7: Narzeczona dla czarnoksiężnika (1)
Uprzejmie informuję, że poniższa odsłona (zwana roboczo fanfikiem w fanfiku) powstała w wyniku tzw. twórczej kooperatywy. Wszystkie (poza jedną) piosenki do musicalu napisała Oleńska (countess_olenska), bo Meada nie umiała.
countess_olenska
You think you're oh so scary, you dungeon–dwelling git!
You think I'm just your prisoner, your prize and lucky hit!
You think you're oh so clever, well I'm gonna show you, yes!
Beware of my revenge, you poor old sod,
Be damned, my Mister S.!
(Yen Honeydell Mister S.)
Severus Snape rozsiadł się wygodnie na widowni wciąż niezdecydowany, czy powinien szykować się na w miarę znośną rozrywkę, czy jednak ostateczne upokorzenie. Nie potrafił sobie nawet wyobrazić, jak daleko posunęła się Yen w swojej musicalowej zemście. Na szczęście mistrz eliksirów trafił dobre miejsce – na środku sali i z brzegu, więc gdyby poczuł, że dużej nie wytrzyma, mógł się bez problemu ewakuować z powrotem do prawdziwego, pozbawionego idiotycznych piosenek świata.
Czekając na rozpoczęcie spektaklu, przypominał sobie nieszczęśliwe czasy, gdy Yen ciągała go ze sobą na każdą premierę. Nie tylko swoją, o nie. Musiała stale podglądać konkurencję i pilnie obserwować karierę młodych i ładnych rywalek. Jeżeli oglądane przedstawienie było słabe, wieczór upływał spokojnie i nudno, jednak jeżeli okazywało się naprawdę dobre, a główna aktorka śliczna i utalentowana... Yen dosłownie wychodziła z siebie, plując wokół jadem i szyjąc raz za razem złośliwymi komentarzami, dopóki zirytowani widzowie nie zaczęli jej upominać. Te momenty Snape wspominał najlepiej, bo zezłoszczona szelma nie tylko zyskiwała na urodzie, ale też musiała później w jakiś sposób wyładować nadmiar energii. A że najczęściej robiła to na nim, i to w dość przyjemny oraz powszechnie akceptowany sposób, nie miał absolutnie nic przeciwko.
Khm.
Nie był w teatrze od lat, więc po namyśle postanowił cieszyć się tą wizytą. Skoro już tu przyszedł, nic innego mu nie pozostało...
Zgromadzeni wokół czarodzieje szumieli niespokojnie, na widowni przez cały czas panował nastrój niezdrowego podniecenia. Severus był przekonany, że spora część widzów nie oglądała Narzeczonej pierwszy raz. Z fragmentów rozmów wywnioskował, że niektórzy znają musical niemal na pamięć. Podsłuchane rozważania na temat fabuły coraz bardziej go przerażały... Nie, Yen na pewno by tego nie zrobiła. Nie odważyłaby się...
Chyba.
Światła zaczęły przygasać, a podniecone głosy na widowni powoli przycichały. Severus z całych sił starał się rozluźnić przed pierwszym ciosem. Nie do końca mu to wychodziło...
Wreszcie kurtyna poszła do góry, odsłaniając... gabinet dyrektora w Hogwarcie. Tyle że jeszcze bardziej pstrokaty, napakowany brzęczącymi i dymiącymi alembikami i najwyraźniej skrzyżowany z wschodnim serajem, bo kolorowe draperie, zasłony i miękkie dywany w optymistycznych kolorach atakowały z każdego kąta. Yen z zamkniętymi oczami leżała w malowniczej pozie na kanapie. Miała na sobie coś, co można by określić jako balową koszulę nocną. Białą, powiewną, romantyczną i wielką jak namiot – z tym, że krawiec zapewne zużył cały materiał na misterne falbanki, bo zupełnie zabrakło mu materiału na wykończenie dekoltu. Szelma bezwstydnie atakowała publiczność wszystkim, co tam miała. Typowe. Po pewnym czasie, zapewne przeznaczonym na zachwyt dekoracjami i nią samą, Yen Honeydell przeciągnęła się i otworzyła oczy.
A potem rozpętało się piekło.
Muzyczno-estetyczne piekło Severusa Snape'a.
***
Gabinet dyrektora Hogwartu tonął w promieniach porannego słońca. Alembiki pykały, magiczne księgi drgały lekko na półkach, a feniks kołysał się leniwie na żerdzi. Leah Lovely (sceniczne alter ego Yen) przeciągnęła się rozkosznie i powoli otworzyła oczy.
– Ojej, gdzie ja jestem? – zapytała sennie.
[A Severus w tym samym momencie pomyślał sarkastycznie, że jeżeli po siedmiu latach edukacji w Hogwarcie nie poznaje gabinetu dyrektora, powinna cofnąć się do pierwszej klasy i zacząć od nowa.]
Z cienia za wielkim biurkiem wystąpił Aurelius Bumblebee, imitacja Albusa Dumbledore'a. Szelma postanowiła jednak nadać swojemu dyrektorowi nieco powagi i ubrała go w elegancką, ciemną szatę, a całość uzupełniła wymownym złotym medalionem w kształcie gwiazdy.
– Pan profesor? – zdziwiła się Leah. – Ale to znaczy, że jestem w...
[Nareszcie!]
– Zgadza się, moja droga – przytaknął czarodziej. – W Hogwarcie.
– Ale dlaczego? Dobrze pamiętam, że zasypiałam wczoraj wieczorem w swoim własnym łóżku.
Profesor Bumblebee westchnął ciężko i popatrzył na nią z troską.
[Ale przynajmniej jeszcze nie zaczął śpiewać.]
– Obawiam się, że to skomplikowana sprawa i czeka nas długa rozmowa, moje dziecko. Czy mogę zaproponować ci herbatę?
[Byle nie piosenka o herbacie, błagam. Ani o dropsach.]
– Nie, nie. Przeraża mnie pan, dyrektorze – szepnęła Leah pobladłymi wargami. – Proszę mi powiedzieć, o co chodzi. Błagam!
– Jak zapewne wiesz, jesteśmy w tej chwili w stanie wojny. Lord Deathwish pragnie podporządkować sobie cały czarodziejski świat i nie cofnie się przed niczym, aby ten cel osiągnąć.
[Deathwish?! Cudownie.]
– To potwór w ludzkiej skórze! – krzyknęła poruszona Leah. – Przez niego zginął mój ojciec. Mam nadzieję, że nasze ścieżki już nigdy się nie skrzyżują!
Dziewczyna spojrzała na starszego czarodzieja i dostrzegła ponury grymas na jego zwykle pogodnej twarzy. Wstrząsnął nią dreszcz.
– Ale zapewne właśnie tak się stanie... – Panna Lovely bezbłędnie odczytała wszystkie znaki. – Czego tak bardzo nie chce mi pan powiedzieć, dyrektorze?
Bumblebee usiadł obok niej na kanapie i opiekuńczo wziął jej dłonie w swoje. Westchnął ciężko, po czym kontynuował:
– Leah, dziecko, twoje życie jest w olbrzymim niebezpieczeństwie. Lord Deathwish pozyskał niedawno pewne nowe informacje... Niestety, on już wie...
– O czym? – zaniepokoiła się. – Nic z tego nie rozumiem.
– Wie o niezwykłym darze, jaki z pokolenia na pokolenie przechodzi w twojej rodzinie wyłącznie w linii żeńskiej. Nie mam pojęcia, jak to się stało, naprawdę bardzo mi przykro. Zdołał połączyć ten fakt ze starą przepowiednią, która mówi, że pełnię władzy osiągnie dopiero wtedy, gdy połączy swoje losy z czarownicą z potężnego starożytnego rodu.
[Severus przez moment odczuł nieprzyjemny dreszcz. Fabuła musicalu okazała się niepokojąca zgodna ze stanem rzeczywistym, choć nawet sama Yen nie mogła o tym wiedzieć, ponieważ wielu faktów na swój temat była zwyczajnie nieświadoma. Dumbledore 1.0 skutecznie ukrywał przed nią to i owo. A jednak gdyby Lord Voldemort kiedykolwiek poznał jej historię... Cóż, sprawy mogłyby przybrać całkiem podobny obrót.]
Panna Lovely wpatrywała się w dyrektora z przerażeniem wielkimi, czystymi i niewinnymi oczami spłoszonej sarny.
– Och, nie! – szepnęła.
– Obawiam się, że tak. Lord Deathwish pragnie uczynić cię swoją żoną.
– Nie! – krzyknęła Leah. – Nigdy w życiu się na to nie zgodzę. Nie! Nie, ja nie...
Rozpłakała się żałośnie, opadając dramatycznie na szeroką pierś starszego czarodzieja. Długie rudozłote włosy rozsypały się malowniczo wokół niej, a histeryczne łkanie brzmiało podejrzenie rytmicznie i bardzo melodyjnie.
– Dlaczego akurat ja? – rozpaczała w dalszym ciągu Leah. – Jestem tylko prostą, skromną dziewczyną. Nigdy nie byłam specjalnie mądra ani utalentowana. Nawet nie wiem, czy rzeczywiście posiadam jakikolwiek dar. Jeżeli tak, to nigdy się nie ujawnił.
[Och, samokrytyka. Nareszcie!]
– Moc płynie w twojej krwi i w pełni ujawni się dopiero w pierwszym męskim potomku – wyjaśnił spokojnie starszy czarodziej.
Leah zbladła w jednej chwili.
– Potomku? – wyjąkała. – Ale... jak to? Więc właśnie o to mu chodzi? Nie! Błagam, nie!
Tragedia, histeria i melodramat w jednej chwili rozlały się na scenę wraz z upiorną muzyką, która nagle ozwała się z zagłębienia przeznaczonego dla orkiestry i teraz stopniowo narastała, biorąc w posiadanie cały teatr.
– Zrobię wszystko, aby uchronić cię przed tym strasznym losem – zapewnił dyrektor. – Dlatego poleciłem swoim ludziom jak najszybciej zabrać cię z domu i przyprowadzić tutaj. Jednak tak naprawdę niewiele możemy poradzić. Lord Deathwish ma serce czarne jak bezgwiezdna noc. Nie wiadomo, jak daleko się posunie, aby tylko cię odzyskać.
Muzyka nieco zmieniła charakter, złagodniała i teraz nieco przypominała kołysankę. Dyrektor głaskał Leah pocieszająco po plecach, a po chwili zaczął nucić przejmującą balladę:
Dark heart, black love
Who shall sing youinto the death-sleep state
As you walk the path of darkness
And the track you walk is cold, so cold
And they want to call it love
Dark is the heart of desire
Black is the love of Father Death
I know it all,Where he hid his heart
Oh Father, tell my sisters
Not to do what I have done
[Severus Snape jęczał w duchu torturowany materializującą się na jego oczach wizją śpiewającego dyrektora.]
There's a beast and we set him free
Now he's running our way
There are things we can't forgive
But there's a gift that was sent
It was sent our way
So take this knife
And know you are forgiven
There's a game that we all play
But there are rules that must be broken
Bumblebee śpiewał, a Leah wciąż łkała cichutko na jego piersi. Wreszcie sama dołączyła do jego pieśni swoim delikatnym, dźwięcznym głosikiem:
Black heart, dark love
He's not leaving me alone
Black heart, dark love
His eyes pierce me to the bone
Dyrektor kontynuował:
So take this knife
Cut the heart
Black as night
As your path
A Leah powtarzała swój refren z rosnącym zdenerwowaniem, które sprawiało, że głos łamał jej się z rozpaczy:
Black heart, dark love
He's not leaving me alone
Black heart, dark love
His eyes pierce me to the bone
Bumblebee kiwał głową w ponurym zamyśleniu:
I know we won't be forgiven
Take the knife and cut the heart
It's too late to run
It's the beginning of darkness
That consumes the life and the living
This twisted role you have been given
So take this knife
And cut the darkest heart
Wreszcie dokończyli razem ponuro i smutno:
Black heart, dark love
He's not leaving me aloneBlack heart, dark loveHis eyes pierce me to the bone
Starszy czarodziej zamilkł. Leah uniosła wreszcie głowę, a w jej oczach rozbłysło zdecydowanie. Postanowiła przestać się mazać i odważnie stawić czoła swojemu losowi.
– Czy w Hogwarcie będę bezpieczna?
Dyrektor posłał jej kolejne poważne spojrzenie.
– Niestety, muszę odpowiedzieć, że nie. Jakkolwiek strasznie to brzmi, szkoła nie stanowi dłużej pewnej kryjówki, jest stale inwigilowana. Zresztą, w tym wypadku nie miejsce stanowi dla ciebie najpewniejsze schronienie, ale stan...
– Stan? – powtórzyła jak echo.
– Tak – przyznał dyrektor. – Aby przepowiednia się sprawdziła, wszystko musi odbyć się zgodnie z przyjętym rytuałem. Innymi słowy, Lord Deathwish musiałby pojąć cię za żonę w majestacie prawa i zgodnie z panującym zwyczajem.
– Ależ ja nigdy się na to nie zgodzę!
– Oczywiście, nawet bym cię o to nie podejrzewał, moje dziecko. Jednak sama wola nie stanowi, niestety, dostatecznie dobrego zabezpieczenia. Istnieją zaklęcia, które mogą ją zmienić. Niemoralne środki, których można użyć. Szantaże, do których Deathwish na pewno się posunie.
– Więc co mam robić? – Załamała bezradnie dłonie Leah.
Dyrektor jakby tylko na to czekał.
[Jak na manipulanta przystało, ocenił natychmiast Severus. Yen najwyraźniej przemyciła do musicalu dominującą cechę charakteru Dumbledore'a.]
– Na szczęście jest inny sposób. Lord Deathwish nie zdoła cię poślubić, jeżeli wcześniej zostaniesz żoną kogoś innego.
– Ale ja... Ja nawet o tym nie myślałam!
– Świetnie to rozumiem, jesteś jeszcze taka młoda.
[KHM.]
– Poza tym, ja nie... Ja nawet nie... Za kogo miałabym wyjść za mąż?
– Och, o to się nie martw – pocieszył ją szybko starszy czarodziej. – Chyba znalazłem dla ciebie idealnego kandydata.
Leah wpatrywała się w niego w napięciu, podczas gdy muzyka zupełnie ucichła, a światła stopniowo gasły. Kurtyna opadała powoli...
Koniec pierwszej sceny.
*
Gdy kotara ponownie powędrowała do góry, na scenie w całej swej wspaniałości (mocno zresztą podkręconej i przepuszczonej przez dekoracyjny filtr Yen) panoszyła się już Wielka Sala Hogwartu. Czysta, błyszcząca i przynajmniej dwa razy większa. Stoły rozsunięto na boki, zostawiając na środku mnóstwo wolnej przestrzeni.
[Severus bezbłędnie odgadł, że nadszedł czas na pierwszy numer taneczny.]
Rzeczywiście, wkrótce pojawiło się kilku tancerzy-czarodziejów, którzy zaczęli uwijać się pracowicie tam i sam, wykonując do skocznej muzyki wymyślny układ choreograficzny. Można go było określić jako funky-baletową wariację na temat sprzątania i dekorowania.
[Czyli coś zupełnie w stylu Yenlli, ocenił mistrz eliksirów. Gdy tylko ponownie znalazła się w jego życiu, również najpierw przewróciła jego skromne mieszkanie do góry nogami].
Podczas gdy tancerze tupali i skakali, reflektor oświetlał punktowo niewielki stoliczek ustawiony z boku sceny, tuż przy widowni. Siedziało wokół niego kilka osób i żywiołowo dyskutowało.
[Mistrz eliksirów rozpoznał substytuty Blacka, Lupina i Rosmerty, a w pozostałych domyślał się wariacji na temat Moody'ego i McGonagall. Program spektaklu, który dostał na wejściu, głosił, że nazywają się: Kanis White, Romulus Moonlight, Berta Inkeer, Alfred Ultor i Morgana McDonald. Yenlla nie starała się specjalnie o zakamuflowanie pierwowzorów.]
– Myślicie, że naprawdę to zrobi? – zapytała Berta Inkeer.
[Severus domyślił się, że sobowtór Rosmerty znalazł się tam w zastępstwie Tonks, której Yen z oczywistych powodów nie chciała wciągać w fabułę swojego musicalu.]
– Oczywiście – przytaknęła surowa starsza czarownica, profesor McDonald. – Nie ma wyjścia.
– Podobno obiecał dyrektorowi – wyjaśnił nowy wilkołak, Romulus.
– To do niego niepodobne. Do tej pory nie chciał się angażować – dorzucił swoje White. – Ciekawe, jak dyrektor zdołał go przekonać.
– Nie musicie wiedzieć wszystkiego – przerwał te dywagacje najstarszy ze zgromadzonych, oznaczony szykowną czarną przepaską na oku auror Alfred. – Ważne, że trzymamy się planu. – Demonstracyjnie wstał, pociągając za sobą poważną czarownicę. – Morgano, najwyższy czas skontrolować zabezpieczenia. Pójdziesz ze mną?
Gdy starsze pokolenie opuściło scenę, atmosfera wyraźnie się rozluźniła. White zarzucił luzacko nogi na stolik, a Berta zachichotała, posyłając mu maślane spojrzenie. Tylko jeszcze bardziej skłonna do poświęceń i umartwienia wersja Lupina obejrzała się za przełożonymi.
– Nie powinniśmy im pomóc?
White machnął na to ręką.
– Nie zamierzam brać w tym wszystkim udziału.
– A ja nie wierzę, że to dzieje się naprawdę – dodała Miss Inkeer. – Biedna, słodka Leah! I ten okropny człowiek! Skąd pewność, że możemy mu ufać? Przez całe życie udowadniał, że lepiej odnalazłby się po drugiej stronie barykady, pośród innych mistrzów czarnej magii.
– To prawda, słyszałem, że Deathwish już kilka razy składał mu ofertę... – zauważył Romulus.
– Wątpię, aby był w stanie zaproponować mu atrakcyjny układ. Podobno wie wszystko na temat mrocznych klątw, więc Deathwish na pewno chciałby mieć go po swojej stronie, ale nie ma czym go kupić – mądrzył się Kanis.
– Och, Seraphinus Spencer – westchnęła Berta.
[...]
– Ten facet to absolutnie beznadziejny przypadek!
[Seraphinus Spencer?]
– I najgorszy nauczyciel w historii! – zaśmiał się White.
– Podobno zna wszystkie najczarniejsze zaklęcia – zamyśliła się Miss Inkeer. – I każde z nich przetestował osobiście.
– Deathwish nie mógłby go nauczyć niczego nowego. – Pokręcił głową Moonlight.
– A ja słyszałem, że to dlatego, że Deathwish sam się go boi – wtrącił znowu White. – Nic dziwnego, gdyby Seraphinus nagle zainteresował się podbojem świata, bez problemu zająłby jego miejsce na tronie naczelnego mrocznego terrorysty.
[Seraphinus!]
– Na mieście szepczą, że zabrnął tak daleko w studiowaniu mrocznych sztuk, że zwyczajnie mu się to znudziło – ciągnął Kanis. – Dlatego się nawrócił i od wielu lat zachowuje się jak przykładny obywatel.
[Seraphinus, do kurwy nędzy?! Na dźwięk swojego scenicznego imienia Severus Snape przeżył taki szok, że nie był w stanie tego w jakikolwiek sposób skomentować. Ani skupić się na tym, co właśnie działo się na scenie.]
– Cha, cha, cha! Dobre sobie. Seraphinus Spencer to okropny człowiek. Ponury, lodowaty i wiecznie wkurzony – przypomniała Berta. – Nikt z własnej woli nie chciałby mieć go po swojej stronie.
– A może właśnie by chciał... – rzucił nagle tajemniczo Romulus, powstrzymując falę coraz bardziej rozszalałych domysłów na temat ekscentrycznego nauczyciela. – Może źle to wszystko interpretujemy, a dyrektor...
– Dyrektor nie robi tego tylko ze względu na Leę. Ma inny plan!
– Tak! Ogień trzeba zwalczać ogniem. Dyrektor na pewno wolałby mieć tak potężnego czarodzieja po swojej stronie, a nie za plecami, w które może w każdej chwili strzelić Avadą. A jaki jest najpewniejszy sposób, aby poskromić krnąbrnego mężczyznę? – zapytała bystro Miss Inkeer, wpatrując się z napięciem w swoich towarzyszy. Jej oczy połyskiwały psotnie, jakby właśnie odkryła wielki sekret. – Jak przekonać mężczyznę, aby zrobił coś, na co kompletnie nie ma ochoty?
– O czym ty mówisz? – zdziwił się White.
Berta zerwała się z miejsca i ku zdumieniu towarzyszących jej mężczyzn wskoczyła na niewielki, chybotliwy stoliczek, przy którym do tej pory siedzieli. Zaczerpnęła powietrze głęboko do płuc i...
– Let's get him married! – zaintonowała dźwięcznie Rosmerta 2.0.
[No nie, kolejna piosenka! Niewrażliwy na uroki muzyki Severus miał ochotę wyć i tupać nogami, ale jakoś mu nie wypadało. W końcu sam się wpakował w ten żenujący spektakl.]
Let's get him married!
Marry the evil bastard off!
Why don't we just get him married
Find a girl to make him stop
All those plans and meddling
Sinister games and plots!
– Ej, co ty wyprawiasz?! – zawołał wstrząśnięty Romulus. – Zejdź, zanim zrobisz sobie krzywdę!
Tancerze wciąż krążący po Wielkiej Sali stanęli nagle na swoich miejscach i odwrócili się w stronę widowni, formułując prowizoryczny chórek dla panny Inkeer.
– Let's get him married! – powtórzyli z siłą letniego grzmotu.
– Kompletnie oszalałaś, Berta! – Kanis White złapał się za głowę.
– Wcale nie, posłuchaj tylko! – przekonywała go. – Powiedz sam, jak sprawić, aby najbardziej niesforny facet w mig spokorniał?
– Rzucić na niego potężne zaklęcie? – zaproponował Romulus Moonlight.
– Podać bardzo silny eliksir? – zgadywał White.
– Nie! – zaśmiała się Berta i zaśpiewała kolejną zwrotkę:
Listen close, let's get him married
Find a girl to spy on him!
Listen now, let's get him married
Get some girl equally grim!
– Nadal nie rozumiem – narzekał Kanis. – Co to ma w ogóle do rzeczy?
– Ależ ty jesteś niemądry! – stwierdziła rozbawiona Miss Inkeer, zeskakując ze stolika prosto w ramiona zaskoczonego White'a. – Jak sprawić, aby nawet najbardziej uparty i aspołeczny facet w pełni oddał się słusznej sprawie?
– Przekonać go argumentami? – rzucił Moonlight.
– Zapłacić?
– Nie, nie, nie! – Kręciła głową Berta.
– To może polać więcej Ognistej?
– Też nie! Let's get him married! – zawołała znowu, chwytając ich obu za ręce i ciągnąc na środek sceny. Tancerze dołączyli do nich mrucząc i stepując do taktu. Wszyscy wirowali dłuższą chwilę w porywającym układzie choreograficznym.
Listen close, let's get him married
Find a girl to spy on him!
Listen now, let's get him married
Get some girl equally grim!
Somebody sweet
Somebody kind
Some girl who'll sweep him off his feet!
– Some girl who's also, obviously, blind! – przerwał te wariackie popisy White. – Kto przy zdrowych zmysłach chciałby wyjść za starego Spencera?
– Ale co to pomoże? – marudził Moonlight. – To wszystko nie ma sensu!
– Ależ ma! – wtrącił się Alfred Ultor, stary auror, który właśnie zawirował tuż obok nich z nieco sztywnawą i wyraźnie oburzoną całym zamieszaniem Morganą McDonald w ramionach. – Znacznie więcej niż wam się wydaje!
– Oczywiście, że ma – poparła go natychmiast Berta. – Jak przekonać faceta, aby dał z siebie wszystko, nawet jeżeli nie ma na to ochoty?
– Naprawdę nie wiem... – Wzruszył ramionami White.
– Dać mu powód do walki! – zawołał tryumfalnie Berta.
– Kobietę, która obudzi w nim najlepsze cechy – zgodziła się Morgana.
– Żonę, dla której zrobi wszystko!
– Let's get him married! – ryknęli chórem.
Let's get him married
Find a girl to spy on him!
Somebody sweet
Somebody kind
Some girl who'll sweep him off his feet!
Some girl who's both
Naughty and nice...
– Some girl who's not afraid to fight – wtrącił od siebie Alfred.
– That's right, my friend, she should be both – wyliczała profesor McDonald. – Gorgeous and bright. She should be...
Starszy auror gorliwie pokiwał głową i podsumował te ustalenia w ostatniej, malowniczej zwrotce:
We need someone to pull off a bluff!
To put up with his every huff and puff!
We need her to be...
Simply put – hot
He's not gonna fall for someone who's not.
– Let's get him married! – śpiewali wszyscy radośnie, skacząc, tańcząc i wywijając szalone piruety na scenie wraz z zastępami tancerzy.
– Teraz rozumem! – cieszył się White, prowadząc w tańcu zarumienioną Bertę. – To brzmi zupełnie jak plan godny dyrektora. Tylko czy to naprawdę ma szansę się udać?
– Naturalnie! – krzyknęła z przekonaniem Miss Inkeer. – Bo zakochany mężczyzna jest miękki jak wosk i twardy jak stal. Zdolny do największych poświęceń i walki do ostatniej kropli krwi z żył! Dlatego...
– Let's get him married! – zawołali zgodnie po raz ostatni.
Dzikie tańce trwały w najlepsze, gdy nagle muzyka zaczęła się zmieniać. W żywiołowy i bardzo wesoły song wkradły się niespodziewanie nowe tony, podejrzanie przypominające najsłynniejszy marsz na świecie. Marsz weselny. Tancerze rozstąpili się, odsłaniając w tyle sceny wysoki pulpit, za którym stał już dyrektor Bumblebee.
Chwilę później w całym tym zamęcie pojawiła się piękna Leah odziana w skromną białą sukienkę oraz – pewnie dla równowagi – niezwykle strojny i misternie upięty na głowie welon. Ruszyła z kulis tuż przy widowni, a następnie majestatycznym krokiem okrążyła całą scenę, podprowadzana coraz bliżej pulpitu przez kolejnych tancerzy. Trwało to dość długo, pewnie tylko po to, aby wszyscy zgromadzeni w teatrze zdążyli się dobrze przyjrzeć jej kreacji.
Dobrze, zatem pojawiła się panna młoda, ale gdzie był szczęśliwy małżonek? Długo dał na siebie czekać. Na tyle długo, że tłum gości weselnych zaczął rozglądać się nerwowo na boki, kreując iluzję powszechnego niepokoju i sprawnie tworząc Atmosferę.
Wreszcie i Seraphinus Spencer wkroczył na scenę. Poruszał się miarowym, dostojnym krokiem, a szatę miał tak obszerną i upiornie powiewającą, że nawet oryginalny hogwarcki mistrz eliksirów uznał ją za niepraktyczną. Był zresztą znacznie wyższy od swojego pierwowzoru i trzymał się prosto w sposób absolutnie nieosiągalny dla profesora Snape'a, na którym lata pochylania się nad kociołkami odcisnęły swoje piętno... Już jakiś czas temu zdołał dorobić się lekkiego zawodowego garba.
Leah i Seraphinus stanęli razem przy pulpicie. Mroczny mężczyzna wyciągnął do niej dłoń, a dziewczyna zadrżała, cofnęła się i spuściła głowę. Przez twarz Spencera przebiegł złośliwy uśmieszek. Sam zbliżył się i stanowczo chwycił jej rękę. Był ze wszech miar przerażający, otoczony upiorną aurą czarnego charakteru. Dyrektor Bumblebee uniósł dłonie nad ich głowami, a po niebie przetoczył się grom. Śluby zostały złożone i nie dało się ich odwrócić.
– Gratulacje! – krzyknęli zgodnie goście weseli.
Z sufitu posypały się kwiaty i kolorowe konfetti. Powróciła również muzyka z subtelną, o wiele spokojniejszą i bardziej romantyczną repryzą „Let's get him married". Seraphinus Spencer odwrócił się i ruszył przez tłum, prowadząc za sobą oszołomioną Leah. W którymś momencie chwycił ją mocniej, odwrócił ku sobie i zaczęli powoli tańczyć do cichej i powolnej melodii przypominającej walca. Zgromadzeni czarodzieje nieśmiało do nich dołączyli. Jednak nastrojowa scena nie trwała długo. Seraphinus zatrzymał się, unosząc ku sobie twarz Lei. Popatrzył jej w oczy, a potem z głośnym „pop" teleportował się wraz z nią z Wielkiej Sali.
*
Scenografia zmieniła się drastycznie, gdy w kolejnej scenie akcja musicalu przeniosła się do domu Seraphinusa Spencera.
[W którym Severus już z umiarkowanym zdziwieniem rozpoznał swoje własne mieszkanie – oczywiście odpowiednio przerobione.]
Wystrój lokum był zaiste przedziwny. Wielkie, sprytnie wyeksponowane i oświetlone słoje z utrwalonymi w formalinie dziwnymi elementami jeszcze dziwaczniejszych stworzeń zajmowały niemal wszystkie półki ciągnących się w nieskończoność regałów.
[Mimo że sam profesor Snape trzymał podobne preparaty wyłącznie w swojej klasie w Hogwarcie, gdzie spełniały rolę nie tyle edukacyjną, co... Khm, wizerunkową.]
Pozostałą wolną przestrzeń dopchano podejrzanie wyglądającymi tomiszczami. Mroczne księgi i grymuary walały się całymi stosami na stolikach, regałach, parapetach i podłodze.
[Całkiem nieźle obeznany w temacie mistrz eliksirów nawet w najśmielszych snach nie wyobrażał sobie, aby powstało aż tyle zakazanych ksiąg... Ale na wszelki wypadek postanowił to jeszcze dokładnie sprawdzić.]
Jednym słowem, Severus i Seraphinus na pewno dogadaliby się w kwestii dekoracji wnętrz. Mrok, mrok, mrok i jeszcze nieco czerni do wykończenia na brzegach. Czarne meble, czarne ściany, czarne zasłony i dywany, a uzupełnienie tego wszystkiego stanowiło trupiozielone światło, które zalewało ponury pokój.
[Bardzo niepraktyczne, ocenił jednak Snape, bo nie dałoby się przy nim ani studiować niezliczonych manuskryptów dotyczących mrocznych sztuk, ani tym bardziej precyzyjnie odmierzać składników eliksirów.]
Zaiste, Seraphinusowi Spencerowi do szczęścia brakowało tylko węży i skorpionów pełzających w doskonałej komitywie po czarnym dywanie, bo wszelkie inne czarnoksięskie gadżety zdążył już zgromadzić.
[Chociaż kto wie, dumał filozoficznie Severus. Może węże pojawią się gościnnie w kolejnej scenie? Fantazja Yenlii była pod tym względem absolutnie nieprzewidywalna.]
Leah Lovely (obecnie Spencer) stała na środku salonu blada i drżąca, usilnie starając się obudzić wśród widzów powszechną litość i współczucie.
[W Severusie budziła wyłącznie irytację. Spokojna, nudna i bezwolna bidulka zupełnie nie pasowała do cholerycznej i bezpardonowej Yen. Zupełnie nie rozumiał, dlaczego zrobiła z siebie taką ofiarę losu.]
Tymczasem Seraphinus Spencer krążył wokół niej niczym mroczne widomo nieuniknionej zagłady. Majestatyczny, dystyngowany, lodowaty. Arystokratyczny i straszny w każdym calu.
[A do tego w sposób całkowicie obcy nieszczęsnemu mistrzowi eliksirów. Severus zaczynał powoli rozumieć, dlaczego Yen tak upierała się przy obsadzeniu w tej roli podstarzałego mistrza Sinclaira. Domyślał się, co chciała w ten sposób pokazać i po namyśle uznał to nawet za komplement. Podobna gracja była poza jego zasięgiem. Głównie dlatego, że zwykle po prostu miał to gdzieś.]
W skromnej białej sukience Leah wyglądała jak wcielenie uciśnionej niewinności. Spojrzała na miotającego się po pokoju męża wielkimi z przerażenia oczami, a tymczasem on uparcie ją ignorował. Nie odzywał się do niej, nie patrzył, nawet się do niej nie zbliżał, tylko omijał szerokim łukiem. Pewnie gdyby przypadkiem znalazła się na jego drodze, odsunąłby ją na obok jak zbędny mebel. Nic dziwnego, że czuła się zagubiona i oszołomiona. Ostatecznie w ciągu ostatnich dwudziestu czterech godzin jej życie wywróciło się do góry nogami...
Wreszcie Leah zdobyła się na odwagę i dzielnie stawiła mu czoła.
– I co teraz będzie? – zapytała cicho, stając przed nim ze skromnie spuszczoną głową.
Właśnie w tej samej chwili – czystym przypadkiem, ale za to z idealnym wyczuciem dramatyzmu – jedno ramiączko jej sukienki osunęło się kusząco. Za oknami mieszkania powoli zapadał zmierzch, gwiazdy zaglądały ciekawie przez odsłonięte okna...
[Aha, pomyślał natychmiast Snape.]
Zaczynała się noc poślubna.
A w Seraphinusa Spencera jakby piorun strzelił.
– Głupia dziewczyno! – wykrzyknął. – Co ty sobie wyobrażasz?!
– Ja... – wyjąkała Leah. – Ja myślałam...
– Zatem przestań, bo najwyraźniej nie wychodzi ci to najlepiej! – zrugał ją z góry na dół. – Ten fikcyjny ślub niczego nie zmienia. Zgodziłem się na to tylko dlatego, że dyrektor mnie poprosił. Nie zamierzam w żaden sposób wykorzystywać sytuacji!
[Słuszna decyzja, ocenił zaraz hipokryta Snape, kompletnie puszczając w niepamięć fakt, że on w podobnej sytuacji postąpił zgoła inaczej.]
– Dziękuję – szepnęła uspokojona Leah, czym jeszcze bardziej go rozsierdziła.
– Dziękujesz?! Powinnaś się wstydzić, dziewczyno, że coś takiego w ogóle przyszło ci do głowy! Nie zapominaj, że jeszcze nie tak dawno byłem twoim nauczycielem, panienko!
Nowa pani Spencer poderwała głowę zaszokowana tym obrotem konwersacji.
– To było dawno temu. W innym świecie – zaprotestowała.
– Niestety, nie mogę się zgodzić. Kiedy ostatnio sprawdzałem, ten inny świat znajdował się w szkole w Szkocji – prychnął. – Może od razu wyjaśnijmy sobie jedno. Jestem poważnym człowiekiem i niczego nie cenię sobie wyżej od świętego spokoju. Nie życzę sobie żadnych problemów, żadnych histerii i melodramatów. – Profesor Spencer paradował przed nią sztywno, z rękami splecionymi na plecach jak wojskowy dowódca. – Jestem również dość zajęty na co dzień, więc życzyłbym sobie, abyś mi nie przeszkadzała ani nie zawracała głowy bez potrzeby. Twój pokój znajduje się w końcu korytarza, proponuję, żebyś się tam rozgościła – powiedział takim tonem, jakby oczekiwał, że przez cały swój pobyt w jego włościach Leah w ogóle nie będzie go opuszczać.
Zaskoczona młoda kobieta niemal zapomniała wyglądać romantycznie, dramatycznie i nieszczęśliwie. Znowu wpatrywała się w niego niemądrze szeroko otwartymi oczami.
– Słucham? Więc... Co ja mam robić całymi dniami?
Seraphinus chyba tylko na to czekał. Jego czarne oczy połyskiwały zaczepnie w mroku.
– Nie wiem, to nie moja sprawa – zaczął, niby obojętnie wzruszając ramionami, ale ewidentnie dopiero się rozkręcał. – Jednak jeżeli miałbym coś zasugerować – dorzucił zaraz – zalecałbym się ogarnąć i na nowo przemyśleć swoje życie.
Leah przez chwilę na przemian otwierała i zamykała usta.
– Co takiego?! – wyrzuciła z siebie wreszcie, a jej głos nagle zabrzmiał mniej słodko i przymilnie.
– Na Marlina, dziewczyno! – wykrzyknął Spencer, który chyba od dawna chciał jej to wygarnąć. – Kiedy cię uczyłem, odniosłem wrażenie, że jesteś względnie bystra. Musiałem się dramatycznie pomylić, skoro, jak raczył mi donieść dyrektor, obecnie zajmujesz się szyciem kapeluszy dla Madame Kalkin!
– Lubię szyć...
– A zatem rób to w czasie wolnym – skontrował natychmiast. – Gardzę ludźmi, którzy idiotycznie marnują swój potencjał. Szycie kapeluszy, też coś! Weź się do nauki, dziecko! Zamiast myśleć o głupotach, pomyśl o swojej przyszłości!
[Severus znów jęczał w duszy. Domyślił się, że sztuka wkroczyła na grząski, edukacyjno-moralizatorski grunt. Oczywiście Yenlla nie mogła się bez tego obyć. Najwyraźniej przez te kilka lat, kiedy jej nie pilnował, panna Honeydell – żywy i oddychający koszmar wszystkich innych przedstawicielek swojej płci – zdążyła zostać wojującą feministką. Widać było to aktualnie modne w jej kręgach.]
Leah zwiesiła głowę. Spencer ewidentnie wygrał w tym starciu, a ostatnim komentarzem dosłownie zmiażdżył swoją nową żonę. Stała przed nim, zaciskając buntowniczo usta. Kompletnie nie wiedziała, co powiedzieć. Zaskoczył ją i zbił z tropu.
– A co, jeśli ja nie mam żadnej przyszłości?
[Ach, czyli jednak melodramat.]
Spencer prychnął.
[Snape również.]
– Oszczędź mi tych egzaltowanych bzdur, dziewczyno! – zagrzmiał. – Wojny przychodzą i odchodzą, a niedostatki edukacji zostają na całe życie. Niewielka rewolucja to kiepskie usprawiedliwienie dla własnej ignorancji i lenistwa.
– Niewielka... rewolucja? – wyjąkała.
– Za jakiś czas o Deathwishu nikt nie będzie pamiętał, wielkie wakacje się skończą i trzeba będzie wrócić do normalnego życia. Kto cię przygarnie, panienko, gdy ochrona dyrektora nie będzie dłużej potrzebna?
Przerażona tym nagłym wykładem pedagogicznym Leah nie znalazła żadnej sensownej odpowiedzi.
– No właśnie! – tryumfował Seraphinus Spencer. – A teraz proszę o wybaczenie, ale mam ważniejsze sprawy na głowie niż zajmowanie się dziećmi. Dobranoc – rzucił, po czym zafalował szatami i zniknął w swoim gabinecie.
[Profesor Snape niespodziewania poczuł podziw dla swojego scenicznego alter ego. On sam rzadko wygrywał słowne potyczki z Yen.]
Pozostawiona samej sobie Leah jeszcze przez moment trzymała się dzielnie, pamiętając o dobrym wychowaniu i odpowiednim wizerunku. Opanowana, słodka i piękna. A jednak coś tu było wyraźnie nie tak. Coś, co od samego początku uwierało w tej wyidealizowanej Marysi Zuzannie, którą uczyniła z siebie Yen.
Raz, dwa, trzy!
Leah zawyła dziko i całkiem nieelegancko. Z frustracji. I absolutnie nietwarzowej złości. Tupnęła nogą. Zdjęła jeden but i cisnęła nim przez całą długość salonu.
– Co za wredny typ! – ryknęła, gdy była pewna, że jej nie usłyszy. – Jak on śmie! Jak on może! Praktycznie odesłał mnie do kąta! Co on sobie wyobraża?! Jestem dorosłą kobietą, do cholery!
Na dowód z furią rzuciła o ścianę drugim butem.
Maska opadła. Papierowa Leah w jednej chwili zamieniła się w żywą, kolorową i zezłoszczoną Yen.
– Cholerny stary Nietoperz!
[Dzikie owacje, jakie wstrząsnęły teatrem po ostatnim tekście Yen, podpowiedziały Severusowi, że na widowni znajduje się sporo jego byłych uczniów, którzy właśnie podłapali aluzję. Nie była zresztą zbyt subtelna...]
– Kazał mi się uczyć! Wrócić do szkoły? Za kogo on się uważa?! – grzmiała Leah w świętym oburzeniu. – Co za okropny facet!
W tym samym momencie wielka scena drgnęła i poruszona przez ukryty mechanizm lekko się przesunęła. Z góry sfrunęła kotara udająca ścianę pomiędzy dwoma pomieszczeniami. Teraz równocześnie było widać miotającą się w salonie Leah oraz Seraphinusa przemierzającego długimi krokami swoją ponurą prywatną pracownię eliksiryczną.
Pan Spencer krążył w tę i z powrotem po swojej samotni, udając, że jest potwornie zajęty, a jednak ewidentnie nie mógł się na niczym skupić. Przekładał papiery, otwierał i zamykał szuflady, wertował książki i zaglądał do kociołków. Wszystko to nieuważnie i bez wyraźnego celu. Był zbyt wzburzony, aby pracować.
– What ever happened to magical education? – westchnął ciężko.
A potem oparł się o wielkie czarne biurko i zaczął...
Tak, zaczął śpiewać.
[Severus osunął się w fotelu i cierpiał w milczeniu.]
What ever happened to magical education
Every single day there's more aberration
I have a feeling, a strange sensation
That everything is going the wrong way
It's bad
So bad
Seraphinus znowu kręcił się bez celu po gabinecie, a wszystko, co tam widział, zdawało się wprawiać go w coraz gorszy humor. Machnął nerwowo różdżką, posyłając w niebyt zawartość kolejnych kociołków.
What ever happened to magical education
It should've been our world's foundation
Ah, today's kids give me frustration
They have completely nothing to say!
It's bad
So very bad!
Seraphinus zapatrzył się filozoficznie w horyzont i kontynuował swoją popisową pieśń:
You want to give them
Magical education
But every word they say is profanation
I have to quit, I swear, my patience is running out!
Po drugiej stronie sceny, w wielkim, mrocznym salonie Leah padła dramatycznie na kanapę i zapatrzyła się z wyrzutem w niekończące się szeregi książek pokrywających regały jak bardzo mądra pleśń.
Who gives a damn about magical education
When the world falls into devastation
There is no time for contemplation
I just want to stay alive for one more day
Isn't this nice?
Nice indeed!
Leah wstała i przemaszerowała po kanapie. Zeskoczyła po drugiej stronie i teraz spacerowała wzdłuż długich regałów, zrzucając z nich z furią wszystkie księgi mądrości Seraphinusa.
Who gives a crap about magical education
Charms and potions and transfiguration
I have a feeling, a strange sensation
That Deathwish was first in his class
Isn't this nice?
Motivating!
Leah znowu zawyła z wściekłości, a potem kontynuowała, opierając wojowniczo ręce na biodrach:
Don't give me that
Magical education
Never said I wanted to improve my dissertation
I have to quit, I swear, my patience is running out!
Po swojej stronie sceny Seraphinus Spencer ciągnął smutno i refleksyjnie:
What ever happened to magical education
Where the hell's gone all that motivation
What to do with tones of information
There is so much I could teach!
Leah dodała od siebie cichutko:
A good education is what every girl needs
A lot of experience in no good deeds...
Od tej pory Leah i Spencer zaczęli (pozornie nieświadomie) dialogować ze sobą i oczywiście dogryzając sobie nawzajem:
– The subtle science – zanucił Seraphinus.
– And how to dance – dodała od siebie Leah.
– Exact act of potion-making...
– Divine art of heart-breaking.
– The delicate power of liquids – wymieniał dalej profesor Spencer.
– Not being fashion victims! – Leah nie pozostawała mu dłużna.
– Bewitching the mind.
– Making men blind.
– Ensnaring the senses – spróbował znowu Seraphinus.
– Covering make-up expenses – zaproponowała eks panna Lovely.
– I can teach you how to bottle fame... – obiecywał mężczyzna.
– To ignite the love flame – odparowała kobieta.
– Brew glory...
– Curling lashes theory.
– Stopper death...
– Kiss till you lose your breath!
– But no one cares about magical education! – zakończył dramatycznie Seraphinus.
– Who the hell cares about magical education? – śmiała się Leah.
Dziewczyna ponownie znalazła się na środku sceny, gdzie brawurowo (i bardzo agresywnie) dokończyła piosenkę:
Don't give me that
Magical education!
You go around like you know it all, but let me tell you this:
I never cared about my education!
I gave my life my own narration!
Stop insulting me, I swear, my patience's running out!
Stop giving me that
Magical education!
You being a teacher is a true damnation!
Be a doll and keep your sarcasm to yourself!
And would you stop giving me that
Magical education!
Leah wzniosła wyzywająco pięść do góry, zadarła wysoko głowę i bardzo zadowolona z siebie wymaszerowała do przydzielonego jej pokoju. Wymownie trzasnęła drzwiami.
Na scenie zapanowała ciemność. Koniec pierwszego aktu.
[Biedny Profesor Snape, nadal w stanie szoku, ledwo to zauważył.]
*
Następnego ranka Seraphinus Spencer siedział wygodnie rozparty przy stole i raczył się aromatyczną kawą. Dwa skrzaty uwijały się wokół niego, podając śniadanie i poważnie wyglądający, zapewne naukowy periodyk.
[Severus uświadomił sobie, że najwyraźniej na potrzeby alternatywnej wersji wydarzeń to on został wyposażony w skrzaty. Posiadanie niewolników na pewno zepsułoby wyidealizowany wizerunek Yen, za to do niego pasowało idealnie.]
Gdzieś w głębi sceny trzasnęły drzwi, zaskrzypiała podłoga i po chwili dołączyła do niego Leah.
– Czyżby burza minęła, rozszalałe wody dziewczęcej histerii cofnęły się szczęśliwie do brzegów, a zdrowy rozsądek ponownie zatryumfował? – rzucił potoczyście mężczyzna, siląc się na sarkazm. – Jak się dziś czujesz? Lepiej?
Było to z jego strony złośliwe pytanie, bo wystarczył zaledwie rzut oka, aby stwierdzić, że Leah przedstawia sobą obraz nędzy i rozpaczy. Blada, rozczochrana i wymięta wciąż miała na sobie wczorajsze ubranie, które chyba nie najlepiej zniosło nocleg. Niestety, nie posiadała żadnego innego zestawu na zmianę.
Nie odpowiedziała. W milczeniu zajęła miejsce naprzeciwko niego.
– Serdecznie prosiłbym – odezwał się znowu Seraphinus – abyś następnym razem postarała się kontrolować swoje emocje. Albo, jeśli okaże się to absolutnie niemożliwe, wyładowała nadmiar energii na swojej własności, nie mojej. – Wymownym gestem wskazał długie regały, na których troskliwa ręka (zapewne skrzacia) zdążyła już na powrót poukładać ciężkie tomy.
Leah spojrzała na niego z wyrazem absolutnej niewinności wymalowanej na ślicznej twarzy.
– To musiał być wiatr – stwierdziła z autentycznym przekonaniem.
– Och, doprawdy?
Nie dała się sprowokować. Spokojnie sięgnęła po bułkę i masło.
– Wiatr? – naciskał.
– Obawiam się, że tak – przytaknęła. – Takie rzeczy się zdarzają.
– Naturalnie.
Dłuższą chwilę siedzieli w milczeniu. Ciężkim i niezbyt przyjemnym, co podkreślała zgrzytliwa melodia snująca się gdzieś w tle.
Tym razem zaatakowała Leah.
– Czy mogłabym zadać pytanie, proszę pana? – podjęła nagle. Urocze „proszę pana" dosłownie ociekało jadem, ale Spencer puścił to mimo uszu.
– Tak – odpowiedział.
– Obawiam się, że to wszystko wydarzyło się tak szybko... – westchnęła ciężko nieszczęśliwa dziewczyna. – Nie zdążyłam zabrać rzeczy, a z pewnością będę ich potrzebować... – Uniosła wymownie w dwóch palcach dół swojej wymiętej sukienki.
Seraphinus obojętnie omiótł ją wzrokiem, ale później jakby coś sobie przypomniał.
– Ach, tak! Dyrektor przekazał mi kufer od twojej matki.
Bazyliszkowy wzrok Leah jasno dał mu do zrozumienia, co dziewczyna myśli na temat jego „zapominalstwa", a jednak odezwała się najuprzejmiej, jak tylko potrafiła:
– Och, jak to miło z jego strony. Czy nie mógł mi pan powiedzieć o tym wcześniej, proszę pana?
– Widać miałem ważniejsze sprawy na głowie. – Wzruszył ramionami.
– A moja mama? – ożywiła się nagle Leah, zapominając o wbijaniu szpilek. – Zostawiła dla mnie wiadomość?
– Skąd mam wiedzieć?
– Proszę sobie przypomnieć, to dla mnie bardzo ważne!
Jednak dla Seraphinusa takie nie było, więc kompletnie ją zignorował. Otworzył naukowy magazyn i zagłębił się w jakiś artykuł.
– Mogłabym ją odwiedzić. – Leah wpadła na nowy pomysł i natychmiast zerwała się z miejsca. – Nie była na moim ślubie. Może nawet o niczym nie wie? – wyrzucała z siebie z coraz większą prędkością i coraz bardziej histerycznie dziewczyna.
Profesor Spencer zerknął na nią znad gazety.
– Nigdzie nie pójdziesz – oświadczył kategorycznie.
– Ale dlaczego? To zajmie tylko chwilkę i...
– Siadaj! – polecił chłodno, a pod wrażaniem jego tonu Leah faktycznie odruchowo opadła z powrotem na krzesło. – Czy dyrektor nie wspominał, że już nie opuścisz tego mieszkania?
– Ale... Jak to? Nigdy?
– Nigdy – uciął brutalnie.
– Nie! – krzyknęła. – Co za absurd. To nie może być prawda!
Histeria narastała stopniowo. Leah znowu wstała i krążyła teraz niespokojnie po salonie, jakby szukała drogi ucieczki.
– Muszę wyjść! – upierała się idiotycznie. – Ja... Duszę się!
– Nie opowiadaj bzdur!
Seraphinus wreszcie stracił cierpliwość. Zerwał się z krzesła, chwycił ją za rękę i usadził na miejscu. Górował nad nią teraz w całej swojej mrocznej okazałości.
– Dość tego! Czy naprawdę jesteś tak głupia, aby nie rozumieć, co tu się dzieje? Dyrektor Bumblebee nic ci nie powiedział?
– Opowiedział mi o planach Lorda Deathwisha...
– Właśnie! I nie dało ci to do myślenia? – prychnął. – Użyj wyobraźni, podobno masz niezwykle bujną. Godząc się na plan dyrektora, weszliśmy w drogę potężnemu magowi. Ślub na pewno go rozwścieczył. Chyba łatwo się domyślić, że nie jest to bezpieczna zabawa. Podczas uroczystości twoja matka została przeniesiona do starannie pilnowanej kryjówki.
– Nawet nie zdążyłam się z nią pożegnać! – krzyknęła Leah ze łzami w oczach.
– Cóż, to nie mój problem.
– Być może nigdy więcej jej nie zobaczę, a wy nie pozwoliliście mi się z nią pożegnać!
– I po co ten melodramat? – dopytywał niewzruszony mężczyzna. – Rzuciliśmy wyzwanie Deathwishowi, więc wojna zapewne wkroczy teraz w ostateczną fazę. Wszystko niedługo się skończy.
– Skąd może pan to wiedzieć? Jak może pan tak mówić?
– Uspokój się, głupia dziewczyno!
– A do tego czasu jestem pana więźniem, tak?
Seraphinus zdecydowanie znalazł się na granicy wytrzymałości.
[Severus czuł się podobnie. Pamiętał dziesiątki podobnych, do niczego nieprowadzących pogawędek z rozhisteryzowaną Yen. Przynajmniej pod tym względem była wierna prawdzie historycznej.]
– Twoje życie jest w niebezpieczeństwie, do cholery! – krzyknął Spencer, potrząsając nią. – Gdyby Deathwish dostał cię w swoje ręce, a przepowiednia jakimś cudem okazała się prawdziwa, wszystkich nas czekałaby zagłada. Kilka tygodni pod kluczem w przyzwoitym czarodziejskim domu to nie jest zbyt wygórowana cena za przeżycie, prawda? Okaż nieco wdzięczności!
– Dla pana? – Znowu wypluła to słowo, jakby miało naprawdę paskudny smak.
Seraphinus skrzywił się nieprzyjemnie.
– Dla dyrektora, który to wszystko przewidział i postanowił ci pomóc – powiedział z wyczuwalnym wyrzutem.
[Aha, pomyślał zaraz czujny profesor Snape. A zatem dyrektor został w musicalu odpowiednio wybielony. No tak, Yen nie zamierzała ryzykować powodzenia sztuki, obrażając potężnego i powszechnie lubianego, jowialnego dyrektora. Bo za takiego uchodził w oczach tych, którzy niezbyt dobrze go znali.]
– Jeżeli o mnie chodzi – dokończył spokojnie Spencer – możesz robić, na co tylko masz ochotę. Tak bardzo spieszysz się na spotkanie z Deathwishem? Proszę bardzo!
Machnął różdżką, a wtedy wszystkie okna i drzwi mieszkania z hukiem stanęły otworem. Leah jednak jakoś nigdzie się nie wybierała. Skuliła się na krześle i popatrzyła na niego bystro.
– Jeżeli jest ci wszystko jedno, dlaczego się zgodziłeś? – zapytała, zapominając o tytułowaniu go „panem".
– Miałem swoje powody – odpowiedział szybko. Za szybko.
– Jakie?
– Nie twój interes, dziewczyno! – rzucił nagle podejrzanie agresywnie. – A teraz, jeśli mi wybaczysz, muszę iść do pracy.
Odwrócił się i wyszedł, zostawiając ją z mętlikiem w głowie.
Światła ściemniały, jakby za oknami zbierało się na burzę. Leah długo siedziała bez ruchu. Na spokojnie przetwarzała wszystkie informacje, które otrzymała... A potem się wkurzyła.
Krzesło trzasnęło z hukiem o podłogę, gdy dawna panna Lovely zerwała się na równe nogi. Odgarnęła z czoła długie włosy i potoczyła wokół groźnym wzrokiem, który mógłby ciąć metal.
– Wszystko sobie zaplanowali!
Tupnęła nogą.
– Wszystko sobie poukładali!
Kopnęła stół. Naczynia zadrżały niebezpiecznie.
– Mężczyźni! – wrzasnęła wściekła jak osa. – Za kogo oni się mają? Wszystko zawsze wiedzą najlepiej, na wszystkim się znają! Nie jestem niczyją marionetką, na mądrą Rowenę! Wszystko sobie obmyślili! Nastraszyli Deathwishem i zamknęli w domu! Zostawili z tym strasznym człowiekiem. O nie, mister S.! Tak nie będzie! Ja chyba też mam tu coś do powiedzenia! Uch, mister S., jeszcze tego pożałujesz!
Leah zauważyła, że wychodząc w pośpiechu, Seraphinus zapomniał zabarykadować drzwi pracowni i skwapliwie skorzystała z okazji. Wpadła do gabinetu i zaczęła przeglądać zgromadzone tam utensylia. Reflektory natychmiast nabrały mocy, zalewając scenę połyskliwym, rozedrganym zielonym światłem. Misterna mechaniczna konstrukcja po raz kolejny ożyła. Scena uniosła się i zawirowała lekko. Skoczna, kabaretowa muzyka huknęła z pełną mocą, wstrząsając widownią.
– Niedoczekanie, mister S.! – zawołała buntowniczo Leah.
W gabinecie znalazła zapasową czarną szatę Spencera i narzuciła ją na siebie. Obszerny materiał całkowicie ją zakrył i snuł się za nią po ziemi. Leah zawirowała kilka razy wesoło wokół gabinetu. Wreszcie wyciągnęła różdżkę i zamarła dramatycznie w pięknej baletowej pozie.
– Bibbidi-bobbidi-boo – szepnęła.
Gabinet biednego Seraphinusa Spencera dosłownie oszalał. Kociołki jakby zerwały się z uwięzi i teraz maszerowały wokół niej, dymiąc, szumiąc i plując w górę kolorowymi iskrami. Słoiczki z ingrediencjami zerwały się do lotu i szybowały nad jej głową, zderzając się i postukując jak kastaniety. Niezliczone papiery fruwały pod sufitem, zwisające z powały pęki ziół tańczyły jak księżniczki w krynolinach. A Leah królowała wśród tego wszystkiego niczym rozbrykany uczeń czarnoksiężnika pod nieobecność mistrza. Naturalnie, wkrótce zaczęła także śpiewać.
You think you're oh so scary, you dungeon–dwelling git!
You think I'm just your prisoner, your prize and lucky hit!
You think you're oh so clever, well I'm gonna show you, yes!
Beware of my revenge, you poor old sod
Be damned, my Mister S.!
Leah z wdziękiem i przerażającym talentem parodiowała wyniosłe miny, wielkopańskie gesty i ironiczne spojrzenia Spencera.
[W których Severus natychmiast rozpoznał siebie. Musiał przyznać, że szelmie absolutnie nie brakowało zmysłu obserwacji i niepokojącego talentu do parodii. Widzowie wokół wyli ze śmiechu i tupali z uciechy, budząc w biednym mistrzu eliksirów niezbyt przyjemne uczucia.]
Oh, I can almost see him strolling around
His old classroom, grading some test!
Oh, I can almost see those questions and tasks
No–one but him could ever guess!
Let me tell you though, you high and mighty pest –
You are no god, you're just like us rest!
Leah z przemądrzałą miną spacerowała w tę i z powrotem po scenie, udając, że jest mistrzem eliksirów i właśnie prowadzi lekcję. Fachowo powiewała peleryną i mroziła wzrokiem. Świetnie sprawdzała się jako przerażający Nietoperz z Lochów.
[Nawet Severus nie mógł się przyczepić do wykonania.]
I'm gonna show you how a woman wins her fights!
Oh, let me just show you how it feels
When someone takes away your rights!
You're gonna beg and plead and be the one who kneels!
Koszmarna kobieta ani trochę się nie męczyła. Z wprawą dyrygowała swoim obłędnym spektaklem. Machała różdżką, a zastępy kociołków, słojów i ciężkich tomiszczy tańczyły wraz z nią po gabinecie profesora Spencera. Niczym potężny władca marionetek pociągała za wszystkie sznurki i znosiła się śmiechem. Scena wirowała, trzeszczała i szalała wraz z nią. Zapadnie otwierały się, wyrzucając z siebie kłęby barwnej mgły, wielkie panele sfruwały z góry, zmieniając dekoracje, a nad głową Lei trzaskały fajerwerki, które za moment wystrzeliły także w stronę widowni. Wszystko drgało, szalało, strzelało i powalało przepychem efektów.
[Severus skonstatował, że skomplikowany mechanizm musiał zostać osobiście przez nią zaprojektowany i kosztować majątek. Nigdy nie widział czegoś podobnego. Nowoczesna, innowacyjna scena popisywała się w tym spektaklu nie gorzej niż Yenlla.]
Just look at this, look at that man, look at this mess!
To think that I would ever let someone like him
Boss me around!
Oh, look at me! I am up here!
All dark, forever frowned!
I am the one and only
High and mighty, yes!
Mister S.!
I'm not the girl with whom someone could mess!
I'm warning you, don't put me down,Dear Mister S.!
Zakończyła najbardziej widowiskowy numer Leah, otrzymując w nagrodę burzę oklasków. Radosne krzyki, owacje na stojąco i ryki uwielbienia długo nie pozwalały jej zejść ze sceny.
Wreszcie światła zgasły i kolejna scena dobiegła końca.
[Severus Snape ostatecznie skapitulował. Zrozumiał, że choćby nie wiadomo co się działo, do samego końca nigdzie się stąd nie ruszy. Musi zobaczyć, co będzie dalej.]
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro