Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

22: Goście, goście

Two drifters, off to see the world
There's such a lot of world to see
We're after the same rainbow's end,
Waitin' 'round the bend
My huckleberry friend,
Moon River, and me
(Frank Sinatra: Moon River)

Yen i Severus nie zdołali się spotkać w piątek. Po południu mistrz eliksirów otrzymał sowę i od razu rozpoznał charakter pisma.

Niestety, kiepsko się dziś czuję, więc lepiej zostanę w domu. Muszę odwołać nasze randez-vous. Mam nadzieję, że znajdziesz sobie jakieś ciekawe zajęcie zastępcze.

***

Wieczorem tego samego dnia Yenlla siedziała w małżeńskim łóżku otoczona puchatymi poduszkami w misternie haftowanych poszewkach i próbowała czytać książkę, jednak nie mogła się skupić. Bolała ją głowa i łamało w kościach. Zapłaciła wysoką cenę za sterczenie w otwartym oknie Los Cojones w zimną listopadową noc. Czuła się paskudnie i nie miała na nic siły. Oczy powoli zamykały jej się nad kolejnym akapitem, gdy niespodziewanie usłyszała zamieszanie w korytarzu, a potem delikatne pukanie Błyskotki.

– Tak? – zainteresowała się.

– Przepraszam, panienko... proszę pani. Mówiłam, że nie przyjmuje pani gości, ale...

Skrzatka nie zdążyła skończyć, ponieważ ktoś zdecydowanie pchnął drzwi. Na progu stanął mistrz eliksirów we własnej osobie.

– Sever?! – zdziwiła się Yen, prostując na poduszkach, po czym złapała się za pulsujące bólem skronie. – Co ty tu robisz?

Wzruszył ramionami. Po prawdzie sprawiał wrażenie, że sam do końca tego nie wie.

– Tylko mi nie mów, że się o mnie martwiłeś. Taka troska do ciebie nie pasuje.

– Sprawdzam jedynie, czy napisałaś prawdę. A może zalazłaś sobie inny obiekt do zabawy, co wydało mi się bardziej prawdopodobne.

– Ha, ha, ha! – zaśmiała się Yenlla i na moment straciła głos. – Cholernie zabawne. Jak wypadły oględziny? – wychrypiała.

– Jeszcze nie wiem. Pewnie powinienem zajrzeć do szafy.

Westchnęła ciężko, żeby po chwili bezradnie rozłożyć dłonie.

– Rób, co chcesz.

Snape wmaszerował do sypialni odprowadzany niechętnym wzrokiem Błyskotki. Yen kiwnęła na nią, próbując ją uspokoić, ale nie całkiem jej to wyszło. Widać był, że skrzatka mu nie ufa i najchętniej widziałaby go po drugiej stronie drzwi – nie tylko sypialni, ale całego domku marzeń. Wreszcie omiotła oboje ostatnim wymownym spojrzeniem i wyszła z obrażoną miną.

Szelma poprawiła się tymczasem na łóżku i próbowała wyglądać tak godnie, jak to tylko możliwe w podobnie niesprzyjających okolicznościach. Severus zbliżył się do niej i rzucił surowe spojrzenie z góry.

– Jak się czujesz? – zapytał sztywno.

Wzruszyła ramionami.

– A jak wyglądam?

– Okropnie – ocenił bezdusznie.

– Masz odpowiedź.

Mistrz eliksirów nie był szczery w swojej ocenie. Yen wyglądała bowiem całkiem przyzwoicie. Fakt, była blada, rozczochrana i miała czerwony nos, ale spodziewał się, że będzie znacznie gorzej. Gdy żmija mówiła, że kiepsko się czuje, Severus z przyzwyczajenia wyobrażał sobie drgawki, potoki krwi i fruwające w powietrzu przedmioty. Teraz nie dostrzegał w jej twarz złowróżbnego cienia ani innych niepokojących symptomów. Najwyraźniej tym razem Yenlli nie dręczyła żadna nadprzyrodzona choroba, tylko najzwyklejszy katar. Niezwykle rzadki przypadek.

Uspokojony przysiadł na brzegu łóżka.

– Ej! – zawołała Yen w panice. – Nie boisz się, że się zarazisz?

– Cieszę się znakomitym zdrowiem. Ostatnim razem chorowałem...

– Dobrze pamiętam kiedy i chyba nigdy tego nie zapomnę. Bałam się, że umrzesz mi na rękach.

– Zapewne bardzo byś się tym przejęła.

– Oczywiście! Musiałabym to jakoś wyjaśnić dyrektorowi. Raczej nie spodobałaby mu się utrata szpiega, nie sądzisz? Pomyślałby, że sama cię wykończyłam.

– I nie pomyliłby się aż tak bardzo.

Yen znów się zaśmiała i rozkaszlała na dobre. Snape pochylił się nad nią, a ona, nie potrafiąc odczytać jego intencji, podskoczyła jak oparzona. Przytrzymał ją i sprawdził temperaturę. Patrzyła na niego okrągłymi ze zdumienia oczami.

– Boże, ostrzegaj, kiedy próbujesz być miły – jęknęła. – Omal nie ostałam zawału.

– Nie bądź dziecinna, Yenlla. Potrzebujesz eliksiru pieprzowego?

– Nie mów, że przyniosłeś mi akurat to. Nawet Rem poradziłby sobie z eliksirem pieprzowym, gdyby miał na to czas. To żadna filozofia.

– Ale mój jest lepszy – uciął kategorycznie, stawiając buteleczki na nocnym stoliku.

Yen skapitulowała.

– To chyba logiczne. Jesteś mistrzem eliksirów, Sever. W każdym razie dziękuję. Naprawdę się tego po tobie nie spodziewałam.

Na te słowa Snape poczuł lekkie ukłucie... Gniewu? Żalu? Właściwie była dla niego niesprawiedliwa. Przecież zawsze... Za każdym razem, gdy... Zresztą, jakie to miało znaczenie?

– Mogłeś chociaż uprzedzić, że przyjdziesz – rzuciła z urazą.

Początkowo jej nie zrozumiał. Dopiero po chwili zdał sobie sprawę, że Yen uparcie zagrzebuje się w kołdrę, jakby chciała się przed nim ukryć.

– Po co?

– Żebym mogła się jakoś przygotować.

– Hm?

– Mam na sobie flanelową piżamę, Sever.

– Bywało gorzej.

– W misie.

– Jakoś to zniosę.

– Żadnych gorsetów...

– Nigdy mi tego nie zapomnisz, czyż nie?

– Marne szanse.

Wyszczerzyła się do niego i znowu rozkaszlała. Podał jej eliksir, ale pokręciła głową. Poprosiła za to o chusteczkę.

– Wolałabym, żebyś nie oglądał mnie w takim stanie.

– Dlaczego?

– Wyobrażam sobie, jaką musisz mieć satysfakcję.

Błyskotka ponownie zastukała do drzwi. Severus pomyślał, że sprytna służka czuwa i kontroluje sytuację. Była wprost przerażająco wierna swojej niemądrej pani i dbała o jej reputację bardziej niż ona sama.

Yenlla zaprosiła ją do środka.

– Powinna pani coś zjeść – przypomniała skrzatka. – Już prawie pora kolacji.

Yen skrzywiła się ponuro. Ewidentnie nie miała na to ochoty.

– No nie wiem...

– Lepiej już pójdę.

Severus wstał, ponieważ nagle poczuł, że jego obecność jest zbędna. Yenlla była chora i zmęczona, ale w stanie opanowanym. Powinna raczej zająć się sobą niż go zabawiać. Nie miał też najmniejszych wątpliwości, że nagła interwencja Błyskotki miała go wypłoszyć.

Nie zdołał daleko odejść. Yen przytrzymała go za rękę. Uśmiechnęła się, przygryzając wargę i patrząc na niego w ten szczególny, trochę rozgorączkowany sposób.

– Zostań jeszcze – poprosiła, po czym zwróciła się do Błyskotki: – Zjemy w pistacjowym salonie, jeżeli to nie problem.

Skrzatka spojrzeniem jasno dała do zrozumienia, że widzi tu jeden bardzo konkretny – czarny i wysoki – problem, lecz nie odważyła się sprzeciwić.

– Oczywiście, panienko. – Ukłoniła się i wyszła cichutko.

Yen spojrzała za nią z rozbawieniem.

– Ciekawe, czy przyniesie plastikowe talerze.

– Hm? – nie zrozumiał Snape.

– Żeby nie dawać nam broni do ręki.

– Nigdy mnie nie lubiła – stwierdził. – Nie chciała mnie wpuścić.

– Po prostu pamięta, jak to się skończyło ostatnim razem. Ma lepszą pamięć niż ja – dodała gorzko, a Severus postanowił udawać, że nie pojmuje aluzji. – Nieważne – westchnęła w końcu Yen. – Podasz mi szlafrok?

– Może jednak nie powinnaś wstawać?

– Bez przesady. Jeszcze nie umieram. Chyba.

Yenlla owinęła się patriotycznym i bardzo twarzowym niebieskim szlafrokiem. Rzeczywiście miała na sobie piżamę w kolorowe misie, do tego z kokardkami zamiast guzików. Wstała niezgrabnie, pociągając nosem i napychając kieszenie jednorazowymi chusteczkami.

– Właściwie jestem nawet głodna. Chodźmy.

Chwyciła go za rękę i pociągnęła za sobą na drugi koniec korytarza, do pistacjowego saloniku. Severus nie widział go nigdy wcześniej. W wymarzonym domku państwa Lupinów był zaledwie kilka razy, zwykle późno i w dość burzliwych okolicznościach, więc nie miał czasu się rozglądać ani zwiedzać po kolei wszystkich pokoi. Jednak gdy tylko zajrzał do środka, poczuł się bardzo swojsko.

– Khm – mruknął pod nosem.

Gramofon. Sekretarzyk. Dzieła zebrane Shakespeare'a.

W tym pomieszczeniu znajdowało się obecnie więcej jego ulubionych przedmiotów niż w jego własnym, ogołoconym swego czasu przez Yenllę, mieszkaniu.

Szelma miała na tyle przyzwoitości, aby zrobić zakłopotaną minę.

– Cóż, przyznaję, że gdy opuszczałam twój apartament, byłam nieco wytrącona z równowagi. Oczywiście możesz zabrać wszystko z powrotem, jeżeli masz ochotę.

– Nie, pasuje do wystroju – odpowiedział bez wahania.

Jednocześnie pomyślał, że to nie swoje stare meble i książki chciałby stamtąd zabrać...

I ta myśl kompletnie go przeraziła.

– Jak ci się podoba? – paplała dalej Yen. – Możemy zjeść przy oknie. Mam tam stolik kawowy. Mały wprawdzie, ale powinien wystarczyć.

– Tak, tak. Jak chcesz.

Myśl była przerażająca, chociaż nie nowa. Ostatnio często się nad tym zastanawiał. Miał na to dużo czasu, kiedy nocami siedział sam w pustym mieszkaniu. Gdy Yenlla odchodziła do swojego domku marzeń i zostawiała go samemu sobie. Myślał czasami o tym, co by było, gdyby... Ale musiał wyjechać, nie miał innego wyjścia.

Popatrzył na panią Lupin, która stała przy oknie, wycierając nos i wyglądając na pogrążony w wieczornym mroku ogród. Miała na sobie puchaty szlafrok i rozdeptane kapcie, a mimo to wyglądała ślicznie. Pasowała do swojej pastelowej chatki tak bardzo, że już zwyczajnie nie potrafił sobie jej wyobrazić nigdzie indziej. Na pewno nie byłaby szczęśliwa...

Prawda?

Czy miał prawo znowu wywracać jej życie do góry nogami? Nie żeby już tego nie robił. Po prostu był zbyt wielkim hipokrytą, by się do tego przyznać.

Poczuła na sobie jego wzrok i odwróciła się z bladym uśmiechem.

– Co się stało, Sever? Coś nie tak?

„Wszystko jest nie tak", przebiegło mu przez głowę.

– Wyglądasz nawet bardziej ponuro niż zwykle – zauważyła Yen. – Kłopoty w pracy?

Milczał odrobinę za długo.

– Tak.

– Chcesz mi o tym opowiedzieć?

Wpatrywała się w niego ze szczerym zainteresowaniem, jak zwykle. Jej oczy były bardzo wymowne, uśmiech zachęcający. Gdy Yen była w dobrej formie, roztaczała wokół siebie cudownie kojącą atmosferę. Severus dobrze to pamiętał – to było tak, jakby mieć swoje prywatne słońce. Teraz dokładnie to samo czuł tutaj, w domu Lupina.

Ruszył ku niej, przyciągany jak magnes.

– Yenlla – zaczął i w tej samej chwili urwał.

Drzwi pistacjowego saloniku otworzyły się bez ostrzeżenia i wmaszerowały przez nie obarczone naczyniami skrzaty. Na niewielkim stoliczku znalazły się naczynia, sztućce i waza z zupą na pierwsze danie.

– Och, jak cudownie! – Yen klasnęła w ręce, usiadła i wskazała mu miejsce naprzeciwko siebie. – Smacznego!

Moment minął. Severus stracił wątek i pokornie zajął miejsce nad talerzem z kremem z dyni. Zapach był obezwładniający. Zdążył zapomnieć, że posiadanie skrzatów ma swoje oczywiste plusy. Błyskotka była najlepszą kucharką, jaką znał, choć nigdy nie pochwaliłby jej na głos.

– Rozumiem, że Lupin jednak powrócił do negocjacji z rosyjskimi wilkołakami? – zagaił po chwili Snape konwersacyjnym tonem.

Yenlla zamrugała oczami.

– Nie, bynajmniej. Tamto przyjęcie... Cóż, jeżeli dobrze zrozumiałam, omal nie skończyło się międzynarodowym skandalem. Od tamtej pory fundacja ucięła wszelkie kontakty. Dlaczego pytasz?

– Niedawno na Pokątnej widziałem ludzi Wasyla, więc naturalnie założyłem, że... – urwał nagle, gdy Yen z niepokojem zmrużyła oczy. – Khm – odchrząknął. – Oczywiście mogło mi się tylko wydawać.

– Z pewnością. Co mogliby tutaj robić? Remus nie chce więcej mieć z nimi nic wspólnego.

– Tak, pewnie masz rację. – Zamyślił się głęboko, skupiając całą uwagę na zupie.

– Bez wątpienia.

W pełnym kontemplacji milczeniu spożywali obiad. Yen coraz mniej chętnie, mimo że starała się odgrywać przed nim apetyt. Z zupą jeszcze jakoś sobie poradziła, ale ziołowa pieczeń ewidentnie ją odrzucała. Coraz bardziej się wierciła, coraz częściej zerkała w okno. Bawiła się widelcem, kubkiem, chusteczkami, serwetką. Wreszcie poddała się i wstała.

– Porzucę cię na moment, dobrze? – odezwała się ochrypłym głosem. Przeniosła się na wersalkę, odchyliła do tyłu głowę i przymknęła oczy. Powrócił ból głowy i zatok. Gardło dosłownie paliło ją od środka.

Snape odłożył sztućce na bok i również wstał. Spróbowała go powstrzymać ruchem ręki.

– Nie. Nie przeszkadzaj sobie. Ja tylko... Muszę chwilkę odpocząć.

– A ja już podziękuję. Nadal uważam, że twój skrzat zamierza mnie otruć, więc na wszelki wypadek wolę przyjąć porcję, która co najwyżej mnie osłabi, a nie wykończy. W każdym razie, zdążę na czas przyjąć antidotum.

Yenlla była zbyt rozbita, aby docenić ten wymuszony żart.

– Nikt nie chce cię otruć – powiedziała zmęczonym głosem.

– Nie byłbym taki pewien. To stworzenie pilnuje cię niczym pies pasterski.

Nie spodobało jej się to porównanie. Skrzywiła się, kolistymi ruchami rozmasowując skronie.

– Błyskotka się o mnie troszczy. To moja jedyna przyjaciółka. Zawsze tak było.

– Mówisz jak egzaltowana nastolatka. Nikt mnie nie lubi, nikt mnie nie rozumie. Ach, jejku jej.

– A co? Może ty zamierzasz się ubiegać o to stanowisko, Sever? Stanąłbyś w jednej linii z Kitty i Ros?

– Kitty zniosę, jednak Rosmertę zlecałbym odesłać sowią pocztą do Hogsmeade. Tam, gdzie jej miejsce.

Wizja Ros unoszonej w dal przez stado sów wreszcie podziałała. Yen nie wytrzymała i zaśmiała się, walcząc z kaszlem. Wyciągnęła dłoń i dotknęła jego ramienia, co mistrz eliksirów uznał za zachętę i nieco się przysunął.

– Wiesz, że jesteś bardzo dziwnym facetem?

– Tak słyszałem.

Yenlla pogładziła go po policzku. Pchnął ją lekko, pomagając ułożyć się wygodniej na kanapie. Westchnęła i rozprostowała się, wciąż nie zdejmując z niego uważnego spojrzenia. Pochylił się i znalazł tuż nad nią. Zachichotała znowu, zanim zdołała się opanować.

– Jeżeli przyszedłeś tu tylko po to, obawiam się, że dzisiaj nic z tego nie będzie. Mimo najszczerszych chęci nie znajdę w sobie dość siły.

Prychnął z urazą.

– Za kogo mnie masz?

– Muszę udzielać odpowiedzi? – błysnęła resztkami zakatarzonego humoru.

– Nie rób ze mnie...

– Dewianta?

– Yenlla.

– Masz rację, wyjątkowo nietrafione określenie. Chyba bardziej obraźliwe dla mnie, nie sądzisz?

To nie jedyny powód. Nigdy nie był. Ja... – plątał się, nie wiedząc, co właściwie chce powiedzieć. – Coraz częściej myślę, że...

Oczy Yen błyszczały jak gwiazdy, choć nieco bardziej gorączkowo niż zwykle, gdy wpatrywali się w siebie uważnie. Coś jednak było bardzo nie tak. Gdy Severus pochylił się jeszcze niżej, uderzyło go promieniujące od niej ciepło. Przymknęła powieki i odchyliła głowę do tyłu w oczekiwaniu. Pocałował ją, a jej wargi prawie go poparzyły. Dopiero to dało mu do myślenia.

W tym samym momencie drzwi otworzyły się bez pukania i po raz kolejny stanęła w nich Błyskotka.

– Panienko, czy mogę... – zaczęła i natychmiast urwała. Obrzuciła szybkim spojrzeniem scenę na kanapie i szybko się wycofała. – Przepraszam.

Snape odpowiedział jej swoim modelowym złym spojrzeniem. Nie wątpił ani przez chwilę, że namolna istota znowu ich sprawdzała. Mimo to odsunął się od Yenlli i dotknął jej czoła.

– Gorączka wróciła – ocenił.

Pani Lupin nie odpowiedziała, tylko bezsilnie wzruszyła ramionami. Coraz bardziej traciła kontakt z rzeczywistością.

– Dlatego powinien pan iść, sir – odezwała się Błyskotka. – Panienka... Moja pani jest chora. Dlaczego nie może jej pan zostawić w spokoju? – wybuchła nieoczekiwanie, chociaż zawsze tak doskonale nad sobą panowała.

Mistrz eliksirów wpatrywał się w nią z wyrazem zdumienia zastygłym na ponurej twarzy. Wprawdzie wiedział, że stworzenie ma charakter, ale do tej pory znało swoje miejsce i obowiązki. Zamierzał to odpowiednio skomentować, lecz poczuł, że Yen chwyta go za rękę i z trudem dźwiga się do pionu.

– Severusie – szepnęła.

– Pójdę już – stwierdził pokojowo.

Yenlla posłała mu słaby uśmiech i kiwnęła głową.

– Przepraszam, że nie jestem dziś w towarzyskim nastroju.

– Zobaczymy się w przyszłym tygodniu? – zapytał, wstając z ociąganiem.

– Pewnie tak. To tylko głupi katar, przejdzie.

– Odprowadzę pana do drzwi – wtrącił Błyskotka, jeszcze zanim zdołał choćby zbliżyć się do wyjścia z pistacjowego saloniku.

Snape uniósł z pogardą brew, gdy ją mijał.

– Nie trzeba, znam drogę.

– Aż za dobrze – szepnęła pod nosem skrzatka, ale na tyle cicho, że mógł tego nie usłyszeć.

Pełen urażonej miłości własnej zbiegał szybko po schodach, nie oglądając się na nic i na nikogo. Błyskotka po chwili podążyła za nim, jakby nie do końca ufała, że spokojnie i bez scen opuści posiadłość Lupinów. Nie miał pojęcia, czego innego się spodziewała... Może, że przemyślnie ukryje się w piwnicy? Albo w toalecie? Wolne żarty! W każdym razie bardzo nie spodobała mu się ta inwigilacja.

– Widać, że w tym domu brakuje męskiej ręki, zwłaszcza służbie – wyburczał pod nosem. Z dala od oczu i uszu Yen najwyraźniej postanowił nie puszczać płazem wcześniejszej urazy. – Za moich czasów gości nie traktowano w tak skandaliczny sposób.

– Bo ich nie było, sir – odparowała bezczelnie skrzatka, tracąc do mistrza eliksirów resztki cierpliwości. – Poza tym goście wchodzą frontowymi drzwiami, a nie przemykają się cichcem pod nieobecność pana domu.

Zatrzymał się w pół kroku i obrócił na pięcie, aby posłać jej miażdżące spojrzenie. Błyskotka twardo stała na szczycie schodów, w postawie zamkniętej, z ramionami skrzyżowanymi na piersi. Z tej perspektywy wyglądała wyjątkowo wojowniczo, cała jej postać wprost promieniała świętym oburzeniem. Mina jasno sugerowała, że jeżeli Snape nie pojmie aluzji i sam się nie wyniesie, ona usunie go siłą – raz a dobrze!

Severus już miał coś powiedzieć – a mógłby powiedzieć wiele, do ciężkiej cholery! – jednak słowna przepychanka ze skrzatem wydała mu się nawet nie tyle poniżej godności, co zwyczajnie idiotyczna. Wykrzywił się tylko upiornie do przeklętego stworzenia, po czym ruszył w swoją stronę, żałując, że nie ma na sobie obszernej szaty, którą mógłby demonstracyjnie powiewać. Mugolskie ciuchy miały swoje wady. Gdy znalazł się w ogrodzie natychmiast się teleportował, a był przy tym tak wściekły, że powinien się cieszyć, iż trafił we właściwe miejsce.

***

Niby niewinna choroba Yen przeciągnęła się w czasie. Severus nie widział jej już od tygodnia i ku własnemu zdumieniu odkrył, że niezwykle go to irytuje. Gdyby był do tego zdolny, pewnie poszedłby o krok dalej i uświadomił sobie, że brakuje mu jej bardziej, niż byłby gotowy to przyznać. W każdym razie nie odważył się drugi raz jej odwiedzić. Już pierwsza wizyta poważnie naruszyła jego psychiczną równowagę i zostawiła go z kompletnym mętlikiem w skołatanej głowie. Teraz, gdy tylko się nie pilnował, przed oczami od razu stawała mu blada jak trup Yen, która na Bank Gringotta czuła się gorzej niż twierdziła i na pewno czegoś mu nie mówiła, albo oburzona Błyskotka, która najchętniej chwyciłaby go za kołnierz i wystawiła za drzwi jak zabłąkanego kota, tylko nieco brutalniej. Ale nawet nie to było najgorsze...

Bo najgorszy był pistacjowy salon.

A może raczej powinien powiedzieć... Jego własny (ich) salon, zanim Yen go zdemolowała, gdy wyjechał do Berlina. O tak, pomijając znacznie bardziej pstrokaty odcień zieleni na ścianach, szelma idealnie odtworzyła układ pokoju. Miała zresztą na czym pracować, skoro wcześniej ukradkiem wykradła stamtąd wszystkie najbardziej charakterystyczne sprzęty, jego własne rzeczy! Ciekawe, czy sama zdawała sobie sprawę z tego, co zrobiła... A Lupin? Czy on wiedział?

W każdym razie, jak bardzo przerażająco by to nie brzmiało, Yenlla na swój sposób nadal mieszkała w apartamencie mistrza eliksirów, tyle tylko, że ukryła go w swoim małym domku marzeń, pod samym nosem Remusa Lupina. Ugh! Czy to było normalne? Na pewno nie!

– Dzień dobry, panie profesorze! – usłyszał nagle przesadnie entuzjastyczne powitanie Goldmana.

Posłał chłopakowi zdumione spojrzenie. Najwyraźniej utonął we własnych myślach do tego stopnia, że nawet nie zauważył, kiedy dotarł do Świętego Munga.

– Khm – chrząknął, kupując sobie tym moment na zebranie myśli.

Fryderyk nadal się do niego uśmiechał, ale w jego postawie pojawiła się czujność. Nie miał złudzeń i oczekiwał na cios. Szybko się uczył.

– Mam nadzieję, że Felix Felicis został zamieszany w odpowiednim momencie? – rzucił Snape niemal pogodnie.

– Ale to jeszcze nie...

– Na twoją odpowiedzialność, Goldman – kontynuował gładko. – Jednak jeżeli ten eliksir przemieni się w kolorowy ser albo wysadzi szpital w powietrze, pokryjecie koszty ze swojego wynagrodzenia.

– Nie otrzymujemy żadnego.

– Poczekam, aż zaczniecie. Jestem cierpliwym człowiekiem.

Nieszczęsny praktykant zatrzymał się w pół drogi do riposty, pokornie skłaniając głowę. Snape ewidentnie wstał lewą nogą i nie warto było go drażnić. Zdarzały się wprawdzie dni, kiedy nieco spuszczał z tonu i pozwalał im na pyskowanie, ale to nie był ten dzień.

– Zobaczę, co z tym eliksirem – odezwał się Frycek, po czym odwrócił się gotowy pognać korytarzem do pracowni.

– Goldman! – Zatrzymał go Severus po namyśle.

– Tak, profesorze?

– Czy komisja od krwi jak zwykle spotyka się dzisiaj po południu?

– Oczywiście, sir. Proszę się nie martwić, na pewno tam będę.

– Dobrze. – Kiwnął głową mistrz eliksirów. – I weź ze sobą Lovegood.

Chłopak najpierw spojrzał na niego w oszołomieniu, a potem cały aż pokraśniał.

– Serio?! – zawołał, a potem zreflektował się i dodał: – Sir?

– Czy muszę się powtarzać?

– Nie, nie, tylko... Sądziłem, że miał pan dla niej inne zadania.

– To chwilowo nieaktualne, a jeżeli nie znajdę dla Lovegood czegoś przyzwoitego, będę ją musiał pożyczyć profesorowi Gillianowi. A nie oszukujmy się, on zajmuje się głównie magiczną protetyką i eliksirami mocującymi. Nie życzyłbym tego najgorszemu wrogowi.

– Tak... To znaczy nie... – paplał Frycek, który ewidentnie nie mógł już ustać w miejscu. Chciał biec i podzielić się dobrymi wieściami z Luną. – Dziękujemy, profesorze! – wyrzucił z siebie i po chwili zniknął za zakrętem.

Snape wzruszył ramionami i powędrował do gabinetu. Pogratulował sobie pomysłu, dzięki któremu na cały dzień będzie miał praktykantów z głowy. Pewnie zapadną się pod ziemię z lęku, że jeszcze zmieni zdanie albo wymyśli dla nich jakieś zajęcia dodatkowe. Praktyka pedagogiczna jednak wiele dawała, oj tak.

Pani Paddington pojawiła się kwadrans później z uśmiechem, kawą i jakimiś papierami. Coś mówiła, naturalnie, ponieważ pani Paddington była z natury irytująco gadatliwa, lecz nie słuchał jej zbyt uważnie... A w zasadzie wcale. Po prostu kiwał głową i czekał, aż się znudzi i sobie pójdzie. W tym też miał długą praktykę. Ożywił się dopiero, gdy położyła przed nim elegancką kopertę ze złoconymi brzegami.

– To już? – zdziwił się.

– Pierwszy grudnia – poinformowała go pielęgniarka. – Zawsze im się spieszy. Nie bez przyczyny robią z tego wielkie halo. Potrzebuje pan jeszcze czegoś, profesorze?

– Nie, dziękuję.

– Gdyby coś, będę w pobliżu. – Uśmiechnęła się do niego po raz ostatni, po czym cicho wyszła z gabinetu.

Severus westchnął i rozerwał kopertę. Ze środka wypadł równie ozdobny kartonik z zaproszeniem na doroczne przyjęcie bożonarodzeniowe dla pracowników Szpitala im. Świętego Munga. Ech, piekło i szatani, zupełnie o tym zapomniał. Nie znosił tych imprez, a niestety wypadało się na nich pokazywać i nawiązywać, tfu!, stosunki towarzyskie. Przynajmniej tak powiedziała mu Yenlla, kiedy niemal siłą zaciągnęła go na pierwsze przyjęcie. Dopiero zaczął pracę w Mungu i nie miał na to najmniejszej ochoty, lecz ona się uparła. Głównie dlatego, że sama chciała się tam pokazać, jak zwykle. I udało jej się na tyle odciągnąć uwagę od mistrza eliksirów, że ostatecznie uznał ten wieczór za całkiem znośny.

Zerknął jeszcze raz na zaproszenie i ponownie westchnął. Nic się nie zmieniło, nadal zachęcano pracowników do przyprowadzenia osób towarzyszących, bo w szpitalu wszyscy jesteśmy wielką, szczęśliwą rodziną. Co za piekło! Złożył kartonik na pół i wcisnął do kieszeni. Nie miał najmniejszej ochoty na bożonarodzeniowy kicz, który w ciągu dwóch ostatnich lat szczęśliwie go omijał. A już na pewno nie zamierzał mierzyć się z tym sam. W takich sytuacjach rzeczywiście przydałaby mu się...

Żona.

Gdy do Snape'a dotarły jego własne, szalone wnioski, potrzasnął nerwowo głową. Wcześniejsze niewygodne myśli powróciły ze zdwojoną siłą, więc natychmiast podniósł się z miejsca. Nie mógł bezproduktywnie siedzieć w gabinecie, musiał znaleźć sobie jakieś zajęcie, aby je zagłuszyć.

***

W poszukiwaniu dystrakcji mistrz eliksirów zawędrował aż do dyżurki na oddziale magicznych urazów, gdzie zdarzały się najciekawsze przypadki. Nikt nie potrafił się tak widowiskowo uszkodzić jak kiepsko wyszkolony czarodziej. Skutki błędnie wypowiadanych zaklęć, niestarannie warzonych eliksirów i przeprowadzanych na odwal transmutacji codziennie poprawiały humor grupce magomedyków, od których wymagano najwięcej kreatywności w całym szpitalu. To oni składali pacjentów niczym puzzle lub rozwiązywali ich jak łamigłówki. Severus zdecydowanie najbardziej lubił właśnie ten oddział. Niestety, tym razem nie trafiło się nic specjalnie pasjonującego. Był to jeden z tych nieciekawych piątków, kiedy pozostawało tylko wyczekiwać fajrantu, bo nie działo się absolutnie nic.

Zniechęcony wracał już do gabinetu, wędrując długim, przygnębiająco białym szpitalnym korytarzem, gdy wtem coś go zatrzymało. Najpierw usłyszał stłumiony skrzek. Odruchowo zerknął w bok, aby w progu jednej z sal ujrzeć... Marisol. W zasadzie ledwo ją rozpoznał, tak była odmieniona. Z rozczochranymi włosami, wytrzeszczonymi oczami i pokrytymi szkarłatem policzkami wyglądała gorzej niż źle. Ledwo zdążył to skonstatować, dziewczyna wybiegła na korytarz i dosłownie rzuciła się na niego.

– Severus! – zawołała ochryple, czepiając się rozpaczliwie jego szat.

Plotki o jej głosie najwyraźniej były prawdziwe, bo ledwo mógł ją zrozumieć. Marisol brzmiała ni mniej, ni więcej, tylko jak gwóźdź rysujący po tablicy, a nawet te potworne dźwięki wydobywała z siebie nieludzkim wysiłkiem.

– Severus – powtórzyła. – Och, jak to dobrze! Ty mi pomożesz! Znasz się na eliksirach, na lekach. Możesz mnie wyleczyć, prawda? Ona... Ona coś mi zrobiła! Ona...

Gardło Marisol jakby się zamknęło, nie pozwalając jej wydobyć ani słowa więcej, mimo że nadal poruszała ustami. Złapała się za szyję, jej policzki jeszcze bardziej poczerwieniały. Sprawiała wrażenie, że za moment się udusi. Niezdolna nic powiedzieć patrzyła na niego błagalnie.

Twarz Severusa pozostała chłodna i nieporuszona. Tak długo mierzył ją obojętnym spojrzeniem, aż poczuła się nieswojo i wreszcie od niego odstąpiła.

– Severus... – wycharczała.

Nie miał pojęcia, czego się spodziewała. Jakim cudem przyszło jej do głowy, że mógłby cokolwiek dla niej zrobić? Wyminął ją bez słowa i ruszył przed siebie.

– Musisz mi pomóc! – zawyła za nim. – Pamiętaj, że wiem! Powiem... Wszystko powiem!

Odwrócił się powoli. Marisol nadal stała na środku korytarza, charcząc i dysząc. Robiąc scenę. W drzwiach pojawiało się coraz więcej ciekawie wyglądających ze swoich sal pacjentów. Personel Świętego Munga również zatrzymywał się, aby popatrzeć. Wszyscy gapili się to na niego, to na nią. Pewnie coś tam słyszeli, znali plotki o mistrzu eliksirów i jego tajemnych rozrywkach z aktorkami. Pewnie teraz je sobie przypominali i łączyli fakty.

Wiedzieli.

Snape był wściekły, a Marisol zdesperowana. Gdy dostrzegła, że szantaż zrobił na nim pewne wrażenie, postanowiła skorzystać z okazji i natychmiast go docisnąć.

– Powiem... Powiem o...

Teraz już wszyscy się gapili. Chciwi spektaklu czekali na jego reakcję. Nie miał zamiaru dawać nikomu tej satysfakcji. Nie poruszył się, nie wykonał żadnego gestu, tylko patrzył jej prosto w oczy.

Pot wystąpił na czoło Marisol. Poruszała ustami, ale znowu nie wydobywały się z nich żadne dźwięki. Wciąż próbowała, ale nie mogła. Zerkała na niego z przerażeniem, zaciskając obie dłonie na gardle.

– Mieliśmy umowę – powiedział Snape tak cicho, że tylko ona to usłyszała. A może słowa rozległy się wyłącznie w jej głowie? Sama już nie wiedziała. Kiedyś pokazał jej tę przerażającą sztuczkę z mieszaniem w umyśle. Może teraz robił dokładnie to samo. – Myślisz, że teraz jest źle? Mogę sprawić, że będzie znacznie gorzej. Obiecuję.

Oczy Marisol omal nie wyszły z orbit, gdy walczyła ze swoim gardłem, aby cokolwiek powiedzieć, i nadal nie była w stanie. Zszokowana, sponiewierana, niezdolna zrobić nic wreszcie całkiem się załamała. Padła na kolana i rozpłakała się żałośnie na środku szpitalnego korytarza.

Snape spokojnie odszedł w swoją stronę.

Niechciane myśli powróciły ze zdwojoną siłą. Coraz więcej ludzi wiedziało albo przynajmniej coś podejrzewało. Dwuznaczne uśmieszki, aluzje, groźby, szantaże... Za dużo tego było, za dużo. Sekretu tej wagi nie da się ukrywać długo, na pewno nie pół roku! Zwłaszcza z Yen, królową dramatu, która nieustannie ściągała na siebie spojrzenia. Od początku było wiadomo, że kiedyś to wszystko wybuchnie im w twarz. A przecież rozwiązanie było bardzo proste.

Wystarczyło się przyznać.

***

Dzisiaj?

Owinięta kocem Yen uniosła wzrok znad liściku, który przed momentem (ze znaczącym spojrzeniem) podała jej Błyskotka, i zerknęła kontrolnie na Remusa. Wydawał się pochłonięty jakimś dokumentem i kompletnie nią niezainteresowany.

– Mogę prosić o... – zaczęła, zwracając się do skrzatki, ale ta jak zwykle ją uprzedziła. Podała jej pióro, atrament i błękitną papeterię.

– Coś ważnego? – ocknął się niespodziewanie Lupin.

– Nie, tylko sprawy zawodowe.

Posłała mu słodki uśmiech poprzez rozległy pastelowy salon. Następnie chwyciła pióro i pochyliła się nad pergaminem.

Nadal niezbyt dobrze się czuję. Wiem, że obiecałam, ale... Ani Rem, ani Błyskotka nie puszczą mnie nigdzie w takim stanie.

Nie spodziewała się odpowiedzi, jednak po paru minutach sowa znów zastukała w szybę. Remus podniósł się odruchowo i Yen omal nie zemdlała ze zgrozy. Szczęśliwie Błyskotka była szybsza. Chociaż zanim oddała list swojej pani, zmiażdżyła ją kolejnym chłodnym spojrzeniem.

Nie jesteś niewolnikiem. Możesz wyjść w każdej chwili.

– Ugh, no co ty nie powiesz? – prychnęła pod nosem.

– Mówiłaś coś, kochanie? – zapytał Remus.

– Nie, nie. Nic takiego

Wkurzył ją tak złośliwy i pozbawiony wyrozumiałości list. Tym bardziej że była niedziela. Dzień tradycyjnie spędzany w gronie rodzinnym.

Wiem, odpisała szybko i ostro. Po prostu postanowiłam tego nie robić.

– Yenlla.

Drgnęła, gdy usłyszała głos męża tuż obok siebie. Nawet nie zauważyła, kiedy się zbliżył. Zgarnęła liścik z kolan i ukradkiem podała go Błyskotce.

– Tak?

– Zastanawiałem się tylko... – Usiadł przy niej, odsuwając na bok stertę poduszek. – Myślałaś już o tym, jak spędzimy święta?

– Hm. – Udała zamyślenie Yen, bo niewiele ją to obchodziło. – Chyba tak jak zwykle. Nie chcesz organizować w tym roku przyjęcia?

– Niespecjalnie – wyznał szczerze. – Syriusz powinien spędzić ten czas z Harrym, podobno Ginny niezbyt dogaduje się z Rosmertą... No i mam lepszy pomysł. Pamiętasz, jak kiedyś rozmawialiśmy o tym, że idealnie byłoby spędzić Boże Narodzenie w górach, wśród połaci białego śniegu, z dala od cywilizacji?

Kiwnęła głową.

– Znalazłem idealne miejsce.

– Ale... Nie będzie tam żadnych wilkołaków? – przestraszyła się. – To znaczy, żadnych innych?

Remus się roześmiał.

– Nie, kochanie. Tylko jeden.

***

W poniedziałek Snape nadal doprowadzał współpracowników do szału. Głównie w celu zatarcia w ich pamięci paskudnego wypadku z Marisol. Znów czuł na sobie ciekawskie spojrzenia i słyszał za plecami szepty, co podjudzało go skuteczniej niż cokolwiek na świecie. Czekał tylko na jakiś komentarz ze strony pani Paddington, ale starsza czarownica musiała wyczuć, że to nie jest odpowiedni moment i łaskawie trzymała język za zębami. Praktykanci również unikali go jak ognia, wykręcając się pilnymi sprawami z Feliksem.

Około południa zaczepił go na korytarzu sam dyrektor szpitala.

– No, no, Severusie – zaczął nieco zbyt jowialnie, ale mistrz eliksirów jakoś to przełknął. – Pamiętaj, aby potwierdzić w sekretariacie obecność na świątecznym przyjęciu.

– Oczywiście – wysyczał, starając się nad sobą panować.

– O, byłoby też miło, gdybyś zawczasu podał dane swojej towarzyszki. Jak zwykle planujemy rozdać wszystkim artystyczne, imienne kartki z życzeniami.

– Khm.

Zaciekawiony tym wyraźnym brakiem entuzjazmu dyrektor przyszpilił go spojrzeniem. Snape'owi bardzo nie spodobało się coś w jego oczach.

– Nie bądź zbyt tajemniczy! – roześmiał się naczelny magomedyk. – Wszyscy od kilku dni zastanawiamy się, czy będzie nam dane w tym roku zapoznać jakąś kolejną celebrytkę. Nie trzymaj nas długo w niepewności, dobrze?

Snape nie uznał za stosowne odpowiedzieć na zaczepkę, za to odszedł stamtąd tak szybkim krokiem, na jaki pozwalały mu resztki godności.

To był właśnie ten przypadek, kiedy żona naprawdę się przydawała. Ucinała wszelkie plotki i załatwiała sprawę. Gdyby miał żonę, nie byłby narażony na podobne uwagi. Wielka szkoda, że jedyna kobieta, która mogłaby się kwalifikować, była akurat zajęta.

Snape zatrzymał się w pół kroku, gdy dogoniły go własne myśli. Znowu! Niech to Salazar! Na resztę dnia zamknął się w gabinecie, aby uniknąć dalszych nagabywań.

Gdy wybiła szesnasta, poskładał papiery i szybko wyszedł. Miał dość. Serdecznie i ostatecznie. Po drodze do domu wstąpił jeszcze po zamówienie do Café Mystique. Jedzenie na wynos nadal stanowiło dla niego nowość i nieco niepokoiło... Zwłaszcza proces odbioru i konieczność choćby minimalnej komunikacji z ludźmi, ale powoli jakoś się do tego przyzwyczajał. Odebrał papierową torbę, zapłacił... I już niemal udało mu się załatwić sprawę całkowicie bezstresowo, gdy wpadł na Kitty (née) Silverwand.

– Cześć, Sever – przywitała się z nim sympatycznie i zupełnie naturalnie. Prawie jakby go lubiła.

Zaklął w myślach, przypominając sobie, że to ulubiona kawiarnia egzaltowanych wyznawczyń szelmy.

– Sporo jedzenia jak na jednego ponurego kawalera – oceniła fachowo jego zakupy. – Chyba nie narzekasz na brak apetytu.

– Skończyłem czterdzieści lat i doszedłem do wniosku, że skoro i tak nie ma dla mnie nadziei, mogę sobie odpuścić liczenie kalorii.

Kitty zachichotała, patrząc na mężczyznę, który z natury był tak wychudzony, że aż zapadnięty w sobie.

– Serio? A ja myślałam, że po prostu zajadasz stres. Wiesz, skoro jesteś człowiekiem na poważnym stanowisku i nie możesz się już wyżywać na uczniach.

– A czy nie w tym celu zostali stworzeni podwładni?

– Jesteś absolutnie okropny.

– Potraktuję to jako komplement, jak zwykle. – Skłonił się przed nią teatralnie, co nieco oszołomiło panią Johnson.

Nigdy nie była jego wielką fanką. Severus wydawał jej się naprawdę paskudnym typem – surowy, zimny, wredny, brutalny. I to nawet pomijając wieloletnie zboczenie z drogi prawdy i sprawiedliwości. Jednak nie mogłaby wprost powiedzieć, że go nie lubi. Zapewne sprawa z Yenką trwale zaburzyła jej osąd i teraz nie potrafiła patrzeć na niego inaczej niż jej oczami. A fakt, że piękna Yen miała na jego punkcie aż taką obsesję, zdecydowanie działał na jego korzyść... Albo jej niekorzyść. Zależy, jak na to spojrzeć.

– Nie widujemy cię ostatnio... – wypaliła jak ostatnia idiotka, zanim dobrze to przemyślała.

Uniósł podejrzliwie jedną brew, gdy świdrował ją wzrokiem.

– Cóż, jestem zajętym człowiekiem. Nie wspominając, że moja obecność mogłaby być nieznośnie kłopotliwe... dla kogoś.

– No tak. – Poczuła się skarcona. – Słusznie.

Cisza, która nagle zapadła, przeciągnęła się nieco ponad miarę, co niespodziewanie pchnęło Snape'a do zadania kulawego pytania:

– A jak radzi sobie twoje... młode?

Kitty parsknęła niekontrolowanie w reakcji na tak ekscentryczny dobór słów.

– Bardzo dobrze, dziękuję, że pytasz. Suzy została szczęśliwie osadzona w Ravenclawie i wykazuje kompletny brak talentu do eliksirów. Jej dusza jest ocalona.

– Większość pierwszoroczniaków nie wykazuje predyspozycji do skomplikowanej sztuki warzenia eliksirów, to jeszcze o niczym nie przesądza – odpowiedział z namysłem i całkiem poważnie. – Zajęcia są dla nich zbyt ciężkie pod względem fizycznym z powodu całego tego dźwigania i szatkowania, a receptury zbyt złożone dla nie w pełni rozwiniętych umysłów. Wielokrotnie wspominałem o tym Dumbledore'owi, ale równie dobrze mógłbym spisać swoje uwagi na pergaminie, a później go zjeść.

Kitty zamrugała oczami, próbując objąć rozumem ten nadspodziewanie szczery wykład. Dopiero gdy ochłonęła, dotarło od niej, że ten facet, mimo naprawdę paskudnej opinii i rozmaitych kontrowersji, naprawdę BYŁ nauczycielem. Do szpiku kości.

W tym samym momencie Snape doszedł do wniosku, że zbyt długo zamarudził, więc wyminął ją, krótko skinąwszy głową.

– Przekaż moje wyrazy szacunku pani Lupin, jeśli łaska – rzucił na koniec, a ona o mało nie udusiła się ze śmiechu, słysząc ten napuszony ton.

„Oczywiście, Sever", pomyślała. „Chociaż mam wrażenie, że nie potrzebujesz do tego posłańców".

***

Wyczuł Yen od razu po powrocie do domu – i to, o dziwo, nie z powodu perfum, lecz aromatu spalenizny, który roznosił się po cały mieszkaniu. Ruszył do kuchni, gdzie bywał niezwykle rzadko, a w zasadzie wcale. Nie potrzebował tego pomieszczenia. Zachował je wyłącznie dlatego, że z automatu znajdowało się w każdym mugolskim apartamencie. W czasie jego związku z Yen kuchnię okupowały głównie skrzaty, bo one jako jedyne potrafiły zrobić z niej dobry użytek.

Tym razem rozpanoszyła się tam szelma osobiście. Odprawiała jakiś osobliwy taniec przy kuchence i chyba próbowała stworzyć pożywienie, ale niezbyt jej to wychodziło. Ponieważ nie znalazła żadnych garnków, postanowiła wykorzystać do tego najmniejszy z jego kociołków, który teraz – osmolony ponad wszelkie pojęcie – kipiał na zbyt wielkim ogniu. Yen popiskiwała nerwowo pod nosem, nie mając pojęcia, co z nim zrobić.

Severus z właściwym sobie wdziękiem wygasił płomień zaklęciem.

– Co wydaje ci się, że robisz? – zapytał z uprzejmą ciekawością podszytą nutką sarkazmu. – Mam nadzieję, że nie próbujesz gotować. To byłoby tragiczne marnotrawstwo energii.

Yen odgarnęła z czoła wilgotne od potu włosy i posłała mu wyzywające spojrzenie.

– A i owszem!

– I co to ma być?

– Rosół, naturalnie.

– Z całego wachlarza kuszących możliwości... Akurat to?

– Jest proste. I pożywne.

– Oraz spalone?

– Bez przesady! – zawołała energicznie z obezwładniającym uśmiechem. – Chcesz spróbować?

– Nie, dziękuję. Przeżyłem dwie wojny i byłoby mi niezmiernie przykro, gdyby po tym wszystkim zabiły mnie niedogotowane warzywa.

– Postarzałeś się, kochanie. Gdzie się podziała twoja żyłka hazardzisty?

– Amputowana z powodu postępującej miażdżycy. Dlaczego to tak śmierdzi? – uderzyło go nagle.

Postanowił jednak podejść bliżej i dla bezpieczeństwa zbadać wnętrze kociołka, w którym Yen nadal mieszała, rozchlapując wokół ciecz w kolorze błota, jakby nadal miała nadzieję, że coś z tego będzie.

– Co to za dziwny zapach? – zapytał ponownie.

– Hm, pewnie cynamon.

– W rosole?

– Pasuje do gorącej czekolady – rzuciła beztrosko. – Założyłam, że to uniwersalna przyprawa.

Severus zerknął jeszcze raz na nią, a potem na swój zmaltretowany kociołek. Do głowy przyszedł mu tylko jeden satysfakcjonujący komentarz:

Evanesco.

– No wiesz?! – krzyknęła Yenlla, układając wojowniczo dłonie na biodrach. – Musisz przestać to robić!

– Szczęśliwie przyniosłem prowiant. Zapraszam do salonu – poinformował ją, po czym sam ruszył przodem.

Kurczak á la Café Mystique okazał się na tyle smaczny, że Yen pochłonęła nie tylko swoją porcję, ale również połowę jego. Po dokonaniu tego aktu wrogiego przejęcia rozciągnęła się na wersalce z błogim uśmiechem, opierając poufale stopy na jego kolanach.

– Zjadłabym lody – westchnęła.

Severus przewrócił oczami.

– W grudniu?

– A czemu nie?

– Proszę bardzo, wystarczy otworzyć okno. Na dworze jest przynajmniej pięć stopni na minusie. Poza tym, czy nie byłaś ostatnio chora?

– Już mi lepiej – zapewniła. – A gdzieś słyszałam, że nawet bezpieczniej jeść lody w niskiej temperaturze, bo organizm nie przeżywa szoku termicznego.

Snape ponownie omiótł wzrokiem rozbebeszone pudełka po jedzeniu na wynos i wyszczerzoną od ucha do ucha Yen, która nadal była chuda jak pies i dość mizerna.

– Czy kiedykolwiek zostałaś przebadana pod kątem bulimii? – wypalił, jakby wpadł na nowy koncept.

– Co to?

– Taki mugolski wynalazek, który z pewnością by ci się spodobał.

Próbowała zachować obojętną minę, ale jej się nie udało. Zmarszczyła zadarty nosek i prychnęła:

– Odwal się, Sever. Nie mam żadnych zaburzeń odżywiania. Po prostu jem, kiedy mam ochotę, a kiedy nie, to nie.

– To brzmi jak całkiem dobra definicja zaburzenia.

Bezbłędnie wyczuła, że to wstęp do kolejnej pogadanki na temat kontrolnych badań, więc na wszelki wypadek oburzyła się na zapas. Wstała i powędrowała do okna, aby obserwować sypiący malowniczo śnieg. Zima nadciągnęła tego roku wyjątkowo wcześnie, więc to zrozumiałe, że czuła się paskudnie. Zawsze źle znosiła mrozy.

Gdy już znalazła się przy oknie, dostrzegła porzucone na szafce w kącie buteleczki z pechowym Y. Wiedziała, że Snape dysponuje własnym zapasem perfum, które wyprzedaje na aukcjach, uzyskując bajońskie sumy. Yenlla, która wiele energii włożyła w to, aby jak najszybciej zapomnieć o legendarnym skandalu, nie rozumiała jego motywacji. Akurat w tym wypadku pieniądze śmierdziały...

Wzięła do ręki artystyczną buteleczkę i przyjrzała jej się pod światło.

– Nie szkoda ci na to czasu?

– To dobry produkt – uciął krótko.

– Nie o to chodzi. Ta zabawa w czarny rynek... – urwała, kiedy uświadomiła sobie, że czarny rynek jest dla niego znacznie bardziej naturalną niszą ekologiczną niż elegancki szpital.

Severus stanął obok niej i również wyjrzał przez okno. Sypało jeszcze mocniej niż podczas jego powrotu do domu.

– Cóż, można powiedzieć, że zabezpieczam się na starość.

– Ty?! – zaśmiała się. – Masz znakomity plan emerytalny! Dwadzieścia lat nieprzerwanego zatrudnienia w szacownych instytucjach, regularnie odprowadzane składki najpierw w Hogwarcie, teraz w Mungu. A do tego jeszcze patenty! Prawdopodobnie jesteś lepiej zabezpieczony niż ja. W moim zawodzie większość kasy przechodzi pod stołem.

Wzruszył obojętnie ramionami.

– To żadna gwarancja, słońce dni moich. Władza może nagle się zmienić, a nowy rząd uznać, że byłym Śmierciożercom nie należą się emerytury.

– Co ma jedno do drugiego? Nikt by się nie odważył na coś takiego!

– Chciałbym być takim optymistą. Niestety, muszę rozważać różne scenariusze. Ten jest, obawiam się, całkiem prawdopodobny.

– Czy ktoś ci coś takiego zasugerował?

– Oczywiście, że nie – prychnął – Jest za wcześnie, ale za dziesięć, piętnaście lat... Nigdy nie wiadomo. Order można zabrać, przywileje cofnąć, procesy wznowić. To się nigdy nie kończy.

– Cóż, ja będę pracować do śmierci – zadeklarowała ponuro Yen. – W moim wypadku to całkowicie realne.

Nadal bawiła się buteleczką perfum. Odkorkowała je i ponownie otoczył ją cudowny zapach Y., za którym tak tęskniła. To było zwyczajnie niesprawiedliwe, że nie mogła go więcej używać. Pasował do niej idealnie... I ściągnął na głowę całe mnóstwo problemów. Zaciągnęła się ponownie niebiańskim aromatem i... rozkaszlała na dobre. Charczała niczym w ostatnim stadium gruźlicy i nie mogła przestać.

Wróciła na wersalkę i padła na nią, ciężko dysząc. Mistrz eliksirów marszczył brew, śledząc ją lodowatym spojrzeniem.

– Sądziłem, że czujesz się lepiej – odezwał się z cieniem pretensji w głosie.

– Trudno stwierdzić – zdołała wydusić między atakami kaszlu. – Wiesz, że źle znoszę zimę. Pewnie przejdzie mi dopiero w okolicach maja.

Oddychała głęboko, przykładając dłoń do czoła. Gardło i skronie zgodnie pulsowały bólem.

– Dziękuję za obiad, ale chyba wystarczy mi atrakcji na dzisiaj. Powinnam wrócić do domu.

– Odprowadzę cię.

Niby wiedziała, że to zły pomysł, ale nie zaprotestowała, gdy Severus odwrócił się i poszedł po ich płaszcze. Remusa na pewno nie było w domu, a ona czuła się zbyt rozbita na samodzielną teleportację.

***

Severus aportował się na tyłach posiadłości Lupinów – delikatnie i z minimalnym trzaskiem, aby nie zwrócić uwagi sąsiadów. Yenlla odskoczyła od niego lekko i z gracją, po czym rozejrzała się czujnie na boki. Na szczęście wysokie krzewy zapewniały mieszkańcom willi prywatność, chroniąc przed ciekawskimi spojrzeniami. Ostatecznie czarodzieje mieszkający wśród mugoli powinni zachowywać szczególną ostrożność.

– Dzięki za podwózkę. – Wyszczerzyła się do swojego towarzysza i zwróciła w stronę werandy.

Snape jednak bynajmniej nigdzie się nie wybierał.

– Myślę, że powinienem się upewnić, czy trafisz do domu – powiedział z namysłem.

Przewróciła oczami i podjęła grę.

– Boisz się, że zabłądzę?

– To niebezpieczna okolica, a ty jesteś żoną kontrowersyjnego polityka – upierał się, na co Yen parsknęła śmiechem. – Chyba nie chcesz ryzykować?

Westchnęła ciężko, opierając się o wcześniej porośnięty dziką różą, a teraz romantycznie ośnieżony filar podtrzymujący werandę. Wiedziała, że tworzy w ten sposób malowniczy obrazek.

– Dlaczego nie powiesz wprost, że chcesz zostać na herbacie? – zapytała zaczepnie.

– Chcę zostać – odpowiedział z nieodgadnionym wyrazem twarzy. – Ale niekoniecznie na herbacie.

Yen pokręciła z politowaniem głową, po czym kiwnęła na niego ręką.

– Niech ci będzie. Tylko z góry uprzedzam, że Lucjusz nie może wpaść. Tak na wszelki wypadek, gdyby przyszło ci do głowy coś głupiego – rzuciła, otwierając tylne drzwi.

Severus podążył za nią z krzywym uśmiechem. Nie sprawiał wrażenia, jakby zaproszenie, które wymusił, dawało mu jakąkolwiek przyjemność. Można by z powodzeniem pomyśleć, że zaplątał się tam przypadkiem. Jednak gdy tylko zamknęły się za nimi drzwi, Yenlla poczuła jego usta na swojej szyi.

– Przestań! – oburzyła się sztucznie, ale wcale nie odsunęła ani nie próbowała protestować w bardziej zdecydowany sposób. – Nie wiem, o której on wróci.

– Mówiłem ci, że będą dyskutować do późna nad nową ustawą.

– A ty skąd niby o tym wiesz?

– Jestem szpiegiem, zapomniałaś?

– Już nie. Przeszedłeś na emeryturę, zapomniałeś?

– Nadal lubię wiedzieć o pewnych rzeczach. Weszło mi to w nawyk – nie przestawał się z nią droczyć.

Szelma wreszcie uległa i zamiast udawać, że się przed nim broni, odwróciła się i zarzuciła mu ramiona na szyję.

– Yenlla – odezwał się nagle zupełnie innym tonem. – Chciałem cię o coś prosić...

Słowa niemal padły. Już czuł je na języku i niemal słyszał w swojej głowie: „Rozwiedź się z Lupinem". Tym razem naprawdę niewiele brakowało. Dokładnie trzech sekund prywatności.

– Yenka? – odezwał się niepewnie nowy głos za ich plecami.

Oboje odwrócili się jak na komendę.

Rosmerta stała na progu domku marzeń. Nie zdążyła nawet dobrze wejść i zamknąć za sobą drzwi, które najwyraźniej przez nieuwagę zostawili uchylone. Teraz patrzyła na nich szeroko otwartymi oczami z wyrazem absolutnego szoku na twarzy.

– Co tu się dzieje?!

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro