Rozdział 75 (1/10)
Hejo! :D
Wreszcie mogę to powiedzieć! CZAS ZACZĄĆ MARATON!!! ^-^
Rozdziały będą pojawiać się nieregularnie, ale jeszcze dziś pojawi się ich aż 10. Mam nadzieję, że Wam się spodobają ;)
A teraz zapraszam!
***
- Astriel nie jest winny. Astriel nie jest winny. Astriel nie jest, do jasnej cholery, winny! - na upartego próbowałam to sobie wmówić, chociaż prawdę mówiąc, niezbyt mi się to udawało. - Kurwa, a jeśli Astriel jednak jest winny?
Pewnie klęłabym tak jeszcze przez dobrą chwilę, gdyby nie to, że po niekończącym się spacerze przez las w prawie że zupełnej ciszy, w końcu udało mi się wyłapać jakiś inny dźwięk niż ten wydawany przez liście. Natychmiast przystanęłam i zaczęłam nasłuchiwać, pozwalając instynktowi wyostrzyć się oraz spróbować znaleźć w pobliżu czyjąś aurę, lecz to na co natrafiłam, nie napawało zbytnim optymizmem. Ani te jęki i krzyki wypełniające otaczający mnie leśny bezruch.
- Josh? - przechyliłam głowę, wsłuchując się w znajomy głos, który wrzeszczał na kogoś, jednocześnie błagając o pomoc. - Josh!
Jak błyskawica pomknęłam przez zarośla i wysokie krzewy, z każdym krokiem coraz lepiej czując energię od jakichś mieszkańców Piekła. Ja pierdolę, przecież tych gnoi nie powinno tu w ogóle być! Dostali jasny zakaz od ojca co do wypraw na Ziemię i powinni siedzieć w Podziemiu, a nie urządzać łowy na ludzi! Ugh, a potem tata się dziwił, czemu unikałam kontaktu z cywilami. Chyba że... to nie byli zwykli mieszczanie.
Uświadomiwszy to sobie, jeszcze bardziej przyspieszyłam, biegnąc ze zdecydowanie większą prędkością od śmiertelników. Świat wokół rozmazywał się, zmieniając w niewyraźną smugę, zimny wiatr bezlitośnie chłostał po twarz, uwalniając pojedyncze kosmyki włosów spod gumki, a zmysły szalały, przygotowując się do walki. Tym bardziej, że moimi przeciwnikami najwyraźniej były wilkołaki oraz zmienni, za którymi niezbyt przepadałam. Zapchlone, wredne psiska.
Widząc już z daleka niewielką polankę i dwa, wielkie, potężne cielska, odrzuciłam marker do paintballa na bok i mocno odbiłam się od ziemi w powietrze, jednocześnie materializując moje sztylety. Czas zamarł, gdy mknęłam niczym pocisk, a w chwili kiedy wyskoczyłam zza linii drzew, oblał mnie zimny pot. Trzy postawne wilkołaki oraz jeden mniejszy zmienny, którego zwierzęciem był zwykłych rozmiarów szary wilk, właśnie otoczyły nastolatka i najwidoczniej planowały za chwilę rozszarpać go na strzępy. Kurwa, nawet na wypadzie z kumplami nie mogłam mieć spokoju?
- Wypierdalać, kundle! - warknęłam ostro, czując wybuch mocy w żyłach i opadając z wyskoku na pierwszego stwora, wbiłam mu ostrza prosto w kark.
Bestia zawyła z bólu, w ogóle nie spodziewając się ataku i nim zdążyła jakkolwiek zareagować, zeskoczyłam z jej grzbietu, wciąż zaciskając dłoń na jednym ze sztyletów, przez co rozcięłam potworowi główną tętnicę i poderżnęłam na ostatki gardło. Krew od razu zabarwiła podłoże i sierść wilkołaka na czarno, kiedy ten padł bez życia prosto w błotnistą kałużę, a jego oszołomieni całym zajściem towarzysze tylko wpatrywali się w ciało przywódcy, całkowicie mnie ignorując. Wytarłam ręce i broń w bluzkę, bo i tak już była poplamiona posoką tej kreatury, która w pierwszych momentach wytrysnęła z jego żył jak fontanna, po czym zmierzyłam wzrokiem pozostałych przeciwników, oceniając ich umiejętności bitewne. I już na pierwszy rzut oka wyglądali na kogoś prostego do pokonania.
Pierwszy z szoku otrząsnął się zmienny. Spłoszony zerknął na mnie, a zauważywszy moje iskrzące błękitem oczy, zawarczał cicho i schował się za kompanów, nadal wpatrujących się w znikające już ciało swojego alfy. Dopiero po dobrej chwili spojrzeli w moim kierunku, szczerząc kły z chęcią zemszczenia się za śmierć przyjaciela, lecz jedno ostre spojrzenie wystarczyło, by ich uspokoić.
- Księżniczka. - najeżył się beta, cofając o parę kroków, choć uważnie obserwował me ruchy. - Nie powinno cię tu być, Sabrielo. To nasze tereny. I każdy kto się na nich zjawi ma prawo zginąć.
- Nasze tereny są w Piekle, nie na Ziemi. Doskonale o tym wiesz. Ojciec wiele razy wam to mówił. - zaprzeczyłam lodowatym tonem, od którego zmienny i wilkołak w tyle skulili się. - Wiesz co czeka tych, którzy sprzeciwiają się jego woli.
- Potrzebujemy łowów do prowadzenia normalnego życia! Zachowywanie ludzkich postaci doprowadza nas do szału! Musimy polować! To jest zakodowane w naszej naturze! - wrzasnął wściekły, a ogarnięty furią zaczął powoli iść w moją stronę. - Nie możecie nam tego zabraniać!
- Możemy. To mój ojciec jest władcą, a gdy go nie ma, zastępuję go ja albo Astaroth. Czyli w tej chwili mogę wam rozkazać co chcę, a wy musicie to zrobić. To ja tu rządzę i rozkazuję wam zostawić tego człowieka w spokoju. - powiedziałam cicho, przez co zabrzmiało to jeszcze bardziej złowieszczo, a dodatkowo oczy jeszcze bardziej mi zajaśniały.
Zadziałało prawie od razu. Ci słabsi mieszkańcy Piekła skulili się i po prostu zwiali, zaś beta jeszcze przez chwilę się wahał, aż w końcu zerknął krótko na skulonego Josha, po czym warknął cicho i uciekł do lasu, znikając w wysokich chaszczach. Poczułam, jak adrenalina w żyłach natychmiast opadła, a moc wycofała się, po czym odwróciłam się w stronę chłopaka, który z trudem czołgał się na ziemi w stronę krzaków, byleby trzymać się z dala ode mnie.
- Cz-czym jesteś? - wydukał przerażony i spojrzał przez ramię w moją stronę. Wyglądał jakby właśnie zobaczył ducha, co w sumie nie do końca się nie zgadzało i gdyby nie to, że był cały w błocie oraz krwawiących ranach, pewnie bym się zaśmiała.
- Emm... ciężko to wyjaśnić. - przyznałam zakłopotana, powoli do niego podchodząc. - Powiedzmy, że... ludzie nie wiedzą o wielu rzeczach.
-Nie zbliżaj się! - krzyknął żałośnie, jednak zirytowana tylko przewróciłam oczami i natychmiast do niego podeszłam, łapiąc za rękę. - Nie...
- Zamknij się i wstawaj. - podciągnęłam go na równe nogi, coraz bardziej wkurzona jego zachowaniem, lecz w momencie gdy nastolatek padł na kolana z cichym jękiem, zorientowałam się, że coś było nie tak. - Josh?
Niechętnie, jakby z bojaźnią odsłonił brzuch, a przez rozdartą koszulkę doskonale widziałam głębokie rany po pazurach wilkołaka, z których obficie wypływała krew. I nie byłoby z tym problemu, bo zwykle takie nadnaturalne urazy na ludziach dość szybko się goiły, jednak ze względu na to, że było to zadrapanie przez alfę, skóra wokół była już sina od trucizny zawartej w szponach stwora, a czerwona posoka powoli zmieniała kolor na czarny i stawała się coraz gęstsza. Cholera, Josh potrzebował odtrutki lub czegoś, co zniwelowałoby jad i to jak najszybciej, jeśli chciałam, żeby przeżył.
- Dobra, kładź się. To nic takiego, ale im robisz gwałtowniejsze ruchy, tym pogarszasz sprawę. - powiedziałam stanowczo, popychając go lekko na ziemię, a ten padł na kępkę mchu, nawet nie próbując ze mną walczyć. - Kiedy cię zranił?
- Około pół godziny temu. - wymamrotał i dopiero teraz zauważyłam, że od jakiegoś czasu dość mocno trząsł się przez wysoką gorączkę, a jego żyły powoli zabarwiały się na granatowy kolor, gdy jad zastępował krew. - C-co to było?
- Wilkołaki. - odparłam bez zastanowienia, a gdy śmiertelnik spojrzał na mnie zdezorientowany, westchnęłam ciężko i oderwałam mu resztę strzęp dołu bluzki, w pełni odsłaniając zranienie. - Witaj w moim świecie.
- Ty też... - zaczął cicho, choć nagły atak kaszlu uniemożliwił mu dokończenie pytania.
- Nie. Ja jestem demonem. - przyznałam, a widząc strach malujący się w bursztynowych oczach Josha, wzruszyłam ramionami i zmusiłam się na uspokajający uśmiech. - Spokojnie, nic ci nie zrobię. Aktualnie próbuję wymyślić jakiś sposób jak by ci tu uratować życie, tyle że tak się składa, iż ja w przeciwieństwie do znajomego anioła nie mam mocy uzdrawiania.
Kurwa, po raz pierwszy w życiu zaczęłam żałować, że pokłóciłam się z jakimś ptaszyskiem. Ba, po raz pierwszy w życiu ratowałam jakiegoś człowieka! Trzy lata tu siedziałam. Trzy! I nigdy nic mi nie było, nie reagowałam tak gwałtownie, by narażać się dla tych marnych istot. Cholera, aniołki zdecydowanie miały na mnie zły wpływ.
Nie słuchając gadania rannego, przyłożyłam dłoń do rany, drugą docisnąwszy go do podłoża, by zbytnio się nie szamotał podczas wypalania trucizny, po czym zamknęłam oczy i przebudziłam moc. Usłyszałam, że na widok błękitnego płomienia Josh zamilkł, jednak w chwili gdy poczuł pierwsze ukłucia bólu, jego wrzask przeszył powietrze. Mając nadal przymknięte powieki, mocno go przytrzymywałam, choć nastolatek z zadziwiającą jak na człowieka siłą próbował mi się wyrwać, a jednocześnie pozwalałam ogniu wsunąć się do jego żył i wypalić jad.
- Możesz go tym zabić. - za moimi plecami rozległ się cichy śmiech, jednak zignorowałam słowa Madrigal, kontynuując działania. - Chcesz mieć kolejnego śmiertelnika na sumieniu?
- Nie zapominaj czym jestem, Mad. - wyszeptałam, otwierając oczy i spojrzałam lodowatym spojrzeniem na nastolatka, który od silnego bólu zemdlał. - Demonem. A więc jedno życie mniej czy więcej na Ziemi różnicy mi nie zrobi. - dodałam oschle, zabierając rękę i pokazując czarny ślad na brzuchu chłopaka po moich płomieniach.
- Więc po co go uratowałaś? - zapytała z kpiną i mimo że stała za mną, doskonale mogłam wyobrazić sobie chytry uśmieszek zdobiący jej wychudzoną twarz. - Czyżby jednak obecność aniołów zaczęła cię zmieniać? Nie miało być czasem na odwrót? To ty miałaś doprowadzić Astriela i Liliannę do upadku. Nie oni ciebie do odkupienia win.
- Wiem. - warknęłam, patrząc przez ramię na istotę i wstałam z klęczek. - Ale nie zostawię też znajomego na pewną śmierć! Tym bardziej, jeśli za jego śmierć będą odpowiadać te zapchlone bestie!
- Znajomego? To tylko jakiś obcy chłopak, którego poznałaś zupełnie przez przypadek. Spójrz prawdzie w oczy, nawet nie powinno cię tu teraz być. Tak więc tym bardziej powinnaś go olać i robić swoje, a nie się nim martwić. - wzruszyła ramionami, wycofując się. - Zastanów się, czy ratowanie go ma w ogóle sens. A co jeśli jeszcze cię wyda? Możliwe, że nikt mu nie uwierzy, ale jako że ma wysoko ustawionych rodziców, równie dobrze mogą kogoś na ciebie napuścić.
- Niby kogo? Policję? Prawników? Czy od razu egzorcystę? - zaśmiałam się ponuro, spoglądając z powrotem na rannego, którego oddech powoli się wyrównywał, a żyły i skóra wracały do normalności. - Niezbyt mnie to obchodzi. W końcu mam anioły patrzące mi na ręce.
- I które świetnie odgrywają swoją rolę zbawienia córki Lucyfera. - prychnęła lekceważąco, wzbudzając tym moje zirytowanie, a moc ponownie prześlizgnęła się pod skórą. - Śmiało, zabij go. W końcu nikt się o tym nie dowie i zrzucą to na rebeliantów. Co ci szkodzi? Tylko błagam, nie mów, że sumienie. - dodała z kpiną. - Udowodnij, że nadal jesteś stworzeniem Piekła i ptaszyska cię nie zmieniły.
- Nawet jeśli to zrobię, niby co będziesz z tego mieć? I co ja? - spojrzałam za nią, a jednocześnie zmaterializowałam jeden sztylet.
- Rozrywkę? - parsknęła śmiechem i znów rozpłynęła się w powietrzu, przemieniając w mgłę, która tym razem nie chciała tak łatwo się rozwiać, jakby czekając na mój ruch.
Przewróciłam oczami i bawiąc się ostrzem, podeszłam bliżej Josha, przyglądając mu się. Organizm śmiertelnika najwidoczniej był niesamowicie wytrzymały, bo już w tej chwili dało się zauważyć znaczną poprawę stanu zdrowia, mimo że jeszcze parę minut wcześniej chłopak prawie wyzionął ducha. Łatwo szło się domyślić, że nastolatek miał silną wolę przetrwania i chciał żyć, a ja dodatkowo dałam mu ku temu szansę. Jednak czy był w tym sens? Madrigal miała rację, byłam demonem i to jednym z najgorszych. Nie powinnam go ratować. Tylko zabić.
- Jebać to. Jedno życie różnicy mi nie zrobi. - wymamrotałam, po czym ukucnęłam przy śmiertelniku i zamachnęłam się, celując ostrzem w jego serce. - Wybacz, ale nie mogę pozwolić, by moja okropna reputacja uległa naprawieniu.
Przymknęłam oczy i odetchnąwszy głęboko, po czym z impetem opuściłam dłoń.
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro