Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

Rozdział 17

Jak tylko mroczna energia zaczęła muskać moje policzki, by później otoczyć całe moje ciało, przymknęłam oczy i uśmiechnęłam się delikatnie. Mimowolnie uniosłam głowę lekko do góry i odetchnęłam głęboko, skupiając się na pochłanianiu piekielnej mocy z otoczenia. Może Heret i Callys do zbyt potężnych demonów nie należeli, jednak ich aury wystarczyły by przyjemnie podrażnić moje złaknione zła iskry mocy, które gwałtownie zapłonęły mi w żyłach. Odniosłam wrażenie jakby krew zamieniła się we wrzącą lawę, pobudzając magię do działania.

W momencie gdy zniecierpliwienie sięgnęło zenitu, nie wytrzymałam. Zmotywowałam moc do działania, a kiedy po paru sekundach skumulowała się we wszystkich komórkach mojego ludzkiego ciała, uśmiech mi się poszerzył. A uchyliwszy wreszcie powieki, uwolniłam pełnię mej potęgi. Otaczający mnie błękitny ogień zapłonął intensywnym, rażącym aż w oczy blaskiem. Gwałtowny prąd przepłynął przeze mnie uwalniając całą moc. Przestałam ukrywać moją piekielną postać, witając ją wręcz z otwartymi ramionami.

Pierwsze co zareagowało na nieoczekiwany przypływ demonicznej energii były skrzydła. Plecy zapiekły boleśnie, gdy te się z nich wynurzyły. Ogromne, pierzaste, płonące moim ogniem. Gdyby nie to, że były czarnego koloru, mogłoby się je pomylić z anielskimi. Następne było wyostrzenie się zmysłów. Mimo że już jako śmiertelnik były one znacznie czulsze niż zwykłych ludzi, to teraz jeszcze bardziej się wyczuliły. Mogłam usłyszeć każdą rozmowę imprezowiczów ponad nami, bzyczenie muchy na dworze, czy pająka plecącego swoją sieć. Nieprzyjemny zapach stęchlizny, potu, dymu i alkoholu mieszał się z pachnidłami z biura Callysa, tworząc dziwną woń łaskoczącą mnie w nos. Przez półprzymknięte powieki byłam w stanie dostrzec na suficie każde pęknięcie czy nierówność, choć światło ograniczone było zaledwie do moich płomieni. A dzięki rozwiniętemu dotykowi poczułam jak na rękach zaczynają pojawiać się moje tatuaże. Skomplikowane, chaotyczne sploty czarnych linii. Pomimo tego, że nie przedstawiały one niczego konkretnego, to i tak wzbudzały zachwyt nawet u moich wrogów, gdyż jeśli się im dobrze przyjrzeć, to zauważało się ich ruch. Linie co chwilę zmieniały swój układ, raz tworząc proste, geometryczne wzory, by moment później zacząć przypominać oplatające me ręce latorośle.

- Wasza Wysokość... - ciszę przerywaną trzaskami płomieni zapełnił niski warkot Callysa, który prawie natychmiast zamilkł uświadomiwszy sobie, że to jeszcze nie był koniec.

Odetchnęłam po raz kolejny i przyjąwszy kolejną porcję aury demonów, wreszcie pozwoliłam wysunąć się moim kłom, które nieprzyjemnie zakuły mnie w dolną wargę oraz paznokciom przekształcić się w ostre szpony, będące w stanie przeciąć prawie wszystko, włącznie z kośćmi. W mięśniach wybuchła siła i szybkość czekające tylko by je wykorzystać podczas walki, a zapasy mocy napływały wielkimi falami zachęcając do rzucenia chociażby prostego zaklęcia. Na przykład takiego, które byłoby w stanie oczyścić coś z anielskiego dotyku.

Opuściłam głowę i spojrzałam na wyciągnięte przed siebie ręce, w których trzymałam pazur demona od plagi. Mimo że płonęłam, ogień utrzymywał się z dala od niego, posłuszny mojej woli, lecz w momencie kiedy chłodny szpon zaczął stykać się z iskrami magii skaczącymi mi po skórze, prawie natychmiast zaczął odrzucać niebiańską skazę. Uwolniłam moc, a gdy ta uderzyła w czarny przedmiot, ten zasyczał cicho jakby polany żrącym kwasem. Złote linie na pazurze zabłyszczały jasno, lecz nie stawiały oporu. Powoli zaczęły ustępować z jego powierzchni, zamieniając w złote iskierki ulatujące w górę i gaszone w zetknięciu z przesyconym złem powietrzem.

Po paru sekundach było już po wszystkim. Szpon na powrót był całkowicie czarny i zdolny do wskazania nam drogi do swojego właściciela, rytuał skażenia go demoniczną mocą dopełnił się, a ja odzyskałam moją moc, którą musiałam odrzucić przybywszy na Ziemię. Teoretycznie mogłam ją przebudzić w każdej chwili, jednak wtedy miałam zamiar trochę pobawić się w śmiertelnika i przekonać jak marne są beznadziejne egzystencje ludzi. I z ręką na sercu mogłam przyznać, że naprawdę okropne. Z życiem człowieka było trochę jak z pajęczyną. Niby wytrzymałe, ale byle gówno mogło je przerwać. Więc gdy teraz nagle nadarzyła się okazja do zwrócenia mi mocy, jeszcze tak wspaniałomyślnie podłożona mi przez anioły, nieskorzystanie z niej byłoby wręcz karygodne.

Z niechęcią powoli zaczęłam ugaszać ogień i znów chować moc w zakamarkach mojego ciała, tym razem już znacznie potężniejszego. Nawet gdybym chciała nie mogłabym już wrócić do pełnej postaci zwykłego człowieka, ale nie przeszkadzało mi to. Bylebym już nigdy nie musiała być tak cholernie słaba i krucha jak przez ostatnie trzy lata. Ukryłam skrzydła i zmieniłam pazury w paznokcie, choć te i tak pozostawały dłuższe i zaostrzone, a kły odznaczały się od reszty zębów. Błękitne pasemka we włosach zalśniły jasno, bo to w nich teraz kryła się moja moc, a tatuaże przestały zmieniać swe kształty. Ale moja przesiąknięta grzechem aura pozostała tak samo silna.

Schowałam pazur do kieszeni kurtki, a kąciki ust uniosły mi się z drwiną, gdy wyobraziłam sobie reakcję aniołów na roztaczaną przeze mnie energię. A zbyt lekka to ona nie była. Na moje barki spadała wszelka odpowiedzialność za wyrządzone przeze mnie okropieństwa i obciążała sumienie. A że niezbyt się nim przejmowałam, w końcu ten obowiązek przejęła moja aura, tylko wzmacniając mnie grzechami, zamiast dobijając. Z niebieskiej barwy aura zmieniła kolor na głęboką czerń, której widok przygnębiał innych. Ciężar, który to mi powinien przeszkadzać, doprowadzał śmiertelników do szaleństwa, a demony i anioły zmuszał do padnięcia przede mną na kolana. Plus jeszcze szerzony przeze mnie strach i ból. No, nie powiem. Byłam zajebista!

- To tyle. Możecie się zmienić. - skupiłam swoją uwagę na kłaniających mi się Hereta i Callysa, oddających mi tym samym pokłon. Unieśli nieśmiało głowy, a widząc uśmiech na mojej twarzy, odetchnęli z ulgą i wstali, natychmiast przyjmując ludzką postać. Tym bardziej pomarańczowowłosy, który najwyraźniej nie przepadał za swą demoniczną formą będąc na Ziemi. - Okej, możemy wracać na górę.

- Pani, a co z aniołami? - zaniepokoił się brunet, odruchowo chyląc głowę w geście szacunku. Ciekawe, jeszcze parę minut wcześniej był gotów stawiać mi warunki. - I ze śmiertelnikami?

- Nic. - wzruszyłam obojętnie ramionami i odwróciwszy się ku schodom, zaczęłam powoli po nich wchodzić. - To bachory Gabriela, dzięki czemu ani nie zrobię na nich wrażenia, ani śmiertelnikom nic się nie stanie. Chyba.

- Ale... - Callys chciał coś powiedzieć, lecz jedno moje ostrzegawcze spojrzenie wystarczyło by go uciszyć.

Ach, jak ja kochałam tą moc i władzę. Nic dziwnego, że tak źle znosiłam pobyt na Ziemi. Po prostu nie dość, że byłam zmuszona udawać człowieka, to jeszcze nie miałam komu rozkazywać. Po prostu masakra! Ale teraz wszystko wróciło na swoje miejsce. Odzyskałam i jedno, i drugie, a już wkrótce demon szerzący szaleństwo miał paść na kolana przed panami Piekła. Okazać skruchę i zrozumieć, że skazał się tym samym na tortury, które najprawdopodobniej to ja miałam nadzorować. Już nie mogłam się doczekać jego wrzasków bólu i błagania o miłosierdzie.

Oj, już ja dopilnuję, by skurwiel wrócił do Podziemia. I nie ważne czy dokonam tego z pomocą aniołów, czy też bez. Demon dostanie za swoje. Choćby nie wiem co.

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro