6: Ty, ja i wszyscy inni
Me and Mrs. Jones
We got a thing going on
We both know that it's wrong
But it's much too strong to let it go now
We gotta be extra careful
That we don't build our hopes too high
'Cause she's got her own obligations, and so do I
(Michael Bublé Me and Mrs. Jones)
Severus Snape stał przed niewielką knajpką, opierał się o parapet i palił papierosa. Czekał, a Yen się spóźniała. I chociaż było to w jej wypadku absolutnie naturalne, przez moment czuł obawę, że się nie zjawi... Nie było to przyjemne uczucie. Nowa Yenlla okazała się znacznie bardziej (przynajmniej pozornie) ostrożna i (o bogowie!) rozsądna, dlatego wydawała się zdolna do wszystkiego. Nie wspominając o tym, że teraz zdecydowanie nie miał nad nią takiej kontroli jak dawniej.
W końcu ją dostrzegł. Jechała wzdłuż ulicy na wściekle fioletowym rowerze.
Moment... Co?!
– Chyba sobie żartujesz – rzucił, gdy zatrzymała się obok niego.
Zadowolona z efektownego wejścia szelma wyszczerzyła się do niego radośnie. Zeskoczyła z roweru i z pełnym profesjonalizmem przypięła go do płotu za pomocą błękitnej kłódki. Wprawdzie mistrz eliksirów powoli przyzwyczajał się do jej nowego, mocno przesłodzonego wizerunku, ale niektóre stylizacje nadal go szokowały (a najbardziej chyba sam fakt, że znaczenie słowa „stylizacja" nie było mu dłużej obce). Dziś Yen miała na sobie krótką, ale za to szeroką jak parasol, czarną sukienkę w wielkie białe grochy, ściśniętą w talii czerwonym paskiem. Do tego zapobiegawczo owinęła głowę szerokim szalem i nałożyła na nos ciemne okulary, które zasłaniały jej pół twarzy. Na zwyczajnej mugolskiej ulicy jej ekscentryczny ubiór rzucał się w oczy bardziej, niż gdyby pojawiła się nago.
– Yen, na Salazara! – odezwał się znowu Snape, który mimo intensywnego wysiłku umysłowego nie zdołał wykrzesać z siebie dość dobrego komentarza na opisanie całej sytuacji.
– No co? – zdziwiła się nieszczerze, chociaż chabrowe oczy błyszczały jej figlarnie.
– Rower? Serio?
Pani Lupin wzruszyła ramionami.
– Świat nie stoi w miejscu, mój drogi, trzeba iść z duchem czasu. Zdrowy tryb życia jest teraz modny. Poza tym zawsze tak wracam z zumby.
– Czego? – Severus wybałuszył na nią oczy.
– To taki rodzaj fitnessu...
– Słucham?!
Zakręciło mu się w głowie od nadmiaru dziwacznego słownictwa, które – był o tym absolutnie przekonany – szelma wymyślała na poczekaniu, aby go podrażnić. Yen nie tylko zjawiała się przebrana za kogoś zupełnie innego, ale do tego mówiła do niego w obcym języku. Co do cholery działo się z tym światem? Czy nie ma końca udręki dla poczciwego mistrza eliksirów?
– Powinieneś spróbować – zachęcała koszmarna kobieta, bezczelnie się z niego podśmiewając. – Trochę sportu na pewno by ci nie zaszkodziło.
– Oczywiście, że nie. Od razu by mnie zabiło. Nie poznaję cię, słońce dni moich. Sport? Przecież ty nie znosisz wysiłku.
– Och, nie mam absolutnie nic przeciwko odrobinie wysiłku. Wszystko zależy od wykonywanej... czynności – rzuciła kompletnie bez zastanowienia i z najbardziej dwuznacznym uśmieszkiem, jaki tylko znajdował się w jej bogatym repertuarze.
A zaraz potem spłonęła szkarłatnym rumieńcem, gdy uświadomiła sobie, co właśnie powiedziała i do kogo. Odwróciła się od Severusa i schowała twarz w dłoniach. Tymczasem mężczyzna z wrażenia omal nie połknął papierosa. Zachłysnął się dymem i rozkaszlał na całego.
– Ojej, przepraszam! – wyjąkała rumiana jak piwonia Yen, zbliżając się do niego i uderzając w plecy z wyjątkową siłą. Nie wiedział, czy powinien obwiniać za to zakłopotanie, czy tę całą zumbę. – Stare przyzwyczajenia najtrudniej wyplenić – stwierdziła, starannie unikając jego wzroku. – Postaram się nad tym zapanować, obiecuję.
Snape zerkał ukradkiem na jej czerwone policzki i skromnie spuszczone oczy, zastanawiając się, kiedy i dlaczego cała ta sytuacja stała się tak niezręczna. Wszak dawniej bez przerwy opowiadała mu podobne nonsensy... No tak, ale wtedy nie była jeszcze mężatką. To znaczy, była, ale... Ugh, to wszystko w jednej chwili stało się zwyczajnie zbyt skomplikowane!
– Khm – chrząknął, próbując odzyskać głos.
– Może to znak, że powinieneś wreszcie rzucić palenie? – Pani Lupin w panice poszukała odpowiednio rozpraszającego tematu. – Wiesz, w twoim wieku nałóg powoli staje się niebezpieczny dla zdrowia.
– W MOIM wieku, naprawdę? – odparował z naciskiem. – Serdecznie dziękuję za poradę, panno Właśnie-Skończyłam-Czterdzieści-Lat.
– Jak śmiesz?! – zawołała z tak autentycznym oburzeniem, że przez chwilę sam zwątpił, czy dobrze to policzył.
– A nie? – zaatakował ponownie.
– W życiu!
– Taaak. I pomyśleć, że razem kończyliśmy Hogwart... A nie, przepraszam! Zupełnie zapomniałem, że byłem twoim nauczycielem eliksirów.
– Jeżeli to kolejna aluzja do musicalu...
– Skąd! Gdzieżbym śmiał.
Mała (i najwyraźniej bardzo młoda) kobietka rzuciła mu sceptyczne spojrzenie spod zmarszczonych groźnie brwi. Wydęła usta. Podparła się pod boki. Chyba sugerowała, że mistrz eliksirów ma kłopoty, ale zapomniała poprosić go, aby wziął to sobie do serca. Mimo wszystko Severus wolał jej dłużej nie drażnić i skapitulował z własnej woli.
– Możemy wreszcie wejść do środka? – zaproponował marudnie. – Naprawdę chciałbym spróbować tej czekolady, zanim zamkną lokal. Nie piłem żadnej od...
Urwał, kiedy uświadomił sobie, do jakiego końca zmierza to zdanie. Szlag! Znowu trafił na minę. Dlaczego to musi być takie trudne?
– Chyba nie będziemy tak tu stać i czekać, aż ktoś cię rozpozna, słońce dni moich, prawda? – Gładko zmienił strategię.
Zdecydowanie udało mu się wybrnąć z tej skomplikowanej sytuacji bez szwanku. Yen tak bardzo wystraszyła się myśli, że ktokolwiek mógłby przyłapać ją na gorącym uczynku, że niemal wbiegła przez drzwi, które przed nią otworzył. O jego ostatnim zdaniu zupełnie zapomniała.
***
Severus miał talent i znakomite pomysły. Nic dziwnego, że tyle lat udawało mu się grać rolę podwójnego agenta. Był paranoicznie podejrzliwy i potrafił przewidzieć niemal wszystko. Wybrana przez niego knajpka okazała się malutka, przytulna i kompletnie zapomniana, bo położona w odludnej dzielnicy gdzieś na obrzeżach Londynu. Wnętrze wyglądało, jakby nie zmieniło się ani na jotę od momentu powstania – czyli jakichś stu lub więcej lat. Klimat tworzyły małe stoliczki, koronkowe obrusy, bukieciki stokrotek oraz całe mnóstwo antycznych bibelotów i durnostojek. W kącie stał nawet staroświecki samowar i zegar z kukułką. Aż trudno było uwierzyć, że czekoladziarnię prowadzą mugole, bo wyglądała zupełnie jak czarodziejski sklepik ze starociami, jakich pełno było na Pokątnej.
Mistrz eliksirów po raz kolejny wspiął się na wyżyny kurtuazji: otwierał drzwi, odsuwał krzesła i świadczył wiele innych drobnych uprzejmości, którymi zazwyczaj nie plamił sobie honoru, a już na pewno nie robił tego, gdy jeszcze byli razem. Gdyby Yen wiedziała, że (pod pewnymi warunkami) jest do tego zdolny, już dawno dałaby sobie spokój z uwodzeniem go i zamiast tego od razu zesłała do strefy „luźnej znajomości". Taki podobał jej się o wiele bardziej. Wiele, wiele, wiele bardziej.
Tak, obecny układ był po prostu idealny.
Usiedli naprzeciwko siebie, w bezpiecznej odległości, po dwóch stronach stolika. Żadnych sztuczek, zero ryzyka, bez prawa do najmniejszych podejrzeń ze strony przypadkowych świadków – nie, żeby oboje nie zadbali wcześniej, aby takich świadków nie było. Gdy jakiś czas później do ich stolika przydreptała leciwa starsza pani, profesor Snape zamówił dwie gorące czekolady z chili i wyglądał przy tym niemal uprzejmie. Yen dodatkowo zażyczyła sobie bananowych muffinów z kremem czekoladowym, zarabiając tym zdziwione uniesienie brwi. Przewróciła oczami i pokazała Snape'owi język.
– Odczep się, moja figura jest absolutnie bez zarzutu! Jak w ogóle znalazłeś to miejsce? – zainteresowała się.
Severus zachował wyraz twarzy pokerzysty, ale od razu było widać, że ma ochotę pochwalić się swoją przebiegłością.
– Przyznaję, że zrobiłem użytek z faktu, że po mugolskiej stronie szczęśliwie – czy też nieszczęśliwie, zależy od punktu widzenia – nie jesteś aż tak rozpoznawalna.
Piękna pani Lupin zaraz posmutniała i rzuciła mu spojrzenie skrzywdzonego szczeniaka.
– Nie musiałeś mi tego wypominać, ale to rzeczywiście prawda. U mugoli nie mogłam zagrać kartą wojennej bohaterki i żony Śmierciojada, więc sporo straciłam na starcie.
– Tak, coś słyszałem...
– Oj, tam! – Machnęła na niego lekceważąco ręką. – Nie jest aż tak źle, dostaję pewne propozycje. Poza tym ciągle próbujemy sprzedać Narzeczoną na Broadway. Udało się z Wicked, więc dlaczego by nie? Czarownice są modne. Niestety, akurat w tym wypadku wina leży całkowicie po mojej stronie. Uparłam się, żeby grał cię... Khm, to znaczy głównego bohatera. Oczywiście, że miałam na myśli głównego bohatera, nie patrz tak na mnie! W każdym razie zależy mi, aby to był Alan Rickman.
– Protestuję! – oburzył się mistrz eliksirów. – On jest stary, chyba jeszcze starszy niż Sinclair!
Yen zaśmiała się na ten wybuch próżności ze strony mrocznego Nietoperza. Kto by pomyślał, że tak bardzo się tym przejmie?
– Bez przesady! Możliwe, że nawet młodszy. Zresztą, faktycznie jest do ciebie bardzo podobny, nie zaprzeczysz.
– Nie jest ani trochę podobny!
– Och, co ty tam wiesz?
– Chyba wiem, jak wyglądam?
– Niekoniecznie, zapewne jesteś w tej materii dość nieobiektywny, kochanie... Khm. – Ugryzła się w język, gdy sama usłyszała swój przypadkowy dodatek na końcu zdania. Ponownie lekko się zarumieniła. – Niestety, pana Rickmana najwyraźniej nie interesują role śpiewane.
– A może po prostu głupie role?
Piękna szelma aż cała się zjeżyła.
– Och, daruj sobie, Sever! Masz rację, wcale nie jest do ciebie podobny, jest o niebo przystojniejszy i na pewno ma nienaganne maniery. Zresztą, nawet nie widziałeś tego musicalu, więc jak śmiesz tak mówić?
– Zapewniam cię, że nie ze swojej winy. – Uśmiechnął się tyleż przewrotnie, co drapieżnie. – Zamówiłem bilety i niecierpliwie czekam na swoją kolej. Niestety, lista rezerwowa jest długa...
Yenlla dla odmiany gwałtownie zbladła. Severus obserwował to z prawdziwą satysfakcją i jeszcze bardziej zapragnął obejrzeć jej wiekopomne dzieło. Był pewien, że dostarczy mu niebywałej rozrywki. A potem, naturalnie, będzie musiał ją wreszcie udusić.
– Sever, obiecałeś, że nie będziesz tego oglądać!
– Nieprawda, powiedziałem tylko, że się nad tym zastanowię – skorygował jedwabistym głosem. – Uprzejmie donoszę, że ciekawość zwyciężyła.
Pani Lupin prychnęła i wydęła z oburzeniem różane usteczka. Na pewno znakomicie wiedziała, że dzięki temu wygląda ślicznie i dziewczęco.
– Jesteś nieznośny, wiesz?
– Dziękuję, bardzo się staram.
– I jaki zabawny!
Miła starsza pani pojawiła się ponownie z ich zamówieniem, więc oboje powściągnęli na moment jadowite języki i powstrzymali się od wzajemnych docinków. Yen z rozkoszą zaciągnęła się aromatem gorącej czekolady, której nie piła od wieków. Snape również wyglądał na całkiem zadowolonego, oczywiście w miarę swoich możliwości.
Spokojne, wielce cywilizowane i pokojowe siorbanie czekolady trwało długo. Bardzo długo. Ale gdy wspólny orgazm podniebienny zaczął się przedłużać, Severus poczuł, że musi stanąć na wysokości zadania i jak najszybciej coś zepsuć. Jak zwykle. Z niewinną miną położył na stoliku gazetę. Zdjęcia się nie poruszały, więc musiała być mugolska.
– Niedawno zupełnym przypadkiem dotarłem do ciekawych informacji – odezwał się konwersacyjnym tonem, elegancko ocierając usta serwetką. – Twoja oficjalna niemagiczna biografia...
Yen z wrażenia zakrztusiła się czekoladą. Severus musiał przerwać swój podstępny wywód, jeżeli chciał mieć komu go wygłaszać, i poświęcić moment na ratowanie zszokowanej kobiety.
– Powiedz, że tego nie czytałeś – wycharczała, ledwie łapiąc oddech.
– A i owszem. Zdaje się, że zrobiłaś ze mnie... psychopatycznego seryjnego mordercę skazanego na dożywocie. Brakowało jedynie informacji, że przez ostatnie dwadzieścia lat trzymałem cię w piwnicy.
Yenlla zachichotała.
– Cóż, to tak samo dobra historia, jak każda inna.
– Zgłaszam wątpliwość. Za to, jak rozumiem, w tej wersji twój nowy mąż – powiedział to takim tonem, jakby zaliczyła ich co najmniej trzydziestu i dlatego powoli zaczynali mu się mylić – jest... – zawiesił dramatycznie głos dla lepszego efektu, udając, że szuka tej informacji w gazecie, choć niewątpliwie miał ją już na stałe wydrukowaną gotykiem po drugiej stronie czaszki. – Ach, tak: poczytnym pisarzem fantasy specjalizującym się w powieściach o wilkołakach – zacytował idealnie modulowanym głosem.
– Snape – warknęła ostrzegawczo.
– Ależ ja zwyczajnie podziwiam pomysłowość. Poza tym nadal zastanawiam się, jak to się stało, że ze wszystkich ludzi na świecie...
– To przestań! – przerwała mu nazbyt agresywnie Yen. – Nie życzę sobie ani słowa więcej o Lup... O Remusie! – poprawiła się natychmiast, ale nawet nie liczyła, że przeoczył to nieszczęsne przejęzyczenie.
Mówiła o swoim mężu, używając nazwiska... Chyba nie mogło być gorzej! Severus wpatrywał się w nią, unosząc znacząco brew, ale niczego nie skomentował. Najwidoczniej wyczuł, że przy jej wybuchowym charakterze posunąłby się wtedy o krok za daleko.
– Wszystko jedno – wycofał się, a potem nagle zmienił temat. – Czy z tym tancerzem to prawda?
Pani Lupin ponownie się zakrztusiła. Rzuciła mu spłoszone spojrzenie, po czym otworzyła i zamknęła usta, jakby nie mogła się zdecydować, co odpowiedzieć. Nie miała pojęcia, jak z tego wybrnąć. Najpierw Remus, teraz to. Czy on się dzisiaj na nią uwziął?
– Na litość, Sever, musisz przestać czytać plotkarskie czasopisma. Natychmiast.
Mistrz eliksirów nie dał się zbić z tropu.
– Czy on naprawdę cię... Czy dlatego wypadłaś wtedy z teatru, jakby... – Nie miał pojęcia, jak to ująć, aby znowu nie dostała szału. Nie był przyzwyczajony do podobnych rozmów. Ani tym bardziej do panowania nad językiem. Naprawdę się starał.
– Czy musimy teraz o tym mówić? – rzuciła nerwowo Yen. Ręce jej drżały i znowu unikała patrzenia mu w oczy. – Sprawa został załatwiona dawno temu i nigdy nie chciałam tego rozgłaszać, ale ktoś najwyraźniej uznał, że to znakomita promocja sztuki tuż przed premierą.
Aluzja do pechowej nocy nieco wytrąciła panią Lupin z równowagi. Z drugiej strony, gdyby nie tamten wypadek, nie wpadliby na siebie i to dziwne coś, co się między nimi działo (cokolwiek to było), nigdy by się nie zdarzyło.
– Dlaczego nie powiedziałaś mi o tym od razu? – podjął Snape ostrożnie, starając się jej nie spłoszyć.
– A po co? – prychnęła. – Jakie to ma w ogóle znaczenie?
– Na pewno mógłbym rozwiązać ten problem szybko i skutecznie. I nadal mogę to zrobić, wystarczy, że powiesz słowo. Mógłbym...
Yen odwróciła się do niego gwałtownie i przyszpiliła wściekłym spojrzeniem zmrużonych oczu.
– Nie, nie mógłbyś. Skończ z tymi idiotycznymi insynuacjami!
Mistrz eliksirów nie potraktował jej oburzenia poważnie. Przeciwnie, przeciągnął się leniwie i powiedział lekkim i niezobowiązującym tonem:
– Dawno nie ćwiczyłem klątw, nie chciałbym wyjść z wprawy.
– Ani mi się waż! Jesteś Śmierciojadem z wyrokiem.
– Oczyszczonym z zarzutów – przypomniał.
Popełnił błąd. Żartowanie z tej sprawy nie było najlepszym pomysłem. Wypadek z tancerzem leżał Yen na sumieniu od samego początku, jednak profesor Snape nie mógł o tym wiedzieć. Kobieta spurpurowiała na twarzy, a jej oczy ciskały błyskawice.
– Mam tego dosyć. Muszę iść.
Gwałtownie podniosła się z miejsca, kołysząc całym stolikiem i powiewając licznymi warstwami szerokiej spódnicy. Odwróciła się na pięcie i bez pożegnania ruszyła do wyjścia. Severus ze swoim zwykłym refleksem ocalił zastawę przed upadkiem, a potem podążył za nią. Impulsywnie chwycił ją za rękę i przytrzymał.
– Stój!
– Nie! – krzyknęła nieco histerycznie. – Nie będę tu siedzieć i słuchać kretyńskich samczych wynurzeń. Co to za żałosne teksty i skąd ta nagła troska o mnie, Snape? – zapytała, zadzierając wojowniczo głowę.
Mistrz eliksirów przekalkulował swoje szanse, a ponieważ nie wyglądały zbyt różowo, zrobił coś absolutnie nieoczekiwanego.
– Przepraszam – powiedział cicho.
Yen w jednej chwili opadła szczęka. Zamrugała gwałtownie oczami, po czym wpatrzyła się w niego tępo, jakby widziała go pierwszy raz w życiu. Chyba nigdy do tej pory nie słyszała z jego ust tego słowa. Wątpiła, czy je w ogóle zna.
– Nie chciałem cię zezłościć – ciągnął spokojnym głosem, który nijak jej do niego nie pasował. Może nie był dziś w formie albo wyjątkowo źle się czuł. – Zastanawiam się tylko, dlaczego nic nie powiedziałaś. Widziałem cię wtedy i nie wyglądało to dobrze. Pamiętam, ile wlałaś w siebie alkoholu.
Biedna szelma kompletnie straciła impet, gdy jej o tym przypomniał. Cała skuliła się w sobie i dłonie znowu zaczęły jej się trząść. Przypominała małą zagubioną dziewczynkę. Bez oporów pozwoliła się odprowadzić z powrotem do stolika.
– I właśnie tego wtedy potrzebowałam. Wódki – wyjaśniła. – A nie niespodziewanej inwazji Śmierciożerców. W teatrze zadbali, aby następny tancerz na pewno był odmiennej orientacji, więc problem rozwiązał się sam. Świetnie się dogadujemy. Doceniam to, co powiedziałeś, tak samo jak ofertę pomocy, ale nie potrzebuję jej. Zabawa w mojego obrońcę to nie twój obowiązek. Już nie.
Przez chwilę w napięciu mierzyli się wzrokiem. Yenlla była pewna, że Snape jak zwykle wybuchnie gniewem i zacznie na nią krzyczeć, ale nic takiego się nie stało. Uśmiechnął się do niej kwaśno i koślawo.
– Yen, słońce dni moich, ja tylko żartowałem. Szalona krucjata w obronie twojej czci i honoru byłaby naprawdę ostatnią rzeczą, na jaką miałbym ochotę.
To już brzmiało zdecydowanie bardziej jak dawny mistrz eliksirów i Yen chętnie przyjęła podobne wyjaśnienie do wiadomości. Skinęła mu głową i nieco się rozluźniła.
– Czy teraz mógłbym w spokoju dopić czekoladę? Zaczyna stygnąć – odezwał się marudnie i wszystko znów było po staremu.
***
Yen wbiegła do domu radosna i roztańczona, nucąc coś pod nosem i rozrzucając po przedpokoju szal, ciemne okulary, buty... W zasadzie wszystkie drobne rzeczy, które miała przy sobie. Błyskotka i różowy pers śledzili ją nieprzychylnym wzrokiem – każde z innego powodu.
– Yenka, to ty? – Remus uniósł głowę znad papierów i ogarnął salon zmęczonym wzrokiem. Westchnął. – Gdzie byłaś tyle czasu? Przegapiłaś obiad, wiesz? Chyba nie gniewasz się, że zjadłem bez ciebie? – zapytał na koniec, ale nie uzyskał odpowiedzi. – Yenka?! – zawołał.
Usłyszał, jak jego żona ze śpiewem wbiega na górę, przeskakując po dwa stopnie naraz. Do salonu nawet nie zajrzała. Nie zainteresowała się obiadem. Na niego też zupełnie nie zwróciła uwagi. Remus zamrugał ze zdziwieniem.
Piękna Yen wbiegła na piętro, do pistacjowego salonu. Spóźniła się trochę, bo musiała odpokutować w teatrze bardzo długie drugie śniadanie, na które zniknęła. A potem jeszcze Marisol w nieskończoność zwracała jej głowę. Grr, co za irytująca dziewczyna!
Mała sówka czekała na nią na parapecie.
Jutro o tej samej porze?
– Ojej – szepnęła do siebie Yenlla, siadając przy sekretarzyku i mocząc pióro w kałamarzu. – Ojejku jejku jej!
***
– Czy myślisz, że ta spódnica mnie pogrubia? – pytała raz za razem Rosmerta, która oglądała się uważnie w każdej mijanej witrynie.
Kitty, nadal szczupła i wiotka mimo dwóch porodów, przewróciła oczami w cichej udręce.
– Trzeba było założyć szatę, nie miałabyś problemów.
– Szatę? Nikt tego już nie nosi!
– Cóż, skoro chciałaś koniecznie wyglądać jak Yenka, to czyja to wina? – rzuciła brutalnie nieznośna Krukonka.
Ros wykrzywiła się do niej i przejrzała w kolejnej sklepowej szybie. Fakt, powiewne kwieciste sukienki nie do końca jej pasowały. Nie chodziło nawet o figurę, na którą nie musiała specjalnie narzekać, ale całokształt prezentował się... Jakoś nie tak.
– Już? Skończyłaś? – poganiała ją Kitty, stukając znacząco w zegarek. – Nie mam całego dnia. W przeciwieństwie do ciebie, muszę po przerwie na kawę wrócić do pracy.
Teraz to Rosmerta posłała jej pełen wyższości uśmiech. Ona, kobieta z własnym biznesem, była panią swojego czasu. Kitty znowu poprosiła niebiosa o zmiłowanie i pociągnęła ją za sobą, zmuszając do dynamicznego marszu. Rzecz niezbyt łatwa na wysokich obcasach. Doświadczona matka Johnson de domo Silverwand dobrze o tym wiedziała i dlatego na co dzień wybierała trampki. Nie każdy jest Yenllą, która urodziła się w szpilkach.
Przyjaciółki postanowiły odwiedzić Yen, która ostatnio nie miała dla nich zbyt wiele czasu. Niespodziewanie nadszedł ciepły czerwiec i kolejna wielka premiera zbliżała się wielkimi krokami. Spektakl i tak od początku prześladował pech, więc nic dziwnego, że teraz aktoreczka całe dnie spędzała na próbach, podczas których reżyser tytanicznym wysiłkiem starał się skleić to wszystko w sensowną całość. Nawet leniwa i sprytna z natury Yenka nie mogła bez przerwy wyrywać się na ich kawowy rytuał. Rozumiały to naturalnie, ale szelma była jak narkotyk – odstawka okazywała się bolesna. Dlatego tego dnia postanowiły zrobić jej niespodziankę i wyciągnąć z teatru – choćby siłą i na chwilkę. Nikt nie powinien się tak przepracowywać, istniały jakieś granice, na Merlina!
Kitty i Ros wpadły do atelier teatru pogodzone i w o wiele lepszych humorach. Perspektywa szalonej przerwy z Yen działała na nie kojąco. Pracujący w teatrze chłopak na posyłki natychmiast je rozpoznał i w mig znalazł się obok.
– Zawołasz panią Gwiazdę? – poprosiła nieco jadowicie Kitty, a w jej głosie wręcz dało się usłyszeć tę wielką literę.
Tim bezradnie wzruszył ramionami.
– Nie ma jej.
– To znaczy, że nadal jest na próbie?
– Nie, wyszła na przerwę. Jak zwykle.
– Co to znaczy „jak zwykle"?
– No... – zaciął się nerwowo chłopak, mając poważne obawy, że właśnie chlapnął niewłaściwą informację niewłaściwym osobom. – Codziennie wychodzi z paniami na drugie śniadanie, prawda?
Kobiety spojrzały po sobie niepewnie. Od dwóch tygodni rzadko kiedy widywały Yen, a jeżeli już, to wyłącznie wieczorami. Była przecież taka zajęta, tak bardzo zapracowana...
– Gówno prawda – mruknęła pod nosem Rosmerta.
***
Młoda dziewczyna za kontuarem oczami okrągłymi jak spodki przyglądała się tej dziwnej parze. O ile stojąca przed nią kobieta była absurdalnie śliczna – w ten nierealny, okładkowy wręcz sposób – o tyle facet... On zdecydowanie wyglądał jak głodny wampir. To doprawdy cud, że nie spłonął w promieniach jaskrawego, czerwcowego słońca.
– Muszę przyznać, że nie do końca rozumiem ideę spaceru z kawą – pożalił się Severus, patrząc nieufnie na styropianowy kubek, który Yen wcisnęła mu właśnie w dłoń.
Szelma nie uznała za stosowne odpowiedzieć, uśmiechnęła się za to do nieco oszołomionej baristki, dla której widok mistrza eliksirów – mimo maskującego mugolskiego ubrania – musiał zapewne stanowić przeżycie samo w sobie. Snape nigdy zbyt dobrze nie wtapiał się w tłum. Miał na to zdecydowanie zbyt ekspansywną nietoperzowatą osobowość. Gdy uniósł pytająco brew, odruchowo reagując na jej nachalne gapienie się, biedna dziewczyna dosłownie zadrżała i wpadła na ekspres do kawy.
Yen przewróciła oczami, chwyciła go pod ramię i pociągnęła do wyjścia.
– Wyjaśnij mi, proszę, dlaczego nie możemy po prostu usiąść i spokojnie wypić kawy – skarżył się w dalszym ciągu.
– Sam chciałeś żyć nowocześnie.
– Być może, ale jednak w granicach rozsądku.
– Oj, przymknij się, Sever! – Wybuchła śmiechem na widok jego skrzywionej miny. – Wszyscy tak robią! Ciesz się chwilą, wdychaj tlen i nie strasz ludzi, dobra?
– Obawiam się, że to nie do końca ode mnie zależy – stwierdził z niespotykaną dozą autoironii, nadal z zainteresowaniem wpatrując się w kubek z kawą, jakby ten miał mu lada chwila wybuchnąć w twarz.
– Jeżeli zaczniesz go obwąchiwać, udam, że cię nie znam i pójdę przed siebie – ostrzegła lojalnie Yen. Mimo groźby oczy błyszczały jej radośnie, a wielki kok chwiał się na głowie, gdy próbowała opanować kolejny napad głupawki.
Tego dnia miała na sobie... naprawdę krótkie czarne szorty. I kolejną koszulkę fundacji Lupina, przedstawiającą sylwetkę samotnego wilka wyjącego na tle pełni księżyca. Gdy Severus zobaczył swoją byłą żonę, omal się nie przewrócił. A później przez cały czas walczył z zupełnie naturalnym, jego zdaniem, odruchem, aby czymś ją okryć... Najlepiej długą czarną peleryną. Yenlla rzuciła się w tę swoją nowoczesność na całego, bez dwóch zdań, a konserwatywny mistrz eliksirów nawet i za sto lat nie zdołałby jej mentalnie dogonić.
– To gdzie chcesz iść? Może do parku? – zaproponowała. – Wydaje mi się, że to bezpieczny teren.
– Żadnych paparazzi?
– Dużo zakamarków, gdzie można cię schować, aby nie wzbudzać powszechnej paniki wśród mugoli – odparowała bystro.
– Niech ci będzie.
Yen chwyciła go pod ramię, roześmiana i bardzo z siebie zadowolona. Była ciepła, miękka i pachniała jego perfumami. Od pewnego czasu praktycznie nie używała innych, co zauważył nie bez satysfakcji.
Dzień był piękny i pogodny. Słońce świeciło oślepiająco, znerwicowany tłum mugoli gnał w swoich nieciekawych sprawach, a dwójka anonimowych i świetnie (przynajmniej w jednym wypadku) zakamuflowanych czarodziejów cieszyła się swoim towarzystwem i kolejnymi wagarami z dala od ciekawskich oczu. Osiągnęli stan niemal perfekcyjny.
***
Po wielu tygodniach oczekiwania pojedyncze miejsce na Narzeczoną dla czarnoksiężnika w końcu się zwolniło i Snape skwapliwie z niego skorzystał. Spektakl miał się odbyć siedemnastego czerwca, a zatem już za kilka dni, w noc pełni księżyca. Trudno byłoby trafić lepszą, bardziej znaczącą datę... Przez chwilę nawet zastanawiał się, czy nie powinien pochwalić się swoim sukcesem Yenlli, ale jednak zrezygnował. Szelma mogłaby znaleźć sposób, aby odwołać przedstawienie tylko ze względu na niego. Nie zamierzał dać jej szansy. Chciał koniecznie zobaczyć ten swój błyskotliwy portret sceniczny, aby później móc w spokoju obmyślać zemstę.
Bilet postarał się odebrać z kasy w takim terminie, aby na pewno nie wpaść przy okazji na Yen – nawet ona musiała kiedyś pracować i brać udział w próbach, na Salazara! Przecież nie wychodziła na scenę prosto z ulicy. Wpadł, zapłacił, a z trudem uzyskany bilet ukrył bezpiecznie w kieszeni szaty, którą nosił wyłącznie w godzinach pracy, w ramach swoistej demonstracji światopoglądu i klasowej przynależności. Praktycznie wychodził już z teatru, gdy coś go zatrzymało. A raczej ktoś.
– Och, kogo moje oczy widzą! – odezwał się niski i matowy kobiecy głos.
Severus odwrócił się i zobaczył kopię szelmy. No dobrze, może „kopia" to nie było odpowiednie określenie, bo dwie aktorki jednak nieco się różniły. Mary, Marisa, czy jak jej tam, była wyższa, miała o wiele ostrzejsze rysy twarzy oraz zielone oczy, którego to koloru, jak wiadomo, mistrz eliksirów serdecznie nie znosił z powodu Pottera juniora. Poza tym, o ile Yen miała zwyczajnie bogatą osobowość i gorący temperament, ta tutaj wyglądała na prawdziwą wiedźmę. Stała oparta o kontuar przy kasie i śledziła go wzrokiem, z którego bynajmniej nie wyzierała zniewalająca inteligencja, raczej czysty suczyzm.
– Właśnie wychodziłem – zbył ją.
– Ach, tak? Ja też – powiedziała miękko i zalotnie, ruszając w jego stronę. Powiewała włosami, kołysała biodrami i stukała obcasami zupełnie jak oryginał, na którym się widocznie wzorowała. – Czyż to nie wspaniały zbieg okoliczności?
Snape zmierzył ją zimnym wzrokiem, który jasno dawał do zrozumienia, że ta konkretna okoliczność nie mieści się w jego definicji wspaniałości. Kompletny brak reakcji ze strony mężczyzny chyba nie był po jej myśli, bo zmarszczyła lekko nos, ale ponieważ nie był ani tak zgrabny, ani uroczo zadarty jak u Yen, jakoś nie poruszyło to profesora Snape'a.
– Może wykorzystasz okazję i zaprosisz mnie na drinka? – spróbowała znowu kobieta, chyba już nieco rozpaczliwie. Na pewno zabrzmiało to nachalnie i raczej skutecznie odstraszyłoby większość przedstawicieli samczego rodu. Mary Lou jeszcze wiele musiała się nauczyć.
Hm, Severus na pewno nie spodziewał się podobnego zaproszenia, dlatego wreszcie poświęcił jej nieco uwagi. Zadowolona z siebie Martha (Marigold?) posłała mu tryumfalno-uwodzicielski uśmiech i stanęła przy nim, wdzięcząc się na sposób mniej więcej yenllowy, lecz mniej swobodny.
– To jak? – naciskała namolnie. – Jesteś wolnym, samotnym i otwartym na nowe znajomości mężczyzną, Severusie? Pytałam wprawdzie o to Yen, ale tylko się nabzdyczyła i nie raczyła odpowiedzieć.
Ta przypadkowa informacja zdecydowanie bardziej zainteresowała mistrza eliksirów niż cały ten niezgrabny flirt. Czy Yen naprawdę zareagowała nerwowo i spławiła swoją nową przyjaciółkę? Ciekawe, dlaczego to zrobiła... Wydawałoby się, że ich historia jest raczej powszechnie znana i szelma nie powinna mieć żadnych oporów przed rozgłaszaniem jej wszem wobec, jednak... No tak, wszak wcale tego nie zrobiła.
Tak, to było bardzo, bardzo interesujące...
– Ty też unikasz odpowiedzi – zarzuciła mu nagle aktorka, gdy cisza nieco się przedłużała. – Przyszedłeś do niej, prawda?
Snape nieoczekiwanie poczuł niepokój. Nikt nie powinien się dowiedzieć, że był w teatrze – i to przynajmniej z dwóch powodów. Jednym z nich były plotki, na które Yen nagle – dopiero po tylu latach – zdawała się mieć ostrą alergię. Po drugie – błyskawicznie domyśliłaby się, co tutaj robił i Narzeczona dla czarnoksiężnika najpewniej w dwadzieścia cztery godziny na zawsze zniknęłaby z afiszy.
– Czy wy nadal...? – indagowała jeszcze bardziej upiorna wersja szelmy.
Ach, nie było dobrze. Potrzebował sprytnego planu, aby jak najszybciej odwrócić uwagę Marylin. Jeżeli faktycznie ta Madeleine była aż tak podobna do Yenlli, jakby chciała, idealne rozwiązanie pojawiło się w jego głowie samo, niemal bez udziału myśli.
Mistrz eliksirów zaśmiał się na tyle teatralnie, na ile potrafił.
– Z panią Lupin? – podkreślił. – Bynajmniej. – Wydawał się szczerze ubawiony tym pomysłem. – Aczkolwiek jest pewna inna aktorka, która bardzo mnie intryguje i chętnie widywałbym ją częściej na scenie – powiedział swoim najlepszym satynowym tonem Snape, po czym posłał jej przenikliwe spojrzenie i pokazał świeżo nabyty bilet w taki sposób, aby na pewno nie dostrzegła tytułu, ale mogła sobie o nim pofantazjować. – Dlatego byłoby miło, gdyby nikt, a zwłaszcza jedna konkretna pani Nikt, nie dowiedział się o mojej dzisiejszej wizycie tutaj. A co do reszty... Dziś jestem naprawdę zajęty, ale możemy przedyskutować to innym razem.
Marisol – tak, chyba właśnie tak się nazywała – uśmiechnęła się, a potem odprowadzała go wzrokiem, dopóki nie zniknął po drugiej stronie ulicy, wyraźnie czuł to ogniste spojrzenie na plecach.
Cóż, zdecydowanie był to ciekawy rozwój wypadków. Sam by lepszego nie wymyślił.
***
Rosmerta była absolutnie ostatnią osobą, której odwiedzin Remus spodziewałby się w swoim gabinecie w ministerstwie. A jednak gdy tego dnia ktoś zapukał do jego drzwi, była to właśnie przyjaciółka żony.
– Cześć, Ros. Co się stało? Coś z Yen? – zaniepokoił się natychmiast, bo co innego mogłoby ją do niego sprowadzić.
– Tak... A raczej nie. Nie wiem. Nie widziałam jej dzisiaj.
– Cóż, wyszła bardzo wcześnie. Ostatnio zdarza jej się to coraz częściej – odpowiedział Lupin tym smutnym tonem, który sugerował, że sam również nie widuje jej zbyt często.
– Właśnie w tej sprawie przyszłam. Możemy chwilkę porozmawiać?
Remus zaprosił ją do środka, usadził i zaproponował herbatę. Ros pokręciła głową. Wyglądała na zdenerwowaną i jeszcze bardziej skrępowaną niż zwykle. Wciąż wyłamywała palce, jakby nie potrafiła znaleźć dobrego ułożenia dla niespokojnych rąk.
– Zamieniam się w słuch – zachęcił ją subtelnie.
– Może jednak nie powinnam tu przychodzić? – spanikowała i nagle zmieniła zdanie. – Może źle robię? Yen się wścieknie, jeżeli się dowie. Nie mów jej, proszę!
– Teraz już musisz mi opowiedzieć, o co chodzi. Niepokoisz mnie, Ros.
– Tak, oczywiście, ale... Może się pomyliłam? Może to naprawdę nic takiego? To tylko takie przeczucie... Ja... – nieszczęsna przyjaciółka plątała się w swojej szlachetnej misji. – Nie masz wrażenia, że Yenka od pewnego czasu dziwnie się zachowuje?
Ramus wzruszył ramionami, choć w tej samej chwili poczuł lodowaty dreszcz na plecach.
– Zbliża się premiera, więc nic dziwnego, że Yen bardzo się stresuje. Zależy jej przecież, żeby wypaść jak najlepiej i... – zaczął usprawiedliwiać żonę, kiedy poczuł na sobie palący wzrok Rosmerty. – Ale ty uważasz, że to nie jest prawdziwy powód – domyślił się.
– Rem! – jęknęła niemal błagalnie. – Wiem, że jesteś teraz zapracowanym człowiekiem i masz mnóstwo spraw na głowie, ale błagam, poświęć jej trochę więcej czasu i uwagi.
– Co masz na myśli?
– Yen jest wrażliwa i kapryśna, a chwilami niezwykle wręcz samolubna. Musi czuć, że jest adorowana, bo inaczej... – urwała, wzdychając ciężko.
– Bo inaczej...? – ponaglił ją.
Madame Rosmerta siedziała przed nim blada i zrozpaczona. Na jej twarzy malowało się wewnętrzne rozdarcie. Bał się, że lata moment zemdleje.
– Chyba widziałam ich razem – wyznała z ciężkim sercem. Czuła się najgorszą zdrajczynią, lecz przekonywała samą siebie, że robi to w dobrej wierze. – Naturalnie, mogłam się pomylić – wycofała się niemal od razu. – To było z daleka, a ja byłam zamyślona i w ogóle to nie był dobry dzień. Mogło mi się tylko zdawać, że widziałam...
– Yen i Severusa – odgadł bezbłędnie Lupin.
Rosmerta miała już praktycznie łzy w oczach, ale gorliwie przytaknęła.
– Chyba – dodała asekuracyjnie.
Z twarzy Remusa trudno było cokolwiek odczytać, jednak sam fakt, że tak szybko odgadł, co chciała mu powiedzieć, musiał coś znaczyć. Ros obserwowała go, obgryzając nerwowo paznokcie.
– Yenlla uprzedziła mnie, że próbują... dojść do porozumienia – odezwał się w końcu z rezerwą.
Rosmerta wpatrywała się w niego z niedowierzaniem. Czyżby naprawdę był tak naiwny? Tak kochany, ufny i uczciwy, że ani przez chwilę nie pomyślał... Musiała im pomóc. Yenka zasługiwała na kogoś takiego, a nie... Och, co za koszmar! Sytuacja bez wyjścia.
– Rem... – zaczęła znowu.
– Czy myślisz, że istnieje niebezpieczeństwo? – zapytał jednocześnie.
– Nie. Na pewno nie. Oby nie... – spróbowała go uspokoić, ale pod koniec zupełnie straciła przekonanie. – Na pewno nie z jej strony – zdecydowała się wreszcie. – Yenka nigdy nie zrobiłaby czegoś takiego, ale on...
Przyglądali się sobie w milczeniu, myśląc intensywnie o mrocznym mistrzu eliksirów.
– To taki zły człowiek! – wyrzuciła z siebie ze złością Ros. – Może sobie być bohaterem, ale i tak... Jeżeli tylko będzie miał okazję, na pewno spróbuje namieszać jej w głowie. Nie dlatego, że chciałby ją odzyskać, o nie! Zrobi to z czystej złośliwości! Zemści się, że Yen była na tyle bezczelna, aby ułożyć sobie życie na nowo. Snape to psychopata, nie zniesie, że jest szczęśliwa. A Yenka... Yenka tak łatwo się nudzi i potrafi być tak bardzo nieodpowiedzialna! On umie nią manipulować, widziałam to wiele razy.
Lupin pochylił głowę, rozmasowując w zamyśleniu nasadę nosa. Nie były to wiadomości, których miałby ochotę słuchać. Wręcz przeciwnie, wolałby usłyszeć cokolwiek innego niż to. Choć bardzo starał się od początku spychać wszelkie podejrzenia na samo dno świadomości, właściwie niczego innego się nie spodziewał. Odkąd Snape wrócił, niepokój i ból narastały w nim stopniowo, niezależnie od tego, jak bardzo starał się je ignorować.
– Co proponujesz? – zapytał po chwili.
– Proszę tylko, abyś się nią zajął. Błagam. Nie możemy pozostawić niczego ślepemu losowi. Nie chcę, aby znów ją skrzywdził, aby znowu wszystko popsuł.
Rosmerta kompletnie się rozkleiła. Ramiona jej się trzęsły, a łzy spływały po nosie. Remus nie podnosił spuszczonej ponuro głowy. Czuł się pokonany.
– Do pełni zostały tylko trzy dni, a ja pilnie muszę coś dokończyć, zanim... Sama wiesz. Kolejne dni wypadną mi z życiorysu – powiedział cicho. W tej chwili nienawidził swojej przypadłości bardziej niż kiedykolwiek wcześniej. – Ale kiedy wrócę... Obiecuję, że zajmę się wszystkim. Naprawię to i zadbam o Yen, masz moje słowo. Czy mogę liczyć na twoją pomoc?
– Oczywiście – chlipnęła Rosmerta. – Zawsze.
***
Yenlla wybuchła śmiechem, odrzucając do tyłu rude włosy i dla równowagi chwytając się jego ramienia. Wyglądała zabawnie z wąsami z gorącej czekolady, o których nie zamierzał jej na razie mówić. Siedzieli po raz kolejny w tej samej czekoladziarni, ale tym razem zrezygnowali ze stolika i zaanektowali wygodną kanapę w kącie. Z każdym kolejnym spotkaniem sukcesywnie skracali dystans, chociaż oboje udawali, że tego nie zauważają. A może naprawdę niczego nie widzieli, skoro zwykle byli zbyt zajęci wpatrywaniem się w siebie nawzajem...
– Marisol? Naprawdę?! – chichotała szelma, choć gdzieś w głębi duszy poczuła dziwny i bolesny skurcz. Jakoś nie pomyślała, że Severus mógłby kogoś sobie znaleźć. W dodatku akurat Marisol? To byłoby dla niej zaiste nieprzyjemne. – Gdzie cię dopadła? Tak zwyczajnie, na środku ulicy?
Mistrz eliksirów oszczędnie potaknął głową, zachowując dla siebie niewygodne szczegóły tamtego spotkania. Nie planował jej o tym mówić, zwyczajnie samo mu się wymsknęło. Yen po prostu tak na niego działała. A skoro dotąd nie dowiedziała się o biletach, był zmuszony oddać sprawiedliwość drugiej aktorce – potrafiła trzymać język za zębami.
– Ta dziewczyna chyba zupełnie nie ma do siebie szacunku! Nie mówiąc już o jakiejkolwiek ogładzie – orzekła natychmiast niezaprzeczalna miss zrównoważenia i dobrego smaku. – Żeby tak rzucać się na obcego faceta, phi! Ale co jej odpowiedziałeś? Zgodziłeś się? – zapytała niby lekko i żartobliwie, a jednak wpatrywała się w niego uważnie, niecierpliwie przygryzając usta.
– Oczywiście, jak mógłbym się nie skusić? – rzucił sarkastycznie.
– Oj, przestań! – Yen trąciła go w ramię, nagle znajdując się jeszcze bliżej. Najwyraźniej pełen pogardy ton dostatecznie ją uspokoił. – Nigdy bym nie pomyślała, że jesteś w typie Marisol.
– To praktycznie twoja kopia, więc chyba nie ma w tym nic dziwnego.
– Ha! Jaka znowu kopia? Nie jesteśmy aż tak podobne. Poza tym, skąd pomysł, że jesteś w MOIM typie? – podchwyciła zaraz figlarnie.
– Przez lata otrzymałem kilka wyraźnych wskazówek.
– Ach, tak? Nie przypominam sobie.
– A ja pamiętam bardzo dobrze. Wszystko.
Yenlla wstrzymała oddech, gdy pochylił się nad nią z tym swoim firmowym, krzywym uśmieszkiem. Znaleźli się blisko, zdecydowanie zbyt blisko siebie, już niemal stykali się nosami. Biedna pani Lupin poczuła znajome drżenie, którego zdecydowanie nie czuła już od dawna. Utonęła w jego hipnotyzujących czarnych oczach, które zdawały się prześwietlać ją na wylot, sięgając do tych niegrzecznych myśli, które nocami nawiedzały ją coraz częściej – i nie było w nich miejsca ani dla Marisol, ani tym bardziej dla Remusa. Serce zabiło jej gwałtownie i... niecierpliwie. Wiedziała, że powinna to przerwać i natychmiast się odsunąć, ale nie była w stanie. Nie mogła się poruszyć, była jak sparaliżowana, zauroczona ponownie tym mrocznym spojrzeniem, które działało na nią lepiej niż Imperius. Przymknęła oczy, licząc, że to coś pomoże, ale było tylko gorzej. Snape zupełnie opacznie zinterpretował jej intencje. Już niemal czuła jego oddech na swoich ustach, a w nim mieszaninę czekolady i papierosów. Tak niewiele brakowało... I co by się właściwie stało, gdyby...
„Oj", pomyślała. „Oj, nie, nie, nie! Roweno, czuwaj nade mną".
Oskoczyła od niego dosłownie w ostatniej sekundzie, wyciągając przed siebie zegarek na łańcuszku niczym jakąś wymyślną broń.
– Jak ten czas leci, muszę już iść – wydyszała, z trudem łapiąc powietrze. Na ostatnie kilka chwil zupełnie zapomniała o oddychaniu.
– Jak chcesz. – Severus wzruszył ramionami.
Odsunął się z jeszcze bardziej domyślnym uśmiechem, którego wprost nie znosiła. Na pewno WIEDZIAŁ. W końcu sam zabrnął w to równie głęboko jak ona. Sprawy nieoczekiwanie zaszły za daleko...
– Tak, muszę wracać na próbę. A ty? – zainteresowała się. – Nie powinieneś być gdzieś indziej?
– Nie, tu mi całkiem dobrze. Chociaż z drugiej strony... – nieoczekiwanie zawiesił głos, aby zdobyć jej uwagę. Zadziałało ze zwyczajową skutecznością.
– Tak? – zachęciła go Yen.
Zawahał się tylko na moment. Skoro zabrnął już tak daleko, to czy dalsze zachowywanie pozorów miało jakikolwiek sens? Na pewno nie po tym, co usłyszał od zazdrosnej Marisol.
– Chodź ze mną wieczorem na kolację – zaproponował niby mimochodem, jednak z jego twarzy łatwo dało się wyczytać pewne napięcie.
Yen oparła policzek na dłoni i przyglądała mu się z zainteresowaniem. Prawie na pewno rozważała w tej chwili wszystkie za i przeciw, w końcu teraz nie była już tak impulsywna. Mimo wszystko Severus do pewnego momentu był absolutnie przekonany, że się zgodzi. Jednak pani Lupin uśmiechnęła się do niego smutno i pokręciła głową.
– Nie – odpowiedziała wreszcie poważnie, lecz z odcieniem smutku w głosie. – To nie jest dobry pomysł.
– Dlaczego? Czym różni się jedna głupia kolacja od tego, co właśnie robimy?
– Sever, nie udawaj idioty. Dobrze wiesz, o co chodzi. To zupełnie coś innego. Do tej pory po prostu chodziliśmy razem na kawę, a kolacja to... to zupełnie, jakby... – urwała, bo nie była w stanie powiedzieć tego na głos.
– Jakby to coś znaczyło – dokończył za nią.
– Właśnie – westchnęła, patrząc na niego wielkimi chabrowymi oczami. Jasnymi i spokojnym, z których nie potrafił nic wyczytać.
Odmówiła. Tak zwyczajnie. Bez emocji, bez histerii, bez idiotycznych scen. Yenlla, która dawniej była wulkanem chaotycznych, trzpiotowatych porywów serca, w swojej nowej wersji zachowywała się nadspodziewanie dojrzale i rozważnie. Nigdy nie ryzykowała, niczego nie pozostawiała przypadkowi.
– Uważam, że twoja reakcja jest mocno przesadzona – stwierdził, aby powiedzieć cokolwiek. Cisza między nimi nagle zaczęła działać mu na nerwy.
– Nie, Sever, nie tym razem. Jeżeli zdążyłeś o tym zapomnieć, jestem mężatką. Istnieją pewne granice, na mądrą Rowenę. Nie mogę włóczyć się wieczorami z obcym facetem, mam swoje obowiązki – odpowiedziała żartobliwie, jednak Snape znał ją na tyle dobrze, aby wiedzieć, że nie do końca wierzy w to, co mówi.
– Jesteś pewna?
– Oczywiście.
– To jednorazowa oferta – zastrzegł.
– Jak zwykle – zaśmiała się. – Ale nie. Zdecydowanie nie – podkreśliła, nie pozostawiając nawet cienia wątpliwości. – Może Marisol się zgodzi? Słyszałam, że ma wolny wieczór – dodała słodko i ucieszyło ją, jak bardzo mistrz eliksirów skrzywił się na tę sugestię.
– Może jednak nie.
– Dziękuję za kolejne czekoladowe święto, ale teraz naprawdę muszę wracać – stwierdziła pani Lupin.
Sięgnęła po nieodłączne okulary, narzuciła na głowę szal, po czym szybko wstała. Pomachała mu na do widzenia i skierowała się do wyjścia.
Severus Snape spokojnie odprowadzał ją wzrokiem. Zastanawiał się, czy przejdzie nad jego propozycją do porządku dziennego, czy może tylko udawała i gdy zniknie mu z oczu, wpadnie w szał, a potem zacznie go unikać i ignorować sowy. Cóż, nie zmierzał się tym specjalnie martwić. Na pewno zobaczy ją jeszcze przynajmniej jeden raz.
Jutro, na scenie, podczas Narzeczonej dla czarnoksiężnika.
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro