Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

Special - Halloween

Uwaga!!!

Wydarzenia z tej części dzieją się na samym początku pobytu Sab na Ziemi przed główną fabułą!

***

Im późniejsza nastawała pora, tym więcej ludzi pojawiało się na mieście. Nikt nie zwracał uwagi na mroźny, jesienny wiatr, który aż wył w uszach, ciemne chmury zakrywające co jakiś czas blask księżyca, czy upiorne ozdoby domów, w zamyśle mających straszyć, a w praktyce będące tylko klimatyczną ozdobą. Każdy, dziecko oraz nastolatek, był łakomy na słodycze lub uczestnictwo w halloweenowej zabawie, dlatego też ulice wypełniały teraz postaci duchów, zombie, wampirów, wilkołaków i innych przerażających stworów.

- Nie rozumiem, czym wszyscy się zachwycają. Przecież cukierki można kupować codziennie - zauważyła znudzona siedemnastolatka, niechętnie podążając za czteroosobową grupką dzieci przed sobą.

- Ale nie dostaje się ich za darmo - roześmiał się idący przy niej blondyn, któremu w ogóle nie przeszkadzało pilnowanie ich młodszej siostry. - Jejku, wyluzuj. To tylko jeden wieczór. Poza tym imprezy u Bena są co tydzień i jak na jedną nie pójdziesz, to nic ci się nie stanie.

- Dzisiaj Halloween, tłumoku! Czyli na tej są dosłownie wszyscy ze szkoły, bo to największa w całym roku! A kogo na niej nie ma? Nas! Bo musimy opiekować się nią. - Z niezadowoleniem wskazała na małą dziewczynkę przebraną w uroczy strój księżniczki, akurat odbierającą garść słodyczy od staruszki Megan.

Chłopak odpuścił sobie dalsze dyskusje z bliźniaczką i wrzucił do buzi kolejne czekoladki. Wiedział, że kłótnie z Rebeccą były bezsensowne, tym bardziej iż najczęściej ich zdania znacznie się różniły, a nie miał ochoty wdawać się z nią w kolejny spór, ledwo zakończywszy poprzedni.

- Daisy ma już prawie pełną siatkę. Obejdziemy jeszcze domy do końca ulicy i ja z nią wrócę, a ty sobie pójdziesz na przyjęcie. Pasuje? - zaproponował po chwili nieprzyjemnej ciszy między nimi.

- Nie mogłeś tak od razu? - Nastolatka prychnęła i pogoniła dzieciaki, które wesoło krzycząc i piszcząc, pobiegły dalej. - W ogóle czemu w tym roku nie idziesz? Ma być Lexi - przypomniała mu z cwanym uśmieszkiem, pamiętając, że jej brat jeszcze nie tak dawno podkochiwał się w szkolnej gwiazdeczce.

- I właśnie dlatego nie idę. Ostatnio się przed nią ośmieszyłem i nie mam odwagi spojrzeć jej w oczy - westchnął ciężko, kręcąc głową. - Porażka.

- Nie przejmuj się. Jeszcze na ciebie poleci - zachichotała i uśmiechnęła się do blondyna, by podnieść go na duchu. - Pójdziemy razem. Przecież nie będziesz się marnować w domu.

- Becca... - zaczął, przewracając oczami, jednak gwałtownie urwał, gdy spostrzegł, że grupka dziesięciolatków, których polecono im pilnować, gdzieś zniknęła. - Gdzie oni są?

Szatynka od razu przystanęła i rozejrzała się za młodszymi, a uświadomiwszy sobie, że nigdzie ich nie było, zbladła i nerwowo zrobiła kilka kroków do przodu.

- Daisy?! Lissy?! Matt?! Tim?! - zawołała spanikowana, patrząc wokół za zgubami. - Cholera, Daisy! To nie jest śmieszne!

- Zobacz. - Ethan odwrócił ją w stronę leśnej ścieżki, na której walały się papierki po cukierkach. - Wydaje mi się, czy poszli do tej rudery na skraju miasta?

- Do tej, gdzie podobno mieszka sam Diabeł? - wymamrotała Rebecca, przestępując z nogi na nogę.

Nie była tchórzliwą dziewczyną, a nawet śmiało mogła się określić mianem pewnej siebie, odważnej oraz przede wszystkim aroganckiej osoby, lecz mimo to niezbyt podobała jej się wizja łażenia po lesie, dodatkowo po zmroku, w wieczór Halloween i do opuszczonej, na wpół zrujnowanej rezydencji, którą każdy omijał szerokim łukiem. Co prawda nie wierzyła w zabobony odnośnie rzekomych mieszkańców willi lub morderstw, do których tam dochodziło, tyle że nie mogła również zaprzeczyć, iż budynek miał coś w sobie, co odpychało od siebie. Przedziwną aurę dającą znać, że z tamtym miejscem coś było nie w porządku i każdy, kto postawi na jego terenie stopę, marnie skończy.

- Idziemy. Jeśli nam się pogubią w lesie, to dopiero będzie problem. - Pierwszy zareagował nastolatek i z ociąganiem ruszył za ich podopiecznymi, kierując się śmieciami, jakie za sobą pozostawili.

- Mam złe przeczucia - powiedziała bardziej do siebie, niż do brata, ale podążyła za nim, rozglądając się bojaźliwie po otoczeniu.

Nigdy nie przepadała za spacerami po lesie, co spowodowane było starą urazą. Jeszcze jako dziecko została nastraszona przez kuzynów, że mieszkały tu zjawy, które tylko czekały, żeby ją porwać, zamknąć w jaskini w środku lasu i pożreć. Po tym głupim żarcie krewnych przez pięć lat miewała traumy, kiedy to pod wpływem gwałtownych emocji wpadała w panikę i nie chciała wracać ze szkoły do domu, gdzie na tyłach posesji rozpoczynała się granica drzew. Musiała uczęszczać na sesje z psychologiem, czasem brać tabletki i pozostawać w otoczeniu innych, a choć od tamtego ciężkiego okresu minęło dobre parę lat, to niechęć do lasów dalej tkwiła gdzieś głęboko w jej umyśle.

- Nienawidzę Halloween - szeptała co chwilę, żeby się uspokoić i wmówić, że to tylko kolejny, zwykły wieczór, jak każdy inny. Choć podświadomość szeptała jej, iż nie do końca tak było.

Miała dość lasu i otaczających ją gęstych drzew, przez które odnosiła wrażenie, że ktoś ich obserwował, jednak zmieniła zdanie, kiedy wyszli na szosę i stanęli naprzeciw opuszczonego domu. Ogromny, w większości zarośnięty bluszczem, stał w mroku, oświetlony jedynie blaskiem księżyca nadającego mu jeszcze większej grozy. Wielkie okna zasłonięte ciemnymi kotarami wyglądały, jakby specjalnie ukrywały potwornych domowników, odrapane, zakryte przez rośliny ściany budynku zdawały się chronić go przed wzrokiem nieproszonych gości, a żwirowy podjazd blokowały gęste krzewy i ciernie, nawet niepozwalające przepuścić do rezydencji. Oprócz nich wokół nie było żywej duszy, włączając w to zwierzęta, które poukrywały się w swoich kryjówkach i schronieniach, byleby nie narazić się bytom mieszkającym w starej willi.

- Daisy! - krzyknął chłopak, dostrzegając na kamiennych schodach budynku ich zguby i od razu szybko oddalił się od bliźniaczki w stronę młodszej siostry i jej znajomych. - Hej, co wy tu robicie? Ile razy wam mówiliśmy, że macie trzymać się od tego miejsca z daleka? Chodźcie, zbierajmy się stąd.

- Ale my chcemy cukierki! - zaprotestowała koleżanka jego siostry w stroju wróżki i szybko zadzwoniła do drzwi.

We wnętrzu rezydencji natychmiast rozbrzmiał niski, dudniący dźwięk. Rebecca skrzywiła się, czując nieprzyjemne wibrowanie w klatce piersiowej od tego niskiego dzwonku, który, mimo że stary, nadal działał. Melodia wiekowego mechanizmu o dziwo zabrzmiała dość przyjemnie, gdyby nie to, iż była tak głośna, że obudziłaby nawet umarłego i w otaczającej ich ciszy wydała się szczególnie upiorna.

- Widzicie? Nikogo nie ma. To miejsce jest opuszczone. A teraz wracamy, wystarczy wam cukierków do przyszłego roku - odezwała się w końcu, wymieniając z bratem porozumiewawcze spojrzenia i zmusiła się na uśmiech do młodszych. - No, na co czekacie? Już, wracamy.

- Ten dom nie jest opuszczony. Tam ktoś był - zaprzeczył spokojnie przebrany za kowboja Tim i wskazał na okno w pokoju na piętrze. Jako jedno z nielicznych, podczas opuszczania budynku przez poprzednich lokatorów nie zostało zasłonięte i dawało tym samym możliwość zerknięcia przynajmniej odrobinę do środka pomieszczenia.

- To niemożliwe. Dobrze wiecie, że tu od dawna nikt nie mieszka i... - Pokręcił głową blondyn i chciał jeszcze coś dodać, kiedy nieoczekiwanie drzwi przed nimi bezszelestnie się uchyliły.

Ethan zerknął zaskoczony na Beccę, która zszokowana i wystraszona niespokojnie postąpiła kilka kroków w tył, byleby oddalić się od ciemności panującej w domu. W nos załaskotał ją nieprzyjemny zapach stęchlizny, wilgoci i po prostu starości, co jeszcze bardziej zniechęcało do wkroczenia w głąb rezydencji, jednak dzieciom to nie przeszkadzało. Roześmiały się i widząc słabe światło dobywające się ze środka, ufnie weszły w mrok.

- Nie idź. Coś jest nie tak. Proszę, chodźmy stąd. Wezwiemy pomoc, przyjedzie policja i oni to sprawdzą oraz poszukają małych. - Dziewczyna poprosiła błagalnym głosem chłopaka, który sam nie wyglądał na zbyt chętnego do zwiedzania, lecz poczucie obowiązku zwyciężyło.

- Ty tu zostań. Ja pójdę sprawdzić, o co chodzi i jeśli nie wrócę za piętnaście minut, to zadzwoń po... kogokolwiek - zdecydował po chwili wahania i delikatnie ścisnął dłoń siostry, trzymającej jego w żelaznym uścisku.

- Zwariowałeś? Dzisiaj Halloween! Nie zostanę tu sama! Wolę iść z tobą i tam zginąć, niż tu siedzieć i umierać z przerażenia! - prychnęła i zebrawszy się w sobie, niepewnie otworzyła szerzej drzwi i rozejrzała się dookoła. - Halo?

Spodziewała się wszystkiego. Opustoszałą i zupełnie zniszczoną przez szmat czasu ruderę, gruzowisko i istną ruinę, a nawet wypełnioną duchami miejscówkę, skąd wszyscy uciekaliby z krzykiem. Nie przypuszczała tylko, że w środku willa może wyglądać zupełnie inaczej niż na zewnątrz. Zadbana, wysprzątana, gustownie udekorowana obrazami, rzeźbami i zdobieniami oraz przypominającą jak z jakiegoś film, gdzie zaraz miał się odbyć bal. A na środku holu stały dzieci i wesoło rozmawiały z kucającym przy nich mężczyzną, który wrzucał im do siatek całe garści słodyczy.

- Dobry wieczór. Przepraszamy za to najście, nie wiedzieliśmy, że ktoś tu mieszka. Po prostu moja siostrzyczka i jej przyjaciele postanowiły obejść dosłownie wszystkie domy, włącznie z tym - przywitał się grzecznie Ethan, stając zaraz obok bliźniaczki, która nadal się go trzymała i zachwycona rozglądała po posiadłości.

- Nie ma problemu. Cieszę się, że ktoś się pofatygował i zaszedł aż tutaj. Zazwyczaj ludzie omijają mój dom szerokim łukiem, zwłaszcza w Halloween, przez co rzadko miewam gości. - Nieznajomy podniósł się z klęczek i uśmiechnął przyjacielsko do rodzeństwa.

Uwadze Rebecci również nie umknął niecodzienny wygląd tajemniczego gospodarza rzekomo opuszczonej willi. Pierwszy raz spotykała się z osobą o nie siwych, lecz śnieżnobiałych włosach z czarno-niebieskimi pasemkami, co u trzydziestoletniego faceta w ogóle nieczęsto się widywało pasemka w tak oryginalnych kolorach, z tak intensywnie błękitnymi oczami, jakby w ich głębi skrzyły się ogniki o tej barwie i w dodatku kogoś o takiej urodzie. Co prawda nigdy nie ciągnęło ją do starszych mężczyzn, jednak nie dało się zaprzeczyć, że ten stojący przed nią, wręcz powalał swym pięknem na kolana, przypominając anioła.

- Wejdziecie? Na dworze jest dość zimno, a po obchodach domóstw pewnie zmarzliście - zaoferował życzliwie i nim nastolatkowie zdążyli odpowiedzieć, ich podopieczni entuzjastycznie przytaknęli i zniknęli, wbiegając do salonu.

- Chyba nie mamy wyboru - zgodził się Ethan, zdobywając się na lekki uśmiech i ruszył za starszym, a wszedłszy do pokoju, przystanął.

- Co jest? - zapytała go Becca, zdezorientowana nagłym zatrzymaniem się nastolatka i popatrzyła tam gdzie on. - Och... Hej! - zagadała do czarnowłosej dziewczyny mniej-więcej w ich wieku, która w milczeniu przyglądała się nowoprzybyłym.

- Poznajcie moją córkę, Sabrielę. Od przyszłego tygodnia zacznie uczęszczać do waszej szkoły i z tego, co widzę, to chyba jesteście rówieśnikami. - Nieznajomy przedstawił im brunetkę o równie niebieskich oczach jak jego, a ta tylko uśmiechnęła się kpiąco, patrząc rozbawiona na ojca.

- Darujmy sobie te uprzejmości, tato. Szkoda tracić na to czas. - Nowa przewróciła oczami i wstała, po czym podeszła do bliźniąt, mierząc je od stóp do głów. - Daleko się zapuściliście po te słodycze. Po drodze nic na was nie zapolowało?

- Sab, nie strasz naszych gości - zganił ją mężczyzna, choć dało się dostrzec cień uśmiechu na jego twarzy i podszedłszy do gromady dzieci bawiących się na dywanie, dał im resztę cukierków. - Zrobić wam coś do picia?

- Nie, dziękujemy. My tylko na chwilę - zaprzeczył szybko blondyn, instynktownie wyczuwając, że z lokatorami willi było coś nie tak, a następnie przykucnął przy Daisy i wziął ją na ręce, przez co dziewczynka upuściła siatkę ze swymi zdobyczami. - Naprawdę musimy iść. Dziękujemy za gościnę, ale rodzice na nas czekają i...

- Przecież ledwo co przyszliście. Zostańcie jeszcze trochę. Mieszkamy na odludziu i nieco brakuje nam towarzystwa, więc zostańcie - poprosiła słodkim głosikiem niebieskooka, zbliżając się do chłopaka i oparła dłoń na ramieniu Ethana, a wtedy ten natychmiast z powrotem odłożył siostrę i jak zahipnotyzowany, podążył wzrokiem za Sabrielą.

- Już późno. Rodzice będą się martwić - odważyła się odezwać Becca, która od dobrej chwili wpatrywała się w coraz bardziej sennych dziesięciolatków i zaniepokojona spojrzała na pana domu, a wtedy jej serce zamarło.

Wcześniej błękitne oczy jegomościa, teraz były całkowicie czarne i wpatrywały się w nią, jakby chciały przejrzeć na wylot i dostrzec każdy skrawek jej duszy. Jednocześnie włosy również przybrały ten sam kolor, gdzieniegdzie poznaczone jedynie granatowymi pasemkami, zaś pod elegancką koszulą na ramionach dało się dostrzec ciemne wzory tatuaży, w tym jeden główny, przedstawiający odwrócony pentagram.

- Ethan! - pisnęła i cofając się, zwróciła do brata, na którego widok wydała z siebie tym razem przenikliwy wrzask.

Blondyn, jeszcze przed chwilą siedzący na kanapie z nowo poznaną dziewczyną, aktualnie nawet nie słyszał już głosu szatynki. Jego odchylona głowa spoczywała na oparciu siedziska z oczami szeroko otwartymi i wpatrzonymi w sufit, ręce leżały bezładnie po obu stronach nieruchomego ciała, a z poderżniętego gardła obficie wypływała krew. Lecz w całej tej scenie najbardziej przerażająca była Sabriela, która jak gdyby nigdy nic zbierała tryskającą krew do kieliszka, by następnie wypić ją jak wino.

- A zawsze tak marudzisz na Halloween - roześmiała się demonica, patrząc znacząco na ojca. Ten w międzyczasie zajmował się nieprzytomnymi dziećmi, odbierając ich ciałom dusze i umieszczając je w dziwnych koralikach zawieszonych na breloku. - Ty masz nowe zdobycze, a ja pożywkę - zachichotała i schowawszy pazury, uśmiechnęła się do Becci. - Masz brązową aurę. Beznadziejna z ciebie wzorowa uczennica, co?

- Cz-czym jesteście? Czego chcecie? - wydukała przerażona dziewczyna, dopiero po dobrej chwili odzyskując nad sobą panowanie i zrobiła krok w tył, w tym samym momencie zahaczając się o dywan i przewracając na podłogę.

- W sumie, to od ciebie niczego. Na razie i tak należysz do Piekła, więc twoja dusza jest nasza - spostrzegł z zadowoleniem mężczyzna, odsuwając się od zwłok gromadki maluchów i skupiwszy na nastolatce swoją uwagę, przybrał ludzką postać. - Jak się nazywasz?

- M-mój brat... i siostra... - wyszeptała zamiast tego, wpatrując się w truchła rodzeństwa, których widok w przeciągu tych kilku sekund zdążyły już wyryć się jej w pamięci. - Ethan... i Daisy...

- Jak się nazywasz? - powtórzył zirytowany, ostrym spojrzeniem uciszając śmiejącą się cicho córkę i przyklęknął przy drżącej ze strachu szatynce. - Więc?

- Rebecca - odpowiedziała w końcu, patrząc na niego ze łzami w oczach. - Proszę, wypuśćcie mnie. Nic nikomu nie powiem, coś wymyślę i skłamię, tylko proszę, pozwólcie mi odejść.

- Spokojnie, właśnie to zamierzam z tobą zrobić - przytaknął z szerokim, wręcz niepokojącym uśmiechem i wstał, kładąc dłoń na jej ramieniu i niezauważalnie rzucając na nią urok, o czym świadczyła tylko smuga czarnego dymu wnikająca w jej skórę. - Tylko że jest jeden haczyk.

- Jaki? - wyszeptała, próbując się opanować i otarła sobie łzy, mimo że wzrok dziewczyny bezustannie wracał do ciał jej bliźniaka i dzieci.

- Wyślę cię gdzieś, a ty znajdziesz moją znajomą i jej to przekażesz. Jasne? - wyjaśnił i podał Becce czarną kopertę, a śmiertelniczka kiwnęła w końcu głową, schowała list do kieszeni kurtki i powoli podniosła się z ziemi.

- A jak zapyta od kogo? - spytała cicho, oddychając głęboko, bo zaklęcie zaczęło działać i wpływać na psychikę nastolatki, odbierając jej wszelkie uczucia i emocje, a wspomnienia zamazując. - Kim jesteście?

- Powiedz, że Lucyfer potrzebuje jej pomocy. Więcej nie musisz nic wiedzieć - poinstruował ją i pstryknął palcami, wysyłając zdziwioną tą informacją dziewczynę do innego kraju, a odwróciwszy się, napotkał pytający wzrok córki. - No co?

- Planowałeś to od samego pojawienia się tu, prawda? - Sabriela parsknęła śmiechem i machnęła ręką w stronę martwych ludzi, którzy w mgnieniu oka stanęli w błękitnych płomieniach, niszcząc wszelkie ślady dokonanego morderstwa. - Kogo szukasz, tato?

- Starej znajomej. Zbliża się czas, kiedy będzie nam ona bardzo potrzebna. A zawsze warto mieć asa w rękawie. - Wzruszył ramionami, delikatnie uśmiechając się do zdezorientowanej brunetki. - Nie martw się. Ciebie w większości nie będzie to dotyczyło. Obecnie masz inne zmartwienie na głowie, czyż nie?

- Znalezienie demona od plagi? - potwierdziła z prychnięciem i skrzywiła się nieco. - Może ta twoja znajoma załatwiłaby i tę sprawę?

- René i ganianie za demonem? - zaśmiał się cicho, przecząc głową i zerknął rozbawiony na Sab. - Nie. Ona przyda nam się później. Teraz ty musisz się wykazać. Dasz radę?

- Dam, tatusiu. Spokojna głowa. Nawet anioły mi w tym nie przeszkodzą - zachichotała i napiła się krwi, wyjątkowo będąc bardzo spokojna i dobrej myśli co do danej jej misji.

- Żebyś się nie zdziwiła, Sab. Oj, żebyś się nie zdziwiła.

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro