1. Uroki tacierzyństwa
Święta państwa Snape
czyli
Żona dla Śmierciojada III
Rozdział 1
Uroki tacierzyństwa
There's music to play
Places to go, people to see!
Everything for you and me!
Life's a ball
If only you know it
And it's all just waiting for you
You're alive
So come on and show it
Yeah we got a lot of livin' to do
(Bye Bye Birdie: A Lot of Livin' to Do)
Severus Snape, powszechnie szanowany w magicznym świecie mistrz eliksirów i uznany naukowiec, bardzo lubił powroty do domu. Już jakiś czas temu zadbał o to, aby mieć do czego wracać i nawet jeśli często (i głośno) twierdził co innego, to nigdy tak naprawdę tego nie żałował. Nie zawsze korzystał ze specjalnego połączenia Sieci Fiuu ustanowionego pomiędzy jego gabinetem w Świętym Mungu a prywatną pracownią, czasami wybierał dłuższą drogę przez las. Robił to tylko wtedy, gdy musiał skontrolować zabezpieczenia lub – tak jak tego dnia – miał ochotę na spacer wyłącznie w towarzystwie własnych myśli i... nieco spokoju, który był towarem deficytowym jakoś tak od 1996 roku. Potrzebował chwili, aby przełączyć się z trybu poważnego profesora w... No właśnie – w kogo? Najwyraźniej w człowieka, który choćby nie wiadomo co, nie da się zaskoczyć niczym, co najdzie za drzwiami własnego domu. A zaiste bywały to wydarzenia wstrząsające.
Najbardziej cenił ten moment, gdy las się przerzedzał i stopniowo porządkował, zmieniając w zadbany park, a następnie ogród. Zdaje się, że w pierwotnej wersji założono go w stylu francuskim, jednak zdążyło się to już kilka razy zmienić. Obecnie był sentymentalnie angielski, aczkolwiek to nigdy nie trwało długo. Wokół ścierało się zbyt wiele żywiołowych koncepcji, aby którakolwiek mogła się utrzymać dłużej niż tydzień.
Dobiegająca właśnie kresu jesień była piękna tego roku, więc szeroko pojęta roślinność wciąż cieszyła oczy bogatą feerią barw. Newton, szczególnie uzdolniony skrzat, którego wniosła w posagu Yenlla, był artystą w swoim fachu. Praktycznie samodzielnie zaprojektował dostępną przestrzeń od zera, tworząc wokół posiadłości najprawdziwszy ogród botaniczno-magiczny. Z pewnością budziłby podziw sąsiadów, gdyby jacyś znajdowali się w najbliższej okolicy.
Severus zatrzymał się na chwilę na granicy swoich włości i pod wpływem chłodniejszego powiewu wiatru odruchowo otulając się staranniej atramentowo czarnym płaszczem, rozejrzał się po okolicy. Kosztowało to mnóstwo wysiłku (nie wspominając nawet o workach galeonów), ale usytuowany na niewielkim wzniesieniu budynek w końcu wyglądał całkiem przyzwoicie. Wszystkie blanki, wieżyczki, rzygacze, ozdobne balkoniki i dekoracje z kutego żelaza, łącznie z dachem i wieńczącym go tarasem pod gwiazdami, były już całkowicie realne i sprawiały dokładnie tak mroczne wrażenie, jak powinny. Idealne miejsce do życia dla byłego czarnoksiężnika i jego rodziny.
Yen od samego początku upierała się, aby przezwać posiadłość jakąś idiotycznie literacką nazwą, jak Tara czy inne Wichrowe Wzgórza, ale odpuściła, kiedy Severus z wrodzonym sobie wdziękiem oraz kreatywnością zaproponował Thornfield Hall. Przecież akurat tak się złożyło, że przypadkiem była nie tylko jego drugą/aktualną żoną, ale również pierwszą/byłą („Przestaniesz mi to wypominać?"), ewidentnie miała nie po kolei w głowie („Och, Sever!"), a do tego najbardziej lubiła przebywać na strychu („Czyli jak najdalej od ciebie, Nietoperzu z lochów"). Te argumenty na pewien czas położyły kres długiej i trudnej dyskusji... Ale naturalnie nie na zawsze. Po kolejnej fali kłótni pani Snape oficjalnie ochrzciła dworzyszcze mianem Moonshine Moor (o, słodka ironio!), chociaż przy tylu dzieciach znajdujących się wciąż na etapie twardych zmagań z angielszczyzną szybko stał się prostszym i słodszym Moon Pie – i tak już zostało. Sam Snape nazywał w myślach swój dom po prostu... domem (nawet jeśli zdaniem Kitty bardziej odpowiednim określeniem było DOMISZCZE czy DOMON, ale to jej problem).
W powodzi jesiennych barw oraz w fantastycznym oświetleniu powoli chylącego się ku zachodowi słońca posiadłość państwa Snape wyglądała naprawdę pięknie, niemal jak z pocztówki. Mimo to pan domu szybko wyczuł, że coś jest nie tak. Było za cicho. Przez ostatnie lata tak bardzo odzwyczaił się od ciszy, że teraz stanowiła pierwszy sygnał ostrzegawczy. Jeżeli nikt nie krzyczał, niczym nie rzucał ani nie śpiewał, oznaczało to najprawdopodobniej, że wszystkich mieszkańców zmorzyła zaraza.
Na wszelki wypadek Severus wyciągnął różdżkę i powoli obszedł cały budynek, zanim dostał się do środka od frontu. Cisza zabrzmiała w tym miejscu jakby bardziej intensywnie, zanim nie pękła z trzaskiem. Przechodząc przez próg, ojciec rodziny przekroczył pole Silencio.
I wtedy obłąkana rzeczywistość na nowo rozszalała się wokół niego.
– To nie moja wina – wyjaśniała Alicja opanowanym, chłodnym, a także już nieco znudzonym tonem. Widocznie musiała to powtarzać wiele razy i powoli miała dość. – Już mówiłam, że...
– Sever, to ty?! – krzyknęła w tej samej chwili Yen. – Chodź tu szybko, musisz coś zobaczyć.
– Dobry wieczór. – Błyskotka pojawiła się przy nim jak cień, żeby przejąć wierzchnie okrycie. – Niech pan się lepiej pospieszy – poradziła. – Nie jest dobrze.
Wzniósł oczy do góry w niemej prośbie o zmiłowanie, posłusznie kierując się w stronę największego salonu. Wszystko z pozoru wyglądało normalnie... z wyjątkiem wielkiej dziury na środku podłogi. Piękna Yenlla klęczała na samym jej brzegu i wygrażała zwiniętym w rulon scenariuszem komuś, kto miał nieszczęście znaleźć się na samym dnie.
– Ojciec nie będzie zadowolony.
– Z powodu zniszczonej pracowni? – płynnie włączył się do konwersacji. – Na pewno nie.
Ostrożnie zerknął w dół i napotkał oburzone spojrzenie czarnych oczu Alicji.
Najstarsza córka państwa Snape skończyła już dziewięć lat, a zatem – jak to zwykle bywa – czuła się przynajmniej na trzydzieści i nie zamierzała tłumaczyć się z takich drobiazgów, jak przypadkiem stopiona podłoga w salonie. Była niezwykle zajętą osobą, prowadziła własne, poważne badania i zwyczajnie nie miała czasu na podobne nonsensy.
– To nie ja – powtórzyła zirytowana. – Filip bez pozwolenia zszedł na dół i zaczął mi przeszkadzać. Wrzucił coś do mojego eliksiru!
Dramatycznie wskazała osmoloną dłonią małego winowajcę, który przyczaił się w kącie, pochlipując i pociągając nosem. W bardzo bladej twarzy o niezwykle delikatnych rysach dominowały wielkie, chabrowe oczy.
– Ja nie chciałem!
– Potem wszystko wybuchło – dokończyła rezolutnie dziewczynka. – A ja bardzo bym pragnęła odkryć, co się stało, więc jeśli nie macie nic przeciwko temu...
Severus nie dał sobie zamydlić oczu.
– Co robiłaś w mojej pracowni, Al? – zapytał surowo. – Miałaś tam więcej nie wchodzić, gdy nie ma mnie w domu.
– Niczego nie ruszałam – zapewniła. – Trzymałam się swojej połowy.
– Ćwiartki – poprawił.
– Mojej wydzielonej strefy – stwierdziła pojednawczo. – No i mama mi pozwoliła.
Piękna szelma drgnęła, gdy cała uwaga mistrza eliksirów nagle przeniosła się na nią. Uniosła w górę opasły scenariusz jako zarówno pretekst, jak i osłonę.
– Potrzebuję ciszy.
– Masz dla siebie cały strych.
Yenlla spojrzała na niego, wymownie unosząc brwi.
– Aha – domyślił się. – I tak Filip trafił do piwnicy.
– Muszę mieć choć trochę czasu dla siebie – wyburczała pod nosem buntowniczo. – Taka była umowa.
– Och, ty potrzebujesz czasu? – rzucił Snape swoim najlepszym profesorskim tonem. – Wisisz mi przynajmniej pięć godzin dyżuru za listopad. Mam ci zaprezentować harmonogram?
– Och, Sever! – pisnęła. – Gdybyś trzymał ręce przy sobie, nie byłoby problemu.
– Słucham? Kto chciał mieć dziesięcioro dzieci?!
– Że niby ja?
– A ja?!
– Wiecie, że was tutaj słyszymy, prawda? – przerwała im jedwabistym tonem Alicja. – Ja jeszcze jestem w stanie zrozumieć te próżne żale, odkąd jestem zmuszona zajmować się bratem, ale Fifi może się poczuć urażony.
– Cholerna smarkula – szepnęła kochająca matka.
– Yenlla! – ofuknął ją równie kochający ojciec.
– No co? Ma charakterek po tatusiu i zna za dużo słów. Z takim językiem będziemy musieli wysłać ją do Durmstrangu, nie mam zamiaru ciągle latać na wezwania do Hogwartu.
Severus – nadal z filozoficznym spokojem – spojrzał najpierw na przypalony sufit, a następnie ponownie w dół, do swojej zrujnowanej pracowni.
– Intrygujące.
W ciemnych oczach Alicji zapłonęły ciekawskie iskierki.
– Prawda, tato? Pomożesz mi sprawdzić, co poszło nie tak?
– Sever – syknęła Yen. – Nie zachęcaj jej.
W umyśle Snape'a walczyło kilka sprzecznych skłonności. Mistrz eliksirów miał ochotę jak najszybciej zbadać sprawę, wykształcony (domniemany) pedagog wlepić wszystkim szlaban, a rozsądny człowiek miłujący spokój kazał uważać na wkurzoną żonę.
– Nie ruszajcie niczego, sam się tym zajmę – zdecydował. – Opary mogą być toksyczne, Al. Doprowadź do porządku siebie i brata, i wracajcie na górę. Zajmiemy się tym po obiedzie.
– O ile jest jakiś obiad – skomentowała sceptycznie nieznośna latorośl.
Yen wzruszyła ramionami, a Severus bezgłośnie pomodlił się o cierpliwość, zanim znów zwrócił się do córki.
– Migiem! – polecił. – A tak poza tym... Co robiłaś na dole? – Przypomniał sobie, że nie poruszył najważniejszej z rodzicielskiego punktu widzenia kwestii.
– Nudziłam się.
– Powinnaś się uczyć z guwernantką.
– Ona jest głupia! Nic nie wie o eliksirach, a do tego robi błędy ortograficzne. Odesłałam ją do domu.
– Słucham?
– Naprawdę to zrobiła – wtrąciła usłużnie Yen.
Tym samym ponownie ściągnęła na siebie uwagę, na której wcale jej nie zależało. A może wręcz przeciwnie?
– A ty? – zapytał czujnie Severus. – Gdzie ty byłaś?
– Ja też jej nie lubiłam. Strzelała do ciebie oczami! – zarzuciła mu połowica, buntowniczo krzyżując ramiona na piersi. – Wiesz, że mnie to drażni. Te wszystkie zakochane w mrocznych sukinsynach, wiecznie szukające okazji, naiwne lelije.
– Niczego takiego nie zauważyłem.
– Oczywiście, że nie! Ty niczego byś nie zauważył, dopóki jakaś zazdrosna zołza nie zepchnęłaby mnie ze schodów. Wielki mi szpieg!
– A ona naprawdę strzelała oczami – poparła rodzicielkę Alicja. – Sama widziałam.
Severus poczuł się niespodziewanie wywołany do tablicy, co wcale nie było przyjemne. Nie pamiętał nawet zbyt dobrze ostatniej guwernantki, zbyt często się zmieniały. A co gorsza, teraz dwie pary żeńskich oczu – podejrzenie znajome czarne i bezwstydnie chabrowe – patrzyły na niego z identycznym wyrzutem oraz tytułem prawa do wyłącznego posiadania.
– To niedobrze – powiedział Snape, z dwojga złego wybierając Yen.
– Jasne, że niedobrze! Ucieczka z guwernantką to okropny banał!
– Nie o to chodzi. Niania też dzisiaj zrezygnowała – poinformował.
– Jak to?!
– Napisała do mnie, bo ciebie za bardzo się bała. I zaiste dziwny to świat, w którym to ty, słońce dni moich, budzisz w nich większe przerażenie niż ja.
– To rzeczywiście źle. Panna Davies nie była jeszcze taka najgorsza... Podała powód?
– Zmienia branżę. Postanowiła zostać nurkiem głębinowym, bo to jednak bezpieczniejszy zawód.
– Niech to szlag!
– Język! Nadal was słyszymy – przypomniała Al.
Matka kompletnie ją zignorowała. Podniosła się wreszcie znad wielkiej dziury, po czym otrzepała z kurzu zwyczajną, domową, grzecznie sięgającą za kolano spódnicę. Snape omiótł wzrokiem jej zgrabne łydki, bo wiele więcej do zobaczenia tam nie było.
– Trudno, trzeba znowu zamieścić ogłoszenie – westchnęła Yen.
– I to szybko, bo inaczej pójdziesz na premierę sama.
– Taaak, nie wątpię, że bardzo na to liczysz.
– Ktoś musi zostać z dziećmi.
– Błyskotka może się nimi zaopiekować.
– Chcesz zostawić swoją skrzatkę samą z tymi demonami? Nie masz serca, Yenlla.
– Ja! – zaoferowała błyskawicznie Alicja. – Ja mogę zostać!
– Zamknę pracownię na trzy spusty – odpowiedział Severus niemal czule na tę łaskawą propozycję. – Nie rób sobie nadziei.
– No to nie chcę.
Yenlla westchnęła ciężko.
– Nie wiem, czy zostały w Królestwie jakiekolwiek nianie, które jeszcze nie zagościły pod tym dachem. Wkrótce będziemy musieli zamówić zrzut z importu.
– Mam jeszcze kilka podań w gabinecie. Możemy na nie zerknąć, jak chcesz.
Severus spojrzał wymownie na Yen, ona odpowiedziała tym samym. Porozumienie zostało nawiązane i niemal jednocześnie ruszyli do wyjścia.
– Ogarnijcie ten bałagan – rzucił Snape nadal tkwiącemu w dole potomstwu.
– Przecież mieliśmy niczego nie ruszać!
– Zmiana planów – stwierdził beztrosko.
– Gdyby rzeczywiście znajdowało się tam coś trującego, już byśmy się o tym przekonali. Doświadczalnie – oceniła Yen bez mrugnięcia okiem. – I to wszystko twoja wina – zwróciła się z pretensją do mistrza eliksirów. – Na zbyt wiele jej pozwalasz.
– Ja? A ty?! Mylisz, że nie wiem, że po kryjomu zapisałaś mojego syna na lekcje baletu? Jakbym dał się nabrać na transmutację dla sześciolatków!
– On ma dar, Sever! – broniła się. – Prawdziwy talent!
– Masz córki do zabawy – zarzucił jej. – Nie musisz robić z niego kolejnej.
– Bardzo zabawne! Pamiętasz, jak Al wyśmiała mnie po tej jednej jedynej lekcji śpiewu? Nie mam zamiaru przechodzić tego nigdy więcej. Zepsułeś ją, Sever. A zresztą... Jak możesz tak mówić? Twoje przestarzałe, niesprawiedliwe opinie z poprzedniego stulecia są zupełnie nie na miejscu. To już nie te czasy, gdy...
Kłócili się z typową dla siebie energią, gdy szli korytarzem, a później w górę po schodach – aż pod same drzwi prywatnego gabinetu mistrza eliksirów (w odróżnieniu od tego w lochach, który okazał się zbyt łatwo dostępny). Yen była już uroczo zaróżowiona ze złości, Severus tylko coraz bardziej się marszczył i marszczył. Z furią otworzył przed nią drzwi, a potem niemal wepchnął do środka. Jeszcze zanim drzwi zdążyły się za nimi zatrzasnąć, żmija szarpnęła go za koszulę, zrywając kilka guzików i przyciągając do siebie. Snape wpił się w jej usta z taką siłą, że natychmiast straciła równowagę. Musiał ją przytrzymywać jedną ręką (tą silniejszą i w pełni sprawną), podczas gdy drugą blokował zamek. Yenlla oplotła go wszystkimi wolnymi kończynami i rozchichotała się jak wariatka.
– Cicho – upomniał ją.
– Słowo dnia – prychnęła. – Wiesz, że nie mogę i nie potrafię być cicho.
– Tych dzieci jest za dużo – narzekał Snape z ustami przy jej wrażliwym uchu.
– To nie liczba stanowi problem – szeptała gorączkowo. – Stają się za bardzo samobieżne i ciężko śledzić na bieżąco ich lokalizację. Byłoby głupio, gdyby któreś nas przyłapało.
– Zaiste. Nie mam ochoty na pogadanki uświadamiające.
– Och, twoja wie. Ona zawsze wszystko wie.
– Naiwnie sądziłem, że wszystkie są moje...
– Ugh, wiesz, o co mi chodzi! To dziecko jest przerażające.
– Jeśli Al posiada jakąkolwiek wiedzę na te tematy, to jednak ma to po tobie, kochanie. Ja byłem niewinny, dopóki nie sprowadziłaś mnie na złą drogę.
– Jasne! Oczywiście! Zawsze ja!
Ugryzła go, ale w taki sposób, że nie zgłaszał pretensji. Ona też nie narzekała, gdy przycisnął ją mocniej do drzwi. Poczuła chłodne palce wędrujące po rozpalonej skórze i ponownie zbyt głośno wyraziła entuzjazm.
– Pani Snape...
– Tak, panie Snape?
– Cicho.
– Rzuć Silencio – wydyszała.
– Masz odwagę świadomie odcinać się od zewnętrznych dźwięków w tym domu? – Uniósł brwi w zdumieniu. – Dziura w salonie niczego cię nie nauczyła?
Wpatrująca się w niego namiętnie Yenlla znajdowała się już jednak w zupełnie innym, znaczne lepszym świecie. Wbiła mu paznokcie w kark, skutecznie uciszając złośliwości, jak również wypraszając z głowy podobnie nieistotne szczegóły. Przyszło jej to stosunkowo łatwo, skoro lubił być rozpraszany.
– Biurko? – zaproponowała z figlarnym uśmiechem rozgorączkowana szelma. – Jak za dawnych lat?
– Nie sądzę, żebyśmy mieli dość czasu.
– Dlaczego?
– Mamo! – rozległ się niemal w tej samej chwili natrętny okrzyk. Dochodził z bliska, więc intruz musiał znajdować się tuż za zamkniętymi drzwiami gabinetu.
Jęknęli zgodnie. Naprawdę trudno było się ukryć w przeludnionym pałacyku.
– Mamo, Emilka się obudziła. Błyskotka prosi, żebyś przyszła do jej pokoju.
– I wykrakałeś – zarzuciła sensowi swojego życia Yenlla, która chyba nie bardzo miała ochotę interweniować w sprawie najmłodszej latorośli.
Severus pocałował ją kolejny raz, chyba na zachętę, a potem jeszcze i znowu... Tym razem była bardzo cicho, zatem chyba jednak potrafiła. Pomimo tych starań Alicja nie dała się oszukać.
– Jesteście tam? – Klamka poruszyła się niebezpiecznie. – Alohomora!
Yenlla drgnęła, Severus zachował spokój.
– Nie dam się zaskoczyć drugi raz – stwierdził. – Już za pierwszym nie powinno jej się udać, na pewno nie bez różdżki.
– Mówiłam. Twoja krew.
– I twoje poszanowanie powszechnie obowiązujących zasad społecznych, słońce dni moich. Nie zapominajmy o tym.
Urażona Yenlla odepchnęła go od siebie z wyniosłym prychnięciem, po czym sprawnie poprawiła na sobie ubranie i wygładziła włosy. W tym czasie Severus zajął miejsce za biurkiem, otaczając się zarówno papierami, jak i aurą ogólnego profesjonalizmu. Dopiero gdy wyglądał już absolutnie przyzwoicie, machnięciem różdżki odblokował zamek.
– Musimy poważnie porozmawiać o włamywaniu się do cudzych gabinetów, Al – zwrócił się ozięble do córki, której nie było ani trochę przykro.
Yen na pożegnanie posłała mu ogniste spojrzenie, powodując nagły atak duszności, a wychodząc, poczochrała odruchowo włosy Alicji. Objętościowo nadal pozostawiały wiele do życzenia i za nic w świecie nie chciały się układać, więc młoda natychmiast zasyczała w proteście. Odważnie weszła do gabinetu i nadal próbowała zaciągnąć ojca do pracowni.
– Powiedziałem: po obiedzie. Na porządkowaniu tego całego bałaganu zejdzie pół dnia, nie mam teraz czasu – zdążyła usłyszeć Yen, zanim zniknęła z zasięgu głosu.
W jednym z (dość licznych) dziecięcych pokojów na pierwszym piętrze Błyskotka już na nią czekała, zabawiając najmłodszą panienkę Snape.
– Moje małe śliczności! – rozszczebiotała się Yen na widok córki. – Kto jest najpiękniejszą księżniczką na całym świecie?
Ani trochę nie przesadzała. Najwyraźniej do trzech razy sztuka, bo urodziwa Yenlla Vanilla w końcu doczekała się swojej idealnej następczyni. Dziecka tak doskonałego, że jego zdjęcie można by zamieścić w encyklopedii jako ilustrację tego właśnie hasła.
Emilia Ewangelina Snape była... niespodzianką. Pojawiła się na świecie zupełnym przypadkiem, zaledwie w niecały rok po swoim bracie, w wyniku epickiej wpadki, gdy państwo Snape po kolejnej wymuszonej przerwie znów stali się wobec siebie nieco zbyt entuzjastycznie nastawieni, a Yen... Cóż, w związku z tą samą, wspomnianą już przerwą kompletnie zapomniała o istnieniu pewnego niezwykle przydatnego eliksiru. Mgnienie oka później ponownie była w ciąży, co zresztą uświadomiła sobie ze sporym poślizgiem. W zasadzie to Severus zorientował się pierwszy, a zszokowana żona nie chciała mu uwierzyć.
W przypadku nadprogramowej córki mistrz eliksirów po raz pierwszy umył ręce i pozwolił Yenlli robić z dzieckiem, co jej się żywnie podobało. Dlatego Thomas Starlight niemal od samego porodu rozsyłał podobiznę małej Emilki do wszystkich liczących się agencji, a gdy skończyła zaledwie rok, dumna aktorka już używała jej jako żywego rekwizytu w każdej sztuce, w której wyjątkowo zdarzało jej się grać matkę. Oszałamiający sukces, medialny szał i zalew wzruszeń przekroczył wszelkie oczekiwania – ku zgrozie zmęczonego Severusa, ale niestety nie mógł się już wycofać. Z trudem zdołał uratować dusze dwójki dzieci, najwyraźniej to ostatnie musiał poświęcić na ołtarzu ambicji szelmy. Gorzej, że rozochocona powoli sięgała długimi, artystycznymi mackami również po to drugie... Biednego Filipa.
Marudząca Emilka szybko uspokoiła się w obecności Yen, która zaraz zaczęła nucić jakąś nonsensowną piosenkę i bawić się jej miękkimi loczkami. Wystrojona w kokardki i falbanki dziewczynka, która osiągnęła szacowny wiek pięciu lat, wyglądała jak ilustracja z książki z bajkami. Była absolutnie śliczna, grzeczna i przesłodka w każdym aspekcie. Miała wielkie, chabrowe oczy, zadarty nosek i urocze dołeczki w policzkach. Stanowiła produkt niemal doskonały...
Niemal.
Niestety, na młodsze pociechy państwa Snape padła typowa dla ciemnowłosych par klątwa, która łaskawie ominęła wyłącznie Alicję. Filip i Emilka odziedziczyli wprawdzie bujne i falowane włosy po matce, ale za to w malowniczym, miedzianym odcieniu.
– Cholerny irlandzki gen – prychała Yen, zapewne planując drobne korekty wyglądu swoich pociech, jednak Severus pozostawał nieugięty.
– Żadnych poprawek na dzieciach – upierał się, używając ostrzegawczego tonu, który jako jedyny wywierał na nią jaki taki skutek. – Pamiętaj, że ja też zawsze mogę dokonać pewnych zmian, jeśli tak ci na tym zależy, kochanie.
– Och, z czasem na pewno ściemnieją – pocieszała się Yen.
I skupiała na jasnych stronach macierzyństwa, bo Emilka, w przeciwieństwie do Alicji, nigdy nie protestowała, gdy matka przebierała ją raz za razem niczym żywą lalkę, zabierała ze sobą na próby czy niekończące się sesje zdjęciowe. Mała miała w sobie nie tylko niespotykane zasoby cierpliwości, ale przede wszystkim tak upragnioną przez Gwiazdę żyłkę performerki. Od trzeciego roku życia uczyła się śpiewu i tańca... I wielu innych rzeczy, bo ojciec mimo wszystko naciskał na klasyczną magiczną edukację (a matka na mugolski żłobek). Jednak z powodu zapracowanych, różniących się w swoich oczekiwaniach rodziców i w powodzi zmieniających się jak w kalejdoskopie opiekunek, instruktorek oraz guwernantek cały proces wychowawcy małych Snapiątek przypominał czysty chaos.
Jakby to było coś nowego...
***
Mistrz eliksirów nie rozczarował się tego dnia – obiad jednak był. Zapewne nie dzięki staraniom Yenlli, która o takich rzeczach nie myślała. Gdyby nie skrzaty, umarłaby z głodu dawno temu i oboje uniknęliby mnóstwa problemów.
– Żadnego czytania podczas posiłków – upomniał po raz kolejny siedzący u szczytu stołu Severus.
Nie musiał nawet patrzeć, żeby widzieć, jak jego najstarsza córka próbuje utrzymać otwartą książkę na kolanach.
– Właśnie – poparła męża Yen, a zaraz potem zgrabnie obróciła całą sytuację na jego niekorzyść. – Wasz ojciec tyle pracuje, przynajmniej teraz macie okazję zapamiętać, jak wygląda jego twarz.
– Słuszna uwaga. – Poważnie skinął głową. – Drogie dzieci, przyjrzyjcie się uważnie waszej matce, zanim zniknie na europejskie tournée. Kiedy to ma być, najdroższa?
– Touché – odpowiedziała cicho, mordując go wzrokiem. – Ale to dopiero po nowym roku. Do tej pory z pewnością znajdziemy nową opiekunkę.
Wszystkie latorośle Snape'ów – niezależnie od wieku czy mniej lub bardziej przyjaznego światu charakteru – z zadziwiającą synchronizacją i wprawą przewróciły oczami. Nie tylko dorośli mieli po dziurki w nosie parady niekompetentnych nianiek.
– Niezależne od problemów kadrowych... – Severus gładko powrócił do tematu. – Chodziło mi raczej o dobro książki. Nie toleruje plam z sosu czy marchewki w swojej bibliotece.
– Przecież to się da usunąć zaklęciem – rzuciła poruszona Alicja.
– Ale ja będę wiedział.
Córka w końcu się poddała. Wstała i odłożyła niewielki tomik na bok, jak najdalej od strefy jadalnej. Severus kiwnął głową z aprobatą, Yen stłumiła śmiech.
Z dawnych czasów zapamiętała niewiele zjedzonych wspólnie z nim posiłków, podczas których nie zasłaniały się gazetą. Teraz jednak upierał się przy utrzymywaniu wyśrubowanych standardów, które sam ustalał. Ona nie brała w tym udziału. Usadowiła się nieco dalej, z Emilką na kolanach. Próbowała ją karmić, ale dziewczynka okazała się wybredną niejadką – nie interesowała się niczym, co nie składałoby się przynajmniej w dziewięćdziesięciu procentach z cukru. Tuż obok matki, praktycznie przyciśnięty do jej boku, Filip niemrawo dłubał w swoim talerzu. Co pewien czas zerkał lękliwie na ojca, nadal bał się kary za wypadek z dziurą w salonie.
– Ja nie chciałem. Naprawdę – tłumaczył cichutko Yenlli.
Głos miał równie delikatny jak urodę, do tego wysławiał się bardzo ładnie... Czasami. Wada wymowy gwałtownie powracała, gdy miał do czynienia z ojcem.
– Nic się nie stało – uspokajała go.
– Ale tata...
– Tata poradzi sobie z jednym, przypadkowym wybuchem w piwnicy. Sam Krwawy Baron świadkiem, że miał ich w karierze sporo.
– K-krwawy Baron? – zaniepokoił się nieoczekiwanie Filip.
– Duch dormitorium Slytherinu – usłużnie uświadomiła brata Alicja, a jej ciemne oczy rozbłysły ciut niepokojąco.
– DUCH?! – Źrenice chłopca dla odmiany rozszerzyły się tak bardzo, że objęły niemal całą drobną twarz. – Ja n-nie chcę do Slytherinu!
– Ależ oczywiście, że nie chcesz, kochanie – zgodziła się z nim matka, posyłając figlarne spojrzenie na drugi koniec stołu. – Dlatego wszyscy traficie do Ravenclawu, tam, gdzie wasze miejsce. Nie mam co do tego najmniejszych wątpliwości.
– Khm.
– Coś nie tak, Sever?
– Nie podoba mi się ta indoktrynacja.
– Widzisz? – szepnął udręczony Fifi. – Jest zły...
– Sever, przekonaj syna, że nie jesteś.
– Jeszcze nie zdecydowałem – odpowiedział z namysłem. – Muszę najpierw obejrzeć pobojowisko.
Synek jeszcze bardziej skurczył się na swoim krześle, jakby chciał zniknąć wszystkim z oczu, i zupełnie stracił apetyt. Yen zmieniła zdanie, teraz z kolei spoglądała na Severusa mało przychylnie. Filip był za mały i zdecydowanie zbyt delikatny, aby zrozumieć ich gierki czy cięty humor. Zbyt wrażliwy dla tej osobliwej rodziny. Nie chciała jednak zwracać mężowi uwagi przy dzieciach, żeby nie pogarszać sprawy. Wolała skupić się na pocieszaniu syna.
– Nie martw się, kochanie, tata tylko żartuje. Jaką bajkę dzisiaj przeczytamy? – zagadnęła wesoło.
– „Dziadka do orzechów"! – ożywił się natychmiast. – Możemy?
– Pewnie, co tylko chcesz.
– Fujka! Szczury! – zaprotestowała Emi wysokim, przenikliwym głosikiem.
– I żołnierze! I bitwy!
– To taka piękna historia – wzruszyła się Yen.
– Ostatnio ćwiczyliśmy... – zaczął Fifi i urwał. Zerknął na ojca, po czym ponownie zamknął się w sobie. Lekcje baletu pozostawały tabu, o którym lepiej było nie wspominać nawet w myślach, a co dopiero na głos.
Yenlla przelotnie pomyślała, że wolałaby być teraz na próbie – wtedy przynajmniej to nie byłby jej problem. Szybko się jednak otrząsnęła. Zagarnęła na łyżkę kolejną porcję marchewki, którą konsekwentnie wzgardziła Emilka, jednocześnie kojącym głosem zwracając się do Filipa:
– Przeczytamy „Dziadka do orzechów", to idealna lektura na ten czas w roku. Przecież zbliżają się święta.
– To mi o czymś przypomina – skojarzył Snape, wstając od stołu.
Wyszedł do przedpokoju, gdzie zostawił wcześniej płaszcz, a gdy wrócił, ściskał w ręku ozdobną kopertę. Misterny srebrny wzór przywodził na myśl delikatne śnieżynki. Yen, której zaczęła przeszkadzać wiercąca się na kolanach córka, przesadziła Emilkę do wysokiego krzesła i cała aż się rozjarzyła, kiedy sięgała po elegancką kopertę.
– To już? Jakoś wcześnie w tym roku.
Severus bez oporów przekazał w ręce żony zaproszenie na doroczny bal bożonarodzeniowy w Klinice Magicznych Chorób i Urazów im. Świętego Munga.
– Czas leci, Yen. Jak sama zauważyłaś, wypadałoby pomyśleć o świętach.
Wykorzystał ten moment, aby się nad nią pochylić i pocałować w policzek. Jednocześnie poklepał po ramieniu załamanego Filipa, co wreszcie pomogło zażegnać przejściowy kryzys. Chłopiec wyraźnie się rozpogodził, wodząc spojrzeniem za odchodzącym ojcem. Gdy Błyskotka podała deser, rzucił się na niego z zupełnie nową energią i apetytem, podobnie zresztą jak gardząca marchewką Emilka.
– Cudownie! – Uradowana nie tylko z powodu imprezy, ale też całej reszty Yen wachlowała się zaproszeniem, nie zaglądając do środka. – Czyli idziemy?
– Jeśli tylko chcesz, słońce dni moich.
– Ba! Cały rok na to czekam. Zamówiłam już nawet sukienkę, będziesz zadowolony.
– Przecież to nie dla mnie.
– Poczekaj, aż ją zobaczysz. Może zmienisz zdanie.
Nic dziwnego, że musiała się tak energicznie wachlować. Można by odnieść wrażenie, że zupełnie nieoczekiwanie temperatura w jadalni gwałtownie podskoczyła, choć naturalnie odczuło to tylko dwoje dorosłych czarodziejów. Kręcąca się wokół stołu i zbierająca brudne naczynia Błyskotka wzniosła oczy do nieba. Wiedziała jednak, że jej prośby nie przynoszą żadnego skutku. Jej państwo od lat byli tak samo niepoprawni i ani trochę się nie zmieniali.
– Tobie też przydałaby się nowa szata, Sever – rzuciła w zamyśleniu Yen. – Może korzystając z okazji, zabierzemy dzieci na Pokątną i...
Zbiorowy ryk przesądził sprawę. Państwo Snape wraz z całym przychówkiem z pewnością wybierali się na świąteczny jarmarka organizowany na najbardziej znanej ulicy w całym magicznym świecie.
***
Zbliżała się dziesiąta wieczorem, gdy w Moonshine Moore (podobno!) wreszcie zapanował względny spokój. Severus spędził cały wieczór w przytulnych lochach. Nie pochłonęło go jednak wcale sprzątanie, które poszło względnie sprawnie. Dziurę w sufito-podłodze (w zależności od perspektywy) udało się załatać niemal od ręki, teren nie został skażony, a nieszczęśliwie wybuchnięty kociołek wystarczyło dobrze wyklepać. Gdy w ramach szlabanu pozbawiona różdżki Al własnoręczne wyszorowała go na błysk, wypadek można było uznać za niebyły. Przy okazji pojawiło się wiele pytań, a profesor Snape oraz jego młodociana asystentka postanowili wspólnie znaleźć odpowiedź na wszystkie, metodą naukową analizując zdarzenie krok po kroku, od początku eksperymentu po jego nieszczęśliwy koniec. Alicja mogłaby tam zresztą siedzieć do samego rana, dlatego mistrz eliksirów musiał użyć całej siły autorytetu, aby posłać ją do łóżka.
On pierwszy odpadł. To już nie ten wiek... Kiedy zmierzał do sypialni, czuł się wykończony i marzył tylko o tym, aby paść na łóżko i pospać tyle, ile się da – ponieważ to niezmiernie rzadko była cała noc. Zatrzymał się jednak w progu, gdy usłyszał kroki. Oparł się o ścianę i przyglądał, jak uśmiechnięta Yen nadchodzi tanecznym krokiem z drugiego końca korytarza. Nie widział jej ze trzy godziny, a czuł, jakby minęły wieki.
– To był długi dzień, co? – zaśmiała się.
– Jak każdy. Udało ci się wszystkich z sukcesem spacyfikować?
– Mniej więcej, panie profesorze. Leżą w łóżkach, ale jak długo tam zostaną? Jeden Salazar to wie...
– Akurat Salazar, powiadasz?
– Odpowiednio mroczny patron dla małych demoniątek.
W tej zupełnie nowej wersji gwiazda sceny i estrady nie pachniała ekskluzywnymi perfumami, tylko kosmetykami dla dzieci. Stała przed nim boso, kapcie porzuciła pewnie pod którymś z dziecięcych łóżek – stanowiły przecież sprawdzoną broń przeciwko potworom. Domową spódnicę i bluzkę pokrywały mokre plamy po codziennym, niezmiernie trudnym i traumatycznym rytuale kąpieli. Wilgotne były też jej włosy, dość przypadkowo posplatane w drobne warkoczyki i ozdobione mnóstwem równie chaotycznie powtykanych, kolorowych spinek. Jeśli Yen czasami traktowała dzieci jak zabawki, one chętnie odwdzięczały się tym samym. Całą trójkę łączył podobny poziom dojrzałości.
To oczywiście nie oznaczało, że wyglądała źle, gdy stanęła tuż obok niego, zalotnie przygryzając wargę. Yenlla zawsze była piękna i niezmienne kusząca. Całodzienne zmęczenie błyskawicznie spłynęło z mistrza eliksirów, gdy przyciągnął ją do siebie, a ona zarzuciła mu ramiona na szyję.
– Myślałem o tym cały dzień.
– Ja też – szepnęła namiętnie, odchylając głowę do tyłu. Na szyi dało się zauważyć cienkie linie blizn, skoro w ostatnim czasie pogodziła się z losem i przestała chować za zaklęciem Glamour. – Szkoda, że nie skorzystaliśmy z biurka.
– Wszystko jeszcze da się nadrobić.
Sama ta obietnica wystarczyła, aby zmiękły jej kolana. Severus musiał się poświęcić i przenieść ją przez próg. Szczęśliwie ręka mu nie dokuczała, więc zdołał wykonać ten manewr bez większego problemu.
– Pamiętaj o drzwiach.
– Wiem, wiem.
Za wytłumionymi, wygłuszonymi i zabezpieczonymi magią drzwiami sypialni zostawał cały świat. Państwo Snape pilnowali swojej prywatnej przestrzeni na tyle, na ile się dało – czyli z różnym skutkiem. Potrzebowali jednak tych chwil tylko we dwoje, kiedy całowali się jak wariaci, zachowywali absolutnie skandalicznie i nawet nie myśleli o poprawie. Pewnie niewiele z tego, co wyprawiali, przystawało szanownemu profesorowi (już oficjalnie!) Snape'owi, kierownikowi eksperymentalnego laboratorium lecznicy im. Świętego Munga, wiceprezesowi Międzynarodowego Towarzystwa Alchemicznego i certyfikowanemu egzaminatorowi przy Komisjach Mistrzowskich uniwersytetów magicznych w Londynie, Dublinie, Edynburgu i (gościnie) Berlinie. Do podobnych ekscesów nie powinna się też przyznawać budząca respekt profesorowa, pani domu, matka (licznym!) dzieciom i opiekunka domowego ogniska.
Wolne żarty!
– Nie wierzę – wyznała rozmarzona Yen przynajmniej dwie godziny później, prężąc się w promieniach zbliżającego się do pełni księżyca wpadających przez wysokie okna, których z przyzwyczajenia nigdy nie zasłaniali. Z radością pozbyła się przebrania kobiety rozsądnej i prezentowała tak, jak najbardziej lubiła, czyli w stanie naturalnym. – Myślałam, że kiedyś mi to przejdzie. Bo ile można uprawiać gimnastykę artystyczną z jednym i tym samym facetem? Nuda!
– Yenlla – warknął ostrzegawczo.
– Ale nic z tego! Wciąż chodzę wiecznie napalona i nigdy nie mam dość – zakończyła, ponownie przylegając do niego ciasno i oplatając wszystkim dostępnymi kończynami. – Uwielbiam cię, Sever.
– Z wzajemnością, słońce dni moich.
Atmosfera ponownie stała się sprzyjająca, ale okienko czasowe niestety się zamknęło. Gdy mistrz eliksirów ponownie wodził ustami wzdłuż jej nadwrażliwej szyi, przerwał mu dźwięk alarmu. Stojące na nocnym stoliku urządzenie, przypominające mugolski budzik, niespodziewanie rozjarzyło się światłem. Nie wyświetlało jednak godziny, tylko krótki napis: „Emi".
– Koniec balu – oświadczyła Yen, z westchnieniem podnosząc się z łóżka.
Severus łaskawie popchnął ją z powrotem na poduszki.
– Śpij, ja pójdę.
– Na pewno?
– Weźmiesz następną kolejkę.
– Ha! To zależy, czy uda ci się mnie obudzić. Nie wróżę powodzenia.
***
Severus wszedł do położonego najbliżej małżeńskiej sypialni dziecięcego pokoju, który tradycyjnie przysługiwał najmłodszej pociesze, dopóki nie awansowała i nie otrzymała własnego kawałka przestrzeni – do wyboru spośród wielu pomieszczeń rozmieszczonych w wielkim dworze. Co ciekawe, jak na razie dzieciaki nie miały ochoty przeprowadzać się zbyt daleko od postrzelonych rodziców, znanych też jako rozrywkowe centrum zdarzeń – ale pewnie kiedyś to wszystko się zmieni.
Tuż za progiem powitała mistrza eliksirów absolutna czerń, co zdecydowanie nie było w porządku. Emilka panicznie bała się ciemności, dlatego teraz kwiliła cichutko, a jej głos tłumiła wysoka barykada z pościeli.
– Tatusiu? – zawołała, gdy dostrzegła go w plamie światła padającego z korytarza.
– Spokojnie, jestem tutaj.
– Tatusiu, lampka!
Utrzymująca światło magia musiała się wyczerpać. Podszedł bliżej i czym prędzej odnowił zaklęcie. Nad łóżeczkiem Emilki natychmiast rozbłysł w szelmowskim uśmiechu pysk kota. Efekt był bardzo subtelny i – jak zapewniali licznie konsultowani magomedycy ze Świętego Munga – nieszkodliwy, jednocześnie zapewniając dziewczynce spokojny sen. Severus przysiadł na brzegu łóżka, a dziecko, które najwyraźniej tylko na to czekało, wyskoczyło spod kołdry niczym z kłączy diabelskiego sidła, żeby zawisnąć na jego szyi.
– Już dobrze – uspokajał córkę. – Nic się nie stało.
Przycisnęła się do niego mocniej, uparcie kręcąc głową.
– A jednak się stało, tak? – zgadywał.
Wymamrotała coś niezrozumiale w kołnierz jego szlafroka.
– Co takiego? – Nachylił się bardziej.
– Śniło mi się... śniło... – cichy i melodyjny głosik znowu zatonął w powodzi nerwowego kwilenia.
– Co ci się śniło, Emi?
– Ktoś chodził po ogrodzie – wyznała wystraszona dziewczynka, zaciskając na jego karku zimne piąstki.
– Niemożliwe – stwierdził kategorycznie.
– Jacyś ludzie... I mama... Chcieli zabrać mamę.
– To tylko sen, słoneczko.
– Na pewno?
– Nikt nie wejdzie do domu bez mojego pozwolenia.
– Naprawdę?!
– Jeśli tylko spróbuje, od razu zamieni się w żabę. A co robimy z żabami?
– Zużywamy! – odpowiedziała Emilka z osobliwą satysfakcją, wpatrując się w niego wielkimi oczami Yen. Zobaczył w nich też ten charakterystyczny błysk, który wyjątkowo źle wróżył kolejnym pokoleniom chłopców w Hogwarcie.
– Dokładnie, a teraz idź spać.
Odpowiedzialny ojciec ustanowił światłość, przepłoszył dziecięce lęki, a na koniec opatulił najmłodszą pociechę, która w nagrodę obdarzyła go uśmiechem prosto z dziecięcego katalogu. Przeciągnęła się, ziewnęła i ułożyła do snu z małą piąstką pod pyzatym policzkiem. Wolną ręką przyciągnęła do siebie jeszcze pluszowego nietoperza, którego z całej siły przycisnęła do piersi. Wszystkie te przemyślane ruchy równie dobrze mogła wytrenować pod czujnym okiem ambitnej matki-artystki, ponieważ od samego tego widoku można by z powodzeniem dostać cukrzycy. Severus pomyślał przelotnie (jak i z cieniem lęku), że jego najmłodszą córkę czeka ciekawe dzieciństwo i jeszcze osobliwsza przyszłość.
Trochę go też martwił los nietoperza, bowiem w teorii nadal należał do Al. Gdy pierwsza panienka Snape zauważy jego brak, po raz kolejny rozpęta się dobrze znane piekło. Dziewczynki wykradały sobie pluszaka nieustannie, niezależnie od tony innych, poniewierających się po domu zabawek.
Po opuszczeniu pokoju Emilki Snape ruszył prosto na najbliższy balkon. Zaczerpnął świeżego, rześkiego powietrza, z jego ust uniósł się obłok pary. To mu o czymś przypomniało... Pogrzebał w kieszeni szlafroka i wydobył stamtąd strategicznie ukrytą w szwie, awaryjną paczkę papierosów. Zaciągnął się dymem z trudną do opisania przyjemnością. Oparł się o barierkę, to zerkając w górę na gwiazdy, to rozglądając się po okolicy. Noc otoczyła go aksamitną peleryną upragnionej ciszy i błogiego spokoju. Nareszcie.
To właśnie na tym tarase i w blasku tego samego księżyca uznali z Yen, że posiadanie więcej niż jednego potomka to dobry pomysł. I rzeczywiście nie był najgorszy, bo prowadzenie rodzinnego przedsiębiorstwa było w gruncie rzeczy dość zabawne. Na palcach jednej ręki mógł policzyć te momenty, gdy na poważnie rozważał złożenie reklamacji. Nigdy jednak nie trwało to długo. A w chwili kryzysu zawsze mógł cichcem wymknąć się na papierosa. Tak jak w Hogwarcie, tak i w Moon Pie Moor.
– Palenie szkodzi zdrowiu – wyrecytował sztywno głos za jego plecami.
Wzięty z zaskoczenia Severus zakrztusił się dymem i czym prędzej pozbył niedopałka. Nie było jednak sensu udawać niewinnie oskarżonego. Nie przed Alicją.
– Śmierdzi! – Skrzywiła się wymowne, zasłaniając nos.
– Nie mów mamie – rzucił szybko.
– Nie muszę. Newton już dawno jej doniósł. Irytują go pety w ogródku. Lepiej nie zadzierać ze skrzatami.
– To prawda.
Alicja przyglądała mu się uważnie, oceniająco. Widać było, że pragnie coś jeszcze dodać. Zdradzić jakiś sekret, który przypadkiem odkryła i w sumie nie powinna o nim mówić... Ale chciała się pochwalić własnym sprytem.
– Wiem, że palisz, chociaż mama ci zabroniła. I że wymykacie się do sypialni, żeby pić rum. Ciocia Kitty mówiła, że mama zawsze tak chichocze, jak sobie wypije.
Severus sam nie wiedział, czy powinien podziękować pani Johnson czy udusić ją przy pierwszej nadarzającej się okazji.
– Uciekaj stąd, zimno jest – polecił krótko. Nie zamierzał się usprawiedliwiać ani (dla własnego bezpieczeństwa) wdawać w dalsze dyskusje. Objął córkę ramieniem, wyprowadzając z mroźnego tarasu. – Ty też nie możesz spać?
– Nie, czytałam i zachciało mi się pić.
– No to chodź.
Razem zeszli po schodach do kuchni. Panowała tam kojąca atmosfera oraz higieniczna czystość, nad którą czuwała niezastąpiona Błyskotka. Yenlla już kilka razy chciała zatrudnić kogoś do pomocy, co zawsze pociągało za sobą żywe protesty, a następnie ciche dni pełne skrzaciej urazy i oburzonych spojrzeń. Mała służka towarzysząca panience Honeydell od pierwszych dni życia była dumna, nikomu nie pozwalała się wtrącać do swojego gospodarstwa – łącznie z jego nominalnymi właścicielami. Ale noc miała swoje prawa.
– Na co masz ochotę, Al? Woda, herbata?
– Herbata.
Nawet nie przyszło im do głowy budzić skrzatów, bo i po co? Alicja sięgnęła po kubki, Severus nastawił wodę w czajniku i nadal kręcił się po pomieszczeniu.
– Chcesz mleko? – zaproponował.
– Eee... niekoniecznie...
– To może czekoladową żabę?
– Myłam zęby.
– Umyjesz drugi raz. Tylko nie chwal się tym Błyskotce, zmyje mi głowę.
Na stole oprócz kubków wylądowały trzy czekoladowe żaby. Zgodnie ze złośliwymi prawami universum Severus trafił kartę Albusa Dumbledore'a. Prychnął i natychmiast przedarł ją na pół. Dyrektor był ostatnią osobą, którą zaprosiłby teraz do sielskiego, rodzinnego kółka. Alicja zaśmiała się, gdy wylosowała kartę Severusa Snape'a, nosiciela orderu Merlina Pierwszej Klasy. Prawdziwy Severus Snape, nosiciel gorzkiego grymasu, odruchowo wyciągnął po nią rękę.
– Wyrzucić?
– Nie ma mowy. Dam mamie. Ma ich z tysiąc, ale dalej twardo zbiera.
– Mama ma specyficzny gust.
– Jest twoją największą fanką, tato.
– O tym mówię.
Aromatyczna herbata smakowała wspaniale pośród chłodnej grudniowej nocy w cichym, uśpionym domu. Ojciec w zamyśleniu spoglądał w okno, córka siedziała grzecznie na podwyższonym stołku i majtała nogami w powietrzu. Uważnie czytała zamieszczony na kolekcjonerskiej karcie tekst, mimo że znała go na pamięć. W opisie bohatera brakowało informacji o jego ciemnej stronie, której miała już pewną świadomość. To skierowało jej myśli na inne tory.
– Tato... Emi znowu miała ten sen, prawda?
– Tak – przyznał.
– Myślisz, że ktoś serio mógłby się tutaj włamać?
– W żadnym razie. Dom chronią potężne zaklęcia, wszystkie rzuciłem osobiście i regularnie je sprawdzam. Ale... mimo wszystko lepiej nie ignorować złych przeczuć. Twoja mama i ja mamy za sobą ciekawą przeszłość, a takie rzeczy czasami odbijają się czkawką.
– Wiem. Panna Smith mówiła...
Twarz Severusa zmieniła się w jednej chwili, i to w taki sposób, że Alicji omal nie wysunął się z rąk nadal wypełniony do połowy kubek. Po raz pierwszy od dawna miała okazję zmierzyć się ze Spojrzeniem, które przez tyle lat uciszało każdy najsłabszy szmer w klase eliksirów w Hogwarcie.
– Przepraszam – wybąkała, gdy uświadomiła sobie, że poruszyła zakazany temat. Przy okazji wykonała też błyskawiczny rachunek sumienia. – I przepraszam za tę dziurę w podłodze. To był wypadek.
– Rozmawialiśmy już o tym. Nic się nie stało.
– Tak, tylko... Ani razu nie powiedziałam, jak bardzo mi przykro. Wiem, że potrafię być nieznośna, tatusiu. Panna Davies powiedziała, że jestem bezczelna, panna Brown, że pozjdałam wszystkie rozumy, a panna Williams, że mam ciężki charakter – wyrecytowała gładko.
Mordercze spojrzenie profesora Snape'a momentalnie złagodniało, gdzieś w tle błysnęło też na moment poczucie bezradności. Te wszystkie opiekunki czy nauczycielki... Co za katastrofa, na zezowatą Helgę! Mugolskie i magiczne żłobki, przedszkola i inne przechowalnie dzieciarni nieodmiennie zawodziły oczekiwania. Jedna instytucja pseudoedukacyjna okazywała się gorsza od drugiej. Nie mógł się już doczekać, kiedy cały narybek szczęśliwie trafi do Hogwartu i ta kołomyja wreszcie dobiegnie końca.
– Ja po prostu chcę wiedzieć – usprawiedliwiała się w dalszym ciągu Alicja. – Nic na to nie poradzę.
– Najważniejsze, że nic wam się nie stało. Eksperymenty różnie się kończą, Al, dlatego nalegam, żebyś poczekała z nimi na mnie. Mogę cię uczyć, lubię z tobą pracować, tylko nie rób nic za moimi plecami, dobrze?
Kiwnęła głową. Umowa została zawarta.
– A teraz do łóżka, zanim interweniuje opieka społeczna.
Na wszelki wypadek dopilnował, aby nieposłuszna – zdaniem parady kolejnych opiekunek – panienka Snape trafiła tam, gdzie powinna. Nie dałby jednak złamanego knuta za to, że pójdzie spać, zamiast czytać. W sumie... Nie zabraniał tego ani nie kontrolował. Wolał, żeby czytała przy świetle jak człowiek, zamiast chować się z latarką po kątach, jak on to musiał robić.
Życzył Alicji dobrej nocy, a potem spróbował możliwie ostrożnie zakraść się do własnego łóżka, ale Yen i tak zaczęła się wiercić. Odwróciła się na bok, przycisnęła do jego pleców i oplotła ramionami.
– Nie śpisz? – zdziwił się.
– Jakby w tym domu się dało! Kiedy ty zabawiałeś córkę, ja walczyłam z oknem u Filipa.
– Czy to...
– Nie – westchnęła. – Nie otworzył go przy pomocy magii. Zdaje się, że próbował się wybrać na poszukiwanie Króla Szczurów. Albo planował ruszyć z wizytą do Nibylandii, kto wie? W tym wieku wyobraźnia nie zna granic.
– A w przypadku niektórych to się nigdy nie zmienia – wytknął jej brutalnie. – Ech, wszyscy ci specjaliści z Merlina łaski każą czytać dzieciom bajki, a nikt nie opowiada o ryzyku.
– Rachunek zysków i strat, Sever. Jak w życiu.
Przewrócił się na wznak i objął ją ramieniem. Yen wpatrywała się w niego wyraźnie rozbawiona. Ale nie tylko to... W jej wzroku była zastanawiająca czułość. Zupełnie jakby domyśliła się wszystkiego, co się działo, gdy zajmował się córkami. Może nawet go podsłuchiwała? Po szelmie można było się spodziewać wszystkiego.
– Sever... – zaczęła.
Nie pozwolił jej się rozgadać.
– Chcesz czekoladową żabę? – zaoferował.
– Co?! – zaśmiała się, gdy naprawdę wręczył jej słodycz. – Wariat! Dobrze wiesz, że wolę w formie płynnej. Z chili.
– Zapraszam jutro na śniadanie.
Yenlla zajęła się pochłanianiem czekolady, krusząc wszędzie dookoła. Poszukała w opakowaniu kolekcjonerskiej karty i... Okazało się, że wylosowała niecnego mistrza eliksirów, skandalistę i playboya, Severusa Snape'a.
No kto by się spodziewał?
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro