Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

20: Gwiazda i cień



All I needed was the love you gave
All I needed for another day
And all I ever knew
Only you
(YAZOO: Only You)


W poniedziałek pogoda nadal była paskudna, ale nawet w połowie nie tak fatalna jak samopoczucie Yen, która znowu miała moralnego kaca. Rozumiała, że w weekend przedawkowała mężczyzn i że zapewne źle się to dla niej skończy. Nie mogła wiecznie igrać z ogniem, w końcu musiała się poparzyć... Ale jeszcze nie teraz, jeszcze nie w tej chwili.

Dlatego mimo że minionej nocy jej sen był lekki i niespokojny, rano udawała, że smacznie śpi, byle tylko uniknąć konieczności spojrzenia w oczy Remusowi. Owszem, pogodzili się w zaciszu sypialni (i nawet zrobili to dość żywiołowo), jednak wspólny poranek, kawa i śniadanie w przytulnej kuchni domku marzeń wydawało jej się nie do zniesienia po wielkich wagarach ze Snape'em. Nie wytrzymałaby tego, chyba zaczęłaby krzyczeć.

Poczekała, aż jej mąż wyjdzie do pracy, zanim sama wstała i zajęła się poranną toaletą. Błyskotka nadal patrzyła na nią znacząco i demonstracyjnie milczała. Yenllę bardzo to ubodło, jednak tłumiła w sobie uczucia i zachowywała się tak, jakby kompletnie o to nie dbała. Musiała trzymać fason. Gdy wreszcie wydostała się z domu na zalaną deszczem ulicę, poczuła się wolna, jakby zdjęto jej z piersi olbrzymi ciężar. Odetchnęła głęboko i uśmiechnęła się do siebie. Ten uśmiech jeszcze się rozszerzył, gdy po drugiej stronie ulicy dostrzegła machającego do niej energicznie Mundungusa Fletchera.

– Hej, kwiatuszku! – wołał. – Chodź, tylko popatrz na to!

Yen zbliżyła się do niego, a wtedy Mundungus ukłonił się przed nią elegancko i z kurtuazją otworzył drzwi zaparkowanego przy krawężniku samochodu, na który wcześniej nie zwróciła uwagi. Auto stanowiło muzealny egzemplarz Astona Martina DB5, tyle że starannie odrestaurowany, magicznie powiększony i przemalowany na szokujący odcień fioletu. Pani Lupin kątem oka zauważyła mosiężną tabliczkę: Enchanted Taxi.

– Panie Fletcher, cóż to jest? – zapytała oszołomiona.

– Mój nowy biznes. – Poklepał z dumą maskę samochodu. – Mówiłem, że mam plan.

– Ale... taksówka?!

– Nie taka zwyczajna taksówka. – Mrugnął do niej, uśmiechając się tajemniczo. – Pewnego dnia pomyślałem sobie, że nie ma zbyt wielu alternatywnych środków transportu dla czarodziejów, którzy nie lubią bądź nie mogą się teleportować. Osobiście od zawsze serdecznie tego nie znosiłem. A o Błędnym Rycerzu szkoda nawet gadać. Chyba każdy rozsądny człowiek wolałby podróżować spokojnie, bez przerw na wymioty na każdym zakręcie. A tymczasem mugole... Mugole mają to świetnie zorganizowane od lat. – Ponownie czule poklepał auto. – Taksówki!

Yenlla zaśmiała się i klasnęła w dłonie.

– Uważam, że to świetny pomysł, panie Fletcher.

Była szczera w swoim entuzjazmie. Sama nie przepadała za teleportacją i wierzyła, że większość czarodziejów podziela jej uczucia. Ten biznes mógłby być wart fortunę, gdyby tylko Mundungus tym razem udźwignął ciężar planowania i odpowiedzialności.

– Wsiadaj, kwiatuszku – zachęcił ją, a Yen skwapliwie skorzystała z oferty. – Gdzie cię podrzucić?

– Do Starlighta – poprosiła. – Muszę z nim pilnie porozmawiać.

Wątpiła, czy Mundungus Fletcher w ogóle posiada prawo jazdy, a jednak prowadził samochód pewnie, jakby całe życie nic innego nie robił. Zaledwie sekundę później znaleźli się już na końcu długiej alejki, przy której znajdował się jej domek marzeń. Potem lekko wskoczyli w długi sznur aut na ruchliwej trasie do centrum, aby za moment magicznie przenieść się na sam jego przód. Pani Lupin nie miała pojęcia, jakie zaklęcia zastosował Mundungus, lecz przeskoki w przestrzeni okazały się na tyle subtelne, że niemal ich nie czuła, a w związku z tym nie niosły ze sobą żadnych kłopotliwych efektów ubocznych. Zanim na dobre się zrelaksowała i nacieszyła jazdą, byli już na miejscu.

– Agencja Starlighta, proszę bardzo – poinformował ją Fletcher. – Załatw, co masz załatwić, i nie spiesz się. Poczekam na ciebie.

– Czy nie powinien pan w tym czasie łapać innych klientów?

– Ty jesteś pierwsza i najważniejsza, kwiatuszku. Klientka i reklama w jednym.

Z takim podejściem do sprawy Yenlla nie zamierzała polemizować. Uśmiechnęła się promiennie i ruszyła na spotkanie z agentem.

***

Thomas Starlight zwykle promieniował swoim własnym, wewnętrznym blaskiem (trudno powiedzieć, czy odpowiadał za to płonący w nim płomień wiecznego samozadowolenia czy może niezwykły błysk, który bił od jego śnieżnobiałych zębów), jednak na widok swojej ulubionej aktorki rozjarzył się niczym supernowa.

– Yenlla, złotko, gwiazdko z nieba! – zawołał, chwytając ją za ręce i dosłownie wciągając do biura. – Mam znakomite wieści, najlepsze z możliwych! Pamiętasz, że pozwoliłaś mi szukać nowych zleceń, prawda? Prawda?

– Tak – odpowiedziała, zajmując miejsce w miękkim fotelu naprzeciwko biurka.

– To nadal aktualne?

– Oczywiście.

– To cudownie! – ryknął prosto do jej ucha i niemal oślepił kolejnym hollywoodzkim uśmiechem. – A przypominasz sobie ten spektakl, o którym mówiłaś, że mam cię tam wcisnąć za wszelką cenę, jeżeli tylko pojawi się wakat, bez względu na warunki?

– Jasne! Czy chodzi o...

– Tak! Tak! TAK! – przerwał jej, podskakując w miejscu z ekscytacji. – Właśnie odświeżają obsadę, więc zwolniła się rola idealna dla ciebie. Nie wahałem się ani chwili i od razu przyklepałem umowę. Nawet ją za ciebie podpisałem, żeby nieco pchnąć sprawy do przodu. Liczę, że nie masz nic przeciwko?

– Ależ skąd! – zapewniła gorąco.

– Cudownie! Wspaniale! – emocjonował się dalej. – A zatem miło mi poinformować, że załatwiłem ci angaż do Les Mis! Do tego na całkiem dobrych warunkach, żeby nie było.

Yenlla zerwała się z miejsca i rzuciła mu na szyję.

– Och, naprawdę?!

– Tak!

– Wreszcie!

– TAK!!!

– Tom, jesteś wielki!

– Dziękuję, dziękuję, ale nawet nie w połowie tak jak ty, złotko. W każdym razie, próby zaczną się na początku listopada. W zasadzie to tylko formalność, przedstawienie idzie od lat, wymieniają jedynie kilku wykonawców. Znasz tekst, znasz sztukę, dopasujesz się momentalnie i będzie pięknie. Wierzę w ciebie.

– Dam z siebie wszystko.

– I powalisz ich na kolana, gwiazdeczko, nie może być inaczej. Uczcimy to szampanem? – zaproponował spontanicznie.

Yen najpierw przytaknęła przez nieuwagę, a potem szybko zaprotestowała, gdy odwrócił się do ukrytego w regale barku.

– Nie! Thomas, jeszcze nawet nie ma południa.

– No tak, no tak – zmitygował się, zrzucając jej czujne spojrzenie przez ramię i klnąc w duchu.

Nie powinien jej proponować alkoholu, biorąc pod uwagę wcześniejsze... problemy. Nie był głupi ani ślepy, dobrze wiedział, że Yen Honeydell jest w grupie ryzyka i często w przeszłości na zbyt wiele sobie pozwalała. Potrzebował jej trzeźwej i w świetnej formie, a równanie, w którym pojawiała się Yen i alkohol, zawsze kończyło się wielką niewiadomą.

– No to... – Odchrząknął i usiadł z powrotem za biurkiem. – Wróćmy do interesów. Zgodnie z twoim poleceniem nieoficjalnie rozpuściłem wieści wśród przedstawicieli największych teatrów. Przynajmniej dwa są skłonne przyjąć cię od ręki, ale nie te, na których najbardziej nam zależy.

– Nie spieszy mi się – zastrzegła pani Lupin. – Mówiłam, że nie skreślam jeszcze Art-House.

Thomas pokręcił smutno głową.

– Moim zdaniem to przegrana sprawa i dobrze o tym wiesz. Ale mniejsza z tym, bo od następnego sezonu możesz sobie wybrać ten teatr, który chcesz.

– Nie – szepnęła z niedowierzaniem Yen.

– Tak! Wszyscy są zainteresowani. Oczywiście nieoficjalnie. Na twoim miejscu przeczekałbym burzę, biorąc na boku pojedyncze zlecenia, a potem, w nowym sezonie, wybrał jakiś inny teatr na stałe. Zresztą, Miller Monroe zaproponował ci coś na początek nowego roku. Gościnny występ w nowym projekcie. Prosił, żebyś rzuciła okiem na scenariusz. – Thomas wygrzebał z szuflady grubą kopertę i przesunął w stronę Yenlli. – W wolnej chwili i bez zobowiązań, okej?

– Pewnie, co mi szkodzi. Mam dużo wolnego czasu.

– No właśnie... – zawiesił znacząco głos, zanim po raz kolejny zaatakował ją swoim oślepiającym uśmiechem. – Właśnie o tym chciałem z tobą porozmawiać. Wiem, że wałkowaliśmy ten temat w nieskończoność, ale ja nadal uważam, że popełniasz błąd. Trzeba mieszać, zanim kociołek całkiem wystygnie, Yenlla!

Skrzywiła się, bo eliksiryczne porównanie niezbyt przypadło jej do gustu i teraz sama nie wiedziała, czego ma się spodziewać. Jakichś aluzji do ostatniego skandalu? Zaproszenia do talk show? A może do programu kulinarnego? Starlight źle zinterpretował jej niepewną minę i zaczął nawijać trzy razy szybciej, żeby jej nie spłoszyć.

– To hollywoodzka produkcja, złotko. Czekaliśmy na taką okazję. Szkoda, że odrzuciłaś poprzednią propozycję, ale mamy szansę to nadrobić. Ja wiem, ja rozumiem, że masz pewne opory, ale... Naprawdę muszę przyznać, że jak na ekranizację komiksu poziom jest bardzo wysoki.

Yen westchnęła ciężko, lecz Starlight nie dał jej dojść do słowa.

– W ostatniej chwili zwolniła się rola ukochanej głównego bohatera. No, eee... Hm, tak. W zasadzie to superbohatera.

– Super... CO?! – wykrzyknęła Yen ze śmiechem. – Superbohater? Taki z peleryną i głupim pseudonimem? Ktoś jeszcze kręci podobne filmy? Sądziłam, że dawno odeszły do lamusa.

– O nie, kochana! – zaśmiał się, jakby usłyszał dobry żart. – W tym jest potencjał. Przyszłość!

– Szczerze wątpię...

– A ja jestem pewien. – Tom kiwał głową tak energicznie, że jego złoty krawat powiewał na wszystkie strony świata. – Wspomnisz moje słowa, Yenka. To jeszcze wróci, i to całkiem niedługo. Dlatego bardzo żałuję, że straciliśmy już Mary Jane Watson, ale trudno. Nic z tym nie zrobimy. Przepadło! Dlatego z całego serca radzę ci, żebyś tym razem powiedziała „tak".

– No nie wiem...

– Są zdesperowani! Zdjęcia do filmu dobiegły końca, brakuje tylko scen z dziewczyną. Rólka jest niewielka, ale ważna. Spokojnie wystarczy na to tydzień. Tydzień w Hollywood! Ze wszelkimi wygodami, all inclusive! – kusił ją, skupiając się na samych zaletach angażu. – Polecisz do Ameryki, nie cieszysz się? Szast-prast i liczymy kasę! Prosta robota, prawie zero wysiłku. Poza tym zawsze istnieje szansa, że rozbudują twoją postać w sequelu...

– Planują drugą część?

– No ba! Mówiłem ci, że superbohaterowie wracają do łask. Trzeba kuć żelazo, póki gorące, żeby nie obudzić się później z ręką w kociołku.

Yenlla zmarszczyła brwi, rozważając wszystkie za i przeciw. To prawda, że ostatnio zaniedbała karierę filmową, bo postanowiła skupić się na teatrze, ale... Ale nie była to chyba dobra decyzja. Cavaletti chciała ją upokorzyć... Może w ten sposób uda jej się zemścić? Rola w kinowym przeboju napsuje krwi zarówno Fionie, jak i Marisol – dwie pieczenie na jednym ogniu. No i pieniądze również nie są bez znaczenia. Pani Lupin lubiła życie na określonym poziomie... Tak, nie był to aż taki głupi pomysł, jak jej się na początku wydawało.

– No to jak, złotko? – naciskał Starlight. – Powiedz „tak"!

– Niech ci będzie – zdecydowała w końcu, czym wprawiła agenta w dziką ekscytację.

– OCH, TAK! Idealnie! Brawo, Yenka, na pewno nie pożałujesz – zapewnił, zrywając się z miejsca i rozpoczynając nerwowy spacer po gabinecie. – A więc to mugolska produkcja, ale bardzo zależało im na zatrudnieniu czarodziejki. Rozumiesz, doszli do wniosku, że to znacznie obniży budżet przeznaczony na efekty specjalne.

– E-efekty? – zająknęła się.

– No tak. Kiedy będziesz spadać z budynku.

Yen gwałtownie zbladła.

– Kiedy ja... CO?!

– Spokojnie, wszystko będzie dobrze. Myślę, że zaklęcie swobodnego zwisu w zupełności wystarczy – pocieszył ją, a potem pomógł wstać z fotela i odprowadził do drzwi. – To ja przygotuję papiery i wszystko załatwię, a ty spakuj się szybciutko. Pojutrze wylatujemy.

– Tak szybko?! – wykrzyknęła zszokowana, bo tego jakoś nie raczył jej wcześniej powiedzieć.

Zaśmiał się swobodnie, klepiąc ją po ramieniu.

– Nic się nie martw, trzymam rękę na pulsie. Podeślę po ciebie transport w środę, okej? Pa, złotko! Uwielbiam cię!

I tak piękna szelma w krótkim czasie i niemal przypadkiem zdobyła trzy nowe role, które musiała błyskawicznie ogarnąć. Na pocieszenie mogła sobie powiedzieć, że sama tego chciała, gdy ruszała na wojnę z Fioną Cavaletti.

***

Uspokojony poranną lekturą „Proroka", który nie donosił nic na temat Yen, Irlandii czy Śmierciojadów, Severus wreszcie odzyskał wewnętrzną równowagę. Pomysł został przetestowany, wybieg z eliksirem wielosokowym okazał się skuteczny i w razie potrzeby mógł zostać ponownie wprowadzony w życie. Była to pocieszająca myśl, dlatego w pracy zjawił się w całkiem dobrym, jak na siebie, humorze. W gabinecie czekała już na niego góra papierologii, na którą absolutnie nie miał ochoty, więc postanowił zapewnić sobie nieco rozrywki w poniedziałkowy poranek i wybrał się na poszukiwanie praktykantów. Znalazł ich w najmniej imponującym, niewielkim laboratorium w końcu korytarza. W wolnych chwilach lub po zgłoszeniu specjalnego zapotrzebowania warzono tam podstawowe eliksiry medyczne na bieżące potrzeby szpitala. Istniała wprawdzie osobna pracownia zaopatrująca lecznicę, lecz nie zawsze wyrabiała się ze zleceniami, więc mniej zajęci mistrzowie z pracowni eksperymentalnej od czasu do czasu zniżali się do pomocy. Lub wysługiwali w tym celu praktykantami.

Luna i Frycek wyjątkowo pracowali zgodnie, użerając się z banalnym, ale upierdliwym Szkiele-Wzro. Przyjemnie było widzieć ich tak spokojnych, pokornych, pokonanych w swoich dziecinnych ambicjach w dziedzinie eliksirów.

Profesor Snape odchrząknął znacząco.

– Dzień dobry, państwu.

Podskoczyli nieco w miejscach, co zawsze było dobrą i pożądaną reakcją.

– Dzień dobry, panie profesorze – wyszczerzył się do niego Goldman. – Jak panu minął weekend? Podejrzewam, że dobrze.

Tym razem to sam Severus lekko drgnął, choć naturalnie nie dał nic po sobie poznać. Czy to możliwe, że... Hm, nigdy nie wiadomo. Pani Paddington słynęła ze wścibstwa, cholera wie, jakie plotki mogła roznosić.

– Dlaczego? – zapytał ostrożnie.

– No wie pan... – zaczął Frycek, rzucając raz po raz ukradkowe spojrzenia w stronę Luny. – Nie wystają panu z uszu żadne krętaki chraporogie ani nic w tym stylu.

– Te stworzenia nazywają się chrapaki krętorogie – wyjaśniła dziewczyna śpiewnym, wesołym tonem. – Ale raczej chodziło ci o nargle.

– Sam nie wiem, o co mi chodziło – odpowiedział i wymienił z kolei porozumiewawcze spojrzenie z profesorem. – Ale dzięki.

Snape z ponurą i na wszelki wypadek niezadowoloną miną obejrzał zawartość ich kociołka, ale niestety nie miał do czego się przyczepić. Kontynuował więc spacer, oglądając rozłożone na stoliku ingrediencje i sprzęty. Wreszcie zatrzymał się przy liście z najpilniejszymi zamówieniami.

– Do którego punktu dotarliście?

– Trzeciego – pochwaliła się Luna.

– I planujemy dobrnąć aż o siódmego, bo to Felix Felicis. Możemy zrobić Feliksa, prawda? – naciskał Frycek. – Ani ja, ani Luna jeszcze tego nie próbowaliśmy.

– Podobno to prawdziwa okazja, bo ten eliksir rzadko jest potrzebny w szpitalu. Trochę to dziwne, skoro przynosi szczęście – dodała rozmarzonym tonem Lovegood. – Nie powinien być używany przy każdej operacji?

– Bez sensu – prychnął wyniośle Severus. – Felix Felicis nie przynosi szczęścia, sprawia tylko, że ten, kto go wypije, wierzy, że przez kilka chwil jest wybrańcem fortuny. A to zwykle powoduje więcej szkody niż pożytku. Nie wiem też, kto miałby go zażywać...

– Magomedycy, oczywiście!

– Wyjątkowo idiotyczny pomysł, skoro eliksir zaburza zdolność oceny sytuacji i szybkość reagowania. W wypadku pacjenta łyk Feliksa również nic nie zmienia. Nadal może umrzeć, najwyżej skona w nieco lepszym humorze.

– Cóż, to już jakaś korzyść – ucieszyła się niepoprawna Krukonka, zarabiając kolejne karcące spojrzenie.

– Bardzo wątpliwa.

Goldman postanowił wkroczyć do akcji, zanim rozświergotana dziewczyna weźmie mistrza eliksirów pod włos i bezmyślnie zaszlachtuje jego całkiem dobry nastrój.

– W każdym razie to bardzo ciekawy i trudny eliksir, więc chętnie byśmy się z nim zmierzyli. Naturalnie jeżeli nie ma pan nic przeciwko temu, profesorze.

Mistrz eliksirów nadal nie wyglądał na przekonanego.

– Zdajecie sobie sprawę, że Felix Felicis to zabawa na pół roku? Poza tym wymaga niezwykłej precyzji i wiele uwagi. Kto będzie go doglądał?

Zgłosili się oboje. Severus zmarszczył brwi.

– Nie ufam żadnemu z was. Byłoby szkoda zmarnować tyle cennych składników. Jeżeli naprawdę chcecie to zrobić, będę was pilnował.

W reakcji na jego słowa na twarzach Luny i Frycka odmalowały się dość jednoznaczne miny. Pewnie oboje pomyśleli w tej chwili, że już bardziej się nie da. W końcu Sever non stop wisiał nad nimi jak nietoperzowate fatum i nieustannie wszystko komentował. No i zwykle był na nie.

Profesor jeszcze raz rzucił okiem na listę, po czym energicznie podwinął rękawy szaty.

– Dobrze, a zatem do pracy.

– A... A pozostałe zamówienia?

– Szkoda czasu, zawsze możecie je zrobić po godzinach – powiedział niemal niewinnie.

Fryderyk stłumił westchnienie. Nikt nie obiecywał, że będzie łatwo. Gdy wybierał Severusa Snape'a na opiekuna praktyk, sam w zasadzie godził się na to, żeby nie było.

***

Po rozmowie z Thomasem skołowana Yen wyszła na korytarz i niemal od razu wpadła na Amy Joe, którą reprezentował jeden z jego współpracowników (w ciągu ostatnich kilku lat agencja Starlighta znacznie się rozrosła). Widocznie kuta i bita na cztery łapy Amerykanka już zwęszyła, że z mąki Fiony nie wyjdą smaczne ciastka i tak jak koleżanka poszukiwała dla siebie nowego młyna.

– Yenka! Super cię widzieć, no! – Amy uradowała się na jej widok, choć jak zwykle sprawiała wrażenie lekko nieprzytomnej. – W teatrze mówią, że przeszłaś na emeryturę.

Pani Lupin natychmiast domyśliła się, kto rozpuszcza te plotki, i uśmiechnęła się paskudnie.

– Po moim trupie – odpowiedziała. – Mam jeszcze mnóstwo czasu.

– No raczej! – zachichotała panna Joe i zaczęła namiętnie grzebać w torbie. – Chcesz?

Wyciągnęła w stronę Yen piersiówkę ze specyfikiem, który był jej dobrze znany. Gdy poczuła waniliowy aromat, wstrząsnął nią nieprzyjemny dreszcz i zrobiło jej się niedobrze. Pokręciła głową, odsuwając butelkę jak najdalej od siebie.

– Nie, dziękuję.

– Oj, coś się stało? – zatroskała się Amy, bez skrępowania pociągając spory łyk na środku korytarza.

– Tak, muszę nieco przystopować – wyjaśniła oględnie. – Wiesz, wymagania do nowej roli.

– W sensie, że dieta? Ej no, przecież nic tak nie odchudza jak alkohol!

Zirytowana Yen szybko miała dość tej rozmowy, więc postanowiła ją zakończyć.

– Słyszałam, że ocet jest lepszy.

– Ocet?! – Oczy Amy zrobiły się okrągłe jak spodki, gdy przetrawiała ten nowy koncept.

– Ocet, no – sparodiowała ją nieświadomie Yen. – Powinnaś spróbować.

– No raczej! – zgodziła się Amerykanka. – Pewnie. Właśnie! – Ożywiła się nagle. – Robisz teraz coś ciekawego? Jeszcze nie widziałaś mojego nowego apartamentu, no!

– Zmieniłaś mieszkanie? Kiedy?

– Niedawno. Musisz je zobaczyć, jest absolutnie epickie!

Yenlla i tak nie miała nic lepszego do roboty, więc nie protestowała, gdy podniecona Amy zaczęła ciągnąć ją do wyjścia. Narzuciła względnie szybkie tempo, lecz bynajmniej nie przeszkadzało jej to od czasu do czasu wymieniać namiętnych pocałunków z butelką. Dopiero gdy znalazły się na ulicy, tuż przed wściekle fioletową taksówką, stanęła jak wryta i przetarła oczy, niepewnie obwąchując bimberek.

– Eee... Co to jest?

Teraz to Yen rozpromieniła się i wyprężyła z dumą.

– Moja specjalna taksówka. Masz ochotę się przejechać?

– No ba!

***

Apartament Amy Joe znajdował się w snobistycznej mugolskiej dzielnicy, w nowym sektorze dopiero co oddanym do użytku i wyjątkowo luksusowym. Budynek lśnił lustrzanymi oknami i śnieżną bielą – osobliwy materiał użyty w konstrukcji sprawiał, że wydawał się wzniesiony z piany morskiej. Wznosił się przynajmniej na dwadzieścia pięter wzwyż, choć Yen nie zdążyła dokładnie policzyć, a surową okolicę zagospodarowano zielenią w terapeutycznych dawkach. Wokół posadzono niezbyt wiele drzew i krzewów, aby nie psuły ogólnego wrażenia higienicznej nowoczesności. Yen od razu się tam nie spodobało. Było zbyt czysto i zimno. Samo mieszkanie wywarło na niej jeszcze gorsze wrażenie, ponieważ było przejmująco puste i w żaden sposób nie wyrażało osobowości właściciela. Widać Amy nie mieszkała tam zbyt długo, skoro nie zdołała jeszcze odcisnąć na nim swojego piętna. Yenlla pamiętała jej zagraconą klitkę, która przywodziła na myśl domek dla lalek i dzięki temu wydała jej się absolutnie urocza. Tymczasem dizajnerski wystrój apartamentu w najmniejszym stopniu nie pasował do żywiołowej i niepoukładanej Jankeski.

Całość przypominała Yen apartament, który załatwił dla niej niemal za bezcen Starlight, gdy pracowali nad Narzeczoną dla czarnoksiężnika. Również otrzymała go bezpośrednio od zauroczonego dewelopera, wraz z kontraktem reklamowym. Mimo że mieszkanie spadło jej praktycznie z nieba, gdy Snape brutalnie pozbył się jej ze swojego domu i życia, nigdy nie poczuła się tam dobrze i z ulgą opuściła luksusowy apartament, aby po ślubie zamieszkać z Remusem w domku marzeń. Tak naprawdę jedynym elementem, który zachwycił Yen w nowym apartamencie Amy, były wielkie okna zajmujące całą ścianę. Młodszej koleżance dostał się lokal na ostatnim piętrze, więc rozciągający się stamtąd widok zapierał dech w piersi.

– Och, to jest... – zaczęła Yenlla, rozpaczliwie szukając jakiegoś komplementu, bo nic nie przychodziło jej do głowy. – To jest naprawdę...

– EKSTRA! – krzyknęła piskliwie panna Joe, rzucając się na oślepiająco białą kanapę, którą trudno było odróżnić od równie imponującego, puszystego dywanu i przerażająco czystych i białych płytek podłogowych. – Ekstra fantastycznie wyjebane w kosmos!

– Aha, rzeczywiście – pochwaliła bez entuzjazmu Yen.

Zastanawiało ją w tej chwili coś zupełnie innego. Amy Joe nie była specjalnie dobrą ani wziętą aktorką. Głównie obsługiwała rólki drugo- albo i trzecioplanowe, dorabiając trochę w chórkach, baletach i rewiach. Nie dostawała żadnych większych zleceń i nawet specjalnie się o nie nie starała. Dlatego pojawiało się oczywiste pytania – jakim cudem było ją stać na zakup (lub chociaż wynajęcie) lokum, które musiało kosztować majątek?

– No, to napijemy się czegoś, co nie? – zakomenderowała wesoło. – Pewnie mam tu gdzieś ocet. A jak nie, to poślemy portiera. Czasem załatwia mi różne sprawunki, co nie? Całkiem fajny facet. Bzyknęłabym go nawet, ale jakoś nie wypada.

– Hm? – zdziwiła się Yen. – Dlaczego?

Amy nie słynęła z cnotliwości, podobnie jak Marisol. No i sama Yen...

Młodsza aktoreczka już miała odpowiedzieć, ale zakryła usta ręką, a potem znowu przetoczyła się w tę i we w tę po kanapie, chichocząc nieprzytomnie. Dostała takiej głupawki, że omal się nie udusiła. Teraz zdobyła pełne zainteresowanie Yenlli.

– Amy... O co tu chodzi?

– Ciii! – rzuciła scenicznym szeptem panna Joe, zezując i przykładając palec do ust. – To tajemnica.

– Jaka znowu tajemnica?

Joe jednak nie była w stanie się opanować i tylko śmiała się coraz głośniej i głośniej. Zatem nic dziwnego, że żadna z kobiet nie usłyszała lekkich kroków na wytłumionych schodach. Zorientowały się, że nie są same, dopiero gdy usłyszały następujące słowa:

, Tatuś wrócił!

Yen odwróciła się błyskawicznie niczym na dobrze naoliwionej sprężynie i spojrzała prosto w oczy Lucjusza Malfoya, który wchodził do apartamentu jak do siebie, do tego z miną polującego kocura.

– O mój Merlinie – szepnęła Yen, bo nagle poczuła, że jej ulubiona patronka to zbyt słaba instancja odwoławcza.

Amy znalazła sobie sponsora. I to jakiego!

***

Pod koniec dnia Severus wprawdzie bardzo starał się być tradycyjnie niezadowolony z życia, ale wyjątkowo mu nie wychodziło. Niestety, musiał przyznać, że wymądrzanie się na temat eliksiru Felix Felicis (dwie godziny rano i jeszcze godzinę po południu, gdy już uporał się z bieżącą papierologią i jakimś idiotycznym spotkaniem z dyrekcją szpitala) sprawiało mu jednak pewną przyjemność. Sam nie przygotowywał go od lat, a zawsze warto odświeżyć pewne informacje, bo nigdy nie wiadomo, kiedy okażą się przydatne. Przy okazji w dyskusjach z praktykantami wypłynął inny, równie rzadki i skomplikowany eliksir zwany Światłością Wiekuistą i choć profesor wznosił się na istne wyżyny słownej ekwilibrystyki, aby ich do niego zniechęcić, rozjarzone entuzjazmem ślepia Luny i Frycka nie pozostawiały najmniejszych wątpliwości, że jednak będzie go musiał z nimi uwarzyć. Pozbywszy się wreszcie uczniów, około godziny siedemnastej usiadł wreszcie spokojnie w gabinecie i zastanawiał się, co dalej z sobą zrobić.

Wtedy na jego parapecie pojawiła się sowa.

Na mądrą Rowenę i cnotliwą Helgę, pisała Yenlla, a sądząc po niemal nieczytelnych bazgrołach, musiała być niezwykle ubawiona. Ależ mam nowiny!

Mistrz eliksirów był na to przygotowany.

Czy te nowiny mają cokolwiek wspólnego z faktem, że Malfoy senior od samego rana bombarduje mnie korespondencją, dopytując o Ciebie?

W porządku, agencie 00S, wygrałeś. Nic się przed tobą nie ukryje, odpisała błyskawicznie szelma. PS Mnie też bombarduje. Niech się pomęczy, bo zasłużył.

Snape przeczytał liścik i nieświadomie wykrzywił się do siebie pod nosem. Nie zmieniało to jednak faktu, że wcześniej blefował, bo nie miał bladego pojęcia, co konkretnie zaszło między Yen i Lucjuszem. Zauważył jedynie, że pan na Malfoy Manor panikuje niczym debiutantka przed pierwszym balem, więc domyślił się, że coś jest na rzeczy.

Obawiam się, że przeceniasz moje zdolności, po namyśle postanowił się przyznać do niewiedzy. Nic więcej nie wiem, może mnie oświecisz?

O, to zdecydowanie nie nadaje się do przekazania drogą listową. Zamierzam zrobić z tego uroczą scenkę rodzajową, którą z przyjemnością przed Tobą odegram.

Czy zatem mam się Ciebie spodziewać dzisiaj wieczorem?

Sądził, że odpisze od razu, a jednak jego korespondencyjna znajoma zamilkła na dłużej, jakby coś staranie rozważała.

Nie mogę, pojutrze wylatuję do Los Angeles. Mam jeszcze kilka spraw do załatwienia.

Lecisz do Stanów?, zdziwił się. Po co?

Otóż, agencie 00S, pragnę poinformować, że rozmawiasz właśnie z Superwonderwoman... Czy jakoś tak. Sama jeszcze nie wiem, Starlight niewiele mi powiedział. W każdym razie dostałam rolę w filmie!, pochwaliła się i zapewne z powodu emocji oblała list atramentem z góry na dół. Trzymaj kciuki.

Severus Snape nie zamierzał tego robić. Z pewnym zaskoczeniem zdał sobie sprawę, że wolałby, aby nigdzie nie wyjeżdżała, a już na pewno nie tak daleko. Gdy nie było jej w pobliżu, okrutnie się nudził. No i nadal miał problemy z zamawianiem jedzenia na wynos.

***

Dwa dni później Yen zniknęła z londyńskiej orbity na nieco ponad tydzień, aby wreszcie przeżyć swoją małą przygodę w Fabryce Snów. Wróciła całkiem zadowolona. Nie napracowała się wiele, ale za to zgarnęła najwyższą gażę w całej swojej karierze – chociaż nie wyznała wprost, ile dokładnie wynosiło jej wynagrodzenie, aby nie wpędzić w kompleksy żadnego ze swoich mężczyzn. Nigdy też z własnej woli nie wracała do tematu komiksowej produkcji, a przyciśnięta do ściany mówiła o niej niewiele i oględnie, mimo że film odniósł spory sukces i doczekał się grupy wiernych fanów. Zarozumiała gwiazda jednak wstydziła się go rozpaczliwie, mimo że nie omieszkała ponownie skorzystać ze złotej ścieżki, która dzięki temu się przed nią otworzyła.

Koniec końców, Yenlla wreszcie przetarła swój szlak i dotarła właśnie tam, gdzie zawsze chciała, chociaż po drodze nabawiła się lekkiej alergii na wszelkiej maści superbohaterów.

A w tym czasie życie w eksperymentalnym laboratorium Świętego Munga toczyło się swoim leniwym trybem...

***

Luna i Frycek szybko mieli powyżej uszu Felix Felicis. Przekonali się, że profesor Snape ani trochę nie przesadzał, gdy przekonywał ich, że to jeden z najbardziej skomplikowanych i upierdliwych eliksirów, z jakimi kiedykolwiek się spotkają. Składał się chyba z miliona różnych składników i każdy z nich należało przygotowywać osobno i w inny sposób, nawet zioła należało szatkować zupełnie inaczej i pod innym kątem niż zwykle, a to był dopiero początek. Sesje mieszania, przelewania i filtrowania wypadały o najdziwniejszych porach dnia i nocy, zależały od pory roku, pogody i aktualnego układu gwiazd. Do tego trzy różne podręczniki podawały kompletnie różne przepisy i wskazówki, a Sever kłócił się ze wszystkimi jednocześnie i miał własne, idealnie z nimi sprzeczne pomysły – a widok nietoperza kłócącego się ze słowem drukowanym wart był zaiste wszystkich wcześniejszych upokorzeń i pieniędzy zainwestowanych w lata edukacji. Goldman ostatecznie doszedł do wniosku, że przed uwarzeniem Feliksa najpierw należałoby go zażyć, i to w dużych ilościach, bo inaczej wydawał się niewykonalny. A przecież nie mogli zajmować się tylko Feliksem, mieli tuzin innych obowiązków, których Snape bynajmniej im nie żałował.

Pewnego dnia pod koniec października Luna ziewała szeroko, bo noc wcześniej wypadł jej dyżur przy przeklętym eliksirze. Dokładnie o trzeciej musiała mu zaśpiewać jakąś ekscentryczną inkantację po łacinie, co paradoksalnie można było uznać za stworzony specjalnie dla niej punkt programu... Albo wyjątkowo złośliwy żart profesora. W tym wypadku wszystko było możliwe.

– Kawy? – zapytał litościwie Fryderyk.

Dziewczyna pokręciła głową. Nie pijała kawy, pewnie była dla niej zbyt zwyczajna, wolała trudniejsze do wymówienia nazwy napojów. Za to nieprzespana noc dobrze odbiła się na jej stylizacji, bo półprzytomna Lovegood zadowoliła się zwyczajną niebieską sukienką, ozdobioną jedynie prostą naszywką z uśmiechniętym, rysunkowym nietoperzem.

– Wolałabym Yerba Mate, jeżeli można – poprosiła rozmarzonym tonem. Bardzo rozmarzonym, skoro naprawdę liczyła, że znajdzie coś takiego w kanciapie dla praktykantów w Świętym Mungu.

Goldman bezradnie rozłożył ręce.

– Ale może być też herbata – zreflektowała się Luna.

– Już się robi. – Frycek machnął różdżką w stronę czajnika. – Sever przydzielił ci już coś na dzisiaj?

– Nie – westchnęła, zakładając ręce za głowę i odchylając się do tyłu na krześle. Wpatrywała się w sufit, jakby widziała tam coś ciekawego. – Rozczarowała go ta komisja pracująca nad zastosowaniem eliksirów w terapii uszkodzeń pamięci spowodowanych nieprawidłowym użyciem zaklęć.

– Rozczarowała to chyba mało powiedziane! Z drugiego końca korytarza słyszałem, jak wrzeszczał. Podobno doprowadził tę młodą magomedyczkę do łez.

– Obawiam się, że tym razem racja była po jego stronie. Prace tej komisji zmierzały w dziwnym kierunku. – Słowo „dziwny" brzmiało zabawnie w błękitnych ustach Luny. Ten odcień szminki nosił podobno nazwę "Oddech jednorożca". – Pacjentów, których umysły doznały uszkodzenia w wyniku zaklęć, chciała dobierać w pary ze stażystami i poić ich Wywarem Żywej Śmierci. Ci zdrowi mieli starać się przeniknąć do snów chorych i wyszukać w ten sposób źródło problemu.

– Brzmi jak coś, co powinno ci się spodobać – zażartował Frycek, ale ona poważnie pokręciła głową.

– Ja wolałabym spróbować hipnozy. Albo czegokolwiek innego. Wchodzenie komukolwiek do głowy, w dodatku bez zgody jest... jest po prostu nieludzkie. Gdy Sever się o tym dowiedział, dostał szału. Nawrzeszczał na nią, zwyzywał od żałosnych konowałek, a na koniec wylał cały kociołek Żywej Śmierci na jej głowę.

Goldman zaczął chichotać zupełnie bez kontroli.

– Naprawdę to zrobił?

O dziwo Luna nie wydawała się rozbawiona ani tak bardzo oderwana od rzeczywistości jak zazwyczaj. Ewidentnie huczne fiasko jednostki badającej uszkodzenia pamięci, do której przydzielił ją profesor, wywarło na niej niemałe wrażenie. Frycek poznał po jej minie, że nie chodziło wyłącznie o to, że właśnie została bez przydziału.

– Czy... Czy miał do ciebie o to pretensje? – zgadywał. Biorąc pod uwagę reputację Lovegood, sam mógłby pomyśleć, że to ona podsunęła komuś tak obłąkany pomysł.

– Nie – westchnęła. – Chodzi o to, co powiedział później, kiedy szał minął. Warknął do Rogers, że gdyby wiedziała cokolwiek o czymkolwiek, miałaby świadomość, że podobne efekty można osiągnąć dzięki legilimencji. I że nikomu by tego nie życzył. Dlatego pomyślałam o... No wiesz.

– O jego alternatywnej karierze?

Kiwnęła głową.

– Cóż, Voldemort faktycznie był wielkim fanem buszowania ludziom po umysłach – kontynuował niepewnie Goldman. – Sever zdecydowanie może mieć uraz do tego typu metod.

– I ma rację, ale ta magomedyczka na pewno go nie zrozumiała. Do tego momentu zdążyła cała się usmarkać, a Sever rozpędził resztę komisji na cztery wiatry.

– Podobno Rogers oskarżyła go o mobbing.

Lovegood obojętnie wzruszyła ramionami.

– Na pewno się tym przejmie. Pani Paddington mówiła, że wszystkie kobiety to robią. A jedna oskarżyła go nawet o molestowanie, ale wyłącznie przez pomyłkę, bo nie trafiła we właściwą kratkę na formularzu. Pani Paddington twierdzi, że był to jedyny przypadek, kiedy Sever chodził w świetnym humorze przez bity tydzień, ale dziewczyna musiała się wynieść na drugi koniec kraju. Zamęczyłby ją. Podobno nazywają to już „chrztem Severa".

– Kurde, on naprawdę nie znosi kobiet.

– Poza jedną. Pani Paddington tak powiedziała.

– No właśnie! – Frycek podskoczył na miejscu, a potem zerwał się na równe nogi. – Miałem ci o czymś powiedzieć, ale to było wtedy, gdy Felix o mało nie wykipiał i kompletnie wyszło mi z głowy. Znalazłem coś.

– Taaak? – zainteresowała się Luna.

– Patrz, czy nie idzie – rzucił i bynajmniej nie musiał tłumaczyć, o kogo chodzi.

Lovegood posłusznie podeszła do drzwi i otworzyła je gwałtownie, jakby spodziewała się trafić nimi czającego się na korytarzu Snape'a. Od paru miesięcy zaszczuci praktykanci żyli w przeświadczeniu, że profesor inwigiluje ich non stop i dla zasady. Po facecie z taką paranoją można było się spodziewać wszystkiego. Na szczęście teren był czysty, więc Fryderyk zanurkował do miniaturowej szafki, w której trzymali osobiste rzeczy, i wyciągnął stamtąd jakąś teczkę.

– W moim zespole prace zdecydowanie idą do przodu i chyba zbliżają się do przełomu – poinformował po chwili. – Zwłaszcza odkąd Sever zaczął po kryjomu podrzucać im pomysły. Z tymi transfuzjami trafił w dziesiątkę, chociaż cholera wie, skąd mu to przyszło do głowy. W każdym razie jest na tyle zadowolony, że pozwolił mi rzucić okiem na własne materiały. Wiesz, że ma cały kufer papierów na ten temat? A w nim to.

Ostrożnie podsunął Lunie teczkę. Mimo że byli zamknięci w miniaturowej skrytce dla praktykantów, i tak rozglądał się na boki, jakby poważnie obawiał się, że mistrz eliksirów lada moment wyrośnie mu za plecami. Lovegood zerknęła na pierwszy dokument i jej wodniste oczy zrobiły się tak okrągłe, że niemal wypłynęły.

– Ojej, to jest...

– O tak – wszedł jej natychmiast w słowo. – Myślę, że zostawił to tam przez przypadek. Zresztą, papiery są ewidentnie wybrakowane, większość to kopie, odpisy i wyniki badań. Na pewno było tego więcej, po datach widać, co zniknęło. Ale to nieważne. Chodzi o to, że...

– Że to ona – zrozumiała w lot Luna. – Yenlla Honeydell.

Niewyspanie naprawdę działało na jej korzyść. Uważała, słuchała i bez problemu łączyła fakty, zamiast myśleć o niebieskich migdałach i klękotkach obolałych. Nie musiał jej nawet niczego powtarzać. Fryderyk coraz bardziej doceniał ją w tej nowej postaci. Powinien porozmawiać z profesorem, aby wydał jej służbowy zakaz snu, jeżeli dawało to tak pozytywne efekty.

– Coś jej jest, tylko co? – zastanawiał się głośno Goldman. – I dlaczego Sever się tym interesuje, skoro podobno się nie znoszą? Rozumiesz coś z tego? Myślisz, że cały ten zespół...

– Ciii! – uciszyła go niecierpliwie Luna, pochylając się nad papierami i uważnie oglądając każdy z nich. Zmarszczyła brwi i w zastanowieniu zaczęła nawijać na palec kosmyk długich jasnych włosów.

– Rozumiesz coś z tego?

Dopiero po dłuższej chwili oderwała się od lektury i odpowiedziała beztrosko, znowu tym rozmarzonym, odległym głosem:

– Nie. Nic a nic.

Fryderyk jednak już trochę ją znał i od razu pomyślał, że kłamie. Dostrzegł to w jej bystrym spojrzeniu, które nie pasowało do luniastego tonu, za którym próbowała się ukryć. Chociaż wydawało się to nieprawdopodobne, niepoważna dziewczyna, o której nadal nie miał wysokiego mniemania, wpadła na coś, czego on nie zauważył.

– Wiesz, mamy mnóstwo pracy. Może teraz Sever przydzieli cię do nas, przydałaby się dodatkowa para rąk.

– Tak, to byłoby miło z jego strony, prawda? – rzuciła śpiewnie na wydechu, zabawnie na niego zezując, ale dłonie nadal mocno zaciskała na teczce, jakby nie zamierzała mu jej oddawać. – Bardzo miło.

Na tyle go zaintrygowała, że miał szczerą nadzieję, iż właśnie tak się stanie. Był nawet gotowy sam pomarudzić profesorowi w tej sprawie.

***

– I jeszcze raz wznieśmy toast na cześć mojej żony, gwiazdy ekranu! – zawołał żywo Remus, a zgromadzeni ochoczo wznieśli szklanki.

Wszyscy pili kolorowe drinki, ale tylko koktajle Yen pozbawione były alkoholu, dzięki sprytnej ingerencji Błyskotki. Oficjalnie pani Lupin udawała, że wszystko jest w porządku. Nie chciała ogłaszać, że od pewnego czasu jest abstynentką, żeby nie słyszeć znowu idiotycznych aluzji i komentarzy ze strony Syriusza.

Remus i przyjaciele zorganizowali dla niej huczne powitanie tuż po powrocie ze Stanów. Nie wiedzieli jednak o tym, że Yenlla jest w kraju już od dwudziestu czterech godzin, które spędziła z Severusem. Dzień ten zresztą zapisał się w historii szpitala, bo niezniszczalny mistrz eliksirów pierwszy raz w życiu dostarczył zwolnienie lekarskie, aby wydębić od kierownictwa wolne. Nikt niczego nie podejrzewał, a oni spędzili razem kolejny przyjemny dzień pożyczony od wszechświata.

Gdy Yen w końcu teleportowała się na progu własnego domu, impreza powitalna na jej cześć była w pełnym rozkwicie. Ze skromną miną lgnęła teraz do męża, starając się wyglądać tak niewinnie, jak to tylko możliwe. Miała długą praktykę, więc nie kosztowało jej to wiele wysiłku.

– Opowiadaj, jak było? – prosiła rozbawiona Kitty.

I Yenlla opowiadała, chociaż niezbyt chętnie, bo z przyjemnością odwróciłaby od siebie uwagę. Tak, w USA było bosko i naprawdę jej się podobało, mimo że wiele nie zwiedziła. Tydzień okazał się niezwykle intensywny i zdjęcia trwały niemal od rano do nocy – produkcja miała gigantyczne opóźnienia i zero czasu w zapasie. Naturalnie teraz rozpocznie się długi proces postprodukcji, a potem promocji, dlatego będzie musiała się tam pojawiać częściej, ale miejmy nadzieję, że następnym razem uda jej się zabrać kogoś ze sobą...

– Och, tak! – ucieszyła się Rosmerta. – Pojedziemy z tobą do Ameryki!

Yen mrugnęła do niej zalotnie.

– Od razu o tobie pomyślałam. O ile oczywiście nie pokrzyżuje wam to planów związanych z podróżą poślubną...

– Dlaczego? – zaśmiała się Rosmerta. – Ameryka brzmi kusząco, może odbędziemy ją właśnie tam? Albo urządzimy na miejscu wesele!

– Wypijmy za to! – zawołał Syriusz, któremu najwyraźniej spodobał się ten pomysł, a Yen chętnie zderzyła się z nim szklaną z kolorowym koktajlem.

– A skoro już o tym mowa, jak idą przygotowania? – zagadnęła. – Podobno Rosmerta ma bardzo ambitne plany...

– Nawet sobie nie wyobrażasz. O niczym innym nie myśli i czepia się wszystkiego – jęknął Black i za karę dostał kuksańca od narzeczonej.

Ros poprawiła się na miejscu, odrzuciła do tyłu długie blond włosy – przycięte, podkolorowane i twarzowo wystylizowane – a potem rozgadała się na amen. Widać, że był to aktualnie jej ulubiony temat.

– No bo Syri się uparł, że powinniśmy użyć sezonowych kwiatów...

– W końcu miał być wiosenny ślub, tak? Dlatego najprościej będzie zgarnąć to, co akurat wyrośnie, i po problemie.

– Na przykład fiołki? – zapytał Remus, którego ta wizja z jakichś powodów rozbawiła.

– A czemu nie? – Wzruszył ramionami Łapa. – Chociaż osobiście wolę stokrotki.

– Tak... Ale Yen już wykorzystała stokrotki, a nie chciałabym się powtarzać – wybrzydzała Rosmerta.

Pani Lupin parsknęła, zasłaniając się szklanką z drinkiem.

– Owszem, i chyba nawet był to pomysł Syriusza.

– Sam zbierałem! – pochwalił się. – Cały dzień zbierałem, całą noc zbierałem!

– I były naprawdę ładne, dziękuję serdecznie. – Yen obdarzyła nostalgicznym uśmiechem Blacka, a potem swojego męża, który w odpowiedzi objął ją ramieniem.

– To był piękny ślub – westchnęła Kitty.

– Owszem, ale nasz będzie lepszy – napuszył się w jednej chwili Syriusz. – Galeony miodu pitnego już leżakują w piwnicy Trzech Mioteł, a Ros odgraża się, że przez całą zimę będzie pędzić wino porzeczkowe.

– Tak, tak, ale to nie wszystko – wtrąciła się przyszła madame Black. – Znalazłam taki mały browar, w którym można zaprojektować własne piwo. Pomyślałam o specjalnej edycji ślubnej. Co powiecie na... Black Rose?

Yenlla znowu zachichotała wesoło.

– Myślę, że powinniśmy się od nich uczyć, kochanie – zwróciła się do Remusa. – Odnoszę wrażenie, że podeszliśmy zdecydowanie zbyt lekko do naszej uroczystości.

– Zawsze możemy ją powtórzyć.

– Oj, już dosyć! Mieliście swoje pięć minut, dajcie teraz pożyć innym – spacyfikowała ich ubawiona Kitty. – Zawsze to samo. Świat nie kręci się wokół was, chociaż Yence pewnie wydaje się inaczej.

Pani Lupin odpowiedziała jej niezwykle dojrzale, wystawiając język.

– A skoro mamy już piwo Black Rose – kontynuowała spokojnie Kitty – to może... Róże? Zawsze dobrze prezentują się na ślubach.

– Hm, tak... – Zamyśliła się Ros. – Rozważaliśmy róże. Pąsowe są piękne, ale nie wiem, jak będą się komponować z całą resztą.

– Czerwone róże są banalne – odezwała się Yen dziwnie odległym głosem, patrząc w przestrzeń.

– A jakie nie są?

– Herbaciane...

W odpowiedzi otrzymała komplet zdziwionych spojrzeń.

– Herbaciane? – mruknęła bez przekonania Rosmerta. – Czy one nie oznaczają przypadkiem umarłej miłości albo czegoś równie depresyjnego?

Dopiero teraz Yen ocknęła się z zamyślenia i jakby lekko zarumieniła.

– Ja... Och, nie wiem, tak mi przyszło do głowy.

– Herbaciane i białe róże są dobre dla dzieci, tak jak konwalie i stokrotki – zawyrokowała Kitty. – Uważam, że do Rosmerty bardziej pasowałyby jakieś egzotyczne kwiaty.

Najbardziej zainteresowanej zdecydowanie spodobał się ten pomysł, więc kolejne zwariowane propozycje posypały się jedna za drugą. Tylko Yen milczała, pogrążona we własnych myślach wypełnionych herbacianymi różami i romantycznymi ruinami celtyckich zamków. Przerwała jej dopiero Błyskotka, która nagle pojawiła się obok jej fotela.

– Panienko... Proszę pani, ktoś do pani.

Yen jak zwykle drgnęła, ale wiedziała, że pierwsze podejrzenie na pewno się nie sprawdzi. Gdyby pod drzwiami stał Severus Snape, skrzatka na pewno nie byłaby tak spokojna.

– Kto to? – zapytała odruchowo.

Skrzatka wskazała na prowadzące do salonu drzwi, w których zatrzymał się niezdecydowany...

– A niech mnie! – krzyknął Syriusz. – To ja!

Gordon Klein, muzyk, aktor i przyjaciel Yen, który faktycznie odtwarzał w Narzeczonej dla czarnoksiężnika rolę alter ego Blacka, a potem napisał dla niej Musicum Incantatores, wyszczerzył się do niego. Rozochocony Łapa natychmiast zerwał się z miejsca, aby uścisnąć jego rękę.

– Patrzcie, ten facet grał mnie w teatrze! – ekscytował się. – Yenka miała dobre oko, jesteśmy jak dwie krople wody!

– Nie podniecaj się tak. Gdyby to zależało ode mnie, nie umieściłabym cię w sztuce, ale Starlight upierał się, żeby dorzucić tam jakiś comic relief – studziła jego zapały roześmiana Yen, która również wstała. – Cześć, skarbie. – Nastawiła policzek, aby wymienić konwencjonalne, powitalne buziaki z Gordonem. – Dołączysz do nas?

– Nie, ja tylko... Bo widzisz, ja... – plątał się.

Pani Lupin odsunęła się nieco i przyjrzał mu uważniej. Jak na gwiazdę tego formatu był wyjątkowo przygaszony. Nie patrzył na nią, wyglądał za to na zdenerwowanego i zakłopotanego jednocześnie.

– Co się stało?

– Dlaczego mi nie powiedziałaś, że sztuka ci się nie podoba? – zapytał żałośnie, wprawiając ją w skrajne zdumienie.

– Uwielbiam Musicum Incantatores! – zapewniła go, wciągając do salonu i kiwając na Błyskotkę, aby przyniosła coś do picia. Najlepiej organicznego, fair trade i bez glutenu. Po serii odwyków i innych przygód Kein był przewrażliwiony na punkcie zdrowego stylu życia. Bardziej przeżywał jedynie krytykę swojej twórczości. – Skąd ci przyszło do głowy, że jest inaczej?

– Dwa dni temu napisała do mnie ta cała Fiona Jakjejtam, prosząc, abym wyraził zgodę na wymianę aktorki w roli Adelajdy – opowiadał wzburzony. – Nie chcesz już jej grać, Yenka? Wiesz, że sztuka jest dla ciebie. Jeżeli ci się znudziła, schodzi z afiszy i wraca do szuflady. Zgodnie z umową. Nie zgadzam się na żadne zmiany. Yen, dobrze się czujesz? – urwał nagle.

I słusznie, bo pani Lupin wyglądała, jakby lada moment miała zacząć zionąć ogniem.

– Ta przeklęta baba! – ryknęła, tupiąc ze złości, a potem rzucając o ścianę szklanką z drinkiem, którą nadal miała w dłoni. – Nienawidzę jej!

– To nie ty zrezygnowałaś z roli? – Teraz to Gordon wyglądał na zrelaksowanego, a Yen szalała z wściekłości.

– Oczywiście, że nie! – krzyknęła. – Niczym się nie przejmuj, jutro pójdę do Fiony Cavaletti i wszystko wyjaśnię. Musicum Incantatores miało być grane do końca roku i tak właśnie będzie.

– Dlatego teraz za to wypijemy! – wtrącił się znowu Black, który był zafascynowany swoim sobowtórem i zapewne od dawna marzył o spotkaniu.

Uspokojony co do wartości swojego talentu Klein chętnie przystał na propozycję i dołączył do towarzystwa, podczas gdy Yen wymknęła się do ogrodu, aby nieco ochłonąć.

– Nigdy nie dogadam się z tą wiedźmą – mamrotała do siebie doprowadzona na skraj wytrzymałości. – To jest po prostu niemożliwe!

***

Niestety, wizyta w teatrze nie tylko jej nie uspokoiła, lecz dodatkowo napsuła nerwów. W międzyczasie Witchway Art-House Theatre został w pełni przejęty przez siły zła. Wszędzie panoszyli się podwładni Fiony, którzy patrzyli na Yen jak na wyjątkowo obrzydliwego i odpornego na muchozol owada, który bez przerwy powraca, zamiast pokornie skonać gdzieś w kącie. Pani Lupin napotkała problemy już na portierni, gdzie jakaś zblazowana dziewoja w za dużych okularach wcale nie chciała jej wpuścić. Urażona Yenlla pewnie wreszcie odwróciłaby się na pięcie, trząsnęła drzwiami teatru i nigdy tam nie wróciła, gdyby w tej samej chwili magicznie nie pojawił się przed nią Edward Peabody.

– Oj, Yenlla! – Chwycił ją pod ramię i poprowadził przed siebie, ignorując krzyki dziewczyny z portierni. – Jak to dobrze, że jesteś! Musisz coś zobaczyć. To niepojęte, co tu się dzieje! Chciałem cię ostrzec, ale zwyczajnie nie wiedziałem jak...

– Nie, nie, nie! – broniła się Yen. – Ja już tego dłużej nie zniosę.

– Ja też – twierdził nieoczekiwanie człowiek, który formalnie nadal był dyrektorem, ale realnie nie miał wiele do powiedzenia. – Dostałem pewną propozycję... Chyba ją przyjmę – westchnął. – Słyszałem, że ty też nieźle sobie radzisz.

– Nie narzekam. A jednak szkoda mi z tego zrezygnować. – Bezradnie uniosła dłonie i wskazał na teatr.

Edward gorliwie pokiwał głową.

– Rozumiem. I zapewniam, że zmienisz zdanie, gdy to zobaczysz – rzucił enigmatycznie, nadal zdecydowanie ciągnąc ją za sobą.

W ponurych nastrojach przewędrowali ciemnym korytarzem, a potem bocznymi drzwiami dostali się na scenę. Peabody zatrzymał się w jednej z kulis, aby oboje mogli zobaczyć, co tam się dzieje. Nie musiał więcej mówić. Yen rozpoznała dekoracje, kostiumy, a przede wszystkim skoczną, kabaretową muzykę.

I wijącą się w świetle reflektorów Marisol, która próbowała opanować słynny numer z krzesłem w roli głównej, lecz jak na razie niezbyt jej wychodziło. Śpiew również pozostawiał wiele do życzenia...

Bye-bye, Mein Lieber Herr.
Farewell, mein Lieber Herr.
It was a fine affair,
But now it's over.
And though I used to care,

I need the open air.
You're better off without me,
Mein Herr

– Zaczęli próby do Kabaretu – szepnął Edward. – Gdy tylko Fiona usłyszała, że wyjechałaś kręcić film do Stanów.

– Nie.

– Niestety tak. Połowa obsady już odeszła w proteście, gorączkowo szukają ludzi na zastępstwo. To będzie widowisko klapa. Ja zostaję tylko do końca tygodnia, żeby pozamykać sprawy, a potem... Mam nadzieję, że wkrótce zobaczymy się znowu, w lepszym miejscu.

Lecz Yenlla ledwo zwracała na niego uwagę, wpatrzona w Marisol, która nosiła jej kostium i śpiewała jej rolę, wreszcie zajmując jej miejsce. Wyrwała się Edwardowi i z impetem, drżąc z oburzenia, wmaszerowała prosto na scenę.

– Co to ma znaczyć?! – krzyknęła. – Domagam się wyjaśnień!

Muzyka ucichła jak ucięta nożem, Marisol zafałszowała i omal nie spadła z krzesła, na którym właśnie stała. Spojrzała na Yen z autentycznym przerażeniem, jakby obawiała się, że starsza stażem koleżanka straci cierpliwość i udusi ją pierzastym boa... Na co zresztą pani Lupin miała olbrzymią ochotę.

– To moja piosenka – powiedziała zarozumiale Yenlla. – To ja jestem Sally Bowles.

Marisol zachowała na tyle instynktu samozachowawczego i zdrowego rozsądku, ab nie próbować wdawać się w dyskusje. W innym przypadku Yen rzeczywiście wydrapałaby jej oczy. Zamiast tego taktycznie się od niej odsunęła, zostawiając pole do popisu komuś innemu...

Oh, c'est faux, madame Lupin – odezwał się z miejsca na widowni pretensjonalny głos Fiony Cavaletti. – Niestety, to nie jest dłużej prawda. Quel dommage!

Yenlla jeszcze jej nie widziała, ale już słyszała charakterystyczny stukot laski, który zwiastował nadejście nowej właścicielki teatru. Wkrótce Fiona również pojawiła się na scenie między dwiema aktorkami. Odziana była w obcisłą suknię w kolorze czerwonego wina, a na szyi nosiła nieodłączne perły. Włosy upięła w ciasny kok, który dodawał jej zarówno powagi, jak i centymetrów.

– Zdecydowałam, że to mademoiselle zagra miss Sally – poinformowała wyniośle. – Decyzje obsadowe nie podlegają dyskusji.

– Ale to moja rola!

– Już nie, nie słyszałaś?! – krzyknęła w tym samym momencie Marisol. – Teraz ja jestem Sally, nareszcie nadeszła moja kolej! A ty... Ty...

Silence, s'il vous plaît! – przerwała jej niezadowolona Fiona, stukając laską raz za razem. – Nikt tu nie musi się z niczego tłumaczyć ani tym bardziej ustalać czegokolwiek z madame Lupin. Madame Lupin nie ma w tym temacie nic do powiedzenia. Rien du tout – podkreśliła ze złośliwym uśmiechem.

Yen od razu wiedziała, że przegrała. Wystarczył jej widok Marisol na scenie, żeby zrozumieć, że nie ma najmniejszych szans. Nie zdoła ich przekonać, nie zdoła z nimi wygrać. Rola w Kabarecie została jej ostatecznie odebrana i nie mogła nic na to poradzić. A jednak nie potrafiła tak po prostu przejść nad tym do porządku dziennego. Przecież miała w ręku pewną kartę, którą tylko ona mogła zagrać.

– Świetnie – wysyczała przez zaciśnięte zęby. – Jak sobie chcesz, Agnes.

Na dźwięk znienawidzonego imienia Fiona zapowietrzyła się z oburzenia, ale nie zdołała jej przerwać.

– Jeżeli tylko uważasz, że ona sobie poradzi. – Łypnęła spod oka na Marisol, która wyprężyła się dumnie.

– Oczywiście, że tak! – prychnęła. – Jestem aktorką, dlaczego miałabym sobie nie poradzić?

– A zatem powodzenia – kontynuowała spokojnie Yen, przewiercając ją spojrzeniem, które wydawało się przepalać na wylot przez skórę młodszej artystki. – Będę trzymać kciuki, Marisol. Bo wiem, że sobie nie poradzisz. Nie będziesz w stanie śpiewać, nie zdołasz nawet otworzyć ust. Nie mogę się wprost doczekać premiery. Za każdym razem, gdy spróbujesz, przypomnisz sobie, że ukradłaś mi tę rolę i głos odmówi ci posłuszeństwa. Zadławisz się słowami. Będziesz fałszować i mylić kroki, niezależnie od starań i prób. Na pewno przyjdę cię zobaczyć – obiecała na koniec.

Na twarzy Marisol pojawiła się dezorientacja typowa dla osób, na których piękna Yenlla wypróbowywała już swój wyjątkowy dar. Nie bardzo rozumiała, co się stało, i czy słyszała wszystko to, co wydawało jej się, że słyszała. Paradoksalnie Fiona sprawiała wrażenie podobnie wybitej z rytmu i nawet zapomniała rzucić coś złośliwego po francusku. Pani Lupin nie czekała, aż obie wiedźmy odzyskają rezon. Czym prędzej umknęła z teatru, pozdrawiając w przelocie Peabody'ego i prosząc, aby napisał do niej, gdy już osiądzie w nowym miejscu pracy.

Zdążyła w ostatniej chwili. Krew pojawiła się, gdy tylko wybiegła na zatłoczoną ulicę Pokątną.

***

Powracającego do domu Severusa nawet nie zdziwił widok rozciągniętej na kanapie Yen. Zaczął się przyzwyczajać do tego, że traktuje jego mieszkanie jak drugi dom, w końcu sam ją do tego zachęcił, wręczając klucz ukryty pod postacią wisiorka. Dopiero gdy uświadomił sobie, w jakim jest stanie, powróciły niezbyt wesołe wspomnienia z przeszłości. Szelma spała niespokojnie, a na jej twarzy i ubraniu zostały rozmazane ślady krwi. Mistrz eliksirów pochylił się i kontrolnie potrząsnął ją za ramię.

Ocknęła się z trudem i nadal nie wyglądała zbyt przytomnie.

– O, jesteś już? – zdziwiła się. – Która godzina?

– Późna. Co się stało?

– Przepraszam, musiałam się gdzieś schować. Poszłam rozmówić się z Fioną...

– I postanowiłaś rozwiązać sprawę za pomocą pięści?

– Nie. Gorzej.

Wpatrzył się w nią uważnie, a Yen zaśmiała się nieszczerze. Nadal była blada i roztrzęsiona. Nawet trochę bardziej, gdy dotarło do niej, że Snape już domyślił się wszystkiego. Nic się przed nim nie ukryło.

– Miałeś rację – westchnęła. – Wywaliła mnie z przedstawienia i oddała moją rolę Marisol. To było za dużo. Straciłam nad sobą kontrolę i... Och, czuję się okropnie.

Severus nie miał tego dnia w swoim repertuarze współczucia.

– To dlatego, że używasz współczulności, chociaż nie powinnaś – powiedział bez ogródek. – Wiesz, że za każdym razem...

– Skracam sobie życie o jeden dzień – dokończyła za niego cicho, lecz mimo to wyglądała na całkiem z siebie zadowoloną. – I tak było warto. Marisol w pełni na to zasłużyła.

Snape przewrócił w udręce oczami. Druga aktorka nadal stanowiła grząski temat, w którym wolałby nie utonąć. Zamiast się nad tym rozwodzić i dać Yen broń do ręki, wolał przejść do konkretów.

– Zażyłaś coś?

Pokręciła głową.

– Nie zdążyłam. Obawiam się, że odleciałam, gdy tylko tu dotarłam.

Przy akompaniamencie prychnięć i nieprzychylnych mruknięć Snape podniósł się i ruszył do domowej pracowni po niezbędne eliksiry.

– Zostań tu i postaraj się niczego nie pobrudzić.

– Nic mi nie jest!

– Aha, jak zwykle – rzucił, znikając za progiem.

– Zamówić pizzę? – zawołała za nim.

– Jak chcesz – odpowiedział. – Przecież i tak nigdy mnie nie słuchasz – mruknął do siebie i skrzywił się okropnie.

W gabinecie przejrzał szybko zapasy w poszukiwaniu właściwych specyfików. Na krzepliwość, na wzmocnienie, na duży ubytek krwi, na uspokojenie. Do tego żelazo i jakieś witaminy. I tak nie miał na składzie tego, co najbardziej potrzebne: antidotum na yenlliznę.

– Lepiej, żebym nie musiał ci tego osobiście wlewać do gardła – narzekał po powrocie do salonu. – Gdybym miał cierpliwość do kapryśnych małych dziewczynek, zostałbym pediatrą, a nie... – urwał, gdy ją zobaczył.

Nieprzytomna Yen bezwładnie zwisała z wersalki głową w dół, a krew z jej nosa powoli skapywała na podłogę. Severus zaklął pod nosem i z hukiem odstawił fiolki na stolik. Potem ukląkł przy nieznośnej kobiecie i spróbował ocucić ją po raz drugi. Tym razem nie poszło tak łatwo. Podtrzymywał ją, czując znajomą falę energii, od której elektryzowały mu się włosy. Musiał działać szybko.

– Niech to szlag – rzucił i sięgnął po różdżkę. – Enervate.

Yenlla z trudem otworzyła oczy. Przelewała się przez ręce, więc sam musiał ją ogarnąć i jakoś usadowić na miejscu. Napoił ją wszystkim po kolei, a potem poszedł po więcej. Na koniec zawinął w koc i czekał na efekty. Zmierzch powoli zapadał za oknami, a blada twarz Yen coraz upiorniej połyskiwała w mroku. Severus dobrze znał ten widok. Lepiej, niżby sobie tego życzył.

Długo trwało, zanim na jej policzki zaczęły powracać kolory. Mistrz eliksirów był już bliski wezwania fachowej pomocy, mimo że Yen na pewno by sobie tego nie życzyła.

– Boję się – odezwała się wreszcie i wyciągnęła do niego rękę.

Krążący do tej pory niespokojnie po pokoju Snape usiadł wreszcie obok niej i odruchowo objął ramieniem. Yenlla oparła się o niego, oddychając ciężko i nierówno.

– Boję się, że...

– Nie umrzesz, nie bądź niemądra – warknął na nią. – To byłoby zbyt proste, każdy by tak chciał.

Długo siedzieli po ciemku zatopieni we własnych myślach. Yen ufnie oparła głowę na ramieniu Severusa i pustym wzrokiem wpatrywała się w okno. Czas mijał i pani Lupin zdecydowanie powinna już być gdzie indziej, ale nic ich to nie obchodziło. Snape długo rozważał coś w myślach, zanim wreszcie się przełamał i poruszył temat, który od dawna odwlekał.

– Gdy byłem w Berlinie, poznałem pewnego profesora – zaczął ostrożnie. – Fascynuje go współczulność, ale z oczywistych względów do tej pory zajmował się nią tylko teoretycznie. Mogło się tak zdarzyć, że wspomniałem mu o tobie... Chętnie by cię poznał.

Yen drgnęła i odwróciła się do niego z otwartymi ze zdumienia ustami.

– Słucham?

– Jest jeszcze pewien człowiek w Szkocji. On również prowadził już wcześniej badania nad...

– Chyba sobie żartujesz! – Mimo osłabienia Yenlla znalazła w sobie dość siły, aby parsknąć krótkim śmiechem. – Na litość, Sever, naprawdę chcesz mi wmówić, że w Berlinie, zamiast uwodzić młode Niemki, plotkowałeś o mnie z jakimiś ześwirowanymi czarodziejami? Po jaką cholerę?

Nie dał się sprowokować ani wyprowadzić z równowagi. Popatrzył na nią poważnie.

– Zastanów się. Nadejdzie taki czas, gdy osłabniesz i będziesz potrzebować każdej pomocy, jaką uda ci się znaleźć. Zdajesz sobie z tego sprawę?

– Tak – przyznała niechętnie. – Ale jeszcze nie teraz. Nie chcę o tym myśleć.

– Mam ich dane kontaktowe, będą do twojej dyspozycji.

– Dobrze. Dziękuję.

Uśmiechnęła się do niego, a Severus odruchowo pochylił się i pocałował ją w czoło.

Aż trudno uwierzyć, że jeszcze trzy lata wcześniej nie był tak wyrozumiały ani tak zainteresowany jej osobliwą przypadłością, wręcz przeciwnie. Gdy Yen drzemała spokojnie na jego ramieniu, przypominał sobie pewną rozmowę, którą odbył z Dumbledore'em. Dyrektor Hogwartu wezwał go do siebie pewnego mroźnego dnia pod koniec lutego, a on bynajmniej nie był przygotowany na to, co miał usłyszeć.

***

Dumbledore siedział za biurkiem w otoczeniu portretów swoich poprzedników i z uśmiechem wsłuchiwał się w kojącą muzykę pykających pod ścianą alembików. Dopiero widok wchodzącego Severusa oderwał go od tego leniwego zajęcia. Dyrektor wstał i uprzejmie wskazał mu miejsce naprzeciwko siebie. Dawny nauczyciel usiadł na nim z najwyższą niechęcią, której nawet nie starał się ukrywać. Już nie musiał.

– Pewnie domyślasz się, dlaczego cię wezwałem, mój chłopcze? – zagadnął konwersacyjnie.

– Owszem. Odpowiedź nadal brzmi nie. Mógł pan oszczędzić mi zachodu i zadowolić się listowną odmową.

– Cóż, i tak warto było spróbować – stwierdził Dumbledore, a iskierki w jego bladobłękitnych oczach zamigotały wesoło. – Postaw się w mojej sytuacji, Severusie. Rok szkolny jeszcze się nie skończył, a nowy mistrz eliksirów zdołał już drugi raz wysadzić się w powietrze.

– Zaiste ta sprawa nie jest mi obca. Pozwoliłem sobie z czystej ciekawości obejrzeć go na oddziale w Świętym Mungu. Intrygujący przypadek. Nie jestem pewien, czy uszy uda się odtworzyć. Jeżeli zamierza kontynuować karierę w magicznej edukacji, to nawet lepiej...

– Sam widzisz! – Dumbledore bezradnie rozłożył ręce. – Od razu pojawiły się plotki o klątwie, która dla odmiany przeniosła się na to stanowisko.

Z twarzy Snape'a trudno było cokolwiek odczytać, ale dyrektor znał go na tyle, aby całkiem serio podejrzewać, że ta sytuacja zwyczajnie go bawi. Jego dawny podwładny wykrzywił usta w obłudnej parodii uprzejmego uśmiechu.

– Zapewniam, że jeżeli jakakolwiek klątwa rzeczywiście istnieje, nie jest to moja sprawka. Nikomu bardziej ode mnie nie zależy na tym, aby moją dawną posadę objął jakiś pożyteczny idiota. Może wtedy wreszcie da mi pan spokój.

Mistrz eliksirów zachowywał się w sposób możliwie nieuprzejmy i odpychający, jednak po tylu wspólnych latach Dumbledore wydawał się na to uodporniony. Spoglądał na młodszego kolegę z rozbawieniem.

– Wyglądasz dobrze, drogi chłopcze – zauważył.

– Być może dlatego, że wreszcie otrzymuję wynagrodzenie adekwatne do zdolności, a zmiana w pracy trwa osiem, a nie osiem tysięcy siedemset sześćdziesiąt godzin, w porywach do ośmiu tysięcy siedmiuset osiemdziesięciu czterech.

– Och, obstawiałbym inny powód. Jak tam sprawy z Yenllą?

Zaskoczony Severus, który nigdy nie wyleczył się z hipokryzji i sporej dozy zaściankowości, dostał gwałtownego ataku kaszlu, jakby zakrztusił się własnym jadem.

– Z całym szacunkiem, ale to nie pana interes.

– Ależ jestem jej dziadkiem – przypomniał dyrektor z przewrotnym błyskiem w oku, niecierpliwie oczekując reakcji rozmówcy.

Snape zdołał w międzyczasie uzupełnić zapasy sarkazmu instant.

– Domniemanym, sekretnym dziadkiem. Dlaczego zatem nie pójdzie pan do niej i się do tego nie przyzna? Chętnie popatrzę na efekty. Niewątpliwie będzie to godziwa rozrywka.

Trafił celnie, jednak Albus Dumbledore sam się o to prosił. Irytujące iskierki w jego przenikliwych oczach zgasły niczym zdmuchnięte płomyki świec. Wyglądał teraz na zakłopotanego.

– Naturalnie nie chciałem się wtrącać...

– Byłbym niezwykle zobowiązany.

Jednak dyrektor swoim zwyczajem nie powiedział ostatniego słowa. Wcześniej przygotowywał tylko grunt przed zadaniem ostatecznego ciosu. Gdyby Snape wcześniej domyślił się, do czego dyrektor zmierza, na pewno dwa razy by się zastanowił, zanim zacząłby go drażnić. Szkoda, że najwyraźniej nieco stracił wyczucie.

– Po prostu znalazłem w swoich szpargałach to – odezwał się znowu znacznie weselszym tonem, przesuwając w stronę młodszego mężczyzny niewielkie pudełeczko. – I pomyślałem, że może wam się przydać.

Mistrz eliksirów nadal nie przeczuwał niczego złego, gdy odruchowo sięgnął po nie i otworzył. Spojrzał zezem na przeklęte obrączki, które kiedyś na rok spętały razem jego i Yen (fakt, że tylko on sądził, iż jest spętany, bo szelma oszukiwała, nie miał w tej chwili nic do rzeczy). Zastanawiał się, skąd stary Dumbledore nagle je wytrzasnął. Był pewien, że cisnął swoją na cztery wiatry dawno temu, ale cóż... Z dyrektorem nie dało się wygrać. Snape zachował obojętny wyraz twarzy i nie dał po sobie poznać, że obrączki zrobiły na nim jakiekolwiek wrażenie. Zresztą, tak naprawdę żadnego nie zrobiły, bo i dlaczego.

– Przykro mi, lecz jakoś nie widzę zastosowania dla tej... ozdoby.

Dumbledore odchylił się na krześle i zachichotał jak pensjonarka, zakrywając usta długą, siwą brodą.

– Och, nie wątpię, że coś wymyślicie.

– Khm.

Mistrz eliksirów nie był w nastroju do żartów. Zgarnął pudełeczko do kieszeni i szybko podniósł się z miejsca.

– Jeżeli to już wszystko...

– Nie. Usiądź, proszę.

Dyrektor ponownie spoważniał. Wyprostował się, poprawił przekrzywioną tiarę i splótł przed sobą dłonie na mahoniowym biurku. Popatrzył na niego wyczekująco i Severus opadł z powrotem na miejsce.

– Tak, dyrektorze?

– Gdy poprosiłem cię o spotkanie, nie chodziło o propozycję pracy ani... Ani o biżuterię. Jak wiesz, los Yenlli leży mi na sercu, dlatego od dawna chciałem poruszyć pewien trudny temat. Problemy z nauczycielem eliksirów to zaledwie pretekst, mam już na oku zastępstwo. Nas czeka poważniejsza rozmowa.

Snape wprawdzie spodziewał się tego od pewnego czasu, ale i tak chętnie nieco odwlekłby nieuniknione... Najlepiej na zawsze. Dyrektor uwielbiał się wtrącać, a on miał tego serdecznie dość. Jednak musiał uznać jego prawa. Albus Dumbledore był jedynym żyjącym krewnym Yen.

– Nie muszę pytać, czy zostałeś uświadomiony w kwestii jej... specyficznej przypadłości. Wiem, że tak.

Severus powoli skinął głową.

– Zatem nie będę owijać w bawełnę. Jesteś dorosłym, doświadczonym mężczyzną i znasz jej sytuację, więc myślę, że mogę pozwolić sobie na szczerość. Na pewno zdajesz sobie sprawę, że Yenlla... – Zaciśnięte palce Dumbledore'a zbielały, głos przycichł. – Yenlla będzie żyć krócej od ciebie. Prawdopodobnie znacznie krócej.

Mimo że za oknem świeciło jasne, zimowe słońce, w okrągłym gabinecie dyrektora Hogwartu nagle jakby pociemniało. Zrobiło się zimno i nieprzyjemnie. Z powodu panującej w pokoju ciszy było wyraźnie słychać poświstujący upiornie wicher. Snape zacisnął mocniej dłonie na oparciach krzesła i wpatrywał się w wirujący za oknem śnieg. Dyrektor obserwował go z ciekawością zza malutkich okularów.

– Takich rzeczy nie da się określić z całą pewnością – odpowiedział mistrz eliksirów, gdy przydługie milczenie zaczęło działać mu na nerwy. – Przy odrobinie szczęścia sam mogę wcześniej opuścić ten padół. Wiele nie trzeba.

– Oczywiście, wypadki się zdarzają, ale nie o to mi chodziło. Ona jest naprawdę chora. W wypadku każdej współczulnej czarownicy przebiega to inaczej. Jej babka cierpiała na serce, a poza tym... Miała kłopoty z oddychaniem. – Dumbledore również zapatrzył się w okno, a jego oczy połyskiwały wilgotno. – Nie mogła oddychać. To było potworne i nic nie dało się z tym zrobić. Udusiła się. Zaś w wypadku Yen prawdopodobnie będzie to związane z...

– Krwią – dopowiedział za niego Severus.

– Niestety. Wprawdzie babka dobrze ją na to przygotowała, jednak życie ciężko doświadczyło Yen. Możliwe, że miałaby szansę poradzić sobie ze współczulnością, gdyby nie trudne przejścia z młodości.

– Kto raz znalazł się w Koszmarnym Dworze, nigdy tak naprawdę z niego nie wychodzi – dodał cicho Snape, który dobrze wiedział, co mówi. Uparcie unikał wzroku dyrektora, udając, że nie jest specjalnie zainteresowany konwersacją. Czujna postawa i napięte mięśnie sugerowały jednak coś innego.

Cisza w gabinecie wprost dzwoniła w uszach. Dumbledore powędrował myślami w przeszłość, zapewne do ślicznej czarownicy, która go zmanipulowała, wykorzystała, a potem do końca życia z wprawą grała na jego emocjach, dopóki nie umarła zaduszona przez swój własny, zbuntowany organizm, pozostawiając po sobie zwariowaną babską linię rodową i całe mnóstwo zagadek z pieprzoną współczulnością na czele. Snape w tym czasie walczył z chęcią natychmiastowej ucieczki, lecz nie był w stanie się ruszyć. Wreszcie to dyrektor pierwszy ocknął się z zamyślenia i posłał mu wyjątkowo serdeczny uśmiech.

– Cieszę się, że wybrała właśnie ciebie, drogi chłopcze.

Severus zwrócił się ku niemu błyskawicznie i z taką miną, jakby chciał go ugryźć. Albus roześmiał się dobrodusznie.

– Mówię poważnie. Wierzę, że jej pomożesz. Prawdę powiedziawszy, jestem niezwykle wyrachowany, bo właśnie na to liczę.

– Bo jestem mistrzem eliksirów?

– Raczej ostatnią deską ratunku. Dlatego chciałbym ci dać coś jeszcze.

Dumbledore pstryknął palcami, a wtedy gdzieś z tyłu gabinetu trzasnęły drzwiczki szafki. Chwilę później na biurku wylądował zgrabnie opakowany stos dokumentów, książek i luźnych papierzysk.

– To wszystko, co udało mi się zgromadzić przez minione lata. Współczulność to nie temat, którym zajmowano się z zastosowaniem naukowych metod badawczych. Więcej tu bajek, mistycznej mitologii i ludowych przesadów niż rzetelnej wiedzy i faktów, lecz żywię nadzieję, że uda ci się coś na tym zbudować. Znacznie pewniejszego niż mnie. Załączyłem wiele moich notatek. Oby okazały się pomocne.

Severus spojrzał na niego, czując rosnący mętlik w głowie.

– Co niby mam z tym zrobić?

– To, co uznasz za stosowne.

Snape w jednej chwili zbladł jak ściana.

– Nie.

– Słucham? – nie zrozumiał Dumbledore.

– Pan wybaczy, dyrektorze, ale to zwyczajna kpina. – Zerwał się z miejscami, majestatycznie powiewając szatą. – Nie jestem już pana chłopcem na posyłki. Nie zamierzam przyjmować żadnych idiotycznych poleceń.

– Przecież chodzi o Yen!

– A co mnie to obchodzi?! – wybuchł niespodziewanie. – Nie jestem waszym niewolnikiem, do jasnej cholery! Mąż tej przeklętej starej wiedźmy, jej babki, też był mistrzem eliksirów, prawda? Czy właśnie dlatego mnie wybrałeś? Czy od samego początku tylko o to chodziło?!

– Ależ Severusie, mój chłopcze! – Dyrektor również wstał, uspokajająco unosząc dłonie. – To wcale nie...

– Dość – uciął dyskusję Snape, a coś w wyrazie jego twarzy sprawiło, że dyrektor nie próbował go dłużej zatrzymywać.

Kontynuując wieloletnią tradycję, Severus Snape wypadł z okrągłego gabinetu wściekły jak demony i z rozmachem trzasnął drzwiami.

***

Droga do domu zajęła mu znacznie więcej czasu niż zwykle. Musiał pomyśleć. Choć aby ogarnąć umysłem to wszystko, co właśnie usłyszał, i wszystkie tego konsekwencje, musiałby chyba wrócić ze Szkocji na piechotę. Nie istniały odpowiednie słowa, aby opisać, jak bardzo czuł się zły, wykorzystany i zagubiony. Nie wiedział, co ma o tym wszystkim myśleć.

A Yenlla? Co z Yenllą? Dlaczego dawno temu w ogóle zwróciła na niego uwagę? Czy właśnie dlatego, że...

Ale nawet nie to było najgorsze.

Gdy Severus wreszcie dotarł do mieszkania, tuż za progiem zaatakowała go kolekcja kolorowych szali Yen. Snuły się po malutkim korytarzyku niczym węże, czepiając się jego ubrania i plącząc pod nogami. Zresztą, całe mieszkanie było zagracone jej bibelotami, dzięki czemu obecności kobiety pod tym dachem zwyczajnie nie dało się przeoczyć. Na podłodze w karnym rządku, wciąż poprawianym przez Błyskotkę, stały jej ulubione szpilki, na szafce poniewierały się szminki i bransoletki, a na drzwiach do salonu wisiała odprasowana krwistoczerwona suknia, którą zapewne zamierzała założyć tego wieczoru. Sama piękna szelma wirowała po pokoju, beztrosko tańcząc na paluszkach i nucąc coś pod nosem. Wydawała się całkiem szczęśliwa i zadowolona z życia. Bynajmniej nie wyglądała na kobietę z wyrokiem.

Yenlla Honeydell, współczulna wiedźma.

– O, jesteś wreszcie! – Dostrzegła go i zaraz znalazła się przy nim. – I jak było? Czego chciał od ciebie dyrektor?

Zatopiony w niewesołych myślach Severus nie był w stanie udzielić sensownej odpowiedzi. Burknął tylko pod nosem coś na odczepnego. Nie udało mu się jej odstraszyć.

– Widzę, że humor dopisuje jak zwykle – zaśmiała się. – Mówiłam ci, żebyś dał sobie z tym spokój. Zawsze wracasz z Hogwartu wkurzony. – Cmoknęła go w nos i zawirowała w kolejnym piruecie. – Lepiej idź do pracowni i wyżyj się na czymś, co już i tak leży martwe w formalinie. Ja mam dziś premierę na głowie.

Widząc, że stanowi tego dnia beznadziejny przypadek, litościwie zostawiła go w spokoju i zamiast tego powędrowała do kuchni, głośno nawołując skrzaty. Ani na moment nie przestawała rytmicznie podrygiwać, a stąpała lekko i zwinnie, jak gdyby wcale nie dotykała podłogi. Wesoła, żywa, energiczna i ciągle zajęta milionem idiotycznych spraw związanych z teatrem, rewiami, spektaklami.

A przecież nie zawsze tak było. Zdarzały się dni, kiedy jej twarz przysłaniał dziwny cień, który Severus długo próbował ignorować. Policzki traciły kolory, oczy blask, a ciało chęć do życia. Bywały takie poranki, kiedy Yen nie mogła podnieść się z łóżka. Blada i słaba zupełnie nie przypominała siebie. Poruszała się powoli i każdy krok zdawał się dla niej olbrzymim wysiłkiem. Próbowała to przed nim ukrywać, ale na dłuższą metę było to niemożliwe, nawet jeżeli sam bardzo nie chciał tego widzieć. Słabość ją irytowała, broniła się przed nią, jak tylko mogła. Jeżeli mogła. Ciemną nocą, gdy nie mogła spać, gdy wstrząsały nią drgawki, a krew nie chciała przestać się z niej wylewać, nie miała specjalnie wyboru.

Yenlla Honeydell, piękny żywy trup.

Severus patrzył na roześmianą, roztańczoną szelmę szykującą się do kolejnej premiery i bardziej niż kiedykolwiek do tej pory miał ochotę rzucić to wszystko w diabły, trzasnąć drzwiami i uciec jak najdalej.

Jak najdalej od Yen, krwi i cienia.

Właśnie dlatego następnego dnia udał się do dyrektora Szpitala imienia Świętego Munga, aby jeszcze raz przedyskutować ofertę zagranicznego stypendium, którą parę dni wcześniej zdążył już bez namysłu odrzucić. Na szczęście był jeszcze czas, bez problemu dało się to odkręcić. Profesor Snape zakończył na miejscu wszystkie swoje sprawy i miesiąc później wyjechał do Berlina, aby w spokoju kontynuować badania nad truciznami i zaczytywać się w pismach doktora Faustusa.

Przez pewien czas nawet udawało mu się nie myśleć o porzuconej w odległym Londynie Yen Honeydell.

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro