Prolog
- Nie! Nie zgadzam się na to! Nigdy!
Nie mogłam w to uwierzyć. Naprawdę! Aż zachłysnęłam się powietrzem, gdy usłyszałam najnowszy plan. Nie rozumiałam, jakim cudem możemy w ogóle prowadzić tą rozmowę. Jak mogło do tego dojść? Jeszcze wczoraj wykonywał swoje zadanie. Polowałam, jak praktycznie każdego dnia od kilku lat. A dzisiaj... Dzisiaj postanowił doprowadzić mnie do zawału.
Od kilku lat moje życie było z jednej strony banalnie proste, a z drugiej – trudne. Znacznie trudniejsze niż przed Inwazją. Ale przynajmniej wiedziałam, co mam robić. Każdego kolejnego dnia wstawałam z łóżka, wiedząc, że idę na polowanie. Tymczasem teraz... Chciał wszystko zmienić.
- Jego warunek nie podlega negocjacjom. Już nie – powiedział brutalnie Olaf.
Jego stanowczy głos i pewność w wypowiedzianych słowach sprowadziły mnie na ziemię. Opadłam ciężko na krzesło.
Olaf od dłuższego czasu zastępował mi ojca. Nie, on stał się moim ojcem. Ocalił mnie przed śmiercią, a nawet zrobił znacznie więcej: nauczyć, jak przeżyć w nowej rzeczywistości. Od zawsze słuchałam go bez sprzeciwu i za każdym razem dobrze na tym wychodziłam. Nawet jeśli wykonywanie poleceń nie było do końca moją bajką. Gorący temperament niejeden raz wpędził mnie w kłopoty. Z większości wyciągał mnie Olaf.
Ale nie tym razem...
Tym razem nie mogłam na niego liczyć. I na pewno nie zamierzałam zgodzić się bez walki. To był głupi pomysł. Najgłupszy z możliwych. Mogłam na poczekaniu wymyślić co najmniej sto powodów, dla których nie powinnam się zgadzać.
- Nie mogę...
Emocje kotłowały się we mnie. Zdobyłam się tylko na ten nieśmiały protest wypowiedziany łamiącym się głosem.
- Postawił tylko jeden warunek – zauważył sucho Olaf. – Przestaną nas atakować. Zostawią nas w spokoju i pozwolą żyć po swojemu...
- Ale za jaką cenę?! – podniosłam głos.
- Za ślub z najlepszą z naszych wojowniczek. Ten mariaż to warunek sojuszu.
- Proszę... nie... Wybierz kogoś innego. Możemy ich oszukać. Może... - zaczęłam błagać, szukać rozwiązania.
- Zrobiłabyś to? – zapytał ostro Olaf.
Jego spojrzenie było intensywne. Przynajmniej wiedziałam jak się czuli ci, których złapał, gdy był jeszcze policjantem.
- Astrid, tylko ty jesteś w stanie tam przetrwać. To przetrwać. Dla naszych ludzi. Dla ich spokoju i bezpieczeństwa.
Przynajmniej jemu też było ciężko. Posiwiał znacznie wcześniej, ale teraz ogromny ciężar zdawał się przygniatać jego barki. Powinnam okazać mu zrozumienie. W końcu miał posłać przybraną córkę na pożarcie, ale nie potrafiłam. Byłam zbyt przerażona, by myśleć o innych.
- To podstęp – powiedziałam wreszcie. – Wysyłasz mnie na pewną śmierć. Zabiłam dziesiątki... nie, setki z jego ludu. On nie chce mnie za żonę. On chce mojej śmierci. A gdy już mnie dostanie, stracicie najlepszą obrończynię, a on udowodni, że nie mieliśmy z nimi szans. Nigdy.
- Przyrzekł – powiedział krótko Olaf. – Złożył przysięgę, że przestaną nas atakować, gdy otrzyma swoją wybrankę na żonę.
Zabrało mi powietrza. Moje serce zatrzymało się na dobre sekundy.
To wszystko zmieniało. Sidhe nie mogli kłamać. Dotyczyło to również ich władcy. A skoro złożył przysięgę, musiał to obiecać. Nawet jeśli ceną było jej życie.
- Obiecał też, że nie zabije cię.
- Ale może doprowadzić do mojej śmierci – odparłam.
Kłóciłam się już bardziej dla zasady. Wiedziałam, że Olaf podjął decyzję. A skoro on, to ja również ją podjęłam.
- Dobrze – powiedziałam cicho. – Zrobię to. Zostanę jego żoną, chociaż pewnie zje mnie w noc poślubną. A może nawet przed nią, jeśli mi się poszczęści.
- Dla ludzi – odparł Olaf. – Dla ludzkości.
Nie musiał mi o tym przypominać. Doskonale wiedziałam dlaczego to robię. Ale chyba musiał przekonać samego siebie, że dobrze robi.
- Przegrywamy, moja amazonko – dodał ze smutkiem. – Nie wytrzymamy długo. Właściwie wystarczyłoby, żeby trochę poczekał, a pokonałby nas. To jedyna szansa. Zaproponował pokój. W ten sposób zaczniemy odbudowywać potęgę ludzi. I tak zaczniemy wyswabadzać ich spod władzy Sidhe.
- Wiem – odparłam zgnębionym tonem. – Kiedy mam wyruszyć?
- Jutro zjawi się po ciebie eskorta. Przeprowadzi cię przez ich ziemie.
Moje serce znowu się zatrzymało. Byłam pewna, że mam więcej czasu. Dzień, może kilka. Ale jutro... To mniej niż doba.
- Gdyby istniał inny sposób...
- To byś go znalazł – dokończyłam za niego. – Wiem. Ale nie ma innego wyjścia. Poświęcę się, ale obiecał, że zajmiesz się tutaj wszystkim. I że znajdziesz dla mnie zastępcę. Obrońcę lub obrończynię.
- Przysięgam – odparł uroczyście.
- Ja... Pójdę już się spakować – powiedziałam niepewnie.
Olaf skinął głową. Nie zatrzymywał mnie. Gdyby to zrobił, jeszcze trudniej przyszłoby nam trwać w tym postanowieniu. On również cierpiał. Stracił jedną córkę. Teraz drugą zdawał na łaskę Sidhe.
Wyszłam z jego gabinetu i ruszyłam w stronę swojego pokoju. Idąc, zastanawiałam się, co może zabrać ze sobą przyszła żona Sidhe. Nie... Przyszła królowa Sidhe. Aż parsknęłam pod nosem.
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro