Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

7: Narzeczona dla czarnoksiężnika (2)

Dziękuję bardzo za komentarze i gwiazdki!
Uprzedzam, ta część jest NAPRAWDĘ długaśna...


Uprzejmie informuję, że poniższa odsłona zwana roboczo fanfikiem w fanfiku) powstała w wyniku tzw. twórczej kooperatywy. Wszystkie (poza jedną) piosenki do musicalu napisała Oleńska (fhtomke), bo Meada nie umiała.  


Immortal power is my name
Evil hearted constant game
Secrets and poison run
Through my vein
Blackness walks by my side
You won't make it out alive
(Yen Honeydell: Bad Guy Song)


Berta, Kanis i Romulus siedzieli w gabinecie i czekali na przybycie dyrektora Aureliusa Bumblebee. Wyglądali na nieco znudzonych.

– Czy myślicie, że stary Spencer już ją porąbał i zakopał w ogródku? – zapytał filozoficznie White.

– Nie wydaje mi się, żeby miał ogródek, przyjacielu – stwierdził Moonlight.

– Za to piwnicę ma na pewno. Tam mógłby ukryć zwłoki – zauważyła bystro Berta.

– Nie, to zbyt oczywiste... – skontrował natychmiast Kanis. – Piwnica to pierwsze miejsce, w którym zaczęlibyśmy szukać. Na pewno wymyślił jakąś mniej oczywistą kryjówkę. Ja bym tak zrobił.

– Może... Może... – zastanawiała się głośno kobieta. – Może pod łóżkiem?

– Albo raczej w łóżku! – wybuchł śmiechem.

– Dajcie spokój! – przerwał te szalone dywagacje Romulus. – Z pewnością jej nie skrzywdził. Leah jest cała, zdrowa i bezpieczna.

– I przykuta łańcuchami w lochach! – chichotał dalej Kanis.

– Hm... Gdzie można by ukryć zwłoki? – gdybała dalej Berta, odchylając się na krześle i paznokciami wystukując na oparciu rytmiczne staccato. – Może wrzucił je do rzeki?

– Zbyt ryzykowne – ocenił fachowo White.

– Ukrył pod podłogą...

– Zbyt oczywiste.

– W żyrandolu?

Kanis ze śmiechu omal nie stoczył się z krzesła.

– Cha, cha, cha! A to dobre!

– Ale równie niebezpieczne, gdyby jakiś kawałek nagle spadł na głowę przypadkowemu gościowi... – Sceptyczny do tej pory Moonlight dał się wciągnąć do zabawy.

– Nie wydaje mi się, aby Nietoperz miał jakichkolwiek gości.

[W rzeczywistości miewa czasami więcej, niżby chciał, dodał od siebie udręczony Severus.]

– A może po prostu wrzucił ją do kociołka? – podrzuciła znowu Berta.

– Tak! – ucieszył się Kanis. – I to jest dobra myśl! Plan szczwany jak nasz stary Spencer. Coś takiego zdecydowanie mógłby zrobić.

– Ostatecznie dziewicza krew to zapewne rzadki i pożądany składnik. – Kiwała zgodnie głową panna Inkeer.

Mężczyźni popatrzyli na nią nieco zmieszanym wzrokiem.

– O ile, oczywiście, Leah jeszcze jest... – zaczął White z szatańskim uśmiechem, a zarumieniona jak piwonia Berta od razu mu przerwała:

– Przestań! Przestań! Czy myślisz, że...

– A nie? – wyszczerzył się Kanis.

– Profesor Spencer na pewno lekkomyślnie nie zmarnowałby tak cennej ingrediencji – odpowiedziała, czerwieniąc się jeszcze bardziej uroczo.

[Profesor Snape podążył w jej ślady. Niezwykle wręcz subtelny humor zastosowany w tej scenie nie bardzo przypadł mu do gustu...]

– Nie, ale zawsze mógł wytoczyć jej krew wcześniej... – parsknął White.

Teraz już cała trójka zaśmiewała się z jego przedniego dowcipu.

– Czy biedna dziewczyna żyje jeszcze czy już nie? – pytał retorycznie raz za razem przystojny pan White. – Żyje czy nie? Kto też wygrał to straszne starcie?

Wstał i podał dłoń nader chętnej Miss Inkeer.

Is she alive or is she not? zanuciła wesoło Berta.

Is she dead or is she not? dołączył do niej Kanis.

Dead? Alive?

Alive? Dead?

Poor girl!westchnęła fałszywie dziewczyna.

Oh, poor, poor girl – zgodził się Kanis. – Half-alive, half-dead like Schrödinger's dragon pet!

[Och, nie! Pod wpływem kolejnej piosenki Severus zaczął nagle marzyć o słodkiej śmierci. Nie spodziewał się, że wesoła trójca Inkeer-White-Moonlight, ewidentnie stworzona przez Yen w celach humorystycznych, tak szybko zacznie go znowu dręczyć.]

Berta zawirowała zgrabnie, powiewając długą spódnicą, a następnie przedefilowała przez scenę, aby w dramatycznej pozie oprzeć się o okienną wnękę. Spojrzała na horyzont i westchnęła ciężko.

A potem, naturalnie, zaczęła śpiewać:

Alive or dead?
Don't know, let's hope she keeps her head!
Is she alive or is she not?
Nobody knows, nobody knows!

Around such man one walks on tiptoes
Poor girl won't even know what hit her
To think she must be his completely!
Is she alive or is she a corpse?
How can he just keep her indoors...

Kanis chętnie do niej dołączył. On dla odmiany narzucił sobie na głowę długą czarną pelerynę, stanął na krześle i udawał, że przemawia na pogrzebie. Jego twarz i głos stały się nagle bardzo poważne.

Can you imagine our Potions Master?
One wrong move and there's your disaster!
He'd hang us all by our fingernails
I swear, underneath all that black he's covered in scales!

Romulus również westchnął, ale jakoś tak romantycznie.

[Severus w mig domyślił się, że nadszedł czas, aby w prostym i słodkim musicalu Yenlli zasugerować jakieś potencjalne trójkąty.]

Will we ever see her again?
Is she alive or already insane?

Kanis nieoczekiwanie zmienił podejście i zamiast udawać żałobę, przeszedł do kontrataku. Skoczył za biurko dyrektora i zerwał ze ściany lśniący dwuręczny miecz.

I wouldn't blame her if she wanted to run
Hell, if I could I'd lend her my gun!
Can you imagine such horror and terror?

Living together with Hogwarts' worst error?

Cudownego, skłonnego do współczucia i miłości bliźniego nawet wbrew zdrowemu rozsądkowi Romulusa uderzyły nagłe wyrzuty sumienia:

Come on, dear friends, let's not jump to conclusions!
I'm sure there must be something about him...

Delusions! – ryknął White. – The man is a snake!

Oh, for Merlin's sake... – jęknął Moonlight.

A common rascal! – dorzuciła wesoło Berta, wpadając w psotny nastrój. – Philistine!

Beast! – zgodził się ochoczo White.

Not to mention his physique is just...

Greased?

Niepoprawna dwójka wybuchła śmiechem, ale Romulus postanowił być lepszym człowiekiem i tylko kręcił nad nimi głową.

W komnacie nadal panowała atmosfera nieposkromionej wesołości, gdy drzwi nagle się otworzyły i wszedł przez nie Seraphinus Spencer we własnej osobie. Przez chwilę stał w progu, mierząc ich nieprzychylnym spojrzeniem i czekając, aż go zauważą. Wkrótce rzeczywiście tak się stało i temperatura na scenie opadła o kilkanaście stopni.

[Tak, Snape znał dobrze ten efekt i bardzo go sobie cenił.]

Berta, Kanis i Romulus zaraz się uspokoili i pokornie opadli na swoje miejsca. White musiał najpierw odwiesić miecz pod badawczym spojrzeniem oburzonego profesora.

– Dzień dobry – przywitał się mistrz eliksirów pozornie uprzejmie, ale takim tonem, jakby bardzo cierpiał, że ten właśnie dzień zaskoczył go ich towarzystwem. – Czy zastałem dyrektora?

– Powinien zaraz się zjawić – odpowiedział uprzejmie Moonlight. – My również na niego czekamy. Może usiądziesz?

Zaproszenie ewidentnie nie było Spencerowi w smak, ale widać jego sprawa była na tyle istotna, że nie miał ochoty czekać, aż Bumblebee skończy rozmowę z niezbyt mądrą trójcą, która naturalnie nie mogła mieć do przekazania nic ważnego ani niecierpiącego zwłoki.

Usiadł.

Ponury nastrój natychmiast wypłoszył dawną wesołość. Teraz tylko Spencer wydawał się w miarę zadowolony i zrelaksowany, pozostała trójka wyraźnie się denerwowała. Berta znowu wystukiwała paznokciami irytującą melodyjkę na oparciu krzesła. Dołączył do niej Moonlight, który nieświadomie rytmicznie przytupywał, i Kanis, który nerwowo dzwonił kluczami w kieszeni. Melodia, którą stworzyli, żywo przypominała uproszczoną wersję odśpiewanego wcześniejszego numeru Alive or Dead.

Wreszcie do gabinetu wkroczył dyrektor.

– Och, Seraphinusie, jakże się cieszę, że do nas dołączyłeś. Czyżbyś zmienił zdanie i postanowił...

– Nie – przerwał mu stanowczo mężczyzna. – Niejednokrotnie wspominałem już, że nie dam się wmanewrować w całą tę dziejową kabałę, dziękuję serdecznie. Jestem zbyt stary na wojenki.

Kanis popatrzył na niego z gniewem w oczach, groźnie odsłaniając przy tym ostre zęby.

– Uważaj, Spencer – warknął. – Nie podoba mi się twoja postawa.

Mistrz eliksirów wzruszył ramionami.

– Chyba mam prawo do wyrażenia własnej opinii?

– Twój pogardliwy ton mnie obraża. Mówisz o tym tak, jakbyś sugerował, że tylko się bawimy...

– A nie? – zdziwił się uprzejmie mistrz eliksirów. – Przynajmniej ja dotąd nie zauważyłem jakichś wymiernych efektów tych wszystkich tajnych spotkań i niekończących się konspiracji.

– Ty pieprzony czarnoks...

– Ależ panowie! – uspokoił ich stanowczo Bumblebee. – Nie życzę sobie kłótni w moim gabinecie.

White odwrócił się obrażony, Spencer posłał mu w odpowiedzi grymas pełen tryumfu i samozadowolenia.

– A zatem, jak mówiłem, zanim mi przerwano, dziejowe zawieruchy mnie nie interesują – przypomniał profesor. – Sprowadzają mnie tu wyłącznie pilne sprawy szkoły.

Dyrektor wyglądał na rozczarowanego, ale nie naciskał. Widać było, że nie po raz pierwszy przeprowadzają tę rozmowę, a on nie ma odpowiednich środków, aby wpłynąć na podwładnego.

– No dobrze, Seraphinusie, ale pamiętaj, że gdybyś kiedykolwiek zmienił zdanie...

– Nie zmienię – rzucił zarozumiale. – Po moim trupie.

Podniósł się i wyszedł z gabinetu, powiewając kilometrami czarnej szaty. Zdecydowanie wyglądał przy tym imponująco.

– Palant – mruknął wściekły Kanis, ale dyrektor znowu go uciszył.

– Nie oceniaj po pozorach, mój drogi – powiedział filozoficznie. – Nigdy nie wiesz, kiedy się pomylisz.

*

W następnej scenie rozpoczęła się kolejna widowiskowa sekwencja taneczna, której głównym celem było ukazanie powoli mijających dni pod dachem Spencera. Na scenie ponownie pojawiło się ponure mieszkanie mistrza eliksirów. Leah i Seraphinus wędrowali po nim w tę i z powrotem, udając bardzo zajętych i bardzo nie zauważali siebie nawzajem, a tymczasem scena zwyczajowo wirowała wraz z nim. Towarzyszyła temu wszystkiemu lekka i skoczna, bardzo optymistyczna melodia.

Scena obracała się powoli wokół własnej osi, a wraz z nią, jak na karuzeli, zmieniały się dekoracje. Czasem z przodu znajdował się salonik Spencera, innym razem gabinet czy pokój przeznaczony dla Leah – mały, smutny i nieciekawy; właściwie przypominał nieco schowek na szczotki. Jednocześnie światła gasły i zapalały się, symbolizując kolejne dni.

[A wszystkie pomieszczenie wyglądały dla nieszczęsnego Severusa bardziej niż znajomo.]

Leah wyszła na środek i rozejrzała się ostrożnie. Postąpiła kilka tanecznych kroków i znowu stanęła. Z początku poruszała się nieśmiało, jakby badała teren, jednak z czasem nabrała pewności siebie. Wykonała kilka piruetów, kilka dziwacznych wygięć, przegięć i innych osobliwych i zapewne niezwykle artystycznych figur baletowych. Tańczyła, skakała i skradała się na przemian.

[Pewnie miało to oznaczać stopniowe oswajanie się z nowym miejscem, chociaż kto ją tam wie? Mistrz eliksirów nie znał się specjalnie ani na balecie, ani tańcu nowoczesnym. Nie dał sobie aż tak bardzo wyprać mózgu, chciał jeszcze z niego swobodnie korzystać przy innych okazjach.]

Seraphinus krążył w tym czasie na obrzeżu sceny, niemal poza polem widzenia, jak mroczne fatum.

Wtem sceny zaczęły się zmieniać jeszcze szybciej, jak w kalejdoskopie – podobnie zresztą jak stroje i nastroje Lei. Smutek, depresja, pogodzenie z losem, radość i psotny nastrój. Jej sukienki stawały się coraz ładniejsze i krótsze, włosy coraz misterniej uplecione, spojrzenie wielkich oczu coraz jaśniejsze. Przestała rzucać się po scenie chaotycznie, teraz robiła to o wiele zgrabniej i zdecydowanie. Widać było jednak, że nie ma co robić i strasznie się nudzi. Wreszcie, w desperacji, zatrzymała się przed półką z książkami. Wzięła jedną do ręki i przekartkowała. Odłożyła i sięgnęła po kolejną. Przejrzała, położyła z powrotem. Trzecia wreszcie ją zainteresowała.

Punkt dla Spencera.

Leah usiadła i zaczęła czytać. Teraz z kulis wysunęły się skrzaty z krótkim układem tanecznym pod tytułem: „Sprzątamy lochy mrocznego czarodzieja".

[Severus tego już nie zdzierżył i zamknął oczy, dopóki sobie nie poszły.]

Wtem Seraphinus nieoczekiwanie pojawił się na pierwszym planie. Spojrzał na Leah, wzruszył ramionami i poszedł dalej. Kręcił się niespokojnie po domu w tę i z powrotem. Raz pochylał nad kociołkiem, innym razem siedział w fotelu, pił kawę i czytał gazetę. Scena wirowała teraz w rytm jego kroków. Gabinet, salon, jadalnia, gabinet...

Leah wstała, minęła go i wzięła kolejną książkę. Przedefilowała z nią tanecznie wzdłuż pokoju, potem sięgnęła po pióro i pergamin i usiadła przy biurku. Spencer również znalazł się w salonie i spojrzał na nią ze zdziwieniem, ale i z cieniem aprobaty. Kobieta notowała coś zawzięcie, gdy za jej plecami przemknął dyrektor, a potem – w dzikim korowodzie – Berta, Kanis i Romulus. Na końcu tę samą trasę w rytmie walca przemierzyli Alfred z Morganą w ramionach.

[W jakim celu? Tego mistrz eliksirów nie wiedział, ale ocenił, że Yen wykazała się wyrafinowaną złośliwością, każąc Żelaznej Dziewicy tańczyć z Szalonookim przez większość musicalu.]

Dawna panna Lovely znowu się podniosła i wzięła jeszcze jedną książkę, Spencer wyszedł jej naprzeciw. Stanęli naprzeciwko siebie, starannie unikając kontaktu wzrokowego, a potem ruszyli! Krok za krokiem, gest za gestem, powtarzając swoje ruchy jak w wielkim zwierciadle. Melodia się zmieniła, zwolniła, stała się bardziej intymna i subtelna, przeszła w rytm spokojnego, romantycznego walca.

[Był to najdziwniejszy balet, jaki Severus w życiu widział – nie żeby widywał ich zbyt wiele. Nie wątpił też, że obłędna symbolika tego specyficznego tańca została starannie przekalkulowana. Tu i tam słyszał za plecami westchnienia wzruszonych czarownic.]

Krążyli wokół siebie jak ćmy wokół płomienia, jak ślepcy szukający się w ciemności. Starannie omijali się wzrokiem, zawsze patrzyli w przeciwną stronę, jakby nie widzieli się nawzajem. Ich misterny balet był niezwykły, niesamowity, magiczny... Hipnotyzujący. Zbliżali się do siebie, już niemal się dotykali, zanim znowu się minęli.

Wreszcie zatrzymali się, podnieśli głowy i popatrzyli na siebie. Leah się uśmiechnęła, Spencer z ciekawością przekrzywił głowę. Potem jedną ręką chwycił jej dłoń, drugą objął w talii. Leah upuściła książkę i poddała się mu zupełnie. Tańczyli teraz razem, wirując po całej scenie w idealnej synchronizacji. Piękna panna Lovely pozwalała się prowadzić i błyskawicznie odpowiadała na każdy jego najdrobniejszy gest. Spencer zaś zdecydowanie wiedział, co robi. Wyglądali razem niezwykle malowniczo.

Nie trwało to długo. Światła przygasły, na stole w salonie nagle pojawiła się świeca. Muzyka ucichła, Leah i Seraphinus rozdzielili się. Mężczyzna zasiadł w fotelu, kobieta przycupnęła na kanapie. Oboje zagłębili się w lekturze jak gdyby nigdy nic.

[No tak, uświadomił sobie Snape. Taniec był tylko – och, jak bardzo! – kreatywną i poetycką metaforą.]

– Nie powiedziałaś mi, że dostałaś się na mistrzowski kurs eliksirów – odezwał się niespodziewanie profesor Spencer.

Leah wzruszyła ramionami.

– Jakie to ma znaczenie?

– Dlaczego zrezygnowałaś?

– Mój ojciec... zginął tego lata, tuż przed rozpoczęciem semestru – wyznała, tępo wpatrując się w książkę. Jej oczy przestały wędrować po tekście.

– Od tamtej pory minęło sporo czasu – zauważył rozsądnie Seraphinus. – Powinnaś spróbować ponownie.

Kolejne wzruszenie ramion.

– Leah? – naciskał.

– Wolałabym o tym nie rozmawiać, jeśli można.

– Przypominam, że jestem mistrzem eliksirów, mógłbym...

Dłonie Leah zadrżały, ciężka książka sama się z nich wysunęła. Kobieta skuliła się na kanapie, umykając przed nim spojrzeniem.

– Proszę – szepnęła.

[Według Severusa wyglądała tak słabo i krucho, jak tylko żmija potrafiła. Każdy by się wzruszył.]

– Mam teraz mnóstwo pracy – powiedział po chwili Spencer dziwnie łagodnym tonem. – Czasami myślę, że bardzo przydałaby mi się asystentka...

Jego przypadkowa żona uspokoiła się i zerknęła na niego z ostrożnym zainteresowaniem.

– Asystentka?

– Znasz się na ziołach, prawda?

Przytaknęła.

Światła zgasły.

*

[W trakcie kolejnych scen mistrz eliksirów nieco się wyłączył i nie śledził akcji zbyt uważnie. Wątek pedagogiczny powrócił z całą mocą. Teraz Leah i Seraphinus razem przesiadywali w jego pracowni pośród stosów ingrediencji oraz parujących kociołków. Szybko okazało się, że dziewczyna jest tak absolutnie bystra, pomocna i napakowana eliksiryczną wiedzą, że aż trudno uwierzyć, iż przez te wszystkie lata profesor Spencer jakoś sobie bez niej radził. To Leah nagle w przebłysku geniuszu wymyślała kreatywne rozwiązania rozlicznych problemów, z którymi nie mógł sobie poradzić, wskazywała na brakujące składniki i właściwie co chwilę odkrywała jakąś eliksirową Amerykę. Leah Lovely-Spencer była po prostu niezastąpiona.

A Severus przekonany, że jego sceniczne alter ego nie jest zbyt dobrym fachowcem... I w ogóle jakim prawem używał tytułu mistrza?!]

Naturalnie, wspólna praca bardzo ich do siebie zbliżyła i teraz wydawali się całkiem usatysfakcjonowani swoim towarzystwem. Dużo rozmawiali, przekomarzali się i nawet żartowali.

[Te fragmenty już zupełnie Severusa nie interesowały, bo w większości składały się z autentycznych dialogów/kłótni jego i Yen. Nie musiał ich słuchać, skoro znał je bardzo dobrze. I w związku z tym ponownie rozważył zwrócenie się do bezczelnej szelmy z żądaniem odpowiedniego wynagrodzenia z racji naruszonych praw autorskich.]

A tymczasem Leah i Seraphinus pochylali się nad kolejnym kociołkiem. Nie trzeba było wielkiego znawstwa i empatii, aby zauważyć, że dziewczyna zerka na swojego mistrza coraz to bardziej maślanymi oczami, a jej spojrzenie staje się niepokojąco rozmarzone. W końcu to był musical, a do tego romantyczny, więc coś wreszcie musiało się wydarzyć.

Sam profesor również nie pozostał obojętny, choć zaznaczono to w znacznie subtelniejszy sposób. On rzucał Leah osobliwe spojrzenia tylko wtedy, gdy był absolutnie przekonany, że tego nie widzi.

– Jesteś bardzo zdolna – chwalił ją czasami. – Musisz pomyśleć o powrocie do szkoły.

– Być może? – Uśmiechała się do niego, zamiast buntować i krzyczeć.

– Gdybyś zgłosiła się do...

Pokręciła głową energicznie i zdecydowanie.

– Proszę, nie teraz.

– Dobrze – zgodził się. – Jednak gdy całe to zamieszanie się skończy, powrócimy do tej rozmowy.

Leah odeszła nieco na bok i udając, że układa coś w szafce, aby nie widział jej twarz, uśmiechnęła się do siebie gorzko.

– Jeśli się skończy – zastrzegła scenicznym szeptem.

Wyglądała uroczo z włosami grzecznie zaczesanymi do tyłu i w opinającym ją roboczym fartuszku.

[Severus złośliwie pomyślał, że musiała wybrać rozmiar dziecięcy, aby tak bardzo ścisnąć się w talii poczciwym ubraniem roboczym.]

Spencer zaś dla wygody pozbył się swojej czarnej jak senny koszmar, snującej się na dziesięć kilometrów i powiewającej aż pod sufit szaty. Wysoko podwinął rękawy i starannie szatkował składniki. W tej postaci wydawał się młodszy i minimalnie bardziej zadowolony z życia.

[Oczywiście, znowu ohydny propagandowy przekaz o zbawiennym wpływie żony! Severus nie spodziewał się po Yen niczego innego. Gdyby był ze sobą szczery, przyznałby również, że ten stan yenllowatego przedawkowania jest mu bardzo dobrze znany.]

A zaraz potem, kiedy tylko komitywa i wzajemna sympatia państwa Spencer stała się oczywista nawet dla najmniej rozgarniętego widza, wkroczyła wesoła, skoczna i wpadająca w ucho muzyka.

[Oj.]

– Czuję się zupełnie jak w szkole – odezwała się znowu Leah. – Pamiętasz? Kiedy zadawałeś nam te zwariowane projekty, siedziałyśmy z koleżankami w pracowni do rana.

Profesor Spencer bynajmniej nie wyglądał na zmartwionego losem dręczonych uczniów.

– Cóż, w zasadzie na tym polega proces nauczania. Za brak rozumu i zdolności, który zmuszał was do warzenia jednego eliksiru po dziesięć razy, nie można mnie chyba winić, prawda? Ostrzegałem, że rozszerzone eliksiry to nie zabawa.

– To było trudne!

– Ale się opłaciło, prawda?

– Jesteś zbyt okrutny! Miałyśmy dużo innych zadań domowych i obowiązków! Każdy nauczyciel uważa, że jego przedmiot jest najważniejszy.

– Jednak tylko w przypadku mojego to prawda – rzucił zarozumiałe, rozbawiając ją niemal do łez. Sam również wyraźnie poweselał. – Poza tym, z tego, co pamiętam, niespecjalnie poświęcałyście czas nauce. Dni upływały wam raczej na chichotaniu i flirtowaniu.

– To niesprawiedliwe!

– A jednak prawdziwe – upierał się. – Dobrze pamiętam, jak zachowywałaś się w szkole, panno Lovely.

– Mam dziwne przeczucie, że nie usłyszę nic dobrego...

I bet you got all the boys at school while the other girls could only hope zanucił Spencer, który był tego dnia w szczególnie pokojowym nastroju.

Zaśmiała się.

I bet you just sat alone and brewed potions thinking love's a form of trope!

What?! Preposterous!

Minęła go – oczywiście bardzo blisko – i sięgnęła po coś na wysokiej półce. Nie dosięgła, więc Spencer musiał jej pomóc. Całkowitym przypadkiem ich dłonie się zetknęły... I w tym samym momencie odskoczyli od siebie jak oparzeni.

Leah ponownie zaśpiewała, przekomarzając się z nim:

I like you just because
Even though you have your flaws
Some mistakes of the past...

Yeah, it was a blast – odpowiedział gorzko.

Nagle zaczął z większym zaangażowaniem szatkować nieszczęsne paskudztwo, które miało lada moment skończyć w kociołku. Przeszłość to ewidentnie nie był dla niego miły temat.

But they were all wrong! – pocieszyła go zaraz. – You must admit we're finally getting along.

I think you're just conflicted, girl. I was convicted! The famous Dark Lord. Only... Retired.

Znowu zachichotała ślicznym i zaraźliwym śmiechem Yenlli.

Well, frankly, I don't give a damn.

– I guess it's time to show you just how wrong you really are! – Odwrócił się do niej, wycierając upaprane dłonie i robiąc bardzo groźną minę.

– You are just afraid I'm gonna leave you with another scar! Leah zatrzymała się przy nim, przechylając głowę i przyglądając mu się uważnie.

Nastrój nagle się zmienił. Zrobiło się poważnie i jakoś tak intymnie. Zdecydowanie nie przeszkadzało im już, że znajdują się w jednym pomieszczeniu, i to dosłownie na wyciągnięcie ręki od siebie.

– Don't be absurd! bronił się.

– I like your twisted humour!zauważyła wesoło.

It might be a brain tumour...

Leah udała, że się na niego gniewa i w żartach zamierzyła się na niego ręką. Chwycił jej dłoń i przytrzymał. Zrobiło się naprawdę niebezpiecznie. Leah spoważniała i zaśpiewała kojącym, uspokajającym głosem:

Let go of your past
We're having a blast!
Look how we're
Magically...

Tragically... – poprawił ją.

– Wonderfully! – upierała się – Look how we're getting along!

– Sam nie wiem, jakim cudem – rzucił z westchnieniem, przerywając piosenkę. – Nie wybrałbym takiego towarzystwa, gdybym miał w tym temacie coś do powiedzenia.

– A ja wprost przeciwnie – zapewniła, puszczając do niego oko. – Yes, sir! You're the one professor that I'd like detention from!

– Leah!

Yes, sir! You're the only one...

I'll get the door...

Chciał odejść, ale teraz to ona go zatrzymała.

Oh, you'll get much more!
Either way this can't be wrong!
Look how we're just magically, wonderfully, romantically
Getting along!

Nagle uświadomiła sobie, że powiedziała za wiele. Straciła pewność siebie, a wraz z nią grację ruchów. Zachwiała się i wpadła na pobliski stolik. Eliksiryczne utensylia, które tam stały, z trzaskiem poleciały na podłogę. Leah spłonęła rumieńcem i spuściła wzrok. Spencer zatrzymał się w pół kroku i zmarszczył brwi. Nie mogła znieść jego badawczego spojrzenia.

– Przepraszam! – krzyknęła. – Zaraz wszystko pozbieram. Mam nadzieję, że nic się nie zniszczyło.

– Po prostu to zostaw – westchnął. – Skrzaty posprzątają.

[Severus, który nie znosił skrzatów i nigdy w życiu świadomie się nimi nie wysługiwał, jeżeli naprawdę nie musiał, jęknął w duchu.]

– Ja to zrobię, naprawdę, nie ma problemu – wyrzucała z siebie szybko, nerwowo. – Wszystko posprzątam – zapewniła, padając na kolana i faktycznie zabierając się do roboty. Zrobiłaby wszystko, aby tylko nie musieć w tej chwili patrzeć mu w oczy.

– Jak chcesz. – Wzruszył ramionami. – W każdym razie, czas już na mnie. W przeciwieństwie do niektórych, ja nadal muszę chodzić do szkoły. Dokończymy, kiedy wrócę, dobrze?

Pokiwała głową, ani na milimetr jej nie podnosząc. Udawała niezwykle przejętą spowodowanym przez siebie bałaganem. Układała na stoliku miseczki i fiolki, gołymi rękami zbierała potłuczone szkło. Usłyszała, jak zamyka za sobą drzwi i dopiero wtedy odetchnęła.

– Och, Helgo, Morgano i Roweno! – westchnęła. – Ałć!

Ukłuła się w palec i szybko wstała, żeby poszukać czystej szmatki. Owinęła ją wokół dłoni i bezradnie oparła się o ścianę.

– Och! – jęknęła. – Ojejku, jej! Tylko nie to!

Obrzuciła pracownię tęsknym, rozmarzonym spojrzeniem i opuściła ją, wzdychając raz za razem. Scena uprzejmie przesunęła się wraz z nią i teraz Leah znalazła się w salonie. Padła na kanapę i schowała twarz w dłoniach.

– Nie, nie, nie – szeptała. – Wszystko, tylko nie to. Nie mogę znowu... Nie, to nie dzieje się naprawdę! Profesorze Spencer... Nie mogę się znowu w tobie zakochać.

Załamała dłonie. Wstała na moment i ponownie usiadła. Zdjęła fartuszek i odrzuciła go na bok. Przygładziła włosy, choć wcale tego nie wymagały – twarzowa fryzura trzymała się idealnie. Podniosła porzuconą na kanapie książkę, otworzyła ją, przerzuciła kilka kartek i znowu ją odłożyła. Nie mogła znaleźć sobie miejsca. Wreszcie zerwała się z kanapy i przespacerowała kilka razy w tę i we w tę po pokoju.

Wreszcie stanęła na samym brzegu sceny. Uniosła głowę i spojrzała gdzieś w ciemność ponad widownią. Zupełnie jakby rozmawiała z kimś, kogo tylko ona mogła widzieć.

– Nie flirtowałam w szkole, panie profesorze. Jak może mnie pan tak źle oceniać? Czyżby mnie pan nie znał? Był ślepy albo zupełnie nie umiał patrzeć? – mówiła cichym, spokojny, lekko nieobecnym głosem, mogłoby się wydawać, że opowiada komuś swój sen. W tle odezwała się dopasowana do jej monologu, łagodna, senna melodia. – Nie flirtowałam z chłopcami, bo moje serce od dawna było zajęte, nie wiedział pan o tym? Jaka szkoda! Kiedy zobaczyłam pana pierwszy raz, mój los został przesądzony, chociaż naturalnie nie zdawałam sobie z tego sprawy. Ba, z początku nawet nie lubiłam eliksirów! A potem, kilka lat później, zobaczyłam pana... Po raz pierwszy tak naprawdę zobaczyłam i przepadłam. Mistrz i uczennica, jakie to banalne, panie profesorze! Jakie żałosne! A jednak zauroczył mnie pan kompletnie. Ten poważny wzrok, zmarszczone brwi, pewne ruchy szczupłych palców. Skupienie, wieczne skupienie wymalowane na ponurej twarzy. Dlaczego tak rzadko się pan uśmiecha, profesorze? Prawie wcale. Chciałam zasłużyć na ten uśmiech, na pochwałę, na aprobatę wyrażoną jedynie nieco mniej niż zwykle rozczarowanym wzrokiem. Był pan dla nas taki surowy. Mogłam tylko patrzeć. Musiałam być ostrożna. Bałam się, że cokolwiek zauważysz, panie profesorze.

[Monolog wybitnie nie spodobał się Severusowi. Był osobliwy i sprawiał, że czuł się nieprzyjemnie. Wyważone, spokojne i z pozoru niewinne słowa wypowiadane przez Yen na scenie sprawiały, że jeżyły mu się włosy na karku. Nie miał pojęcia dlaczego.]

Leah zamilkła na moment i pozwoliła muzyce zawładnąć przestrzenią. Postąpiła kilka kroków i stanęła na środku. Światła przygasły, pojedynczy reflektor skupił się wyłącznie na niej. Zniknęła scena, zniknęło mieszkanie Spencera, zniknął cały wszechświat... 

Została tylko Leah.

[Yen.]

Skromna, śliczna, smutna i wzruszająca. Samotna na wielkiej scenie, skąpana w potokach klimatycznego światła i dźwiękach delikatnej melodii. A potem zaczęła śpiewać:

One quick look
One shy smile
You gave me nothing
I built it all...
Built it all from nothing, from scraps and nothing at all
From nothing at all

Little love
Imaginary
Small
That I can't deny
But it was all for nothing
And nothing at all

[W tej piosence nie było zbyt wielu słów ani nie były specjalnie wyszukane, ale wykonanie... Ewidentnie utwór został napisany wyłącznie po to, aby wykonująca go artystka mogła popisać się wokalnym kunsztem. Technicznie numer okazał się niezwykle trudny. Głos Yen wznosił się na niesamowite wyżyny, a potem smutno opadał. Snape nigdy nie słyszał, aby śpiewała w ten sposób. Popisywała się absolutnie skandalicznie.]

One dull day
Lesson learnt
I've heard your soft voice
When the mask came down
I saw who you really are
Or maybe it was nothing
And nothing at all

Little love
Silly
Unreal
However I put this
There is nothing to feel
And nothing at all
How could there be something?

One quick look
You didn't see me
One shy smile
I just imagined
It was all for nothing and nothing at all
All for nothing and nothing at all

Little love
Crazy
Pathetic!
Immoral, unethical
But it was all for nothing
And nothing at all
Because there was nothing
And nothing at all

Always and forever
Nothing
And nothing at all

Głos Lei wzniósł się tak wysoko, że wydawało się to niemal niemożliwe. Kunsztowne ozdobniki i niemal bolesne dla uszu częstotliwości, które osiągała aktoreczka, rozsadzały budynek. A chwilę później niespodziewanie nastąpił koniec. Piosenka urwała się nagle, nie wybrzmiewając do końca. Światła pogasły w jednej chwili, pogrążając teatr w ciemności.

I w tym wszechogarniającym mroku wyraźnie było słychać tylko dźwięczne słowa Lei:

[Albo Yenlli.]

– Potrzebuję pomocy...

*

Gdy reflektory ponownie rozbłysły, niepokojący moment miłosnego melodramatu chyba minął.

[Oby.]

Leah krążyła po pokoju, przeszukując poniewierające się tu i tam słoiczki i szkatułki w poszukiwaniu czegoś niesamowicie ważnego.

[Snape przewidywał, że zamierza dokonać kolejnego epokowego odkrycia w dziedzinie eliksirów. Niestety, bardzo się pomylił. Na swoją obronę mógłby powiedzieć tylko tyle, że nigdy, nawet za milion lat, nie domyśliłby się podobnego rozwoju wypadków.]

– Jest! Wreszcie! – ucieszyła się dziewczyna, ściskając coś w dłoni.

Zbliżyła się do kominka i usiadła na podłodze. Różdżką rozpaliła ogień i niecierpliwie pochyliła się do przodu. Wrzuciła w płomienie nieco proszku Fiuu. Błysnęły soczystą zielenią.

– Mamo? – szepnęła Leah w stronę paleniska.

[Mistrzowi eliksirów zrobiło się zimno. Pomyślał, że chyba nawet Yen nie była na tyle szalona, żeby... Nie, to niemożliwe, aby z własnej woli... Żeby sama to sobie zrobiła. Nie odważyłaby się.]

– Mamo? – powtórzyła zdenerwowana pani Spencer, wpatrując się w płomienie, jakby chciała je zahipnotyzować. – Mamusiu?

[No tak, przypomniał sobie Severus. W tej wersji nie żył tylko ojciec Leah, a zatem... A zatem już wiedział, kto za moment wyłoni się z kominka.]

Zielone płomienie zafalowały i wystrzeliły w górę. Leah odskoczyła od paleniska, ale nadal namiętnie się w nie wpatrywała. Wreszcie pośród strzelającego ognia pojawiła się sylwetka. Zdecydowanie kobieca.

[Snape tylko raz widział panią Honeydell, lecz właśnie tak ją zapamiętał. Yen dobrała aktorkę wprost idealnie. Miała w sobie coś takiego... Mogłaby w zasadzie grać każdą matkę. Widział w niej nawet... nawet swoją własną. Przeżycie było absolutnie straszne. Kiedy chwilę później Severus zobaczył, jak żywa Herballa Honeydell wyłania się z kominka i chwyta Yen w ramiona, poczuł najsilniejszy jak do tej pory impuls, aby natychmiast wstać i znaleźć się jak najdalej stąd. Uciec od obłąkanego musicalu i przerażającej psychodramy Yenlli, która wskrzesiła swoją zmarłą matkę i teraz, na oczach tych wszystkich obcych ludzi, ostatecznie się z nią żegnała.]

– Leah!

– Mama!

Kobiety długo tuliły się do siebie w przepełnionej wzruszeniem i łzami, intymnej ciszy.

– Nie zdradzili mi miejsca, w którym cię ukryli, ale pomyślałam, że jeżeli użyję sieci Fiuu, na pewno mnie usłyszysz – chlipała Leah.

[Mistrz eliksirów pomyślał, że to największa bzdura, o jakiej kiedykolwiek słyszał, i nie ma nic wspólnego z rzeczywistością, ale rozlegające się za jego plecami pociągnięcia nosem świadczyły, że tylko on zwrócił na to uwagę. Reszta widowni dała się porwać sile uczuć.]

– Oczywiście, kochanie – zapewniła córkę pani Lovely. – Zawsze cię odnajdę, gdy tylko będziesz mnie potrzebować. Co się stało?

Leah wybuchła płaczem i ukryła twarz na jej piersi.

[Snape nie mógł na to patrzeć ani tego słuchać. To było zbyt chore. Nie potrafił odgadnąć, co strzeliło Yen do głowy, i nie wyobrażał sobie, że odgrywała tę scenę niemal każdego wieczoru. Sama myśl o tym wydawała się zbyt straszna. Nigdy nie sądził, że Yenlla po tych wszystkich latach nadal... Że nigdy się z tym nie pogodziła.

Przestał śledzić akcję. Nie miał na to siły. Domyślał się przecież, że teraz Leah streszcza matce przebieg kilku ostatnich scen. Ocknął się dopiero, kiedy usłyszał muzykę. Przypominała łagodną kołysankę.]

Obie kobiety siedziały teraz na kanapie. Matka głaskała Leę po głowie i nuciła słodkim melodyjnym głosem:

My sweet baby girl
I have nothing left to give
There's a chance we will not live
Know that my prayer is true
A mother's prayer
That goes to you

Leah przytuliła się do niej mocniej. Ufna i spokojna jak małe dziecko. Bezpieczna w jej ramionach.

Leah, my baby
Be still, please don't cry
I watched you grow
So gorgeous and strong
I kept you safe through these years
But now you must move on
And as you go and face your fate
And as the pain goes through your head
Think of your mother instead

The future looks dreadful but
You must stand your ground
Please, turn your head on what's past
I ask for God and his angels to bless you
For you must grow up too fast

– Ale ja nie chcę – jęknęła znowu dziewczyna.

Matka pocałowała ją uspokajająco w czubek głowy.

– Tak mi przykro, że akurat ciebie to spotkało, ale nic na to nie poradzimy. Los tak chciał.

– To niesprawiedliwe!

– Cóż, życie nie jest sprawiedliwe, a mimo to piękne i drogocenne, prawda? – Uśmiechnęła się pani Lovely.

Think of the families
The loved ones never returned
Think of the future, my darling
The mother's love that is true
Because the past
The past won't remember you.

We have each other and dear memories
Leah, please don't you cry
We'll see each other, it's not a goodbye
I'll see you again
I promise to shout your name
When I'll see you again

Łagodne słowa i melodia działały jak balsam. Delikatny jak dotyk kochającej rodzicielskiej dłoni układającej dziecko do snu.

I stand here beside you
My baby, my dear
Wipe away all your sorrow
There is no time for fear
You must be strong for us both

And when they come for us
When it's our time to die
I will see you again
Just look up to the sky

Leah podniosła głowę i popatrzyła jej w oczy.

– Nie chcę tej wojny!

– Wiem, kochanie.

– Ja go kocham, mamo – wyznała cicho. – Zawsze go kochałam. Powiedz mi, co mam robić, proszę.

Herballa 2.0, która pod względem urody w niczym nie ustępowała córce, uśmiechnęła się do niej ciepło i w zamyśleniu postukała się palcem w brodę.

– Może po prostu mu o tym powiedz?

– Nigdy w życiu! – Leah wydawała się śmiertelnie przerażona podobną sugestią. – Wyśmiałby mnie.

– Szczerze w to wątpię.

– On na pewno... To niemożliwe, żeby on... On nigdy... – plątała się biedna dziewczyna. – Nie mógłby nic do mnie czuć.

– No nie wiem. Przyjął cię pod swój dach, kiedy tego potrzebowałaś, i wciąż dba o twoje bezpieczeństwo. Moim zdaniem to coś znaczy.

– Wypełnia tylko swój obowiązek.

– Obowiązek? – zaśmiała się dźwięcznie matka. – Nie ma wobec ciebie żadnych obowiązków, a zatem musi istnieć inny powód, dla którego to robi... – Rzuciła jej znaczące spojrzenie.

Leah spłonęła pięknym panieńskim rumieńcem.

– W każdym razie, nie dowiesz się, dopóki nie zapytasz – zauważyła pani Lovely, ponownie ją przytulając i gładząc po włosach.

– A potem spłonę ze wstydu?

– Jeżeli nawet, to chyba warto, mam rację?

– Być może – westchnęła Leah, ale nie wydawała się przekonana. – Zostaniesz na dłużej? – poprosiła.

– Niestety, nie mogę. To niebezpieczne.

– A i owszem!

Seraphinus wsunął się na scenę bezszelestnie jak jego pierwowzór, dlatego nie zdawały sobie sprawy z jego obecności, dopóki się nie odezwał. Leah natychmiast zbladła, zastanawiając się, ile usłyszał z ich rozmowy.

– Czy mógłbym wiedzieć, co tu się wyprawia?! Co pani robi w moim domu? Pod żadnym pozorem nie powinna pani opuszczać miejsca, w którym panią ukryliśmy! – zaatakował kobiety z całym impetem swojej mrocznej, onieśmielającej osobowości. – Żądam wyjaśnień.

Matka Lei nie dała się zbić z tropu.

– Odwiedzam córkę. Potrzebowała mnie.

– Ciekawe z jakiego powodu – rzucił sarkastycznie. – Zapewniam, że nie dzieje jej się żadna krzywda. Tak jak obiecałem. Ma co jeść i gdzie spać. Pragnę również zawczasu uspokoić, że jej miejsce spoczynku znajduje bardzo daleko od mojego, jeżeli na tym gruncie powstały jakiekolwiek wątpliwości. Wolałbym, aby to było jasne. Jestem pedagogiem i bardzo bym nie chciał, aby ktokolwiek pomyślał, że mam osobliwe zainteresowania.

– Osobliwe? – zdziwiła się uprzejmie pani Lovely z podejrzanym błyskiem w oku. – Moja córka jest dorosła.

– To moja uczennica!

– Była uczennica, profesorze. Nie ma w tym nic niestosownego.

Leah spłonęła szkarłatnym rumieńcem.

Seraphinus zamarł z otwartymi ustami i niezbyt mądrą miną.

[A Severus był pewien, że jeżeli jego sceniczne wcielenie odziedziczyło po nim przewrotny umysł, to pewnie pomyślało w tej chwili dokładnie to samo, co on: zombie-matka Yen w nowym wcieleniu najwyraźniej postanowiła zostać rajfurką.]

– Szanowna pani, czy pani coś insynuuje?! – zapytał Spencer oburzonym tonem.

– Oczywiście, że nie. Przepraszam – zmitygowała się natychmiast. – Lepiej już pójdę. Chyba czeka was długa rozmowa.

– Zapewne – mruknął, patrząc wymownie na Leę, która ze strachu i wstydu starła się wtopić w tło.

Matka również rzuciła jej przenikliwe spojrzenie i dziewczyna poczuła się otoczona przez dwie jednostki o wyjątkowo ekspansywnej osobowości. Pani Lovely ruszyła w stronę kominka.

– Nie zalecałbym korzystania z sieci Fiuu – zatrzymał ją Spencer. – Pani pozwoli, że sam panią odprowadzę.

– Nie chciałabym robić kłopotu.

– Zapewniam, że to nie żaden...

– Nie, dziękuję – uparła się. – Dobranoc, Leah. Na pewno niedługo się zobaczymy. Dobrej nocy, profesorze. Jestem wdzięczna za wszystko, co pan dla nas zrobił. Nie będziemy więcej sprawiać problemów, obiecuję.

Sięgnęła po proszek Fiuu i wsypała garść do kominka. Spencer zdecydowanie ruszył do przodu, aby ją powstrzymać, ale nie zdążył. Zanim do niej dotarł, wkroczyła w zielone płomienie.

– Niech to! – zaklął pod nosem. – Sieć Fiuu! Znakomicie! – Odwrócił się gwałtownie ku Leah. – To twój najgłupszy pomysł, dziewczyno! Przecież cię ostrzegałem. Myślałem, że wreszcie coś zrozumiałaś, ale widocznie bardzo się pomyliłem.

– Chciałam tylko porozmawiać z mamą. Co w tym złego?

– Po co?! – pieklił się w dalszym ciągu wściekły mistrz eliksirów. Krążył po salonie niespokojnie, powiewając peleryną. – Aby ustalić z nią najbardziej dogodny termin wizyty u Lorda Deathwisha?

– Słucham?!

– Bo właśnie taki będzie finał tej historii. Sieć Fiuu! Trzeba było od razu wezwać jego samego, zaoszczędziłybyście wszystkim kłopotu. Kominki są pod stałą obserwacją, nigdy nie wiadomo, kto podsłuchuje rozmowy. Muszę to jak najszybciej zgłosić. Przy odrobinie szczęścia może uda się zorganizować dla twojej matki inną kryjówkę. Jednak jeżeli cokolwiek jej się stanie, wina w całości spocznie na tobie, panienko. Mam nadzieję, że zdajesz sobie z tego sprawę i zdołasz jakoś z tym żyć.

– Nie! – krzyknęła Leah. – Przepraszam, ja...

– Nic mnie to nie obchodzi – uciął brutalnie Spencer. – Trzeba było pomyśleć o tym wcześniej.

[Snape z aprobatą pokiwał głową. Skądś to znał.]

Seraphinus wyszedł z salonu, trzaskając drzwiami. Leah zwinęła się na kanapie i zalała się łzami. Koniec kolejnej sceny.

*

Spencer nie wrócił na noc ani przez cały kolejny dzień. Leah snuła się po domu, załamując ręce, wyglądając przez okna i całą sobą wyrażając zdenerwowanie. Martwiła się i dręczyły ją wyrzuty sumienia. Czy naprawdę naraziła matkę? Spencera? Tajną organizację dyrektora Bumblebee?

Pan domu wrócił wreszcie zmęczony i wściekły. Nie patrzył na nią ani z nią nie rozmawiał. Napięcie powróciło ze zdwojoną siłą. Seraphinus miotał się i ciągle znikał, a Leah wyglądała na coraz bardziej załamaną.

[Ten fragment historii również wydawał się Snape'owi podejrzanie znajomy, dlatego nie skupiał się na nim specjalnie. Wciąż był nieco wytrącony z równowagi po wskrzeszeniu teściowej. Nie swojej, naturalnie. Lupina. Chwilę później jednak akcja gwałtownie przyspieszyła, zmuszając go do koncentracji.]

Gdy Seraphinus wyszedł na lekcje, a Leah została sama, kominek w mieszkaniu mistrza eliksirów ponownie rozjarzył się znajomymi, zielonymi płomieniami. Dziewczyna natychmiast do niego podbiegła, prawdopodobnie spodziewając się kolejnej wizyty. Tymczasem zielony ogień wypluł z siebie jedynie lekko nadpalony świstek pergaminu.

[Oczywiście.]

– Droga panno Lovely – odczytała na głos z drżeniem. – Składam na pani ręce serdeczne podziękowania za pomoc i współpracę. Doprawdy nie wiem, jak długo jeszcze musiałbym czekać na nasze, niecierpliwie wyczekiwane przeze mnie, spotkanie, gdyby nie pani godna pochwały postawa. Nie ukrywam, że być może nigdy nie odkryłbym, gdzie przebywa pani matka, gdyby pani sama uprzejmie nie wskazała mi miejsca. A teraz niniejszym mam przyjemność zaprosić panią na wielki finał. Czekamy na panią jutro w południe u bram Hogwartu. Matka prosi, aby przekazać, że bardzo się niecierpliwi. Ja również, droga panno Lovely. Wyrazy uszanowania, Lord Deathwish.

List wyślizgnął się z dłoni Lei. Opadła na kolana i schowała twarz w dłoniach. Kurtyna opadła łagodnie.

*

Kolejna scena ukazała malowniczy widok na Hogwart. Zamek wznosił się w oddali w całej swej krasie, wymalowany pięknie promieniami popołudniowego słońca.

[Naturalnie miał również o połowę więcej wieżyczek, krużganków i innych sterczydeł, które znacznie powiększyły jego znajomą bryłę.]

Poniżej szkoły, na rozległych i znacznie bardziej zielonych błoniach, aż roiło się od ludzi. Czarodzieje i czarownice krążyli wokół poruszonego dyrektora Bumblebee. Wszyscy wyglądali na zmartwionych i zdenerwowanych. Napięcie wyraźnie dawało się wyczuć w powietrzu.

[Głównie z powodu mrocznej i niepokojącej muzyki, jak uświadomił sobie Severus. Znał już trochę teatralne sztuczki Yen.]

– Stało się! – Aurelius Bumblebee przemawiał do swoich ludzi, zagrzewając ich do walki. – Wróg stanął u naszych bram, ale to nic! Stawimy mu czoła jak tyle razy wcześniej, jak zawsze.

– TAK! – odpowiedzieli mu jednym głosem.

– Nie damy się zastraszyć – dodał White, unosząc w górę zaciśniętą pięść.

– Zwyciężymy gada! – rzuciła dzielnie Berta, choć nienaturalnie wysoki pisk, jaki z siebie wydała, zdradzał jej zdenerwowanie.

Wszyscy zgodnie ruszyli ku bramie wyjściowej, chwytając różdżki i rzucając na próbę podstawowe zaklęcia. Tylko dyrektor został tyłu, na niewielkim pagórku, obserwując z oddali swoje zastępy.

Stand your ground! – zaintonował.

Stand your ground! – powtórzył Alfred Ultor, jego pierwszy porucznik.Count your men.

Stojąc na tle zamku i zachodzącego słońca Aurelius Bumblebee śpiewał bojową pieśń obrońców szkoły:

Stand your ground
Take my hand
Count your men
Stand your ground
Make amends
Pay your debts

Ooh, there is a devil at our doors
Ooh, he's coming
He's coming

For our souls
You better think twice
They're not gonna play nice
There's still time to run

To była zaiste potężna pieśń, która sprawdziłaby się podczas każdej wojny. Do tego w tym konkretnym przypadku wyraźnie przywodziła na myśl wielką Bitwę o Hogwart. Można to było wyczuć w panującym na widowni podniosłym nastroju. Niektórzy czarodzieje wstali z miejsc, przykładając prawą rękę do piersi. Mogłoby się wydawać, że wszyscy biorą udział w jakimś podniosłym misterium.

Ooh, there is a devil at our doors
Ooh, he's coming
He's coming
For our souls

– Stand your ground! – zawołał znowu Bumblebee.

– Count your men! – odpowiedzieli jego ludzie.

Ooh, there is a devil at our doors – ostrzegał.

Stand your ground
Make amends
Pay your debts

Końcówkę zaśpiewali już wszyscy razem: dyrektor-generał, sceniczne wcielenie jego Zakonu Feniksa oraz – nieco fałszywie, ale z wielkim zaangażowaniem – zgromadzona w teatrze publiczność.

[Snape dosłuchał się w tym porywającym tłumie nawet dźwięcznego jak srebrne dzwoneczki głosu nieobecnej aktualnie na scenie Yen.]

Ooh, there is a devil at our doors
Ooh, he's coming
He's coming
For our souls

*

Scena drgnęła i Hogwart usłużnie przesunął się na bok, odsłaniając widok na pola tuż za murami szkoły. Po drugiej stronie bramy roiło się od mężczyzn w czarnych pelerynach i lśniących białych maskach. Śmierciożercy wyglądali w tym wydaniu jeszcze bardziej elegancko, ale niestety o wiele mniej groźnie. Głównie dlatego, że kołysali się delikatnie i śpiewali unisono:

Black heart, dark love
He's not leaving her alone
Black heart, dark love
His eyes pierce her to the bone

Na środku szalał zaś sam Lord Deathwish.

[Snape z ulgą stwierdził, że ani trochę nie przypomina Voldemorta. Nawet rozmiłowana w skandalach szelma się na to nie odważyła, było zbyt wcześnie i widownia nie zniosłaby podobnego widoku. Severus tym bardziej.]

Lord Deathwish miał nos na właściwym miejscu, fikuśnie ufryzowane czarne włosy poprzetykane pasemkami szlachetnej siwizny i szpiczastą bródkę. Nosił długą szatę w ślizgońskiej zieleni i w zasadzie przypominał nieco Salazara Slytherina. Nerwowe ruchy i skłonność do nagłych wybuchów mrocznego śmiechu dodatkowo różniły go od pierwowzoru.

[Voldemort był chłodnym, ponadprzeciętnie inteligentnym psychopatą, a ten tutaj – klasycznym czarnym charakterem, jak ocenił mistrz eliksirów.]

Na scenę wkroczyło dwóch kolejnych Śmierciożerców, prowadząc między sobą bladą Leah.

– Ach! Panno Lovely! – ożywił się Deathwish na jej widok. – Jak to miło, że zechciała pani do nas dołączyć. Szczerze liczyłem na pani zdrowy rozsądek.

Leah strząsnęła z siebie dłonie przytrzymujących ją zakapturzonych mężczyzn.

– Gdzie moja matka? – zapytała.

– Wszystko w swoim czasie.

Czarnoksiężnik ruszył ku niej i uważnie się jej przyjrzał. Kobieta drgnęła i odsunęła się od niego. Okrążył ją, mrucząc z zadowoleniem. Jednak gdy spróbował jej dotknąć, fuknęła na niego jak wściekła kotka.

– Chcę ją zobaczyć! – zażądała.

– Ależ naturalnie – zgodził się. – Zapewniam, że pani matka będzie obecna, panno Lovely. Musi nam wystarczyć, skoro z powodu niefortunnego zbiegu okoliczności nie mogę poprosić o twoją rękę ojca...

– Zabiłeś go! – wykrzyknęła oskarżycielsko Leah.

Wyciągnęła różdżkę, ale nawet nie zdążyła przyjąć odpowiedniej pozy. Lord Deathwish był szybki, o wiele za szybki dla niedoświadczonej dziewczyny. Nawet nie użył magii, po prostu wyrwał jej różdżkę i od razu przełamał na dwie części. Krzyknęła i rzuciła się na niego z pazurami. Usłużni Śmierciożercy przytrzymali ją w bezpiecznej odległości.

– Trudno mnie za to winić – stwierdził spokojnie Mroczny Lord. – W przypadku aurora nazwałbym to raczej ryzykiem zawodowym.

– Ty bydlaku!

– Ależ droga panno Lovely, po co te mocne słowa?

– Nie jestem już panną – wypaliła nie bez satysfakcji. – Niezmiernie mi przykro, ale chyba pokrzyżowałam twoje plany.

Deathwish jakby stracił swój sztucznie dobry humor. Zgrzytnął zębami, po czym warknął z ogniem w oczach:

– Nieznacznie. Zaledwie nieznacznie. – Opanował się w mgnieniu oka i ciągnął tym samym upiornie wesołym tonem: – Słyszałem o tym nieszczęsnym wypadku, pani SPENCER, ale zapewniam, że nie stanowi to wielkiego problemu i wszystko jeszcze da się naprawić. Gdy szanowny małżonek pojawi się, aby uratować swoją damę z opresji, przeprowadzimy szybki i możliwe bolesny rozwód.

Teraz zaśmiała się Leah.

– Ten plan również zawiera poważną lukę. Dlaczego Seraphinus miałby się po mnie zjawić? Nie jest na tyle głupi. Wszyscy wiedzą, że nie zamierza brać udziału w tej idiotycznej wojnie.

– Och, na pani miejscu bym się tym nie martwił. Przyjdzie.

– Bynajmniej – prychnęła.

Lord Deathwish zafalował długą szatą i w dwóch szybkich krokach znalazł się przy niej. Popatrzył jej głęboko w oczy, jakby chciał wyczytać najgłębsze tajemnice prosto z jej duszy. Spuściła wzrok.

– Ależ tak! I sama bardzo dobrze o tym wiesz, panno Lovely. – Przytrzymał jej brodę i zmusił, aby na niego spojrzała. – Biedna, mała, smutna dziewczynko – zatroskał się fałszywie.

A potem zamiótł scenę peleryną, przespacerował się wzdłuż krawędzi, rzucając widowni wyniosłe spojrzenia i wreszcie stanął na samym środku. Śmierciożercy otoczyli go niczym surrealistyczna dekoracja lub nieco ekscentryczna grupa baletowa.

[Snape z przerażeniem stwierdził, że pewnie właśnie nadszedł ten moment. Zapewne najbardziej żenujący w całym tym dziwacznym musicalu: Bad Guy Song.]

Śmierciożercy zanucili swój ponury refren:

Black heart, dark love
He's not leaving her alone

Black heart, dark love
His eyes pierce her to the bone

Deathwish zaczerpnął głęboki oddech i się zaczęło...

Immortal power is my name
Evil hearted constant game
Secrets and poison run
Through my vein
Blackness walks by my side

You won't make it out alive
Black poison is my name
So go and challenge me
You can try but it's my game

Leah podniosła głowę i spojrzała na niego w taki sposób, jakby był czymś wyjątkowo paskudnym, co przyczepiło się do jej buta. Nie mogła pozostawić tego bez odpowiedzi. Nie zamierzała dać się złamać.

Your heart is black as poison
Your humanity is frozen
My mother was a witch
And you're the one who's
Gonna fry!

Ha ha ha! Fifty seconds and you're gonna cry – zapewnił ją ze złowieszczym śmiechem.

So look right into my eye
And take my side
Be my wife

Am I evil?
Oh yes I am!
I am bad, oh yes I am!

Leah szarpała się uparcie i próbowała uwolnić od przytrzymujących ją mężczyzn. Gdyby tylko jej się udało, bez wątpienia wydrapałaby mu oczy.

I'll take my chances
Go and ride pale rider's horse
You'll see my force
You'll see I am the one who's bad!

Jednak Deathwish nic sobie z niej nie robił. Był królem swojej sceny. Krążył wokół ofiary niczym kot. Nie zamierzał atakować, planował dłużej się pobawić, drażnić, prowokować, doprowadzić ją na skraj rozpaczy. Albo szału.

Take my hand, don't try so hard
Be my wife
Am I evil? I am bad!
Am I evil! I am mad!

Black poison is my name
So go and challenge me
You can try but it's my game

Yes, you're evil! krzyknęła Leah.

And you're no man! You want to challenge me?

You are evil!

I have my ways – zapewnił tonem słodkiej obietnicy, pochylając się do jej ucha. Leah odrzuciła gwałtownie głowę w bok, ale go nie trafiła.

You are evil! – powtórzyła. – But bitch, count your days!

Zaśmiał się z jej idiotycznej groźby.

Ha ha ha!
You stand no chance!

Yes, I will have you!
Yes, you will dance!
I'm gonna have you
Stop tryin' to fight
Bitch I'm your poison
With all my might

Leah znalazła w sobie na tyle siły i charakteru, aby go kopnąć. Skrzywił się, więc zdecydowanie trafiła. Uderzył ją w twarz. Szarpnęła się, ale jego ludzie nadal mocno ją trzymali.

– Nigdy nie zostanę twoją żoną! – rzuciła z mocą. – NIGDY!

– Trudno – wysyczał z wściekłością Lord Deathwish. – Ale nawet jeżeli nie, to nic nie szkodzi. Nie potrzebuję ślubu, aby mieć z tobą syna, panno Lovely, a właśnie o to w tym wszystkim chodzi, prawda? Zakładam, że Bumblebee dokładnie wytłumaczył pani sytuację.

Leah zaczęła potwornie wrzeszczeć, jakby ten hipotetyczny syn miał już zaraz się z niej wydostać. Zawyła tak strasznie, że aż echo potoczyło się po błoniach, płosząc tłumy zgromadzonych wokół niej Śmierciożerców. Zanucili ponuro:

Black heart, dark love
He's not leaving her alone
Black heart, dark love
His eyes pierce her to the bone

– O tak, panno Lovely, proszę krzyczeć do woli – zaśmiał się Deathwish. – Wprawdzie nic to pani nie pomoże, ale zapewniam, że to prawdziwa muzyka dla moich uszu.

– Cóż, na kiepski gust nie sposób nic poradzić – odezwał się nowy głos.

Seraphinus wkroczył na scenę ze znajomym wyczuciem dramatyzmu. Mroczny, złośliwy i powiewający, czym tylko miał.

– NIE! – krzyknęła Leah.

– Tak! – zawtórował jej Lord Deathwish. – Witamy, witamy w naszych skromnych...

Profesor Spencer nie miał jednak nastroju na niekończące się przemowy czarnych charakterów. Wyciągnął różdżkę, wycelował i rzucił pierwsze zaklęcie. A potem następne. I kolejne.

Deathwish zgrabnie umykał przed każdym z nich, ale nie szło mu tak dobrze, jak można by się spodziewać. Nie był chyba ani tak szybki, ani sprytny, skoro nawet nie zdążył sięgnąć po różdżkę i odpowiedzieć.

– Do mnie! Do mnie! – krzyczał tylko, mobilizując ludzi do akcji.

Śmierciożercy z różdżkami otoczyli go ochronnym kołem.

– Samotny bohater zjawia się na ratunek – zakpił czarnoksiężnik, gdy poczuł się bezpieczny. – Wydaje ci się, że masz jakieś szanse, profesorze Spencer?

– Samotny? – zdziwił się uprzejmie Seraphinus, bez najmniejszego problemu utrzymując wokół siebie potężną tarczę, której mimo prób nikt nie zdołał spenetrować. – Tylko skończony idiota zjawiałby się w gościnie bez drobnego upominku – oświadczył tajemniczo, po czym ukłonił się i wolną ręką wykonał w jego stronę jakiś wymyślny gest.

A wtedy tuż za nim na scenę wmaszerował dyrektor Bumblebee wraz ze swoją armią. Jego ludzie byli dumni, potężni, zdecydowani walczyć z wrogiem do ostatniej kropli krwi. Pieśń bojowa zabrzmiała ponownie niczym huragan:

Ooh, there is a devil at our doors
Ooh, he's coming
He's coming
For our souls

*

To, co działo się później, trudno byłoby opisać słowami. Na scenie zapanował totalny szał. Zakon dyrektora ruszył do ataku z pieśnią na ustach, Śmierciożercy zawyli i odpowiedzieli ogniem. Różdżki poszły w ruch, zaklęcia poszybowały w powietrze, marszowa muzyka niemal rozsadzała bębenki w uszach. Czarodzieje w walecznej choreografii tarzali się po scenie, fruwali w powietrzu, biegali pomiędzy oszołomionymi widzami. Wypadali z kulis i pędzili w tę i z powrotem po schodach na widowni. Nagle cały teatr stał się polem bitwy.

[Severus szybko się domyślił, że na sceny batalistyczne Yen musiała przeznaczyć grubo ponad połowę budżetu, bo w powodzi zdarzeń i efektów pogubił się w ciągu pięciu minut.]

Pośród szalejącego wokół niej zamętu, mrożących krew w żyłach okrzyków i wybuchających nad głową fajerwerków zaklęć Leah kuliła się jak zagubiona mała dziewczynka, nie wiedząc, gdzie się ukryć. Wszędzie biegali zaaferowani czarodzieje: swoi i wrogowie, trzaskały zaklęcia. Śmierciożercy i członkowie armii dyrektora Bumblebee wirowali w dzikim nowoczesnym balecie po całej scenie. Choreografia była absolutnie perfekcyjna, żywiołowa i przerażająca.

[O wiele straszniejsza i wymyślniejsza od jakiegokolwiek prawdziwego pojedynku, w jakim Snape uczestniczył lub chociaż obserwował.]

Dziewczyna przemykała pomiędzy wijącymi się ciałami. Czasami odskakiwała, innym razem dawała się porwać w obłędny taniec. Partnerzy przerzucali ją z kąta w kąt, unosili niemal pod sam sufit i zmuszali do niekończących się i wyczerpujących piruetów.

[Zszokowany mistrz eliksirów nie tyle dziwił się, że ktokolwiek jest w stanie zapamiętać gwałtownie zmieniające się sekwencje kroków, ile temu, że da się przeżyć podobne tempo, nie padając z miejsca trupem.]

Wreszcie fala miotających nią tancerzy ustąpiła. Biedna Leah Lovely została sama i obronnie skuliła się w sobie. Nie była w stanie się ruszyć. Czuła, że zaraz upadnie i już się nie podniesie. Strach ją paraliżował.

– Leah!

Seraphinus przedzierał się do niej przez tłum walczących. Mimo wszechogarniającego chaosu zauważył ją i zdołał się zbliżyć, jakby niosła go ku niej jakaś nadnaturalna moc. Mężczyzna dopadł do niej, odruchowo objął i przytulił. Był to pośpieszny, krótki i jakby agresywny uścisk. Gdy tylko uświadomił sobie, co właściwie robi, natychmiast ją puścił.

– Jesteś najgłupszą dziewczyną, jaką kiedykolwiek miałem nieszczęście spotkać – oświadczył wściekle.

– Wiem! – przyznała ze skruchą.

– Jak mogłaś sama tu przyjść?

– Moja matka...

– Trzeba było mi o tym powiedzieć!

– Nie mogłam, wiedziałam, że to pułapka.

– Właśnie o tym mówię! – zirytował się.

– Ale tylko w połowie na mnie – wyjaśniła szybko. – Nie chciałam, aby ktokolwiek mi towarzyszył. Nie mogłam pozwolić, aby coś ci się stało.

– Idiotka! – warknął na nią.

Skuliła się.

– Przepraszam.

– Masz o mnie tak niskie mniemanie? Myślisz, że nie poradziłbym sobie z bandą dyletantów, którym się wydaje, że znają się na czarnej magii?

Słysząc te słowa, Leah zamrugała kompletnie zdezorientowana.

– Ja... Nie...

– Powinnaś być mądrzejsza! – przerwał jej znowu.

Chwilę później znów wchłonął ich dziki balet czarodziejów i czarnoksiężników. Walka trwała w najlepsze, przewalając się w tę i z powrotem po całej scenie. Seraphinus machał różdżką na wszystkie strony, władczym tonem rzucając kolejne zaklęcia. Wolną ręką mocno trzymał dłoń Leah.

– Uwaga! – krzyknął nagle ostrzegawczo Kanis White.

Spencer objął mocno dziewczynę i pociągnął ją w dół. Oślepiające światło zalało całą scenę. Śmierciożercy z rykiem rzucili się do ataku. Wiązanka wymyślnych zaklęć omal nie zdmuchnęła dachu teatru. Wojenny taniec trwał w najlepsze.

Ale Seraphinus i Leah nie byli już jego częścią. Niewielki podest, na którym stali, powędrował w gorę, symbolicznie unosząc ich ponad przewalający się w dole tłum. Światła pogasły, tancerze poruszali się wolniej. Reflektor oświetlający główną parę jasno dawał do zrozumienia, kto tu jest najważniejszy.

– Leah, jesteś nieznośna – rzucił znowu Spencer z pretensją w głosie.

Mocno trzymał ją za ramiona, jakby się bał, że lada moment zginie mu w ogarniającym błonia pandemonium.

Pokiwała głową.

– Nieodpowiedzialna - dodał.

– Nic na to nie poradzę.

– Zwyczajnie głupia!

– Przepraszam.

– Naraziłaś nas wszystkich.

– Nie chciałam.

Stali obok siebie pośród szalejącego Armagedonu. Bardzo blisko siebie. Tak blisko, jak nie znaleźli się jeszcze nigdy.

– Jesteś absolutnie niezdolna do racjonalnej oceny sytuacji.

– Niestety.

– Jesteś niereformowalna.

– Tak.

– Jesteś beznadziejna!

Z każdym słowem Seraphinus coraz bardziej się nad nią pochylał, a Leah przeciwnie – unosiła twarz, wznosiła się ku niemu cała niczym kwiat do słońca, stała już niemal na palcach. Z każdą chwilą bardziej przysuwali się do siebie, lgnęli do siebie w sposób wręcz nieprawdopodobny. Po chwili już niemal stykali się nosami.

– Jesteś...

– Tak? – zapytała pokornie Leah, szykując się na najgorsze.

– Jesteś...

– Seraph...

– Moja – powiedział.

A ponieważ znajdowali się już tak bisko, nie miał innego wyjścia, jak tylko ją pocałować. Leah nie pozostała mu dłużna. Zarzuciła mu ramiona na szyję i przylgnęła do niego, jakby od tego miało zależeć jej życie. Może nawet rzeczywiście tak było?

– Przyszedłeś po mnie! – zawołała uszczęśliwiona dziewczyna, kiedy wreszcie zdołał się od niej oderwać. Dopiero teraz wszystko powoli do niej docierało.

– Musiałem.

– Dlaczego to zrobiłeś? Przecież nie chciałeś brać udziału w wojnie.

Westchnął ciężko i nieco marudnie, ale mimo to nie wypuścił jej z objęć.

– Sądziłem, że do tej pory sama się domyśliłaś.

– Czego?

– Że nie jesteś mi obojętna, Leah – wyznał z trudem, patrząc jej głęboko w oczy.

– Och! – Zarumieniła się aż po linię włosów i schowała płonącą twarz na jego piersi. – Naprawdę? Ja... Och! – Nie była w stanie wydusić z siebie pełnego zdania. Obezwładniająca radość odebrała jej zdolność mówienia w ludzkim języku.

– Od dawna – ciągnął Spencer. Traumatyczne przeżycia chyba poruszyły w nim jakąś wrażliwą strunę i teraz wyrzucał z siebie kolejne wyznania, jakby się obawiał, że nie zdąży powiedzieć jej wszystkiego, zanim powróci do swojej codziennej, oziębłej i zdystansowanej postaci. – To się zaczęło jeszcze w szkole... To znaczy – poprawił się błyskawicznie – nie od razu, naturalnie. Nie cierpię na żadne zaburzenia, na Merlina! Zwróciłem na ciebie uwagę dopiero, gdy było to biologicznie uzasadnione i prawnie akceptowalne... – zaplątał się nieco w kulawych objaśnieniach.

Leah wybuchła nerwowym chichotem.

– To doprawdy osobliwe wyznanie!

– Daj mi skończyć – poprosił, całując ją w czubek głowy. – Właśnie dlatego nie chciałem, abyś uczęszczała na zaawansowane eliksiry. Bałem się, że... Czułem, że to niebezpieczne. Że mógłbym zrobić coś... Coś niewłaściwego. Leah, ja...

– Dlaczego mi o tym nie powiedziałeś?

– Bo to byłoby nie w porządku! Byłem twoim nauczycielem, nie powinienem myśleć o tobie w ten sposób. To było złe. Nigdy nie powinno się wydarzyć.

Leah popatrzyła na niego poważnie, czule obejmując dłońmi jego twarz.

– Seraphinusie, kocham cię, odkąd skończyłam piętnaście lat – powiedziała po prostu, a jej policzki ponownie pokryły się zdradziecką czerwienią.

Wyglądał na oszołomionego.

– Ja... Cóż... Tak? – zająknął się. – Zatem myślę, że po powrocie do domu czeka nas długa rozmowa.

– Och, tak! – Uśmiechnęła się wariacko. – Na pewno.

Nadal trzymali się za ręce i patrzyli sobie w oczy, gdy dziwaczna maszyneria, która powiozła ich w górę, zaczęła powoli opadać. Magiczny moment minął. Nagle znów znaleźli się w samym środku wojennego chaosu. Światła rozbłysły, zaklęcia poszybowały w górę. Śmierciożercy otoczyli ich kołem. Mroczna muzyka narastała falami, budząc nieprzyjemne dreszcze. Coś musiało się wkrótce wydarzyć. Coś bardzo, bardzo złego.

– Wrócimy do tego, Leah – obiecał Spencer tuż po tym, jak rozejrzał się czujnie na boki i ocenił sytuację. – Ale najpierw zabiorę cię w bezpieczne miejsce. Chodźmy.

Już miał się odwrócić i pociągnąć ją za sobą, gdy nieoczekiwanie ich zatrzymano. Ktoś krzyknął. Leah zatrzymała się w pół kroku i zerknęła za siebie. Lord Deathwish wpadł pomiędzy walczących – już nie tak imponujący i budzący grozę, ale raczej wymięty i oszalały. Uniósł różdżkę i wykrzyknął zaklęcie.

Wszystko wydarzyło się w jednej chwili. Leah zamarła, Seraphinus chwycił ją za rękę i przyciągnął do siebie, jak najdalej od obłąkanego czarnoksiężnika. Jednak było już za późno, zaraz potem otoczyła ich eksplozja zielonego światła.

Cały świat nagle znieruchomiał, jakby czas stanął w miejscu. Aktorzy, tancerze i statyści, czarodzieje i czarnoksiężnicy zamarli w swoich pozach. Niepokojąca muzyka odezwała się w tle jak za dotknięciem czarodziejskiej różdżki. Światła pogasły, ponownie ostał się tylko jeden jedyny reflektor oświetlający Leah i Seraphinusa. Tylko oni nadal poruszali się w normalnym tempie. Kobieta osunęła się miękko w jego ramiona. Spróbował ją przytrzymać, lecz był na to zbyt zszokowany, zbyt trzęsły mu się ręce. Ułożył ją delikatnie na ziemi i zaraz się nad nią pochylił.

– Ani mi się waż, Leah – szepnął.

Nie zareagowała. Leżała w jego rękach zimna i bezwolna. Jak martwa.

– Leah – wzywał ją z oddali. – Przestań. Nic ci nie jest.

Żadnej odpowiedzi. Spencer potrząsnął nieprzytomną kobietą, jakby chciał wybudzić ją ze snu.

– Leah, zaklęcie nawet cię nie drasnęło. Przeleciało tuż nad twoją głową. Leah...

[Severus wpatrywał się w scenę niewidzącym wzrokiem. Nie miał już więcej sarkastycznych komentarzy, żadnych złośliwych uwag, wyczerpał limit ironicznych spojrzeń i udręczonych westchnień. Tak samo jak Seraphinus nie mógł oderwać oczu od martwej Yenlli.

Nie wierzył, że była na tyle bezczelna, aby wykorzystać ten moment. Mogła się z niego śmiać, mogła go parodiować, paradować w jego szatach, wyśmiewać jego pracę i przekręcać na swoją korzyść wszystkie jego wypowiedzi. Mogła zrobić z niego pośmiewisko w całym magicznym świecie, trudno. Nie stanowiło to większego problemu i jakoś by się z tym pogodził. Mogła odgrywać w teatrze wszystko, co chciała, ale nie TO. To była ta jedyna, święta rzecz, której nie wolno jej było ruszać. Nigdy i pod żadnym pozorem.

Avada.

Ten jeden moment, gdy...

Kiedy myślał, że...

Nie, posunęła się za daleko. Zawędrowała tam, skąd nie ma już powrotu. Nie powinna była tego robić. Po prostu nie.]

– Leah? – wzywał ją Spencer, powoli tracąc wszelką nadzieję.

Upiorna muzyka urwała się nagle. Zamiast niej scenę opanował grzmiący chór męskich głosów nucących w ponurym stylu przypominającym chorał gregoriański. Z początku trudno było rozróżnić słowa. Śpiew przypominał bardziej mroczne szepty rodem z nocnych koszmarów, które dopiero później ułożył się w słowa:

Everything fades and everything ends
Everything ends, even family and friends
Everything ends, it doesn't have to make sense
Everything ends, you've made your amends
Everything changes and the world still goes on
Everything fades, let's just carry on

W odpowiedzi odezwali się Śmierciożercy ze swoim upiornym refrenem:

Black heart, dark love
He's not leaving her alone
Black heart, dark love
His eyes pierce her to the bone

Jednak grzmiący chór bez trudu przyćmił ich swoją mistyczną pieśnią:

It's just what it is, don't try to fix it
Don't try to hold on, don't try to fix it
You just can't keep things like they used to be
Let go of the past and painful memories

Everything fades and everything ends
Everything ends, even family and friends
Everything ends, it doesn't have to make sense
Everything ends, you've made your amends
Everything changes and the world still goes on
Everything fades, let's just carry on

– Leah – szepnął znowu Spencer.

[Ten moment.]

Seraphinus pochylił się, biorąc ją w ramiona i z całych sił przyciskając do siebie. Całował jej czoło, oczy, włosy...

We can't go on like this anymore
Don't try to change or even out the score
You just can't control everything around you
You know I'm right and what I say is true

[Ten jeden moment, w którym Severus Snape całkiem się odsłonił.]

– Leah, proszę...

Everything fades and everything ends
Everything ends, even family and friends
Everything ends, it doesn't have to make sense
Everything ends, you've made your amends
Everything changes and the world still goes on
Everything fades, let's just carry on

Dziewczyna westchnęła i otworzyła oczy.

– Seraphinus? – wyszeptała zdezorientowana. – Co się stało?

Wpatrzył się w nią, jakby nie do końca ufał swoim zmysłom i raczej spodziewał się halucynacji niż jej faktycznego zmartwychwstania. A potem odrzucił głowę do tyłu i wybuchł głośnym, wyzwalającym śmiechem.

– Powinnaś być aktorką, Leah! – rzucił. – Prawie się nabrałem.

Usiadła i rzuciła mu kolejne pytające spojrzenie. Spencer klęczał obok niej i zanosił się niepohamowanym, zupełnie do niego niepasującym śmiechem. Leah wpatrywała się w jego bladą twarz i powoli wszystko sobie przypominała. Zrozumiała, co się wydarzyło, i że on... On... Była zbyt oszołomiona, aby w jakikolwiek sposób to skomentować, dlatego po prostu przyciągnęła go do siebie i zmusiła, żeby znowu ją pocałował. Nie opierał się specjalnie. A właściwie wcale.

We can go home! przerwał im nagle czysty i dźwięczny głos Aureliusa Bumblebee.

Wkroczył na scenę w całym imponującym majestacie największego i najpotężniejszego współczesnego czarodzieja. Przed sobą prowadził upokorzonego, skutego w magiczne kajdany Lorda Deathwisha. Pokonany czarnoksiężnik padł u jego stóp na kolana.

Na scenie znów zaroiło się od aktorów i statystów. Pojawiły się wszystkie najważniejsze postaci: Berta Inkeer, Kanis White, Romulus Moonlight, Alfred Ultor i Morgana McDonald oraz wielu anonimowych czarodziejów i Śmierciożerców.

We can go home! – zakrzyknął Kanis, wymachując różdżką i wystrzeliwując z niej kolorowe iskry.

Dyrektor stanął na ich czele i zaśpiewał przejmująco:

Some get to choose how they go, some of us don't
We've said our goodbyes, we can go home
Just let go, don't hold on to what is past
You know I'm right, memories never last
Please accept what's out of your control
Just let go and don't try to fix the world

Wszyscy zgromadzeni, przy wsparciu chóru, powtórzyli refren:

Everything fades and everything ends
Everything ends, even family and friends
Everything ends, it doesn't have to make sense
Everything ends, you've made your amends
Everything changes and the world still goes on
Everything fades, let's just carry on

Bumblebee ciągnął o wiele łagodniej, uspokajającym tonem:

The ones that loved us never really leave
The ones we loved never truly leave
You've done your part, I've done my part
My dear, we can go home
Let's all go home, Lord Deathwish is gone

Stand your ground!zaintonował Alfred Ultor jako drugi najważniejszy czarodziej po dyrektorze. – Count your men.

Odpowiedziały mu zgodnie głosy wszystkich zgromadzonych:

Ooh, there is a devil at our doors
Ooh, he's coming
He's coming
For our souls
But!

Everything ends, you've made your amends
Everything changes and the world still goes on
Everything fades, let's just carry on
Please accept what's out of your control
Just let go and don't try to fix the world

We can go home now! zaśpiewała matka Lei, wkraczając na scenę.

Momentalnie znalazła się przy córce. Seraphinus próbował się odsunąć, lecz nie pozwoliła mu na to. Przygarnęła do siebie ich oboje i mocno uścisnęła. Wokół rozległy się oklaski i radosne okrzyki.

Minęło wiele cudownych chwil, zanim sielankowa scenka rodzinna wreszcie dobiegła końca. Leah Lovely-Spencer cała aż promieniała szczęściem, mimo paskudnego siniaka, który wykwitł na jej twarzy w miejscu, gdzie Deathwish ją uderzył. Seraphinus pomógł jej wstać i przytrzymał, gdy zachwiała się na skręconej kostce. Matka podtrzymała ją z drugiej strony, tuląc, głaszcząc i śmiejąc się dźwięcznie. W ich stronę zbliżał się już dyrektor Bumblebee otoczony swoimi najwierniejszymi ludźmi, w tym oczywiście świętą trójcą Inker-White-Moonlight.

– Spencer?! – zdziwił się Kanis. – Co ty tu robisz? Czyżbyś zażył jakiś eliksir na zajęcze serce?

Nie dał się sprowokować.

– Wykonuję tylko swoje zadanie – odpowiedział spokojnie.

– CO?! – ryknęli wszyscy chórem.

– Ależ tak! – tryumfował dyrektor. – Dogi Seraphinus od samego początku był po naszej stronie i ciężko pracował na dzisiejszy sukces.

– CO?!

– Dlaczego nic o tym nie wiedzieliśmy? – dopytywał nadal uprzedzony White.

– Względy bezpieczeństwa – pospieszył z wyjaśnieniami Bumblebee. – Nikt nie mógł choćby podejrzewać, że mamy wsparcie wielkiego profesora Spencera. Gdyby to wyszło na jaw, Deathwish zachowywałby się zupełnie inaczej. Byłby ostrożniejszy, jeszcze długo nie odważyłby się zaatakować otwarcie. Dlatego przez cały ten czas odgrywaliśmy przed wami nasze małe przedstawienie, prawda, mój drogi?

Dyrektor zbliżył się i poklepał po ramieniu swojego mistrza eliksirów. Ten skrzywił się całkiem severusowato, ale pokornie skinął głową.

– Od początku działaliśmy razem – zapewnił Bumblebee. – I dziś razem tryumfujemy. Lorda Deathwisha spotka zasłużona kara, macie na to moje słowo. We can go home now!

Zgromadzeni wokół podwładni dyrektora zaczęli klaskać, wiwatować i nucić zwycięską pieśń.

– Nie stójmy bez sensu na błoniach – oświadczył rozbawiony Bumblebee. – Zbrodniarze powinni zostać odprowadzeni do cel, chorzy otrzymać pomoc, a my... My wszyscy spotkamy się dziś w Hogwarcie, aby uczcić to wspaniałe zwycięstwo! – zawołał, unosząc wysoko ręce.

– Hurra! – radosny okrzyk wzniósł się aż pod niebo.

Aurelius Bumblebee podał ramię matce Lei i wraz z nią ruszył w stronę majaczącego na horyzoncie zamku. Za nimi barwnym korowodem pomaszerowali wszyscy obecni.

Everything ends, you've made your amends
Everything changes and the world still goes on
Everything fades, let's just carry on

Seraphinus i Leah zostali sami i jeszcze długo patrzyli sobie w oczy. Wreszcie mistrz eliksirów chwycił dłoń swojej żony i razem wolno podążyli za resztą.

*

Podniecona Leah kręciła się po szkolnej kwaterze Seraphinusa, niecierpliwie oczekując jego powrotu. Zdążyła się już przebrać przed oficjalną uroczystością i teraz nacierała twarz specjalnym specyfikiem, który miał zmniejszyć opuchliznę jej obitego policzka. Nuciła i tańczyła po pokoju. Od razu było widać, że rozpiera ją energia i szczęście.

– Pani Spencer – powiedziała do siebie na głos i znowu uroczo się zarumieniła. – Pani Leah Spencer.

Zaśmiała się i zawirowała w zgrabnym piruecie.

– Chcę śpiewać i tańczyć całą noc! – zawołała. – A potem... Potem...

Policzki Lei zrobiły się tak czerwone, że niemal świeciły w ciemności.

– Potem! – powiedziała zdecydowanie i uśmiechnęła się do siebie.

Drzwi komnaty otworzyły się i stanął w nich Spencer. On bynajmniej nie wyglądał na zadowolonego. Wrócił ponury i ponownie odległy, jakby znajdował się na innej planecie. Leah z pewnością coś by zauważyła, gdyby nie była tak bardzo szczęśliwa i zaślepiona.

– Seraphinus! – krzyknęła radośnie, podbiegając do niego.

Chwyciła go za ręce i wciągnęła do środka. Opierał się, ale jednak pozwolił się poprowadzić.

– Leah, musimy porozmawiać – zaczął.

Ten ton powinien ją zaalarmować, bo zdecydowanie dawał do myślenia. Głowa Leah zajęta była jednak czymś zupełnie innym. Zawirowała przed nim i ukłoniła się z gracją.

– Zatańczymy? – zaproponowała.

– Co takiego? – Zamrugał oczami ze zdziwienia.

– Zatańcz ze mną! – poprosiła. – Chcę, muszę z tobą zatańczyć! – oświadczyła i zaczęła śpiewać:

When I was a girl
A little, lonely girl
I often sat alone
Like a miserable little gnome
I cried into my arm
Waiting for my prince to come
But my prince never came
I had my lonely self to blame

Kręciła się wokół niego, próbując zmusić go do jakiejś reakcji, ale ponieważ nic nie osiągnęła, sama przed zatańczyła, licząc, że może w ten sposób go skusi.

And then I heard a tune...
Started to swoon
I heard this song
I felt so strong!
And I sat up
Did a little
Tap!

I just sat up!
Gave up romance
Begun to dance!

– Leah – przerwał jej. – Mówiłem poważnie. Porozmawiajmy.

– Nie! Wolę tańczyć!

Chwyciła go w pasie i zmusiła do kilku niezgrabnych kroków.

So move your feet!
Move your boring feet!
Just feel that beat!
Just feel the beat!
Go on and do a big ol' twirl!

– Leah – upierał się, ale go nie słuchała.

Shut up and dance!
Give up romance!
Who needs a prince
I can convince
The world to dance!

Ułożyła jego dłonie na swojej talii i poprowadziła go do dziwacznego, koślawego tańca. Ponieważ Seraphinus wybitnie nie miał na to ochoty, zabawa Lei nie przerodziła się w kolejny intrygujący popis choreograficzny, a mimo to wyglądała słodko i uroczo. Pewnie dlatego, że wyprostowany i przystojny mężczyzna naprawdę dobrze prezentował się w tańcu.

So dance with me!
Dance with me, you boring bat
Just dance with me!
Move your feet, you flying rat!
Just dance with me!
Let's dance and dance, forget romance!

– Usiądźmy, Leah – odezwał się znowu. – To bardzo ważne.

Funny how the tables have turned
My prince exists, or so I've learned
He is a little shady, it's true
But I don't care – he's really there
PS – it's you!

Po tych słowach zdecydowanie jej przerwał. Zatrzymał się w pół kroku i łagodnie odsunął ją od siebie. Dziewczyna wreszcie zrozumiała, że coś tu jest bardzo nie tak. Spencer poważnie popatrzył jej w oczy.

– Leah, to nie ma najmniejszego sensu – powiedział.

– Co nie ma sensu? – nie zrozumiała.

Mistrz eliksirów zatoczył ręką krąg, wskazując ogólnie na pokój i ich dwoje.

– To wszystko. My.

– Co chcesz przez to powiedzieć? – szepnęła pobladłymi wargami.

– Usiądź, proszę.

– Nie, dopóki mi nie wyjaśnisz!

– Wobec tego ja usiądę.

Minął ją obojętnie i zajął miejsce na stojącym przy kominku głębokim fotelu. Zaniepokojona Leah podreptała za nim.

– Co się stało? – dopytywała. Chyba myślała, że to wszystko jest jakimś okropnym, złośliwym żartem.

– Poprosiłem dyrektora, aby jeszcze dzisiaj unieważnił nasze małżeństwo – poinformował ją.

– Co? Dlaczego?

– Bo to jedyna słuszna decyzja.

– Ale... Pocałowałeś mnie!

– To była wyjątkowa sytuacja.

– Przyznałeś, że coś do mnie czujesz. Że zawsze tak było.

– Nie powinienem tego mówić. Przepraszam – dodał nieswoim głosem.

Leah uklękła obok niego na podłodze. Chciała złapać go za rękę, lecz natychmiast odsunął się na bezpieczną odległość, więc tylko wpatrywała się w niego, nic z tego nie rozumiejąc. Wyglądała jak zbity pies.

– Myślałam, że... – zaczęła i urwała.

– Jestem dla ciebie za stary, Leah – wytłumaczył z westchnieniem. – Mógłbym być twoim ojcem.

– Nieprawda! Jesteś młodszy od mojego ojca.

– O ile?

– Rok – palnęła bez zastanowienia. – Może dwa.

– Merlinie, miej litość nade mną! – rzucił ze śmiechem, który wcale nie zabrzmiał wesoło.

– Ale to nieważne! – zapewniła go szybko. – Dla mnie to nie ma znaczenia.

Uniósł ku sobie jej twarz, jakby chciał się jej przyjrzeć ostatni raz.

– Dla mnie ma. Masz przed sobą całe życie.

– Nie chcę takiego życia!

– Byłabyś bardziej odpowiednia dla mojego syna.

– A masz syna?

– O nie! Zdecydowanie nie, broń Salazarze!

– Zatem nie mam wyjścia – powiedziała pewna, że wyciąga w tej dyskusji koronny argument. – To musisz być ty!

– Nie, Leah.

– Ale ja cię koch...

Powstrzymał ją, zanim dokończyła.

– Nie – powtórzył kategorycznie.

Wyglądała na rozczarowaną, ba!, kompletnie załamaną. Seraphinus podniósł się z fotela, a następnie pomógł jej wstać. Poruszała się automatycznie, jak robot. Tak jednoznaczne odrzucenie złamało jej serce.

– Idź do dyrektora – polecił wyjątkowo łagodnym tonem Spencer. – Pragnie zamienić z tobą słowo na osobności. Spotkamy się później w Wielkiej Sali.

Chciała jeszcze z nim dyskutować, ale nie dał jej szansy. Odprowadził ją do drzwi, a następnie odwrócił się i powędrował w głąb pokoju. Udawał, że przekłada jakieś papiery na biurku. Leah rzuciła mu ostatnie powłóczyste spojrzenie i wyszła, cicho zamykając na sobą drzwi.

*

Seraphinus został sam w swojej kwaterze. Kręcił się równie niespokojnie jak chwilę wcześniej Leah. Ewidentnie nie wiedział, co z sobą począć, więc tylko kiwał głową i mruczał do siebie.

– Tak, to właściwa decyzja – powiedział.

Usiadł przy biurku, wysunął szufladę, pogrzebał w niej chwilę. Prychnął. Zatrzasnął szufladę. Wstał i podszedł do szafki. Popatrzył na nią przez moment pustym wzrokiem.

– Najlepsza możliwa decyzja – przekonywał sam siebie.

Założył ramiona do tyłu i przespacerował się do pokoju.

– To absolutnie niepoważne – poinformował półkę z książkami.

Nie doczekał się odpowiedzi.

– Jest o wiele za młoda – spróbował znowu z wieszakiem na płaszcze, ale ten również nie miał nic do powiedzenia.

– To fakt, że ładna – wyznał jednemu z preparatów w formalinie. – Śliczna nawet. Ale zupełnie głupiutka.

Usiadł w fotelu. Wstał. Przysiadł na brzegu wielkiego biurka.

– Nie, nie, nie! – zwołał zdecydowanie. – To zupełnie bez sensu!

I zaśpiewał swój ostatni, wielki numer:

Wherever she goes, she causes chaos!
The vicious creature is simply mad!
She turned my life in living nightmare
Now that she's gone, I'm frankly glad!
Should I be honest? I think it's fair

– Właśnie, głupia dziewczyna! – oświadczył z przekonaniem stojącej w kącie lampie. – Głupia, pusta laleczka! Teraz wydaje jej się, że... A przecież... Znudziłbym jej się w tydzień!

Now I will never take her back!
Let her run off to faraway places
Let her have lovers, admirers – all that!
I couldn't care less, I couldn't bother
To think about her, to even wonder!
Should I be honest? I think I should be
Frankly, I'm glad – anyone would be!

Too long I've been afraid of
Losing or dying
Too long have I been
Chased 'round or spying!

Jednak coś nadal go niepokoiło, a rozmowy z kolejnymi elementami wystroju jakoś nie rozwiewały jego wątpliwości.

– Po tygodniu uciekłaby stąd w popłochu! – rzucił, gwałtownie gestykulując rękami.

Strącił z biurka stos papierów i schylił się, żeby je pozbierać.

Although,
To be honest
And perfectly clear
Aside from nonsense, from this
A bit trumped-up cheer
I think I can imagine
The following year:

She will be famous
She'll be herself
She will be no-one's
Servant girl
She will be glamorous
She will have jewellery, admirers and cars
She will be picky – she can afford it
She'll stop being sneaky, she'll be at home with...

Wstał, rzucił papiery na stolik. Natychmiast znowu się zsunęły, ale tym razem je zignorował. Wznowił bezsensowny spacer po pokoju.

– Na pewno szybko sobie kogoś znajdzie. Jest taka młoda i ładna. Mogę się założyć o wszystko, co mam, że wpadnie w łapy jakiegoś kompletnego idioty.

Some cocky, handsome Smith
Maybe some famous lad
Who drinks martinis all day
And maybe is named Chad

She will want
Kids, wallpapers, home-cooked meals!
She'll want a bed of roses and maybe...

Zaśmiał się gorzko i znowu pokręcił głową.

Well, what comes around and so on!
She will not last a minute
In such life of yawn!
Let's all be honest –

Westchnął ciężko i zapatrzył się w okno. Kolejną zwrotkę zaśpiewał o wiele ciszej i mniej pewnie.

I am the only one who
Can stand her and her mood
I am the only one who
Can stomach her home food!

Her little husband won't last
That I can guarantee
Her little plan and scheming
Will never work on me!

– Leah – odezwał się zapewne tylko po to, aby znowu usłyszeć jej imię. – Leah Lovely, co za idiotyzm. Co za... Ona... Cóż, z pewnością będzie tu bez niej pusto – przyznał szczerze.

Shall I be honest? I think I can...
She made me feel like maybe
I was an honest man
And though I am a one big
Not very handsome quirk
And though I have my flaws she
She really has hers too
I think that maybe we could
Become a one from two?

Rozejrzał się po pokoju i jego wzrok padł na zegar. Wzruszył ramionami i ruszył do drzwi. Narzucił na siebie imponującą czarną pelerynę i powiewając nią dookoła, opuścił kwaterę. Poszedł na wielką uroczystość, aby unieważnić wreszcie swoje dziwaczne małżeństwo.

*

Na scenie ponownie królowała przepięknie ozdobiona i pełna rozbawionych gości Wielka Sala Hogwartu. Stoły uginały się od jedzenia i picia, pod sufitem fruwały świece, a w tle unosiła się spokojna, relaksująca muzyka. Alfred Ultor wprowadził do środka profesor McDonald, a za nimi weszli Berta, Kanis i Romulus.

– A więc jednak rozwód – odezwała się panna Inkeer.

– I nic dziwnego. – Pokiwał głową White. – Nie mogło być inaczej. Kto wytrzymałby pod jednym dachem z takim potworem?

– Jak możesz tak mówić po tym, co zrobił? – zdziwił się Moonlight. – Ostatecznie okazał się porządnym facetem.

– Bohaterem! – dodała podniecona Berta.

– Właśnie!

– Hm, nie wyciągałbym pochopnych wniosków. W końcu to tylko jeden raz... - zauważył sceptycznie Kanis.

– Słuszna uwaga – pochwalił go Ultor. – Trzeba zachować czujność, zawsze to powtarzam.

Berta przewróciła oczami, a potem ciężko westchnęła.

– Jednak trochę żal mi Lei. Mogła być z tego taka romantyczna historia...

– Teraz już na to za późno – zgasił ją brutalnie White. – Podobno Spencer sam poprosił o unieważnienie małżeństwa i oboje zaraz się tu zjawią.

– Nie wierzę w to! Nie tak powinno być.

– Cóż, to prawdziwe życie, a nie kiepski romans.

– I całe szczęście! – prychnęła pogardliwie Morgana McDonald. – Cały ten ślub to od początku był głupi pomysł. Dobrze, że wariactwo wreszcie się skończy i będzie można wrócić do normalnego prowadzenia lekcji. W końcu to szkoła, a nie dom schadzek.

Panna Inkeer rzuciła jej zszokowane spojrzenie, a potem wzięła Romulusa i Kanisa pod ramiona i odciągnęła na bok.

– Co za oziębła kobieta – rzuciła scenicznym szeptem. – Niewiarygodne. A co wy myślicie? Naprawdę się rozwiodą?

– Jasne! – Kanis zwrócił się do niej, chwycił za rękę i okręcił. – How can you all just sit here and stare? We can divorce them – for good! zaśpiewał.

– Nie! – zaprotestowała żywo. Let's get him married. Marry the evil bastard off!

To już było! – zaśmiał się. – Teraz czas na wielki finał!

How can you constantly meddle and tear
She obviously hates him – and should!

Ale Berta wciąż kręciła głową.

– Wciąż jest nadzieja. Podobno umiera ostatnia.

Pociągnęła go za sobą i z wielkim zaangażowaniem, jakby tłumaczyła mu coś niesamowicie skomplikowanego, zanuciła:

Let's get him married
Marry the evil bastard off!

Why don't we just get him married
Find a girl to make him stop
All those plans and meddling
Sinister games and plots!

Romulus Moonlight poczuł się zmęczony tą kłótnią, więc dołączył do dyskusji jako głos rozsądku:

Please, everybody
It's not our place –
Deciding the rights and wrongs!

Berta bynajmniej się z nim nie zgodziła:

The way that I see it
He obviously cares
In his arms' where she belongs...

Why not! Why can't we just...!
Get them married, marry those little bastards off?
Why can't we just get them married
Why can't they simply tie the knot?

– Co za głupoty! – włączyła się do ich rozmowy Morgana i po raz pierwszy sama zaśpiewała:

Well it's not that easy and simple, you see
It was a scam through and through!
It's not that clear, at least not to me
Why are you always so immature?

Let's get him married! – upierała się panna Inkeer.

Wskoczyła na stół i wyciągnęła dłoń w górę, jakby dowodziła armią.

Divorce!Kanis wdrapał się na drugi stół i wiernie naśladował jej ruchy.She obviously hates him – and should!

Emocje w Wielkiej Sali sięgały zenitu. Na całe szczęście dokładnie w tym momencie dołączył do nich dyrektor Bumblebee, prowadząc ze sobą Leah. Była blada, smutna i milcząca.

– Wystarczy już tego śpiewania! – przerwał im zdecydowanie. – Najpierw obowiązki, później zabawa – oświadczył.

Friends and beloved! I really must add –
They love each other!
Or at least – they had...

Wszystkim zrobiło się trochę głupio, ale najbardziej chyba Leah, która spuściła głowę i na nikogo nie patrzyła. Berta i Kanis zeskoczyli ze stołów i grzecznie odeszli na bok, przepuszczając dyrektora i dziewczynę przodem. Dyrektor poprowadził ją do tego samego pulpitu, przy którym parę miesięcy wcześniej udzielił jej ślubu. Teraz ponownie zajął swoje miejsce, a Leah stanęła poniżej, cierpliwie czekając na swojego męża, który znowu się spóźniał. Czuła się idiotycznie tak wystawiona na widok publiczny... Chciałaby już iść do domu i wypłakać się za wszystkie czasy.

Seraphinus wreszcie się zjawił. Czarna peleryna falowała wokół niego imponująco, ludzie rozstępowali się na boki, aby go przepuścić.

Let's get him married zanuciła za nim cichutko i nieśmiało stojąca z przodu sceny Berta.

Odwrócił się błyskawicznie i zmierzył ją takim spojrzeniem, że głos natychmiast jej zamarł. Wers urwał się nagle jak ucięty nożem. Kanis opiekuńczo objął ją ramionami.

Spencer zatrzymał się przy pulpicie, nie patrząc na Leah, tylko na dyrektora, jakby chciał go popędzić. Aurelius Bumblebee odchrząknął znacząco.

– A więc moi drodzy, zgromadziliśmy się tu, aby oficjalnie zakończyć małżeństwo Leah i Seraphinusa. Pannie Lovely nie grozi już dłużej niebezpieczeństwo, a zatem jest wolna. No chyba że w międzyczasie coś się zmieniło...

Rzucił obojgu przenikliwe spojrzenie, które Spencer zignorował, a Leah gwałtownie uniosła głowę, jakby dyrektor był jej ostatnią deską ratunku. Popatrzyła najpierw na niego, a potem na Spencera, który nadal uparcie unikał jej wzroku. Postąpiła krok do przodu i zbliżyła się do niego. Jej oczy niemal przepalały go na wylot.

– Leah, Seraphinusie, czy chcecie cofnąć swoje ślubowania? – zapytał dyrektor.

Dziewczyna zrobiła kolejny krok w stronę Spencera.

– Któreś z was musi to powiedzieć na głos i przy świadkach, abym mógł przeprowadzić ceremonię – ponaglił łagodnie Bumblebee z domyślnym uśmiechem.

Było absolutnie jasne, że dziewczyna tego nie zrobi. Stała tuż obok mistrza eliksirów i nawet nie mrugała. Liczyła, że wreszcie zwróci na siebie jego uwagę.

– Czy chcecie zakończyć wasze małżeństwo? – powtórzył dyrektor.

Napięcie na sali sięgnęło zenitu. Wszyscy wstrzymali oddech.

Leah nie odezwała się ani słowem, jedynie patrzyła, ale za to w sposób, który wyrażał więcej niż milion słów. Seraphinus planował ignorować ją do samego końca. Wiedział, że jeżeli spojrzy jej w oczy... Nie. Przyszedł tu, żeby to wreszcie zakończyć. Zaraz powie dyrektorowi głośno i wyraźnie, co o tym wszystkim myśli. Wyrzuci z siebie twarde, zdecydowane „TAK", bo właśnie to powinien zrobić. Tak, to właściwa decyzja. Najlepsza z możliwych. Wszystkie te myśli wyraźnie odmalowały się na jego twarzy, gdy odruchowo zerknął w bok i zobaczył zapłakaną Leę unoszącą ku niemu śliczną buzię.

Patrząc jej głęboko w oczy, otworzył usta i powiedział:

– Nie.

Leah pisnęła i natychmiast rzuciła mu się na szyję, omal nie przewracając na podłogę.

– Och, Seraphinusie! Naprawdę?

Przewrócił oczami.

– Cóż, skoro i tak zaczynam nowe życie, równie dobrze mogę zabrać cię ze sobą. Zanim zrobi to ktoś inny.

– Och, tak, tak, tak!

Dyrektor klasnął w ręce. Kanis złapał się za głowę. Berta zachichotała dziko z drugiego końca sali.

– Tak, tak, tak! – powtórzyła za Leą.

Let's get him married
Marry the evil bastard off!
Why don't we just get him married
Find a girl to make him stop

Marry Mister S.! – odpowiedział jej chór zgodnych głosów.

Orkiestra wybuchła kakofonią dźwięków, w których dało się rozpoznać wszystkie wiodące melodie musicalu jednocześnie. Dryfujące pod sufitem świece wybuchały jak fajerwerki, obsypując zgromadzonych potokami konfetti. Zbliżał się wielki finał. Goście ustawili się parami wokół Wielkiej Sali, zostawiając cały środek dla państwa Spencer. Zanucili chórem:

Oh, look at me! I am up here
All dark, forever frowned!
I am the one and only
High and mighty, yes!
Mister S.!

Dear Mister S.! – dołączyła do nich Leah, podając mu rękę, którą nader chętnie chwycił.

Razem ruszyli do przodu tanecznym krokiem. Uśmiechali się do siebie i prawdopodobnie tylko siebie nawzajem w tej chwili widzieli. Inne pary kornie ruszyły za nimi:

Let's get him married
Marry the evil bastard off!
Why don't we just get him married
Find a girl to make him stop

Shall I be honest? I think that maybe we could... Become a one from two? – zanucił miękko Seraphinus tonem intymnego wyznania.

Tym razem nie musiała go o nic prosić. Sam chwycił ją wpół i poprowadził do tańca.

Who needs a prince? I can convince the world to dance! – odpowiedziała fragmentem kolejnej piosenki, pozwalając, aby porwał ją w ramiona.

Tańczyli wspaniale, wyglądali pięknie i ewidentnie sprawiało im to przyjemność. Kolejny układ choreograficzny przemienił się w imponującą scenę balu na sto par. W wymyślnych piruetach wirowali Barta i Kanis, Alfred z Morganą, a nawet dyrektor z matką Leah. Jednak ani przez chwilę nie było wątpliwości, co do tego, która para króluje na parkiecie.

Little love. Silly. Unreal! śpiewała znowu uszczęśliwiona małżonka. – However I put this, there is so much to feel!

We could... Become a one from two – szeptał do jej ucha.

Towarzyszące im pary powoli znikały, chowając się w kulisach. Wkrótce państwo Spencer zostali sami na wielkiej scenie. Tańczyli coraz wolniej, coraz spokojniej, coraz bliżej siebie. Muzyka również się zmieniła, stała się wolna i poważna, a jednocześnie przejmująca. Po raz ostatni wkroczył do akcji majestatyczny męski chór:

Everything ends, you've made your amends
Everything changes and the world still goes on
Everything fades, let's just carry on
The ones that loved us never really leave
The ones we loved never truly leave

Let go of your past, we're having a blast! – podjęła ponownie Leah. – Look how we're magically...

Romantically – zgodził się tym razem z uśmiechem.

Look how we're finally getting along! – zakończyła, zarzucając mu ramiona na szyję.

Uniósł ją i namiętnie pocałował.

Fajerwerki po raz ostatni strzeliły nad ich głowami, orkiestra wzniosła się aż na szczyt obłędu, chór wyciągał ostatnie dźwięki aż do nieba.

A potem miękko opadła kurtyna.

KONIEC

***

Huragan oklasków w końcu wyrwał Severusa Snape'a z ponurego zamyślenia, w którym tkwił od pamiętnej sceny. Yenlla zaskoczyła go, zszokowała i wytrąciła z równowagi, a to nigdy nie było przyjemne uczucie. Zdecydowanie należała jej się za to jakaś kara. Możliwie wymyślna i bolesna.

Kurtyna ponownie uniosła się w górę, ukazując uśmiechniętych Yen i lorda Sinclaira. Wyglądali tak samo, a jednak inaczej. Gładko wyszli z roli i teraz znowu byli sobą. Kłaniali się uprzejmie raz za razem, a potem lekko odsunęli, ustępując miejsca reszcie obsady. Dziesiątki aktorów, tancerzy, śpiewaków i statystów przedefilowało przez scenę, a na widowni rozpętało się istne piekło. Ludzie wstawali z miejsc, klaskali jak wariaci, śmiali się, płakali, krzyczeli, piszczeli... Yenlla i Sinclair musieli się ponownie zaprezentować, bo inaczej publiczność najpewniej rozniosłaby teatr w drzazgi.

Mistrz eliksirów zupełnie tego nie rozumiał. Od początku nie zamierzał się zniżać do oklasków, aczkolwiek było w tym musicalu coś, co bardzo przypadło mu do gustu. Mianowicie sposób, w jaki szelma z wrodzonym sobie wdziękiem i niewinnością usunęła z historii jej głównego bohatera. Harry'ego Pottera...

A tymczasem obłęd na widowni trwał w najlepsze. Zachwyceni widzowie i najwierniejsi fani zgromadzili się pod sceną i próbowali wedrzeć na górę. Niektórych musiała pacyfikować ochrona teatru. Rzucali aktorom kwiaty i drobne upominki. Yenlla na przykład przyciskała właśnie do piersi olbrzymiego pluszowego nietoperza, którego najwyraźniej ktoś jej podarował. Promieniowała radością nie gorzej od swojej bohaterki. Kłaniała się, uśmiechała, ściskała wyciągnięte ku niej ręce. Kilka razy omal nie spadła, ale sceniczny partner dzielnie ją przytrzymywał, chociaż wydawał się nieco przerażony absolutnym obłędem, jaki ogarnął wielbicieli musicalu.

Profesor Snape rozumiał go doskonale, w końcu połączyła ich ta dziwaczna nić porozumienia. On też nie wierzył w to, co się dzieje. Gdy tylko napierający na scenę tłum nieco zelżał i mistrz eliksirów mógł bezpiecznie wydostać się z miejsca, skwapliwie skorzystał z okazji. Opuścił teatr z mętlikiem w głowie.

***

Przedstawienie Narzeczonej dla czarnoksiężnika dobiegło końca dawno temu. Yenlla siedziała w teatralnej garderobie i niewidzącym wzrokiem wpatrywała się w okno. Zdążyła się już przebrać i teraz miała na sobie ekscentryczny jedwabny szlafroczek obszyty na kołnierzu i rękawach kolorowymi piórami. Był absolutnie okropny, ale ponieważ dostała go w prezencie od znanego projektanta, który upatrzył ją sobie na nową muzę, zwyczajnie nie mogła go wyrzucić. Poza tym Marisol dosłownie zieleniała z zazdrości na jego widok, więc Yenlla nosiła szlafroczek non stop.

Siedziała całkiem sama pośród subtelnego światła świec i rozmyślała. Po każdym kolejnym wystawieniu Narzeczonej wpadała w tajemnicze stany, czuła się dziwnie słaba i jakby... chora? Jasne, sama napisała ten musical – w dodatku w ramach dziwacznie pojętej autoterapii – ale nigdy nie podejrzewała, że okaże się aż takim hitem. Nie schodził z afiszy od blisko dwóch lat, a ona niemal co wieczór musiała odgrywać wciąż na nowo swoje traumatyczne przeżycia. Powoli miała tego dość. Całkiem poważnie zastanawiała się, czy nie powinna rzucić tego w cholerę i odstąpić roli Marisol. Skądinąd wiedziała, że młoda aktorka zna już wszystkie kwestie na pamięć i tylko czeka na swoją wielką szansę.

Och, Yen była zmęczona, potwornie zmęczona i zniechęcona. Miała po dziurki nosie odtwarzania swojego życia przed całym światem. Zwłaszcza że w jej wypadku wszystko skończyło się zgoła inaczej... Mroczny mężczyzna nie dał sobie tak łatwo zawrócić w głowie. Nie było happy endu.

Zerknęła tęsknie w kierunku stojącej pod oknem wygodnej otomany. Leżał już na niej absolutnie uroczy pluszak w kształcie wielkiego nietoperza, którego niedawno dostała. Dziś wypadała pełnia księżyca, więc nie było sensu wracać na noc do domu. Może powinna zostać tutaj?

Nagle ktoś zastukał do drzwi jej garderoby, a zaskoczona Yenlla drgnęła. Było już bardzo późno, a spektakl skończył się całe godziny temu, więc wszyscy najprawdopodobniej poszli do domów. Nocami po teatrze snuła się tylko ona... No i ewentualnie Marisol, która dzielnie brała przykład z dawnej panny Honeydell i praktycznie spała w teatrze – oraz z większością pracowników. Aha, no i był jeszcze Mundungus, który pojawiał się od czasu do czasu, jeśli akurat wyrzucili go z kolejnego wynajmowanego mieszkania.

– Proszę! – zawołała Yen, odwracając się w stronę drzwi.

Severus Snape cicho wsunął się do garderoby, a potem starannie zamknął za sobą drzwi.

Yenlla zerwała się na równe nogi i zamarła, patrząc na niego w totalnym osłupieniu.

– Ty? Co ty tu robisz?! – krzyknęła.

Nie wyglądał dobrze. Był blady i patrzył na nią jakimś takim głodnym wzrokiem.

– Widziałem musical – powiedział.

Właściwie wyglądał na chorego. Zupełnie jak ona.

– Och, Sever! – Załamała dramatycznie ręce. – Dlaczego? Prosiłam cię, abyś tego nie robił.

Nie odpowiedział. W ogóle nie sprawiał wrażenia, jakby był w nastroju do rozmowy. Po co zatem przyszedł? Tak szczerze, trochę ją przerażał.

– Sever... Co ci się stało? – zapytała zaniepokojona.

Ale on tylko się w nią wpatrywał.

Yen zadrżała.

– Sever?

Znalazł się przy niej w dwóch krokach. Chwycił ją mocno w talii, przyciągnął do siebie i pocałował. Mocno i zdecydowanie. Yen nawet nie pomyślała o tym, aby się bronić. Przecież od początku było wiadomo, że tak to się skończy. Severus był zbyt bystry, dlatego nie mógł zobaczyć musicalu. Mogła oszukać całą magiczną Wielką Brytanię i sporą część kontynentu, ale on natychmiast ją rozszyfrował. Domyślił się, czym ten musical naprawdę jest. Wcale nie epicką zemstą ani złośliwym pamfletem, ale najbardziej przewrotnym, pokręconym i obłąkanym wyznaniem miłosnym w historii.

To było nieuniknione. Koniec udawania, do diabła z niekończącymi się podchodami.

Żadne z nich nic nie mówiło. Nie musieli. Dawno przekroczyli moment, gdy słowa jeszcze coś znaczyły. Teraz tylko zaciemniały obraz i powodowały więcej zamętu.

Snape chyba nieźle orientował się w topografii jej garderoby, bo sprawnie kierował ją w stronę stojącej pod oknem otomany. Yen cofała się przed nim posłusznie, jednak miała coraz większy problem z utrzymaniem się na niepewnych nogach. Mistrz eliksirów uniósł ją i sam dostarczy na miejsce. Ułożył ją ostrożnie na niewielkim tapczanie, a ona pociągnęła go za sobą. Drogocenny szlafroczek poszedł w perzynę, jednym szarpnięciem rozdarty na strzępy. Kolorowe pióra wirowały i padały wokół nich jak dziwaczny śnieg. Nic już się nie liczyło. Nic nie miało znaczenia. Tylko usta Severusa przyciśnięte do jej szyi, wędrujące coraz niżej i niżej...

Jak mogła być tak ślepa? Jak mogła być tak głupia? Jak mogła choć próbować od tego uciec?

W jej głowie kłębiły się myśli gorące jak rozpalone do białości żelazo. Kiedy ostatnio ktoś tak ją całował? Kiedy ostatnio ktoś dawał jej to, co Severus rozrzucał teraz z hojnością króla wędrującego pośród żebraków. Kiedy ostatnio tak się czuła? Jakby miała w jednej chwili spłonąć w niewyobrażalnym żarze i zmienić się w popiół. Bez krztyny żalu. Kiedy... Kiedy... Kiedy...

Odpływała powoli. Myśli stapiały się w jej głowie w bezładną mieszaninę poplątanych wrażeń. Nie mogła się już na nich skupić. Rozpraszało ją zbyt wiele innych rzeczy. Ogarniał ją znajomy, przyjemny obłęd. Nie chciała, aby kiedykolwiek się skończył. 

Nigdy.

Gdy było po wszystkim, Yen opadła na miękką otomanę wyczerpana, jakby przed chwilą przeszło przez nią tornado. Długo trwało, zanim zdecydowała się otworzyć oczy. Bała się, że to tylko sen, który zaraz się skończy.

Severus w międzyczasie zdążył doprowadzić się do porządku i przysunąć sobie krzesło. Rozparł się na nim, patrząc na nią z krzywym półuśmieszkiem. Oczy połyskiwały mu złośliwie w półmroku jak kotu. Uosobienie spokoju i chłodnej obojętności. Zdradzało go tylko zaplątane we włosy piórko i jeden krzywo zapięty guzik przy koszuli.

– Chyba już możemy pójść na tę kolację, której tak bardzo się bałaś – stwierdził nonszalancko.

Yen z początku go nie zrozumiała, ale gdy pojęła, czego dotyczyła ta aluzja, wybuchła śmiechem.

– Lepiej późno niż wcale.

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro