Rozdział 27
Do domu wróciłam dopiero pod wieczór, kiedy do kafejki zaczęli się schodzić inni nastolatkowie, co rusz plotkujący o samobójstwie Cassie. Jedni mieli opuchnięte oczy, inni w ogóle się nie przejęli śmiercią dziewczyny, a co poniektórzy wręcz się z tego naśmiewali, tym samym podnosząc mi ciśnienie. Byłam jednak zbyt zobojętniała by pozwolić gniewowi przejąć kontrolę. Po wyjściu aniołów, można powiedzieć, że zupełnie wyłączyłam uczucia, przez co przez następne parę godzin po prostu siedziałam przy stoliku pijąc kolejne kubki kawy i zastanawiając się jakim cudem nie zauważyłam działania piekielnych sił na nastolatkę. Jakim cudem mogłam je przegapić? Jakim cudem ptaszki ich nie wyczuły?
Wbiegłszy szybko po schodach, od razu skierowałam się do mojej sypialni. Wparowałam do niej z impetem i zatrzasnąwszy za sobą drzwi, rzuciłam się ciężko na łóżko, z ulgą zapadając się w miękkie pościele. Przymknęłam na chwilę oczy i odetchnęłam głęboko, pozwalając by smutek i rozżalenie wobec samej siebie na moment mnie zaatakowały.
Wyjątkowo miałam wyrzuty sumienia. Może gdybym nie zwlekała przez trzy lata z szukaniem demona to Cassie nadal by żyła. Ale byłam ignorantką i nigdy nie zagłębiałam się w daną mi sprawę. Co prawda sprawdzałam każde następne miejsca samobójstw, śledziłam poczynania sukinsyna demona i próbowałam przewidywać jego kolejne kroki, jednak musiałam być wystarczająco niezainteresowana misją przydzieloną przez ojca, by w końcu anioły musiały wkroczyć do akcji. A gdy dzięki nim pojawiła się szansa na schwytanie buntownika, zdarzył się ten incydent. Niby nic nieznaczący dla kogoś takiego jak ja, ale który był w stanie wyprowadzić mnie z równowagi.
Boże, co się ze mną w ogóle działo?! Nie powinnam tak reagować na śmierć śmiertelniczki! Przecież byłam bezlitosnym demonem! Więc czemu tak mi teraz odbijało?! Niby dlatego, że polubiłam rudowłosą wariatkę? Przecież to było niemożliwe! Ludzie byli dla mnie tylko wkurzającymi istotami, niewartymi ani grama uwagi! Słabe, kruche stworki, niepotrafiące nawet poradzić sobie z niektórymi chorobami i z tak słabą wolą przetrwania, że na zabicie ich wystarczyły sekundy. Ktoś myślał, że był silny? Mylił się. Śmiertelnicy nie byli silni. Demony i anioły owszem. Ale nie ludzie.
Uchyliłam oczy i przekręciwszy głowę lekko w bok, spojrzałam na wielkie okno, przez które do pokoju wpadało słabe światło wschodzącego księżyca. Było krótko po pełni i mimo że blask nie był już tak intensywny jak tydzień wcześniej, to i tak potrafił drażnić w oczy. Wieczór zapowiadał się zimny, aczkolwiek na niebie nie było ani jednego, choćby małego obłoczka. W przeciwieństwie do dnia, podczas którego albo panowało zachmurzenie, albo padał deszcz, teraz chmury ustąpiły miejsca gwiazdom i księżycowi, wręcz zachęcając mieszkańców Piekła przebywających na Ziemi do kuszenia śmiertelników i czynienia grzechów. Noc idealna do zła.
Uniosłam się na łokciu i oderwawszy wzrok od widoku za szybą, rozejrzałam się po zaciemnionym pokoju. Pomimo tego, że w sypialni było ciemno, światło księżyca wpadające do środka pozwalało mi rozróżnić poszczególne kontury przedmiotów i mebli. Szafę, biurko, komodę i inne pierdoły, które tu ściągnęłam by uprzytulnić choć ociupinkę tą posiadłość. Bo gdy przybyłam tu na samym początku, nawet mnie odrzucała swoją ponurością. Ciemna, tajemnicza, opleciona bluszczem i zachwaszczona. Dość sporo wysiłku kosztowało mnie doprowadzenie jej do stanu używalności, ale efekty tego wypadły świetnie.
Zerknęłam kątem oka na srebrne wzory, które namalowałam na jednej ze ścian. Błyszczały teraz jasno, odcinając się wyraziście na granatowej farbie, a tatuaże na moich ramionach załaskotały, przybierając ten sam kształt. I przypominając mi kim byłam w rzeczywistości. Nie słabą dziewczynką. Nie płaczliwym popychadłem, niepotrafiącym się nikomu postawić. Przeszłość już dawno odeszła w zapomnienie, pozostawiając po sobie twardą, nieustraszoną dziewczynę. Byłam najlepszym żołnierzem Piekła. Łowczynią, która wytropiła już tysiące wrogów stawiających się władzy mojego ojca. Byłam chlubą pana Piekła i nawet brat nie dorównywał mi w niektórych sytuacjach. Nie mogłam się załamać tylko dlatego, że przez moje obijanie się zginęła niewinna dziewczyna. Prędzej czy później i tak by umarła. Więc niby czemu miałbym teraz przeżywać jej śmierć? Ech, czym ja się tak przejmowałam? Ja pierdole, a straciłam na to tyle czasu...
Wreszcie smutek i przygnębienie opuściły mnie, a znajome mi złośliwość, okrutność i wręcz sadyzm wróciły na swoje miejsce gdzieś w głębi mojego umysłu. Na twarzy pojawił się drwiący półuśmieszek, gdy do głowy wpadł mi świetny pomysł na poprawienie sobie humoru. Cóż, skoro już jedna osoba zginęła tego dnia, to druga raczej nie zrobiłaby różnicy, prawda? Śmiertelnicy i tak zrzuciliby winę na nieuchwytnego mordercę, po czym zamknęliby śledztwo tłumacząc się brakiem jakichkolwiek dowodów. A i moja moc chciała się wreszcie wykazać i przekonać jak słabi byli ludzie w stosunku do niej.
Ale najpierw podstawy. Najpierw musiałam znaleźć przede wszystkim ofiarę. Kogoś, kogo będę mogła zabić ze stuprocentową pewnością, iż po powrocie do Piekła będę mogła się nią jeszcze pobawić podczas tortur. I wiedziałam gdzie taką osobę znaleźć. A do tego potrzebowałam zrobić się na bóstwo.
***
Dobra, może i byłam demonem, a naszej urody nie można było za bardzo chwalić, bo w większości byliśmy paskudni, tyle że potomkowie aniołów, również i tych wygnanych z Nieba, odznaczali się niezwykłym pięknem i gracją, które na szczęście posiadałam. Już bez makijażu byłam w stanie owinąć sobie faceta wokół palca i zmusić do wykonania każdej mojej zachcianki, a w momencie kiedy jeszcze uszykowałam się do wyjścia, byłam pewna, że nikt mi się nie oprze.
Stałam właśnie przed lustrem i podziwiałam efekt końcowy, za który mogłam sobie pogratulować. Powalałam na kolana, nie ma co. Hebanowe włosy poprzetykane przez moją moc błękitnymi pasmami zostawiłam rozpuszczone, dzięki czemu okalały teraz twarz lekkimi falami. Na sięgających mi pasa końcówkach zrobiły się naturalne loki, a niebieskie pasemka niesamowicie się odznaczały na głębokiej czerni, przyciągając wzrok. Moją nieskazitelną cerę nie zbeszcześciłam żadnymi pudrami, fluidami i pies wie czym jeszcze, za to duże, błękitne oczy podkreśliłam jedynie ciemnym cieniem do powiek. Zrezygnowałam z maskary ze względu na to, że moje naturalnie długie, ciemne rzęsy już same z siebie sprawiały takie wrażenie. Pełne usta przejechałam tylko bezbarwnym błyszczykiem, dzięki czemu ich krwistość nabrała na intensywności. Nieraz śmiałam się z ich odcienia mówiąc, że kryła się w nich krew wszystkich moich ziemskich ofiar. Na serio, wyglądałam, jakbym wstrzyknęła sobie w wargi czyjąś krew. Do tego założyłam obcisłą, czarną sukienkę przed kolano, która podkreślała moją szczupłą, zgrabną sylwetkę i jednocześnie eksponowała długie nogi, na które wsunęłam czarne szpilki (cztery centymetry w zupełności mi wystarczyły). Na wierzch zarzuciłam czarną, skórzaną kurteczkę, mimo że nie była w stanie zakryć moich tatuaży na rękach. Ale mniejsza z tym. Pewnie i tak nikt nie zwróci na nie uwagi.
Uśmiechnęłam się do własnego odbicia i wypróbowałam mój powalający wszystkich na kolana uśmiech, który nie gościł u mnie za często. Czasami wręcz go odganiałam ile się dało. Przez niego bez przerwy musiałam odganiać się od zalotników, których niezłą sumkę miałam już na sumieniu. Lecz jeśli chciałam tego wieczora zmusić jakiegoś debila do wyjścia ze mną z klubu, musiałam się poświęcić. Uniosłam więc kąciki ust i zatrzepotałam rzęsami, po czym nie mogąc się powstrzymać, wybuchłam śmiechem. Boże, gdyby każdy demon wyglądał jak ja, to ludzie grzeszyliby non stop. Byłam uosobieniem dzikiego piękna, a Lilianna spokojnie mogła się ode mnie uczyć bycia łamaczką serc. A to niby anioły oszałamiały swą urodą, a demony budziły odrazę.
Wtem w moich oczach rozbłysły jasne, niebezpieczne iskry, uśmiech zmienił się na drapieżny, a pomalowane na czarno paznokcie przekształciły w szpony. Wzory na moich rękach zmieniły swój układ, a moc zatętniła w moich żyłach. Już czas. Czas, bym się zabawiła i odreagowała dzisiejsze wydarzenia.
Och, już widziałam minę Asa i Lil, którzy następnego dnia mieli się dowiedzieć o kolejnym zabójstwie. Cholera, pewnie czekał mnie kolejny ochrzan z ich strony. Ale jebać to. Teraz najważniejsza dla mnie była zabawa. I za żadne skarby nie chciałam z niej zrezygnować.
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro