Rozdział 79 (5/10)
- Sheila! Czy ty w ogóle słuchasz co do ciebie mówię?! Demon od plagi może atakować też i nas! Już wczoraj byłam jego celem! - zirytowałam się i trzasnęłam o stolik, a huk od razu wyrwał przyjaciółkę z zamyślenia. - Cholera, co jest tak ciekawe, żebyś miała gdzieś moje ostrzeżenia?!
- Astriel. - westchnęła ciężko z rozmarzeniem wymalowanym na twarz, patrząc na coś ponad mym ramieniem. A raczej na kogoś. - Kurde, dlaczego u nas demony nie mogą tak wyglądać? On jest boski.
- Bo to anioł, idiotko. - odparłam wkurzona i opadłam na oparcie krzesła, nie mając już sił na kolejne próby zwrócenia na siebie jej uwagi. - Dobra, zmieniając temat. Jak idzie zadanie, które ci przydzieliłam? Chyba się w nim nie zakochujesz, co?
- Nie, ze spokojem. Ale on jest tak cholernie przystojny, że można by się w niego wpatrywać godzinami. - zaprzeczyła szybko ze śmiechem i wreszcie skupiła na mnie uwagę. - Ja tam nie wiem co ty do niego masz. To super chłopak! Zawsze życzliwy, przyjazny i pomocny. Chyba jeszcze nigdy nie był niemiły.
- Nie słyszałaś jak ostatnio wyzwał mnie od najgorszych? - prychnęłam, zerkając przez ramię na Asa, który siedząc wraz z paroma śmiertelnikami, właśnie się śmiał. - Sukinsyn. Wcale nie taki milutki ten aniołek.
- Sab, czy ty czasem nie przesadzasz? Bo jakoś nie wydaje mi się, żeby ktoś taki jak Aś mógł być dla kogoś złośliwy i chamski tak bez powodu. - rzuciła mi pełne wyrzutu spojrzenie, a jej różowe tęczówki na chwilę rozbłysły fioletowym blaskiem. - Sama mówiłaś, to anioł. A one nie pałają do wszystkich taką nienawiścią jak my.
- Aś? - uniosłam pytająco brew, ledwie powstrzymując się przed złośliwym śmiechem. - Serio? Aż tak blisko już jesteście?
- Słyszałaś o takiej relacji jak przyjaciele? - wymamrotała, odsuwając się ode mnie nieco bardziej. - W przeciwieństwie do ciebie on i Lil spełniają wszystkie warunki takiej osoby, a nie odzywają się tylko gdy czegoś chcą.
Z niedowierzaniem pokręciłam głową, w milczeniu wpatrując się oszołomiona w blond demonicę. Ta tylko wyzywająco patrzyła mi prosto w oczy, jakby chciała pokazać, że się mnie nie boi, choć i tak dostrzegłam w jej sylwetce strach i zdenerwowanie, gdy dotarło do niej, co powiedziała. Momentalnie się nieco skuliła i napięła mięśnie, dodatkowo przygryzając wargę oraz na jej szczęście nie odezwała się ani słowem więcej. Z trudem powstrzymałam się przed rzuceniem na nią, mimo że adrenalina natychmiast skoczyła i przywróciła moc do gotowości działania, kiedy te oskarżenia odczułam jak nóż wbity w plecy.
- Skoro tak świetnie się dogadujesz z ptaszkami, śmiało, idź do nich. - warknęłam i wstałam gwałtownie, przez co aż przewróciłam krzesło i głęboko oddychając, aby zachować względny spokój, szybko wyszłam ze stołówki.
Właśnie dlatego od zawsze trzymałam wszystkich na dystans i rzadko kiedy ufałam na tyle, by nazwać ich przyjaciółmi. Prawda była taka, że w Piekle przyjaźń nie istniała i uważano ją za wymysł śmiertelników i ptaszorów. Przez ponad połowę życia sama myślałam, że to kompletna głupota. Dopiero gdy Callys oraz Heret na wyprawie po raz kolejny uratowali mi życie, o dziwo nie mając w tym żadnego interesu i kierując się przy tym sympatią, dotarło do mnie, iż może jednak nie było to taką głupotą. Choć teraz znów zaczynałam tak twierdzić.
W końcu stanęłam na dworze, ignorując zimny wiatr i krople deszczu, przez które już po kilku sekundach byłam przemoczona do suchej nitki. Skupiałam się jedynie na kotłującym się we mnie gniewie i żalu powodujących nieprzyjemny ścisk w sercu. Zacisnęłam ręce w pięści, tym samym raniąc się pazurami w dłonie, a wargi przebiły kły, kiedy bariera w mojej głowie zniknęła. Tatuaże swobodnie tańczyły na ramionach, ozdobione dodatkowo drobnymi płomyczkami, które na szczęście ulewa skutecznie gasiła, jednocześnie ukrywając pojedyncze łzy spływające mi po policzkach. Cholera, żeby ktoś taki jak ja upadł tak nisko, by płakać. Pewnie Roth miałby teraz z tego niezły ubaw.
- Sab?! Co ty tu robisz? Leje jak z cebra, wracaj do szkoły. - zamarłam, kiedy usłyszałam nieopodal głos Aidena, jednak w tej chwili byłam w tak beznadziejnym humorze, że wszystko stało się obojętne. Zarówno to, iż mógłby zobaczyć jak płakałam, a nawet to, jakimi mocami dysponowałam jako istota z Piekła. - Sab?
- Zostaw mnie. - powiedziałam oschle, dalej zwrócona do niego plecami, choć instynkt podpowiadał mi, że chłopak zbliżył się. - Aiden, nie żartuję, odsuń się, jeśli nie chcesz, by stała ci się krzywda.
- Żartujesz sobie? Księżniczko, mów o co chodzi i wracamy do środka nim się rozchorujemy. - blondyn roześmiał się i chwycił mnie za nadgarstek, co tylko pogorszyło jego sytuację. Może i ostatnim razem powstrzymałam się przed zaatakowaniem go, tak teraz już nie dałam rady. - Sab?
- Mówiłam. - gwałtownie odwróciłam się w stronę śmiertelnika, nie przejmując się, że tym samym ukazałam mu me świecące błękitem tęczówki.
Nim ten zdążył zareagować, złapałam go za bluzę, dziurawiąc mu ją pazurami oraz uderzyłam silnie w brzuch, przez co nastolatek od razu z jękiem padł na kolana, puszczając moją rękę. Nieporuszona wpatrywałam się w jego skuloną postać, mając chęć rozszarpać mu gardło, by zrobić na złość cholernym bachorom Gabriela oraz tym żałosnym ludziom. Jedyne co mnie powstrzymało, to zbolały wzrok Aidena, gdy uniósł głowę i mi się przyjrzał, dostrzegając pazury oraz lśniące niebezpiecznie oczy.
- Sab... - wydusił i z trudem podniósł, instynktownie cofając się na chwiejących nogach. - Co do diabła?
- Nasz układ zerwany. Jeśli chcesz, możesz powiedzieć wszystkim, że zerwałeś ze mną. - wzruszyłam nieporuszona ramionami i odwróciłam na pięcie, kierując się do wyjścia ze szkoły. - I nie zbliżaj się więcej. Dobrze ci radzę, dla własnego bezpieczeństwa trzymaj się z dala. - dodałam na odchodnym, posyłając w jego stronę tak silny strumień aury, że musiał odczuć na sobie jej skutek.
Czy właśnie w takiej człowiek mógł powiedzieć, że stracił przyjaciół? Bo jeśli tak, to w oczach śmiertelników wychodziło na to, iż w takiej byłam aktualnie sytuacji. A w oczach demonów? Byłam po prostu sobą. Jak zwykle sama i zdana na siebie. Typowe.
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro