Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

Rozdział 2.1

Posłusznie ruszyłam za Ruvenem. Właściwie nie dlatego, ze chciałam - po prostu znowu nie pozostawił mi wyjścia. Chciałam poprowadzić go ku wyjściu z osady. Nawet ruszyłam jako pierwsza, gdy już się ubrałam. Jednak Ruven mnie zaskoczył. Szedł przodem i miał mnie za plecami. Oznaka głupoty czy może zaufania? Nie, to z pewnością nie mogło być zaufanie. Nie znaliśmy się. Nie wiedział o mnie nic. Może jedynie to, że lubię broń. Im więcej tym lepiej.

Zaskoczyło mnie coś jeszcze: Ruven doskonale odnajdował się w tym otoczeniu. W budynku było niemało stali szkodliwej dla Sidhe. Wystarczyło dotknąć poręczy schodów. Musnąć klamkę drzwi. To miejsce było niczym pułapka dla elfów. Zdradliwa i kąsająca pułapka, w której żaden Sidhe nie chciałby się dobrowolnie znaleźć. Tymczasem Ruven przemierzał korytarze, zupełnie jakby znał je na pamięć. Gdy wybrał nakruszą drogę do wyjścia, zadrżał. Ile czasu spędził w tym miejscu, by tak doskonale się w nim orientować?

Zerknęłam na Olafa, który szedł za nami niczym chmura gradowa. Nie cieszyło go to, na co sam się zgodził. Widziałam na jego twarzy, że nadal szuka innego wyjścia. Chciał wycofać się z umowy, ale czy zrobiłby to kosztem pokoju? Nie mogłam na to pozwolić. Nie wtedy, gdy sama podjęłam decyzję o poświęceniu. Nie byłam typem męczennicy, ale musiałam dać ludziom szansę. Nie ludzkości w ogóle, ale ludziom: tym, których znałam i których kochałam.

Razem z Ruvenem wyszliśmy na dziedziniec. Zajęliśmy budynek, który kiedyś był chyba internatem lub czymś podobnym. Ważne, że w środku były łazienki i sporo sal, w których mogliśmy kwaterować ludzi. Naokoło budynku z kolei stworzyliśmy dziedziniec obwarowany tym, co zdołaliśmy znaleźć. Barykady z resztek płotów, starych drzwi, ale też cegieł i kawałków blachy wznosiły się dumnie ku niebu. Broniły nas przed najeźdźcami - zarówno przed atakiem, jak i ich spojrzeniami.

- Pożegnaj się. Będę czekał na zewnątrz.

Jak powiedział, tak i zrobił. Ruven nie rzucał słów na wiatr. Wyszedł przez bramę, której strzegła dwójka strażników. Wyglądali jakby chcieli się na niego rzucić. On jednak zignorował wrogie spojrzenia i dołączył do czekającej za bramą dwójki towarzyszy.

Nie poświęciłam im wiele uwagi. Będzie na to sporo czasu, gdy już wyruszymy.

- No już nie myśl o tym tyle - powiedziałam do Olafa swobodnym tonem.

Nie mogłam pokazać mu, ze się boję. Nie mogłam okazać strachu, nawet jeśli chciałam krzyczeć "zamknijcie bramy!". Ale któreś z nas musiało być w tej chwili bardziej odważne i pewne tego, co zamierzamy zrobić. Pech polegał na tym, że padło na mnie.

- Możemy się wycofać. Znajdziemy inny sposób... - zaczął Olaf.

- Nie, nie znajdziemy - pokręciłam cierpliwie głową. - Gdy każdego dnia wychodziłam polować na Sidhe, również istniało ryzyko, że nie wrócę. Teraz jest podobnie. Chociaż przynajmniej teoretycznie powinno być lepiej, bo nie zabiją mnie od razu, gdy tylko zobaczą.

- Mogą zrobić coś gorszego.

- Dlatego zawrę nową umowę. Ich władcy z jakiegoś powodu zależy na tym mariażu. Dostanie go, ale na moich warunkach.

- Bądź ostrożna - poprosił.

- Zawsze jestem. Poradzę sobie. Jak zwykle - odparłam z dziarskim uśmiechem.

Nie przekonałam go. Widziałam to po jego twarzy. Ale nie miałam więcej czasu. Ruven wpatrywał się we mnie uporczywie. Najwyraźniej nie dostałam aż tyle czasu na pożegnanie. A może obawiał się, że Olaf podrzuci mi kolejną sztukę broni?

Olbrzym przytulił mnie jeszcze na pożegnanie. I najwyraźniej myślał o tym samym, co ja, bo poczułam gorący, niemal parzący dotyk stali w dłoni. Olaf wcisnął mi niewielkie ostrze. Zbyt małe do prawdziwej walki, ale wystarczające do nagłej obrony. Powiedzmy.

- Dzięki - powiedziałam cicho, wsuwając ostrze do spodni. Było to diabelnie niewygodne, ale po wypuszczeniu koszulki na wierzch, ostrze było mniej widoczne. Czy wystarczająco, by oszukać Ruvena? Nie wiedziałam, ale musiałam podjąć ryzyko.

Zbliżając się do bramy, obserwowałam pozostałych strażników. Byli najbardziej elfowymi Sidhe, jakich widziałam. Chociaż... Nie. Ci z dworu musieli być bardziej wymuskani. Ci tutaj wydawali się zaprawieni w bojach. Łowcy? Może. Żołnierze? Nie, raczej nie. Doświadczeni? Z całą pewnością.

Obrzucili mnie spojrzeniami, w których pogarda mieszała się z zawodem.

- To naprawdę ona? - zapytał jeden z nich.

Były wysoki i smukły. Dobre dwadzieścia centymetrowy wyższy ode mnie, chociaż nie należałam do niskich. Był także smuklejszy, a jego długie włosy o pszenicznym czy też niemal złotym odcieniu opadały swobodnie na skórzaną zbroję. Czy właściwie na jej elementy, do których należał napierśnik, nagolenniki i karwasze.

- Tak, Malon - odpowiedział Ruven. - To ona.

- Ogromny zawód i równie wielka obelga dla naszego dworu - rzucił drugi.

Był niższy od swego towarzysza, ale nadal trochę wyższy ode mnie. Jego włosy przypominały kolorem brzozę. Zbroja była podobna, jak ta od Malona, ale wydawała się bardziej przeznaczona do maskowania w lesie.

Obaj natomiast różnili się od Ruvena zarówno wyglądem, jak i strojem.

- Nie twoją żoną ma być, Selanar - znowu to Ruven podjął się wyjaśnień.

- Niewiele tracisz - rzuciłam, zanim zdążyłam ugryźć się w język.

- Też tak sądzę - ripostował Selanar.

Ech, miało być zabawnie, a dałam im tylko pretekst do dalszych obelg. Trudno. Nie zależało mi na ich opinii.

- Ruszamy?

Nie chciałam przeciągać pożegnania. Bałam się, że Olaf nagle runie na nas niczym sam bóg wojny.

- Tak ci spieszno, żeby zostać królową Sidhe? - rzucił kąśliwie Malon.

- Oczywiście. Będę mogła wydawać wam rozkazy -odbiłam piłeczkę w podobnym tonie.

- Nawet o tym nie marz - warknął w odpowiedzi.

- Wystarczy - Ruven uciął dalsze dyskusje.

- Będziemy iść cały czas na nogach? - zapytałam, widząc, że strażnicy ruszają przed siebie.

Tym razem cała trójka spojrzała na mnie zgodnie niczym na wariatkę.

- Niedaleko zostawiliśmy konie.

Ruven jako jedyny usiłował być względnie uprzejmy.

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro