Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

Rozdział 73

Po jakichś piętnastu minutach wędrówki przez gęsty las, kiedy to nudziłam się niemiłosiernie, bo Aiden, Ben i Marco szli z przodu i zupełnie mnie ignorowali, zapalczywie o czymś dyskutując, w końcu wyszliśmy na niewielką polankę. Na jej środku stał wysoki słup, a zawieszona na nim niebieska flaga kontrastowała z zabarwionymi na kolory jesieni drzewami i z szarym, zachmurzonym niebem. Pewnie miał to być główny punkt zebrań, jednak prawda była taka, że bez pomocy chłopaków nigdy samodzielnie bym tu nie trafiła.

- Jest! Nareszcie przyszliśmy pierwsi! - wrzasnął rozradowany Marco i przybił piątkę z Benem, a mój "chłopak" prychnął pod nosem i przystanął, zerkając przez ramię na moją skołowaną postać.

- Coś ty taka ponura, księżniczko? - zapytał ze śmiechem, przyglądając mi się. Odetchnęłam głęboko, by nie dać się atakom irytacji, po czym spiorunowałam Aidena wzrokiem, mrużąc oczy. - No co?

- Nic, po prostu cholernie się cieszę, że wreszcie sobie przypomniałeś o swojej "ukochanej". - odparłam z przekąsem, nakazując sobie spokój, choć w rzeczywistości miałam wielką ochotę go ukatrupić. Podeszłam do śmiertelnika i splotłam ręce na piersiach, a widząc jego zdezorientowanie, darowałam sobie rozpoczynanie kolejnej afery. - Dobra, nieważne. A więc o co chodzi z tym, że jesteśmy pierwsi?

- Głupi zwyczaj, który mamy z chłopakami z Waszyngtonu. - zgrabnie ominął temat i uciekł wzrokiem na bok, za to przysłuchujący się naszej rozmowie Ben wybuchnął głośnym śmiechem i spojrzał na mnie z politowaniem.

- To zwykła chęć ciągłej rywalizacji, przez którą mimo że dogadujemy się z Waszyngtonem na dokładną godzinę, to zawsze przyjeżdżamy nieco wcześniej, bo chcemy być pierwsi. Tyle że zwykle nam się to nie udawało. - wyjaśnił mi, za to pokonany blondyn tylko mruknął pod nosem parę przekleństw, kierując je w stronę swojego przyjaciela. Następnie odszedł od nas, odkładając torby ze sprzętem pod słupem i razem z Marco zaczął czegoś w nich szukać. - No a twój chłoptaś za każdym razem jak głupi zakłada się o to z Joshem i musi mu potem płacić okrągłego tysiaka.

- Dzisiaj nie zapłaci. - zauważyłam i zerknęłam kątem oka na stojącego obok mnie znajomego, który najwyraźniej wcale nie miał zamiaru pomóc kumplom. Natychmiast skorzystałam z tej okazji i wzięłam się za wypytywanie o grę, bo Aiden podczas podróży nic nie chciał powiedzieć. - Ben, tak w ogóle to jakie są zasady? Jak będziemy grać? I przede wszystkim gdzie? Bo nie wydaje mi się, że stosujecie się do tych prawdziwych reguły.

- I dobrze ci się wydaje. - parsknął śmiechem. - Gości z Waszyngtonu jest szóstka, więc będziemy grać w pięcioosobowych drużynach. Może nie zauważyłaś, ale pół godziny temu przejeżdżaliśmy przez dość wysokie ogrodzenie, bo cały tutejszy teren należy do rodziny Josha, którego zresztą za chwilę poznasz. A że się z nim od dawna przyjaźnimy, to co jakiś czas urządzamy sobie wspólne rozgrywki. - objaśnił, wzruszając ramionami, a gdy skinęłam głową, kontynuował. - Gra będzie się toczyć aż do wygranej którejś z drużyn i na terenie całego lasu... - zatoczył ręką półokrąg, lecz w tej chwili gwałtownie mu przerwałam.

- Czekaj moment! CAŁEGO? Przecież on jest w cholerę wielki! My się w życiu nie znajdziemy! - zaprotestowałam szybko, na co przysłuchujący się naszej rozmowie Marco roześmiał się, posławszy mi rozbawione spojrzenie. - A ty czego rżysz?!

- A myślisz, że dlaczego kazaliśmy ci zarezerwować cały dzień i urwaliśmy się ze szkoły, co? - zakpił sobie szatyn. Zostawiwszy milczącego Aidena samego przy sprzęcie, dołączył do mnie i Bena, po czym zaczął mówić za bruneta. - Co do rozgrywki. Jak to w paintballu bywa, trafiony automatycznie odpada. Wtedy wraca do punktu spotkań, czyli do tego słupa, a następnie czeka na resztę ekipy. Wygrani informują o zwycięstwie dopiero, gdy wszyscy będą w komplecie. I nie obowiązują nas prawie żadne zasady oprócz jednej.

- Walki wręcz są zakazane. A nieprzestrzeganie tej reguły wiąże się z trafieniem napastnika do szpitala ze złamanym przeze mnie nosem, który mu osobiście złamię. - wtrącił się Aiden, który przyniósł przygotowane już do gry markery. Nie mogąc się powstrzymać, wycelowałam w najbliższe drzewo i strzeliłam, a gdy farba rozprysła się na jego pniu, szeroko się uśmiechnęłam. - I strzelanie z bliska też, księżniczko. Nikt nie chce zwijać się przez ciebie z bólu. A jak widać cela o dziwo masz niezłego.

- Tylko niezłego? Chyba sobie kpisz! - prychnęłam i ponownie wystrzeliłam, tym razem w cienką gałąź na prawie że czubku drzewa. Kiedy resztki uwolnionego żółtego płynu spadły na ziemię, uśmiechnęłam się złośliwie i posłałam zaskoczonym chłopakom triumfujące spojrzenie. - I jak ocena?

- Coś obawiam się, że jutro jednak pojedziesz z nami. - stwierdził z uznaniem Marco, na co przytaknęłam zadowolona głową.

- Wracając do zasad. W każdej drużynie jest po pięć osób? - upewniłam się, a Ben przytaknął. - Czyli ktoś z Waszyngtonu będzie w naszej drużynie.

- Zazwyczaj jest to właśnie Josh, który tak na marginesie jest pomysłodawcą tych wszystkich wypadów, tyle że sprawę z drużynami uzgadniamy dopiero tutaj. Czyli tak właściwie to każdy może do nas dołączyć. - oznajmił Marco, wzruszając ramionami, na co westchnęłam ciężko.

- Ech, nienawidzę takich sytuacji, gdy nie ma ustalonego dokładnego planu... potyczki. - wymamrotałam pod nosem poirytowana. Aż zaczęłam żałować, że kiedyś tyle narzekałam na brata, który zawsze na upartego kazał mi się trzymać strategii.

- Kto nie ma, ten nie ma. A tak się składa, że my mamy. - za nami rozległ się nieznajomy głos, a gdy gwałtownie odwróciłam się na pięcie, uważnie zmierzyłam wzrokiem chłopaka, który wyszedł z lasu.

Już na pierwszy rzut oka dało się rozpoznać w nim słynnego Josha. Typek miał na sobie pełen strój moro, który na jesienne otoczenie raczej nie był dobrym wyborem, a jedynym elementem, co jako-tako pomógłby mu wtopić się w tło, były kasztanowe włosy sterczące w charakterystycznym dla łobuzów nieładzie i iskrzące ciekawskimi błyskami bursztynowe tęczówki.

- Miło mi cię poznać, Josh. - uśmiechnęłam się sztucznie, choć moje oczy ciskały błyskawicami, zaś pozostali nowoprzybyli śmiertelnicy roześmiali się. - I was też. - dodałam przez zaciśnięte zęby, przemykając spojrzeniem po innych.

Cóż, gdyby nie to, że Aiden wcześniej uprzedził mnie, iż wszyscy pochodzą z dość bogatych rodzin, to w tej chwili przewróciłabym oczami i rzuciła jakiś kąśliwy tekst w ich stronę. Każdy z chłopaków z Waszyngtonu miał przy sobie pełne wyposażenie do paintballa, a do tanich ono nie należało oraz na twarzach arogancki uśmieszek, który posiadał chyba każdy populars. Nie wspominając już o tym, że albo mieli tatuaże, albo kolczyki, co tylko utwierdzało w przekonaniu o ich wyższości nad innymi warstwami społecznymi. Boże, za jakie grzechy musiałam użerać się z takimi debilami?

- Śliczna i pyskata. Będzie ciekawie. - zachichotał jeden ze świty Josha, po czym zwrócił się do moich przyjaciół. - Miło, że przyprowadziliście świeże mięsko. Przynajmniej będzie z czego się pośmiać, gdy tu wrócimy i biedaczka będzie marudzić na bolące siniaki na całym ciele.

To był odruch. Ręka mimowolnie się uniosła i wycelowałam w twarz brązowowłosego chama. Moc prześlizgnęła mi się pod skórą, wyczuwając zalewającą mnie wściekłość, a tatuaże jak zwykle załaskotały, jednak tym razem nie hamowałam się przed działaniem. Nacisnęłam spust i tylko fakt, że zostałam mocno popchnięta w bok przez Marco, uchronił bezimiennego idiotę przed oberwaniem kulką w czoło.

- Sabriela, pojebało cię?! - wydarł się Ben, uświadomiwszy sobie co się stało, a oszołomieni całym zajściem goście z Waszyngtonu wpatrywali się we mnie z niedowierzaniem wymalowanym na twarzach. - Kobieto, nie strzelamy do siebie przed rozpoczęciem gry!

- Wkurwił mnie, więc zareagowałam. - odparłam obojętnym tonem, choć czułam, że oczy mi jeszcze ostrzegawczo błyskały. Przeniosłam uwagę na Josha, a ten widząc mój twardy wzrok, wybuchnął śmiechem.

- No, pięknotko. Twarda z ciebie sztuka, co? - z szerokim uśmiechem podszedł bliżej i podał mi rękę, jednak zorientowawszy się, że szybciej bym mu ją złamała niż podała swoją, z powrotem ją zabrał i schował do kieszeni kurtki. - Jestem Josh, ten dupek co cię zaczepiał to Matt, potem jest Ted... - wskazał na chłopaka z burzą czarnych loków na głowie. - ...Elliot... - wysoki, niebieskooki blondyn z blizną na lewym policzku. - ...Nico... - ciemnoskóry chyba dwudziestolatek z sympatycznym uśmiechem. - ...i nasza nowa gwiazdka, czyli Madrigal. W skrócie Mad.

W momencie gdy spojrzałam na dziewczynę, poczułam na karku nieprzyjemny dreszcz, a moc zatętniła tak silnie, jakby szykowała się do użycia. Od razu wyczułam, że ze znajomą Josha było coś nie tak. Nie dość, że jej aura była znacznie, ale to znacznie dziwniejsza od ludzkiej, przez co sprawiała wrażenie bycia tylko iluzją, to dodatkowo sam jej wygląd świadczył o odmienności. Nieznajoma wyglądała, jakby ledwo co wyszła z łóżka. I to szpitalnego. Była przeraźliwie chuda, co dało się zobaczyć pod zgniłozielonym podkoszulkiem i nieco jaśniejszą bluzą w tym samym kolorze, jadowicie zielone oczy miała podkrążone, czyli pewnie nękała ją bezsenność, zaś krótkie, ścięte nieco ponad uszami włosy przypominały wysuszone siano. Aż mnie ciarki przechodziły, kiedy na nią patrzyłam.

- A to nasza gwiazdka, Sabriela. - zostałam przedstawiona przez Aidena, lecz zignorowałam to, dalej przyglądając się Madrigal. - Moja dziewczyna.

- Musiałeś to dodać, prawda? - natychmiast się otrząsnęłam i spojrzałam zirytowana na blondyna. Ten w odpowiedzi ucałował mnie w policzek, przez co od razu poczułam ponowny napływ złości. - Kretyn.

- Ale twój kretyn. - dodał wesoło i odszedł przywitać się z Mattem, Tedem, Elliottem i Nico, za to do Mad tylko lekko skinął głową.

- Ludzie, tłukliśmy się tu parę godzin nie na pogawędki. Gramy w końcu? - zniecierpliwił się Josh i rozdał chłopakom z Waszyngtonu i choróbce czerwone opaski, a nam zostawił niebieskie, co jasno dawało do zrozumienia, iż dołączył do naszej drużyny. - Chyba że księżniczka Sabriela już wymięka.

- Gdyby nie to, że jesteśmy w jednym zespole, to zestrzeliłabym cię jako pierwszego. - warknęłam ostro do złotookiego, ale widząc sygnał od Marco, że wszyscy mieliśmy się rozbiec i zaraz rozpoczynała się gra, ostatni raz spiorunowałam dupka wzrokiem i pomknęłam w głąb lasu.

***

Hejka ludzie! :)

Wstawiłam Wam dzisiaj ten rozdział tylko po to, by dać znać, że żyję, że pracuję nad rozdziałami i że proszę o cierpliwość. Wiem, iż miał być maraton, pamiętam o nim, jednak ponieważ szykuję go dość sporego (w planach mam 20 rozdziałów, które rozdzielę na 2 dni), to trochę czasu zabiera mi spisywanie tego. Ale spokojnie, pamiętam, szykuję i wkrótce będzie. ;)

Pozdrówki!

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro