23: Amari aliquid
Rosmerta stała jak spetryfikowana, wpatrując się w Snape'a przyciskającego do ściany Yen i namiętnie szepczącego jej coś do ucha. Scena była tak surrealistyczna, że ledwo mogła w to uwierzyć. Zupełnie jakby nagle wpadła w sam środek sennego koszmaru.
– Co tu się dzieje?! – wypaliła.
Dopiero wtedy ją dostrzegli. Przerażona pani Lupin (podobno) odsunęła się od zastygłego czujnie mistrza eliksirów. Kalkulowała bystro swoje szanse, lecz nie wymyśliła żadnego sensownego wyjścia z sytuacji. Rosmerta przyłapała ich w takiej chwili, że zwyczajnie nie dało się tego wytłumaczyć, choćby Yenlla użyła całego swego wdzięku i siły przekonywania... Nie, nawet ona nie zdołałaby z tego wybrnąć bez użycia przeklętego daru. A tego nie chciała robić, nie wyobrażała sobie, że może po raz kolejny mieszać w głowie biednej barmanki. To byłoby straszne.
– Ros... – zaczęła spokojnie, ale przyjaciółka wybuchła, jakby Yen, przerywając ciszę, wyjęła zawleczkę granatu.
– Wiedziałam! – krzyknęła. – Czułam, że coś jest na rzeczy, od samego początku. Ty i on! I ta niby luźna znajomość. Błagam cię, Yenlla! Kogo chciałaś nabrać?! – wyrzucała z siebie oburzona Rosmerta, ponieważ nikt jej nie powstrzymywał. – Zawsze kończyło się tak samo, za każdym razem! Wystarczyło na moment spuścić cię z oczu.
Yen postąpiła krok w stronę przyjaciółki, wyciągając do niej dłonie.
– Proszę cię, Ros. To nie jest tak, jak...
– Jak myślę? – zaśmiała się nieco obłąkanie. – No oczywiście, że nie jest. Przecież nigdy nie jest! Jak świat światem, każdy winny powtarza dokładnie tę samą formułkę.
– Daj mi szansę. Wszystko da się wytłumaczyć...
– Och, w to akurat nie wątpię. Znam cię, Yen, a przynajmniej myślałam, że cię znam. Na pewno do tej pory ułożyłaś już w głowie dziesięć bardzo przekonujących wyjaśnień, dlaczego Snape ociera się o ciebie jak... jak... – niemal zapowietrzyła się z oburzenia, poszukując odpowiednio obraźliwego i obrzydliwego określenia – jak wąż w ciemnym lochu, podczas gdy twój niczego nieświadomy mąż zaharowuje się całymi dniami i nocami w ministerstwie. A ty go jeszcze do tego zachęcasz. JUŻ WIEM DLACZEGO.
– Nie, nie... Ja wcale nie... – jąkała się bezradnie, zerkając nieśmiało w stronę Severusa.
Jeżeli oczekiwała od niego pomocy, to mocno się przeliczyła, bo mistrz eliksirów jeszcze ani razu się nie odezwał. Czaił się tylko w cieniu za jej plecami z obojętną miną.
– Ros, ja...
Rosmerta ponownie roześmiała się jej prosto w twarz.
– O co chodzi, Yenlla? Czyżbyś nie zauważyła, że zdradzasz męża?
Pani Lupin jakoś przełknęła tę gorzką uwagę. Nie zamierzała wdawać się w pyskówki z Ros, skoro najbardziej zależało jej na tym, aby ją ugłaskać i w jakikolwiek sposób zmusić do milczenia.
– Nie będziemy tak rozmawiać – powiedziała spokojnie. – Usiądziemy w salonie i wtedy to przedyskutujemy – ciągnęła, nadal unosząc ręce w uspokajającym geście, jakby negocjowała z groźnym przestępcą albo zamierzała podejść do rozjuszonego zwierzęcia. – Poproszę Błyskotkę o malinową herbatę...
– Nie. – Madame okazała się nieprzejednana. – Nie będę znowu słuchać kłamstw. Mam dosyć, wychodzę!
– Nie, Ros, błagam! – Niewierna pani Lupin zdecydowanie ruszyła do przodu i złapała ją za rękę. – Nie myśl o mnie źle, nie zniosę tego. Musimy porozmawiać, proszę.
– Nic, co powiesz, nie spowoduje, że zmienię zdanie. Jesteś okrutna i zła, Yenka, a ja nie zamierzam tego tolerować.
Yenlla wyglądała na absolutnie przerażoną i jeszcze bardziej bezradną. Czepiała się uparcie przyjaciółki, mimo że ta szarpała się i odpychała ją od siebie, i bynajmniej nie robiła tego delikatnie.
– Żegnam – dodała na koniec Rosmerta, już niemal zaciskając palce na klamce drzwi wejściowych.
– Nie tak szybko – odezwał się niespodziewanie Snape cichym, jedwabistym głosem. – Sądzę, że jednak udasz się z nami do salonu.
Kobiety odwróciły się ku niemu z minami tak skołowanymi, jakby w ferworze przepychanek zupełnie zapomniały o jego obecności. Yen ściskała dłoń Rosmerty z całych sił. Można by pomyśleć, że boi się, iż jej przyjaciółka za moment uniesie się w powietrze i najzwyczajniej w świecie odfrunie ze zbezczeszczonego domku marzeń. Nagle oczy Yenlli rozszerzyły się do rozmiaru spodeczków, kiedy dostrzegła, że Severus trzyma w dłoni różdżkę.
– Oszalałeś?! – pisnęła spanikowana. – Dlaczego w nią celujesz? Przestań natychmiast!
Wyraźnie się zawahał, co z kolei zrobiło piorunujące wrażenie na Ros. Fakt, że Snape w ogóle rozważa wzięcie pod uwagę zdania Yen, wydał jej się zdumiewający. Dawniej najpierw przekląłby je obie, a dopiero potem ewentualnie się nad tym zastanowił. Zdecydowanie się zmienił. Ale to było jeszcze za mało, aby uciszyć Rosmertę, i w zasadzie nie miało w tej chwili nic do rzeczy.
– I co mi zrobisz, Sever?! – rzuciła wojowniczo. – Urządzisz nam wszystkim małą powtórkę z Niewybaczalnych?
Szczęki mistrza eliksirów drgnęły lekko. Nie spodobała mu się aluzja do umiejętności wyćwiczonych niegdyś na potrzeby śmierciożerczego kółka zainteresowań. Rosmerta nie poprawiła w ten sposób swojej sytuacji.
– Małe Obliviate w zupełności wystarczy – stwierdził niemal pieszczotliwie i wywarł zamierzony efekt. Momentalnie zbladła.
– Przestań! – krzyknęła histerycznie Yen. – Ani mi się waż grzebać jej w umyśle.
– Spokojnie. Niewiele się tam znajduje, więc i strata będzie niewielka.
– Severus! – zawołała z oburzeniem.
Jednak tym razem kompletnie ją zignorował. Uniósł różdżkę nieco wyżej i machnął nią znacząco na Rosmertę.
– Zapraszamy na pokoje. Goście przodem.
Gdyby wzrok mógł zabijać, rozdzierająca sprawa małżeńskiej niewierności pani Lupin rozwiązałaby się znacznie szybciej, bo mistrz eliksirów po prostu padłby martwy u stóp Rosmerty. Niestety, przyjaciółka Yen nie posiadała tak niezwykłej mocy, więc musiała ulec presji. Oburzona odrzuciła do tyłu głowę i zaciskając usta w wąską kreskę, przemaszerowała obok Severusa w drodze do salonu. Na panią Lupin nie raczyła nawet spojrzeć. Snape od razu ruszył za nią i ani na moment nie zniżył różdżki. Nie ufał kłopotliwej barmance i miał ją nieustannie na oku. Yenlla posnuła się ponuro za nimi.
– To katastrofa – szepnęła. – Co teraz będzie? Nikt nie może się o nas dowiedzieć, a Ros... Ona nie zgodzi się milczeć. Jest na mnie zbyt wściekła.
Snape rzucił jej bystre spojrzenie przez ramię. Wydawał się być nią rozczarowany, ale może tylko jej się to przywidziało, bo już za moment jego twarz znów stała się absolutnie nieprzenikniona. Wzruszył ramionami, jakby niewiele go to wszystko obchodziło.
– Mówię poważnie – podkreśliła zirytowana Yen, której głos drżał coraz bardziej. – Jeżeli cokolwiek powie, to koniec. Moje małżeństwo wisi na włosku, muszę je ratować, do cholery! – uniosła głos.
Ponownie odniosła to samo wrażenie – jakby Severus chciał usłyszeć coś innego i w związku z tym w jakiś sposób się na niej zawiódł. Nie powiedział jednak tego wprost. Odwrócił się od Yen, wciąż pilnie obserwując Rosmertę.
– To twoja koleżanka. Przekonaj ją.
W salonie teren bitwy został natychmiast sprawiedliwie rozdzielony pomiędzy trzy partie. Ros z obrażoną miną zwinęła się na kanapie, każdym najmniejszym gestem pokazując, jak bardzo nie podoba jej się ta sytuacja i w jak wielkiej pogardzie ma Yen i jej mroczny obiekt pożądania. Załamana Yenlla przyczaiła się na fotelu, daleko od przyjaciółki, nieświadomie odcinając jej drogę ucieczki przez taras. Snape zajął strategiczne miejsce przy drzwiach, skutecznie uniemożliwiając wymknięcie się tą drogą. Niby obojętnie skrzyżował ramiona na piersi, lecz w szczupłych palcach nadal ściskał różdżkę i wpatrywał się w Rosmertę spod zmarszczonych podejrzliwie brwi. Sprawiał wrażenie wyjątkowo niezadowolonego z życia ochroniarza w ekskluzywnym klubie dla czarnoksiężników.
Pomimo wyniosłej miny Rosmerta nie była w stanie milczeć zbyt dugo. Cała aż gotowała się w środku z oburzenia i musiała to z siebie wyrzucić.
– Jak długo to trwa? – zapytała, z wysiłkiem panując nad głosem.
Yen ponuro spuściła głowę.
– Nie, nie odpowiadaj – wtrąciła niemal od razu Ros, aby ochoczo postawić własną teorię. – Jestem pewna, że sama zgadnę. To było po tej okropnej imprezie w nowej siedzibie fundacji, prawda? Panowało między wami takie napięcie, że gdyby ktoś zapalił zapałkę, cały budynek wyleciałby w powietrze. To wtedy, prawda?
Postawiona w stan oskarżenia żona początkowo unikała odpowiedzi, lecz przyjaciółka tak intensywnie przewiercała ją wzrokiem, że w końcu musiała coś powiedzieć.
– Nie – mruknęła słabo.
– Nie? Więc kiedy? Później?
Pani Lupin ledwie zauważalnie pokręciła głową.
– Wcześniej?! – rzuciła z niedowierzaniem Rosmerta.
Yenlla cierpiała nieludzkie katusze, niczym przypiekana żywcem nad ogniem. Nigdy nawet sama przed sobą nie przyznała szczerze, co właściwie się dzieje. Mówienie o tym wprost było nie do zniesienia. Nieśmiało zerknęła na Severusa, ale on nie zamierzał jej pomagać. Jego mina mówiła wyraźnie: „Chciałaś dyskutować, to teraz radź sobie sama".
– Yenlla – naciskała Ros, a w jej głosie oprócz ciekawości pojawiła się również lekka panika. Chyba sama się nie spodziewała, na jaką bombę trafiła.
– Pół roku – wyznała Yen bardzo cichutko.
Twarz Rosmerty wykrzywiło skrajne obrzydzenie, którego nawet nie próbowała ukrywać. Poczuła się osobiście skrzywdzona zachowaniem Yenlli, niemal jakby sama była jej mężem. Myśl o ufnym, dobrym, spokojnym, niczego niepodejrzewającym Remusie doprowadzała ją do szału. Sama również czuła się oszukana. Yen okłamywała ich wszystkich przez pół roku, wymykając się z Severusem, i zdołała zamydlić im oczy na tyle, że nikt niczego nie podejrzewał. Była w tym aż za dobra. Strach pomyśleć, kiedy jeszcze kłamała i oszukiwała.
– Wychodzę – oświadczyła Ros, wstając z miejsca z tragikomiczną miną i z urazą zarzucając włosami.
Wtedy natychmiast wtrącił się Snape i zgasił ją kpiąco:
– Siadaj, do cholery! Jedna aktorka ze spalonego teatru wystarczy.
– Ros... – jęknęła żałośnie Yen i po raz kolejny dolała oliwy do ognia.
– Pół roku?! – wybuchła Rosmerta. Wyznanie przyjaciółki wprost nie mieściło się jej w głowie. – To trwa już pół roku?! Jak mogłaś mu to zrobić? I to z kim? – Dla odmiany podjęła próbę zmiażdżenia wzrokiem Snape'a. W tym wypadku nie mogła się równać z mistrzem, więc błyskawicznie skapitulowała i skupiła się na Yen. – Akurat z nim? Z facetem, którego Rem od początku najbardziej się obawiał, odkąd tylko wrócił? Nie mogłabyś go bardziej zranić, nawet gdybyś wbiła mu nóż prosto w serce. Dlaczego to zrobiłaś?!
– To nie tak – upierała się. – Zrozum, moje życie wcale nie wygląda tak różowo. Remus... Między nami nie układa się najlepiej i ja... Ja po prostu... Pogubiłam się – wyznała bezradnie.
– Więc trzeba było mu o tym powiedzieć – pośpieszyła z dobrymi radami Ros. – Zakończyć jeden związek, zanim wpakowałaś się w drugi. Tak byłoby uczciwie. Ale nie, zawsze to samo: mieć ciastko i zjeść ciasto. Cała ty! Dlaczego tego nie zrobiłaś? Dlaczego teraz po prostu nie zwrócisz mu wolności, skoro znalazłaś sobie... Idealnego partnera – prychnęła.
Yenlla ponownie spojrzała w popłochu na Severusa, który wydawał się absolutnie nieporuszony zamieszaniem i nie zamierzał udzielać wyjaśnień. Rosmerta obrzuciła wzrokiem jedno i drugie, po czym wybuchła niewesołym śmiechem.
– Aha, wiem dlaczego – rzuciła i każde jej kolejne sowo cięło Yen niczym bat. – Bo Snape nigdy cię o to nie poprosił, prawda? Nigdy się nie zadeklarował. Ani razu.
Yen zbladła jak kreda i niemal całkowicie zapadła się w fotel. Chciała zaprotestować, ale nie znalazła na to ani słów, ani siły. Ostatecznie... Ros miała przecież rację.
– Wiedziałam! – ciągnęła niezmordowana Rosmerta, dla odmiany odwracając się teraz ku mistrzowi eliksirów. – Kłamać i skradać się po zaułkach z cudzymi żonami... To jest w jego stylu. Ale gdy trzeba odważnie wyjść z cienia i wziąć odpowiedzialność za swoje czyny, to już nie. Nie wiem, jak możesz być taka ślepa, Yen, ani tak głupia. On się nigdy nie zmieni!
Pani Lupin wstała z fotela i podeszła do niej, nadal łudząc się nadzieją, że zdoła ją uspokoić. Ros jednak nie była już zła. Patrzyła na nią ze współczuciem.
– Żałuję, że poznałam prawdę. Wolałabym nie wiedzieć, że moja przyjaciółka jest zdolna do takiej podłości. Uważam, że źle postępujesz i nie zgadzam się chronić twojego sekretu.
– Ros, ja...
Rosmerta zbliżyła się do niej i pocieszająco ścisnęła za rękę.
– Snape to przekleństwo. Nigdy nic z tego nie wyjdzie, zawsze w ostatniej chwili się wyślizgnie. Nigdy się nie przyzna, że...
– Obliviate – wypowiedział zaklęcie czający się w swoim kącie pokoju Severus.
Oczy Rosmerty w jednej chwili stały się puste i martwe, a jej ciało oklapło bez poruszającego nim umysłu. Yen w ostatniej chwili zdążyła ją przytrzymać i usadzić na kanapie.
– Nie! – krzyknęła na Snape'a. – Co ty zrobiłeś? Oszalałeś?!
– Za długo to trwało – rzucił, ruszając w jej stronę. – Dodałem proste zaklęcie usypiające, żeby ją zdezorientować. Za pięć minut się obudzi, a wtedy...
– Nie! – przerwała mu Yen histerycznie. – Nie zgadzam się! Cofnij to!
– Uspokój się. Dobrze wiesz, że nie da się tego zrobić.
– Jak mogłeś? – Niespodziewanie rzuciła się na niego z pięściami, płacząc i uderzając, gdzie popadnie. Zaskoczony Snape zapomniał o obronie. – Jak mogłeś jej to zrobić?! To moja przyjaciółka, a ty tak po prostu wykasowałeś jej pamięć!
– Nie moja wina, że musiała się napatoczyć.
– I powiedzieć prawdę, tak? – Yenlla przeszyła go załzawionym spojrzeniem, które byłoby w stanie poruszyć głaz, ale nie jego. Mistrz eliksirów czuł wyłącznie zniecierpliwienie.
– Przestań zachowywać się jak egzaltowana idiotka. To było najprostsze rozwiązanie.
Jednak Yen znalazła się już w swoim własnym, bardzo teatralnym wszechświecie. Uczepiła się jego płaszcza i poszukała dłoni, w której nadal ściskał różdżkę. W desperackim przypływie wyrzutów sumienia chciała skierować ją na siebie.
– A zatem na mnie tez rzuć Obliviate. Nie chcę pamiętać tego, co tu się wydarzyło. Chcę zapomnieć, co z zimną krwi zrobiłeś mojej przyjaciółce. Nie zniosę tego.
– Rozumiem, że dopóki sama mieszałaś jej w głowie, wszystko było w porządku?
Jeszcze raz rzuciła mu się z pazurami do oczu. Jak zwykle nie była w stanie znieść niewygodnej prawdy.
– Dość histerii! – Snape potrząsnął nią, po czym odepchnął od siebie brutalnie. – Kiedy indziej możesz udawać skrzywdzoną niewinność i najlepiej nie przede mną. Sama tego chciałaś, więc skończ z tanim dramatem. Twoje śmieszne małżeństwo jest ocalone, pani Lupin, proponuję to uczcić. Kiedy ta kretynka się ocknie, wmówisz jej jakąś bajeczkę, tak jak potrafisz to najlepiej. A na mnie już pora.
Mistrz eliksirów zgiął się przed nią w parodii ukłonu. Yen chciała go zatrzymać, wygarnąć wszystko, ale nie zdążyła. Zakręciło jej się w głowie i poczuła gwałtowne mdłości. Zanim nad nimi zapanowała, Severusa już nie było, a ułożona na kanapie Rosmerta jęknęła i otworzyła oczy.
– Ojej, co się stało? – zapytała skołowana, przykładając dłoń do czoła.
Yenlla wahała się zaledwie sekundę.
– Och, Ros! – zawołała z przejęciem, a potem chwyciła pierwszy z brzegu numer „Czarownicy", który wpadł jej w ręce, i zaczęła wachlować przyjaciółkę. – Ale mi napędziłaś stracha. Zemdlałaś! Otworzyłam drzwi, a ty praktycznie przez nie wpadłaś. Dobrze się czujesz? – zatroskała się fałszywie.
– Niezbyt – przyznała. – Skąd się tu wzięłam?
Rozejrzała się nieprzytomnie po salonie domku marzeń, jakby nie do końca go rozpoznawała, po czym zatrzymała wzrok na bladej jak trup Yen. Tylko jej zapłakane, czerwone oczy zachowały kolory.
– Nie wiem, kochanie. Poleż chwilkę, a ja przyniosę ci wody – zaproponowała pani Lupin, ocierając szybko rękawem oczy i uśmiechając się przez łzy. – Tak się wystraszyłam. To pewnie przez stres. Przygotowania do ślubu i cała reszta...
– Tak... Pewnie tak.
– Powinnaś więcej odpoczywać. Sama ciągle mi to powtarzasz. Szkoda, że nie słuchasz własnych rad. Skoczę tylko po wodę i zaraz wracam.
Yenlla uciekła z salonu i ukryła się w korytarzu zaraz za drzwiami. Brakowało jej tchu, wszechświat wirował przed oczami. Nie miała już siły walczyć z całym światem. Coraz częściej chciała się po prostu poddać. Tym bardziej, że Snape właśnie dał do zrozumienia, co o tym wszystkim myśli.
Nie zamierzał się do niej przyznawać. Nigdy. Gdy tylko pojawiło się zagrożenie, bynajmniej się nie patyczkował. Sięgnął po różdżkę. Yen zaczęła się zastanawiać, czy gdyby ona również przyjęła nagle postawę roszczeniową i zaczęła czegoś oczekiwać...
Czy z nią zrobiłby to samo? Po prostu wyczyścił pamięć i zniknął?
***
Yen ponownie stała przed budynkiem przy Grimmauld Place 12 i uśmiechała się do Severusa, który odpowiadał jej tym samym... Mniej więcej. Wokół nadal słyszała muzykę i słowa piosenki:
Forever, forever, you'll stay in my heart and I will love you
Forever, and ever we never will part
Oh, how I'll love you!
Together, together, that's how it must be
To live without you would only mean heartbreak for me
Snape zamknął jej dłoń w swojej i pociągnął w stronę zatłoczonej londyńskiej ulicy. Świeciło jasne czerwcowe słońce, śpiewały ptaki, a delikatny wietrzyk rozwiewał jej włosy. Nie mogła uwierzyć, że wszystko tak dobrze się skończyło. Jeszcze chwilę wcześniej myślała, że straciła go na zawsze, a teraz znowu miała go tylko dla siebie.
Weszli do mieszkania, które wyglądało niemal identycznie jak to, które wysadzili kiedyś w powietrze Śmierciożercy. Było małe, ale całkiem przytulne, a dodatkowo na Yen czekał już jej własny pokój, cichy zakątek, w którym zawsze mogła się schować, żeby poćwiczyć gamy.
– To nic wielkiego – wymruczał Severus na swoją obronę. – Żadne luksusy godne gwiazd estrady...
– Nie – zaprzeczyła natychmiast, nawet nie starając się powstrzymać wypływającego na jej usta szerokiego uśmiechu. – Jest idealne.
Podbiegła do niego tanecznym krokiem, po czym zarzuciła mu ramiona na szyję i mocno do niego przylgnęła. Czuła się tak szczęśliwa, że aż chciało jej się płakać. Zdawała sobie wprawdzie sprawę z tego, że to raczej idiotyczne połączenie uczuć, ale nic nie mogła na to poradzić.
– Och, Sever! – westchnęła.
Usta mistrza eliksirów wykrzywiły się w typowy dla niego pseudouśmiech, co przyjęła za dobra monetę, jednak już po chwili coś ją zaniepokoiło... Jego oczy! Oczy pozostawały czarne i nieruchome. Pozbawione wewnętrznego blasku wydawały się martwe i obce. Zacisnął dłonie na jej ramionach tak mocno, że syknęła z bólu. Pochylił się nad nią i wysyczał prosto do jej ucha słowa, które już kiedyś słyszała:
– Przecież niczego ci nie obiecywałem.
Serce Yen stanęło, gdy wpatrywała się w te puste oczy, które nie wyrażały absolutnie nic. I wtedy nagle sceneria się zmieniła. Mieszkanie Snape'a rozpłynęło się niczym rysunek kredą na chodniku podczas gwałtownego deszczu. Kolory spływały ze ścian i sufitu, aż wokół nich pozostała wyłącznie nieprzenikniona czerń.
– Nic dla mnie nie znaczysz – mówił Severus.
On również powoli znikał. Był tylko cieniem bladej twarzy na konsekwentnie mrocznym tle.
– Nie wiem, co sobie wyobrażałaś. Nigdy niczego ci nie obiecywałem.
Nigdy.
Niczego.
Nie.
Wtem na idealniej czerni pojawiły się rysy niczym na rozbitym lustrze, a potem cały wszechświat Yen pękł z głośnym trzaskiem. Straciła oparcie pod stopami i poczuła, że leci w dół. Nie miała się czego złapać. Wyciągnęła rozpaczliwie dłonie w stronę mistrza eliksirów, lecz on nawet się nie poruszył.
– Nic – powtórzył dobitnie. – Absolutnie nic.
Yenlla spadała i spadała przez ciemność i chłód, które zdawały się nie mieć końca. Wokół wciąż słyszała szepty, ale nie mogła ich zrozumieć – zupełnie jakby w jednej chwili wybuchła w jej głowie kakofonia ostrzegawczych głosów.
– Nie, nie, nie! – krzyczała. – Błagam, nie!
Wszystko skończyło się tak niespodziewanie, jak się zaczęło. Nie było już mroku i ciemności ani przenikliwego zimna. Yen siedziała przy stole nad filiżanką gorącej czekolady, a ulokowany naprzeciwko niej Severus spokojnie przeglądał gazetę. Gdy przewracał strony, zza drukowanej zasłony dostrzegała jego haczykowaty nos i opadające na twarz czarne kosmyki. Od czasu do czas marszczył brwi, jakby nie zgadzał się z czymś, co właśnie przeczytał. Szczupłe palce zaciskał na brzegach gazety.
– Piszą, że sztuka okazała się sukcesem – zagaił konwersacyjnym tonem, żeby za moment dodać nieco sarkastycznie: – Co za niespodzianka.
– Tak – zgodziła się automatycznie. – Bilety wyprzedały się na pniu. Peabody zastanawia się nad dołożeniem jeszcze kilku spektakli przed końcem sezonu.
– To dobry pomysł. Może sam się wybiorę.
– Zatrzymam dla ciebie wejściówkę.
Bez pośpiechu przewracał strony gazety, a Yenlla wpatrywała się w jego lewą rękę jak zahipnotyzowana. Na serdecznym palcu tkwiła srebrna obrączka... Zerknęła ukradkiem na swoje splecione dłonie i zauważyła, że nosi identyczną. Z wrażenia zabrakło jej tchu. Już miała coś powiedzieć, gdy za jej plecami rozległ się delikatny dźwięk.
Jezioro łabędzie.
Rozpoznała melodię i obejrzała się przez ramię. W kącie pokoju stała misternie wykonana pozytywka z wirującą pośrodku baletnicą. Ta sama, którą Septimus Sweetscent wykonał dla Ethel Sunrise. Ta sama, która nie przetrwała zamachu na Yen i Severusa.
Zakręciło jej się w głowie i musiała przytrzymać się stołu.
– Kto dzisiaj odbiera dzieci? – zapytał znowu mistrz eliksirów, czym kompletnie ją zdezorientował.
– Dzieci? – powtórzyła tępo.
– Tak, dzieci, słońce dni moich – wyjaśnił cierpliwie. – Z Czarolandii, dziwacznej instytucji wychowawczej, na którą tak się uparłaś. Przypominam, że ja od początku optowałem za zatrudnieniem guwernantki.
– Hm... No tak – wybełkotała skołowana.
– Kończę dopiero po piątej, może dasz radę zrobić to wcześniej?
– Oczywiście – odpowiedziała na wdechu, nerwowo wyłamując palce pod stołem. – Odbiorę dzieci, nie ma problemu.
– Na mnie już czas – zakomunikował, odkładając na bok gazetę i wstając od stołu. – O dziesiątej mam jakieś nudne posiedzenie w ministerstwie. – Odwrócił się i sięgnął po wiszącą na oparciu krzesła szatę w ciepłym czekoladowym kolorze.
– Ministerstwie? - zdziwiła się. – Od kiedy pracujesz w ministerstwie, Severusie?
– Od lat – zaśmiał się. – Co się z tobą dzieje, Yenka? Dziwnie się zachowujesz.
Gdy ponownie zwrócił się w jej stronę, Yen zobaczyła, że to wcale nie Snape. Mężczyzna, który stał naprzeciwko niej, nie miał czarnych włosów ani oczu niczym tunele do piekła. Wpatrywały się w nią ufne, miodowe źrenice Remusa Lupina, jej męża.
– Dobrze się czujesz, kochanie? – zaniepokoił się. – Dlaczego nazwałaś mnie Severusem?
Boom!
Świat wokół Yen po raz kolejny rozpadł się na kawałki. Poczuła na twarzy lodowaty wiatr, płatki śniegu osiadały na jej zmarzniętych dłoniach. Pośród szalejącej zawieruchy nie widziała prawie nic poza czarną, wysoką sylwetką gdzieś w oddali. Mroczny mężczyzna kroczył majestatycznie, a obszerna czarna szata powiewała za nim niczym wielkie skrzydła nietoperza.
– Severus! – krzyknęła, lecz głos, który wydobył się z jej gardła, wydał się jej słaby i płaczliwy.
Mężczyzna nie zareagował.
– Severus! – spróbowała znowu.
Bezskutecznie.
Ruszyła w jego kierunku, ale niezależnie od tego, jak szybko i jak długo biegła, nie zbliżyła się ani o milimetr.
– Severus!!!
Zatrzymał się nagle, a ona omal na niego nie wpadła. Odwrócił się i przeszył ją spojrzeniem, które poczuła równie silnie, jakby dostała w twarz. Wściekłość zniekształciła komicznie rysy mistrza eliksirów.
– Odejdź! Zostaw mnie w spokoju.
– Nie, Severus, ja...
Chciała chwycić go za rękę, ale ją odtrącił. Próbowała coś tłumaczyć, ale sama nie wiedziała co, więc zabrakło jej słów.
– Severus – powtarzała tylko raz za razem. – Severus. Severus.
– To nic nie znaczyło. Wszystko sobie wyobraziłaś – cedził bezlitośnie przez zaciśnięte zęby. – Sądziłaś, że możesz być moją żoną? Tylko idiota ożeniłby się z kobietą, którą wcześniej mieli wszyscy. Za darmo.
– Nie, to nie tak!
Yen uczepiła się jego szaty. Odpędził ją niczym natrętną muchę. Nie dał jej dojść do słowa. Odepchnął ją z taką siłą, że poślizgnęła się na śniegu i upadła. Uklękła pośród rosnących błyskawicznie zasp, chłostana śniegiem tak lodowatym, że aż parzył. Znalazła się całkiem sama pośród szalejącej śnieżycy i nie miała pojęcia, w którą stronę powinna się udać. Łzy same popłynęły jej z oczu.
W tym samym momencie poczuła, że jednak nie jest sama. Podniosła wzrok i zobaczyła nad sobą ładną dziewczynę o smutnym spojrzeniu. Krótkie włosy w kolorze gumy balonowej odznaczały się wyraźnie na śnieżnym tle.
– Popełniłam błąd – wyznała Nimfadora Tonks. – Proszę, daj mi jeszcze jedną szansę. Wierzę, że jakoś poskładamy to do kupy. Będę na ciebie czekać – obiecała.
Yen popatrzyła na nią jeszcze raz i zaczęła krzyczeć.
***
Gwałtownie otworzyła oczy i spojrzała prosto w ciemny sufit. Obudziła się tak nagle, że przez okropną chwilę nie wiedziała, gdzie jest i co się z nią dzieje.
Jakie to miejsce? Jaki czas? Który mąż?
Dopiero gdy napotkała wpatrzone w siebie, zatroskane oczy Remusa, wszystko powoli do niej powróciło. Severus i Rosmerta. Obliviate. I dziesięć ton wyrzutów sumienia. Kiedy już pozbyła się skołowanej przyjaciółki, musiała paść na kanapę w salonie i przysnąć.
– Coś się stało, Yenka? – zapytał Lupin.
Rękę miał nadal uniesioną do włącznika stojącej na stoliku lampki. Na środku jego czoła pojawiła się głęboka zmarszczka. Jak zwykle. Od pewnego czasu praktycznie stamtąd nie znikała. Poczucie winy zaatakowało Yen ze zdwojoną siłą. Nie chodziło wyłącznie o Remusa, przecież była jeszcze...
Nimfadora Tonks.
Obrazy z koszmaru ponownie pojawiły się przed jej oczami. Nie potrzebowała psychoanalizy, aby zrozumieć, co znaczył ten sen. Była okrutną, zepsutą kobietą. Złym człowiekiem. Okropną żoną. Wszystko zniszczyła.
Rosmerta i Nimfadora.
Severus i...
Remus.
– Krzyczałaś... Czy wszystko w porządku? – kontynuował przesłuchanie Lupin.
Nie odpowiedziała. Nie wiedziała, co miałaby mu powiedzieć. Od pewnego czasu nie potrafiła już wydobyć z siebie ani jednego szczerego słowa. Wystarczyło, że otworzyła usta, a wypływał z nich cuchnący strumień kłamstw, półprawd i krętactw.
Nagle poczuła tak wielkie obrzydzenie do samej siebie, że wprost nie mogła tego znieść. Co gorsza, mdlące uczucie nie zmierzało pozostać zaledwie malowniczą, naturalistyczną metaforą. Bez ostrzeżenia zaczęło piąć się do góry, gniotąc jej piersi i paląc przełyk. Zanim zdołała nad tym zapanować, dotarło do jej ust i...
– Yenlla?
Zdążyła do łazienki w ostatniej chwili.
Gdy było po wszystkim, oparła się plecami o chłodne obramowanie wanny, oddychając głęboko. Trzęsła się z zimna, mdłości powracały falami.
Usłyszała pukanie do drzwi i niepewny głos Remusa:
– Dobrze się czujesz, kochanie?
– Nie – przyznała po chwili milczenia.
– Mogę wejść?
– Proszę.
Po jego minie poznała, że wygląda jak obraz nędzy i rozpaczy – czyli dokładnie tak, jak się czuła. Przymknęła oczy i oddychała głęboko, walcząc ze zbuntowanym organizmem. Mąż kucnął obok niej i wziął jej lodowate dłonie w swoje.
– Powinnaś położyć się do łóżka.
Jęknęła i pokręciła głową. Absolutnie nie wyobrażała sobie, że mogłaby teraz wstać. Przynajmniej nie bez powtórki z sensacji.
– Sprowadzę lekarza. Nie jest jeszcze zbyt późno na wizytę domową...
Zaprotestowała jeszcze gwałtowniej.
– Nie, to minie.
– Yenka, jesteś chora. Może zbyt wcześnie wróciłaś do pracy, może...
– Nic mi nie jest. Po prostu czymś się zatrułam... Albo to nerwy... Trema – upierała się. – Pojutrze czeka mnie ważna próba, jedna z ostatnich przed wznowieniem przedstawienia na początku stycznia – zagadywała go, byle tylko odwieść od pomysłu z przeczołgiwaniem przez kolejnych lekarzy i badania. Nienawidziła tego bardziej niż czegokolwiek na świecie. – Denerwuję się... I jestem zmęczona. To wszystko. Po prostu muszę się wyspać – ciągnęła, choć nieświadomie zadrżała na myśl o kolejnym koszmarze podobnym do poprzedniego. – Sen jest dobry na wszystko.
Lupin spojrzał na nią krzywo. Nie ukrywał, że ani trochę jej nie wierzy, jednak był zbyt mało stanowczy, aby się upierać. Yenllę trudno było do czegokolwiek przekonać, i to nawet teraz, gdy stało się oczywiste, że dzieje się z nią coś niedobrego.
– Weź zwolnienie, Yenka. Chociaż na kilka dni.
– Nie mogę – powiedziała znacznie łagodniejszym tonem. – Zostały zaledwie dwa tygodnie, dam radę. Później wyjedziemy na koniec świata i oboje odpoczniemy. Może tak być?
Potwierdził skinieniem głowy. Przecież i tak nie miał wyboru. W duchu postanowił jednak, że od nowego roku postara się coś zmienić. Musiał znaleźć sposób, aby wpłynąć na Yen, zanim uparta kobieta zapracuje się na śmierć. Te dwa tygodnie mógł jej jeszcze podarować. Ostatecznie nie mogły już wiele zmienić, prawda?
Dwa dni później przekonał się, jak bardzo się mylił...
***
Rola Yen w Les Mis nie była ani główna, ani specjalnie rozbudowana, ale bardzo charakterystyczna i niezwykle znacząca. Nie należała również do typowych w jej repertuarze. Wymagała jednak od aktorki sporo charakteru, charyzmy i uroku, a tych Yenlli Honeydell nigdy nie brakowało. Zwłaszcza ta jedna, wyjątkowa piosenka nie mogła się obyć bez...
Duszy.
W czwartek pani Lupin wreszcie stanęła na deskach sceny, aby zaprezentować ostateczny efekt godzin pracy, ćwiczeń i zmagań z utworem, dzięki któremu miała zawładnąć widownią. Znalazła się w swoim żywiole, w swoim popisowym numerze i sytuacji, którą uwielbiała ponad wszystko.
Sama na scenie. Skąpana w świetle reflektorów. Polegająca wyłącznie na sile własnego głosu i ekspresji. Niczego więcej nie potrzebowała.
On my own
Pretending he's beside meAll aloneI walk with him till morningWithout himI feel his arms around meAnd when I lose my way I close my eyesAnd he has found me
Zajęło jej wiele czasu, zanim w końcu to sobie uświadomiła. Minęły lata, nim to do niej dotarło, mimo że w głębi duszy zawsze to wiedziała. Istniał dobry powód, dla którego tak zależało jej na Les Misérables i roli Éponine. Wszystko miało swoje uzasadnienie, również fakt, dlaczego była w niej tak dobra. Choć długo broniła się przed prawdą, bo ani trochę nie była gotowa jej przyjąć, musiała w końcu skapitulować.
Była znakomitą Éponine, bo w gruncie rzeczy grała siebie.
In the rain the pavement
shines like silverAll the lights are misty in the riverIn the darkness,the trees are full of starlightAnd all I see is him and meforever and forever
Severus nigdy nie mógł być jej. To była iluzja, ułuda, bzdura. Wymyśliła sobie to wszystko, zbudowała od początku do końca na idiotycznych fantazjach, które nigdy nie miały najmniejszego związku z rzeczywistością. Jej Sever to nigdy nie był ten prawdziwy Severus Snape, tylko jakaś jej własna, mocno przemodelowana wersja.
Interpretacja.
Podróbka.
Kłamstwo.
And I know it's only in my mind
That I'm talking to myself,and not to himAnd although I know that he is blindStill I say, there is a way for us
Od tylu już lat łudziła się jak naiwna idiotka, że to się kiedykolwiek zmieni. Nawet teraz, gdy z zamkniętymi oczami wpakowała się w ten przeklęty romans i od miesięcy godziła się prowadzić podwójne życie. Po co to robiła? Dla kogo uwikłała się w niekończące się kłamstwa? Rosmerta miała rację. Gdyby tylko zechciał, mógłby to przerwać jednym słowem. Gdyby ją chciał, wystarczyłoby zawołać. Była na tyle głupia, że wszystko by dla niego rzuciła, niezależnie od ceny, którą musiałaby zapłacić. Podeptałaby całe swoje życie, rzuciła to, co z trudem udało jej się zbudować. Odeszłaby, dokądkolwiek by chciał, i nawet by się nie obejrzała.
Tyle że nie chciał.
Nigdy.
I love him
But when the night is overHe is goneThe river's just a riverWithout himThe world around me changesThe trees are bare and everywhereThe streets are full of strangers
Była taka głupia, mimo że tyle razy dostała nauczkę. Mimo krzywd i upokorzeń. Mimo że nieustannie dawał jej do zrozumienia, że nic dla niego nie znaczy... Ona nadal brnęła w to z zamkniętymi oczami. Po trupach. Nie przejmując się nikim i niczym.
Oddawała wszystko, a w zamian nie dostawała absolutnie nic. Nawet po sprawie z Rosmertą nie potrafiła mu odmówić. Chociaż obiecywała sobie, że to koniec, że już nigdy się do niego nie odezwie... I co z tego? Ile wytrzymała? Dwa, trzy dni? Wystarczyło, że przysłał krótki list i znowu o wszystkim zapomniała. Pobiegła do niego i wszystko zaczęło się od nowa. Bez przerwy łamała własne przyrzeczenia.
Bo on...
Był najważniejszy.
I love him
But every day I'm learningAll my lifeI've only been pretendingWithout meHis world will go on turningA world that's full of happinessThat I have never known
A ona była dla niego nikim. Dlatego teraz stała na środku zacienionej sceny i śpiewała o tym całemu światu. To właśnie ona, piękna Yenlla Honeydell, wykonywała legendarny hymn wszystkich odrzuconych, niespełnionych w miłości, odartych z nadziei. Biedna Yenlla, która zakochała się rozpaczliwie w mężczyźnie niezdolnym odwzajemnić tych uczuć i tylko korzystającym z okazji, bo dlaczego nie? A ona spadała i spadała coraz głębiej w czarną otchłań. Sama już nie wiedziała, co musiałoby się stać, żeby znalazła w sobie siłę, by go odepchnąć. Zakończyć ten toksyczny związek.
I love him
But only on my own
Muzyka zamilkła, Yen dociągnęła cicho niczym echo ostatnie dźwięki i wokół zapanowała absolutna cisza. Niemal słyszała, jak obecna za kulisami i na scenie obsada spektaklu wstrzymuje oddech. Wiedziała, że była doskonała. W końcu naprawdę śpiewała o sobie i na moment obnażyła się przed nimi absolutnie. Czuła, jak po jej twarzy spływają łzy. Ręce i nogi drżały jej tak mocno, że ledwo mogła ustać.
Wytrzymała jeszcze dramatyczne pięć sekund rozkosznego napięcia i zdołała nawet lekko się ukłonić, zanim miękko osunęła się na deski sceny i straciła przytomność.
***
Późnym wieczorem siedemnastego grudnia uroczo zarumieniona od mrozu Yen przedzierała się przez zatłoczoną ponad wszelką miarę Pokątną, zastanawiając się, czy warto porywać się teraz na świąteczne zakupy. Niestety, przez większą część miesiąca (podobnie zresztą jak w listopadzie) była wyłączona z życia, bo znowu czuła się gorzej. Na szczęście to wreszcie minęło i mogła wrócić do świata i teatru. Gdy tak wędrowała wzdłuż wspaniale oświetlonej magicznej ulicy, niespodziewanie obok jej ramienia wyrósł wielki, czarny cień.
– Zawsze potrafisz ściągnąć na siebie całą uwagę, nawet gdy twoja rólka jest raczej... znikoma – usłyszała tuż przy uchu jedwabisty szept.
– Cześć, Sever – westchnęła. – Jeszcze ci się nie znudziło?
– Bynajmniej, wszak codziennie wraz z poranną prasą nadlatują nowe, fascynujące informacje.
– Och, przestań! – Zamierzała fuknąć na niego z oburzeniem, lecz tylko się roześmiała.
Spojrzała na okutanego czarnym szalikiem mistrza eliksirów, którego bladej cery nawet na szczypiącym mrozie nie znaczyła hańbiąca gryfońska czerwień. Później odsunęła się nieco i kontrolnie rozejrzała na boki. Niepotrzebnie. Kilka warstw ubrania, puszysty szal i wielka wełniana czapa skutecznie kryły ją przed ciekawskim wzrokiem. Nikt nie zdołałby rozpoznać jej w tym przebraniu, zima miała swoje plusy.
– Mogę ci chwilę potowarzyszyć? – zapytał Severus, dostrzegając jej zmieszanie.
– Jeżeli masz ochotę.
– Ktoś powinien być przy tobie na wypadek, gdyby zrobiło ci się słabo...
– Och, to miło z twojej strony – zdążyła wtrącić, zanim dokończył złośliwie:
– Oczywiście głównie po to, aby w odpowiedniej chwili zrobić zdjęcie. Ile obecnie płaci „Prorok"?
– Niezbyt wiele – odgryzła się i ruszyła przed siebie, nie oglądając się na niego. – Znacznie poniżej twojej zwykłej stawki.
Zaśmiał się chrapliwie i pokornie podążył za nią z rękami w kieszeniach i obojętną miną.
– Zachwycająca pani Yenlla Lupin. Artystka, która wycisnęłaby łzy wzruszenia nawet z kamienia – zacytował swoim najlepszym, głębokim tonem.
Obruszyła się i nieco przyspieszyła kroku, ale tylko dla zasady. Przecież tak naprawdę nie chciała go zgubić.
Dobrze wiedziała, że te aluzje do jej niedawnego, widowiskowego omdlenia zbyt szybko się nie skończą. Snape miała z niej używanie od ponad tygodnia, podobnie jak cała czarodziejska prasa. Gdy informacja o tym, co wydarzyło się na próbie do Les Mis jakimś cudem przedostała się do gazet, rozpętało się piekło. Zadziałała jej zwyczajowa magia i tym razem nie musiała nawet sama pociągać za sznurki ani prosić o przysługę zaprzyjaźnionych dziennikarzy. Niemal codziennie w jakimś dzienniku lub magazynie ukazywał się artykuł albo chociaż krótka wzmianka na jej temat. Pisano o tym, jak wspaniałą, wrażliwą i pełną poświęcenia aktorką jest Yenlla Lupin. Rozpisywano się o jej metodzie, o gładkim wcielaniu się w role, o ekspresji i dramatyzmie. Plotkarska prasa zgadzała się co do tego, że piękna Yen z naturalnym wdziękiem znosi mur pomiędzy sobą i odtwarzaną postacią. Daje z siebie wszystko.
Machina promocyjna poszła w ruch i nagle przedstawienie, które szło już od wielu lat, a teraz tylko powracało w nieco odświeżonej wersji i z kosmetycznymi zmianami w obsadzie, stało się najbardziej oczekiwanym wydarzeniem kulturalnym nadchodzącego roku. Szelma sama tego nie rozumiała, ale była naturalnie zachwycona.
Remus znacznie mniej...
– Yenlla – powtórzył cierpliwie Snape, gdy zdał sobie sprawę, że go nie słucha.
Ocknęła się i spojrzała na niego przytomniej.
– Tak?
– Powiedziałem, że mimo wszystko powinnaś pozwolić się komuś zbadać. Dział promocji z pewnością jakoś sobie poradzi bez omdleń i innych sensacji. Podobno dobra sztuka broni się sama.
– Filozof! – naburczała na niego Yen. – Może masz ochotę przedyskutować to z moim mężem? Wydaje się podzielać twoją opinię. Od tygodni nie daje mi spokoju.
– W takim razie rzeczywiście muszę się z nim zgodzić – odpowiedział poważnie, czym wprawił ją w zdumienie.
– A to nowość!
– Bo ma rację.
– Sever, błagam cię! Obaj jesteście okropni. Co was to obchodzi?
Nie przejmując się zatłoczoną ulicą pełną potencjalnych świadków, Severus złapał ją za ramię i przyciągnął bliżej. Wyrywała się, zarzucając mu nieostrożność, lecz się tym nie przejął i nie zamierzał jej puścić.
– Dobrze wiesz, że w twoim przypadku to nigdy nie jest tylko omdlenie ani tylko głupi katar. Nie możesz się pozbierać od dwóch miesięcy, Yenlla – tłumaczył jej jak dziecku. Zmusił ją, aby patrzyła mu prosto w oczy. – To znaczy coś więcej i miło byłoby wiedzieć, co takiego, nie sądzisz?
– Bez scen, proszę – wycedziła, rzucając czujne spojrzenia na boki. – Mam tego dość w teatrze.
– Idź do uzdrowiciela, Yen.
– Dobrze – wysyczała w końcu przez zaciśnięte zęby. – Pójdę, bo Remus już to na mnie wymógł i w dodatku sam zapisał mnie na wizytę.
– Do kogo?
– Nie twój interes.
– Chcę wiedzieć.
– Po co?
– Trzeba sprawdzić, kto to, i czy warto zawracać sobie nim głowę. Przydałby się wgląd do dyplomu albo chociaż referencje. Mógłbym...
– Sever, na Salazara! – przerwała mu w końcu, celowo wzywając patrona Ślizgonów, bo wiedziała, że to go zbije z tropu. – Nie będziesz lustrował mojego lekarza!
Przez moment wydawało jej się, że dostrzega w nim autentyczną troskę. Lubiła, gdy tak się zachowywał. Dzięki temu mogła łudzić się dłużej. Jednak w głębi serca dobrze wiedziała, że to tak naprawdę nic nie znaczy. Gdyby było inaczej, gdyby mu zależało...
Och, przecież to była tylko taka gra. Zabawa. Jeżeli miał odpowiedni humor, to się przejmował. Jeżeli nie... Odchodził i nawet się nie oglądał.
Dlatego nie zamierzała mówić mu nic więcej. Dość już się namęczyła, wybierając doktora, na którego mistrz eliksirów nie mógł wywrzeć żadnego wpływu. Negocjacje z Remusem trwały tygodniami.
Na początku jej mąż zaproponował naturalnie wizytę w Świętym Mungu, a Yen niemal dostała histerii. Było dla niej jasne, że w takim wypadku Severus na pewno jakoś by się do niej dobrał. Wymyśliłby pretekst, aby wytoczyć z niej krew, a potem rozesłał próbki do wszystkich dziwnych profesorów, których poznał podczas zagranicznych wojaży. Remus przekonywał ją, że Święty Mungo jest najlepszy, Kitty go wspierała, ale Yenlla stanęła okoniem i dyskusja utkwiła w martwym punkcie. Rosmerta zaproponowała znajomego magomedyka i już niemal się udało, ale wtedy wyszło na jaw, że on również ma powiązania z najsłynniejszą czarodziejską lecznicą, i Yen obraziła się po raz kolejny.
W końcu Lupin uruchomił swoje kontakty i załatwił jej wizytę u wziętego lekarza, z którego usług czasem korzystała fundacja. Wprawdzie wcześniejsze porady dotyczyły wyłącznie futerkowego problemu, bo w tym magomedyk się specjalizował, jednak dzięki doświadczeniu z wilkołakami miał umysł otwarty na inne dziwaczne dolegliwości. Istniała nadzieja, że jakoś poradzi sobie również ze współczulnością... A przynajmniej Remus ją żywił, bo Yen ani się śniło do czegokolwiek przyznawać. Mimo to skapitulowała i termin wizyty został ustalony na ostatni moment przed świątecznymi wakacjami doktora – dokładnie na dwudziestego grudnia.
Szelma nie zamierzał jednak zwierzać się ze swoich medycznych planów mistrzowi eliksirów – uszami wyobraźni już słyszała te wszystkie zjadliwe uwagi o weterynarzach! Dlatego po obowiązkowej przerwie na długie i wymowne milczenie, podczas którego Snape sztyletował ją firmowym spojrzeniem, gładko zmieniła temat.
– Musisz zacząć żyć swoim życiem, Sever – rzuciła sentencjonalnie. – Na początek pochwal się, kogo zabierasz na wielki bal.
Prychnął wyniośle, uciekając wzrokiem w bok. Wpatrywał się w sklepowe witryny, jakby coś go niezwykle zainteresowało. Co było więcej niż wątpliwe, skoro wszystkie sklepy na Pokątnej tonęły w powodzi świątecznego kiczu.
– Chyba sobie daruję w tym roku – wyznał w końcu.
– Ależ musisz iść! To cudowna impreza, znakomicie się na niej bawiłam.
– Gdybyś miała ochotę, zostało mi trochę eliksiru wielosokowego – powiedział niespodziewanie, zawieszając znacząco głos.
Zdziwiona Yen przystanęła gwałtownie i natychmiast została potrącona przez młodą czarownicę o nieobecnym spojrzeniu, która ciągnęła za sobą wyjące wniebogłosy dziecko. Severus wykazał się refleksem i odciągnął ją na bok. Z jednej strony, tłum zapewniał doskonałą osłonę, z drugiej – zaczynał niepomiernie irytować.
– Chcesz, żebym z tobą poszła? Poważnie?
– Dlaczego nie?
– Sever, bal w Świętym Mungu to nie to samo, co jakieś irlandzkie wygwizdowo. Oni nas znają, widzieli nas razem wiele razy. Wiedzą, jak się zachowujemy. Eliksir to nie wszystko. Ktoś może coś zauważyć, domyślić się prawdy. Czasami wystarczy jakiś charakterystyczny gest... Nie, to wyjątkowo głupi pomysł.
– Uważam, że znacznie przeceniasz możliwości intelektualne miejscowego personelu.
– A ty ich nie doceniasz. Remis.
– To tylko luźna propozycja, przecież do niczego cię nie zmuszam.
Yenlla uskoczyła przed kolejną ogarniętą świąteczną gorączką kobietą i tym samym znacznie skróciła dystans między sobą i Severusem. Mistrz eliksirów poczuł jej perfumy (nic specjalnego, okropnie banalna mieszanka) oraz dłoń, która lekko musnęła rękaw jego płaszcza.
– Tak będzie lepiej – zapewniła. – Zresztą, do tego czasu zdążę opuścić Londyn.
– To znaczy?
– Mówiłam ci. Wyjeżdżamy na święta w góry. Wrócimy dopiero po Nowym Roku.
Kompletnie o tym zapomniał. Automatycznie ignorował wszelkie komunikaty Yen, które obejmowały w pakiecie Lupina.
– Kiedy dokładnie?
– W czwartek dwudziestego. Mieliśmy wyjechać we wtorek, ale ten cholerny magomedyk... Nie wymigam się od tej wizyty.
– I nie powinnaś.
– Sever...
Już miała mu urządzić kolejną pogadankę na temat wtykania nos w nieswoje sprawy, ale ją ubiegł.
– Spotkajmy się później – zaproponował tak po prostu. – Gdy będziesz wracać od magomedyka.
– Nie wiem, czy mi się uda – od razu spróbowała się wykręcić.
Kiedy znowu wpadła na nich obładowana zakupami rodzina, Snape przytrzymał Yen za rękę i bez ostrzeżenia wciągnął w ślepy zaułek, przy którym znajdowały się jedynie tylne wyjścia sklepów.
– W środę wieczorem – ciągnął cierpliwie jedwabistym głosem.
– Nie mam czasu. Muszę zrobić zakupy, spakować się na wyjazd. No i wypisać tysiąc kartek świątecznych. Ciągle odkładam to na później.
Severus poruszył się niespokojnie i jeszcze bardziej do niej przybliżył. Odsunęła się odruchowo, a że zaułek był wąski, poczuła za plecami ścianę. Mistrz eliksirów oparł dłonie o mur po obu jej stronach, jednocześnie zasłaniając ją przed ciekawskimi oczami i odcinając drogę ucieczki.
– Unikasz mnie – stwierdził.
– Przecież bez przerwy się widujemy.
– Coraz rzadziej.
– Bzdura!
– Ostatni raz w czasie pełni.
– Czyli nie tak dawno temu. Nie mam czasu i nie mam siły. Dzielę życie na dwa domy, to mnie wykańcza – pożaliła się, choć bardzo nie chciała się przed nim rozklejać. – Sam wiesz, że nie czuję się najlepiej.
Nie był zadowolony z tej odpowiedzi. W ogóle zachowywał się jak na siebie dość dziwacznie. Przyglądał jej się nieustannie, jakby chciał przewiercić ją spojrzeniem na wylot. Zresztą, Yen dostrzegała w ponurych oczach coś całkiem nowego, czego nijak nie potrafiła zinterpretować, a jednak czuła niezrozumiały niepokój. Spróbowała się ruszyć, ale Severus nadal wisiał nad nią jak fatum i nie pozwolił jej odejść.
– Przyjdź w środę – powtórzył, a jego ton wydał jej się jeszcze dziwaczniejszy niż wzrok. Brzmiał niemal, jakby prosił, zamiast jak zwykle żądać. – Ostatni raz przed świętami.
– Od kiedy jesteś taki sentymentalny, potworze z lochów? – próbowała żartować. – Nie znosisz Bożego Narodzenia.
Sądziła, że przynajmniej zasłużyła sobie na zgryźliwy komentarz, ale Snape tylko patrzył na nią wyczekująco. Yenlla przestąpiła nerwowo z nogi na nogę. Dawno przestało jej się podobać pokątne czajenie w bocznej uliczce.
– Dobrze, przyjdę – zgodziła się. – Ale wymagam czegoś dobrego w nagrodę. Skoro już zapragnąłeś bawić się w święta, moje oczekiwania są naprawdę wysokie. – Uśmiechnęła się do niego uroczo, a zarazem przewrotnie. – A teraz już chodźmy, robi się zimno.
Możliwie subtelnie opuścili dotychczasową kryjówkę i włączyli się do strumienia zajętych swoimi sprawami czarodziejów. Delikatne płatki śniegu wirowały w świetle gazowych latarni i osiadały na idealnej czerni mistrza eliksirów.
– Nie wierzę, że zamierzasz wyjechać z miasta w tym złotym okresie – odezwał się swoim normalnym głosem, który zawsze brzmiał nieco sarkastycznie. – A co z sylwestrem? Lucjusz był już łaskaw mnie zapytać, czy zjawimy się w Malfoy Manor.
– Lucjusz powinien wreszcie przyjąć do wiadomości, że od dawna nie jesteśmy razem, więc nie możemy pokazywać się publicznie. Gdyby jednak zatęsknił za moim towarzystwem, zawsze może wysłać zaproszenie mojemu mężowi.
– Ktoś taki jak Lupin na salonach Malfoyów? To zaiste świadczyłoby o upadku tego arystokratycznego domu.
– Bardzo zabawne. Myślę, że przestanie im to wadzić, gdy zostanie ministrem magii.
– Marzenia ściętej głowy. Czarodzieje nigdy nie wybiorą wilkołaka.
– Cóż, niedługo się przekonamy, prawda? A swoją drogą, stałeś się ostatnio niezwykle rozrywkowym człowiekiem, mój drogi. Najpierw próbujesz zaciągnąć mnie na świąteczne przyjęcie do Munga, a zaraz potem skusić balem u Malfoyów. Co ci się stało?
Severus stropił się nieco i na moment wypadł ze swojej mrocznej roli, gdy uświadomił sobie, że rzeczywiście to robi. Zachowywał się co najmniej osobliwie. Zanim jednak przypomniał sobie mądre powiedzenie, że tylko winny się tłumaczy, ponownie się odezwał:
– Lucjusz planuje w tym roku coś specjalnego. Draco napisał, że przyjeżdża na święta. Prorokuję aferę, która z pewnością cię zainteresuje.
– Wiem. Dostałam niedawno przedziwny list od Hermiony. Zdecydowanie coś kombinują.
Severus wzruszył ramionami. Los chrześniaka w tej konkretnej chwili aż tak bardzo go nie interesował. Odkąd opuścił Hogwart i Wielką Brytanię, misja utrzymywania go na właściwej ścieżce i trzymania w karbach należała raczej do panny Granger.
– Pewnie próbują wyczuć grunt przed powrotem na stałe do domu.
– Myślisz, że chcą wrócić? – zapytała Yen w zamyśleniu. – To byłoby doprawdy niemądre.
– Hm? – Uniósł pytająco brew.
– Ameryka to... wolność – odpowiedziała nieoczekiwanie i od razu zmieszała się pod wpływem jego wzroku.
W głębi duszy zazdrościła Hermionie i Draconowi. USA to był inny świat, gdzie można było zapomnieć o przeszłości i zacząć wszystko od nowa, z czystym kontem. Tam łatwo było zniknąć, zgubić po drodze bagaż, który nieustannie ciągnęła za sobą po Anglii.
Potrząsnęła głową, pozbywając się z niej ponurych myśli. Zatrzymała się przed imponującą wystawą madame Malkin i nieobecnym wzrokiem obrzuciła modele sukien.
– Nieważne – ucięła. – I tak muszę już lecieć, mam suknię do odebrania. – Zapominając o obsesyjnej ostrożności, stanęła na pacach i cmoknęła go w policzek. – Do zobaczenia w środę, Sever.
– Czekam niecierpliwie.
Mistrz eliksirów stał jeszcze chwilę na ulicy pośród sypiącego coraz mocniej śniegu i przyglądał się, jak Yen wbiega po chodach, a potem znika w ciepłym wnętrzu. Lekka, wiotka i śliczna. Ale także wyraźnie blada, zmęczona i nadal chora. Nie wierzył w magomedyków od Lupina, pierwszy lepszy konował nie był w stanie jej pomóc. A tymczasem coraz częściej odnosił wrażenie, że czas powoli się kończy...
***
W środę po południu Severus Snape siedział w fotelu przy oszronionym oknie i czekał. Niewielkie i dość ponure okno rozświetlały kolorowe lampki, które Yen osobiście tam rozwiesiła podczas ostatniej wizyty, a jemu nie chciało się ich zdejmować. Był to jedyny w miarę świąteczny i optymistyczny akcent w poza tym konsekwentnie ślizgońsko-severusowatym wnętrzu. Panował tam również nieco większy niż zazwyczaj porządek: poniewierające się tu i tam książki trafiły na półki, a eliksiryczne utensylia do pracowni.
Mistrz eliksirów poruszył się niespokojnie, po czym po raz kolejny stuknął różdżką w zielony kubek, podgrzewając płynną czekoladę. Spodziewał się Yenlli w okolicach szóstej po południu, ale jak zwykle się spóźniała. Na niskim stoliku obok niego znalazło się miejsce na talerzyk z imbirowymi ciasteczkami i pojedynczą herbacianą różę. Cały czas zastanawiał się, czy kwiatek nie stanowił lekkiej przesady, lecz było za późno. Potrzebował odpowiednio sentymentalnych łapówek dla szelmy, więc o takie się postarał. Łącznie z najważniejszą z nich...
Ponownie zaczął się wiercić w fotelu, jakby coś go nieznośnie uwierało. Sięgnął do kieszeni spodni i wyjął stamtąd podniszczone pudełeczko. Otworzył je i obadał wzrokiem stare srebrne obrączki, które kiedyś zmuszeni byli nosić. Wyglądały podle i nawet nie były magiczne, ale w zasadzie nadawały się do użytku. Najwyżej później się je wymieni, przecież to i tak tylko symbol.
Odłożył pudełeczko na stolik, odchylił się w fotelu, przymykając oczy, i nadal czekał.
Zdawał sobie pobieżnie sprawę, że nie tak to powinno wyglądać. Nie wypadało oświadczać się za pomocą używanych obrączek – prawdopodobnie łamał w ten sposób niepisane prawo i kulturowe normy. Powinien postarać się bardziej, znaleźć dla Yen odpowiednio drogą i dizajnerską błyskotkę podobną do tych, które dostawała od Lupina (i które pewnie przeklęty pozer wciąż spłacał), jednak na samą myśl o wizycie u goblińskiego jubilera robiło mu się słabo. Nie nadawał się do tego. Na szczęście Yenlla była bystra. Liczył, że pokaże jej obrączki, a ona wszystko zrozumie i przejmie stery. Znała go dobrze i na pewno zdawała sobie sprawę, że było mu trudno... że sam dobrze nie rozumiał, jak to się stało, ale...
Ludzie życzą sobie pod choinkę różnych rzeczy. Severus Snape po prostu chciał mieć znowu żonę. I to nie jakąś przypadkową, lecz bardzo konkretną – swoją własną, którą tymczasowo wypożyczał Lupin.
Nie miał pojęcia, jak długo to może potrwać. Święta z pewnością staną na przeszkodzie, bo nieużyci urzędnicy ministerstwa zechcą wybrać zalegle urlopy, ale w nowym roku na pewno uda się uregulować tę sprawę. Zresztą, jakoś tak naturalnie założył, że Yen nie będzie już miała powodu wracać do Remusa i po prostu zostanie, dlatego ogarnął z grubsza jej pokój. Rzeczy zawsze może zabrać później, i tak porozrzucała mu już po mieszkaniu przynajmniej połowę swojej garderoby. Coś się z tego wybierze.
Severus czekał, czekolada stygła, Yen coraz bardziej się spóźniała. Gdy minęła dziewiąta wieczorem, panowanie nad rosnącą irytacją kosztowało mistrza eliksirów coraz więcej wysiłku. O dziesiątej uświadomił sobie, że pani Lupin się nie zjawi. Jednak raczyła go o tym powiadomić dopiero godzinę później.
Wymięta sowa pojawiła się na ośnieżonym parapecie grubo po jedenastej i niemrawo wyciągnęła nóżkę. Skrawek pergaminu był wilgotny, a pismo rozmazane. Śnieg musiał się dostać do sakiewki na wiadomość.
Przepraszam, ale w ostatniej chwili zmieniliśmy plany, pisała Yen. Wyjechaliśmy dzień wcześniej. Zobaczymy się w styczniu. Wesołych świąt i szczęśliwego nowego roku, Sever.
Co powiedział lekarz?, zapytał w zwrotnym liściku, ale nie doczekał się odpowiedzi. Widocznie Yen miała ciekawsze rzeczy do roboty.
Pozbył się zimnej czekolady, schował żenujące pudełeczko głęboko w szufladzie przepastnego biurka i ponownie rozsiadł się w fotelu, opierając głowę na dłoni.
Severus Snape czekał.
Na styczeń.
***
So please just fall in love with me this Christmas
There's nothing else that you will need this Christmas
Won't be wrapped under a tree
I want something that lasts forever
So kiss me on this cold December night
(Michael Bublé: Cold December Night)
Znaleziony przez Remusa domek był absolutnie idealny i bardzo w jego stylu – położony na końcu świata, pośród połaci śniegu i majestatycznych świerków. Jeżeli jeszcze dodać do tego spadzisty dach, drewniane okiennice i uroczy kominek, schronienie państwa Lupin na czas świąt Bożego Narodzenie naprawdę robiło wrażenie. Musiała to przyznać nawet Yenlla, która kochała blichtr i życie w centrum uwagi, a po latach życia w ukryciu miała wręcz alergie na wszelkie odosobnione miejsca.
Tym razem jednak była całkiem zadowolona. Podobnie jak Remus, który mógłby tak spędzić resztę życia. Małe domki pośród leśnej głuszy stanowiły dla niego coś w rodzaju środowiska naturalnego i najchętniej od razu wyprowadził się z miasta. Czasami Yen również myślała, że byłby to dobry pomysł. Tylko tak mogłaby się wreszcie uwolnić i zacząć na nowo, a w tej chwili bardzo tego pragnęła.
Niedawno wrócili ze spaceru, więc jej policzki nadal były lekko zarumienione, a oczy błyszczące. Remus przyglądał jej się z przyjemnością i lekkim uśmiechem, który ani na moment nie schodził z jego ust. Zjedli lekką kolację, a gdy skrzaty wyniosły zastawę, grzali się przy kominku, popijając imbirową herbatę z miodem. Po drugiej stronie pokoju wznosiła się majestatyczna choinka, którą ubrali dzień wcześniej. Pod drzewkiem leżały już ładnie zapakowane paczuszki przygotowane na świąteczny poranek. Objęta ramieniem męża Yenlla nieustannie się wierciła i strzelała ciekawskimi oczami w ich kierunku. W końcu Remus nie wytrzymał i wybuchł śmiechem.
– Nie musimy czekać do jutro. Możesz otworzyć swój prezent, jeżeli chcesz – powiedział.
Rozpromieniła się na tę kuszącą propozycję.
– Naprawdę?
– Oczywiście. Ale tylko jeden.
– Dostanę więcej niż jeden?!
Rozbawiony pokiwał głową, podniósł się i podszedł do choinki. Wybrał ze stosu niewielki pakunek obwiązany błękitną wstążką. Yen ruszyła za nim z entuzjazmem i niecierpliwością małej dziewczynki. Remus usiadł na krześle, a ona wpakowała mu się na kolana, wyciągając dłonie po prezent. Droczył się z nią chwilę, zanim jej go wręczył. Yenlla pisnęła i pociągnęła za wstążkę. W pudełeczku znalazła delikatne kolczyki w kształcie śnieżynek.
– Och, dziękuję! Są prześliczne!
Remus odgarnął jej na bok włosy, gdy przymierzała biżuterię. Zakołysała lekko głową, oczekując komplementów. Mąż ponownie się zaśmiał i pocałował ją w czoło.
Yenlla jeszcze przez moment śmiała się wesoło, wdzięcząc się i owijając mu dla żartu głowę wstążką, gdy nagle spoważniała. Zerknęła na niego krótko z cieniem lęku w oczach, po czym spuściła wzrok na swoje dłonie.
– Co się stało, Yenka? Tylko nie myśl, że dam się nabrać na tę smutną minę – rzucił wesoło. – Reszta prezentów dopiero rano.
Westchnęła, kręcąc głową.
– Nie o to chodzi, po prostu...
– A o co, kochanie?
Patrząc na nią, poczuł lęk. Nie potrafił tego wytłumaczyć, ale było to okropne uczucie. Yenlla wciąż unikała jego wzroku i uparcie wpatrywała się w swoje dłonie.
– Ja też mam dla ciebie prezent, ale nie mogę ci go teraz dać.
– Hm, to... Nic nie szkodzi – odpowiedział. Nadal nie miał pojęcia, do czego zmierza ta rozmowa.
– Po prostu został tak dobrze zapakowany, że będzie dostępny dopiero za kilka miesięcy.
Dopiero wtedy na niego spojrzała, a gdy po jego minie poznała, że biedny Remus nic z tego nie rozumie, znacząco położyła dłoń na swoim idealnie płaskim brzuchu.
– Jestem w ciąży – wyznała wprost Yen.
Twarz Lupina nadal wyrażała pustkę, bo umysł nie mógł przetrawić tej informacji. Nic dziwnego, była to wiadomość tak niesamowita, że aż obezwładniająca. Potrzebował dłuższej chwili, aby dojść do siebie, a wtedy pustka ustąpiła przed tak gwałtownym wybuchem uczuć, że trudno byłoby prześledzić je po kolei. Remus zerwał się z miejsca, chwycił ją w ramiona i uniósł wysoko do góry.
– Och, Yenka, ja... To jest... Sam nie wiem, co powiedzieć. Mówiłaś, że nie chcesz mieć dzieci.
– Najwyraźniej los zadecydował za mnie – zaśmiała się.
– To cudowne, Yen! – krzyczał, wirując z nią po całym pokoju. Zatrzymał się dopiero, kiedy omal nie staranował choinki. – Najwspanialszy prezent na świecie.
Nic nie odpowiedziała, tylko uśmiechała się do niego. Jej oczy błyszczały tak, jak nie błyszczały jeszcze nigdy... Były tylko nieco wilgotne.
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro