Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

21: Cały ten zgiełk!



Start the car
I know a whoopee spot
Where the gin is cold
But the piano's hot
It's just a noisy hall

Where there's a nightly brawl
And all
That
Jazz
(CHICAGO: All That Jazz)

Listopad tego roku był wyjątkowo paskudny i dzięki temu idealnie odzwierciedlał swoją nazwę – oprócz liści intensywnie padał deszcz i nastroje. Jedynym miejscem, którego to nie dotyczyło, była Szkoła Magii i Czarodziejstwa Hogwart. W zamku trudno było się smucić – przeszkadzały w tym regularne, obfite posiłki, barwna kadra pedagogiczna z dyrektorem na czele oraz nawał zajęć do ogarnięcia. Naprawdę nie sposób cierpieć na depresję w miejscu, które ma tyle do zaoferowania.

Syriusz Black od pewnego czasu całkowicie zgadzał się z powyższym stwierdzeniem. W nowym roku szkolnym wreszcie jakoś pogodził się z posadą nauczyciela obrony przed czarną magią. Nie narzekał tyle, co dawniej, nie próbował uciekać ani rzucać roboty. Narzeczona oraz jej koleżanki były z niego naprawdę dumne. Sądziły, że wydoroślał i zaczął dobrze rokować na przyszłość. Syriusz osobiście uważał, że chyba jednak nie, lecz nie zamierzał się z nimi kłócił. Cieszył się, że wreszcie ma względny spokój.

I partnera do ciekawych dyskusji.

– Tak, Błyskawica to był pierwszorzędny model miotły. Gdy tylko ją zobaczyłem, poczułem się znowu jak dzieciak – opowiadał zaaferowany Łapa przy śniadaniu, żywo gestykulując i niemal zrzucając sobie na kolana talerz z jajkami na bekonie. – Idealnie dopasowane witki, uchwyty antypoślizgowe na stopy. Przyspieszenie do stu pięćdziesięciu mil na godzinę w dziesięć sekund. Szkoda, że za naszych czasów takich nie robili, James wyprawiałby na niej cuda. Stare Komety i Zmiataczki nie mogły się z tym równać.

Marianna oparła głowę na dłoni i przyglądała mu się uważnie, chłonąc każde słowo. To niesamowite, że została również trenerką drużyny Puchonów. Jej słynny poprzednik na stanowisku profesora eliksirów serdecznie nie znosił sportu w każdej postaci. Tylko raz z konieczności zgodził się sędziować mecz i podobno bardzo to odchorował. Quidditcha nie tolerowała również większość znanych Syriuszowi kobiet – w czasach szkolnych Rosmerta i Yen zjawiały się na trybunach wyłącznie po to, aby się pokazać i poflirtować z przystojnymi zawodnikami, nigdy nie opanowały podstawowych zasad gry. Inteligentna i ciekawa świata młoda nauczycielka zdecydowanie wybijała się na ich tle. No i w obcisłych skórzanych spodniach pięknie prezentowała się na miotle.

– Mój ojciec ma ostatni egzemplarz Spadającej Gwiazdy i traktuje go jak prawdziwy skarb – pochwaliła się. – Podobno dzięki tej miotle zdobył wraz z drużyną Puchar Quidditcha i przy okazji Puchar Domów. Musiało to być gdzieś w 1980 roku... Chyba wtedy skończył Hogwart.

Syriusz poczuł się nieswojo, gdy uświadomił sobie, że najwyraźniej jest starszy od ojca pięknej Marianny. Pocieszał się jedynie tym, że nie znał gościa, bo dzięki temu stawał się bardziej abstrakcyjny.

– Uczyłam się latać na Srebrnej Strzale – wspominała dalej jasnowłosa dziewczyna, uśmiechając się do siebie refleksyjnie. – Ale i tak najbardziej lubiłam Nimbusy. Są najwygodniejsze, nie wżynają się tam, gdzie nie trzeba... Jeżeli wiesz, o co mi chodzi. – Puściła do niego oko.

Syriusz zachichotał, po czym dolał kawy sobie i towarzyszce. Przy okazji niechcący potrącił ją łokciem, ale Marianna zamiast się odsunąć, jeszcze bardziej się do niego przysunęła. Mimo że Wielka Sala powoli się wyludniała, im jakoś nie spieszyło się na lekcje.

– Ty też byłeś w drużynie?

– Cóż... – Zakłopotany Black wzburzył ręką opadające mu na oczy włosy. – Można powiedzieć, że bywałem. Od czasu do czasu mnie wywalali za niesportowe zachowanie, wiadomo. Ale w nagłych wypadkach zwykle powoływali mnie z powrotem.

– Na jakiej pozycji grałeś?

– Chyba na każdej, w zależności od potrzeby. Najczęściej wyznaczali mnie na pałkarza. – Bez ostrzeżenia wyprężył się i na migi zaprezentował siłę swojego uderzenia. – Szlag, byłem w tym naprawdę dobry. Wbijanie goli też mi się podobało... Zwłaszcza gdy graliśmy ze Ślizgonami. Kiedy teraz o tym myślę, to naprawdę cud, że przeżywaliśmy mecze. To była istna rzeź!

– Potrafię sobie wyobrazić. Pamiętam starcia pomiędzy Harrym Potterem i Malfoyem.

Marianna wesoło pokiwała głową, a Syriusz poczuł kolejny dreszcz. Kompletnie zapomniał, że to dziecko chodziło do szkoły z jego chrześniakiem, a nawet było od niego młodsze – jak bardzo, tego jeszcze nie wiedział. Rok? Dwa? Trzy? W jego oczach piękna koleżanka absolutnie nie wyglądała na aż tak młodą. Tam, gdzie to konieczne, była całkiem wyrośnięta.

„O czym ja myślę?", zganił się w duchu i szybko odwrócił, siorbiąc namiętnie kawę.

Akurat ten moment wybrała sobie Minerwa McGonagall, aby do nich dołączyć. Black od razu pomyślał, że czeka go kolejny opieprz, bo powinien być na zajęciach, dyżurze, konsultacjach czy gdziekolwiek indziej, gdzie spędzali każdą wolną chwilę inni profesorowie. Na szczęście tym razem się mylił. Wicedyrektorka zamiast bawić się w drobne pretensje, zrzuciła na niego pełnowymiarową bombę.

– Syriuszu, przyjmij moje serdeczne gratulację – powiedziała, zatrzymując się przy nich. – Nie ukrywam, że już od pewnego czasu spodziewałam się tej informacji.

Marianna zamrugała, przenosząc wzrok od wicedyrektorki do przystojnego profesora obrony przed czarną magią. Uśmiechnęła się uroczo do tego ostatniego.

– A co się stało?

– Jak to co? – McGonagall wydawała się być w wybitnie dobrym humorze i niemal się zarumieniła. – Syriusz się zaręczył!

– Och. – Młoda nauczycielka zdecydowanie się tego nie spodziewała. – Naprawdę?

– Nie pochwaliłeś się koleżance? – zdziwiła się starsza profesorka, a ponieważ Black nadal się nie odzywał, nagle coś do niej dotarło. – Przepraszam, nie wiedziałam, że chciałeś utrzymać to w tajemnicy.

– Nie, nie – zreflektował się. – Nic się nie stało. Po prostu... Jakoś nie było okazji.

Faktycznie, przez cały ten czas, jaki upłynął od jego zaręczyn z Rosmertą, jakoś nie uznał za stosowne podzielić się radosną nowiną ze śliczną Marianną. I nawet sam nie wiedział dlaczego.

***

– A więc Peabody ostatecznie wylądował w Melpomenie. Nie jest to wprawdzie najlepszy teatr, ale za to jeden z trzech, które mają szansę wybić się na prowadzenie, gdy Fiona zrujnuje Witchway Art.-House. A zrujnuje na pewno, wystarczy tylko cierpliwie poczekać. Pamiętasz Peabody'ego, prawda?

– Yhm.

– On zdecydowanie pamięta ciebie. Nadal wspomina ten nieszczęsny bankiet, na którym...

– Khm.

– Zdecydowanie zrobiłeś na nim wrażenie.

– Zejdź ze stołu, Yenlla.

Szelma siedziała na wysokim blacie i radośnie majtała nogami w powietrzu, a usta nie zamykały jej się ani na moment, odkąd tylko przyszła. W zasadzie nie było w tym nic dziwnego, ale brak protestu czy choćby zdecydowanej reakcji ze strony Severusa jeszcze bardziej ją rozochocił. Zignorowała prośbę.

– A ja sama nie wiem, co powinnam zrobić.

– Zejść ze stołu?

– Nienawidzę zmian. Nie znoszę podejmować decyzji. Wolałabym, żeby ktoś zrobił to za mnie. Może powinnam posłuchać Edwarda? On mówi, że...

– Proszę, zejdź ze stołu.

Snape krzątał się wokół niej, przygotowując składniki eliksiru, nad którym pracował. Wytrzymały mosiężny kociołek bulgotał na małym ogniu, wydzielając świeżą, ziołową woń, a ogień zapewniał przyjemne ciepło w chłodne, listopadowe popołudnie. Jeszcze nie tak dawno temu pewnie nawet nie wpuściłby jej z własnej woli za próg pracowni, ale od tamtej pory wiele się zmieniło. Teraz Yen otwarcie zawłaszczała przestrzeń, a on ku własnemu zdumieniu odkrył, że w zasadzie nie ma nic przeciwko. A przynajmniej otwarcie jej nie wypędzał.

Stało się absolutnie normalne, że po pracy (jeżeli już do jakiejś chodziła), Yenlla Lupin zjawiała się od razu w jego mieszkaniu. Gdy wracał, znajdował ją w swoim salonie, kuchni lub łazience, przy swoim stole albo w swoim łóżku. Yen oznaczała teren systematycznie i skutecznie. W przedpokoju stały jej buty, w szafie wisiały dwie lub trzy sukienki, a po dywanie poniewierały się zgubione spinki do włosów. Na półce pod lustrem Snape znajdował jej kosmetyki, a na nocnym stoliku modne mugolskie powieści. Spędzali razem mnóstwo czasu, bezpiecznie ukryci przed światem w czterech ścianach chronionego wszelkimi możliwymi zaklęciami mieszkania. Niemal codziennie jadali razem obiad, później wypijali popołudniową herbatę i długo siedzieli razem w saloniku, rozmawiając lub w przyjaznym milczeniu zajmując się swoimi sprawami. Czasami oboje zapominali, że pani Lupin w zasadzie powinna spędzać podobne wieczory zupełnie gdzie indziej i z kim innym.

Eliksir zabulgotał ostrzegawczo, więc Severus ocknął się z zamyślenia i dorzucił do niego ostatni składnik, po czym natychmiast zdjął z ognia. Nagle Yen zrozumiała, do czego potrzebny był mu stół i niechętnie odsunęła się na bok. Mikstura pachniała apetycznie, ale nie dała się zwieść. Doświadczenie mówiło jej, że w smaku wszystkie są równie paskudne. Wkrótce miała okazję się o tym przekonać, gdy Snape odlał dla niej hojną porcję. Kielich z eliksirem dymił niepokojąco niczym Czara Ognia.

– Co to? – Skrzywiła się sceptycznie.

– Aperitif.

– Nie wygląda.

– I nie smakuje. Mimo to bądź łaskawa bliżej się z nim zapoznać.

Uznała, że rozsądniej będzie nie marudzić i nie sprawiać problemów. W końcu te eliksiry naprawdę jej służyły, chociaż uparcie się przed nimi broniła. Udała, że wznosi toast za zdrowie Snape'a, a potem posłusznie wypiła do dna.

– Uch, ten był ohydny.

– Cóż, życie.

– Mógłbyś okazać chociaż trochę empatii...

– Być może, ale słownik wyrazów obcych zostawiłem w innym mieszkaniu. Tym, które wyleciało w powietrze.

– Ach, przynajmniej humor ci dopisuje.

– Zaiste.

Kilkoma ruchami różdżki Severus uporał się z bałaganem, którego sam narobił, oczyścił wstępnie fiolki, stół i sprzęty. Gdy skończył, stanął przed nią i obserwował uważnie, jakby spodziewał się jakichś efektów.

Yen zmrużyła podejrzliwie oczy.

– Co? Miało mi coś wyrosnąć? Skrzydełka czy...

Bez ostrzeżenie złapał ją za rękę i skontrolował puls, potem pochylił się i zajrzał jej w oczy, odciągając palcem dolną powiekę. Odgarnął włosy z czoła i...

– Stop! – krzyknęła spanikowana Yen. – Zachowujesz się dziwnie. Przestań, jeśli łaska.

– Nie. Chciałbym cię zbadać.

To już zabrzmiało o wiele lepiej i bardziej znajomo. Siedząca na stole Yenlla odchyliła się i spojrzała na niego figlarnie, ze swoim najlepszym dwuznacznym uśmiechem na ustach.

– Proszę bardzo, możesz mnie badać, kiedy tylko masz ochotę.

Snape skarcił się w myślach za niezbyt trafny dobór słów, które Yen oczywiście musiała złośliwie zinterpretować.

– Nie w tym sensie. W Mungu, tak jak kiedyś.

– O, nie, nie, nie! NIE! – Wydawała się absolutnie przerażona tym pomysłem. – Jak to sobie wyobrażasz? Nie mogę ot tak sobie wmaszerować do twojego laboratorium! Nie teraz, nie po wszystkim, co się wydarzyło. Przecież oni mnie znają, znają NAS. To byłaby katastrofa!

– Niekoniecznie. Pani Paddington potrafi być dyskretna.

– To wścibska wiedźma!

Uciszył ją ruchem ręki.

– Pani Paddington pobierze próbki, resztą zajmie się Lovegood. Nikt się nie zorientuje, możemy nawet zrobić to tutaj.

– Nie – zaprotestowała Yenlla, obronnie krzyżując ramiona na piersi.

– Yenlla.

– Nie zgadzam się.

Jeżeli szukał skutecznego sposobu, aby przepędzić ją ze stołu, to właśnie go znalazł. Sama zeskoczyła na podłogę i czym prędzej ewakuowała się z pracowni.

– Musimy wrócić do badań – upierał się.

– Po co?! – wybuchła nieoczekiwanie. – Co to da? NIC. Tak samo jak poprzednim razem. Nie ma na to leku.

Snape szedł krok w krok za nią.

– Skąd wiesz? Konsultowałaś się z kimś? Czy kiedykolwiek chociaż przyznałaś się do współczulności? Gdybyś pozwoliła na dokładne testy...

– Nie dam się zamknąć w szpitalu i przeprowadzać na sobie durnych eksperymentów! – Tupnęła nogą, przerywając mu w pół słowa. – Nie jestem szczurem, żeby robić na mnie testy! – Oburzona zadarła głowę wysoko do góry i odwróciła się od niego. – Na mnie już pora.

Przytrzymał ją za rękę.

– Wiesz, że mam rację.

– A może ochotę na kolejny tytuł? Na jeszcze jedną nagrodę w dziedzinie eliksirów? – zaatakowała go znacznie agresywniej niż wynikałoby to z sytuacji. – Nie jestem projektem naukowym!

– Gdybyś nie była tak uparta...

– Muszę już iść. – Wyrwała mu się wściekła jak osa. – Czekają na mnie.

Miała zacięta minę, a cała jej sylwetka wyrażała postawę tak zamkniętą i niedostępną, jak to tylko możliwe. Wydawała się absolutnie odporna na wszelkie rozsądne argumenty, mimo że całkiem niedawno po raz kolejny wykrwawiała mu się na kanapę po epizodzie z Marisol. Fakt, wyglądała nieco lepiej, ale to nic nie znaczyło. Wszystko, co jej dawał, tylko maskowało problem. Niestety, nie potrafił jej przekonać argumentami ani nie mógł zwyczajnie związać i zrobić tego, co uważał za słuszne. Musiał ją wypuścić.

– Twoja wola.

– Całe szczęście – prychnęła. – Zajmij się lepiej sobą, Sever. Ja na pewno sobie poradzę. Całe życie nie robię nic innego. Pa!

Opuściła jego mieszkanie obrażona, więc pogodził się z wizją cichych dni. Nie znosiła, gdy się wtrącał, i okazywała mu to na przeróżne sposoby, a jednak chętnie korzystała z jego pomocy. Nie zawsze potrafił wyczuć odpowiedni moment (ba, zwykle nie trafiał), a jednak coś musiał robić. W końcu był jedynym w miarę rozsądnym człowiekiem uświadomionym w kwestii jej kondycji, Dumbledore wyraźnie (i wielokrotnie) mu to zakomunikował. A Yenlla była zbyt uparta, aby samodzielnie podjąć jakieś działania. Wolała wypierać problem.

***

Deszcz nieprzerwanie tłukł w szyby, ale w domku marzeń, podobnie jak w Hogwarcie, nie stanowiło to większej tragedii. W każdym razie nie dla pana domu. Remus odsunął od siebie talerz, odchylił się na krześle i westchnął z przyjemnością.

– Podać herbatę, sir? – zapytała uprzejmie Błyskotka.

– Och, tak. Byłoby cudownie.

– Dobrze, sir.

Pomijając inne pozytywne aspekty związku z Yenllą Honeydell, Lupin nie mógł nie docenić uroku regularnych, obfitych i domowych posiłków przygotowywanych przez wierną i uzdolnioną skrzatkę. Niewielka istota była prawdziwym skarbem i znakomicie prowadziła gospodarstwo, którego nie była w stanie ogarnąć pani Lupin.

Jeżeli chodziło o samą Yen, nadal niemrawo i bez apetytu grzebała widelcem w talerzu. Wydawała się błądzić myślami bardzo daleko od urządzonej ze smakiem jadalni. Błyskotka ustawiła przed nią filiżankę z herbatą, której w roztargnieniu nawet nie zauważyła.

– Jak tam próby do spektaklu, kochanie? – zapytał Remus, próbując odgadnąć powód tego zamyślenia.

Yenlla ocknęła się i potrząsnęła głową.

– Bardzo dobrze, dziękuję. Rola nie jest zbyt wielka, ale za to atmosfera wspaniała. Właśnie tego potrzebowałam.

– Cieszę się. Może zostaniesz tam na stałe?

– Taaak. Nie. Jeszcze nie wiem. Rozważam to.

W skromnym, ale niezwykle wysoko cenionym teatrze muzycznym o prostej nazwie Music Hall nie traktowano jej jak gwiazdy, bo takie ustalono dawno temu zasady, ale za to przyjęto ciepło i serdecznie. Był to zresztą jedyny magiczny teatr, w którym grano wyłącznie mugolskie sztuki, w tym Les Misérables, która tak marzyła się Yen.

– Proszę tylko, abyś się nie przemęczała – dodał z troską. – Ostatnio wiele się wydarzyło, może warto by trochę się... wyciszyć?

Yenlla natychmiast uniosła głowę, żeby przeszyć go nieprzychylnym spojrzeniem. Poczuła się skarcona i bardzo jej się to nie spodobało. Tym bardziej, że nie wiedziała, czego jej mąż znowu się czepia. Czy wciąż chodziło o aferę z perfumami? A może o żenujące przepychanki z Fioną, na które nie miała wpływu? Czy jednak o film, który w przyszłości zmusi ją do częstych wyjazdów promocyjnych, z czego jej mąż wydawał się niezbyt zadowolony, chociaż udawał, że jest inaczej, a wcześniej ją do tego zachęcał.

Czasami myślała, że byłoby o wiele lepiej, gdyby odszedł. Gdyby po ostatnim skandalu nie dał się ugłaskać, tylko uniósł honorem i pokazał jej drzwi. Wszystko byłoby wtedy znacznie prostsze.

Albo i nie.

Remus widocznie wyczuł niekorzystny dla siebie klimat, bo niedługo później podniósł się z miejsca. Odchrząknął.

– Niestety, muszę już iść – poinformował ją. – W ministerstwie zwołano pilne zebranie... Naprawdę nie wiem, kiedy wrócę.

Yenlla najpierw wzruszyła ramionami, jednak natychmiast się zreflektowała i posłała mu smutny uśmiech.

– I to ty mówisz mi o nieprzemęczeniu się? – Wstała i podeszła do niego z otwartymi ramionami. – Wróć szybko, dobrze?

– Postaram się, kochanie, ale nic nie obiecuję. – Cmoknął ją w policzek i po chwili już go nie było.

Pani Lupin westchnęła. Planowała tym razem zostać we własnym domu (Snape nadal był w niełasce), trochę poczytać, a potem być może się zdrzemnąć, bo ostatnio faktycznie czuła się zmęczona... Wszystkie nowe projekty i Fiona bardzo dały jej w kość.

Niestety, nie było jej to dane. W pistacjowym saloniku odnalazła ją majestatyczna i niezwykle napuszona śnieżna sowa.

Twoja przyjaciółka przekazuje pozdrowienia, napisał ktoś krętym, pełnym zawijasów i ozdobników, eleganckim charakterem pisma.

Yenlla odwróciła bilecik i nabazgrała niestarannie ołówkiem:

Odczep się, Lu.

Odpowiedź od Lucjusza Malfoya nadleciała błyskawicznie.

Proszę uważać na słowa, droga pani Lupin. W twoim interesie leży być dla mnie grzeczniejszą.

Odczep się, sir. Z poważaniem, lady Lupin, napisała złośliwie i ponownie odesłała sowę.

Pan na Malfoy Manor był jednak z natury upierdliwy i nie dawał się łatwo zbyć. Ciągle przysyłał nowe listy i prosił (tudzież żądał lub rozkazywał) o spotkanie i chwilę rozmowy. Yenlla nie miała na to najmniejszej ochoty i bynajmniej tego nie ukrywała.

Nie pozostawiasz mi wyboru, Yenlla. Ostatni raz grzecznie proszę, abyś zjawiła się dziś w mieszkaniu Amy. Inaczej pójdę do prasy i opowiem o naszym małym spotkaniu w Ein Elixier.

Przebiegła wzrokiem list i niemal zagotowała się ze złości. Zmięła go w dłoni i z furią cisnęła przez pokój. Zaraz potem przypomniała sobie, gdzie się znajduje, więc pobiegła po świstek i skwapliwie schowała go w szufladzie.

A co takiego stało się w Ein Elixier? Przypomnij mi z łaski swojej, tym razem kaligrafowała każdą literę, mocno przyciskając pióro do pergaminu. Mogłam nic nie zauważyć, ponieważ byłam tam z MOJĄ PRZYJACIÓŁKĄ. Z kolei mogłoby się wydawać interesujące, co robiło w podobnym miejscu dwóch byłych Śmierciożerców. Może nadal spotykacie się potajemnie i spiskujecie przeciwko legalnie wybranemu rządowi?

Parę minut później zarozumiała sowa znów zastukała w szybę pistacjowego saloniku.

Jesteś doprawdy okrutna, ma chérie. Czy ja rzucam jakiekolwiek oskarżenia? Jednak wiem, co widziałem, i nie zawaham się...

Pani Lupin nawet nie doczytała do końca. Podarła bilecik na strzępy i szybko odpisała:

Jak śmiesz mnie szantażować, skoro masz znacznie bardziej kłopotliwy sekret na sumieniu? Co powiedziałaby droga Narcyza?

Imię małżonki wywarło piorunujący efekt. Ton listów pana na Malfoy Manor uległ natychmiastowej zmianie. W końcu to swojej oziębłej żony najbardziej się bał.

Właśnie dlatego proszę, abyśmy nie podejmowali pochopnych decyzji, droga pani Lupin. Stawka jest wysoka, nie warto robić sobie wrogów. Proponuję spokojną rozmowę, jak przystało na dawnych przyjaciół. Dzisiaj o szóstej po południu w mieszkaniu mademoiselle Amy. Czy mogę liczyć na Pani towarzystwo?

Yen długo się wahała, bo z czystej przekory nie chciała ustąpić, jednak w końcu skapitulowała. Odpisała krótkie „Tak" i po raz ostatni odesłała sowę. W końcu jej też zależało na tym, aby chronić swoje interesy, a „spokojna rozmowa" jeszcze nikomu nie zaszkodziła. Po namyśle uznała, że będzie to z jej strony rozsądne działanie. Poza tym od samego początku nie miała zamiaru zdradzać sekretu Malfoya. Co miałaby na tym zyskać? Zresztą, nigdy nie znosiła Narcyzy...

***

Gdy wreszcie znalazła się na progu nieszczęsnego apartamentu, bynajmniej nie czekała tam na nią Amy, ale Lucjusz Malfoy we własnej osobie. Zanim wpuścił ją do środka, uważnym spojrzeniem obrzucił jej strój. W absurdalnie obcisłych jeansach, które przylegały do niej niczym druga skóra, w modnej, krótkiej kurtce narzuconej na czarną koszulę i kowbojkach wyglądała jak wyjęta prosto z mugolskiego magazynu. I właśnie o to jej chodziło. Liczyła, że antymagicznym wizerunkiem zdoła nieco wytrącić Lucjusza z równowagi. Chociaż nie było to już takie pewne, skoro gusta ostatnio drastycznie mu się odmieniły...

Malfoy zagwizdał cicho pod nosem.

– U la la, moja droga! Zawsze byłaś bardzo moderne, ale to już chyba lekka przesada. Jeszcze ktoś pomyśli, że wstydzisz się swojego pochodzenia.

Yenlla wymownie przewróciła oczami.

– Błagam, oszczędź mi pogadanki ideowej i przejdźmy do rzeczy. Zakładam, że nie o tym chciałeś ze mną rozmawiać?

Non. Oczywiście, że nie, chérie – zapewnił, po czym ukłonił się przed nią elegancko i wreszcie odsunął, robiąc przejście. – Zapraszam do salonu. Czekamy na ciebie.

Subtelnie zaznaczone „my" jeszcze jej nie zaniepokoiło, ponieważ spodziewała się ujrzeć tam pijaną i rozchichotaną Amy. Nawet w najśmielszych snach nie przypuszczała, że zamiast Amerykanki na nieskazitelnie białej kanapie będzie siedział Severus Snape. Mistrz eliksirów w jednej ręce trzymał szklankę Ognistej, a w drugiej cygaro, którym właśnie miał się zaciągnąć, jednak na widok Yen wypuścił je z dłoni. Lucjusz Malfoy sprawnie machnął różdżką, ratując nowiutki mebel.

– Och, mon ami, ostrożnie!

Ani Yen, ani Severus nie zwrócili na niego uwagi, zajęci tępym wpatrywaniem się w siebie nawzajem. Tradycyjnie to Snape pierwszy odzyskał głos i narzucił rozmowie odpowiedni styl i ton, za którym Yenlla chętnie podążyła.

– Pani Lupin – przywitał ją grzecznie, acz chłodno.

– Profesorze Snape – odpowiedziała uprzejmie, lecz obojętnie.

Malfoy prychnął z niedowierzaniem.

– Nagle jesteście na „pan" i „pani"? Litości, kto w to uwierzy?

Severus zmierzył go spojrzeniem wytrenowanym przez lata na całych pokoleniach uczniów Hogwartu.

– Wybacz, ale nie rozumiem. Wszak to jest pani Lupin, czyż nie?

– Owszem. – Yen ochoczo podjęła grę. – Jak profesor Snape był łaskaw zauważyć...

– Dosyć! – jęknął Lucjusz. – Zwracajcie się do siebie, jak macie ochotę. Ja nie zamierzam brać udziału w tej dziecinadzie. Yen, chérie, czego się napijesz? – gładko zmienił temat. – Amy wspominała, że uległaś urokowi waniliowej wróżki. Zapewniam, że posiadamy niewyczerpane zapasy tego specjału, więc jeżeli tylko odczuwasz pragnienie...

– NIE – przerwał mu Snape nadspodziewanie emocjonalnym tonem, na moment wypadając z roli. – Żadnego alkoholu dla... pani Lupin.

– Hm. – Malfoy posłał mu zagadkowe, ale bardzo wymowne spojrzenie, więc Severus błyskawicznie przywołał się do porządku i na powrót wygodnie rozsiadł na wersalce. – A to dlaczego? – zapytał.

A potem, gdy już zinterpretował te słowa w najbardziej oczywisty sposób, rozjarzył się cały jak, nie przymierzając, Rosmerta.

– Och, mon Dieu! Czyżbym miał powód, aby złożyć ci moje najserdeczniejsze gratulacje... pani Lupin? – zwrócił się z kolei do Yen.

Nieszczęsna aktorka wprost zsiniała ze złości, przeszywając rozwścieczonym spojrzeniem Severusa, który już i tak wyglądał na nieco wstrząśniętego własnym wystąpieniem, a potem przyszpilając nim nadmiernie wesołego Malfoya, który wzajemnie obserwował ją pilnie, wypatrując innych objawów odmiennego stanu.

– Nic z tych rzeczy – wysyczała. – Nie mogę pić z powodu nowej roli. Mam to zapisane w kontrakcie.

– Toż to okrutne!

Yen wzruszyła ramionami.

– Zdarzają się dziwniejsze zapisy.

– Czy zmiana koloru włosów również tam ma swoje źródła? – kontynuował Lucjusz z ukradkowym uśmieszkiem, który bardzo pasował do jego elfiej twarzy. – Jeżeli tak, muszę pochwalić gust reżysera. Zawsze wolałem cię w tej wersji, kochanie. A co myśli nasz drogi mâitre des Potions?

Wywołany do odpowiedzi Snape omal nie udławił się drinkiem. Jak na kogoś, kto latami uczył się ukrywać swoje aktualne uczucia, wypadał w tej rozgrywce wyjątkowo blado. Yen mordowała go płomiennym spojrzeniem.

– A co mnie to obchodzi? – prychnął wreszcie.

Za późno. Lucjusz już znowu mierzył ich oboje domyślnym spojrzeniem spod elegancko uniesionych brwi.

– Och, ależ naturalnie, mon ami. Zapewne nic a nic, bo i dlaczego, hę? – rzucił pozornie lekko, zanim zagadnął piękną panią Lupin: – Cóż, droga Yen, zamiast waniliowej przyjemności mogę ci zaproponować banalną kawę lub herbatę.

– Poproszę kawę, jeżeli to nie problem.

– Najmniejszy.

– Bo nie zauważyłam dotąd skrzatów... – dodała słodko.

Lucjusz nie dał się sprowokować.

– A zatem pomyśl, jak wyjątkowy zaszczyt cię spotka, skoro wykonam ją własnoręcznie.

– Czy to groźba?

– Co za nieuzasadniona i niesprawiedliwa złośliwość! – oburzył się. – Możesz przy okazji zapytać swoją przyjaciółkę, jak sprawne bywają te rączki – dodał z błyskiem w oku, kompletnie wytrącając Yen z równowagi. Wolała sobie tego nawet nie wyobrażać. – A teraz bądź łaskawa spocząć.

Wykorzystując moment dezorientacji, wskazał jej miejsce na kanapie, w strefie rażenia mistrza eliksirów, ale nie była na tyle otumaniona, aby dać się w to wmanewrować. Od razu przyczaiła się na najbardziej oddalonym od Severusa fotelu. Jednak zrobiła to wyłącznie na potrzeby widowni, bo gdy tylko Malfoy zniknął z horyzontu, natychmiast przyskoczyła do Snape'a z pretensjami:

– Co ty wyprawiasz, do cholery?! Skąd się tu wziąłeś?!

– Malfoy mnie zaprosił – odpowiedział, a Yenlli o mało szlag nie trafił.

– Przecież mówiłam ci o tym mieszkaniu. Jak mogłeś uznać pojawienie się tutaj za dobry pomysł? – szeptała gorączkowo. – Zwariowałeś?!

– Twierdziłaś też, że nie dasz się zastraszyć Malfoyowi i nie masz zamiaru z nim rozmawiać. Skąd miałem wiedzieć, że jednak się tu zjawisz?

– Zagroził, że opowie w gazetach o tym, co się wydarzyło w Ein Elixier.

– A co takiego wydarzyło się w Ein Elixier?

Yen uniosła dłonie w wyrazie bezradności, a potem najwyraźniej zapomniała, że miała się trzymać z daleka, bo przycupnęła na białej kanapie tuż obok niego.

– A ja wiem? Wróciłam nad ranem w podartej sukience. Byłam zbyt pijana, aby cokolwiek zapamiętać. Liczyłam, że on mi powie.

Severus odstawił na stolik pustą szklankę oraz drugie cygaro, które wcisnął mu Lucjusz, ale którego nie odważył się zapalić przy przewrażliwionej szelmie. Odwrócił się ku niej i uspokajająco chwycił za rękę. Miała na tyle przytomności, aby błyskawicznie mu się wyrwać.

– Zapewniam cię, że nic się nie wydarzyło. Poza... tym. – Mistrz eliksirów pełnym rezygnacji gestem wskazał oślepiająco biały wystrój nowego apartamentu Malfoya. – Obawiam się, że właśnie wtedy się poznali.

Oczy Yen zrobiły się okrągłe jak spodki.

– O, Roweno! Masz rację. To wtedy ja... I ty... A potem my... Och nie, to wszystko moja wina. Zostawiłam ją tam na pastwę Malfoya!

– Moim skromnym zdaniem, świetnie na tym wyszła – skomentował Severus z brutalną szczerością i bezsprzeczną logiką.

Lucjusz miał pieniądze, Amy nie. Wystarczyło dodać do tego kryzys wieku średniego po jednej stronie i koniec końców oboje byli zadowoleni.

– Musimy coś zrobić!

– Ani się waż wtrącać! – warknął na nią. – Mało masz własnych problemów?

– Ale Amy...

– Jeżeli myślisz, że dla któregokolwiek z nich to pierwsze... zajęcia pozalekcyjne, to jesteś idiotką.

– Co masz na myśli? – zapytała odruchowo, a on tylko przewrócił oczami. Yenlla pisnęła. – Nie chcesz chyba powiedzieć, że Lu już wcześniej...

– Jesteś idiotką. Skończoną – zawyrokował. – A do tego hipokrytką. Czy sama nie zaliczyłaś w przeszłości drobnego skandaliku z naszym wspólnym ami?

Wyglądała na skrajnie oburzoną, ale nie zdążyła się odgryźć, bo w tej samej chwili kątem oka zauważyła powracającego Malfoya. Skradał się ku nim cicho jak kot, jakby spodziewał się na czymś ich przyłapać... Na przykład na tym, jak pochylają się ku sobie na kanapie i pogrążają w intymnej rozmowie – zupełnie jak w tej chwili. Severus i Yen natychmiast odsunęli się od siebie na przyzwoitą odległość.

– Jak rozumiem, jakoś doszliście do porozumienia, oui? – ucieszył się sztucznie Lucjusz, stawiając przed Yen parujący podejrzanie kubek z kawą, która nawet nie pachniała właściwie. Nie zamierzała tego dotykać.

– Bynajmniej. – Zarozumiale zadarła głową. – Nie rozumiem, dlaczego torturuje się mnie obecnością profesora Snape'a. Bez urazy, naturalnie. Sądziłam jednak, że mamy porozmawiać na osobności, Lu.

– Owszem – rzucił beztrosko Malfoy, opadając na fotel z wdziękiem elfa. – Lecz po namyśle doszedłem do wniosku, że mogę potrzebować pomocy. Nie mam wiele doświadczenia z charakternymi kobietami. Jak wiadomo, moja szacowna małżonka ma w repertuarze zaledwie dwa stany emocjonalne: „względnie zadowolona" i „bardzo niezadowolona". Z kolei ty, droga Yen... Och, mon Dieu! Po namyśle uznałem, że przyda mi się, że tak powiem, treser lwów – dodał z ukłonem w stronę swojego mrocznego przyjaciela.

Yen i Severus prychnęli zgodnie.

– Na przyszłość proszę, abyś nie mieszał mnie w swoje sprawy. Nie uważam się bynajmniej za eksperta.

– Och, doprawdy! – krzyknęła Yenlla, zrywając się z miejsca. – Nie będę tego spokojnie słuchać. Dość tego! Jutro z samego rana napiszę do Narcyzy. Albo nie, mam lepszy pomysł. Przyślę tu Ritę...

Malfoy momentalnie pobladł, dopasowując się kolorem cery do lśniących, srebrnych włosów. Cały jego wyborny, dowcipny humor prysł niczym bańka mydlana.

– Tylko nie Skeeter, ten babsztyl wykorzysta każdą okazję, żeby... Znowu zasypie „Proroka" historyjkami o zepsutych Śmierciożercach!

– Więc przestań mnie drażnić, Lu. Sam domagałeś się spotkania. Powiedz mi, czego chcesz.

Uznał, że powinien starannie rozważyć swój następny krok. Widział, jak jego misterny plan sypie się w posadach. Liczył, że Yen wystraszy się szantażu, ale tak się nie stało. Zresztą, sam musiał przyznać, że była to słaba karta przetargowa. Tak popularna aktorka pewnie codziennie musiała się mierzyć z plotkami, nie było to dla niej nic nowego. Co zaś tyczy się dodatkowego asa w rękawie... Ten pomysł również nie wypalił. Malfoy specjalnie ściągnął do siebie Severusa, licząc, że skonfrontowana z zaskoczenia para z czymś się zdradzi, lecz niewiele z tego wyszło. Ewidentnie zachowywali się... osobliwe, co do tego nie było wątpliwości, ale nie na tyle, aby o cokolwiek ich posądzić. Każda para z tak skomplikowaną historią mogłaby na siebie podobnie reagować.

Skoro wszystko zawiodło, a Snape nie zmierzał go wspierać (a może to i lepiej, bo nie wiadomo, po której stronie by się ostatecznie opowiedział), Lucjuszowi pozostała już tylko szczerość.

– Proszę jedynie o dyskrecję – odezwał się cicho i dodał do tego przymilny uśmiech.

Sfrustrowana Yenlla tupnęła nogą.

– A zatem wystarczyło wysłać zwyczajny list, bez tego nieustannego nękania. Nie zamierzam rozpowiadać na lewo i prawo o twoim małym romansie. Nie interesuje mnie to. Nawet jeżeli Amy jest najprawdopodobniej w wieku Draco.

– Ała. – Malfoy złapał się za serce, jakby właśnie otrzymał w nie cios nożem. – Nie musiałaś tego dodawać.

Yen wzruszyła ramionami.

– Taka jest prawda.

– Być może – westchnął. – Przecież o to nie pytałem. Podobno kobiet nie pyta się o wiek. Ogółem mademoiselle Amy to dość tajemnicza istota. Niewiele o niej wiem. Mało czasu zostaje nam na rozmowy...

– Błagam, oszczędź detali. – Zniesmaczona Yen odwróciła się od niego i z powrotem przysiadła na kanapie obok Severusa, ignorując kolejne oceniające spojrzenie Malfoya.

– Ależ nie to miałem na myśli. Ta dziewczyna zwyczajnie mnie fascynuje. Nawet nie wiem, czy w ogóle jest czarownicą.

– Uprzedzenia uległy chwilowemu zawieszeniu? – zakpiła Yen.

– Akurat w tym wypadku nie mają znaczenia. Jednak liczyłem, że może ty, jako jej najlepsza przyjaciółka, oświecisz mnie w tej materii.

Yenlla zamyśliła się, zakładając nogę na nogę i opierając brodę na dłoni. Drugą odruchowo sięgnęła po kubek z kawą. Zanim go dotknęła, Severus odtrącił jej rękę z ostrzegawczym syknięciem.

– Nie robiłbym tego na twoim miejscu, może być radioaktywne.

– Zero zaufania! – rzucił dramatycznie Lucjusz.

– Mimo wszystko powinieneś oddelegować tu przynajmniej jednego skrzata z Malfoy Manor – poradził Snape. – Dla własnego bezpieczeństwa.

– Z drugiej strony, waniliowy bimber mógł załatwić sprawę – wtrąciła Yen. – Wypala wszystko, więc trudno później czymkolwiek się zatruć.

– Zaiste. – Kiwnął głową Malfoy. – To również mnie intryguje. Co to za obłędny specyfik?

– Nie mam pojęcia. Tak naprawdę nie znam Amy aż tak dobrze – przyznała Yen. – Ani tym bardziej jej statusu. O takie rzeczy również się nie pyta. Nie mam pojęcia, czy jest mugolką czy nie.

– Cóż, na pewno nie ma różdżki...

– Ma różdżkę – skorygował niespodziewanie Severus.

Dwójka jego towarzyszy zwróciła się ku niemu, pokojowo dzieląc szok.

– CO?!

– No, w pewnym sensie – wyjaśnił. – Nosi fragmenty połamanej różdżki przywieszone na bransoletce. To powszechny zwyczaj wśród byłych uczniów wyrzuconych z Ilvermorny. – Gdy nadal spoglądali na niego ze zdumieniem, nieco się zirytował. – Nie wmówicie mi, że tego nie zauważyliście. Jedno z was z nią śpi, a drugie uważa się za jej przyjaciółkę.

Yenlla zamrugała, po czym wybuchła śmiechem. Cokolwiek by się nie działo, Snape wygrywał za każdym razem.

– Król szpiegów, zaiste!

– Tylko nie zapomnij łaskawie zaznaczyć, które jest które – zastrzegł szybko Lucjusz, posyłając pani Lupin niepewne spojrzenie.

Znając reputacje obu aktorek, nie był pewien, czy tylko jedna osoba w tym pokoju sypiała z Amy Joe. Kto wie, co działo się w tych zepsutych teatrach po zapadnięciu kurtyny... Na samą tę myśl zrobiło mu się gorąco.

– Zresztą, panna Granger i Draco uczęszczają do Ilvermorny na podyplomowe kursy z zaklęć, dlatego to ty, Malfoy, powinieneś być lepiej poinformowany w tej kwestii.

Lucjusz zapłonął słusznym oburzeniem, aż poróżowiały mu nieskazitelnie blade policzki.

– Czy możemy nie mówić o tej abominacji, jeżeli łaska? Nie życzę sobie rozmów o moim synu. Mam tego dość w domu.

– Tylko po co jej taka różdżka? – zastanawiała się tymczasem głośno Yen, zgrabnie zmieniając temat w obliczu traumatycznego napięcia. – Co można nią zrobić?

– Niewiele, ale wystarczy, aby szlajać się po różnych Pokątnych tego świata i szukać szczęścia – tłumaczył przemądrzałym tonem mistrz eliksirów, odruchowo sięgając po leżące na stoliku cygaro, lecz momentalnie je odłożył pod wpływem miażdżącego wzroku Yen. – Mnie bardziej ciekawi, co takiego zrobiła, skoro straciła różdżkę. Nie wygląda wprawdzie na bystrą...

Och, c'est la vie – westchnął filozoficznie Lucjusz, który ani myślał po dżentelmeńsku stawać w jej obronie. Fakt faktem, że nie przyciągnął go do niej powalający intelekt.

– Jednak to jeszcze nie powód, by łamać komuś różdżkę – ciągnął spokojnie Severus. – Inaczej Ye... pani Lupin dawno pożegnałaby się ze swoją.

– Sever, jak śmiesz! Khm, profesorze Snape – poprawiła się szybko.

– Na bogów, przestańcie wreszcie! – zawołał doprowadzony do rozpaczy Malfoy. – Zanim poodgryzacie sobie języki.

– O zamiłowanie do mrocznych sztuk tym bardziej trudno ją podejrzewać – gdybała dalej Yenlla, jak gdyby nigdy nic. – Zechce pan wyrazić swoją profesjonalną opinię, profesorze?

Severus obojętnie wzruszył ramionami.

– Może wystarczy ją po prostu zapytać?

– Zapytać o co?

Zgromadzone w salonie apartamentu towarzystwo drgnęło niczym przyłapane na gorącym uczynku. Obrócili się wszyscy jak na komendę, pewnie z dość niemądrymi minami. Amy Joe stała w progu, opierając się o framugę i arogancko żując gumę. Jej żółte, zniszczone rozjaśnianiem włosy lśniły niczym aureola, podobnie jak złote kozaki na nieprawdopodobnie wysokim obcasie. Skrzyżowała ramiona na piersi i przypatrywała im się ciekawie spod wymalowanych niebieskim tuszem rzęs.

Tym razem pierwszy zreflektował się, o dziwo, Lucjusz. Poderwał się z miejsca, szeroko rozkładając ramiona.

– Oczywiście o to, czy masz ochotę zwiedzić miasto nocą, milady.

– Och, budyńku! – pisnęła Amerykanka, po czym rzuciła się na niego bez cienia skrępowania i przylgnęła niczym niebiesko-żółta meduza. – ZAWSZE – odpowiedziała i natychmiast przyssała się do jego ust.

Yenlla i Severus nieświadomie cofnęli się i zapadli głęboko w kanapę jak w kinie podczas szczególnie emocjonującej sceny. Z czystym przerażaniem wpatrywali się w rozgrywający się przed nimi film o mocno zblazowanej i zbanalizowanej namiętności w bardzo amerykańskim stylu głupawej komedii o czirliderkach.

– To jakby przyłapać rodziców na... – szepnęła Yen słabym głosem. – O mój Merlinie, zaraz zwymiotuję.

Snape rzucił jej kontrolne spojrzenie, jakby spodziewał się, że naprawdę to zrobi.

– Albo nie – ciągnęła niezmordowana szelma. – To bardziej jak... Coś takiego muszą czuć rodzice, gdy pierwszy raz widzą, jak ich dziecko obściskuje się na ulicy z najtragiczniejszym możliwym wyborem życiowym.

– Wydajesz się nadspodziewanie dobrze poinformowana w tym temacie.

– Ostatnio niezbyt dobrze sypiam. Różne myśli przychodzą wtedy do głowy.

– Nie, to tylko ciężar odpowiedzialności. Samo przejdzie.

– O, Roweno. Niech już przestaną. A tak w ogóle, czy ona przed chwilą nie nazwała go...

Snape również sprawiał wrażenie, jakby było mu niedobrze.

– Och, budyńku, przecież mamy gości, no nie? – odezwała się znowu Amy, niechętnie odklejając się od Malfoya. – Yenlla, no! – krzyknęła, przyskakując z kolei do niej.

Zatoczyła się lekko i padła na drobną panią Lupin całym ciężarem ciała. Bił od niej tak intensywny zapach wanilii, że udrażniał zatoki lepiej niż jakkolwiek magomedyczny specyfik.

„Budyń", tłukło się po głowie oszołomionej Yen, która nadal nie wyszła z szoku. „Waniliowy budyniek".

– I facet od Marisol – kontynuowała bełkotliwe powitania pijana gwiazdka. – Cześć!

Severus skrzywił się okropnie, jakby wraz z wanilią wypił kielich soku z cytryny i od razu ponownie spojrzał na Yen, która tkwiła w ramionach Amy Joe niczym spetryfikowana. Napięcie zawibrowało w powietrzu. Tylko Marisol tam jeszcze brakowało.

– Właśnie, Sev... profesorze – wysyczała. – Może opowie nam pan, co słychać u Marisol?

Lucjusz powrócił na swoje miejsce, rozsiadł się wygodnie w fotelu i splótłszy przed sobą dłonie, wpatrywał się w niego intensywnie, jakby oczekiwał reakcji przyjaciela równie niecierpliwie jak Yenlla. Zaś Amy Joe bez ostrzeżenia wpakowała się na kolana drobnej przyjaciółki i chichotała jak wariatka bez wyraźnego powodu. Cyrk, po prostu cyrk.

Snape nie mógł już tego wytrzymać.

– To był tylko jeden raz, do cholery! – huknął, dezorientując tym wszystkich, z sobą na czele.

Cisza szczęśliwie nie trwała długo, więc jego wybuch utonął w kolejnym ataku chichotu panny Joe.

– Ona wolałaby więcej, no – śmiała się, rzucając głową na boki, jakby próbowała złapać najlepszą częstotliwość. – Zwłaszcza teraz.

– To znaczy? – Yen z miejsca zastrzygła uszami.

Jednak napędzana oparami alkoholu Amy znów zaczęła się wiercić niespokojnie. Porzuciła przyjaciółkę i przeniosła się na kolana Malfoya. Pani Lupin wpatrywała się w nią natrętnie.

– Może ty opowiesz nam o Marisol? – naciskała.

– No. – Amy przeciągnęła się, a następnie oplotła Lucjusza niczym wąż. Nie zgłaszał co do tego zastrzeżeń. – Przechodzi kiepski okres, odkąd straciła głos. Paskudne zapalenie gardła, no nie? Trochę głupio prowadzić próby bez głównej aktorki, więc dzisiaj tylko ćwiczyliśmy kroki. No to musiałam się pocieszyć! – zawołała, rzucając znowu dziwacznie głową i chichocząc. – Chodźmy pić! Bo idziemy pić, prawda, budyńku?

– Oczywiście – przytaknął Lucjusz.

– I Yenka też, no!

Pani Lupin poczuła, że już najwyższy czas opuścić gościnne progi.

– Niestety, z żalem muszę odmówić, ja...

– Yenka też! Yenka też! – skandowała dalej Amy, po raz kolejny zmieniając obiekt i ponownie wieszając się na niej. – No, chodź!

Alors! – ożywił się Malfoy. – Idziemy wszyscy. W miasto! Grande ville !

– Co? – nie zrozumiała Yen, porażona tą ekscentryczną konstrukcją składniową. – Ale ja nie mogę, ja muszę...

Wszyscy kompletnie ją zignorowali.

– Jak za dawnych lat, czyż nie, mon ami? – zwrócił się Lucjusz do nadal strategicznie przyczajonego na białej kanapie Severusa, który ku zgrozie pani Lupin powoli skinął głową.

Non – szepnęła.

Vagabonder en ville! – kontynuował gimnastykę lingwistyczną Malfoy.

Amy zapiszczała, a Snape nie protestował.

– Jedną minutkę – zaświergotał uroczo Malfoy, gdy uznał, że wszystko zostało ustalone. – Nieco się odświeżymy i zaraz do was wracamy.

Yenlla kompletnie nie rozumiała, co się dzieje i jak do tego doszło. Zanim oprzytomniała, Lucjusz i Amy wyszli do drugiego pokoju, żeby przyszykować się do wyjścia, a Severus cofnął się do drzwi wejściowych po płaszcz, który tam zostawił. Dręczona wątpliwościami pani Lupin ruszyła za nim.

– Oszalałeś?! – rzuciła pełnym wściekłości szeptem. – Nie możemy nigdzie z nimi iść. Skandal z perfumami ledwo przycichł, nikt nie powinien nas razem zobaczyć.

– I nie zobaczy. Malfoy na pewno wybrał dostatecznie dyskretne miejsce. W końcu sam też zabiera tam kochankę.

– Też?! Co to znaczy „też"? Kto jeszcze zabiera kochanka?

– Ty, słońce dni moich.

– Co? Wypraszam sobie podobne insynuacje!

– Niezmiernie mi przykro, ale właśnie tak to się nazywa, gdy jesteś mężatką, a mimo to nadal sypiasz z innymi ludźmi.

– Sever, ty... – zaczęła z oburzeniem, ale zabrakło jej słów. – Ty...

Nie dał się wciągnąć w dyskusję. Zamiast po swój płaszcz sięgnął po jej kusą, pikowaną kurteczkę, strzepnął, a potem przytrzymał przed nią, aby mogła ją wygodnie na siebie założyć. Spojrzał wyczekująco.

– To nie moja wina, że jestem mężatką! – wyrzuciła z siebie pani Lupin jadowicie.

– A może moja?

Po raz kolejny ją zaszachował. Yenlla nie znalazła na to odpowiedzi i tylko patrzyła na niego ze złością podszytą mnóstwem innych, mniej jednoznacznych uczuć, których nie miał ochoty analizować. Znacząco zamachał kurtką przed jej oczami.

– Więc jak?

– Właśnie, właśnie – podjął uśmiechnięty od ucha do ucha Lucjusz, błyskawicznie pojawiając się przy nich ponownie z rozchichotaną Amy Joe przyczepioną do ramienia i nieodłączną laseczkę w dłoni. – Jesteście gotowi? Świstoklik aktywuje się dokładnie za trzydzieści sekund. – Wyciągnął przed siebie wolną dłoń i zaprezentował im żeton z kasyna. – Idziemy?

Yen spojrzała najpierw na wesołą, kompletnie niepoważną i jeszcze bardziej niedobraną parkę przed sobą, a potem na Severusa. Próbowała wzrokiem poszukać u niego wsparcia, ale on wydawał się rozbawiony całą sytuacją i rzeczywiście zamierzał spędzić wieczór z Malfoyem i jego nową zabawką. Pewnie uznał, że skoro już zapłacił za bilet, ma prawo obejrzeć kabaret do końca. Pani Lupin poczuła się przegłosowana i pokonana.

– Och, niech będzie! – zawołała i wyszarpnęła kurtkę z rąk Snape'a, po czym niedbale zarzuciła ją na plecy. – Idę.

– Znakomicie! Magnifiquement! – ucieszył się Malfoy.

Podsunął im żeton, do którego zgodnie przyłożyli palce.

„Niech się dzieje, co chce", pomyślała Yen na moment przed teleportacją, gdy poczuła, że Severus niepostrzeżenie objął ją ramieniem i przytrzymał. „Wszystko mi jedno".

***

Aportowali się w miejscu tak podłym, że Yenlli początkowo trudno było uwierzyć, że to naprawdę jakiś, hm, lokal z wyszynkiem. Na pierwszy rzut oka wyglądał raczej na zwykłe, ciemne i zimne lochy z wadliwą kanalizacją. Mimo wszystko nie narzekała, dopóki Severus nadal obejmował ją lekko, korzystając z przychylnej ciemności. Korytarz rozświetlały jedynie strategicznie rozmieszczone świece, których wątłe światło połyskiwało na wilgotnych ścianach. Przed sobą pani Lupin widziała fosforyzujące jasne włosy idącej przed nią pary. Amy nadal chichotała, pociągając z piersiówki, którą od czasu do czasu szturchała wymachującego beztrosko laseczką Lucjusza. Częstował się równie często i ochoczo jak kiedyś Yenlla.

– To bardzo zły pomysł – szepnęła Yen do Snape'a. – Nikt nie może nas razem zobaczyć. Nie masz może przy sobie odrobiny eliksiru wielosokowego?

– Nie. I nie uważam, aby było rozsądnie zdradzać się przed Lucjuszem, że już korzystaliśmy z tego wybiegu.

Yenlla chwyciła go mocno za ramię.

– Więc co mam robić?

– Zachowywać się normalnie. Spędzasz wieczór ze swoją przyjaciółką i tyle.

– Aha – mruknęła sceptycznie Yen. – Kto w to uwierzy? Zauważyłeś, jakie spojrzenia rzuca nam Malfoy? Nawet on...

– Nic nie wie. Zaledwie podejrzewa. Gdyby było inaczej, nie ciągałby nas ze sobą na dalszą obserwację.

– Tyle sama wiem, ale dlaczego się na to zgodziliśmy? I co to za dziura? – powiedziała głośniej, zwracając się do Lucjusza.

– Spodoba ci się, moja droga, zapewniam. Tylko trzeba mieć... cojones. – Błysnął w ciemności oślepiającym uśmiechem, a Amy zaczęła chichotać niekontrolowanie.

– Co takiego?

Jednak nie było już czasu na tłumaczenie, bo oto ciemny korytarz nareszcie się skończył i bez ostrzeżenia wpadli do wielkiej, zatłoczonej i koszmarnie dusznej sali. Lokal musiały chronić specjalne zaklęcia, z przewagą Silencio, bo mimo że wcześniej nic nie słyszeli, w jednej chwili niczym huragan wstrząsnęła nimi głośna, rytmiczna muzyka, od której wibrował mózg i żołądek. Salę oświetlały neonowe światła, a nad głowami śmigały wiązki laserów. Wszystko błyskało, migotało i oszołamiało zmysły do tego stopnia, że trudno było skupić się na szczegółach. Yenlla przelotnie omiotła wzrokiem palmy, wachlarze i kolorowe, wymalowane na ścianach czaszki oraz gigantyczny napis ułożony z migających lampek: LOS COJONES. Dopiero potem przyuważyła resztę: wielki bar i fruwające aż pod sam sufit shakery w zręcznych dłoniach profesjonalnych barmanów. Całą resztę zajmował parkiet, na którym szalały niezliczone tłumy ludzi, oraz podwieszane klatki, w których wiły się półnagie tancerki.

Amy piszczała dziko, podskakując w miejscu.

– Tequila!

Ostatni raz rzuciła się na Malfoya i pocałowała go wylewnie, a potem odwróciła się i pociągnęła Yen za rękę w tłum. Przedzierały się razem do baru, skacząc, tańcząc i ocierając się o setki obcych ludzi. Frekwencja powalała, biorąc pod uwagę, że był to zwyczajny dzień roboczy. Muzyka kompletnie ogłuszyła Yen, która znów poczuła wewnątrz znajome i bardzo przyjemne drżenie.

– Tequila! Tequila! Tequila! – ryczała Amy do jej ucha, a Yen bardziej sobie to wyobrażała, niż naprawdę słyszała w ogólnym huku.

Docierały coraz dalej i dalej, aż wreszcie w jej nozdrza uderzył ten oszałamiający zapach i wszystko się odmieniło. Tequila, alkohol, muzyka. Hałas, światła i zapachy skutecznie ją otumaniły. Wyłączyły myślenie... i sumienie. Połączenie z rzeczywistością zostało chwilowo zerwane i Yenlla Honeydell ponownie znalazła się w nierealnym, kolorowym świecie, który tak bardzo lubiła.

– Yenka! Bailando!

Pilnowała się od wielu tygodni. Była rozsądna i grzeczna ponad wszelkie pojęcie, niemal nigdzie nie wychodziła, aby unikać pokus. Ani razu nie złamała obietnicy, nie wypiła nawet kropli alkoholu...

„I po co to wszystko?", myślała teraz.

Co z tego miała? Czy czuła się lepiej? Nie. Była nieustannie zmęczona, ale mimo to nie mogła spać. Głowa bolała ją niemal nieustannie od natrętnych myśli o... O tym wszystkim, o czym nie chciała myśleć. Czy jej życie bez alkoholu stawało się lepsze? Nie, oczywiście, że nie, a wręcz przeciwnie. Brakowało jej tej rozkosznej lekkości w głowie, tej mgiełki, która sprawiała, że wszystko stawało się nieco bardziej znośne. Dlaczego miałaby się dłużej męczyć? Po co?

– Tequila! – wydzierała się wniebogłosy Amy, próbując przekrzyczeć kakofonię dźwięków, którą uważano w tym lokalu za muzykę.

Dość tego! Dość męczenia się ze sobą. Dość bólu, melancholii i ciągłego tłumaczenia, dlaczego nie pije. I tych durnych aluzji, których musiała wiecznie słuchać. Koniec z tym!

– Tequila! – zawołała Yen, unosząc rękę w tryumfalnym geście i dając się porwać magii chwili.

Stały już przy barze. Amy wlazła na kontuar, wdzięcząc się do jednego z barmanów, który mimo chaosu i gigantycznej kolejki momentalnie znalazł się przy wesolutkiej i roznegliżowanej Amerykance. Pod wpływem coraz intensywniejszego zapachu alkoholu Yen niemal zaczęła jęczeć. Głód, o którym zapomniała, uderzył w nią z siłą rozpędzonego pociągu towarowego. Miała wrażenie, że jeżeli zaraz się nie napije, wywinie się na drugą stronę.

Niemal w tym samym momencie wylądowały przed nimi kieliszki i ćwiartki cytryny. Polany hojnie alkohol przelał się przez szkoło i spłynął po kontuarze, zalewając Yen koszulę. O tak, wreszcie była w domu. Nieźle już wstawiona Amy obsypywała je solą jak konfetti. Chwyciły kieliszki i zgodnie uniosły w salucie.

– Tequila!

Yenlla odchyliła głowę do tyłu, przyciskając gorące usta do lodowatego kieliszka. Aromat niemal przewiercił jej nos na wylot, na języku czuła ostry smak, za którym nawet nie wiedziała, jak bardzo tęskniła. Już wyobrażała sobie, jak boski płyn spływa w dół jej gardła i wreszcie przynosi ukojenie.

Evanesco – usłyszała za plecami i jednocześnie uświadomiła sobie, że wychyla pusty kieliszek.

Odwróciła się i stanęła twarzą w twarz z rozwścieczonym Snape'em. Wprawdzie nie słyszała, co do niej mówił, ale bez trudu mogła się tego domyślić. Ale Amy już wciskała jej w rękę drugą kolejkę, więc kompletnie go zignorowała, unosząc do ust kolejny kieliszek. Alkohol niemal natychmiast samoczynnie się z niego ulotnił.

– Przestań! – ryknęła na niego Yen. – Muszę się napić.

– Nie.

– Nie będziesz mi mówić, co mam robić! – Sama ledwo się słyszała, chociaż zapewne ochrypła od krzyku.

– Zostaw to!

– Nie!

Severus chwycił ją za ramię, przyciągnął do siebie i zdrowo potrząsnął.

– Dość! Wytrzymałaś trzy miesiące – wysyczał jej do ucha.

– Już nie mogę...

– Co ci nagle odbiło?

Trzymał ją mocno, mimo że stawiała opór i próbowała się z nim szarpać. Ponieważ ogłuszająca muzyka znowu przybrała na sile, mogli jedynie pojedynkować się na spojrzenia. Tuż za nimi Amy znowu wdrapała się na kontuar, wynegocjowała od barmana butelkę i pociągnęła z gwinta, a resztę wylała na głowę sobie i Yen. Dopiero spływający po twarzy alkohol paradoksalnie nieco otrzeźwił szelmę. Zamrugała i spojrzała na mistrza eliksirów spłoszonym wzrokiem. Nadal trzymał ją mocno, więc poczuł, jak przestaje stawiać opór, zapada się w sobie i kapituluje.

Cały ten dramat nie trwał dłużej niż pięć minut i dokładnie tyle czasu potrzebował Lucjusz Malfoy, aby wreszcie przepłynąć przez tłum i do nich dołączyć. Ściągnął Amy z baru i kilkoma nerwowymi ruchami dał im znak, gdzie mają się kierować. Wkrótce wyprowadził ich do innej części lokalu, gdzie znajdowały się wytłumione salki dla VIP-ów. Pośrodku szklanej podłogi, pod którą najwyraźniej płynęła prawdziwa lawa, wokół przezroczystego stołu ustawiono symetrycznie dwie szerokie kanapy i dwa wygodne fotele, a przy nich poustawiano orientalne szisze. Nie dochodziły tam żadne dźwięki z głównej sali, więc cisza, która zapadła, gdy tylko zamknęły się za nimi drzwi, była niemal równie potworna jak wcześniejszy hałas. Przerwała ją dopiero Amy.

– Łe, budyńku! – pożaliła się dziecinnie rozgniewanym głosem. – Mieliśmy tańczyć!

– Nie dzisiaj, milady. Musimy uszanować uczucia drogiego Severusa. Taniec jest dla niego równie zabójczy jak promienie słoneczne dla wampira. Nie chcielibyśmy, aby nam się przypadkiem zdezintegrował, prawda?

Snape nie raczył tego skomentować, pewnie nawet nie usłyszał, ponieważ on i Yenlla zatrzymali się na stronie, tuż przy drzwiach, pogrążeni w cichej rozmowie. Lucjusz zauważył, że Severus troskliwie podtrzymuje swoją bladą jak trup towarzyszkę – nadal wstrząśniętą wydarzeniami przy barze. Na widok jej twarzy i drżących dłoni Malfoy uniósł w zdumieniu brew.

– Yenlla, dobrze się czujesz?

– Nic mi nie jest.

– Ile zdążyłyście w siebie wlać, zanim do was dotarliśmy? Po litrze na głowę? Bardzo nierozsądnie, chérie. Latka lecą nieubłagalnie, zdrowie już nie to samo. – Wreszcie miał okazję zemścić się za wcześniejszy przytyk w sprawie wieku i bez wahania ją wykorzystał. – Trzeba się szanować.

Yenlla wykrzywiła się, jasno dając do zrozumienia, gdzie ma podobne uwagi. Severus prychając, usadził ją na kanapie i sam najwyraźniej zamierzał zająć miejsce obok. Spanikowana taką beztroską Yenlla zamachała gwałtownie rękami, jakby chciała go przegonić, ale w ogóle się tym nie przejął i spokojnie usiadł. Czy w obliczu wszystkiego, co już się wydarzyło, miejsce, gdzie usiądzie, miało jeszcze jakiekolwiek znaczenie? Szczerze w to wątpił. Od razu też sięgnął po fajkę wodną. Yen przez lata wymusiła na nim, aby nie palił w jej obecności, ale to przecież nie to samo. Szisza była jak najbardziej akceptowalna, a jemu potwornie chciało się palić, nawet jeżeli miało się to odbyć jedynie w tej dziwacznej formie. Zresztą, sama Yen musiała podzielać te uczucia, bo po chwili również chętnie przyssała się do ustnika. Piękna szelma miała patologiczną skłonność do uzależnień i w obliczu konieczności zastąpiła jedno drugim.

Nie da się ukryć, że był to dziwny wieczór. Panna Joe i pan Malfoy zajmowali się głównie sobą, bo w obecności sprawdzonych przyjaciół nie zawracali sobie głów czymś tak bezsensownym jak dyskrecja... czy choćby delikatne uczucia estetyczne i moralne obserwatorów. Lucjusz rozparł się na poduszkach z wątpliwym wdziękiem bliskowschodniego watażki, a Amy rozłożyła na nim niczym orientalny dywan. Widać było, że są tu stałymi bywalcami, bo niedługo później z głębokimi ukłonami pojawili się członkowie obsługi i zaczęli znosić zamówienia, których nawet nie trzeba było wcześniej składać. Fajki wodne zgodnie poszły w ruch, zasnuwając niewielką przestrzeń mistycznie wirującym dymem.

– Ach, cudownie! – wzdychał Malfoy. – Właśnie tego mi brakowało. Boski wieczór, prawda? Powinniśmy częściej wychodzić. Oczywiście razem. – Posłał kolejne przewrotne spojrzenie w stronę o wiele bardziej skrępowanej drugiej pary.

Yenlla opierała ciężką głowę na dłoni i starała się jakoś wrócić do równowagi. Było jej trudno, skoro po drugiej stronie stołu alkohol lał się strumieniami, ale nie pozwoliła sobie drugi raz stracić kontroli. Dlatego piła Cuba Libre bez rumu i Long Island Tea bez... Bez wszystkiego, co było w tym drinku interesujące. Snape przez cały czas obserwował ją uważnie, gotowy wkroczyć, gdyby ponownie stało się coś nieprzewidzianego.

Rozmowa toczyła się wolno i jakby poza nią. Słyszała, że Severus i Lucjusz mówią dużo o przeszłości, ciągle padały nazwiska rozmaitych słynnych Śmierciożerców, do których kompletnie nie pasował ten serdeczny, wspominkowy ton. Trudno było jej przetrawić wesołe anegdoty o ludziach, którzy kiedyś na nią polowali. Coraz gorzej się czuła i nie mogła się skupić, jej umysł zasnuwała mgła. Zastanawiała się, co tu jeszcze robi, dlaczego nie wyszła. Cała ta eskapada nie miała najmniejszego sensu. Ale w przyjaznych ciemnościach Snape co jakiś czas niepostrzeżenie jej dotykał, a to było przyjemne uczucie.

Amy Joe chichotała uwieszona na Lucjuszu, jej oczy błyszczały coraz bardziej nieprzytomnie. Pewnie nie byłaby już w stanie sama wstać. Pan na Malfoy Manor również wydawał się średnio świadomy otoczenia, paplał coś bełkotliwie i nie sposób go było zrozumieć.

– Czasem tak bardzo mi brakuje... Poczucia bycia ważnym – wymamrotał, gapiąc się tępo w sufit, a potem ostatecznie odpłynął w niebyt.

Dym zasnuwał już cały pokój. Serce Yen nagle zaczęło bić mocno i boleśnie. Nie wiedziała, ile minęło czasu, lecz miała już serdecznie dość. Poczuła, że nie ma czym oddychać, że za moment się udusi. Dym był wszędzie. Wdzierał się do oczu, ust i nosa. Atakował ją ze wszystkich stron. Zakaszlała, odruchowo złapała się za gardło.

– Wszystko w porządku? – usłyszała cichy głos mistrza eliksirów.

– Ja... Ja... – jąkała się, próbując złapać oddech. – Potrzebuję powietrza.

Zerwała się z miejsca i podeszła do wielkiego okna z tyłu pokoju. Walczyła chwilę, zanim udało jej się otworzyć je na oścież. Lodowate listopadowe powietrze wdarło się do sali, ale to jej nie wystarczyło. Przechyliła się przez parapet i oddychała głęboko, łapczywie chwytając świeże powietrze. Po chwili wreszcie przestało jej wirować w głowie, mdłości minęły i odzyskała względny spokój. Nie powinna palić. W ogóle nie powinna tu być. Nie wynikło z tego nic dobrego, a wręcz ten wyskok w miasto mógł zakończyć się katastrofą. Za nic nie chciała znowu wpaść w bagno, z którego z takim trudem (i nie bez pomocy) ledwo się wygrzebała.

Snape zakradł się do okna i w milczeniu stanął za nią. Dotknął jej ramienia, a gdy nie zaprotestowała, odważył się na więcej. Odgarnął na bok włosy i pochylił się, dotykając ustami jej szyi. Dopiero wtedy oprzytomniała i lękliwie zerknęła do tyłu, na Malfoya i Amy.

– Bez obaw – uspokoił ją. – Nie palili tytoniu, tylko doprawione opium. Nie warto się nimi dłużej przejmować. Niewiele zapamiętają.

Yenlla oparła się o parapet, wyjątkowo nie przeszkadzało jej upiorne zimno, mimo że miała na sobie tylko cienką koszulę. Jej włosy połyskiwały w mdłym świetle ubywającego księżyca.

– Mam nadzieję. Och, Sever! To kompletna porażka.

Wzruszył ramionami i ponownie się zbliżył. Tym razem Yen nie miała nic przeciwko. Oparła głowę na jego ramieniu, wdychając znajomą mieszankę eliksirów, alkoholu i tytoniu, tyle tylko, że tym razem delikatniejszego i słodszego.

– Dlaczego w ogóle mnie tu zabrałeś? Po co nam to było?

– Cóż... – Wydawał się nieco skonsternowany. – Pomyślałem, że lubisz takie miejsca.

– Owszem, lubiłam. Głównie ze względu na tequilę. Skoro staram się nie pić, to raczej kiepski pomysł. Widziałeś skutki.

– Narzekasz, że nigdzie nie wychodzimy i tylko kryjemy się w domu. To była dobra okazja. Malfoy zna się na takich sprawach lepiej niż ja. Wie, gdzie się ukryć... w pewnych okolicznościach. Wątpię, aby to był legalny lokal.

– Ale jego towarzystwo to zbyt wysoka cena. – Yen przełamała się i wtuliła w niego mocniej. Zaczynała odczuwać nocny, listopadowy chłód. – Wolę już eliksir wielosokowy.

– Nie. To nie to samo, gdy nie jesteś sobą.

– Jestem. To tylko przebranie, prawda? Pod spodem, pod eliksirem, nic się nie zmienia – stwierdziła, a potem spojrzała w jego oczy i uświadomiła sobie, że on widzi to inaczej. Przypomniała sobie, jak podczas niedawnych wagarów nieustannie się spinał, gdy nosiła na sobie skórę obcej mugolki. Nigdy by nie przypuszczała, że coś takiego może mieć dla niego znacznie, a jednak... A jednak miało.

– To na ciebie chcę patrzeć – wyznał nieoczekiwanie.

Yen pomyślała, że w jego fajce wodnej również musiały się znaleźć jakieś substancje psychoaktywne, skoro powiedział to praktycznie na trzeźwo. Solidaryzując się z nią, nie pił zbyt wiele, więc tylko narkotyki mogły go usprawiedliwić. Nigdy nie mówił niczego wprost, a już na pewno nie w ten sposób. A zaraz potem ujął ją pod brodę i uniósł ku sobie jej twarz. Yenlla uśmiechnęła się, stanęła na palcach i przyciągnęła go do siebie, niecierpliwie oczekując na oczywiste.

Niestety, właśnie wtedy ocknął się Lucjusz.

– Hej, dlaczego jest tak zimno? Co się dzieje?

Severus odciągnął Yen od parapetu i zdecydowanie zatrzasnął okno.

– Pani Lupin nie czuje się dobrze, lepiej odprowadzę ją do domu.

– Tak wcześnie? – jęknął z pretensją.

– Niektórzy z nas muszą rano wstać do pracy.

Pan na Malfoy Manor machnął ręką, jakby była to jakaś idiotyczna fanaberia.

– Niechże wam będzie. Ale koniecznie musimy to powtórzyć – upierał się. – Oczekujcie mojej sowy.

– Oby nie – szepnęła Yenlla do mistrza eliksirów. – Mam w domu kota. Ciekawe, czy smakowałyby mu sowy śnieżne...

– Obawiam się, że to karalne.

– Ale jakie byłoby satysfakcjonujące, nieprawdaż? – błysnęła na koniec humorem, zanim poprosiła: – Zabierz mnie do domu.

Razem opuścili rozrywkowe towarzystwo Lucjusza i jego najnowszej miłości, po czym przeszli z powrotem do podziemnego korytarza, skąd mogli się spokojnie teleportować.

***

Chwilę później aportowali się w mieszkaniu Severusa. Yenlla rozejrzała się po ciemnym i ciasnym przedpokoju, a następnie rzuciła mistrzowi eliksirów bardzo wymowne spojrzenie.

– Miałeś mnie zabrać do domu.

– Nie powiedziałaś którego – wybrnął w ślizgońskim stylu.

Na Yen nie zrobiło to wielkiego wrażenia.

– Mam tylko jeden.

– Nie do końca. Mogę ci przyznać honorowe obywatelstwo. I tak znajduje się tu już więcej twoich rzeczy niż w twoim własnym domu.

– Bez przesady, może parę drobiazgów...

Rozejrzała się jeszcze raz, uważniej. Na podłodze w równym rządku stało kilka par jej butów, a na wieszaku wisiał jesienny płaszcz, którego ostatnio całe popołudnie szukała w dom Remusa... To znaczy, w ich domku marzeń. Na komodzie leżała jej wyjściowa torebka. Nawet nie pamiętała, że ją tam zostawiła.

– Hm, myślę, że w sprzyjających okolicznościach mogłabym zgłosić pewne prawa do tego mieszkania przez... zasiedzenie?

– Raczej abordaż, ale niech ci będzie.

Yenlla zaśmiała się, lecz szybko spoważniała.

– Nie mogę zostać – powiedziała. – Zbliża się północ. Rem...

– Nie obchodzi mnie Lupin.

– A mnie tak. Lubię go.

– Masz fatalny gust, jeżeli chodzi o mężczyzn.

– Wiem. Przecież ciebie też lubię.

Szykował się już do ciętej riposty, ale w ostatniej chwili zmienił zdanie. Zamiast tego wykrzywił się w grymasie, który w jego wypadku wydawał się najbardziej zbliżony do uśmiechu.

– Właśnie o tym mówię. I nie zamierzam cię jeszcze wypuścić. Mamy niedokończone sprawy.

– Niby jakie?

– Te, które przerwał nam Malfoy.

– Nie rozu... – zaczęła i nie dokończyła.

Bo nie trudno było się domyślić, jakie to sprawy. Zwykle chodziło o te, które wymagały usunięcia kilku warstw odzieży i zdrowego rozsądku, a następnego dnia rano dodatkowej warstwy Glamour w okolicach szyi. Yen ponownie stanęła na palcach i oparła dłonie na jego ramionach, aby mógł ją pocałować.

– Wreszcie. Myślałem o tym cały wieczór.

Yen parsknęła śmiechem.

– Tak, ja też. Sądzę, że w tej fajce coś było... Dodane do podstawowej mieszanki.

– Yhm – zgodził się. – Standardowe afrodyzjaki. Nie wyczułem nic ponad normę. Podejrzewam, że to kolejna pułapka. Malfoy koniecznie chciał coś z nas wyciągnąć.

– Dzięki Rowenie! Już się bałam, że Lu, w jego wieku, może potrzebować znacznie bardziej inwazyjnej... pomocy.

– Powinien zobaczyć nas teraz – rzucił, pochylając się nad nią ponownie.

Cokolwiek zrobił, musiało to być dostatecznie przekonujące. Yen zmiękła w jednej chwili i nagle przestała się gdziekolwiek spieszyć.

– Pięć minut – szepnęła, dobrze wiedząc, że to nigdy tyle nie trwa.

A potem odbyli zwyczajową ścieżkę zdrowia, potykając się w ciemności o rozmaite sprzęty w niewielkim mieszkaniu mistrza eliksirów, zanim dotarli do właściwego pokoju, a pięć minut znacznie rozciągnęło się w czasie. O wiele bardziej niż było to bezpieczne.

I możliwe, że tym razem naprawdę ostatecznie by się zapomnieli... Ale wtedy Yen nagle oprzytomniała, wyplątała się z prześcieradeł i wstała.

– Kiedy się zobaczymy? – chciał wiedzieć Severus. – Zamówić coś na jutro?

Pani Lupin ubierała się w pośpiechu i poprawiała włosy. Wyraz twarzy miała nieco nieobecny, zapewne już wymyślała kolejną wymówkę dla męża.

– Nie dam rady. Do końca tygodnia mam próby, a do tego umówiłam się z Rosmertą. Chodzi o ten głupi ślub, nie mogę jej odmówić. Ale w piątek Remus ma jakieś nagłe posiedzenie rady czegoś tam, które pewnie przeciągnie się do późna. Zawsze tak jest.

– A zatem do piątku.

– Do piątku.

Uśmiechnęła się na pożegnanie, po czym dotknęła ręką wisiorka z emaliowanym krukiem i już jej nie było.

***

– To może w ten weekend?

– Nie mogę, muszę skończyć ważny projekt.

– A w następny?

– Odpada. We wtorek mam egzamin.

– Więc w czym problem?

– Muszę się uczyć.

– Ty zawsze musisz się uczyć!

– Dlatego jestem taka mądra, czyż nie? I wcale nie jest mi przykro z tego powodu. Lubię się uczyć.

Jakby na dowód tego twierdzenia Hermiona Granger siedziała na podłodze w otoczeniu grubych ksiąg, kserówek, zeszytów i pergaminów. Długie i nieposłuszne włosy dla wygody związała w węzeł na czubku głowy i ze zmarszczonymi brwiami wpatrywała się w leżące przed nią papiery. Właśnie przed momentem uświadomiła sobie, że pracę na mugolskie studia napisała atramentem i gęsim piórem, a referat na kurs w Ilvermorny – długopisem. Jak mogła zrobić coś tak idiotycznego? Zastanawiała się, czy powinna oba przepisać, czy jednak nikt nie zwróci na to uwagi. Przelotnie przemknęło jej przez myśl, że może faktycznie przesadziła z nauką i liczbą dodatkowych zajęć.

– Najwyższy czas odwiedzić rodzinne strony, Mio – usłyszała znowu chłodny głos, elegancko przeciągający samogłoski. Ale już tylko od czasu do czasu i wyłącznie, gdy byli sami.

Przeszedł ją przyjemny dreszcz, lecz nie zamierzała tego po sobie pokazać.

– Nie nazywaj mnie tak.

– Dlaczego, Granger? Jeszcze niedawno ci się podobało. Na przykład dzisiaj nad ranem...

Zmroziła wzrokiem towarzysza i zaczęła nerwowo przekładać książki, dając do zrozumienia, że uważa temat za zakończony.

Draco Malfoy, który do tej pory leżał rozwalony na łóżku, kontemplując filozoficznie sufit, przewrócił się na bok i odpowiedział jej filuternym spojrzeniem. Oparł głowę na dłoni, a srebrne włosy posypały mu się na twarz chaotyczną, niegrzeczną kaskadą, która bardzo mu pasowała.

– Daj spokój, Mio. W końcu musimy im powiedzieć.

– Nie.

Hermiona w mig spąsowiała, choć po tylu wspólnych latach nie miał prawa już tak na nią działać. Odruchowo zerknęła też na ładny pierścionek, który od niedawna zdobił jej serdeczny palec. Pierścionek, naturalnie, ozdobiony szmaragdem („Gryfońska ziemia zdobyta, Granger, czas wywiesić flagę").

– Nie ma pośpiechu – kontynuowała po chwili przekonującym i bardzo pewnym siebie tonem. – I tak nie wyjdę za ciebie, dopóki oboje nie skończymy studiów, co daje nam jeszcze kilka dobrych lat, żeby...

Młody Malfoy jęknął, po czym przetoczył się jeszcze kawałek po pościeli i ostatecznie zsunął z łóżka. Uklęknął na podłodze tuż przed nią, niemal stykając się nos w nos z upartą dziewczyną.

– Nie będę czekać do twojej profesury, Mio.

Wzruszyła ramionami.

– Twoja strata.

– Zgodziłaś się, za późno na wątpliwości. Prawdopodobnie mógłbym wytoczyć ci proces o złamanie przyrzeczenia małżeństwa czy coś w tym stylu. Mój ojciec zna świetnego prawnika.

– Podejrzewam, że akurat on raczej by się ucieszył, gdyby nic z tego nie wyszło. Honor rodziny ocalony.

Draco wybuchł śmiechem, strosząc swoje już i tak artystycznie poczochrane włosy. Dawno temu pożegnał się z charakterystyczną, ulizaną fryzurą. Pewnego dnia w przypływie fantazji rozjaśnił włosy do zimnej szarości, a potem z jednej strony je podgolił, a z drugiej zapuścił. Wyglądał teraz jak gwiazda rocka – zwłaszcza z kodem binarnym wytatuowanym na obojczyku i kolczykiem w nosie. Nie został w nim nawet ślad po ślizgońskim sztywnym dupku, którym kiedyś był. Po wyjeździe na studia zbuntował się dokumentnie, czego najlepszym dowodem był fakt, że coraz częściej z premedytacją gubił snobistyczny brytyjski akcent.

– Mio – jęknął znowu. – Już nawet panna Weasley poślubiła swoją szlamę. Ja też chcę.

Z satysfakcją zauważył, że policzki oburzonej Hermiony jeszcze bardziej poróżowiały. Bardzo mu się to spodobało. Tak łatwo było ją drażnić i tak cudowne efekty to dawało.

– Harry'ego chyba trudno określić tym paskudnym... i oficjalnie prawnie zakazanym słowem. Poza tym nie wiedziałam, że masz tak dobre zdanie o Ginny.

– Bo nie mam, ale ostatecznie jej matka była z Prewettów, a to coś znaczy.

– Cóż, ja pochodzę z dentystów. Ależ mezalians!

– Bo ja wiem? – Udał głębokie zamyślenie. – Całkiem przyzwoity zawód, świetnie prosperująca prywatna poradnia stomatologiczna... Można oczekiwać przyzwoitego posagu.

Panna Granger zamierzała rzucić w niego pierwszą książką, która nawinęła jej się pod rękę, ale w porę zauważyła, że to Tennyson, więc delikatnie odłożyła ją na miejsce. Ze stosu wybrała coś z pieczątką MIT i dopiero tym cisnęła w Malfoya.

Chłopak uchylił się zwinnie, a rozpędzony podręcznik wyrżnął w ścianę, po czym odbił się i wpadł do wielkiego kartonowego pudła, z którego wysypało się kilka pamięci RAM, parę kabli i jedna nieco przydymiona płyta główna.

– Ostrożnie. Będę tego jeszcze używał.

Nie musiała pytać do czego. Obok pudła stały dwa rozbebeszone komputery stacjonarne w opłakanym stanie i jeden nowiutki laptop, który przyfrunął prosto z Wielkiej Brytanii i nadal miał przyczepiony do obudowy bilecik z pozdrowieniami od stęsknionej mamusi.

Hermiona popatrzyła na niego i wypaliła dramatycznie jak na siebie:

– Twoja matka mnie nienawidzi. Ojciec też. Dlaczego koniecznie chcesz ich drażnić?

– Ja musiałem spędzić miły zapoznawczy wieczorek z twoimi rodzicami – wypomniał jej. – A potem jeszcze jeden, i kolejny!

– Moi rodzice cię uwielbiają. Myślą, że jesteś z telewizji.

– Mógłbym być – podchwycił natychmiast. – Raz jeden koleś zaprosił mnie na casting do... chyba do filmu. Mówił o jakimś pierścionku zagłady, karzełkach i łażeniu po lasach. Na końcu miał być jeszcze wulkan... E, chyba. Cholera, nie zapamiętałem tytułu. Właściwie to natchnęło mnie do...

Oboje spojrzeli na szmaragdowy pierścionek niezgody na palcu panny Granger.

– O, albo kupię wreszcie tę gitarę – zmienił temat. – I wtedy...

– A pieniądze na czynsz?

– Jestem bogaty, bejbi? Zapomniałaś?

– Ugh! – wyrzuciła z siebie Hermiona, gdy w końcu udało mu się wyprowadzić ją z równowagi.

Zgarnęła z podłogi pergaminy i brutalnie rzuciła je na biurko, jakby czymś jej zawiniły. Potem z kolejnym prychnięciem usiadła na łóżku.

Draco przestał się śmiać i zmarszczył w zamyśleniu brwi.

– O co chodzi, Hermiono? Przecież tylko żartuję.

– To nie ma sensu. Oni nigdy się z tym nie pogodzą.

– No to co? Na mnie nie robi to żadnego wrażenia.

– A na mnie tak. Nie wejdę do rodziny, która mnie nie chce. Żałuję, że...

Ponownie zerknęła na pierścionek i wykonała taki ruch, jakby chciała go zdjąć. Wpakowała się w ten bałagan tylko dlatego, że Draco ją zaskoczył. Wyskoczył z tym idiotycznym szmaragdem akurat w jej urodziny i zgodziła się pod wpływem chwili. Gdyby miała czas to sobie dobrze przemyśleć, jej odpowiedź z pewnością byłaby inna.

Malfoy zerwał się z podłogi i stanął przed nią.

– Nie przyjmuję reklamacji.

– Zrozum, nie musimy robić z tego przedstawienia. Nie potrzebujemy ślubu. Podoba mi się, jak żyjemy teraz.

Mówiła prawdę. Lubiła miniaturowe mieszkanie, które wynajmowali razem od tego lata, mimo że ich uniwersytety dzieliły prawie dwie godziny jazdy – w końcu od czego jest teleportacja? Nie było tam wprawdzie miejsca na cokolwiek poza książkami i technicznym wysypiskiem Malfoya, ale jakoś się mieścili i próbowali ciągnąć wspólne gospodarstwo. Uczęszczali na studia, douczali się na Ilvermorny, pracowali dorywczo. Hermiona najczęściej udzielała korepetycji, a Draco... Cholera wie, co dokładnie robił, bo głównie wyklinał przed komputerem, ale z pewnością sprawiało mu to satysfakcję. To było dobre życie i na tym etapie zupełnie wystarczające.

Młody Malfoy przyglądał jej się dłuższą chwilę, a potem usiadł obok.

– Przestań, Hermiono. Jeszcze nawet się nie pobraliśmy, a ty masz taką minę, jakbyś prosiła mnie o rozwód.

– A ty musisz wiecznie ze wszystkiego żartować. Mówię poważnie.

– Ja też. Chuj mnie to boli, co powiedzą tatuś i mamusia. Oni akurat nie mają prawa niczego komentować. Niewiele brakowało, a pociągnęliby całą rodzinę na dno. Niech się cieszą, że nie siedzą w Azkabanie. Powinni! – wyrzucał z siebie gorączkowo wzburzony Draco. Kopnął stolik i obrażony rzucił się do tyłu na lóżko. Prychnął, zakładając ręce za głowę. – A może po prostu znalazłaś sobie na studiach jakiegoś poetę przeklętego i ja nie jestem już dość dobry?

Strzał był celny. Hermiona wreszcie spuściła z tonu i omal się nie zaśmiała.

– Ależ jaśnie panie, każda młoda dama byłaby zaszczycona związkiem z waszmością.

– No i kto tu jest uprzedzonym rasistą... E, gatunkistą? – szukał rozpaczliwie odpowiedniego słowa.

– Klasistą? – podrzuciła łaskawie panna Granger, a kąciki jej ust nieco się uniosły.

– Dziękuję, drogi ludu pracujący miast i wiosek. Wujek Marks byłby dumny. Rozumiem, że nie powinnaś się nawet zadawać z takim zaprzedanym oprawcą klasowym jak ja.

Hermiona dłużej nie wytrzymała i przyłożyła mu w głowę poduszką.

– Och, daj już spokój. Wiesz, że cię kocham, idioto. Perfidnie wyciągałeś ze mnie to wyznanie setki razy.

Ten zwrot w rozmowie znacznie bardziej mu się spodobał. Uniósł się na łokciach i spojrzał na nią zalotnie.

– Tak, Granger?

– Tak – westchnęła. – Ale to nie znaczy, że musimy się zaraz pobierać...

– Do ciężkiej cholery! – przerwał jej, tracąc cierpliwość. – Zaraz zasugerujesz, że powinienem wziąć za żonę którąś z tych beznadziejnych kretynek, które matka ciągle próbuje mi wepchnąć do gardła, a ciebie zatrzymać gdzieś na boku jako kochankę. To nie XIX wiek, Granger. Nie potrzebuję zgody całej familii.

– Nic nie rozumiesz.

– Więc mi wytłumacz.

Hermiona usiadła po turecku na łóżku i zapatrzyła się w okno. Przygryzła wargi, zastanawiając się, jak ubrać w słowa to, co chce powiedzieć.

– Wiem, że nie musimy nikogo pytać o zgodę, ale to nie znaczy, że nie powinniśmy. Nie chcę stawać pomiędzy wami, to byłoby okropne. Twoja matka cię uwielbia.

– Ciągle próbuje mnie przekupić, żebym wrócił do domu...

– No właśnie – zaśmiała się spontanicznie. – Jesteś jej jedynym synem, więc nic dziwnego, że może być nieco przewrażliwiona na twoim punkcie. Nie mogłabym spojrzeć na siebie w lustrze, gdybym stała się bezpośrednią przyczyną konfliktu między wami. Rozumiesz, co próbuję ci powiedzieć?

Z nienaturalną powagą kiwnął głową, a już chwilę później obejmował ją pocieszająco i całował w skroń.

– Niestety, tak. W takim wypadku zostaje nam tylko jedno. Pojechać tam i ich przekonać. A skoro rozmowa zatoczyła koło, to... Może w przyszły weekend?

– Jak zamierzasz to zrobić?

Wzruszył ramionami.

– Coś się wymyśli. Ostatecznie zawsze mamy asa w rękawie...

– Kogo? – zapytała autentycznie zdumiona, ponieważ nikt nie przychodził jej do głowy.

– Sever.

Panna Granger wybuchła tak szalonym, autentycznym i niepohamowanym śmiechem, że omal nie spadła z łóżka.

– Profesor Snape?! Dobrze się czujesz? Dlaczego miałby się nami interesować?

– W końcu to mój wujek. I zawsze cię lubił.

– Chyba gnębić. „Bardzo dobrze, panno Granger. Pięćdziesiąt punktów od Gryffindoru za impertynenckie udzielenie poprawnej odpowiedzi" – sparodiowała dawnego nauczyciela, wymachując swetrem niczym połami słynnej nietoperzowatej szaty. – Znakomity wybór.

– Przesadzasz. Przecież załącza pozdrowienia dla ciebie w każdym liście.

– Aha. Jak mnie teraz nazywa? Panna Wiem-Jeszcze-Więcej?

– W zasadzie jest dość kreatywny, kto by się spodziewał? Była już panna Teraz-Na-Pewno-Wiem-Już-Wszystko i panna Teraz-Wiem-Także-Po-Amerykańsku, no i panna Kujoński-Import-Eksport. A ostatnio nawet Pani Pół-Malfoy. Widzisz, Sever to akceptuje.

– Powiedziałeś mu?!

– Komuś musiałem, a ty ciągle mi zabraniasz. On na pewno nie puści tego dalej.

– I jak to niby ma nam pomóc?

Draco pokręcił głową, jakby litując się nad jej gryfońską prostodusznością.

– Sever stanie po naszej stronie, choćby tylko dlatego, aby zobaczyć minę mojego ojca. Jeżeli nie zrobi tego z żadnego szlachetnego powodu, to przynajmniej dla fanu. Jest do tego zdolny.

– Czasami mam wrażenie, że właśnie z tego powodu sam zwróciłeś na mnie uwagę – mruknęła. – Żeby zirytować ojca.

– Być może? – odpowiedział automatycznie i zaraz uchylił się przed kolejną poduszką. – Urok zakazanego owocu zrobił swoje, ale...

– Ale? – powtórzyła pełnym napięcia głosem.

– No, okej. Żartuję! Mogę szczerze zapewnić, że zauroczył mnie twój bystry umysł i osobowość. Całą resztę przysłaniały włosy.

– Malfoy...

– Widzisz, na pewno się dogadacie. Jak się postarasz, brzmisz zupełnie jak wujcio Sever. Ten mroczny ton i cały ten entourage... Czasami się zastanawiam, czy naprawdę lubi mojego ojca, czy snuje się za nim z przyzwyczajenia... Albo dla rozrywki. Mój ojciec to idiota, a Sever jednak ma fantazję. Pamiętasz jego żonę?

– Byłą żonę. Jakiś czas temu przeszła na jasną stronę mocy i wybrała ostatniego Huncwota.

– To może być już nieaktualne.

Hermiona stanowczo pokręciła głową.

– W żadnym razie! Harry pisał mi kiedyś, że dogadują się znakomicie, a wie to z pierwszej ręki, od Syriusza.

– Aha. Ufaj ocenie charakterów Złotego Chłopca, daleko zajedziesz – zakpił Draco, nie przejmując się chłodem w jej oczach. Wyciągnął skądś starą gazetę, której nagłówek krzyczał o skandalu, romansie i perfumach. – Patrz i płacz.

Rzuciła się chciwie na magazyn, przeczytała kilka zdań i zrobiła wielkie oczy. Nie była na bieżąco z czarodziejską prasą. Za bardzo pochłaniały ją studia, a poza tym jeszcze w trakcie wojny straciła zaufanie do „Proroka Codziennego".

– Co to ma być?

– Sever wrócił i teraz oboje są w Londynie. Chcesz się założyć, jak to się skończy?

– Nie zamierzam nigdy więcej się z tobą zakładać, Malfoy – zastrzegła. – Nie po... tamtym.

Na ustach chłopaka wykwitł szeroki i pełen zadowolenia z siebie uśmiech, który nadawał pociągłej, bladej twarzy lisiego wyglądu.

– Naprawdę ją lubił, Mio – przekonywał. – Pamiętam ich razem, byli na balu w Malfoy Manor. Nie wiem, dlaczego to się rozpadło, lecz... Sever ma silny instynkt terytorialny. Wykończy futrzaka w mgnieniu oka. Wątpię, aby to małżeństwo przetrwało do końca roku.

Hermiona nie wyglądała na przekonaną, a raczej nieco obrażoną, bo opowiadał o Remusie, dla którego zawsze miała wiele sympatii. Draco nareszcie zauważył, że coś jest nie tak i posłusznie zamilkł.

– Zaufaj mi, Hermiono. To się uda. Jeżeli nawet Sever nie będzie zbyt chętny, dotrzemy do niego przez Yen. Ślizgoński spryt. – Postukał się zabawnie w nos. – Sama kiedyś powiedziała, że była pierwszą wyznawczynią dramione.

– A więc... robimy to?

– Oczywiście! Idziemy po pomoc do ciotki Yen. Wyjdziesz za mnie, Mio. Nawet jeżeli będę musiał rzucić na ciebie Imperio – zapewnił i cmoknął ją w policzek. A na koniec zanucił prosto do jej ucha: – Sweet child o'mine.

– Nie, nie, proszę.

– Podanie odrzucone – uciął bezlitośnie.

Klasnął w ręce, a wtedy gdzieś zaskoczyła płyta i niewielkim pokojem wstrząsnęła muzyka. Pociągnął ją za rękę i zanim zdążyła zaprotestować, zaczął z nią pląsać po pokoju. Przez cały czas wykrzywiał się okropnie, udając, że śpiewa:

She's got a smile that it seems to me
Reminds me of childhood memories

Where everything

Was as fresh as the bright blue sky

Now and then when I see her face

She takes me away to that special place
And if I stared too long

I'd probably break down and cry

Sweet child o' mine

– Dość, dość! – prosiła Hermiona. – Muszę się uczyć.

Jednak w końcu się poddała i pozwoliła mu się wygłupiać do samego końca piosenki. Ostatecznie, z jakichś sobie tylko znanych względów, Draco uznał jakiś czas temu, że to ich piosenka. Dopiero gdy wybrzmiały ostatnie takty, podrzucił ją wysoko do góry, pocałował i wreszcie wypuścił.

– Ucz się, Granger. Ja idę na zajęcia, gdzie snuć będę nić podstępnej intrygi – rzucił dramatycznie na pożegnanie. – A jutro napiszę matce, że przyjeżdżamy na święta.

Narzucił na siebie skórzaną kurtkę i ruszył do drzwi.

– Różdżka ci wystaje ze spodni – zawołała za nim. – Znowu.

Odwrócił się ku niej w zgrabnym, elfim piruecie godnym jego ojca. Wyszczerzył się, mrużąc przewrotnie oczy.

– Która?

– Och, na litościwego Merlina! – krzyknęła, po raz kolejny pokrywając się zdradzieckim rumieńcem. Postanowiła poszukać na to jakiegoś zaklęcia.

– Dobrze, już dobrze! – skapitulował i posłusznie wsunął drewienko głębiej do kieszeni. – Chociaż mógłbym stanąć na środku kampusu, wymachiwać różdżką nad głową i rzucać zaklęcia, a nikt i tak nie zwróciłby na mnie uwagi. Wiesz, jak tam jest.

Miał rację. Gdy przyjechali do Stanów i planowali zamieszkać w akademikach, Hermiona nieustannie drżała, że Draco, który miał dość blade pojęcie o mugolach i nigdy nie uczęszczał na mugoloznawstwo, zbłaźni się publicznie w ciągu pierwszych kilku minut, narażając przy okazji cały czarodziejski świat. Szczęśliwie jeszcze tego samego dnia okazało się, że współlokator Malfoya porozumiewa się ze światem wyłącznie w języku klingońskim, bo tak, a ich sąsiad w wolnym czasie buduje z odpadów zbroję Iron Mana – w pełni funkcjonalną, tylko naturalnie nie tak dobrze uzbrojoną. W obliczu podobnej konkurencji Draco ze swoim niepozornym patykiem, wiecznym zadziwieniem mugolskim światem („Niszczarka do dokumentów? Genialne! O, laminator!") i dziwacznymi wtrętami z łaciny („Alohomora, bitch!") znacznie spadł w klasyfikacji ekscentrycznej i błyskawicznie wtopił się w tłum. W zasadzie radził sobie lepiej niż Hermiona, bo nie brakowało mu naturalnego wdzięku i zdolności manipulacyjnych. Ludzie jedli mu z ręki.

Malfoy ruszył się mugolizować, jak określał to jego ojciec, a Hermiona z westchnieniem sięgnęła po pióro i zaczęła przepisywać długi referat o zaklęciach transfiguracyjnych na zajęcia w Ilvermorny. Gdy to robiła, nieświadomie uśmiechała się do siebie i nuciła pod nosem Sweet child o'mine.

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro