Rozdział 46
Hej! :)
Wiem, że wczoraj już miał być ten rozdział, ale jak wzięłam się za poprawę błędów to (znów xD) się nie wyrobiłam. Więc mam do Was prośbę. Na serio, jak zobaczycie w rozdziale błąd to weźcie dajcie mi znać, dobrze?
Z góry dziękuję i zapraszam! :D
***
Westchnęłam przeciągle i przygryzłam dolną wargę, uciekając wzrokiem na bok. W oczy natychmiast rzucił mi się straganik, przy którym staliśmy, a raczej to, co było na wystawie. Niezliczona ilość pluszaków, lalek, łańcuszków, pierścionków i cała masa innej biżuterii, z czego pewnie połowa miała się zepsuć w przeciągu tygodnia. Ale nawet mimo to jakaś dziewczyna próbowała właśnie namówić swojego chłopaka do kupienia jej bransoletki z brązowego rzemyka, przyozdobionego szklanymi kuleczkami we wszystkich odcieniach błękitu. W momencie gdy jej ukochany zgodził się, twarz śmiertelniczki przyozdobił szeroki uśmiech, dzięki któremu nastolatka udawała, że jest szczęśliwa. Jednak tak nie było. Po jej ciemnej, fioletowej aurze doskonale widziałam, że męczyły ją jakieś problemy, które wolała dusić w sobie niż skorzystać z czyjejś pomocy.
Tak najłatwiej było rozpoznać czy ktoś był bliski załamania psychicznego i samobójstwa. Po jego aurze. Tych zdrowych, niczym nie martwiących się ludzi otaczała jasna, błyszcząca poświata w wesołych kolorach. Swoim blaskiem wskazywała ona również na czystość ich duszy i tego, gdzie jak na razie przynależeli. Zazwyczaj w szkole spotykałam śmiertelników z nieobciążonym większymi grzechami sumieniem i przypisanych do Nieba, więc nie zwracałam na nich uwagi. Ba, podczas trzech lat, od kiedy tu tkwiłam, do perfekcji nauczyłam się ignorowania ludzkich aur, dzięki czemu potrafiłam funkcjonować w miarę normalnie i nie zdradzać mojego pochodzenia.
Tyle że niestety również parę razy przejechałam się na takim czymś. Nie zauważając poświat, nie byłam w stanie dostrzec czy ktoś nie planował samobójstwa. Tak jak było to z biedną Cassie. Myślałam, że była wesoła i wiodła szczęśliwe życie, więc nawet nie przyszło mi do głowy sprawdzić jej duszę. A ta najprawdopodobniej była ciemna w chwili, kiedy gadałam z rudowłosą po raz ostatni.
Cholera, czemu nie pomyślałam o obserwowaniu ludzkich aur?! Czemu nie wpadłam na ten pomysł wcześniej? Wtedy znacząco miałabym ułatwioną robotę. I kto wie, może poradziłabym sobie z tym demonem już wcześniej i nie musiałabym się użerać z aniołkami! Ech, czasami potrafiłam być naprawdę głupia, a biorąc pod uwagę kim byłam, to takie coś nie powinno mieć miejsca! Cóż, nic dziwnego, że to Roth był głównym strategiem. Bo kiedy on myślał, ja po prostu pozwalałam robić instynktowi demona swoje i rozprawiałam się z przeciwnikami. Choć czasami pojawiały się tu wyjątki.
Spojrzałam z powrotem na Astriela, który z wciąż wyciągniętą dłonią wpatrywał się we mnie z oczekiwaniem. Rozkaz ojca czy własny plan? Co było bardziej opłacalne? Albo raczej co miało większe szanse na powodzenie? Mogłam przyjąć propozycję srebrnookiego, dzięki czemu może moglibyśmy szybko uporać się z plagą szaleństwa, jednak w jakimś stopniu porzuciłabym wtedy własny pomysł. Za to nie zgadzając się, przekreślałam tym samym możliwość zdobycia jego zaufania. Czyli... ech, wychodziło na to, że tak czy siak musiałam się zgodzić z aniołem.
- Astriel... - zaczęłam niepewnie i po chwili wahania skinęłam głową. - Okej. Zgadzam się. Możemy spróbować odnosić się do siebie z mniejszą wrogością. Ale ręki ci nie podam, bo jakbyś zapomniał, to twój dotyk mnie rani. - wypomniałam mu ze złośliwością w głosie, jednak na twarz anioła wypłynął tajemniczy uśmiech.
- To się dopiero okaże, czy naprawdę się zgadzasz. - roześmiał się cicho i nadal trzymając dłoń w powietrzu, polecił mi. - Wycofaj swą aurę i podaj rękę.
- Co? - uniosłam niedowierzająco brwi i pokręciłam głową, wpatrując się w Asa. Chłopak nadal się uśmiechał oczekując na moją reakcję, a ja natychmiast zaprzeczyłam. - Nie, nie ma takiej opcji.
- Zaufanie? - przypomniał z rozbawieniem, a jego oczy zabłyszczały tym swoim metalicznym blaskiem. - Ja ufam tobie, ty mi. Więc jak będzie?
Spojrzałam na jego dłoń i odetchnęłam głęboko. Całkowicie wycofać swoją aurę, tak? Cholera, zdecydowanie byłam temu przeciwna. Mój instynkt wrzeszczał jak porąbany, że to była tylko pułapka i ptaszek w chwili gdy ja stałabym się bezbronna miał zamiar mnie zaatakować, choć z gdzieś jakiś natarczywy głosik próbował się przebić przez mętlik w mojej głowie i powiedzieć mi, że to nie był żaden podstęp. Że anioł naprawdę nie miał w planach mnie skrzywdzić, a teraz chciał tylko sprawdzić czy mówiłam prawdę.
Tyle że... no kurde, byłam demonem! Od wieków mnie uczono, że wycofanie swojej piekielnej energii w obecności niebiańskiej istoty było jak odcięcie ptakom skrzydeł. Tłumacząc, śmierć gwarantowana. Cholera jasna, czemu cały czas Astriel miał takie głupie pomysły?!
- Nie wierzę, że to robię. - mruknęłam pod nosem i przymknąwszy na chwilę oczy, skupiłam się na aurze, którą emanowałam.
Doskonale mogłam wyobrazić sobie jej ciemne, lepkie macki o konsystencji smoły wijące się wokół mnie. Jak tworzyły one moją ochronną barierę przed energią aniołka i stanowiły najlepszą broń w razie potrzeby. Roztaczanie jej było dla mnie jak oddychanie oraz czułam się dzięki temu bezpieczna. Już kiedyś moja aura uratowała mnie przed śmiercią, gdy jeden wampir chciał wyssać ze mnie wszystkie siły życiowe. I tylko to, że go nią wtedy zaatakowałam sprawiło, że nie trafiłam do Otchłani. A teraz miałam się jej krótkotrwale pozbyć?
Powoli, z ociąganiem zaczęłam chować moją energię w głąb siebie, od razu czując się coraz bardziej zagrożona. Im mniej jej roztaczałam, tym bardziej aura Asa mnie denerwowała, aż w końcu zaczęła nieprzyjemnie palić w skórę. Skrzywiłam się lekko nadal nie uchyliwszy powiek, lecz po chwili, o dziwo, ta niedogodność zupełnie zniknęła. W ogóle obecność anioła jakby rozpłynęła się w powietrzu, przez co natychmiast złapałam podejrzenie, że brunet gdzieś sobie polazł.
Do końca wycofałam moją moc i szybko otworzyłam oczy już chcąc zacząć wołać debila, kiedy zobaczyłam, że ten wciąż stał przede mną. Srebrnooki tkwił w tym samym miejscu, w tej samej pozycji i nadal uśmiechał się lekko, tym razem wyraźnie zadowolony z tego, że się go posłuchałam.
- Co ty...? - zaczęłam zdziwiona, jednak ptaszek szybko mi przerwał.
- Wycofałem moją. - wzruszył ramionami domyśliwszy się o co mi chodziło, po czym dodał. - A teraz podaj mi rękę.
- Ale... - już chciałam zaprotestować, lecz widząc jego znaczące spojrzenie i jasno świecące rozbawieniem tęczówki, zacisnęłam zirytowana zęby i warknęłam. - Dobra.
Zebrałam się w sobie i nie zważając na fakt, że za chwilę prawdopodobnie miałam zaznać największego bólu niż kiedykolwiek wcześniej, odetchnęłam głęboko i chwyciłam za dłoń Astriela. Już się skuliłam i przygotowałam do syknięcia z bólu, kiedy nieoczekiwanie zamiast pieczenia poczułam zaledwie przyjemne mrowienie. Tak jak zazwyczaj czułam jakby ktoś mnie przypalał w miejscu zetknięcia się naszych ciał, tak teraz przyjemne ciepło i słabe, łaskoczące iskry przeskakiwały ze skóry Asa na moją, zupełnie mnie nie krzywdząc. Dziwne.
Zdezorientowana na powrót odzyskałam pewność siebie i zmarszczywszy brwi, spojrzałam pytająco na rozbawionego moim zachowaniem anioła.
- Jak? - zapytałam tylko, wpatrując się w niego zszokowana, a brunet roześmiał się wesoło i ścisnąwszy mi lekko dłoń, puścił mnie.
- To, czy się zranimy zależy od naszego nastawienia. Jeśli będziesz do mnie wrogo nastawiona, to twój organizm to wyczuje i odruchowo zaatakuje. Ja aby się obronić oddam atak i skutkiem tego będzie... - zaczął wyjaśniać łagodnym głosem bez jakiejkolwiek złośliwości, choć ja i tak przewróciłam oczami, a następnie dokończyłam za niego.
- ...wzajemne zranienie się dotykiem. - splotłam ręce na piersiach i ponownie zerknęłam w bok, wracając wzrokiem do dziewczyny z fioletową aurą. - Rozumiem, Asie. Czy teraz mi wierzysz, że zależy mi na sojuszu?
- Powiedzmy. Jeśli wytrzymasz tak z tą aurą do końca dnia to wtedy pogadamy. - parsknął śmiechem anioł, a gdy podirytowana zerknęłam na niego kątem oka, ten odwrócił się już do mnie plecami i ruszył dalej alejką. - Idziesz?
Ugryzłam się w język by nie walnąć czasem jakiegoś kąśliwego tekstu, przez który złamałabym wcześniej ustalone zasady tego wypadu, mimo że w myślach klęłam na ptaszka jak na mieszkańca Piekła przystało.
Skurwiel jeden, wymyślił sobie udawanie zwykłych ludzi. Ani nie byłam człowiekiem, ani nie chciałam nim być. Nic więc dziwnego, że nigdy nawet mi do głowy nie przyszło udawanie jednego ze śmiertelników. Zawsze w szkole byłam sobą. Złą, wredną i przerażającą dziewczyną, która odpychała wszystkich jednym swym spojrzeniem. A teraz nagle pojawiały się aniołki i jeden z nich nakazywał mi takie coś?! Kurwa, miał cholerne szczęście, że ten sojusz naprawdę był mi potrzebny do mojego podstępu, bo inaczej As od dawna byłby już martwy. Albo choćby zakwaterowany w Piekle jako Upadły.
- Sabriela! - zawołał mnie srebrnooki, który zdążył odejść spory kawałek, a ja fuknęłam tylko pod nosem i już chciałam odwrzeszczeć by się wypchał, kiedy moją uwagę przyciągnęło co innego.
Zobaczywszy obiekt mojej nagłej poprawy humoru, uśmiech natychmiast wrócił mi na twarz i szybko rzuciłam się za brunetem, doganiając go.
- Facet, to ty dzisiaj wszystko fundujesz, tak? - podbiegłam do niego i spojrzałam na anioła błyszczącymi z entuzjazmu oczami. Astriel popatrzył na mnie z niepokojem, a zauważywszy mój entuzjazm, uniósł pytająco brew.
- Tak, a co?
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro