24: Radosna nowina
I've missed you, you know that's true and I've retraced every scar
My head sings and the steel rings 'cause we've traveled, oh so farI chased you to embrace you like the sun chases the moonI burn you and you burn me but I know I'll see you soon
Goodbye old friend, farewell it seems
We'll dance again in my dreamsGoodbye old friend, farewell it seemsWe'll dance again in my dreams(THE DEVIL MAKES THREE: Goodbye old friend)
Magomedyk nie przypadł Yen do gustu. Wydawał się zbyt młody, niedoświadczony i niezbyt nią zainteresowany – podczas całej wizyty praktycznie się do niej nie odzywał! Pani Lupin również zachowywała taktyczne milczenie. Na nieliczne pytania o stan swojego zdrowia odpowiadała sucho i krótko, nie udzielając w zasadzie żadnych istotnych informacji. Z premedytacją również nie zabrała ze sobą męża. Zamierzała odbębnić to badanie tak jak wiele innych, po czym bezradnie wzruszyć ramionami: „No, nie da się. Co mam zrobić?". Sama wiedziała, że nikt nie jest w stanie powiedzieć jej nic nowego na temat współczulności. Ona sama była prawdopodobnie jedyną ekspertką w tej dziedzinie i przez tyle lat także do niczego nie doszła. Widać tak już musiało być.
Westchnęła ciężko, spoglądając na lekarza, który z uwagą przeglądał jakieś głupie świstki. Przeprowadził standardowe badania, a teraz analizował wyniki, dosłownie przed momentem dostarczone przez ponurą, skwaszoną asystentkę. Bardzo różniła się od sympatycznej pani Paddington... Trwało to w nieskończoność i Yen coraz bardziej się niecierpliwiła. Obiecała zajrzeć do Severa przed powrotem do domu, a powoli kończył jej się czas.
– A zatem, pani Lupin... – odezwał się w końcu magomedyk.
Natychmiast się wyprostowała, szykując a mężne przyjęcie złych wieści.
– Słucham, doktorze.
Zapatrzył się w notatki i postukał w niej piórem.
– Wyniki nie są najlepsze, a niektóre wskaźniki wręcz niepokojące. Zalecałbym przeprowadzenie szczegółowej analizy w specjalistycznym ośrodku, który...
– Niestety, to aktualnie nie wchodzi w rachubę – przerwała mu od raz. – Jestem niezwykle zajętą osobą.
Pokiwał ze zrozumieniem głową.
– Naturalnie. Biorąc pod uwagę okoliczności... – Spojrzał na nią przelotnie. – Tak, obawiam się, że trzeba będzie z tym nieco poczekać.
– Byłabym wdzięczna – poparła go Yen, która nie miała zamiaru więcej pokazywać się w jego gabinecie.
– Jeżeli zaś chodzi o inne dokuczliwe objawy, których charakter nakreślił mi pobieżnie pan Lupin, to uważam, że nie należy się nimi przesadnie martwić.
„Idiota", pomyślała Yenlla. „Kompletny kretyn. Jakie on ma pojęcie o czymkolwiek? Żadne!".
– W tym stanie są absolutnie zrozumiałe.
– Jakim stanie? – ocknęła się nagle.
– Pani stanie, pani Lupin.
Przewróciła oczami z irytacją, która kryła lęk.
– To znaczy?
Magomedyk odłożył na bok papiery i wstał. Okrążył biurko i zbliżył się do niej. Po raz pierwszy dostrzegła w jego oczach cień sympatii w połączeniu z lekkim zakłopotaniem. Nie spodobało jej się to i spodziewała się wszystkiego najgorszego. Lekarze zawsze stawali się nieco bardziej ludzcy, gdy mieli przekazać potworne wieści. Tymczasem Yen użerała się już ze współczulnością, trudnym odwykiem i całkiem nieźle rozwiniętą nerwicą. Zastanawiała się, co jeszcze postanowił dorzucić do tego zestawu wszechświat, aby uczynić jej życie przyjemniejszym...
– O co chodzi?
– Nie jestem wprawdzie ekspertem i zalecałbym dodatkową konsultację ze specjalistą z odpowiedniej dziedziny, jednak testy nie pozostawiają w tej materii wątpliwości.
– Doktorze – niemal warknęła, gdy tak przeciągał sprawę. – Proszę się nade mną nie znęcać. Co mi dolega?
– Nie nazwałbym tego dolegliwością. – Uśmiechnął się szeroko. – Spodziewa się pani dziecka, pani Lupin.
***
Profesor Snape nikogo nie uprzedził, że nie pojawi się na świątecznym przyjęciu. Poinformowani zawczasu ludzie mieli irytujący zwyczaj dopytywać, przekonywać czy w inny sposób mendzić. Pozwolił im myśleć, że przyjdzie, a nawet przyprowadzi ze sobą cały harem śpiewaczek operowych i tancerek egzotycznych. Tak było prościej. Z kolei po imprezie odpowiadał na wszystkie pytania wyniosłą miną i upartym milczeniem, dzięki którym mogli za niego wymyślać preferowane wykręty, wykazując się kreatywnością w tworzeniu najbardziej fantastycznych teorii. Szczęśliwie dla niego akurat tego samego wieczoru odbywała się jakaś idiotyczna premiera, nudny recital, a do tego jeszcze żałosny wernisaż pewnego tandeciarza, więc większość pracowników Świętego Munga widziała go właśnie na jednej z wymienionych imprez. Nikogo nie wyprowadzał z błędu.
Gdy ten obłęd minął, Severus musiał stanąć twarzą w twarz z przerażającą perspektywą wolnego całego tygodnia aż do końca roku. Zwykle w tym paskudnym okresie zaklepywał wszystkie dyżury, ale tym razem już wcześniej wziął urlop i nie mógł nie wykręcić. Spodziewał się, że w trakcie przerwy świątecznej będzie ogarniał kataklizm o imieniu Yen (i przygotowywał stosowną dokumentację dla sądu), lecz nie zdołał jej w porę zatrzymać. Pani Lupin wyjechała pławić się w romantycznych zimowych krajobrazach, a on został sam z nadwyżką wolnego czasu, z którym nie miał co robić.
Wigilia nie była jeszcze najgorsza – po prostu poszedł wcześniej spać i nie nastawił budzika, aby kolejny dzień zaczął się możliwie najpóźniej. Nic z tego nie wyszło bo jego organizm działał lepiej niż szwajcarski zegarek. Obudził się nawet wcześniej niż zwykle – świątecznie zirytowany i absolutnie apromienny.
Pierwszy dzień świąt nie dał się już tak łatwo zignorować. Nawet jeżeli pamiętał, aby pod żadnym pozorem nie włączać radia (nie żeby kiedykolwiek to robił, ostało się w jego mieszkaniu wyłącznie ze względu na Yenllę), święta i tak wdzierały się do wnętrza wraz z kolorowymi dodatkami świątecznymi prenumerowanych przez Severusa magazynów i kartkami z życzeniami. Nieważne, jak wrednym i mrocznym sukinsynem był przez całe życie, zawsze znalazł się ktoś chętny, by uszczęśliwić go bożonarodzeniowymi życzeniami. O dziwo, wiele przychodziło od uczniów, w czym profesor Snape dopatrywał się spisku lub czystej złośliwości. Był jeszcze Dumbledore, który nigdy nie darował swojemu byłemu mistrzowi eliksirów tej wymyślnej, kaligrafowanej tortury, kierowana wyuczoną uprzejmością (i może odrobiną serdeczności) Narcyza oraz nowy nabytek w postaci Luny Lovegood – własnoręcznie przez nią wykonana upiorna kartka wyśpiewywała kolędy jej własnym głosem w akompaniamencie (najwyraźniej) rytmicznie przyciskanych myszy i chrząszczy (bo Severus nie wyobrażał sobie żadnego instrumentu, który mógłby wydobywać z siebie podobne dźwięki).
Nie odpisał na ani jedną wiadomość. Nigdy tego nie robił i szczerze żałował, że natrętów to nie zniechęcało. Zignorował zaproszenie na herbatkę (a nawet całą świąteczną ucztę, jeżeli tylko miałby ochotę) do Hogwartu i na podwieczorek do Malfoy Manor. Tych zaproszeń nienawidził jeszcze bardziej niż kartek czy samych świąt. Czuł się trochę jak ubogi krewny, którego wszyscy upatrzyli sobie na swój doroczny dobry uczynek i drabinkę do nieba. Nie potrzebował litości. Świetnie czuł się sam ze sobą.
Yen nie przysłał świątecznej kartki ani nie odezwała się więcej. Widocznie uznała, że załatwiła sprawę nędznym świstkiem, który otrzymał jeszcze przed Bożym Narodzeniem.
Pierwszego dnia świąt Severus głównie czytał, drugiego też. A następnego cisnął książką przez pokój, skończyła w kominku. Po chwili namysłu podniósł ją troskliwie, oczyścił i odstawił na półkę. W pracowni zwarzył ważny eliksir – chyba samym spojrzeniem – więc do tej rozrywki również szybko stracił cierpliwość.
Miał wszystkiego dość. Potrzebował odmiany. Potrzebował powietrza.
Spacer na mroźnym wietrze nieco go orzeźwił, ale nie na długo. Uciekając z domu, zapomniał o jednym – oficjalnie Boże Narodzenie się skończyło, ale przerwa świąteczna bynajmniej nie. Na ulicach nadal roiło się od ludzi: włażących pod nogi, roześmianych rodzin z niezliczonymi bachorami, zakochanych par idiotów i grup przyjaciół spieszący gdzieś, żeby zmarnować czas w kretyński sposób. Mężowie, kochankowie, narzeczeni. Naiwni! Ilu z tych zadowolonych nie wiadomo z czego matołków nosiło rogi aż do samego nieba? Statystyka uczy, że przynajmniej... trzydzieści procent? Ha, jeżeli nie lepiej! Tak jak i Lupin, który zamiast oblać zdradziecką żonę smołą i posypać pierzem, zabrał ją na kolejny romantyczny wypad w góry.
Yen była najgorsza ze wszystkich. Powinna... Powinna wreszcie dostać za swoje. Severus z przyjemnością zobaczyłby, jak otrzymuje nauczkę. Zająłby miejsce w pierwszym rzędzie.
Pewnie właśnie dlatego parę minut później znalazł się na podmiejskiej uliczce obrośniętej szeregiem identycznych domków marzeń. Rezydencja, choć w zasadzie trudno było ją tak nazwać, Lupinów znajdowała się w samym środku, osłonięta przed mugolami nieco wyższym żywopłotem i bardziej imponującym ogrodem z wysokimi drzewkami owocowymi. Severus rzadko oglądał ten dom za dnia i od frontu, dlatego zdziwił się, jak bardzo jest nijaki i banalny. Nic w nim nie mówiło o Yen, za to wszystko o Lupinie. No, może z wyjątkiem dekoracji, bo cały domek tonął w powodzi kolorowych światełek, mimo że nikogo tam nie było.
Yenlla nie kłamała, naprawdę wyjechała z wilkołakiem i nawet zabrała ze sobą skrzaty. Co akurat nie dziwiło, bo ktoś musiał ich tam przez tydzień karmić. Z Błyskotką mogli tkwić w górach choćby rok, sami po godzinie padliby z głodu i... chaosu organizacyjnego.
Światełka rozwieszone wokół posiadłości Lupinów migały radośnie w zapadającym zmierzchu, jakby naigrywały się z samotnie tkwiącego za bramą Snape'a. Wyrzucony poza nawias zdarzeń mistrz eliksirów przypominał sobie ostatnie święta spędzona z Yen, która stoczyła z nim kolejną krwawą wojnę o choinkę. Nie ugiął się. Nigdy się nie uginał. Szelma była wściekła, wpadła w furię! Chyba nawet się spakowała i zagroziła, że zamieszka w teatrze. Lupin zapewne nie pogrywał z nią w ten sposób – założyłby na głowę wieniec z ostrokrzewu, gdyby tylko go o to poprosiła.
I teraz miała, co chciała. Jednego faceta na krótkiej smyczy, a drugiego samotnie marznącego pośród wirujących płatków śniegu.
– Ona ma cię w garści – powiedział mu Malfoy po pamiętnym wieczorze w dziwacznym lokalu. – Złapała cię i trzyma mocno pod pantoflem, i to od lat. Możesz się bronić, ale twój los został przesądzony dawno temu.
Lucjusz bywał irytująco przenikliwy po pewnej dawce substancji psychoaktywnych. Po prawdzie, Severus w tej chwili byłby gotowy z własnej woli owinąć się nie tylko ostrokrzewem, ale i lampkami, gdyby tylko miał pewność, że to coś pomoże.
Niestety, musiał czekać do stycznia.
***
Pierwsza dowiedziała się Błyskotka. Yen opowiedziała jej o wszystkim nad ranem, po nocy przepłakanej w łazience. Gdy tylko Remus zasnął, wymknęła się z sypialni i przesiedziała blisko sześć godzin na zimnej posadzce, patrząc w otchłań. W dłoni przez cały czas ściskała niepozorną fiolkę z porcją eliksiru, który mógł błyskawicznie rozwiązać jej problem. Nabyła specyfik na Nokturnie tuż po wyjściu od magomedyka. Wpatrywała się w czerwony płyn, lecz za każdym razem, gdy już niemal odkorkowywała buteleczkę, w ostatnim momencie zmieniała zdanie.
Nie mogła tego zrobić. Nie była w stanie.
O świcie wylała eliksir do ubikacji i poszła poszukać skrzatki.
– Dziecko, panienko? Naprawdę?! – zawołała Błyskotka drżącym ze wzruszenia głosem, skoro już minął pierwszy szok. – To... cudownie! Nigdy nie myślałam, że tego doczekam.
Kiedy jednak przyjrzała się uważniej wymizerowanej twarzy swojej pani, entuzjazm szybko opadł. Wkrótce potem zadała zakazane pytanie:
– Dziecko... Ale czyje?
Yen ponownie wybuchła niepohamowanym szlochem. Błyskotka głaskała ją po plecach i cierpliwie pocieszała. W tym samym czasie Yen uświadamiała sobie z całą mocą, w jakim znalazła się kłopocie. I wiedziała już, że do jego rozwiązania potrzebuje tylko jednego ze swoich mężczyzn.
Albo nawet żadnego z nich...
***
Skoro Severus nie pojawił się na świątecznej herbatce u Malfoyów, Draco odnalazł go w domu. Mistrz eliksirów nie zrobił na nim dobrego wrażenia. Wydawał się nieobecny duchem i wyjątkowo nieuważny.
„No tak, wiek jednak robi swoje", pomyślał bezczelnie młody Ślizgon.
– Cześć, wuju. Matka przesyła pozdrowienia.
Zgodnie z tradycją Snape powinien się przynajmniej skrzywić (nie wspominając o sarkastycznym komentarzu), a tymczasem mroczna legenda Hogwartu najzwyczajniej w świecie wzruszyła ramionami i przepuściła chrześniaka w drzwiach.
– Siadaj, Draco. Chcesz herbaty? – zaproponował banalnie Severus, gdy młody Malfoy rozsiadł się wygodnie we wskazanym sobie fotelu.
– Wiesz, jestem już pełnoletni. Możesz zaproponować mi coś konkretniejszego. – Wyszczerzył się w uśmiechu, który bardzo upodobnił go do Lucjusza.
– Po moim trupie. Zaraz by się rozniosło, że na starość oszalałem i rozpijam uczniów.
– Byłych ucz... – Miał się już odgryźć, ale w tej samej chwili jakiś ostrzegawczy sygnał odezwał się w jego głowie.
Severus wspomniał o starzeniu się dosłownie moment po fakcie, jak Draco o tym pomyślał. Zerknął czujnie na chrzestnego, ale ponuremu mężczyźnie nawet powieka nie drgnęła. Niech to! Ten facet był niezły.
– Jak tam studia? – zagadnął konwersacyjnie Severus. – Wiesz już, w czym zamierzasz się specjalizować?
– W sumie... Nie do końca. Mugole przez lata wymyślili tyle dziwacznych dziedzin, że naprawdę trudno się zdecydować.
Mistrz eliksirów przewrócił oczami, ale jakoś tak bez przekonania. Draco dobrze wiedział, że sam miał już nieco za uszami, jeżeli chodzi o mugolską medycynę, więc nie dał się łatwo nabrać na Snape'a-nazistę. Mimo to nie zamierzał go demaskować. Severus lubił zachowywać pozory i Draco starał się to uszanować.
– Myślałem o programowaniu, ale teraz już każdy w to idzie. Potem zastanawiałem się nad kosmosem... Tam też potrzebują zdolnych inżynierów. Jednak wtedy pewnie wysłaliby mnie na orbitę i matka dostałaby szału. Hermiona zresztą też. Obie chyba specjalnie mi nie ufają. Ostatecznie zostanę przy robotyce, ale co dokładnie chciałbym robić... – Młody Malfoy zawiesił głos i rozłożył bezradnie ręce.
– Masz jeszcze sporo czasu, nie musisz decydować od razu. A tak przy okazji, jak radzi sobie panna Granger?
– Jak zwykle świetnie, dziękuję.
– Czy zaczęła już pisać swoją pierwszą powieść dla kucharek? Podobno wszystkie studentki literatury tak kończą.
– Szczęśliwie nie. Ale z pewnością przyślemy ci egzemplarz ze specjalną dedykacją, jeżeli to zrobi.
– Znakomicie, zachowam miejsce na półce.
Snape wykonał nieokreślony ruch dłonią, wskazując na zagracony salonik. Draco wykorzystał moment i z zainteresowaniem rozejrzał się po wnętrzu. Poszukiwał znaków, o których wspominała Hermiona. Niestety, ponury wystrój ani trochę się nie zmienił. No, może pomijając wiszące w oknie kolorowe lampki...
„Starość, zdecydowanie".
– Panna Granger nie odważyła się odwiedzić moich skromnych progów? – ciągnął Snape jedwabistym tonem, jakby kolejne wbijane subtelnie szpileczki stanowiły dla niego coś w rodzaju paliwa napędowego. Inna sprawa, że tym razem nie starał się specjalnie.
– Ani moich – mruknął Draco z cieniem zawodu w głosie. – Postanowiła spędzić święta u swoich rodziców.
– Rozsądny wybór. Szczerze wątpię, aby Narcyza była gotowa na konfrontację.
– Ale ja jestem! – Malfoy nerwowym ruchem odrzucił opadające mu na oczy, nierówno obcięte (według Snape'a chyba sekatorem) jasne włosy. – Mam powyżej uszu tych podchodów. Matka wciąż próbuje mnie swatać z jakimiś skończonymi idiotkami. Co powinienem zrobić?
Mistrz eliksirów nie wydawał się zainteresowany ani pytaniem, ani odpowiedzią. Salazar świadkiem, że nie był ekspertem w sprawach damsko-męskich. Ostatecznie wszelkie jego okołoślubne perypetie kończyły się nieodmiennie klęską.
Wzruszył ramionami.
– Naprawdę potrzebuję rady – naciskał Draco. – Jakiejkolwiek.
Snape w żaden sposób nie dał po sobie poznać, że ten dramatyczny apel do niego dotarł. Malfoy był już niemal pewien, że zostanie zignorowany, gdy Severus odezwał się z głębokim namysłem:
– Po pierwsze, jesteście za młodzi. Po drugie, musicie najpierw skończyć studia, panna Granger z pewnością zgodziłaby się ze mną w tym względzie. Po trzecie... Twoi rodzice mogą nigdy nie być gotowi na przyjęcie panny Granger. Musisz się z tym liczyć. To może nie być sprawiedliwe ani tym bardziej miłe, ale tak przedstawiają się fakty.
– Wiem.
– Jednakowoż... – podjął Snape i niemal natychmiast umilkł. Odwrócił głowę i zapatrzył się na wiszące w oknie lampki, jakby wyrządziły mu jakąś krzywdę. – Jeżeli chcesz się ożenić, to się ożeń. Nikt nie podejmie tej decyzji za ciebie.
– Aha, może jeszcze po kryjomu? – prychnął Draco. – Żeby nie urazić delikatnych uczuć mamusi?
– To byłoby głupie i tchórzliwe. Panna Granger nie zasługuje na coś takiego, jest... odpowiednia. Nie tylko ze względu na swój potencjał intelektualny. Czasy się zmieniły, czysta krew nie jest już w cenie. Bardzo możliwe, że wkrótce zbyt czysta i zbyt gęsta stanie się źródłem kłopotów dla wielu rodzin. Lekkie rozrzedzenie dobrze wpłynie na wizerunek rodziny. Nawet Lucjusz i Narcyza w końcu to dostrzegą.
Policzki Draco nieoczekiwanie pokryły się purpurą.
– Jaki wizerunek? Przecież ja... To nie dlatego, że... Nie wybrałem jej przez wzgląd na pijar!
Severus oderwał się wreszcie od okna i posłał mu spojrzenie pełne politowania. Wystarczyło parę miesięcy z Gryfonką i spryt Węża całkowicie wyparował.
– A jakie to ma znaczenie? Wcale nie twierdzę, że tak było. To po prostu doskonały... argument.
Młody Malfoy zamrugał powiekami, czekając, aż podrzucony mimochodem koncept dobrze zakorzeni się w jego umyśle. Ten facet... Był jedyny w swoim rodzaju. Zastanawiał się, dlaczego sam wcześniej o tym nie pomyślał. Wizyta, choć nieco dziwna, z pewnością nie była czasem straconym.
– Dziękuję – powiedział, kłaniając się lekko w stronę chrzestnego.
Snape wciąż wydawał się obojętny i znudzony.
– Jak mówiłem, rób, co chcesz. Chociaż moim zdaniem powinniście skupić się przede wszystkim na nauce, a cały ten melodramat tylko niepotrzebnie was rozprasza. W tym wieku masz jeszcze mnóstwa czasu na wszystko inne, Draco. Oboje macie.
Młody Malfoy kiwnął głową dla świętego spokoju, mimo że absolutnie się z tym nie zgadzał. Ludzie, którzy wierzyli w takie banały, kończyli jak Snape – samotni w pustym i ponurym mieszkaniu, kiedy cała reszta świata świętowała w otoczeniu rodziny. Paradoksalnie jednak słowa mistrza eliksirów przypomniały mu, że miał o coś jeszcze zapytać.
– A tak przy okazji – wypalił z błyskiem w oku. – Hermionie bardzo zależy na spotkaniu z twoją... Eee, z Yen. Niestety nie odpisuje na wiadomości. Może ty wiesz, co się z nią dzieje, wuju?
– Przykro mi. – Severus nieświadomie zacisnął dłonie w pięści. – Nic mi nie wiadomo na jej temat. Podobno wyszła za mąż, na tym kończy się moja wiedza.
Draco wpatrywał się w mistrza eliksirów namolnie, próbując cokolwiek z niego wyczytać, ale ostatecznie nie wytrzymał pojedynku spojrzeń. Westchnął.
– Rozumiem.
Niby nie zmarnował czasu, odwiedzając chrzestnego, lecz najlepszych wieści również nie miał...
***
– Severa możemy skreślić. Albo faktycznie nie jest zainteresowany, albo ja nie potrafię do niego dotrzeć. Nie ma nic przeciwko, ale nam nie pomoże. Tak czy inaczej... Klęska.
Padł na krzesło przy stoliku naprzeciwko Hermiony i pstryknął palcami na kelnera. Panna Granger mocniej zacisnęła dłonie na parującym kubku z aromatycznym grzanym winem.
– Potrzebujemy więcej czasu. Ze Ślizgonami niczego nie da się załatwić tak zwyczajnie. Potrzeba wielu podchodów...
– A podchody wymagają nieobecnej ekspertki. Nadal nic?
– Nic a nic. Yen nie daje znaku życia.
– Obawiam się, że się pomyliliśmy – ciągnął Draco. – Obejrzałem mieszkanie Severa na tyle uważnie, na ile zdołałem. Nie ma tam najmniejszego śladu po jakiejkolwiek kobiecie. Wszystko wokół surowe jak sushi i ponure jak szlag. Ten dom wprost krzyczy: „stary kawaler". Jedynym w mirę optymistycznym akcentem były te idiotyczne lampki.
Hermiona nagle się ożywiła.
– Jakie lampki?
– Zwyczajne światełka choinkowe. Na oknie.
Panna Granger uśmiechnęła się w sposób, którego nie powstydziłaby się żadna Ślizgonka. Uniosła kubek z grzanym winem, jakby wznosiła toast.
– Napiszę jeszcze raz do Yen. Tak na wszelki wypadek.
***
Pani Lupin na czas przerwy świątecznej znalazła się poza zasięgiem. Nawet jeżeli jakaś sowa zdołała dotrzeć za nią na koniec cywilizowanego świata, natychmiast zostawała odesłana – służbowe listy trafiały do Starlighta, prywatne do Błyskotki, a potem do ognia. Pochłonięta drastycznymi zmianami, które miały zajść w jej życiu, Yenlla odcięła się od wszystkich i wszystkiego. Gdy Snape spędzał samotne wieczory w domu, a Hermiona z Draconem organizowali narady wojenne, Yen stała przed lustrem, unosząc koszulę nocną i wpatrując się w swój płaski brzuch.
– Sądziłam, że będę się czuć... inaczej.
– Jest o wiele za wcześnie, proszę pani – odpowiedziała Błyskotka z refleksyjnym uśmiechem.
– Dziewiąty tydzień... A może dziesiąty. Albo ósmy – wyliczała zafascynowana i jednocześnie przerażona Yenlla. – Nie są w stanie tego aż tak dokładnie określić. A można by pomyśleć, że magomedycyna bardzo poszła do przodu...
Skrzatka, jak przystało na oazę spokoju, bez pośpiechu ścieliła łóżko i składała równiutko czyste ręczniki. W tym czasie jej pani nadal kręciła się przed zwierciadłem.
– Przecież coś powinno być inaczej, na Rowenę!
– I będzie. Och, wszystko będzie inaczej!
Yen zerknęła na nią podejrzliwie przez ramię. Błyskotka pracowała bez przerwy, mimo że jej wzrok stał się na moment nieobecny, a twarz przybrała melancholijny wyraz.
– Gdy pani mama dowiedziała się, że spodziewa się dziecka, była przeszczęśliwa. Niemal cały czas nuciła pod nosem. Cały dom aż pojaśniał. A pani babka... Pani Ethel ciągle się śmiała, mimo że trochę narzekała, że to za wcześnie. To były cudowne czasy!
– Naprawdę? – zdziwiła się nieszczerze Yen.
Od zawsze była w rodzinie małą księżniczką i już we wczesnym dzieciństwie życie całej rodziny toczyło się wokół niej. Opowieść Błyskotki nie stanowiła dla niej żadnej nowości, po prostu chciała ponownie usłyszeć tę pochlebną dla swojej próżności historię.
– Oczywiście! Byłam wtedy małym skrzatem i nie bardzo rozumiałam, co się dzieje. Wieczorem moja mama zabrała mnie do spiżarni, bo tylko tam panował względny spokój, gdy zjechała cała rodzina, i wszystko mi wytłumaczyła. Powiedziała, że będę się opiekować panienką. I proszę, nadal to robię. – W jej głosie trudno byłoby doszukać się złośliwości. Brzmiała w nim autentyczna duma z powodu dobrze wykonywanych obowiązków.
Yenlla pomyślała czule o swojej zwykle cichej i niepozornej mamie i o tacie, który zawsze wyglądał na lekko zakłopotanego, w czym Remus bardzo go przypominał. Dobrze pamiętała dom od piwnicy po strych wypełniony krewnymi i przyjaciółmi. Na koniec wspomniała armię skrzatów domowych, które w większości również były ze sobą spokrewnione.
Podczas ataku na Krucze Gniazdo nie tylko ona straciła całą rodzinę. Błyskotka i Newton też. Dlatego gdy wojna ostatecznie się skończyła, nie zdecydowała się tam wrócić. Zapieczętowała ruiny rodzinnego domu i nigdy więcej nawet tam nie zajrzała. Wybrała domek marzeń.
– Moja mama – szepnęła Yen, ponownie gładząc brzuch, bo wydawało jej się, że tak wypada.
Błyskotka w zamyśleniu kiwała głową.
– Cieszę się – wyznała nagle. – Naprawdę bardzo się cieszę, proszę pani.
Yenlla próbowała się uśmiechnąć, lecz niezbyt jej to wyszło. Nadal nie była pewna, czy podziela tę radość czy nie.
– Mimo to pozostaje jeszcze jeden, drobny problem – zaczęła ostrożnie skrzatka, pozornie nadal zajęta ręcznikami.
Pani Lupin ignorowała ją, dopóki mogła. Czując spojrzenie niemal przewiercające się przez plecy, odwróciła się wreszcie od lustra.
– Taaak?
– Co z drugim... kandydatem? – spytała Błyskotka i absolutnie nie musiała tłumaczyć, o kogo chodzi.
Yenlla jednak weszła już w rolę matki rodzicielki i kapłanki domowego ogniska, dlatego nagle postanowiła grać niewiniątko. Wzruszyła ramionami, jakby niewiele ją to obchodziło.
– Musi mu pani powiedzieć...
– Och, bynajmniej! Ja nic nie muszę.
– I tak się dowie. Kto jak kto, ale on zawsze się dowiaduje. A wtedy stanie w drzwiach i zacznie zadawać pytania.
– Bez obaw, nic takiego się nie wydarzy.
– Ależ proszę pani!
Yen machnęła ręką, zdecydowanie ucinając wszelkie dyskusje.
– Mam wszystko pod kontrolą. Wiem, co robić, i gdy tylko wrócimy do domu, definitywnie zakończę tę sprawę. W porządku?
– Oczywiście, proszę pani.
Błyskotka nie sprawiała wprawdzie wrażenia przekonanej, ale dla świętego spokoju porzuciła temat. Tym bardziej, że wkrótce potem otworzyły się drzwi i w oparach pary wkroczył do sypialni Remus. Yen z miejsca rozpłynęła się w uśmiechach.
– Jak się czujesz, kochanie? – zapytał, obejmując ją ramieniem.
– Doskonale, dziękuję.
– Na pewno?
– Naturalnie. Odkąd znam... przyczynę, wszystko stało się nagle takie oczywiste i... Łatwe. Nie musisz się o mnie martwić.
– Wręcz przeciwnie, teraz powinienem się martwić podwójnie!
Yenlla spojrzała na niego wilgotnymi ze wzruszenia oczami (sama już nie widziała, czy w pierwszej kolejności obwinić za to hormony, czy wrodzoną skłonność do teatralności), więc szybko przygarnął ją do siebie i pocałował. Błyskotka wycofała się cichutko z pokoju, uśmiechając leciutko. Nadal miała co do tego mieszane uczucia, lecz już nic nie można było poradzić – jej pani musiała samodzielnie rozwiązać swoje problemy.
– Nie mogę się doczekać, kiedy powiemy wszystkim o dziecku – ciągnął Remus, całując żonę w czoło.
– Nie! – Odskoczyła od niego z dzikim okrzykiem, po czym błyskawicznie się opanowała. – To znaczy, jeszcze nie teraz. Jest za wcześnie, nie chciałabym zapeszyć. Tak się boję, że... że jednak coś się stanie.
– Na pewno nie.
– Nigdy nie wiadomo. Po powrocie możemy poinformować Kitty i resztę, ale powinniśmy od tej pory uważać, co i komu mówimy. Gdy ta informacja przecieknie do prasy, rozpęta się piekło.
– Zdaję sobie z tego sprawę. Przypilnuję Syriusza, będziemy bardzo dyskretni. Obiecuję.
– Dziękuję – westchnęła Yen, jakby z jej piersi spadł olbrzymi ciężar.
– Jednak czegoś takiego nie da się ukrywać w nieskończoność...
– Wiem. Jeszcze chociaż przez moment. Byle kupić sobie nieco czasu zanim otoczą nas paparazzi. Proszę.
– Jak sobie życzysz.
Remus po raz kolejny porwał ją w ramiona, uniósł wysoko do góry i wykonał taniec radości. Oczywiście wiedziała, że od dawna marzył o powiększeniu rodziny, ale nigdy nie pomyślałaby, iż wywrze to na nim aż takie wrażenie. Wydawał jej się zupełnie innym człowiekiem... Co tylko upewniło ją, że podjęła najlepszą z możliwych decyzji.
Mąż ułożył ją delikatnie na łóżku i otoczył poduszkami, jakby była z porcelany, a on bał się, że może ją przypadkiem potłuc. Yen objęła go ramionami i pociągnęła za sobą. W zasadzie ona też była całkiem zadowolona.
– No, to jest dopiero przyjemne życie – wymruczał Remus, układając się wygodnie obok niej. – Musimy jeszcze tylko przedyskutować ze Starlightem kwestię twojej przerwy.
– Jakiej przerwy?
– Od teatru, naturalnie.
Yen najpierw zaniemówiła, a zaraz potem uniosła się na ramieniu i spojrzała na niego z góry, przypilając złym wzrokiem do poduszki.
– Czuję się świetnie i nie zamierzam robić sobie żadnej przerwy.
– To nie podlega dyskusji.
– Ciąża to nie choroba, mogę pracować.
– Zgłaszam sprzeciw. – Remus nic sobie nie robił z jej groźnej miny i tym razem nie zamierzał ustąpić. – Yenlla, bądźmy poważni. Masz za sobą całą historię rozmaitych chorób i niedomagań, nie wspominając nawet o współczulności. Nie jesteś zdrowa ani silna. Obawiam się, że nie masz wyjścia, jeżeli nie chcesz zaszkodzić sobie ani dziecku. Zresztą, gdy już się urodzi, będzie wymagało opieki i mnóstwa uwagi.
– Przecież to nie jest tylko moje dziecko!
– Dlatego będę ci pomagał, kochanie. Jednak są rzeczy, którymi jedynie matka może się zająć. Biologii nie sposób oszukać.
Po jego porywającej przemowie Yenlla zaniemówiła naprawdę. Złość opanowała ją do tego stopnia, że nie znalazła właściwych słów, aby się bronić. Pozwoliła, aby Remus bezkarnie pocałował ją w czoło, a potem najspokojniej w świecie odwrócił się na bok si ułożył do snu.
Ona sama, jak łatwo się domyślić, nie zmrużyła tej nocy oka.
***
Nowy rok rozpoczął się niebotycznym skandalem obyczajowym. Już pierwszego dnia gazety rozpisywały się na temat Narcyzy i Lucjusza Malfoyów, którzy według ostatnich plotek mieli lada moment wydziedziczyć marnotrawnego syna. Bomba wybuchła podczas dorocznego balu sylwestrowego, kiedy to Draco postanowił oficjalnie przedstawić rodzicom narzeczoną. Zgodnie z obowiązującą w wyższych sferach hipokryzją państwo Malfoy nie wyrażali sprzeciwu, dopóki ich syn trwał w konkubinacie. Gdy postanowił to zmienić, zgłosili żywiołowe veto. Severus nie znał wprawdzie szczegółów, bo nie zdecydował się pojawić na przyjęciu, ale potrafił sobie wyobrazić skalę afery.
Hermiona i Draco wrócili do Ameryki w poczuciu klęski. Samodzielnie nie udało im się nic ugrać z tak szczwanymi zawodnikami jak Malfoyowie.
Profesor Snape nie miał jednak czasu zajmować się problemami swojego chrześniaka. Podczas przymusowego urlopu narobił sobie poważnych zaległości w dręczeniu praktykantów, co zamierzał szybko nadrobić. Wkrótce potem zdołał dokonać niemożliwego. Sprawił, że naprawę i szczerze znienawidzili jeden z najbardziej pozytywnych i znakomicie kojarzonych eliksirów – Felix Felicis. Eliksir szczęścia pchnął Lunę i Frycka na skraj doliny nienawiści.
– Chyba już wiem, dlaczego ten eliksir przynosi szczęście – mruknęła pewnego dnia Lovegood. – Po prostu wysysa je z mistrza, który wpadł na idiotyczny pomysł, aby go uwarzyć...
– W życiu nie słyszałem większej bzdury – zrugał ją Severus.
– To jedyne sensowne wyjaśnienie – żaliła się w dalszym ciągu szeptem Fryderykowi. – Nigdy nie czułam się tak nieszczęśliwa. Mam wrażenie, że ten eliksir wysysa ze mnie całą radość i światło jak jakiś szatański odkurzacz.
Goldman parsknął śmiechem i przy okazji omal nie upuścił do kociołka z Feliksem fiolki ze smoczą krwią, którą akurat trzymał w dłoni. Psychopatycznie czujny Snape wyczuł to jakimś dodatkowym zmysłem, mimo że patrzył w inną stronę. Odwrócił się na pięcie i zmiażdżył go spojrzeniem. Frycek z głupkowatą miną cofnął się do stolika i odłożył niepotrzebny składnik. Zaczął oddychać dopiero, gdy mistrz eliksirów spuścił do z celownika.
– Widzisz, właśnie o tym mówiłam – zareagowała natychmiast Luna. – Sever też jest wybitnie nie w humorze.
– Tyle tylko, że on już się taki urodził. Nic nowego.
– Nie, bynajmniej.
Luna znów miała jeden z rzadkich przebłysków, które zdarzały się coraz częściej w pobliżu znienawidzonego Felix Felicis. Gdy się irytowała, mgiełka rozmarzenia znikała z jej oczu, a umysł stawał się ostry jak żyletka.
– Jego stan naturalny to kontrolowana poniewierka werbalna, a teraz wydaje się raczej przygaszony. Prawie jakby był...
– Smutny? – Goldmanem wstrząsnął lekki dreszcz.
– Fatalny dobór słów i brzmi jak oksymoron, ale...
– Ale zdecydowanie coś w tym jest.
– Sever zdecydowanie ma ze sobą jakiś problem – upierała się Luna. – Nawet złośliwi się jakoś tak bez przekonania. Ostatnio nawet nie nalicza nam grzywien na poczet przeszłej ha-ha-pensji.
Fryderyk zrobił wielkie oczy.
– O bogowie, masz rację! Feliks wyssał z niego resztki radości życia. Wylejmy ten przeklęty eliksir, zanim wszyscy zwariujemy.
– Dla niektórych może być na to za późno – skorygował Snape ze sztuczną uprzejmością, wyrastając nagle za ich plecami. – Dlatego ze swej strony proponuję wrócić do szczęśliwych czasów, gdy rozliczaliśmy się w wyszorowanych kociołkach. Co państwo na to? Przywrócimy ten pożyteczny zwyczaj już dziś wieczorem?
Mistrz eliksirów wprawdzie się starał, lecz sam czuł, że brak mu przekonania. Powrót do pracy nie rozwiązał jego problemów ani nie stłumił nieprzyjemnych myśli, które coraz częściej go prześladowały...
Yenlla nie wróciła.
Minął pierwszy tydzień stycznia, drugi... I nic. Gdziekolwiek się ukryła, tak jej się tam spodobało, że postanowiła przedłużyć urlop. Mistrz eliksirów mógł tylko czekać i użerać się ze szpitalem, eliksirami i praktykantami.
Każdy dzień wydawał się taki sam: niekończący i nudny. Impas związany z produkcją Felix Felicis trwał na tyle długo, że nawet Severus musiał w końcu się złamać i pozwolić im przejść do kolejnego projektu. Już wcześniej obiecał inny rzadki eliksir i zamierzał dotrzymać słowa. Gdy kolejnego dnia weszli do pracowni jak na skazanie, ulitował się i obok Kociołka Udręczenia ustawił drugi... Szczerozłoty.
– Ojej – westchnęła Luna rozmarzonym tonem.
– Ojej dwa – zgodził się z nią Fryderyk.
– Światłość Wiekuista – ogłosił profesor Snape, rozdając im pergaminy z ręcznie wykaligrafowaną instrukcją. Zapewne swoim zwyczajem nie akceptował żadnej wydrukowanej wersji.
Światłość Wiekuista należała do niezwykle rzadkich, cennych i niebezpiecznych eliksirów. Stanowiła coś w rodzaju ostatniej deski ratunku, tak zwane finalne pchnięcie. Gdy stan pacjent był bardzo ciężki i w zasadzie nie pozostawiał nadziei na poprawę, można było podać mu Światłość. Eliksir ostatniej szansy w pewnych okolicznościach mógł uratować życie, ale istniała naturalnie druga strona medalu – jeżeli eksperyment się nie powiódł, pacjent natychmiast umierał i już nic nie dało się poradzić. Preparat stanowił dla organizmu ostateczny cios, wywierał efekt zbliżony do porażenia piorunem. Niektóre organizm zmuszało to do pracy, inne wypalało do cna – nie sposób było przewidzieć wcześniej reakcji. Jeżeli zatem Światłość nie pomogła, automatycznie zabijała chorego. Dlatego stosowano ją raczej niechętnie i wyłącznie na wyraźne życzenie (i za pisemną zgodą) najbliższej rodziny. Niewielu decydowało się na ten rozpaczliwy krok, licząc raczej na konwencjonalną opiekę magomedyczną albo... cud.
Na myśl o tak wysublimowanym eliksirze praktykanci najpierw wpadli w euforię, a potem przejrzeli uważniej listę niezbędnych ingrediencji. Jeżeli Feliks był trudnym eliksirem, Światłość wydawała się przy nim niewykonalna! Receptura zawierała bowiem takie kwiatki jak czwarta część włosa z ogona jednorożca (i to cięta wszerz, nie wzdłuż!) czy... światło księżyca.
– Te składniki... da się w ogóle zebrać? – wyraził na głos wątpliwości Frycek.
Snape zadarł zarozumiale nos do góry i prychnął.
– Wszystko się da. Cóż za idiotyczne pytanie.
Gdy napotkał wbite w siebie sceptyczne (nadal!) spojrzenia, ciężko westchnął.
– Edukacja w tym kraju w dalszym ciągu schodzi na psy. Nie wszystkie zapisy należy traktować dosłownie. Receptura jest niezwykle stara, wręcz starożytna, jednak z powodu złej sławy eliksiru zachowała się w pierwotnym kształcie. Tak rzadko ktokolwiek po nią sięga, że nie doczekała się nawet naukowego opracowania. Niemniej jednak... – zwiesił znacząco głos i uniósł jedną brew.
Lovegood i Goldman w mig pojęli aluzję. Wyciągnęli z toreb pióra i luźne kawałki pergaminu, po czym zaczęli pracowicie notować.
– Niemniej jednak, mimo zagadkowego języka, w którym spisano przepis, Światłość Wiekuista nie jest niemożliwa do wykonania. Wystarczy użyć wiedzy i wyobraźni... A czasami przespacerować się na Nokturn. Pewne sfery magii pozostają niezmienne, chociaż mainstream o nich zapomina albo uparcie wypiera. Jeżeli coś wypada z obiegu, warto poszukać śladów na obrzeżach – ciągnął równie enigmatycznie mistrz eliksirów, jakby chciał dostosować się do hermetycznego języka starego przepisu.
Goldman niepewnie uniósł rękę.
– Czy to w ogóle.. legalne?
Snape zrobił minę, sugerującą, że było to bardzo złe pytanie. W dodatku zupełnie nieistotne.
– Przypominam, że znajdujemy się w państwowej instytucji. Wszystkie eliksiry, które tu wytwarzamy, są legalne i dopuszczone do użytku przez Międzynarodową Konfederację Magów oraz Ministerstwo Magii. Nawet jeżeli nie należą do podstawowego, banalnego zestawu. Mimo wszystko zrozumiem, jeżeli nie zechcecie podjąć się wyzwania...
Prowokacja jak zwykle udała się znakomicie. Praktykancie tak gorliwie kręcili głowami, że omal ich nie pogubili.
– Znakomicie – ciągnął zadowolony z siebie profesor. – Nie ukrywam, że Światłość Wiekuista to prawdziwe wyzwanie dla każdego adepta subtelnej sztuki warzenia eliksirów, którego nie warto nawet porównywać do Felix Felicis. A także prawdziwy sprawdzian umiejętności. W wypadku niestarannego wykonania eliksiru szczęścia ryzykujemy co najwyżej tym, że zleceniodawca będzie miał zły dzień, z kolei jeżeli chodzi o Światłość...
– Tak? – nie wytrzymała napięcia zauroczona teatralnością wykładu Luna.
– Pacjent będzie miał szczęście, jeżeli tylko umrze.
Przemowa motywacyjna odniosła pożądany skutek. Luna i Fryderyk pochylili się nad notatkami, a opary urażonej ambicji niemal unosiły się nad ich głowami. Kolejny punkt dla pedagogiki negatywnej.
***
Yen milczała jak zaklęta, co było do niej więcej niż niepodobne. Ten stan zawieszenia wydawał się nienaturalny i dziwny. Wcześniej nawet gdy było między nimi źle – co w zasadzie można uznać za stan permanentny – nigdy nie żałowała mu słów. Wszak jeżeli chodziło o obrażanie się i chowanie urazy, szelma była artystką w swoim fachu. Podobnie zresztą jak sam Severus. Ostatnimi czasy nie wydarzyło się jednak nic, co uzasadniałoby to uparte milczenie. Wręcz przeciwnie, sama obiecała mu spotkanie tuż po sylwestrze...
Co ją powstrzymało?
Dlaczego nie wracała?
Gdzie przepadały jej listy?
Jedno było absolutnie pewne – ludzie w tych zepsutych czasach nie mieli za grosz szacunku do pracy, skoro pozwalali sobie na ciągnące się w nieskończoność urlopy. Nic dziwnego, że sztuka sceniczna podupadała. Nic dziwnego, że w ministerstwie nie dało się sprawnie załatwić najprostszej sprawy, jeżeli trwały tam nieustające wakacje (a szeregowi pracownicy mogli zaszywać się w górach na długie miesiące)!
Mistrz eliksirów nie zamierzał odzywać się pierwszy. W końcu to ona nawaliła przed świętami i to ona powinna postarać się to naprawić. Postanowił zachować poważnie nadszarpnięte resztki godności. Zresztą... I tak nie odpisywała na listy. Ostatnie dwa po prostu do niego wróciły.
Sprawa Yenlli przedstawiała się coraz dziwniej i dziwniej, tym bardziej że Snape kompletnie nie miał czasu na uganianie się za płochymi kobietami. Zbliżała się zimowa gorączka sesyjna na wszystkich magicznych uniwersytetach, a on tradycyjnie dał się wmanewrować w recenzowanie prac dyplomowych oraz nadzorowanie egzaminów mistrzowskich. Sam był sobie winien, bo już jakiś czas temu wyrobił sobie odpowiednią renomę, gdy podczas jednego z egzaminów oblał wszystkich kandydatów oraz... przewodniczącego komisji, którego na sam koniec zwyzywał od Wstydów i Abominacji. Sądził, że w ten sposób zrazi do siebie wszystkich, ale stało się odwrotnie. Zaproszenia spływały regularnie nie tylko z powodu jego wiedzy i wrodzonego talentu (który długo traktował po macoszemu, zajęty raczej kształceniem się w Mrocznych Sztukach), ale również rozrywki, którą gwarantował. Życie kadry uniwersyteckiej w ciągu roku akademickiego przedstawiało się raczej nudno, więc wizyta słynącego z ciętego języka eliksirycznego celebryty w rodzaju profesora Snape'a była więcej niż pożądana. W drugiej połowie stycznia i niemal przez cały luty miał niezwykle zajęty grafik, dlatego chciał ogarnąć yenllowaty chaos jak najszybciej, zanim zacznie się tułać na służbowych wyjazdach.
Ale Yen nadal pozostawała wielką nieobecną.
Czasami wydawało mu się, że jego współpracownicy przeczuwają, że coś się dzieje. Widział te uśmieszki i porozumiewawcze spojrzenia. A może tylko znowu popadał w paranoję? W końcu nie mieli prawa czegokolwiek podejrzewać... A jednak Lovegood czasami zerkała na niego tak... Tak jakby okresowo udawało jej się powrócić na ziemię z Krainy Czarów i w związku z tym bardzo chciała mu coś powiedzieć. Co zabawne, innym razem Goldman patrzył w niemal identyczny sposób na Lunę...
Gdy Snape uświadomił sobie, że nie tylko dostrzega te wzrokowe podchody, ale jeszcze na dodatek potrafi je zinterpretować, miał ochotę osobiście dokonać lobotomii na swoim rozmiękczonym przez Yen mózgu.
Najgorsza ze wszystkich była jednak pani Paddington. Jak zwykle. To ona przyniosła mu gazetę z recenzją najnowszego przedstawienia Yenlli. Nawet otworzyła szmatławiec na właściwej stronie, nie ukrywając, że chce mu w ten sposób coś powiedzieć.
– Nędznicy to mój ulubiony musical – podzieliła się z nim zupełnie zbędną obserwacją. – Widziałam go już trzy razy, chociaż jeszcze nie w tej nowej odsłonie. Nie sposób dostać biletów! Och, co za szkoda – westchnęła.
Bardzo możliwe że po wszystkich tych plotkach spodziewała się, że profesor Snape, ulubieniec aktorek i stały bywalec teatrów, wyciągnie z kieszeni luźne zaproszenie i ją nim obdaruje. Zgodnie z naturalnymi predyspozycjami tylko się zirytował.
– Marnotrawstwo pieniędzy, pani Paddington. Nie warto sponsorować tego targowiska próżności.
– Piszą, że jest cudowna. Absolutnie zjawiskowa.
– Kto? – zapytał idiotycznie, nadal grając w tę nudną grę, w której uparcie udawał, że nie zna odpowiedzi.
– Pani Sn...
Starsza czarownica omal nie odgryzła sobie języka. Wydawała się autentycznie przerażona nietaktem, choć Severus był przekonany, że zrobiła to specjalnie.
– Pani Lupin – dokończyła po chwili na nerwowym wdechu. – Yenlla Lupin. Podobno gra wspaniale.
– W końcu za to jej płacą. Nie ma się czym ekscytować.
Pani Paddington poczuła się skarcona jego lodowatym tonem i czym prędzej opuściła gabinet. Gazetę zostawiła, aby Snape mógł przeczytać, że premiera odbyła się już tydzień temu.
Pani Lupin wróciła, lecz nie raczyła go o tym powiadomić.
Wróciła do pracy, do teatru, do swojego fałszywego życia, a jemu nawet nie odpisała. Wściekły sięgnął po pióro i postanowił wreszcie rozstrzygnąć tę sprawę. Raz na zawsze.
***
Nie spieszyło jej się. Nie zdecydowała się odwiedzić go osobiście, mimo że właśnie o to poprosił, a odpowiedzi doczekał się dopiero późnym wieczorem. Po długim urlopie mała, sprytna sówka ponownie znalazła się na jego parapecie. Otworzył okno i odebrał pergamin.
A potem przeczytał coś, na co kompletnie nie był przygotowany.
Severusie,
zawracam się do Ciebie w liście z tym, czego nie mam odwagi powiedzieć twarzą w twarz. Wiem, że wtedy nie potraktowałbyś mnie poważnie albo znalazł sposób, żeby wszystko obrócić na moją niekorzyść. I znowu nic by się nie zmieniło. Znam Cię zbyt dobrze i jestem zbyt słaba. Nie potrafię przeciwstawić się Twoim manipulacjom, a Ty nieustannie to wykorzystujesz.
Minione tygodnie wiele w moim życiu zmieniły. Nie mogę tak dłużej żyć. Musiałam podjąć kilka ważnych decyzji i wreszcie dokonać wyboru. Mam nadzieję, że to uszanujesz. Jeżeli nie, zmierzę się z konsekwencjami. Trudno, jakoś to przeżyję.
Kocham swojego męża.
Wiem, co zrobiłam, i wiem, w jakim stawia mnie to świetle, jednak niewiele to zmienia. To był błąd, a każdy błąd można naprawić. Niezależnie od grzechów, które popełniłam, chcę spędzić z nim życie i być szczęśliwa. Taką podjęłam decyzję i trzymam się jej bardzo mocno. Gdy jestem z Remusem, staję się lepszym człowiekiem. Czuję się spokojna, szczęśliwa, pewna. Poukładana. Z kolei Ty, Severusie, jesteś dla mnie jak trucizna. Ciągniesz mnie w dół. Zmuszasz do robienia rzeczy, których się wstydzę, ale i tak nie potrafię Ci odmówić. Nie zniosę tego dłużej, świadomość wszystkich złych rzeczy, których się dopuściłam, wyniszcza mnie i spala od środka. Nie mogę znieść swojego spojrzenia w lustrze. Sama nie rozumiem, jak znalazłam się w tym okropnym położeniu. Przecież to nie jestem ja, na mądrą Rowenę! Zmieniłam się w swoją własną parodię i to się musi skończyć.
To kończy się już w tej chwili.
Jak pewnie się domyślasz, to pożegnanie. Proszę, pozwól mi odejść. Skończmy z tym raz na zawsze. Pragnę być szczęśliwa i Tobie życzę tego samego. Chciałabym napisać, że wierzę, iż gdzieś tam znajduje się idealna dla Ciebie kobieta, ale to nieprawda. Zostałeś zaprojektowany, aby żyć samotnie i tylko w taki sposób osiągniesz szczęście. Dobrze to wiem. Zapłaciłam za tę wiedzę wysoką cenę, gdy latami łudziłam się, że da się to zmienić.
Liczę na Twoją wyrozumiałość i dobrą wolę. Jeżeli kiedykolwiek byłam Ci choć trochę bliska... Nie, to zdecydowanie niewłaściwe słowo. Jeżeli znajdziesz w sobie choć cień litości, uszanujesz moją decyzję. Dlaczego miałobyś tego nie zrobić? Oboje wiemy, że wszystko, co się między nami wydarzyło, to efekt nudy. Na pewno wkrótce znajdziesz dla siebie godniejsze rozrywki.
Dlatego ostatni raz proszę...
Proszę.
Y.
Severus Snape przeczytał uważnie list, po czym starannie złożył pergamin i wrzucił go do ognia. Oparł się o kominek i długo wpatrywał się w płomienie.
Jeszcze niedawno podobnie histeryczne pismo nie zrobiłoby na nim wrażenia. Nie przejąłby się idiotycznymi prośbami, które nie były niczym innym jak próbą manipulacji. Kiedyś narzuciłby na plecy czarną pelerynę i poszedł tam bez względu na późną porę, żądając wyjaśnień.
Wygarnąłby jej wszystko. Wyśmiał. Potrząsnął. Dał jej nauczkę, a potem zaprowadził porządek. Lupin, dobre sobie! Myślałby kto, że w całym tym bełkocie tkwiła choć odrobina prawdy!
Tak, kiedyś właśnie tak by postąpił, ale od tamtej pory wiele się wydarzyło. W międzyczasie spędził samotne święta, podczas których miał dużo czasu na rozmyślania. Teraz, gdy uświadomił sobie lepiej własne uczucia, nie mógł już jej prześladować ani dłużej nagabywać, bo...
Jeżeli właśnie tego chciała, musiał pozwolić jej odejść.
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro