Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

Rozdział 93

Kolejne uderzenie w drzewo i kolejna fala bólu, która przetoczyła się przez moją zaciśniętą w pięść rękę. Mimo że już od dobrych dziesięciu minut skórę na kostkach dłoni miałam zdartą aż do krwi, zupełnie nie zwracałam na to uwagi i jak w transie waliłam w pień starego drzewa, próbując się na nim wyżyć. Pewnie dziwnie to wyglądało, gdy tak stałam w środku lasu, otulona mrokiem nocy, gdzie za jedyne światło służył mi śnieg odbijający promienie księżyca, a ja i tak jak nienormalna niszczyłam rośliny, jednak tym sposobem wreszcie dawałam upust emocjom. Od dawna je w sobie dusiłam, pozwalając za to dojść do głosu przygnębieniu i bezsilności, wzbudzonym przez nadal trwające poszukiwania demona od plagi, lecz teraz, z dala od innych, instynkt stworzenia Piekła całkowicie przejął nade mną kontrolę. To była chwila, gdy nagle z pazurami rzuciłam się tak właściwie na nic, tylko po to, by rozładować buzującą we mnie energię, a gniew skutecznie nakręcał do dalszej walki z wyimaginowanymi przeciwnikami.

- Kurwa, nic do niego nie czuję, jasne?! - podparłam się w końcu o pień, oddychając głęboko dla uspokojenia, gdy w głowie nadal słyszałam kpiny Aidena, który nawijał o moim rzekomym zauroczeniu w Asie. - To anioł. Nie mogę. - wymamrotałam i oparłszy się plecami o drzewo, osunęłam się pod nie, siadając na nieośnieżonym skrawku ziemi.

Spuściłam głowę i objęłam ramionami podkulone kolana. Siedząc tak osamotniona na jakimś zadupiu, otoczona jedynie ciemnością i chłodem, powoli zaczynałam dopuszczać do siebie wspomnienia sprzed paru godzin oraz dni. Spotkanie z Verielem, pocałunek z Astrielem, rozmowę ze znajomymi. Za dużo tego. Nie wspominając już o planach przywołania mieszańca i zbliżającej się konfrontacji z nim. Musieliśmy go znaleźć. To była nasza ostatnia deska ratunku, bo następnej szansy już byśmy raczej nie dostali od Lucyfera. Przed przybyciem ojca do tego wymiaru dzielił nas równy tydzień, a im bliżej ostatecznego terminu, tym stawałam się coraz bardziej nerwowa. Szczerze mówiąc, sama nie wiedziałam, czemu tak reagowałam, bo należałam do tej nielicznej grupy osób z Ziemi, którym nic nie groziło, gdyby się tu pojawił. Pod warunkiem, że nie dotarłoby do niego zdjęcie, które podobno posiadał już każdy ze szkoły. Cholera jasna, niepotrzebnie narobiłam sobie problemów, zawierając z Asem jakiekolwiek znajomości. Już pierwszego dnia, jak tylko się tu pojawił, powinnam była go całkowicie zignorować i nie reagować na jego zaczepki. Może dzięki temu nigdy nie doszłoby do takiej sytuacji jak ostatnio, a mi nie groziłoby wylecenie z Piekła. Choć... w sumie to był tylko pocałunek i tyle. Nadal nic mnie z Asem nie łączyło, przez co nie powinnam przecież aż tak oberwać. Tata pewnie by to zrozumiał... Albo też i nie, przez co jednak dotrzymałby swojej obietnicy wyrzeczenia się własnej córki.

- Ja pierdolę, w co ja się w ogóle wpakowałam. - westchnęłam ciężko i podniosłam wzrok akurat w chwili, by zauważyć, jak podejrzany cień przemknął w zaroślach. Od razu poderwałam się z ziemi, na krótki moment zapomniawszy o czarnych myślach i czując gwałtowny przypływ mocy, przywołałam sztylety. Czas jak zwykle zwolnił, kiedy adrenalina wybuchnęła mi w żyłach, ale mimo to tajemnicza istota nadal poruszała się z zadziwiającą prędkością między drzewami. - Kim jesteś?! Pokaż się! I tak cię widziałam! - krzyknęłam w ciemność, a gdy poczułam czyjś oddech na karku, odwróciłam się na pięcie i zaatakowałam ostrzem w miejscu, gdzie spodziewałabym się intruza. Nie przewidziałam tylko, że postać pod naporem broni rozmyje się i ukaże metr ode mnie bez żadnego zadrapania, śmiejąc się groźnie.

- Spudłowałaś. - zauważył z kpiną potwór, a ujrzawszy go, na krótki moment odebrało mi mowę.

Jeszcze nigdy nie widziałam bestii o takim wyglądzie. Ani na Ziemi, ani w Piekle, lecz z Nieba ona na pewno nie pochodziła. Na pozór przypominająca po prostu przerośniętego wilka i będąca mojego wzrostu, a nawet wyższa, nie należała do wilkołaków czy zmiennych. Gęste cienie kotłowały się wokół niej, sprawiając wrażenie, jakby to właśnie one tworzyły smukłe, choć masywne cielsko, ozdobione dodatkowo kolcami na grzbiecie. Pysk był wydłużony i najeżony kłami, z których skapywał jad, a nieco wyżej niebezpiecznie błyskały krwistoczerwone ślepia. Z każdym powolnym krokiem, jego niepokojąco długie i ostre jak brzytwa szpony orały w śniegu głębokie ślady, natomiast sama aura stwora pulsowała niepokojąco i zaskakiwała złem, jakie roztaczała. Nawet ja czułam się słaba oraz bezbronna w obecności wilczura.

- Czym jesteś? - wyszeptałam oszołomiona, wpatrując się w kreaturę, która tylko się szyderczo uśmiechnęła i podeszła bliżej. - Nie pochodzisz z Podziemia. Nie ma tam takich demonów.

- Bo nie jestem z twojego wymiaru, Sabrielo. A do tego trafiłem tylko przez przypadek. W końcu kto by pomyślał, że pewnego dnia powróci mieszaniec, który będzie miał na usługach Przedwiecznych, prawda? - zaprzeczył rozbawiony, uważnie mi się przyglądając, choć na razie stałam i jedynie wpatrywałam się w mego rozmówcę. - I uprzedzając twoje pytanie, nie, to nie ja bawię się w plagę samobójstw. Mam inne sprawy na głowie niż uganianie się za irytującymi śmiertelnikami, by ostatecznie ich zabić. Choć w sumie jak na razie uganiam się za tobą i to tylko dlatego, że Astriel ma takie widzimisię.

- Chwila. As cię tu przysłał? - zapytałam poirytowana i otarłam z dłoni krew, jednocześnie lecząc rany. - Więc powiedz mu, żeby się ode mnie odpieprzył, bo mam tego skurwiela serdecznie dość.

- Astriela, czy raczej tych uczuć, jakie w tobie budzi? - spostrzegł nieznajomy, chichocząc cicho i przystanął, gdy odruchowo przygotowałam już sztylety do walki. - Odpuść. Nie przyszedłem tu by z tobą walczyć, pobawisz się zaraz z prawdziwymi kundlami. Mimo że oglądanie jak się bijesz z drzewami, było dość zabawne.

- Dobra, gadaj kim jesteś. Jakbyś jeszcze nie zauważył, nie mam zbytnio humoru na wygłupy, więc albo gadasz, albo spieprzasz stąd w tej chwili, nim cię zabiję. - powiedziałam ostro, jednak stworzenie prychnęło, zaczynając krążyć po polance. - Jednym z Przedwiecznych?

- Nie porównuj nas, Sabrielo, nie mam z tymi idiotami nic wspólnego! To jedynie silne istoty, które podlegają rozkazom Boga. Ja w przeciwieństwie do Jeźdźców Apokalipsy działam na własną rękę oraz niezbyt interesują mnie ludzie, a przybyłem na Ziemię tylko dlatego, że jakiś kretyn wykorzystuje mych poddanych do własnych celów. - zaprzeczył rozdrażniony, za to jego oczy gniewnie zajaśniały.

- Jak to "wykorzystuje twoich poddanych"? - spytałam ostrożnie, bezustannie obserwując ruchy bestii, jednak ta przystanęła, nie ruszając się z miejsca. - Dlaczego za mną łazisz? Tylko dlatego, że Astriel ci kazał?

- Zostałem jego chowańcem, muszę robić, co mi każe. - wreszcie raczył udzielić mi konkretnej odpowiedzi i westchnął ciężko, dostrzegłszy me zdezorientowanie. - Wkrótce wszystko zrozumiesz. Los jeszcze wiele przed tobą skrywa. Za to jeśli mój plan się powiedzie i aniołek raczy mi pomóc, może dowiesz się rzeczy, o których nigdy ci się nawet nie śniło, Sabrielo.

- Jaki plan? - nie miałam zamiaru tak łatwo odpuścić i kontynuowałam wypytywanie, mimo że istota umilkła. - A powiesz chociaż jak się nazywasz?

- Moje imię to akurat twoje najmniejsze zmartwienie. - spojrzał znacząco na coś za mną, uśmiechając się złośliwie i w tej samej chwili wiedziona impulsem zrobiłam unik, a czyjaś łapa przemknęła w powietrzu akurat tam, gdzie jeszcze ułamek sekundy wcześniej była moja głowa.

Spojrzałam rozeźlona na nowych przeciwników, tym razem jak najbardziej realnych. Trzy wilkołaki, plus jeszcze ich alfa, który chciał urządzić moją dekapitację. Już na pierwszy rzut oka szło się domyślić, że należeli do buntowników, bo ich aury wrogo pulsowały oraz szykowali pazury do ataku, cicho warcząc. Cholera, ci to zawsze mieli wyczucie czasu i potrafili przeszkodzić w najmniej odpowiedniej chwili. Po prostu byli w tym mistrzami, bo to nie pierwszy raz, kiedy przeszkadzali mi podczas rozmowy z kimś.

- Księżniczka. Nareszcie cię znaleźliśmy. - odezwał się przywódca watahy i roześmiał drwiąco, kiedy wraz z resztą otoczyli mnie. Ta, jakby to miałoby mi uniemożliwić ucieczkę. Chyba kretyni zapomnieli, że posiadałam jeszcze skrzydła do dyspozycji. - Ostatnio bardzo rzadko wychodziłaś na miasto, czyż nie?

- Jakbyście nie zauważyli, zrobiło się zimno na dworze, a ja jestem przyzwyczajona do nieco cieplejszego klimatu. - z trudem zachowałam spokój, choć byłam bliska rzucenia się na kundle. - A teraz wybaczcie, ale przerwaliście mi w rozmowie z... - ucięłam, bo gdy spojrzałam w stronę cienistego nieznajomego, po jego niedawnej obecności zostały tylko ślady w śniegu. - Nieważne. Czego chcecie?

- My? Niczego. To szef kazał cię do siebie przyprowadzić. Co prawda prosił, żebyśmy zachowali pokojowe nastawienie, jednak dostaliśmy pozwolenie na użycie siły w razie potrzeby. - wyjaśnił alfa, zmierzając w mym kierunku, ale wystarczyło jedno ostrzegawcze spojrzenie, by go zatrzymać.

- Kim i czym jest wasz szef? Gdzie go mogę znaleźć? - zadałam pytanie, mordując wzrokiem całą gromadę, lecz beta tylko parsknął śmiechem i się zbliżył.

- Chodź z nami, to się przekonasz. - zaproponował z błyskiem w zielonych oczach, najwidoczniej myśląc, że tak po prostu dam się podejść i jak potulny baranek z nimi pójdę.

- Po moim trupie. Nigdzie z wami nie idę. - prychnęłam lekceważąco, a wtedy wszystkie wilkołaki zawyły i jak na zawołanie rzuciły się na mnie.

Instynkt ponownie nie zawiódł. Pozwoliłam mu przejąć nad sobą kontrolę i kiedy byłam już w zasięgu szponów alfy, odruchowo uderzyłam go sztyletem w pysk, tworząc przez to głęboką ranę między oczami. Rozległ się tylko cichy trzask, gdy przy okazji przebiłam mu czaszkę i wiedząc, że prędzej czy później załatwi go uszkodzenie mózgu, mocą odrzuciłam kundla na drzewo, w które uderzył i padł bez tchu na ziemię. Jego kompani natychmiast odczuli rany przywódcy, bo zaskomleli żałośnie i skulili się, nie będąc już tacy pewni swego. W oczach najmniejszego i raczej najmłodszego wilka widniało zwątpienie oraz przede wszystkim strach, jakby od samego początku zdawał sobie sprawę, że ta akcja nie skończy się dla nich dobrze. Aż zrobiło mi się go żal, przez co odpuściłam sobie męczenie biedaka i po prostu w mgnieniu oka poderżnęłam mu gardło. Biel śniegu ustąpiła czerni krwi, a jego cielsko runęło w zaspę.

- Dwójka z głowy, została jeszcze połowa. - zaśmiałam się pod nosem i robiąc zwinny unik przed atakującym betą, przy okazji wpadłam wprost na jego ostatniego żywego koleżkę.

Stwór zdążył wydać z siebie przeraźliwy ryk, nim wbiłam mu sztylet w serce i silnie kopnęłam w jego klatkę piersiową. Rozległ się nieprzyjemny odgłos łamanych kości i gdy reszta ciała poleciała do tyłu, ja złapałam za łeb wroga, po czym pociągnęłam do siebie, przez co tułów zwierzęcia trafił na jedną stronę polany, a głowa na drugą.

- Zapłacisz mi za to! - wrzasnął wściekle pozostały przy życiu wilkołak i nim zdążyłam jakkolwiek zareagować, poczułam potężne uderzenie, a jego szpony rozorały mi skórę na brzuchu. W uszach pojawiło się tylko nieprzyjemne piszczenie i szum w chwili, kiedy odrzucona uderzyłam o głaz na obrzeżach łączki, za to wzrok mi się zaćmił. - Teraz to ja cię zabiję!

Otępiała zdążyłam zarejestrować jeszcze, jak wielkie bydle mknie przez dzielące nas kilka metrów i następnie wyskakuje ku mnie z obnażonymi kłami oraz pazurami, zbliżając się z zatrważającą prędkością. Odruchowo przymknęłam oczy, gdy poczułam rozdzieraną na policzku skórę, a następnie pole widzenia zasłoniła mi już tylko krew.

***

Uprzejmie informuję, że za pytania typu "Kiedy następny rozdział?" będę przesuwać datę pojawienia się następnej części o tydzień do przodu. :)

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro