzyb, który błyskawicznie potraktował ją jakimś podejrzanym proszkiem. Dziewczyna zaniosła się kaszlem i natychmiastowo odsunęła od dziury.
- Wszystko gra? - spytała hybryda, podszedłszy bliżej O'Neil. Ta jednak tylko obrzuciła ją przelęknionym spojrzeniem, a następnie zaczęła wrzeszczeć i uciekła w popłochu, minąwszy po drodze wciąż rozglądającego się za zakrętem Jonesa. Zaskoczona jej zachowaniem, Kanzaki postanowiła osobiście sprawdzić, cóż ona najlepszego znalazła w tym tunelu - i tym samym również oberwała solidną dawką mieniącego się na żółto pyłu. Gdy tylko przetarła po nim oczy, spostrzegła, iż poziom wody w kanale zaczął dość szybko się podnosić.
- Hej, Nysa, co nagle odbiło April? - spytał Jones, wracając do towarzyszki. Ta jednak zupełnie go zignorowała.
- O nie, nie, nie, nie, nie! - jęknęła tylko spanikowana, po czym puściła się biegiem w przeciwną niż ruda stronę. Musiała czym prędzej znaleźć pomieszczenie z wyższym stropem, inaczej zaraz się utopi!
- Nie no, bez jaj! - Nastolatek tylko załamał ręce. Co tu się, do cholery, działo?

*

Tego dnia sesja medytacji z mistrzem Splinterem szła Leonardu wyjątkowo topornie. Chociaż starał się jak mógł, chłopak co chwilę się rozpraszał, przez co nie był w stanie oczyścić umysłu. Po kilku nieudanych próbach jego nauczyciel również zwrócił na to uwagę.
- Leonardo. - Niespodziewane wezwanie ostatecznie spłoszyło młodego ninję. Zaskoczony wzdrygnął się tak silnie, iż wylądował na podłodze.
- Wybacz, mistrzu, jakoś nie mogę się skupić...
- Zauważyłem. Co cię trapi, mój synu?
Chłopak usiadł z powrotem i wbił wzrok w wykładzinę przed sobą.
- Ciągle śni mi się ten sam koszmar. Każdej nocy - wyznał. - Że popełniam jakiś błąd, pozostali znikają w ciemnościach, a ja nie mogę im pomóc.
- To żadna nowość. - Splinter położył nastolatkowi dłoń na ramieniu w geście wsparcia. - Każdy dowódca obawia się, że zawiedzie podwładnych. Boję się, że was stracę za każdym razem, gdy opuszczacie kryjówkę.
Młodzieniec zerknął na mistrza, po czym spuścił wzrok, zamyślony.
W międzyczasie pozostałym trzem żółwiom oraz ich czarnowłosej koleżance oglądanie kreskówki przerwało nagłe pojawienie się Casey'ego. Zaaferowany hokeista przeskoczył przez bramki na wejściu do kryjówki i natychmiast zaczął im wyjaśniać powód swojego wtargnięcia, nie zważając na warczącego ostrzegawczo psa leżącego przy kanapie.
- Chłopaki, A-a-april i Nysa, w kanałach, szybko!
- Casey, co się dzieje? - spytał Raph, podnosząc się z kanapy. Zaraz za nim pojawił się Leo.
- Znowu Stopoboty?
- Właśnie szliśmy tutaj, a tu nagle one dwie zaczynają się dziwnie zachowywać i uciekają! - wyjaśnił zdyszany. - A teraz nie mogę ich znaleźć!
- Czekaj. - Donnie przybliżył się do bruneta. - Po prostu je... zgubiłeś?!
- Wyluzuj - wtrącił się Mikey. - Na pewno jest jakieś logiczne wyjaśnienie. Na przykład: pożarł je jakiś gigantyczny wąż z kanałów.

Słowa najmłodszego zdecydowanie nie pomogły.

- Pędzę, April! - Spanikowany naukowiec sprintem rzucił się do wyjścia, potrącając po drodze Jonesa. Pozostali tylko odprowadzili go wzrokiem, po czym wzruszyli ramionami i również ruszyli w tamtą stronę.
- A... kto to jest April? - spytała niepewnie Casey. Dopiero co tu weszła, a już się dzieją jakieś chryje...
- Wyjaśnię ci po drodze - obiecał Michelangelo. - Chodźmy!

*

- Chyba gdzieś tutaj je zgubiłem - oznajmił Jones, dotarłszy do tunelu, gdzie wcześniej spotkali dziwacznego robotnika oraz hybrydę.
- „Chyba"? - powtórzył po nim Don z przekąsem. - Bardzo precyzyjne informacje.
- Idź sobie pomachać kijkiem zamiast się czepiać!
- Przynajmniej nie wymachuję kijem hokejowym, wiesz?
Casey fuknęła tylko z niesmakiem, niezadowolona z hałasu. Następnie zaś pogładziła psa po głowie i pokazała mu gestem dłoni, by spróbował wywęszyć jakiś trop. Molos posłusznie przystawił nos do ziemi, a po chwili zaczął niespiesznie kroczyć przed siebie. Nastolatka podążyła za nim, skinąwszy na resztę, by zrobili to samo. Chcąc nie chcąc, Jones oraz Donatello musieli przełożyć kłótnię na później.
Idąc za zwierzakiem, grupa natrafiła na zgraję szczurów pałaszujących jakieś resztki na uboczu. Mutanci na pewno minęliby je bez słowa, aczkolwiek towarzyszący im hokeista już na sam widok gryzoni krzyknął ze strachu.
- Ah! Szczury? Dlaczego akurat szczury?!
- Stary, zawsze jest ich tutaj pełno. - Mikey przyklęknął obok zwierzaków i wziął jednego do ręki, po czym zaczął go przytulać do policzka. - Są słodkie, futrzaste i lubią się przytulać.
Jones spojrzał na niego krzywo.
- Wiesz co? Idź się leczyć.
Ich małą pogawędkę o gryzoniach przerwał odległy krzyk.
- Słyszeliście? - Jones rozejrzał się wokół. Po chwili usłyszał jakiś dziwny odgłos dochodzący z wylotu pobliskiej rury. Chcąc wiedzieć, co go wyprodukowało, zajrzał do wnętrza tuby. W środku roiło się od niewielkich, fluorescencyjnych niebieskich grzybów. Nagle spomiędzy nich błysnęły trzy świecące ślepia, a wpatrujący się w nie młodzieniec oberwał solidną porcją błyszczącego pyłu. Chłopak błyskawicznie się cofnął, kaszląc.
- Co za paskudztwo! - wycedził, na co zielonooki żółw uśmiechnął się kpiąco.
- A co, myślałeś, że nowojorskie kanały pachną fiołkami?
- Chyba widziałem... - Nastolatek kątem oka dostrzegł złowrogą sylwetkę w ciemności spowijającej sąsiedni korytarz, jednak ta czym prędzej rozpłynęła się w powietrzu. Gdy dotarło do niego, co to było, brunet krzyknął i cofnął się od tunelu z przerażoną miną.
- Casey, co się dzieje? - spytał skołowany Leo.
- To... Ja... widziałem go, to był... szczur z piekła!
- Szczur z piekła? - powtórzył sceptycznie Raphael, aczkolwiek Jones zupełnie to zignorował. Był zbyt zajęty wypatrywaniem przerośniętego gryzonia. Zamiast niego nadeszły jednak zwyczajne szczury - ale za to całym stadem liczącym jakieś tysiące osobników. Gryzonie rozlały się po całej podłodze i choć Casey z wyjątkowym zapałem próbował odgonić je kijem hokejowym, one nic sobie z tego nie robiły. Pozostali przyglądali mu się jedynie z konsternacją; poza szczerbatym nastolatkiem zwierząt nie widział bowiem nikt inny. Rottweilerowaty molos jego imienniczki zaczął jedynie warczeć i szczerzyć kły, zaalarmowany jego dziwnym zachowaniem, aczkolwiek właścicielka psa szybko go uciszyła. Wymieniwszy spojrzenia, mutanci zgodnie rzucili się na chłopaka - nie było rady, jeśli miał tak dalej szaleć, to musieli go obezwładnić.
Gdy tylko udało im się to zrobić, z głębi kanałów znów rozległ się krzyk, tym razem znacznie bliżej. Donatello natychmiast rozpoznał w nim głos April i bez chwili wahania popędził w stronę jego źródła, pozostawiając braci oraz trójkę znajomych samym sobie. Po paru zakrętach naukowiec zastał rudowłosą skuloną u wylotu tunelu wiodącego do obszernego zbiornika na wodę.
- N-nie podchodź, tato! - krzyczała, oganiając się rękoma od czegoś niewidzialnego. - Proszę, nie pożeraj mnie!
- April, to ja, Donnie. - Żółw podszedł do niej ostrożnie. - Twój tata nie chce cię pożreć. Już dobrze, uspokój się, wszystko będzie dobrze...
W międzyczasie do dwójki nastolatków dołączyła również reszta grupy. Zajrzawszy zaś do pomieszczenia, na którym kończył się korytarz, Lea zamurowało - pod samym stropem, na rurach, uczepiona była równie przerażona co O'Neil Nysa. Hybryda pozostawała w zupełnym bezruchu, nie licząc dreszczy na całym ciele. Zamurowało ją ze strachu.
- Nysa? Co ty tam robisz, do jasnej ciasnej?! - zawołał do niej lider. - Złaź stamtąd, zaraz spadniesz!
Podczas gdy Leonardo usiłował przekonać dziewczynę, żeby zeszła z sufitu, pies Casey odwrócił się w stronę tunelu i przycupnął z jednym uchem skierowanym w przód, a drugim w tył. Właścicielka zwierzęcia od razu zainteresowała się powodem bojowego nastawienia pupila i również zrobiła się czujniejsza.
- Co to za dźwięk? - spytała, zwracając na siebie uwagę reszty.
Odpowiedź przyszła do nich sama - dosłownie. Zza zakrętu po chwili wyturlała się niebieska kulka, która po zatrzymaniu się rozłożyła swój grzybowy kapelusz i stanęła na równe, patyczkowate nogi.
- A to co znowu?
- Po mojemu to grzyb. Ze stopami! - Michelangelo przykucnął przed dziwaczną istotą. - Ooo, jest słodziutki...
Stworkowi chyba nie spodobał się ten komentarz, jako iż zaraz po nim rzucił się na żółwia i przykleił mu do twarzy. Leonardo wprawdzie szybko oderwał go od brata i cisnął w głąb korytarza, jednakże grzyb nie dał za wygraną, znów zwinął się w kulkę i rozpoczął ponowne natarcie.
- Załatwię go - oznajmił Raphael, po czym ruszył do walki z dziwadłem. W starcie nie omieszkał włączyć się także pies Casey, któremu okrągła, przypominająca piłkę forma przeciwnika wyjątkowo przypadła do gustu.
- Hej, nie, zostaw! - rozkazała zwierzakowi brunetka, ale zanim się to stało, ten zdołał złapać istotę w zęby i energicznie nią potrząsnąć. W akcie samoobrony ta wystrzeliła z siebie chmurę żółtego pyłu; czując go w pysku, molos natychmiastowo stracił apetyt i wypluł grzyba, kichając przy tym wściekle. Kapelusznik zaś błyskawicznie się pozbierał, a następnie wrócił do maltretowania Rapha, który również po chwili otrzymał solidną dawką proszku w twarz. Ostatecznie mutantom udało się wyrzucić przeciwnika poza skraj tunelu, aczkolwiek rezultaty walki tak czy siak były opłakane - April znów zaczęła panikować, Nysa wciąż zwisała ze stropu, Jones uciekł, pies Casey zaczął szczekać jak oszalały i pognał gdzieś w kanały, ścigany przez swoją zaniepokojoną panią, zaś Raphael dołączył do grona świrusów: wszystkich zaczął widzieć jako wielkie karaluchy oraz rzucać się na nich z tegoż powodu. Michelangelo był zmuszony go związać, żeby nie zrobił nikomu krzywdy.
- Kurczę, co się tutaj dzieje? - spytał zdezorientowany Leonardo.
- Grzybole! - oznajmił Don, jak gdyby nagle go olśniło.
- Bez wulgaryzmów proszę - pouczył go Mikey, przygniatający do ziemi wierzgającego zielonookiego. - Jesteś w obecności damy.
- Nie, Raph, April i Casey cierpią na tę samą przypadłość. Tak jakby... jakby objawiły im się ich najgorsze lęki. I chyba wiem, dlaczego.

*

Po zatarganiu poszkodowanych do kryjówki (razem z Nysą, którą po długich bataliach udało się ściągnąć na ziemię), Donatello pobrał od nich próbki i poddał je szybkiej analizie.
- To toksyna, którą wytwarzają niektóre grzyby - oznajmił naukowiec. - To pewnie mechanizm obronny tego grzyboluda.
- Tylko czego się tak bał? Że go usmażymy? - spytał z kpiną Leo.
Podczas ich krótkiej wymiany zdań obserwujący sytuację Raphael konsekwentnie umierał wewnętrznie. Widok olbrzymich gadających karaluchów to było dla niego stanowczo za wiele.
- Ja nie wytrzymam. Ja nie wytrzymam. JA TEGO NIE WYTRZYMAM! - wydzierał się, dopóki wreszcie nie zwrócił na siebie uwagi trzeciego z braci, również jawiącego mu się jako przerośnięty karaczan.
- Nie martw się, stary - polecił mu Mike-robal. - To ja, Mikey. Chodź, przytul się. Od razu poczujesz się lepiej.
Jak to zwykle bywa z pomysłami Michelangela, ten również nie należał do najświatlejszych. Kiedy tylko wyimaginowane czułki robala dotknęły Raphaela, chłopak rzeczywiście nie wytrzymał i zwrócił całą zawartość swojego żołądka na podłogę laboratorium. Wyglądało na to, iż zanim wyruszą poszukać pogubionej reszty drużyny, będą musieli jeszcze posprzątać. Na szczęście uporali się z tym dość szybko, dzięki czemu już parę minut później znaleźli się z powrotem w kanałach, nawołując brakujących towarzyszy.
- Casey! - wykrzykiwał Leo, rozglądając się wokół.
- Ale że któr... - zaczął taszczący Raphaela Mikey, jednak lider szybko mu się wciął.
- Oboje!
Błękitnooki uniósł ręce w obronnym geście, po czym ponownie skupił się na wleczeniu brata.
- Ugh, ale z ciebie kloc! - marudził. Za zakrętem jednak przystanął wraz z całą grupą i przyjrzał się czemuś z zaskoczeniem, urywając swoje jojczenie. - Uuu, a to co za świństwo?
Za odpowiedź posłużył mu jedynie krzyk prowadzonej przez Dona April. Jedynie pilnowana przez Leonarda Nysa zupełnie nie zwróciła uwagi na znalezisko, zajęta wyciąganiem szyi jak najwyżej, by nie utopić się w nieistniejącej wodzie.
Tunel przed nimi pokrywało coś w rodzaju mieniącej się chłodnymi barwami grzybni.
- To plecha. Stąd się biorą grzyby.
- Na przykład te wszystkie tutaj? - Michelangelo wskazał na zbiorowisko świecących kapeluszy.
- W ciemności grzyby rosną jak szalone - wyjaśnił Don. - Jeśli czegoś nie wymyślimy przed zmrokiem, możliwe, że opanują całe miasto i miliony ludzi zwariują ze strachu!
Naukowiec zerwał kawałek organicznej warstwy pokrywającej tunel. Tuż za nią zaś ukazała im się kolejna ścieżka, wyglądająca jeszcze bardziej abstrakcyjnie niż częściowo pokryty grzybnią korytarz. Bracia spojrzeli po sobie porozumiewawczo, a następnie ruszyli w głąb niego, bez żadnego zabezpieczenia dróg oddechowych pokroju chociażby masek z filtrem. Przecież co mogło pójść nie tak?

*

W międzyczasie, nieopodal kryjówki, Casey wciąż zawzięcie próbowała odnaleźć swojego psa. Niestety jednak trop jej się urwał; w tym momencie nie słyszała już nawet jego ujadania.
- Car! - wołała, jednak bezskutecznie. - Gdzie jesteś, mały?
Zamiast jej pupila na zawołanie zareagował jednak ktoś inny: miniaturowy człowiek-grzyb. Istota zaszła ją od tyłu i zaatakowała żółtym proszkiem, zanim ta zdążyła się do końca odwrócić. Brunetka natychmiastowo się zasłoniła, aczkolwiek niewiele jej to dało; mimowolnie cofnęła się o krok i odkaszlnęła, klnąc pod nosem.
- Pieprzone grzyby - prychnęła, po czym rozcięła sobie dłoń na kle, strzepnęła kroplę krwi na ziemię i powstałym z niej onyksowym kolcem przebiła błękitną istotę na wylot. Usłyszawszy jednak kroki z tego samego tunelu, z którego przybył jej narodzony z plechy przeciwnik, szybkim ruchem dłoni doprowadziła do eksplozji stalagmitu i czym prędzej odgarnęła nogą jego resztki na bok. Kiedy podniosła wzrok, by zobaczyć, kto idzie, jej oczom ukazał się wysoki na niemal dwa metry, umięśniony, humanoidalny demon o skórze w całości pokrytej krótką, czarną sierścią oraz całkowicie czerwonych oczach pozbawionych podziału na poszczególne elementy. Nie wyglądał na zadowolonego.
- Tato? Co ty tu robisz? - spytała zaskoczona.
- Powinienem zapytać cię o to samo. - Nuta agresji w jego głosie mocno zbiła dziewczynę z tropu. Brunetka cofnęła się o pół kroku i wlepiła w niego zaniepokojone spojrzenie. - Tyle czasu już się tobą zajmujemy, karmimy, zapewniamy nocleg i niczego nie chcemy w zamian. A ty nadal wolisz siedzieć tu, na Ziemi. Już nawet babranie się w gównie w nowojorskich kanałach uważasz za lepsze niż życie z nami? Trochę mnie to zaczyna wkurwiać, wiesz?
Nastolatkę na moment zamurowało.
- To nie... przecież mówiłeś, że...
- Ooo, teraz chcesz mnie jeszcze pouczać? - warknął czart, błyskawicznie ją uciszając. - Skoro tak ci źle ze mną i Ezekielem, to jasne, dobra, pójdziemy ci na rękę. Twoja matka z pewnością chętnie przyjmie cię z powrotem.
- M-moja... - powtórzyła tępo, próbując przetworzyć otrzymane informacje. - H-hej, nie, nie zostawisz mnie z nią chyba?!
Niestety przez tych kilka sekund opóźnienia mówiła już w zasadzie do diablego ogona znikającego po drugiej stronie portalu do Sfer Piekielnych. Zanim zdążyła go zatrzymać, jej rodzic zniknął w swoim rodzimym wymiarze i zamknął za sobą przejście.
- Proszę, nie możesz mi tego zrobić! - wołała, mimo iż demon był już daleko stamtąd. - P-przepraszam, już nie będę tu przychodzić! Zabiorę Cara i nie ruszę się z domu przez tydzień, miesiąc, do końca życia czy ile tam tylko będziesz chciał, tylko... tato!
Z każdym kolejnym słowem w jej głosie słychać było coraz większą desperację, jednakże odpowiadała jej jedynie martwa cisza. Do czasu. Po ostatnim błagalnym okrzyku bowiem zza jej pleców rozległo się niebezpiecznie znajome prychnięcie. Słysząc je, brunetka odskoczyła jak oparzona; parę metrów za nią z założonymi rękoma stała zmutowana, dorosła żółwica chińska - nie taka jak Casey, u której brakowało wielu charakterystycznych dla tej rasy cech, ale prawdziwa, z całym dobrodziejstwem inwentarza: skorupą, pasiastą skórą, pozbawiona włosów.
- Zupełnie niczego się nie nauczyłaś - oznajmiła nowo przybyła, mierząc młodszą złowróżbnym spojrzeniem. - Najwyższa pora ci przypomnieć, gdzie twoje miejsce.
Nie czekając ani minuty dłużej, przestraszona nastolatka puściła się biegiem w przeciwnym kierunku, byleby jak najszybciej znaleźć się jak najdalej od matki. Tędy chyba dało się dotrzeć do kryjówki żółwi, a tam przecież musiał być. Może oni pomogą jej się schować. To w końcu cholerni ninja, oni muszą się znać na ukrywaniu!

*

Pieczara okazała się wręcz usłana grzybami - stworki dosłownie uciekały żółwiom oraz O'Neil spod stóp. Rozglądając się bacznie, drużyna niespiesznie przemierzała dziwaczny, pokryty plechą korytarz w nadziei na jakieś przełomowe odkrycie.
- Nietoperze! Tylko nie one! - w pewnym momencie zawołała z przestrachem April i opadła na kolana. Prowadzący ją Donatello od razu przy niej przyklęknął.
- Nie martw się, wszystko będzie dobrze... albo i nie - dodał, zauważywszy zmutowane grzyby zeskakujące do nich z sufitu.
- Ha ha, grzybowe kulki! - zaśmiał się Mike, kiedy wraz z Donem oraz Leo dobywali broni.
- Pilnujcie Rapha i April - rozkazał lider. - I pamiętajcie, trzymamy się razem.
Zaraz potem rozpoczęła się walka. Mutanci zdołali rozpłatać jakiś tuzin przeciwników, aczkolwiek istot ciągle przybywało; w pewnym momencie zaczęły nawet przyklejać się do żółwi oraz pluć żółtym pyłem na oślep. W chmurę takiegoż wypuszczonego losowo dymu wpadł natomiast Mikey. Przekonany, iż razem z toksyną wypluł z siebie zmutowane wiewiórki, przestraszony nastolatek przewrócił się o leżącego na ziemi Raphaela, tym samym uwalniając go z pęt. Spojrzawszy po sobie, obaj zaczęli krzyczeć - jeden na widok olbrzymiego karaczana, a drugi wiewióroida. Zanim Leonardo zdołał ich powstrzymać, młodzi wojownicy rozpierzchli się po kanałach, napędzani swoimi urojeniami.
Kolejną ofiarą grzybów padł Donnie. Gdy niespodziewane splunięcie trującym prochem w twarz powaliło młodzieńca na ziemię, naukowiec natychmiast zwrócił się do skulonej obok niego rudowłosej.
- April, musimy się stąd wydostać! Złap mnie za rękę!
- Nie dotykaj mnie. Nawet nie podchodź! Nie mogę na ciebie patrzeć - odparła ta głosem pełnym jadu, po czym wytknęła go palcem. - Mutant! Dziwoląg!
- A-april, co się z tobą dzieje? - spytał żółw, skołowany. Licealistka nagle zrobiła się kilkukrotnie większa niż normalnie i wyszczerzyła do niego kły.
- Ty wstrętna, trójpalczasta pokrako! Nie cierpię cię! Przez ciebie mój ojciec jest mutantem, nie chcę cię więcej widzieć!
Na te słowa coś w Donatellu pękło.
- Nienawidzi mnie... April mnie nienawidzi! - wrzasnął desperacko, jeszcze bardziej płosząc tym bojącą się nietoperzy dziewczynę. W ostatecznym rozrachunku oni oboje również pobiegli gdzieś w głąb kanałów, strasząc siebie nawzajem. Leonardo został sam, jeśli nie liczyć sterczącej jak słup soli i wpatrującej się szeroko otwartymi oczami w nicość Nysy.
Chwilę później jednak i jego dopadły grzyby. Odkasłując po dostaniu się pyłu do płuc, chłopak patrzył, jak Don oraz April znikają w głębi tunelu.
- Nie! Wszyscy przepadli - krzyknął w zasadzie sam do siebie. - To moja wina, zawiodłem ich... Wszystko przeze mnie!
Jego słowa ochoczo potwierdziło widmo jego ulubionej postaci z kreskówki, najpierw jednak strzelając żółwia z liścia.
- Zawiodłeś. Co z ciebie za dowódca? - kontynuował wyimaginowany kapitan. - Jesteś mężczyzną, żółwiem czy totalnym zerem?
Dostrzegłszy swoją szansę, zmutowane grzyby postanowiły działać dalej. Nagle znikąd pojawiły się ich dziesiątki; Leo jedynie bezradnie obserwował, jak odprawiały wokół niego przypominający balet taniec, tylko po to, by pod jego koniec oberwać jeszcze dwiema dawkami toksyny i spaść z wylotu tunelu wprost w wypełnioną plechą przepaść.
Niebieskooki przebudził się w czarnej otchłani, nie do końca pewien, co się dzieje. Naraz w jego głowie ozwały się głosy jego rodzeństwa oraz Kanzaki:
- Zawiodłeś nas, brachu!
- To twoja wina.
- To wszystko przez ciebie!
- Do niczego się nie nadajesz!
Nie mogąc dłużej tego słuchać, lider drużyny obudził się z krzykiem na dnie jamy, do której zepchnęły go grzyby.
- Weź się w garść, Leo! - nakazał sam sobie, po czym podniósł katany z ziemi. - Nie daj się lękowi, walcz z nim!
Naraz jego monolog zakłócił dziwny dźwięk. Odwróciwszy się, oczom żółwia ukazał się gigantyczny grzyb-cyklop wpatrujący się wprost w niego. U jego podstawy w plechę wbita była fiolka mutagenu, co nie umknęło uwadze Leonarda.
- Poczuj... strach... cierp... - przemówiła maszkara. Ninja natychmiast poczuł na sobie konsekwencje jej słów.
- Jest... w mojej głowie - stwierdził, próbując przezwyciężyć ból w czaszce.
- Więcej strachu... siła... rozrasta się...
Wokół żółwia wykwitły całe szeregi małych kapeluszników gotowych do starcia. Po krótkiej mowie automotywacyjnej lider stanął z nimi w szranki. Przeciwników było mnóstwo, a wielu z nich uparcie wystrzeliwało w mutanta kolejne porcje sporów, aczkolwiek nie zamierzał się on tak łatwo poddać. Musiał pokonać swoje lęki, teraz albo nigdy. Biorąc pod uwagę chaos oraz panikę całej reszty grupy w różnych zakątkach kanałów, on jako jedyny miał szansę to zrobić i wszystkich ich ocalić - w nim więc cała nadzieja.
Przez pewien czas szło mu to nawet całkiem dobrze. Kiedy jednak już sądził, że zdoła dosięgnąć grzyba-cyklopa, ten wystrzelił w niego jeden ze swoich zarodników, zdecydowanie większych niż te, którymi opryskiwały go pomniejsze istoty - rozmiarami zakrawał on o kulę do kręgli. Spora trafiła żółwia niczym pocisk i posłała go w powietrze, na stworzony z kolorowej plechy sufit pieczary. Tam zaś mutant znów na chwilę stracił przytomność, a jego koszmary powróciły. Wtedy jednak pamięć lidera przywołała rozmowę ze Splinterem i dodała mu otuchy; chwilę później znów stał wyprostowany na polu bitwy, gotów do ostatecznego zniszczenia przeciwnika.
- Twoje spory na mnie nie działają. Stawiam czoło swoim lękom każdego dnia - oznajmił grzybowi, po czym odbił ostrzami katan światło wprost w atakujące go niby-macki. Zgodnie z przypuszczeniem, te od razu cofnęły się jak poparzone. - Teraz wiem, czego ty się boisz. Światła!
Przeciwnik zdawał się wysoce niepocieszony odkryciem niebieskookiego. Jednak chociaż posłał w niego wszystkie swoje macki i zarodniki, nic nie zdołało powstrzymać młodego ninjy; chwyciwszy jeden z przerośniętych sporów, żółw cisnął go wprost w dziurę, którą wcześniej wybił w stropie własną skorupą. Chwilę później kulka wybuchła, poszerzając otwór i wpuszczając do jaskini jeszcze więcej promieni. Zanim kapelusznik zdążył zareagować, Leo odbił katanami światło wprost w jego oko. Nie minęło pół minuty, a było już po wszystkim. Kryzys grzybowy zażegnany.
Niemalże w tym samym czasie toksyna wreszcie utraciła swoją moc u trójki znajomych, którzy zostali nią potraktowani jako pierwsi. Nysa rozejrzała się ze zdezorientowaną miną po usychającej grzybni, po czym mimowolnie zwróciła uwagę na przepaść ziejącą na końcu tunelu. Odzyskawszy drobne przebłyski wspomnień tego, co się działo, gdy była otruta, od razu rzuciła się w jej stronę i zajrzała w dół, gdzie dostrzegła leżącego na dnie przywódcę żółwi.
- Leo! - zawołała, jednakże ten nie mógł jej odpowiedzieć, jako że był nieprzytomny. Nie myśląc długo, hybryda wyciągnęła zza paska haki do wspinaczki i rozpoczęła podróż do młodzieńca.
Trochę to zajęło, aczkolwiek Kanzaki finalnie udało się dostać na dno jamy. Zeskoczywszy ze ściany, dziewczyna powędrowała wprost do żółwia w niebieskim i uklęknęła obok jego głowy.
- Hej, Leonardo, jesteś cały? - spytała zatroskana, delikatnie dotykając chłopaka w ramię. Mówienie do kogoś pozbawionego przytomności wydawało jej się dość głupim pomysłem, ale, o dziwo, poskutkowało. Zapytany mruknął coś, krzywiąc się, po czym niechętnie otworzył oczy.
- Mniej więcej.
Nastolatek ze zbolałym jęknięciem podniósł się do siadu. Słysząc jego odpowiedź, Nysa uśmiechnęła się lekko z ulgą.
- To świetnie. Już się bałam...
- A co z tobą i pozostałymi? Wszystko okej?
- Cóż, ja tak, ale reszty ostatnio nie widziałam.
Jak na zawołanie, z góry rozległo się odbite echem od ścian nawoływanie braci oraz dwójki ludzkich przyjaciół żółwia. Najwyraźniej na nich trucizna także przestała już działać i postanowili odnaleźć resztę ekipy.
- Tu, na dole! - odkrzyknęła im wilko-żółwica, pomagając towarzyszowi wstać. Znad krawędzi wychyliły się zaskoczone głowy.
- Co wy tam najlepszego wyprawiacie?!
- Poczekajcie na górze, zaraz do was dołączymy - odparł tylko Leo, po czym zaczął obmacywać pas w poszukiwaniu haków do wspinaczki.
- Na pewno dasz radę?... - Nysa posłała mu niepewne spojrzenie, gdy dostrzegła, co ten wyciągnął. Niebieskooki pokazał jej jedynie uniesiony kciuk, a następnie zbliżył się do ściany i rozpoczął wdrapywanie się. Hybryda obserwowała go jeszcze przez chwilę z lekkim powątpiewaniem, ale po kilku sekundach poszła w jego ślady.
Kiedy oboje docierali już na szczyt, pozostali nastolatkowie wyciągnęli do nich pomocną dłoń i wsparli w wydostaniu się z powrotem do tunelu.
- Wszyscy cali? - spytał od razu Leonardo, rozejrzawszy się po zgromadzonych.
- Nie wiem jak, ale ocaliłeś nas. Całą drużynę - odparł Raph. - Dzięki, stary.
- Nie ma za co.
- Zaraz, ale jak to „całą"? - wtrącił się Mike. - A co z Casey?
- Przecież tu stoję, bałwanie. - Jones skrzyżował ręce na piersi.
- Nie ty, Casey. Moja Casey!
Hokeista, rudowłosa oraz hybryda wymienili pytające spojrzenia.
- Stara kumpela Mikey'ego, pewnie się jeszcze poznacie - wyjaśnił pokrótce Leo. - Może zgarnęła swojego psa i wróciła do domu?
- Może. Ale co jeśli to jednak ją pożarł gigantyczny wąż z kanałów zamiast April?!
- Że co proszę? - O'Neil zrobiła zaskoczoną minę.
- Na pewno nic jej nie pożarło. Zaraz jej poszukamy - westchnął lider ze zrezygnowaniem.
- To lecę po deskorolkę, na czterech kółkach będzie szybciej! - Z tymi słowy ninja w pomarańczowej bandanie pomknął biegiem z powrotem do kryjówki.
- Przypilnujesz go, Raph? - poprosił Leo, zerkając na zielonookiego.
- Co? A niby po co?
- Znając jego możliwości, zaraz sam się gdzieś zawieruszy... To tylko na chwilę, niedługo do was dołączymy. Po prostu nie mam siły lecieć za nim sprintem.
Buntownik przewrócił tylko oczami, ale posłusznie ruszył za młodszym bratem. Czemu to zawsze on ma na głowie niańczenie go?
Ostatecznie jednak wyszło na to, iż tym razem zrobienie z niego opiekunki Michelangela było całkiem fartownym zbiegiem zdarzeń. Kiedy bowiem zielonooki dogonił piegusa i dotarł z nim do segmentu sypialnianego w kryjówce, chłopcy odkryli, iż żadne poszukiwania nie będą potrzebne - Casey znajdowała się właśnie tam, wciśnięta w kąt korytarza, z głową między kolanami i dłońmi splecionymi na potylicy w ramach prowizorycznej ochrony. Widząc ją, Mike od razu podbiegł do brunetki, usiadł przy niej, a następnie ją przytulił.
- Hej, Casey, już wszystko gra - zapewnił zmartwiony. - Nie wiem, co ci pokazały te głupie grzyboludy, ale to nieprawda, serio, więc głowa do góry... Masz ochotę na pizzę? Albo żelki? Albo pizzę z żelkami? Ja stawiam, wybierz, co chcesz. Po kilku gorących kawałkach na pewno zrobi ci się lepiej.
- Gdzie jest Car? - spytała dziewczyna półgłosem. Stojący parę kroków od nich Raph szybko się domyślił, iż musi chodzić o jej pupila.
- Pójdziesz go poszukać, Mikey?
- Ja? Ale... - Młodszy odsunął się nieco od nastolatki i skinął w jej stronę głową, wymownie patrząc na brata.
- Przecież z nią zostanę, głąbie. Ja nie mogę po niego iść, ten kundel mnie przecież nienawidzi. Zwab go jakimś żarciem albo coś.
Co prawda było to kłamstwo, jako że pies już po ich ostatnim spotkaniu ze Slashem zaczął względnie tolerować zielonookiego, aczkolwiek młodzian liczył, iż jego rozmówca o tym zapomni. I się nie przeliczył - Michelangelo niechętnie odkleił się od przyjaciółki, po czym posłusznie ruszył do kuchni poszukać jakiegoś wabika.
- Tylko się nigdzie nie szlajaj po drodze! - zawołał za nim buntownik, a następnie wrócił wzrokiem do mutantki. Wolał nie zostawiać jej sam na sam z Michelangelem, kiedy była w takim stanie. Jako jedyny wiedział o jej zdolnościach (o których mieli zresztą porozmawiać, ale jakoś się jeszcze nie złożyło) i nie chciał ryzykować, iż w napadzie strachu zrobi krzywdę młodszemu. Kto wie, może toksyna jeszcze jej do końca nie puściła? Bądź co bądź wciąż zachowywała się dziwnie... to znaczy, dziwniej niż zazwyczaj.
Po chwili wahania gad w czerwieni przysiadł się do towarzyszki, choć w pewnej odległości. W przeciwieństwie do piegusa nie zamierzał się na niej pokładać.
- To, yyy... mówiłaś, że jak się ta twoja bestyjka wabi? - spytał, kiedy cisza zaczęła się w jego odczuciu robić niezręczna. Szarooka jednak się nie odzywała, co trochę go sfrustrowało. Na szczęście zanim zdążył się na nią zirytować, w końcu padła odpowiedź:
- *Carnage.
- Milutko...
Brunetka prychnęła i zsunęła dłonie z głowy, po czym ukryła je między udami, unosząc lekko głowę, by jej nos znalazł się na poziomie kolan.
- Wyhodowali go do walk psów, nie nazwę go przecież Puszek.
- Walk psów? To chyba niezbyt legalne?
- Co ty nie powiesz.
Nastolatek tylko fuknął w odpowiedzi na jej zaczepkę.
- Jest dosyć duży jak na rottweilera, pewnie miałby szansę na niezłą karierę.
- To nie rottweiler. Znaczy, tylko w połowie, reszta to dog niemiecki. Na tę mieszankę zwykle mówi się weiler dane. I jego poprzedni właściciele raczej nie podzielali twojego zdania...
- To znaczy?
- Pozbyli się go. Był za mało agresywny, więc próbowali go zastrzelić i wywalić między odpady rybne w porcie. Ale ten bęcwał pociągający za spust na szczęście chyba miał zeza i nie umiał trafić jak należy, więc udało mi się go znaleźć jeszcze żywego i jakoś odratować.
- Co za... - Zmutowany żółw mimowolnie zacisnął pięści.
- Mhm. Siedząc tu, w kanałach, nawet nie wiecie, jakim Nowy Jork potrafi być bagnem...
Zanim ich rozmowa przybrała zanadto pesymistyczny charakter, przerwał ją odgłos pazurów stukających o beton. Zaraz potem zza zakrętu wyłonił się znajomy molos, a widząc swoją panią, pomknął do niej z radośnie merdającym ogonem. Raphaelowi przemknęło przez myśl, iż psom bojowym zwykle się je obcina, aczkolwiek nie zastanawiał się nad tym długo - może postrzelili go, zanim się za to zabrali, różnie bywa.
Zwierzak błyskawicznie dopadł do właścicielki i zaczął ją energicznie lizać, co od razu trochę poprawiło jej humor. Kiedy już się nieco uspokoił, dziewczyna podniosła się i otrzepała ubrania.
- Dzięki - zwróciła się do Michelangela. - Chyba powinnam już wracać.
- Tak szybko? - zasmucił się młodszy z braci.
- Odprowadzić cię albo coś? - dorzucił Raph, licząc, że może w ten sposób zostaliby na chwilę sam na sam i mógłby ją wreszcie podpytać o te jej dziwaczne moce. Brunetka jednak pokręciła głową.
- Damy sobie z Carnage'em radę sami. Do następnego - pożegnała się zdawkowo, po czym ruszyła do wyjścia, machając im jeszcze przed zniknięciem za rogiem. Po dzisiejszych wojażach zdecydowanie nie miała już ochoty na socjalizację. Mimo wszystko jednak musiała przyznać, że powrót do domu chyba jeszcze nigdy nie był dla niej aż tak stresujący...

* Carnage - (ang.) rzeź, masakra

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro