Rozdział 91
- W sobotę odbieram od chłopaków składniki na eliksir, którego trzeba użyć podczas rytuału. Więc wydaje mi się, że wieczorem go zrobię i w niedzielę, w ostateczności w poniedziałek będziemy mogli wypróbować zaklęcie. Tylko oby się udało, bo mamy naprawdę mało czasu przed pojawieniem się mojego ojca na Ziemi, a tego przecież nikt nie chce. - poinformowałam Aidena, będąc przy szafce i schowałam do niej kurtkę, mimo wszystko teraz doceniając wysoką temperaturę w szkole, gdy na dworze za to było zimno jak cholera.
- Od chłopaków, czyli od kogo? - spytał zdezorientowany blondyn, który stał oparty o ścianę obok mnie i przyglądał się, jak męczę się z własnymi włosami, próbując doprowadzić je do ładu.
- Nie jestem jedynym demonem w okolicy. Kojarzysz ten klub w bocznej uliczce w centrum miasteczka? Ten, którego istnienie w teorii jest ukrywane przed dorosłymi? - roześmiałam się i spięłam niesforne kosmyki w niedbałego koka, po czym z trzaskiem zamknęłam drzwiczki szafki. - Jego główni właściciele, którzy pracują też jako bramkarz oraz barman to moi kumple.
- Oni? Byłem tam sto razy i nigdy bym nie pomyślał, że to mieszkańcy Piekła. - zdziwiony mruknął pod nosem, marszcząc brwi z zastanowieniem. - No to teraz rozumiem czemu ostatnio ojciec stwierdził, że muszę popracować nad spostrzegawczością i ostrożnością wobec was.
- Co w ogóle z twoimi rodzicami, Aiden? Ani razu ich nie widziałam na oczy i nie wiem czego się spodziewać. To też łowcy? - zainteresowałam się, unosząc pytająco brew, a nastolatek tylko wzruszył ramionami.
- Z tego co wiem, to podobno najlepsi. Jednak mnie trudno to stwierdzić, biorąc pod uwagę, że widuję ich parę razy w miesiącu. Wczoraj akurat wrócili na święta i to chyba jedyny czas w roku, kiedy rzeczywiście mają wolne i nikt nie wydzwania do nich co chwilę w interesach. - przyznał z ciężkim westchnięciem, kręcąc głową. - Do bani z takimi rodzicami.
- Nie marudź. Mogło być gorzej. Przynajmniej twój ojciec nie jest Diabłem. Choć o dziwo nie jest tak źle i dzieciaki aniołów, z tego co mi mówił Astriel, mają znacznie gorzej.- parsknęłam śmiechem, znacząco na niego patrząc. - A skoro już mowa o ich bachorach. Skąd wytrzasnąłeś Veriela? Wyrzucono go z Nieba jakieś sto lat temu i od tamtego czasu wszelki ślad po nim zaginął.
Do dziś pamiętałam tę wielką aferę, gdy nagle syn jednego z najwyższych archaniołów okazał się być zdrajcą. Choć prawdę mówiąc, jedyne co robił nie tak, to ignorowanie rozkazów Michaela i reszty. Nie sabotował, nie pracował dla Piekła, a jedyna rzecz, która nie spodobała się innym, to przespanie się z Naamą, której nigdy więcej nie spotkał. Najwidoczniej Najstarszym tyle wystarczyło, by wydać na niego wyrok równoznaczny z karą śmierci, bo wszyscy doskonale wiedzieli, iż pozbawione mocy anioły na Ziemi stanowiły świetną zwierzynę łowną dla mieszkańców Podziemia.
- Spotkaliśmy się w Nowym Jorku. Każdej nocy przewija się tam wiele stworzeń z waszych wymiarów, ale przyznaję, że tym razem po prostu dopisało mi szczęście. Dosłownie na niego wpadłem, gdy wchodziłem do jakiegoś baru. - wyjaśnił wesoło, widocznie dumny z siebie, że tym razem się nie ośmieszył. - Aniołek do nas dołączył dopiero pod twoją chatą.
- To jakim cudem przekonałeś go do przyjechania tutaj? Veriel to sukinsyn i pierwszy raz w życiu widziałam, żeby zgodził się na współpracę. Zazwyczaj wolał działać w pojedynkę. - zauważyłam ponuro, jednak śmiertelnik tylko się zaśmiał.
- Przyjaźnię się z Benem i Marco. Mam już wprawę w rozmowach z takimi typkami. - zakpił sobie, na co przewróciłam oczami. - Za to tobie radzę ćwiczyć jak przestać wkurzać Asa, bo właśnie idzie tu wściekły. Co mu zrobiłaś?
Mało brakowało, a wcięłabym się mu między słowa i poprawiła go, że raczej przyjaźnił się z nimi, bo teraz prawdopodobnie stanowili oni naszych wrogów, lecz w ostatniej chwili ugryzłam się w język i darowałam sobie tę uwagę.
- Nic. - wymamrotałam i zerknęłam przez ramię, gdzie w oddali dostrzegłam oślepiająco jasną aurę anioła, która stawała się tak intensywna jedynie, gdy coś naprawdę poważnie wyprowadziło go z równowagi. - Może tym razem to twoja sprawka?
- Nie ma opcji. Od imprezy, gdzie prawie złamał mi nos, wolę mu się nie narażać. - zaprzeczył rozbawiony, wycofując się. - Powodzenia, księżniczko. - rzucił jeszcze na odchodne, po czym uciekł w boczny korytarz.
- Sabriela! - jak tylko usłyszałam ostry głos bruneta, przeszły mnie nieprzyjemne dreszcze, a moc przemknęła pod skórą, szykując się jakby co do walki. - Czy ty sobie żarty robisz?!
- W sensie? - zapytałam spokojnie, nie mając zamiaru pozwolić emocjom dojść do głosu i udawszy znudzenie, odwróciłam się do chłopaka i podeszłam nieco w jego stronę. - Co takiego okropnego znowu wykombinowałam, że ponownie się wydzierasz na prawie niewinną demonicę?
- To ty nasłałaś na mnie Sheilę, prawda? Po co? Żeby uwiodła, rozkochała w sobie, porzuciła i tym samym złamała serce, przez co miałabyś ze mną spokój? - spytał zirytowany, jak zwykle bezbłędnie rozpracowując mój plan.
- S-skąd wiesz? - wydukałam zaskoczona, patrząc na niego z wahaniem i uświadomiwszy sobie, że tym samym momentalnie się wydałam, mentalnie trzasnęłam się w czoło. - Mniejsza z tym, ale skąd w ogóle pomysł, że to ja?
- Naamę też nasłałaś na Veriela. - przypomniał mi zjadliwie, mordując wzrokiem, a jednocześnie złapał za ramiona, bym mu nie zwiała. Ech, wiedziałam, że prędzej czy później zorientuje się, co powiedziałam zeszłego wieczoru. - Odpuść. Nic tym nie wskórasz, a twoja przyjaciółeczka jest tu nadaremno. Każ jej zakończyć tę durną gierkę.
- A jeśli nie, to co? Poskarżysz się swojemu ojczulkowi? - zmusiłam się na złośliwy uśmiech, wyślizgując się mu i cofnęłam na tyle, na ile pozwalała mi ściana za plecami. - Daruj sobie. Twoje groźby niezbyt na mnie działają. - prychnęłam, a gdy nie odpowiedział, w milczeniu gniewnie mi się przyglądając, przewróciłam oczami i wyminęłam go bokiem z zamiarem odejścia.
To był moment. Chwila nieuwagi i uśpionej czujności, kiedy świętowałam wygranie tej dyskusji, który Astriel nagle wykorzystał. Nim zdążyłam zorientować się co robił, poczułam uścisk na nadgarstku i anioł gwałtownie przyciągnął mnie z powrotem do siebie. Przez ułamek sekundy rozważałam, czy może czasem tym razem nie przesadziłam i właśnie miałam za to ostro oberwać od bruneta, jednak gdy jego wargi dotknęły moich, natychmiast odrzuciłam ten pomysł. Oszołomiona nagłym pocałunkiem zamarłam, lecz rozum szybko mnie ocucił. Oparłam ręce na klatce piersiowej chłopaka i spróbowałam go odepchnąć, jednakże byłam trzymana w żelaznym uścisku, z którego wydostanie się graniczyło z cudem. Czując moje opory, pogłębił tylko swój pocałunek, a intensywność z jaką zaczął smakować moich ust zbijała z nóg. Prąd przemknął przez me ciało, trawione teraz nieznanego, innego niż zazwyczaj pochodzenia ogniem, a rozsądek zaczął ustępować obcemu mi uczuciu. Nim zdążyłam zebrać myśli, kolejna fala płomieni przemknęła przeze mnie, porywając ze sobą. Przestałam walczyć i pozwoliłam całować, kosztując miękkich i słodkich warg Asa. Dłońmi odruchowo objęłam jego szyję i wplotłam palce w gęste włosy, a słysząc pomruk aprobaty anioła, instynkt dał znać, że nie powinnam tego robić. Jednak za cicho. Nadal trwałam w silnym uścisku bruneta, czując jego ręce zsuwające się z talii na uda. Z łatwością mnie podniósł, owinął moje nogi wokół swoich bioder i jeszcze bardziej przywarł w łapczywym pocałunku, odbierając mi resztki trzeźwości umysłu. Zupełnie oddałam się tej obezwładniającej rzeczy, coraz wspanialszej z każdą sekundą, nie zastanawiając się nawet, jak bardzo pewnie bym za to oberwała od ojca, gdyby się o tym kiedykolwiek dowiedział.
Dopiero potrzeba zaczerpnięcia powietrza zmusiła nas, byśmy w końcu przerwali pocałunek, choć As nadal nie opuścił mnie na ziemię. Uśmiechnął się tylko kpiąco, dalej pozostając niebezpiecznie blisko moich ust i je delikatnie musnął swoimi.
- Trzymaj Sheilę z dala ode mnie. I tak kocham inną, przez co jej starania pójdą na marne, Sab. - wyszeptał, patrząc mi prosto w oczy, po czym wreszcie odstawił i jak gdyby nigdy nic odsunął się oraz odszedł, znikając gdzieś w tłumie.
Za to ja jak głupia pozostałam w miejscu z prawdziwym mętlikiem w głowie oraz przerażona faktem, iż nie dość, że dałam się pocałować wysłannikowi Nieba, to jeszcze odwzajemniłam to i... zupełnie nie czułam się z tego powodu winna. A powinnam, biorąc pod uwagę, że stanowiliśmy dla siebie naturalnych wrogów, których wręcz obowiązkiem było się nienawidzić.
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro