Rozdział 50 (2/3)
Stałam przed żelazną bramą, za którą widziałam już tłum ludzi ze szkoły. Większość znałam tylko z widzenia, jednak tyle mi wystarczyło, bym się zorientowała, że na pożegnanie Cassie przyszła naprawdę CAŁA szkoła. Między czarnymi postaciami uczniów migali mi również nauczyciele, dyrektor, rodzina dziewczyny oraz miejscowi, którzy również byli poruszeni śmiercią nastolatki. Przez parę sekund byłam w stanie dostrzec także jędzę, która śmiała nazwać mnie satanistką i której policzek był niestety w nienagannym stanie. Ech, pewnie aniołek zlitował się nad nią i uleczył do tego stopnia, że nawet nie pozostawił jej blizny. A ta zdecydowanie by się przydała, żeby starucha pamiętała na przyszłość, że ze mną nie powinno się zadzierać.
Gdy w końcu wyłapałam w tłumie postać Astriela, westchnęłam ciężko i spojrzawszy pod nogi, wręcz zmusiłam się by przekroczyć granicę parceli i wejść na cmentarz. Normalnie za nic nie weszłabym po raz kolejny na poświęconą ziemię, jednak przypadek rudowłosej wszystko zmieniał. Miałam pewien pomysł jak uratować ją od wiecznych tortur, na które zdecydowanie nie zasługiwała, ale żeby wypalił, potrzebowałam również pomocy ptaszka.
- Astriel. - zwróciłam na siebie jego uwagę, a kiedy chłopak uświadomił sobie, że to byłam ja, od razu roześmiał się prześmiewczo.
- No nie wierzę. Co ty tu robisz? - podszedł do mnie i stanąwszy przede mną, zmierzył wzrokiem. - I nic ci nie jest? Błagam, powiedz, że piorun cię walnął i zaraz zamienisz się w popiół.
- Muszę cię rozczarować, ale nic mi nie jest. - odszczeknęłam się, splótłszy ręce na piersiach. Choć prawda była taka, że moja moc znów osłabła, a nieprzyjemne mrowienie od boskiej energii stawało się coraz bardziej irytujące. Próbując zachować spokój, odetchnęłam głęboko i zaczęłam niepewnie. - Posłuchaj, przemyślałam wszystko i... mam pewną propozycję. Chcę zawrzeć układ. - wyjaśniłam szybko, a brunet parsknął śmiechem.
- Odpada. Myślisz, że nie wiem na jakiej podstawie działają te wasze układy? - zaprzeczył od razu, choć i tak zdążyłam wyłapać w jego oczach ciekawskie iskry. Aha, czyli jednak udało mi się go w jakimś stopniu zainteresować. Okej, a więc nadszedł czas na negocjacje.
- Działa to tak, że ja robię coś dla ciebie, a ty dla mnie. Żadna ze stron nie może złamać danego słowa, bo nawet jeśliby chciała, to się po prostu nie da. Takie zasady Piekła. - wzruszyłam ramionami i przymknąwszy oczy, zaczęłam. - Asie, zgadzam się na pilnowanie Aidena. Niech będzie, wypytam go, połażę za nim i powęszę, jednak nie gwarantuję, że coś znajdę. To moja część umowy.
- A moja? - spytał od razu i już zbierałam się by mu odpowiedzieć, kiedy nagle rozległ się znajomy okrzyk szoku.
Natychmiast odwróciliśmy się z Astrielem w stronę wpatrującego się w nas ze zdumieniem klechę, który już składał ręce do modlitwy. Ech, księżulek jak anioły doskonale potrafił wszystko spieprzyć. Przewróciłam oczami i przeniósłszy ciężar ciała na drugą nogę, spojrzałam na Asa. Ten już ruszył do mężczyzny i gadał do księdza jakieś tam bzdury, że ma nas traktować jak zwykłych ludzi i takie tam. Ja pierdolę, mówiłam ptaszkowi, że ma wymazać im pamięć, to nie. Bo miałam wykazać się wiarą w ludzi. Taa, i teraz właśnie widziałam świetny przykład dlaczego NIE POWINNO się tak po prostu ufać śmiertelnikom. W ogóle żyliśmy w takim świecie, że zaufanie komukolwiek było równoznaczne z wykopaniem sobie grobu. Choć nie powiem, bo niektórzy (Astriel i Lilianna) byli co do tego zatrważająco chętni. Ale takie były anioły.
W końcu nie wytrzymałam i podeszłam zniecierpliwiona do mężczyzny i tłumaczącego mu coś chłopaka. Odepchnęłam anioła na bok i zgromiwszy gwałtownie zlęknionego księdza ostrym spojrzeniem, warknęłam ostro.
- Facet, w przeciwieństwie do Asa... - wskazałam podbródkiem na zdziwionego srebrnookiego. - ...ja nie jestem aniołem, za to jak już poprzednio zauważyłeś, pracuję dla tych drugich. I nie mam zamiaru się z tobą bawić. Więc albo będziesz siedział cicho jak mysz pod miotłą i utrzymywał, że jesteśmy zwykłymi ludźmi, albo przyrzekam, że mój ojciec zgotuje ci takie piekło, że popamiętasz.
Z satysfakcją zauważyłam, jak ręce śmiertelnika zaczynają nieopanowanie drżeć, pewnie na wspomnienie ran zadanych przeze mnie tamtej staruszce, a na jego czoło wystąpiły krople potu. Dodatkowo uwolniłam jeszcze słabe macki mojej aury, która teraz powoli zaczynała lizać ramiona klechy, co spotkało się z tym, że mężczyzna zbladł jak kreda i cofnął się o dwa kroki. Na mojej twarzy pojawił się lekki, złośliwy uśmiech, który zniknął w chwili, gdy Astriel uderzył we mnie swoją aurą. Drgnęłam nerwowo i zerknęłam na podirytowanego anioła, a ten tylko pokręcił głową i zwrócił się do śmiertelnika.
- Nie zwracaj na nią uwagi. Nic ci nie zrobi. - już chciałam zaprotestować, ale gdy zauważyłam błyszczące metalicznie tęczówki ptaszyska, darowałam sobie jakikolwiek komentarz. - A skoro już sobie wszystko wyjaśniliśmy, mógłby już ksiądz zacząć ten pogrzeb? Zaczyna się robić trochę zimno.
Księżulek jeszcze przez parę sekund skakał wzrokiem między mną a Asem, aż w końcu skinął twierdząco głową, przeżegnał się przed aniołem i wymamrotawszy coś tam pod nosem, odwrócił się od nas i odszedł do rodziny Cassie. Za to ja nie mogąc już wytrzymać, wybuchłam głośnym śmiechem, nie zwracając uwagi na to, że parę osób posłało mi mordercze spojrzenia. Cóż, biorąc pod uwagę fakt, że byłam na pogrzebie, to rzeczywiście nie powinnam się tak zachowywać. Ale chuj z tym, od kiedy to ja niby byłam ta grzeczna, co?
- Sab, mogłabyś przestać również straszyć ludzi? Nie wystarczy ci, że i tak wszyscy cię unikają? - w głosie Astriela dosłyszałam pokonanie, jakby już nie miał sił się ze mną użerać. I alleluja, bo ja też miałam go po dziurki w nosie. Cholerna misja.
- Hej, nie wyobrażaj sobie nie wiadomo czego. Zgodziłam się nie zabijać ludzi i jak na razie tyle musi ci wystarczyć. Już samo to, że pozbawiłeś mnie głównego źródła rozrywki okropnie mnie wkurwia, ale...
- Sab, mam cię dość. Zgłoś się jak będziesz chciała pogadać o czymś konkretnym. - syknął zirytowany, a widząc moją obojętność, nie wytrzymał. Zacisnął ręce w pięści, starając się zapanować nad własną mocą, po czym odszedł w kierunku żałobników.
Kurwa, że co?! Jak chciałam gadać o czymś konkretnym to jebany ksiądz nam przeszkodził! Zawsze tak było! Że ten na górze przysyłał swoich i przerywał mi w czymś, komplikując sytuację. Za każdym razem gdy budziły się we mnie przebłyski dobra, którymi w ogóle nie powinnam dysponować, nagle zdarzało się coś, co w mgnieniu oka je niszczyło. I jak tu kurwa być spokojnym?!
Ale mniejsza o to. Miałam zamiar wyciągnąć Cassie z Otchłani choćby nie wiem co. Może i nigdy nie miałam do czynienia z Bogiem, a całe moje życie skupiało się na byciu potępioną przez Niego, jednak potrafiłam odróżnić dobro od zła. I byłam pewna, że rudowłosa miała styczność głównie z tym pierwszym, przez co nie powinna tkwić teraz w Piekle. Może i objawiała się w tych planach dobroć, lecz nie miałam zamiaru pozostawiać nastolatki całkowicie samej. Tym razem szykowałam się na udzielenie jej pomocy, tak jak ona obdarzała nią mnie. I nawet brak wsparcia Nieba nie miał takiej mocy by mnie powstrzymać.
Cassie, wyciągnę cię z Piekła. Obiecuję.
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro