Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

18: Yenlla i Yenka

I can make 'em cry,
I can make 'em sigh,

Someday they'll clamor
For my dram-er.
Have you guessed yet,
Who's the best yet?
If you ain't I'll tell you one more time.
You bet your last dime
In all of the world so far
I'm the greatest, greatest star!
(FUNNY GIRL: I'm the greatest star)

W sobotę rano Yen nie zdążyła nawet sama zapoznać się z mistrzowsko zmanipulowanym przez Ritę Skeeter wywiadem, a już dostała pierwszą tego dnia sowę. Kitty krzyczała na nią wielkimi literami:

YENKA, JESTEŚ KOMPLETNIE SZURNIĘTA! Ten wywiad przejdzie do historii. Obsmarowałaś go bardziej niż pozwala zwykła ludzka przyzwoitość! Nie boisz się, że Severus też w końcu zwróci się do prasy? A tak poza tym... DLACZEGO NIE POWIEDZIAŁAŚ MI O FIONIE?! Przyjdź do mnie jak najszybciej (gdy tylko się obudzisz). Czekam od rana. NATYCHMIAST!

Buziaki, Kitty

P.S. Zaprosiłam też Ros. Nie odezwała się ani słowem od czasu imprezy. Wiesz może, co się dzieje z nią i Syriuszem?

P.P.S. GDZIE JESTEŚ? CZEKAM!

Yen nie pozostało zatem nic innego, jak odwiedzić zaniedbaną przyjaciółkę. Zbierała się już do wyjścia, jednak zatrzymał ją kolejny list. Czarny atrament i strzeliste pismo nie pozostawiały wątpliwości co do tożsamości nadawcy.

Jestem pod wrażeniem, pisał Snape. Udało ci się podać wszystkie fakty, a mimo to nie powiedzieć ani słowa prawdy. Niedościgniona artystka w swym fachu.

Poczuła nagłe ukłucie wyrzutów sumienia.

Przepraszam, musiałam, odpisała. Jesteś zły?

Niecierpliwie czekała na odpowiedź, ponieważ z pierwszego listu nijak nie była w stanie wywnioskować jego nastroju. Mistrz eliksirów nie trzymał jej w niepewności, napisał bardzo szybko:

Raczej wdzięczny. Moja reputacja mrocznego sukinsyna została godnie obroniona, odświeżona i utrwalona.

Cała przyjemność po mojej stronie. Wpadnę wieczorem.

Dobrze. Przygotuję swój podręczny zestaw do ubezwłasnowolniania.

Yenlla zachichotała wesoło, a potem wyszła z domu z uśmiechem na ustach. Remusa nadal nie było nigdzie w pobliżu.

***

Dom Kitty Johnson znajdował się poza Londynem, w uroczej małej miejscowości rozłożonej malowniczo pośród urokliwych okoliczności przyrody. Remusowi bardzo się tam podobało i po ślubie nawet zaproponował, aby osiedlili się w sąsiedztwie, ale Yenlla nie potrafiła zrezygnować ze stolicy. Domek Kitty z wyglądu i ogólnego założenia całkiem przypominał posiadłość Lupinów, lecz był znacznie lepiej chroniony przed ciekawskim wzrokiem mugoli. Yen nigdy o to nie dbała, ponieważ przyjmowała u siebie gości z obu stron barykady i nie chciała nikomu utrudniać życia. Kitty musiała bardziej uważać, bo na otaczającym budynek terenie uprawiała doprawdy imponujący magiczny ogródek. Wszystko, czego mogła potrzebować dorosła czarownica, w każdej chwili miała na wyciągnięcie ręki. W pobliskim stawie hodowała nawet wypasione kijanki, które z pewnością zdobyłyby sobie aprobatę Severusa – żadne składniki eliksirów nie były świeższe niż te żywe i nadal nieświadome swego losu.

Jeżeli chodzi o wystrój wnętrza, Kitty zdecydowanie nie była fanką yenllowych pasteli i ton sentymentalnych dupereli zajmujących każdy wolny kąt. Lubiła otwarte przestrzenie, wszechobecną biel, przełamaną tylko gdzieniegdzie żywszym akcentem oraz... higieniczną czystość. Pani Johnson miała niezdrową obsesją na punkcie porządku, dlatego jej dom zawsze wyglądał, jakby zaledwie przed chwilą został świeżo wyszorowany od piwnicy aż po dach. Mimo że nie miała na usługach skrzatów, uzyskiwała znacznie lepszy efekt od niedbałej i nieporządnej z natury Yenlli, która swoim zachowaniem regularnie rujnowała wysiłki Błyskotki i Newtona. Właściwie jedyną oznaką, że w wypucowanym do obłędu domostwie Kitty toczy się jakieś życie, były porozrzucane tu i tam zabawki pozostałej w domu córeczki oraz unoszący się w powietrzu zapach świeżo zaparzonej kawy.

– Ciocia Yen! – pisnęła podniecona Sophie, gdy tylko pani Lupin znalazła się na progu.

– Dzień dobry, mała czarodziejko.

Dzieci zwykle lubiły Yen. Głównie dlatego, że była równie nieznośna i nieposłuszna jak one, a do tego pozwalała im na rzeczy, na myśl o których rodzicom jeżyły się włosy na głowie Kitty odbyła z przyjaciółką na ten temat wiele długich rozmów, ale żadna z nich nie odniosła spodziewanego skutku. Yenlla nie miała pojęcia o wychowywaniu dzieci, doskonale za to pamiętała swoje kolorowe dzieciństwo, kiedy to pozwalano jej absolutnie na wszystko. Dlatego teraz wręczyła małej błyszczyk o smaku waty cukrowej, wielką torbę fasolek wszystkich smaków i cukrowe pióro (przed obiadem!), a potem razem wyruszyły na poszukiwanie Kitty.

– No, jesteś wreszcie! – ucieszyła się gospodyni.

Natychmiast skonfiskowała fasolki, przegoniła protestującą Sophie do pokoju i usadowiła Yen na wysokim stołku przy kuchennym blacie. Podsunęła jej kawę i ciasto.

– Opowiadaj. Wszystko po kolei.

Pani Lupin-Podobno-Nadal zrobiła jednak jedną ze swoich popisowych niewinnych minek i wcale nie wyglądała na skłonną do zwierzeń. Aby jej pomóc, przyjaciółka zastosowała pytania pomocnicze.

– Sever? – rzuciła na rozgrzewkę.

Yenlla przewróciła oczami.

– Zamknięty rozdział.

– Bo uwierzę!

Sprytna szelma tym razem uniknęła odpowiedzi, wbijając zęby w ciastko. Kitty pożałowała swojej głupoty i spróbowała odebrać jej wygodny pretekst i zapychacz w jednym. Yen wykonała zgrabny unik, podnosząc się z miejsca i umykając w stronę wyjścia na werandę.

– Patrz, jaka cudowna pogoda! – wykrzyknęła fałszywie optymistycznym tonem. – Aż trudno uwierzyć, że to już jesień!

– Yenka...

Pani Lupin zachichotała wesoło, niewrażliwa na pełen wyrzutu ton przyjaciółki.

– Co ci strzeliło do głowy z tym wywiadem? – ciągnęła swoje Kitty. – Nie wierzę, że choć jedno słowo jest prawdą. Sever wprawdzie raczej nie dostałby nagrody za najbardziej sympatyczny uśmiech od tygodnika „Czarownica", ale naprawdę trudno ocenić, które z was dwojga jest bardziej egoistyczne i zaborcze. Pamiętam też, kto bez przerwy chodził podrapany, kiedy kłóciliście się jak wariaci. Przynamniej tak było, zanim przestałaś się do mnie odzywać.

– Och, nie wracajmy do tego! – zirytowała się Yen.

Uciekła na taras i usiadła na schodkach wiodących do ogrodu. Zapatrzyła się na wielkie dynie i grządkę schludnie, niczym od linijki, posadzonych fruwokwiatów. Kitty oczywiście podążyła za nią.

– Ja tylko próbuję odgadnąć, do czego właściwie zmierzasz, Yenka – wyjaśniła. – Bo jak do tej pory odnoszę wrażenie, że błądzisz po omacku. Po co ci był ten artykuł? Czemu miał służyć?

– Głupie pytanie.

– Kiedy ja naprawdę nie rozumiem. A Severus? Jak on na to zareagował?

Yen prychnęła i zaczęła się od niej odpędzać jak od natrętnej muchy.

– Daj mi spokój z Severusem! Rem nie życzy sobie o nim słyszeć, więc nie będę o nim mówić – oświadczyła tonem zarezerwowanym dla sztywnych konferencji prasowych. – Wywiad dla Rity był ostatni... Od teraz koniec z tym. Definitywnie.

Kitty nie wyglądała na przekonaną.

– Co na to Severus? – powtórzyła pytanie.

– Nie mam pojęcia.

– Nie wysłałaś mu jeszcze liściku z uprzejmym zapytaniem? – Kitty wyszczerzyła się szelmowsko, nie przejmując złowrogimi spojrzeniami Yen.

– Z tym również koniec – oświadczyła stanowczo. – Żadnych więcej liścików! Jeżeli chcecie, możecie komisyjnie przejrzeć moje biurko. Nic tam nie znajdziecie.

– Bez przesady, Yenka! Możesz robić, co chcesz. Jesteś dorosła i nikomu nic do tego, tylko że... Pamiętaj o tych, których możesz skrzywdzić.

Na te słowa gładkie czoło pani Lupin momentalnie się zachmurzyło. Rzuciła przyjaciółce kolejne szybkie spojrzenie, zanim odpowiedziała:

– Nie, to było niepoważne, Kit-Kat. W ostatnim czasie zrobiłam kilka niezbyt mądrych rzeczy... Głównie z nudów, ale nigdy nie straciłam kontroli – kłamała jak najęta, byle tylko uśpić czujność zbyt inteligentnej koleżanki. – Rozumiesz, co chcę powiedzieć?

Kitty zachęcająco uścisnęła jej dłoń.

– Oczywiście! Tylko się z tobą drażniłam.

– Nic się nie stało. – Yenlla posłała jej pierwszy od dawna szczery uśmiech. – Nie mówmy już o tym. Rem...

– Nadal się nie odzywa?

– Niestety.

– Przejdzie mu. Chociaż w zasadzie trudno mu się dziwić, że jest przewrażliwiony na punkcie Severusa. Nikt, kto widział was razem... – chciała powiedzieć znacznie więcej, jednak urwała, widząc, że Yen marszczy brwi i lada moment znowu się przed nią zamknie. – A co tam w teatrze? – zmieniła szybko temat. – To naprawdę... ONA?

– Och, z nią sobie poradzę. To tylko drobne komplikacje. Nic, czym warto sobie zawracać głowę.

Yen dała się w ciągnąć w znacznie dla siebie przyjemniejszy temat – to znaczy niezbyt przyjemny, oczywiście, ale taki, w przypadku którego mogła spokojnie ponarzekać, a przy okazji obrazić i słownie sponiewierać całe mnóstwo znajomych osób. Przejęta opowieścią Kitty była wdzięczą słuchaczką – kiwała głową, śmiała się i oburzała we właściwych momentach. Yenlla znalazła się w swoim żywiole do czasu, aż ponownie przerwała im mała Sophie.

– Mamo, ciocia Ros też przyszła – zawołała, ciągnąc gościa za rękę na werandę.

Kitty i Yen poderwały się z miejsc jak na apel. Rosmerta zatrzymała się w progu i uśmiechnęła niepewnie.

– Dziewczyno! – wykrzyknęła Kitty z wyrzutem. – Wiesz, co tu się działo? Gdzieś ty się podziewała?!

– Cóż... Byłam nieco zajęta.

– Czym? – zagadnęła czujnie Yen.

Wtedy Rosmerta odgarnęła do tyłu grzywę jasnych włosów, a potem zrzuciła bombę na sam środek tarasu pani Johnson.

– Hm... Zaręczaniem się.

Wszystkie trzy zgromadzone wokół niej czarownice (jeżeli policzyć Sophie) jak na komendę zaczęły zgodnie krzyczeć, piszczeć i chichotać z wielkiej radości. Najgłośniej naturalnie krzyczała Yen, dla której ta informacja oznaczała jedno – zajęta swoimi sprawami Rosmerta stanie się o wiele mniej czujna, i o to chodziło. Z Kitty spokojnie mogła sobie poradzić, dotąd to Ros stanowiła problem.

– Moje gratulacje, kochana! – Rzuciła się jej na szyję. – Nareszcie!

Rosmerta musiała oficjalnie zaprezentować im śliczny pierścionek z czerwonym oczkiem i odpowiedzieć na lawinę pytań: co? jak? kiedy? gdzie? Była absolutnie wniebowzięta.

– Uznaliśmy, że nie ma powodu, aby dłużej czekać. Ile można? – opowiadała zaaferowana. – A Syriusz... Pamiętacie, co się stało podczas imprezy Pełni Księżyca? Chyba dało mu to do myślenia i... Myślałam o romantycznym wiosennym ślubie. Co wy na to?

Och, miały jej dużo do powiedzenia Bardzo dużo! Tyle że nie wystarczyło na to jednego popołudnia. Kitty rozpłakała się dla zasady. Sophie, która chyba nie wszystko dobrze zrozumiała, doszła do wniosku, że ślub odbędzie się zaraz, dlatego wybiegła do swojego pokoju i po chwili wróciła w białej sukience przypinającej bezę i wianku na głowie. Yenlla z kolei zaczęła spisywać długą listę krawców, kucharzy i innych usługodawców, których warto sprawdzić. Zanim się obejrzały, na dworze zrobiło się już całkiem ciemno.

***

Rozbawiona i roześmiana Yenlla wróciła do domu dość późno. Nawet nie zauważyła, kiedy na wizycie u Kitty zleciał jej niemal cały dzień. Dzięki temu ominął ją zamęt związany z głośnym wywiadem, o którym całkiem zapomniała. Podobnie wyleciało jej z głowy spotkanie z Severusem, ale to zdążyła w porę odwołać, gdy domyśliła się, że rozochocone przyjaciółki za żadne skarby jej od siebie nie wypuszczą. Zaborcze ubezwłasnowolnianie zostało przełożone na inny dogodny termin.

Nucąc pod nosem, weszła do salonu i bardzo się zdziwiła, gdy znalazła tam Remusa. Od ponad tygodnia unikał jej, jak tylko się dało, i uparcie ukrywał się w gabinecie, a teraz nagle siedział na kanapie jak gdyby nigdy nic. Yen wprawdzie się zdumiała, ale dla dobra sprawy postanowiła zachowywać się normalnie.

– Dobry wieczór – przywitała męża.

– Późno wróciłaś. Czekałem na ciebie – odpowiedział, a ona dosłuchała się w jego głosie pretensji. Nie spodobało jej się to.

– Byłam u Kitty – rzuciła obronnie. – Nie włóczyłam się nigdzie ze Snape'em, jeżeli tego się obawiasz. Mam świadków.

– Wiem, widziałem go na Pokątnej.

Serce Yen lękliwie zadygotało – bo niby co mogły znaczyć słowa, że Remus widział (czy też może „widział się z", co byłoby nieskończenie bardziej przerażające) Severusa na Pokątnej? Zaśmiała się ironicznie, aby zamaskować zdenerwowanie.

– Aha. Czyli teraz zamierzasz śledzić jego, zamiast mnie? Cudownie!

– Nie bądź niemądra, Yenka. Nie śledzę nikogo – wyjaśnił spokojnie. – Po prostu go widziałem, to wszystko.

– Rozmawiałeś z nim? – ciągnęła męża za język. Próbowała brzmieć złośliwie, ale tak naprawdę pytała z ciekawości. Jeżeli doszło do jakiejś dziwacznej konfrontacji, wolała o tym wiedzieć. – A może zarzuciłeś go równie idiotycznymi pretensjami jak mnie? Na pewno bardzo go to ubawiło.

– Yenlla, przestań.

– Nie! – krzyknęła niespodziewanie. Miała dość tych idiotycznych podchodów i jego humorów. Wiedziała, że powinna raczej udawać pokorną żoneczkę, ale jego słowa wyjątkowo ją zezłościły. – Nie życzę sobie, żebyś trzymał mnie na nieskończonym okresie próbnym. Nie mam już siły!

Remus jednak zachował absolutny spokój, patrząc na nią orzechowymi oczami, które znowu wydawały się ciepłe i łagodne jak dawniej.

– Usiądź, proszę – odezwał się uspokajającym tonem.

Coś w jego tonie i czach zachęciło ją, aby przestała się upierać, a potem zbliżyła i przycupnęła obok niego na kanapie. Dopiero teraz zauważyła, że Remus trzyma na kolanach weekendowy dodatek „Proroka". Widocznie przeczytał jej słynny wywiad.

– Czy to prawda? – zapytał, wskazując gazetę.

A jednak! Przeczytał.

Yenlla poczuła przypływ nadziei. Nie liczyła, że jej sztuczka podziała na Remusa. Spodziewała się raczej zamydlić oczy reszcie świata i w ten sposób uciszyć sprawę na tyle, aby móc z nową energią zabrać się za urabianie męża, ale... Kto wie, może to wystarczy? Musiała tylko dobrze to rozegrać.

– I tak, i nie – wyznała w końcu mniej więcej uczciwie.

Remus rzucił jej przenikliwe spojrzenie.

– Proszę, bez kolejnych wykrętów. Muszę wiedzieć, Yenka.

Skapitulowała. Skurczyła się w sobie, odchyliła do tyłu i dosłownie zatonęła w wielkiej brązowej kanapie.

– To tylko głupi wywiad. I tak naprawdę niczyja sprawa! Nikogo to nie powinno obchodzić, a jednak... Pies z kulawą nogą nie interesował się moim życiem, dopóki nie byłam sławna. Dlaczego wydaje im się, że teraz mają prawo zadawać pytania? Z drugiej strony, wolałam to niż ciągłe plotki i domysły. Wszystkie są nieprawdziwe. Przysięgam. Chociaż wiem, że mi nie wierzysz. Przecież już podjąłeś decyzję...

– To nie tak.

– A jak?

– Yenlla...

– Nie ufasz mi!

Spuściła głowę i starannie unikała jego wzroku. Lupin nieoczekiwanie nachylił się ku niej i chwycił za rękę.

– Spokojnie. Zacznijmy jeszcze raz, dobrze? Ja chyba mam prawo pytać?

Skinęła głową.

– Tak.

– Nie mogę cię okłamywać i udawać, że ta sprawa nie budzi mojego niepokoju. To byłoby nieuczciwe. Severus...

– Nic się nie wydarzyło! – zastrzegła po raz kolejny i nawet powieka jej przy tym nie drgnęła. Była już zaprzyjaźniona ze swoim kłamstwem. Liczyła, że jeżeli będzie je powtarzać dostatecznie często, rzeczywistość magicznie się odmieni wedle jej życzenia.

Remus przymknął oczy i zmęczonym ruchem potarł powieki.

– Zazdrość to doprawdy paskudne uczucie – zaczął filozoficznie – i chciałbym umieć z nim walczyć, ale nie potrafię. Pewnie nie czyni mnie to lepszym człowiekiem, ale... Tak, jestem zazdrosny.

– Nie masz powodów!

– Czyżby? – Prześwietlił ją kolejnym dociekliwym spojrzeniem. – Widziałem was razem wiele razy. Naprawdę trudno mi uwierzyć, że...

Yenlla podniosła głowę i posłała mu smutny, bezradny uśmiech.

– Wiem, o czym myślisz, ale to przeszłość – zapewniła.

Lupin nie wyglądał na przekonanego, lecz nie był również zły – raczej pogodzony z losem. Nie próbował jej również przerywać, gdy kontynuowała:

– W przeszłości wiele nas łączyło, nie zaprzeczam, ale to był błąd. Wielki, gigantyczny błąd. Severus jest... koszmarny. Zaborczy, kapryśny, a chwilami zwyczajnie przerażający. Najlepiej czuje się sam ze sobą. I tak powinno pozostać.

Przemowa była wprawdzie w całości przeznaczona dla Remusa, lecz gdy Yen to mówiła, nagle uświadomiła sobie, że rzeczywiście tak jest. Snape'a nie interesowało nic poza – wcale nie tak niewinną – rozrywką. Nie interesowała go ona jako... ona. To był przypadek, że się napatoczyła, a on to tylko wykorzystał. Bo się nudził, bo tak mu było wygodnie, bo sama pchała mu się w ręce, a on z tego skorzystał. Gdyby było inaczej, przecież coś by zrobił... Cokolwiek. Pisanie uszczypliwych liścików i przyglądanie się wszystkiemu z bezpiecznej odległości się nie liczyło. Wręczenie jej klucza do zabezpieczeń też trudno byłoby zinterpretować jako sentymentalny gest. Zrobił to wyłącznie dla własnej wygody – teraz już nawet nie musiał wychodzić z domu, Yenlla sama tam trafiała. Nie zaproponował jej nic więcej, bo wcale nie chciał, aby zakłócała jego święty spokój. Godzinka dzisiaj, godzinka jutro, a potem: żegnaj, spadaj ratować swoje małżeństwo. Sam przecież powiedział, że nie przygarnie jej, jeżeli będzie na tyle nieostrożna, żeby je zniszczyć.

Remus słuchał cierpliwie, a jedyną oznaką, że bardzo mu się to nie podoba, była pogłębiająca się zmarszczka na jego czole.

– Dlaczego zatem tego nie zakończysz? – zadał najbardziej oczywiste pytanie pod słońcem. – Dlaczego on musi być zawsze w pobliżu? Jeżeli faktycznie jest właśnie taki, jak go przedstawiasz, dlaczego po prostu nie zerwiesz z nim kontaktu?

Na to niestety nie miała gotowej odpowiedzi. A raczej... Gdyby jej udzieliła, cały świat w jednej chwili runąłby jej na głowę.

– Nie mogę – powiedziała tylko.

– Dlaczego, Yenka? Dlaczego?

Zawahała się. Jednak po chwili zastanowienia wsunęła rękę do kieszeni szerokiej spódnicy i znalazła tam wygodny argument. Sama już nie wiedziała, czy bardziej na użytek Remusa, czy swój własny. Wyciągnęła z kieszeni niewielką fiolkę z przejrzystym eliksirem – jednym z wielu, które znalazły się w kuferku od Severusa. Eliksir przeciwkrwotoczny. Środek pierwszej pomocy, który teraz zawsze nosiła przy sobie, tak na wszelki wypadek. Podniosła fiolkę na dłoni, aby mąż mógł jej się dobrze przyjrzeć.

– Nie mogę, bo go potrzebuję.

Lupin na moment zaniemówił, a w jego oczach błysnęło autentyczne i szczere zdumienie.

– Eliksiry? Chodzi tylko o eliksiry? – zdziwił się, jakby to nie było nic takiego. – Yenlla, eliksiry można kupić w aptece.

– Niestety, nie wszystkie – przyznała ze smutkiem, ponownie spuszczając głowę. Zacisnęła palce na fiolce tak mocno, aż zbielały jej knykcie. – Nie takie, jakich potrzebuję.

Remus jeszcze przez chwilę patrzył na nią z łagodnym rozbawieniem, gdy nagłe zrozumienie uderzyło go niczym obuchem w łeb. To, co powiedziała, nie brzmiało już tak niepoważnie. Powoli zaczął się domyślać, do czego zmierza.

– Och, Yenka. To... To jest...

Ale żona już odwracała się od niego z ciężkim westchnieniem.

– Jestem chora i nic na to nie poradzę. Nikt nie jest w stanie nic na to poradzić! Jednak Snape... On jest naprawdę znakomitym mistrzem eliksirów. On... zrobił dla mnie znacznie więcej preparatów, nie tylko te idiotyczne, przeklęte perfumy.

Lupin niechętnie przypomniał sobie te dwa przypadki, gdy był świadkiem ataków Yenlli. Pierwszy raz w domu Severusa, który jakimś tajemnym sposobem od razu wiedział, co powinien zrobić. Do tego miał pod ręką całe mnóstwo użytecznych środków i prywatną pracownię eliksiryczną, w której spędził pół życia – głównie dlatego, że nie miał nic innego do roboty. Potem Remus pomyślał o tym drugim zdarzeniu, kiedy Yen wykrwawiała się na jego rękach, a on siedział kompletnie sparaliżowany i ostatecznie nie uczynił nic, aby jej pomóc. Bo i co miał zrobić? Nakarmić ją czekoladą?! Bardzo śmieszne. Tuż po tym wypadku Yenlla przez długi czas czuła się bardzo źle, a Snape nagle zniknął z horyzontu. Z kolei gdy tylko wrócił, jej stan momentalnie się poprawił. Zdecydowanie istniał tu jakiś związek, którego Remus wcześniej nie zauważył.

– Dumbledore doskonale zna moją sytuację – mówiła tymczasem Yen. – To on sprowadził mnie podczas wojny z Kruczego Gniazda i zmusił do małżeństwa z Severusem. Chociaż istniało wówczas całe mnóstwo innych motywów jego działania, od dawna podejrzewałam, że fakt, iż Snape jest mistrzem eliksirów, nie był przypadkowy. Jestem pewna, że dyrektor wie o mnie coś, czego ja sama nie wiem. On i Severus wieczorami dużo rozmawiali, eksperymentowali... I nowe eliksiry pojawiały się same. Nigdy mi nic nie wyjaśnili. Z innego źródłem wiem, że Dumbledore interesował się współczulnością od dawna, ale dlaczego? Jest jedynym czarodziejem, który przeprowadził na ten temat jakiekolwiek godne zaufania badania.

Remus długo milczał, wpatrując się tępo przed siebie. Nie da się ukryć, że z nim dyrektor o niczym podobnym nie dyskutował, mimo że czasami widywali się w ministerstwie, a jego były pracodawca dobrze wiedział o ślubie. Ba, Remus chciał go zaprosić na uroczystość (a nawet poprosić, aby sam przeprowadził rytuał), ale Yenlla, która nie znosiła Dumbledore'a, zdecydowanie zaprotestowała. Od tamtej pory, przez prawie dwa lata, Albus jakoś nie odczuł potrzeby, aby udzielić mu jakichkolwiek dobrych rad odnośnie Yenlli i jej specyficznej choroby. Wielka szkoda, bo bardzo by mu się przydały. Na pewno bardziej niż Snape'owi, który i tak przejawiał irytującą zdolność dowiadywania się pokątnie o wszystkim.

– A zatem Severus... – odezwał się wreszcie.

– Tak długo, jak nasze stosunki są „przyjazne", odpowiednie eliksiry pojawiają się na czas.

– Yenlla, na litościwego Merlina! – krzyknął niespodziewanie Remus, w mig tracąc cierpliwość i zrywając się z miejsca. – Przecież on nie robi tego za darmo! Dlaczego miałby ci pomagać?

– Nie wiem.

– Nie wmówisz mi, że robi to z dobroci serca! – Krążył niespokojnie po salonie, nie wiedząc, co z sobą zrobić. Na podobne rewelacje zdecydowanie nie był przygotowany.

Yen uznała, że najwyższy czas na obronę.

– Być może faktycznie ma do mnie słabość. Albo wystarcza mu sam fakt, że może między nami mieszać i cię irytować. Skąd mam wiedzieć? Tak naprawdę mnie to nie obchodzi, dopóki mogę to wykorzystywać.

– Yenlla, na Godryka!

– No co? – Nieoczekiwanie również wstała i stanęła naprzeciwko niego, przerywając ten nerwowy marsz. – Możesz wezwać z imienia wszystkich wielkich martwych magów, lecz zapewniam, że żaden z nich nie pomoże ani tobie, ani mnie. A Snape tak.

– To się musi skończyć. Natychmiast! – rzucił kategorycznie rozgorączkowany Remus. – Wokół praktykuje wielu mistrzów eliksirów, to nie jest specjalnie unikatowy zawód.

– Nie ma nikogo innego.

– Musisz lepiej poszukać.

– Nie – sprzeciwiła się, tupiąc nogą. – Nie mam wyjścia, nie rozumiesz? Nie chodzi tylko o umiejętności, on... On...

Remus skrzyżował ramiona na piersi i patrzył na nią wyczekująco. Yenlla uciekła spojrzeniem w bok. Tak bardzo przypominał teraz Severusa, niech go cholera! Z deszczu pod rynnę.

– Nie wszystkie z tych substancji są legalne – wyznała z trudem. – Zapewne większość nie. W niektórych recepturach podmieniał składniki. Nikt inny by tego nie zrobił. Wiesz, jaki on jest! Kto wie, co wyczynia z tymi eliksirami. Ale leki działają i teraz już nie mam wyjścia. Nie mam do kogo się zwrócić, a ja naprawdę... naprawdę nie chcę jeszcze umierać.

Niespodziewanie głos ją zawiódł, więc odwróciła się, chcąc odejść. Nie chciała znowu się przed nim rozpłakać, mimo że łzy zwykle dawały jej przewagę. To była jednak zbyt poważna dla niej sprawa, aby wykorzystywać ją w głupiej małżeńskiej kłótni.

Remus zareagował błyskawicznie. Złapał ją za rękę i przyciągnął do siebie. Objął ją, pogładził po włosach i mocno przytulił.

– Ja też tego nie chcę.

Rozpłakała się żałośnie w jego ramionach, dręczona niepewnością, strachem i wyrzutami sumienia. Nie była z nim absolutne szczera, to oczywiste, bo zachowała swój największy sekret dla siebie – nie mogła przyznać, że rzeczywiście go zdradzała i robi to nadal. Teraz miała wrażenie, że nie jest już zdolna do najbardziej elementarnej szczerości, że wystarczy, iż tylko otworzy usta, a wylewa się z nich strumień kłamstw niczym pomyje. Sama już nie była pewna, kiedy mówi prawdę, a kiedy kłamie. Przecież naprawdę potrzebowała Severusa i jego eliksirów – nikt inny nie wiedział tyle o współczulności (nie do końca z własnej woli, ale zawsze) i nie mógłby jej pomoc (może z wyjątkiem jednego Dumbledore'a, ale i w tym wypadku miała wątpliwości, a na pewno nie zdołałaby go o nic poprosić). W rzeczywistości okazała się na tyle wyrachowana, aby wykorzystywać ich obu, zarówno Severusa, jak i Remusa. Zabrnęła tak głęboko w pułapkę uczuciowego labiryntu, że nawet gdyby chciała, nie byłaby w stanie znaleźć drogi do wyjścia.

– Yen, kochanie – szeptał w jej włosy Remus – znajdziemy jakieś rozwiązanie.

Pomyślała, że już wcześniej jej to obiecywał i niewiele z tego wynikło, ale mimo to pokiwała głową.

– Przepraszam, Rem. Nie wiedziałam, jak ci o tym powiedzieć.

– Już dobrze, wszystko będzie dobrze.

Dzielnie powtarzał jej te słowa i czule przyciskał ją do siebie, chociaż wewnątrz jego serca narastało to irytujące, przygniatające, nieprzyjemne uczucie... „Poszła z tym do niego", zadręczał się w myślach. Gdy miała kłopoty, zawsze zwracała się do niego. Nieważne, że nie powinna. Nie przejmowała się tym, że sprawia swojemu mężowi przykrość i naraża się na plotki – od razu biegła do niego. A Snape jakimś cudem spieszył z pomocą. TEN Snape, na Merlina! Był najbardziej nieprzyjemnym, nieprzystępnym, nieskłonnym do altruizmu dupkiem na świecie, a jednak dla niej robił wyjątek. Czyż nie wydawało jej się to ani trochę podejrzane?

Domyślał się naturalnie, że Yen nie powiedziała mu wszystkiego. Powinien ją przycisnąć, powinien... Niestety, znakomicie zdawał sobie sprawę z tego, że to nie zadziała. Jeżeli zdecyduje się przedłużać w nieskończoność ciche dni, Yenlla najzwyczajniej w świecie się znudzi i zniknie. Czuł, że właśnie tak będzie. Piękna Yen nie słynęła z cierpliwości. I ciekawe, kto wtedy skorzystałby z okazji...

Niech to szlag! Czy naprawdę nie ma nikogo innego? Świat jest pełen bezrobotnych mistrzów eliksirów, nie mogą jakiegoś przygarnąć? Jednak już po chwili musiał przywołać się do porządku. Dobrze wiedział, że Snape był inny, przecież korzystał z jego eliksiru tojadowego. Tamten preparat różnił się od innych, które Lupin miał okazję próbować wcześniej lub później. Cholera wie, jak sukinkot to robił, może faktycznie zwyczajnie miał talent. Snape nie bał się wyzwań ani dziwacznych preparatów. Specjalnie przyjmował takie zlecenia, żeby potem ze złośliwym uśmiechem rzucić komuś gotowy eliksir na pysk. Dla własnej satysfakcji.

A Yenlla...

Co za chora, popaprana, toksyczna relacja! Tak bardzo bała się śmierci i współczulności, że Severus miał ją w szachu. Albo ona jego... Cholera wie, kto kogo! W tej zaplątanej relacji trudno było uchwycić naraz wszystkie sznurki. A już na pewno nie był to problem, który Remus mógłby rozwiązać.

Dlatego zamiast zaostrzać konflikt, tulił opiekuńczo zapłakaną Yen i gorączkowo zastanawiał się, co ma, do kurwy nędzy, z tym wszystkim zrobić. Przecież zdążył się już wcześniej przekonać, że w temacie współczulności jest kompletnie bezradny.

***

Sytuacja pod dachem państwa Lupinów powoli, bo powoli, lecz jednak się normowała. Remus wprawdzie nie zdecydował się jeszcze opuścić gabinetu i wrócić na stałe do sypialni, ale ani rozmowa, ani towarzystwo Yen już mu nie przeszkadzały. Oboje zgodzili się na metodę małych kroczków: ostrożnie, cierpliwie, bez pośpiechu. Chcieli najpierw przyzwyczaić się do siebie na nowo, aby uniknąć dawnych błędów. Dlatego w niedzielę zjedli razem śniadanie, a potem wybrali się na długi spacer. I rozmawiali, rozmawiali, rozmawiali więcej niż kiedykolwiek do tej pory. Chwilowo nie wracali do trudnych i bolesnych wątków, tylko dyskutowali na zwyczajne tematy jak typowa para bliskich sobie ludzi. Z tym nigdy nie mieli problemów, przecież zawsze się lubili. Pewien minus programu naprawczego stanowiła jednak dla Yen konieczność odstawienia Snape'a na boczny. Yenlla (jak i pewnie on sam) nie bardzo miała na to ochotę, ale musiała dokonać rozsądnego wyboru i zainwestować w odpowiedniego faceta.

Na wszelki wypadek zawczasu go o tym poinformowała.

Gdy po kolacji i całkiem przyjemnym wieczornym posiedzeniu z Remusem i książką przed kominkiem Yen wreszcie zajrzała do pistacjowego saloniku, zdziwiła się na widok stosów korespondencji. Już miała przywołać do siebie Błyskotkę i zrugać ją za to, że nie schowała listów, ale uświadomiła sobie, że wszystkie nie mogły pochodzić od Severusa. Podeszła do sekretarzyka i ostrożnie otworzyła jeden z nich.

Nie każdy z nas wybiera rozsądnie i nie o to przecież w miłości chodzi. Nie da się zmusić serca do kochania, tak samo jak nie da się zapomnieć o tych, do których ciągnie nas siła potężniejsza niż zdrowy rozsądek, pisał ktoś z wyraźną sympatią. Podziwiam cię od lat, widziałam wszystkie Twoje przedstawienia. Droga Yen, jeżeli mogę tak się do Ciebie zwrócić, myślę, że jesteś silną kobietą i jakoś to rozwiążesz. Życzę dużo szczęścia, Jane.

Dziękuję za ten wywiad, przeczytała w kolejnym liście. Uważam, że okaże się ważny dla wielu innych kobiet. Nie ma sensu tkwić w związku, który nie działa. Dziękuję, że nam to powiedziałaś. Niby wszystkie to wiemy, ale... Ale zawsze jakoś się nabieramy, prawda? Wszystkiego dobrego na nowej drodze życia!

Co za drań! Nigdy bym nie pomyślała, że tak to wyglądało. Owszem, wszyscy wiedzieliśmy, że to Śmierciojad i w ogóle, ale jak śmiał podnieść na Ciebie rękę?! No jak?! Wszystkie jesteśmy z Tobą, Yen. Zapomnij o sukinsynie, szkoda Twoich łez. Uciski, Twoja wierna fanka.

P.S. Wilkołaki górą! Od teraz zaczynam popierać tę Waszą fundację. Remus Lupin jest bardzo przystojnym mężczyzną!

Kochamy cię, Yen, i trzymamy za Ciebie kciuki, kończył się następny liścik.

I dobrze mu tak! Nie ma czego żałować, dodawał jej otuchy jeszcze inny nadawca, czy raczej nadawczyni. Jestem pewna, że sam już bardzo dobrze rozumie, co stracił. Jak bezdusznym trzeba być człowiekiem, żeby znęcać się nad bezbronną, słabą, zakochaną kobietą?! Niech umiera w samotności, jeżeli taka jego wola, a Ty, kochana Yen, bądź tak szczęśliwa, jak to tylko możliwe. Na złość jemu i wszystkim innym. Pamiętaj, że to Ty masz być szczęśliwa. Każdy głos w sprawie przemocy domowej jest ważny, a im bardziej sławny, tym donośniej rozbrzmiewa. Oby tak dalej, Yen. My, kobiety, musimy trzymać się razem. Zawsze. Jeżeli same nie zaczniemy walczyć o swoje prawa i miejsce w świecie, nikt się nami nie zainteresuje. Przecież facetom jest na rękę, kiedy jesteśmy same, skłócone i podzielone. Dlatego pamiętaj, że my zawsze trzymamy Twoją stronę, a ten obrzydły Snape z pewnością jeszcze tego pożałuje. Sprawiedliwości stanie się zadość.

Yenlla ściskała wszystkie listy w dłoniach i sama nie wiedziała, kiedy z jej oczu zaczęły spływać łzy. „To prawda, to wszystko prawda", myślała, kiwając do siebie głową. Fakt, w wywiadzie nie powiedziała całej prawda, ale jednak jakoś udało jej się uchwycić sens całej tej kołomyi z Severusem. Prawdziwe okoliczności prezentowały się wprawdzie nieco inaczej, ale jej uczucia były szczere. Z jednej strony czuła, że nie zasłużyła na wszystkie te miłe słowa i wyrazy sympatii, ale z drugiej – bardzo ich potrzebowała.

***

W poniedziałek rano wstała bardzo wcześnie. W końcu Fiona wyraźnie zapowiedziała, że właśnie wtedy mają się odbyć próby tancerek, a Yenlla nie zamierzała sobie tego odpuścić. Cavaletti zdołała przemówić do jej chorej ambicji, a ponieważ Yenlla chwilowo nie miała pomysłu, jak inaczej ją pokonać, postanowiła grać w jej grę, dopóki czegoś nie wymyśli. A chwilowo oznaczało to dokładnie tyle, że musi stawić się po kolei na każde przesłuchanie i powalić wszystkich na kolana mocą swojego talentu. Co to dla niej! Radziła sobie ze śpiewem i tańcem równie doskonale jak Severus z banalnym eliksirem pieprzowym. Mimo że zasady były nieuczciwe, ani przez moment nie wątpiła, że bez trudu obroni swoją pozycję. Dodatkowym bonusem była możliwość regularnego doprowadzania Fiony do szału. Bo Yen była pewna, że jej dawna koleżanka nie zmarnuje żadnej okazji, żeby się nad nią znęcać lub rzucać jej kłody pod nogi.

– I dobrze! – mruczała do siebie zawzięcie. – Łatwe zwycięstwo nie daje tyle satysfakcji.

Dlatego w poniedziałek o piątej rano, zgodnie z poleceniem Fiony, stawiła się grzecznie pod salą prób. Na rozstawionych na korytarzu krzesłach czekały już inne tancerki, niecierpliwie przebierając zgrabnymi nóżkami. Wszystkie wpatrywały się w piękną Yenllę zszokowanym wzrokiem, niezmiernie zdziwione, co też najpierwsza z gwiazd robi wśród szarego ludu. Z czasem stały się wręcz podejrzliwe, ale sympatyczna z natury i bardzo towarzyska Yen błyskawicznie sobie z tym poradziła. Po chwili wszystkie panienki paplały już wesoło o wszystkim i o niczym, a niepokój i stres same wyparowały.

Co jakiś czas wytłumione dębowe drzwi otwierały się i wyglądał przez nie jeden z przydupasów Fiony, który odczytywał z długiej listy nazwisko kolejnej tancerki i zapraszał do środka. Niektóre przesłuchania kończyły się błyskawicznie w potokach łez, inne trwały w nieskończoność. Z wnętrza sali nie dochodziły żadne dźwięki – ani muzyki, ani głosów. Pole Silencio miało zapewne podgrzewać atmosferę tajemnicy i zagrożenia. Dopiero gdy wychodziła stamtąd kolejna rozdygotana dziewczyna, można było wyciągnąć pewne wnioski na temat tego, co odbywa się w środku.

Tancerki systematycznie znikały za drzwiami, odtańcowywały swoje i wracały. Na korytarzu było ich coraz mniej, co znaczyło, że niechybnie zbliża się kolej pani Lupin... która była już tak zmęczona i zniechęcona, że nie miała najmniejszej ochoty choćby ruszyć nogą. Pod salą prób przesiedziała już ponad pięć godzin, więc tylko ziewała szeroko, modląc się o koniec. Wreszcie została już tylko ona. Podniosła się odruchowo na widok wychodzącej dziewczyny, jednak nie została wezwana. Nie upomniał się o nią ani facet z listą, ani tym bardziej Fiona. Yen po cichu spodziewała się, że tak będzie, a Cavaletti nie oszczędzi jej żadnego upokorzenia, dlatego sama ruszyła do sali prób jak na ścięcie.

Zapukała i weszła do środka, a tam przywitał ją komplet wyniosłych spojrzeń. Fiona stała na tle okna oświetlona promieniami jesiennego słońca i zadzierała głowę tak wysoko, jak to tylko możliwe bez zerwania kręgów. Wokół niej zaś wirowała jak satelity grupka młodych ludzi: asystenci i asystentki, notariusze, uczennice i ogółem cholera wie kto. Cavaletti nie mogła prowadzić przesłuchań sama, o nie. Potrzebowała obłudnego chórku, który będzie jej przytakiwał i pomagał dręczyć nieszczęsne ofiary. Yen nie wątpiła, że totumfaccy chętnie przygarną wszystkie wakaty z takim zapałem tworzone przez rozszalałą Fionę.

– Yenlla, moja droga, a cóż ty tu robisz? – odezwała się Cavaletti, zbliżając do niej majestatycznie niczym na zwolnionym filmie.

Jedna z dziewcząt niosła za nią pióro i pergamin, druga dźwigała w ramionach jej wierzchnie okrycie, puszysty szal i wachlarz (sic!). Brakowało tylko kogoś rozwijającego przed nią czerwony dywan. Yen z trudem powstrzymała się od przewrócenia oczami. Zamiast tego przywołała na usta obłudnie słodki uśmiech.

– Przyszłam na casting oczywiście. Zgodnie z poleceniem.

Fiona wyraźnie się zasmuciła.

– J sincèrement , chérie. Dzisiaj nie twoja kolej, przecież nie było cię na liście.

Mimo słońca i nadal w miarę przyjemnej pogody w sali prób nagle powiało chłodem. Na widok miny Yen co słabsze psychicznie jednostki otaczające łukiem Fionę Cavaletti cofnęły się w popłochu. Ona sama jednak wyglądała na bardzo zadowoloną z siebie.

– Ojoj, nie wiedziałaś? C ? Ależ to niepojęte! Osobiście wysłałam ci sowę w tej sprawie.

– Niestety. Nie. Doleciała.

Q ! – zatroskała się fałszywie, chociaż jej zmrużone oczy połyskiwały radością. – Być może źle zaadresowałam? Tak bardzo mi przykro!

„Chyba tak bardzo ci wszystko jedno", odpyskowała w duch Yenlla, wciąż szczerząc się w uśmiechu. Doskonale wiedziała, że to niemożliwe, aby sowa nie znalazła adresata. Takie rzeczy zwyczajnie się nie zdarzały. Sowia poczta działała absolutnie niezawodnie.

– Zapraszam jutro, arrivederci! – zawołała na koniec Fiona i podpierając się na eleganckiej laseczce, zadowolona z siebie jak szlag, wypłynęła z dużej sali prób, pozostawiając za sobą rozwścieczoną do granic aktorkę.

Yen odczekała chwilę, wykonała kilka głębokich, uspokajających oddechów, po czym ruszyła odpocząć do swojej (jeszcze!) garderoby. Gdy po otwarciu drzwi niespodziewanie uderzył ją lekki odór papierosów, zamarła na progu niczym spłoszone zwierzątko futerkowe. Po chwili zobaczyła jednak, że to tylko Mundungus. Kręcił się po pokoju, uważnie oglądając i opukując wszystkie sprzęty, jakby próbował doszukać się w nich wad.

– Dzień dobry, panie Fletcher.

– Witaj, kwiatuszku. Ta szafa chyba trochę skrzypi, prawda? – Zakołysał drzwiczkami, które wydały z siebie przeciągły jęk protestu. Mundungus wyciągnął różdżkę zza ucha i postukał nią w zawiasy. – Teraz powinno być dobrze. Masz coś jeszcze do naprawy?

Gdy tylko Yenlla dostała się do teatru, postarała się znaleźć dla Fletchera zatrudnienie w obsłudze technicznej, gdzie pracował dość sumiennie, o ile akurat gdzieś nie znikał. Mundungus był nieuleczalnym niebieskim ptakiem i nic nie była w stanie na to poradzić, chociaż lojalnie go broniła. Niestety, nawet ona musiała przyznać, że tym razem już od dawna go nie widziała.

– Hm, chyba nie... – odezwała się z namysłem. – Pana też zagonili do roboty, pani Fletcher?

– Nie, zwolnili mnie.

Na moment zaniemówiła, a zaraz potem krzyknęła oburzona:

– Co takiego?!

– Podziękowali za współpracę, zdarza się. W sumie spodziewałem się tego, dlatego chciałem... Naprawię, co się da, zanim odejdę. Wiesz, żebyś nie miała nieprzyjemności.

– Ona... Ona nie może tego zrobić! – Yen wściekle tupnęła nogą, aż zadygotało lustro na toaletce. – To skandal, co od kilku dni dzieje się w tym teatrze!

– Hm, trzeba przyznać, że nie byłem najlepszym pracownikiem... – Mundungus pokornie złożył samokrytykę.

– To nie ma nic do rzeczy! – dowodziła wbrew zdrowemu rozsądkowi. – Ta wredna jędza nie ma prawa tego zrobić! Zaraz tam pójdę i powiem jej, co o tym myślę!

– Nie – przerwał jej stanowczo Fletcher. Zbliżył się do Yen i położył opiekuńczo dłonie na jej ramionach. – Dobrze wiesz, że to nic nie zmieni. Widać tak miało być.

– Och, panie Fletcher!

– Cicho, kwiatuszku. – Ponownie poklepał ją po ramieniu. – Oboje wiemy, że nigdy tu nie pasowałem. Dziękuję za wszystko, co dla mnie zrobiłaś, ale... Poradzę sobie. Jakoś.

– Jestem pewna, że gdybym jej wygarnęła...

– Nie. Nie chcę sprawiać ci kłopotów. Poza tym od dawna mam pomysł na własny skromny biznes.

– Naprawdę? – zdziwiła się szczerze. – Jaki?

Mundungus uśmiechnął się tajemniczo i postukał palcem w nos.

– To na razie tajemnica. Daj mi trzy dni i zobaczysz, jak wychodzę na ludzi. Obiecuję, że dowiesz się pierwsza.

Yen miała wprawdzie ochotę dla zasady protestować dłużej, lecz poczuła, że nie ma to najmniejszego sensu. Mundungus nigdzie nie zagrzewał miejsca, to istny cud, że przy niej wytrzymał tak długo. Bo była pewna, że w teatrze został wyłącznie ze względu na nią, mimo że potwornie się męczył.

– No to... Będę się zbierał, kwiatuszku.

Wyciągnął do niej na pożegnanie rękę, a Yen impulsywnie rzuciła mu się na szyję i pocałowała w policzek.

– Trzy dni, nowy biznes – przypomniała, zamierzając sumiennie rozliczyć go z obietnicy. – Będę czekać na wiadomość.

Mundungus wyszedł, cicho zamykając za sobą drzwi. Yenlla poczekała, aż jego kroki ucichną na schodach, a potem również wybiegła z garderoby. Wprawdzie dała słowo, że nie rzuci się do oczu Fionie, ale nie zamierzała go dotrzymać.

Odruchowo popędziła do gabinetu dyrektora. Nie wiedziała, gdzie szukać samej Fiony, która rozprzestrzeniała się po teatrze niczym nowotwór, atakując coraz to nowe komórki. Gdy dotarła na miejsce, drzwi same się przed nią otworzyły, a ze środka niczym pocisk wypadł Edward Peabody we własnej osobie, ściskając kurczowo w ramionach pogięte pudło zawierające parę jego osobistych rzeczy. Yen wyhamowała dosłownie w ostatniej chwili, zanim się z nim zderzyła.

– Eddie?! – wykrzyknęła. – Co się tu dzieje?

– Diablica! Przejęła mój gabinet – wytłumaczył nadal oszołomiony i blady na twarzy.

– Co takiego?! Dlaczego?!

– Czy to nie oczywiste? Teraz to jej gabinet. Ona tu rządzi.

– Ale... Ale jest tylko prezesem rady nadzorczej, a nie dyrektorem – przypomniała Yenlla i już-już miała znowu się zezłościć, gdy nieoczekiwanie uderzyła ją przerażająca myśl. Również zbladła i jakby oklapła w sobie. – Czy może sama powołać się na dyrektora? Myślisz, że zamierza to zrobić?

– A kto jej zabroni? Yell, słońce, ja mam nędzne dziesięć procent udziałów, a dawni wspólnicy Ridderhofa po dwadzieścia. Nie przegłosujemy jej. Nie mamy jak!

– To nadal tylko pięćdziesiąt na pięćdziesiąt. – Policzyła szybko piękna Yen. – Wciąż jest nadzieja.

– Taaak. Obawiam się, że tylko dzięki temu wszyscy nadal tu jesteśmy. Diablica ma związane ręce. Przynajmniej do czasu, bo na pewno coś wymyśli.

– A co będzie z tobą? Tak po prostu odasz jej gabinet?

Edwardowi pudło zatrzęsło się w rękach. Wyglądał jak ktoś bardzo, bardzo chory. Na jego twarzy złość walczyła z upokorzeniem.

– Powiedziała, że mam sobie znaleźć jakieś pomieszczenie, jeżeli uważam, że jestem teatrowi tak strasznie niezbędny do istnienia. Jeżeli zaś mi się nie uda, to znaczy, że nikt mnie tu nie potrzebuje, a zatem mam nie marnować miejsca, czasu i tlenu.

Yenlla zatrzęsła się z oburzenia.

– Ta.. Ta... Ta stara...

– Diablica! – zgodził się z nią chętnie Peabody. – Wariatka!

– Zwolniła pana Fletchera.

– No tak... – westchnął. – Domyślałem się tego. Diablica i jej prawnicy ciągle przeglądają dokument pracowników. Szkoda, że przez przypadek nie pozwalniają siebie nawzajem, banda kretynów!

– Nie zgadzam się. Nie zamierzam tego tak zostawić.

– Cóż, jeżeli chcesz, walcz. Ja już nie mam sił. Muszę nieco ochłonąć. Trzymaj się, słońce.

Pani Lupin kiwnęła mu głową, chwyciła za klamkę i wmaszerowała do jaskini smoczycy. Gdy tam weszła, musiała się bardzo mocno skupić, aby zrozumieć, co właściwie widzi, bo w gabinecie Edwarda szalał obecnie istny Armagedon. Drzwi do sąsiedniego pomieszczenia, gdzie znajdowało się archiwum, stały otworem. Kręciło się po nim kilkoro czarodziejów, którzy bezlitośnie wybebeszali schludne szafki z idealnie posegregowanymi dokumentami (Peabody cierpiał na lekką nerwicę natręctw). Papiery zasnuwały całą podłogę archiwum i powoli wypełzały na gabinet. Jeżeli zaś chodzi o samo biuro... Och, tutaj nie było lepiej! Z kąta do kąta biegały całe brygady magodekoratorów, które wymierzały dokładnie każdy centymetr przestrzeni. Tu i tam poniewierały się niezliczone wzorniki tapet, dywanów, zasłon. Próbki kolorów, materiałów, zaklęć osłonowych. Czysty, absolutny obłęd! Sama Fiona siedziała za wielkim hebanowym biurkiem (dwa razy większym niż za czasów Peabody'ego) z miną modliszki, która niedawno pożarła swojego partnera (cóż, w zasadzie właśnie tak było) i teraz rozgląda się za czymś apetycznym na deser. Tuż za jej plecami, opierając się o długi marmurowy parapet, stała Marisol i pilnie coś notowała. Gdy zobaczyła Yen, błyskawicznie nachyliła się do Cavaletti i wyszeptała coś pośpiesznie. Obu wyraźnie poprawił się humor, kiedy ponownie spojrzały na panią Lupin. Sprzysiężenie żmij stało się faktem.

– Ach, Yenlla... Znowu – mruknęła scenicznym szeptem do Marisol, doskonale wiedząc, że Yen to słyszy, a potem kontynuowała: – Coś jest niejasne? Już zapomniałaś, kiedy masz próbę? JUTRO. Zanotować ci to gdzieś drukowanymi literami?

Yen po raz kolejny zaserwowała sobie serię głębokich oddechów, po czym ruszyła z impetem w stronę biurka, roztrącając po drodze wpadających jej pod nogi dekoratorów.

– Nie możesz zwolnić Mundungusa Fletchera. To mój pracownik. Składam protest!

– Twój? – zaśmiała się wesoło Fiona, chociaż jej oczy pozostały zimne jak lód. – Népotisme, n'est-ce pas? Nie zgadzam się na takie praktyki. Non, non, non! Powiedziałam, że zrobię z tym porządek i tak będzie.

Yenlli omal szlag nie trafił. Cóż za ciekawa okoliczność, że o nepotyzmie mówiła właśnie Cavaletti, która ściągnęła ze sobą do teatru cały zastęp swoich byłych uczennic. Oczywiście, wzięła tylko te z wystarczającym zapasem wazeliny, aby bez oporów wchodzić jej do tyłka.

– To nie żaden...

– Cisza! – przerwała jej wredna smoczyca tonem obrażonej nauczycielki, unosząc wysoko rękę. – Koniec dyskusji. Powiem ci dokładnie to samo, co przed chwilą temu idiocie, Peabody'emu: mój teatr i moje zasady. Jeżeli się z nimi nie zgadzacie, droga wolna. A teraz proszę nie zawracać mi dłużej głowy.

– Świetnie – rzuciła Yen przez zaciśnięte zęby. – Dobrze to sobie przemyślę, obiecuję.

Zawirowała na pięcie i odwróciła się, żeby odejść, ale Fiona naturalnie ją zatrzymała. Musiała mieć ostatnie słowo.

Attendez une minute – rzuciła, a Marisol zachichotała. Zapewne wiedziała, co teraz nastąpi. – Właściwie cudownie się złożyło, że do nas zajrzałaś, chérie. Powiedz mi, proszę, czy to prawda, że jesteś w tej wielkiej garderobie całkiem sama? Co za marnotrawstwo przestrzeni! Obawiam się, że tak dłużej nie może być. Dlatego pomyślałam sobie, że...

Yenlla nie słuchała dalej. Na pożegnanie z rozmachem trzasnęła drzwiami. Pomyślała rozbawiona, że chyba znalazła dla Eddiego nowy gabinet...

***

Po przeprawie z Fioną Yen była tak wściekła, że czuła, iż zwyczajnie tego nie zniesie. Podejrzewała, że jeżeli nie znajdzie natychmiast, w tej chwili ujścia dla przepełniających ją emocji, wybuchnie albo zwariuje. A ponieważ nadnaturalnie cichy, spokojny i nadal lekko urażony Remus wyłącznie ją drażnił, pozostała jej tylko jedna możliwość...

– Przyznam, że było to dość... nieoczekiwane – wyznał Snape, a kąciki jego ust drgnęły. Odruchowo bawił się wisiorkiem na szyi Yen, która swoim zwyczajem nie miała na sobie nic poza nim. – Gdy wyciągnęłaś mnie z Munga w środku dnia, spodziewałem się raczej kolejnej kałuży krwi...

Fakt, Yen nie była zbyt wylewna, gdy wysyłała mu sowę z dość lakonicznym, a jednak wielce alarmującym komunikatem: SOS. Twoje mieszkanie. Pozostawiła mu łaskawie dowolność interpretacji, z której skwapliwie skorzystał. Tyle że to nie było typowe SOS, tylko nieco inne... Dlatego wszystko skończyło się tak, jak się skończyło: zbliżała się druga po południu w samym środku zwykłego, roboczego tygodnia, a oni leżeli bezczelnie rozwaleni w jego sypialni.

Szelma przeciągnęła się, układając wygodniej.

– Jakiś problem?

– Nawet kilka. Odciągasz mnie od ważnej pracy.

– Aha. Bo uwierzę, że robisz cokolwiek, odkąd zorganizowałeś sobie dwójkę niewolników.

Snape odwrócił się błyskawicznie i uniósł nieco na przedramionach, gotów do ciętej riposty, tudzież o wiele wymowniejszej, drobnej przemocy fizycznej. Zamiast tego skrzywił się, ponownie przetoczył na plecy i złapał za przedramię.

– Niech to szlag! – syknął.

– Znowu ręka?

Było to może i głupie pytanie, ale jednak uzasadnione. Ponieważ gdy Yen przyjrzała się bliżej jego ręce, dostrzegła nie tylko starą bliznę po Mrocznym Znaku (która wyglądała, jak wyglądała i niewiele mogło jej już pomóc lub zaszkodzić), ale również dziwne czerwone plamy na jego dłoniach, które przypominały świeże poparzenia. Dlaczego wcześniej tego nie zauważyła? No tak... Zajmowało ją coś zupełnie innego.

– Co ci się stało? Jakiś eksperymentalny eliksir?

– Bynajmniej, słońce dni moich – prychnął, rozmasowując pechowe przedramię, bo stara rana faktycznie mu dokuczała. Zapewne znowu zbierało się na deszcz. – Czy mogę jednak zmienić swoje stanowisko w sprawie twojego ostatniego wywiadu?

– Nie rozumiem...

– Ja też nie rozumiem, jak mogłem się po raz kolejny nabrać na tę samą sztuczkę. To jak powtórka ze sprawy Simona Collinsa.

– No nie! Ktoś ci znowu przysłał list z ropą czyrakobulwy?!

– Jak widać.

– Więc po cholerę go otwierałeś, na Rowenę?!

Severus nie zniżył się do odpowiedzi na tak idiotyczne pytanie. W końcu powinna sama sobie uświadomić, że nie ma w oczach rentgena i raczej nie spodziewał się w swojej korespondencji paskudnej, trującej cieczy. Nikt by się nie spodziewał, na Salazara! A przynajmniej nikt niezwiązany bliżej z Yen Honeydell-Chwilowo-Lupin. Chociaż to fakt, że pewnie byłby ostrożniejszy, gdyby list z pogróżkami nie przyszedł w błękitnej kopercie. Błękitna papeteria kojarzyła mu się tylko z jednym nadawcą.

– Simon Collins! – chichotała tymczasem Yenlla, tarzając się po łóżku i wierzgając nogami. – Prawie o nim zapomniałam! To ten idiota, który...

– Oświadczył ci się na scenie – podrzucił błyskawicznie Snape.

– Tak! Oświadczył mi się na scenie! – wykrzyknęła ze śmiechem. – Uwierzysz?!

– Przecież tam byłem.

– Graliśmy razem w... Jakżeż się nazywała ta głupia sztuka? Chyba Siedem zaklęć miłosnych.

– Głupi tytuł – ocenił nadal tym samym, podejrzanie naburmuszonym tonem Severus, który był nad wyraz, jak na siebie, zaangażowany w tę idiotyczną konwersację.

– Do dziś nie mogę zrozumieć, co on sobie wyobrażał! Jak mógł w tak zwariowany sposób zinterpretować moje czysto przyjacielskie zachowanie?

– Khm.

Niepoważna szelma nadal chichotała jak wariatka, nie mogąc się opanować.

– No co? Zrobił to na scenie, podczas ukłonów, przy wszystkich. Nigdy nie przeżyłam takiego wstydu. Kiedy padł na kolana, myślałam, że zapadnę się pod ziemię. A potem powiedział...

– Wyjątkowo żenujące.

– Powiedział, że się we mnie zakochał, a skoro niedawno się rozwiodłam i najwyraźniej jestem wolna, on bardzo chętnie zajmie miejsce u mojego boku. Niewiarygodne! Chyba się nie spodziewał, że odmówię. Zaprosił prasę, ściągnął Ritę, przytargał na tę okazję nawet jakąś mugolską telewizję. Co za palant!

– Istotnie.

– Och, Sever! To zdecydowanie jedno z moich ulubionych wspomnień z... Z wtedy.

Tuż po wojnie nikt, ale to absolutnie nikt nie miał pewnych informacji o aktualnym stanie romantycznych uczuć Yenlli Honeydell. Pomijając głośny romans/ślub/rozwód, z którego bezczelnie ciągnęła profity, Yen unikała jak ognia jakichkolwiek deklaracji w mediach i starannie (choć wyłącznie metaforycznie) ukrywała Severusa w szafie, dopóki się dało. Starlight twierdził, że piękna i wolna gwiazda znacznie lepiej się sprzeda niż kobieta po przejściach – zwłaszcza skoro rozpoczynała karierę od zera po długiej przerwie. Tak naprawdę wtedy nie wiedział o nich nikt poza członkami Zakonu Feniksa, którzy byli świadkami słynnej i żywiołowej manifestacji uczuć. Naturalnie nie trwało to długo. Chętnych do ręki i serca Yenlli zrobiło się nagle tak wielu, że musiała jakoś rozwiązać ten problem – do czego były Śmierciożerca świetnie się nadawał.

No i był Simon Collins, spiritus movens całego zamieszania. Pierwszy partner Yenlli w sztuce, która z miejsca odniosła olbrzymi sukces. Głównie dlatego, że nie była zbyt mądra, lecz za to całkiem zabawna i romantyczna. Widzowie oszaleli na jej punkcie, co otworzyło Yen drogę do gwiazd.

– Nie wiedziałam, co robić – śmiała się dalej. – Pamiętam tę ciszę w teatrze... Nie chciałabym już nigdy czegoś podobnego przechodzić. Kompletnie spanikowałam, więc przez przypadek powiedziałam prawdę.

I wtedy bomba wybuchła, a afera z romantycznym Śmierciojadem rozpętała się na nowo. Tyle że tym razem oprócz różowych obłoczków zachwytu wylała się na nich fala hejtu.

– Simon Collins – westchnęła Yen z rozmarzeniem. – Ciekawe, co u niego słychać...

Severus chmurzył się coraz bardziej, porzucając bolące przedramię i dla odmiany przyglądając się śladom po oparzeniach. Wprawdzie zareagował błyskawicznie, ale nierozcieńczona ropa czyrakobulwy zdążyła zrobić swoje. Miał nawet wredny pomysł, aby odtąd kazać otwierać wszystkie swoje listy praktykantom, ale tego nie mógł zrobić. Mogliby nie przeżyć szoku po lekturze wyuzdanych wynurzeń Yen.

– Pamiętam tę lawinę listów. To był niekończący się koszmar – pożalił się. – Anonimy, pogróżki, kwas i czyrakobulwa. Długa śmierciożercza kariera nie zapewniła mi tak skoncentrowanego ataku nienawiści.

– Ludzie lubili Simona. Uważali, że do siebie pasujemy.

Snape w udręczeniu przewrócił oczami.

– Wszystko przez tę sztukę – zastrzegła od razu Yen. – Ludzie czasami mają problem z odróżnieniem fikcji od rzeczywistości. Przecież mnie też się dostało. Te pieprzone wyjce... Wybuchały mi nad głową w domu, w teatrze, na ulicy!

– Jak rozumiem, oczekujesz ode mnie współczucia?

– Może troszeczkę. – Uśmiechnęła się zalotnie, zbliżając do niego. – Przykro mi, że znowu cię to dopadło, tym bardziej, że ja otrzymuję raczej sympatyczne listy. Bardzo dużo wsparcia i w ogóle.

– Nic dziwnego, biedna ofiaro przemocy domowej, ubezwłasnowolniona niewolnico profesjonalnego psychopaty, udręczona przez toksyczny związek męczennico złożona na ołtarzu Śmierciojada...

– Dobrze, już wystarczy! – Ponownie wybuchła śmiechem. – Rozumiem aluzję. Postaram się coś na to poradzić.

– Zostaw, bo tylko pogorszysz sprawę. To nie ma wielkiego znaczenia.

I rzeczywiście nie miało. Przynajmniej nie wtedy, gdy Yen leżała obok niego, bezczelnie flirtując, a jej chętne usta były miękkie i kuszące. A do tego, przynajmniej teoretycznie, zakazane, co niewątpliwie zwiększało ich urok.

Niestety, wszystko, co dobre, rychło się kończy, dlatego wkrótce Yenlla zaczęła się wić, kręcić i wyraźnie niecierpliwić, a niedługo potem wreszcie wyplątała się z pościeli.

– Późno się zrobiło – powiedziała, odrzucając do tyłu splątane kruczoczarne włosy.

– Bez przesady. – Snape również w miarę się ogarnął i uniósł do pionu. – Co chcesz robić? Chcesz coś zj...

– Severrr – przerwała mu z irytacją. – Jeżeli znowu zaproponujesz mi jedzenie, to oszaleję, przysięgam! Nie mam z tym żadnych problemów i naprawdę nie musisz mnie pilnować. Jesteś gorszy niż moja mama, babcia i agent razem wzięci!

– Agent? A co on ma do tego?

Wzruszyła ramionami.

– To chyba jasne. Towar przeznaczony do ekspozycji musi być zaopiekowany. – Wyszczerzyła się do niego, a potem naprawdę zaczęła zbierać do wyjścia. – Muszę iść. Mam dzisiaj randkę.

Boom! Tego się zdecydowanie nie spodziewał. Wzięty z zaskoczenia zapomniał o wyćwiczonym chłodzie i na moment odsłonił się całkowicie, gapiąc na nią w oszołomieniu. Na swoje szczęście szybko się opanował i odchrząknął.

– Yenlla, chyba nie myślisz, że uda ci się wcisnąć jeszcze jeden kąt do tego zwariowanego trójkąta? Jeżeli zdołasz tego dokonać, pierwszy zacznę bić brawo.

Długo tkwiła przed nim z niewinną miną, w jednej dłoni trzymając zieloną sukienkę, a w drugiej buty na obcasie. Wreszcie się złamała i zachichotała.

– Och, na Rowenę! Nie wyobrażaj sobie za wiele, mam randkę z mężem. Ponieważ ten koncept wydawał mu się równie obcy, wyjaśniła uprzejmie:

– Nie patrz tak na mnie. Zaczynamy od początku. Powoli i spokojnie... Zobaczymy, dokąd nas to zaprowadzi – paplała. – Dzisiaj idziemy na kolację. Och, nawet sobie nie wyobrażasz, jak bardzo wynudziłam się w domu przez te ostatnie kilka dnia, a my i tak nie możemy nigdzie razem wychodzić, więc... Oj, przecież i tak nic cię to nie obchodzi!

Wcale nie wydawała się zakłopotana faktem, że jednemu członkowi swojego miniaturowego haremu tak swobodnie opowiada o planach dotyczących drugiego. Nawet jak na bezczelność Yen było to nieco zbyt wiele.

– Cóż, życzę szczęścia – powiedział sucho Snape.

– Och, nie będzie mi potrzebne. Poradzę sobie z Remusem, w końcu bardzo go lubię. Mam prawo podejrzewać, że z wzajemnością. W końcu się ze mną ożenił, czyż nie?

– W takich chwilach mi go nawet żal. Zdajesz sobie sprawę, jak jesteś okrutna?

– Nie dramatyzuj, Sever.

Szelma narzuciła na siebie sweterek, a wokół szyi zawiązała twarzową chustę. Nie ten piękny błękitno-czarny szal, który kiedyś od niego dostała, a później w porywie złości potargała na strzępy. Miała bardzo dobry humor – jej oczy błyszczały, a na ustach błąkał się figlarny uśmieszek. Severus był nieskromnie przekonany, że osobiście przyczynił się do poprawy jej nastoju. Tak samo jak nie miał najmniejszych wątpliwości, że słowa „w końcu się ze mną ożenił" były wymierzonym w niego prztyczkiem. Przecież sam mistrz eliksirów nigdy tego nie zrobił...

Yenlla pomachała mu wesoło na pożegnanie i zniknęła, zostawiając go na pastwę niezbyt przyjemnych myśli. Niewątpliwie jego popołudnie, które zaczęło się bardzo obiecująco, nagle skręciło w niewłaściwym kierunku.

„Kolacja! Też coś!", prychnął w myślach nieprzychylnie.

A potem uznał, że skoro i tak nie ma nic ciekawszego do roboty, równie dobrze może wrócić do laboratorium i podręczyć praktykantów.

***

Następnego dnia pani Lupin znów wcześnie stawiła się na przegląd wojsk. Jakim cudem tego dokonała, biorąc pod uwagę jej zwykłe problemy ze wstawaniem, to wiedziała chyba tylko ona. Być może upór i urażona duma budziły ją skuteczniej niż wszystkie budziki świata. Tym razem korytarz przed dużą salą prób był pusty, a ona siedziała tam całkiem sama. Naturalnie od razu dopadły ją złe przeczucia, ale dzielnie tkwiła na miejscu, podejrzewając, że to kolejny test. Dopiero dwie godziny później panie odpowiedzialne za utrzymanie porządku w teatrze zaczęły swoją zmianę i poinformowały ją, że... na ten dzień nie przewidziano żadnych prób, bo Fiona Cavaletti musiała pilnie wyjechać. Wszyscy artyści zostali wysłani na przymusowy urlop, podczas gdy na górze, w pomieszczeniach administracji, trwała biurokratyczna walka o ogień. Od rana pełnomocnicy pani Cavaletti darli koty z pozostałymi udziałowcami Witchway Art House i nie wyglądało na to, żeby konflikt szybko się zakończył.

– Różdżki pójdą w ruch. – Pokiwała głową jedna ze sprzątaczek. – Lepiej, żeby nikogo z nas tu wtedy nie było.

Yen omal nie trafił szlag. Zerwała się z miejsca i wymaszerowała z teatru, tupiąc, prychając i trzaskając, czym tylko się dało. A gdy dotarła do pustego domu, rzuciła się na łóżko i rozpłakała ze złości.

Próbowała, naprawdę próbowała zachowywać się jak grzeczna dziewczynka, ale okazało się to kompletnie pozbawione sensu. Zrozumiała, że w taki sposób nigdy nie uda jej się pokonać (albo przynajmniej ugłaskać) Fiony, bo Fiona nigdy, ale to przenigdy jej nie zaakceptuje (albo przynajmniej nie da jej spokoju). Uznała, że dalsze starania są bezzasadne i kiedy tylko wypłakała całą frustrację, usiadła do biurka i napisała długi list do Starlighta. Oznajmiła, że nie zamierza jeszcze rezygnować z posady w teatrze, ale stanowczo domaga się pośrednika (a najlepiej mediatora) w kontaktach z Fioną, bo sama nie jest w stanie się z nią dogadać. No i absolutnie się nie obrazi, jeżeli Thomas zacznie się subtelnie (aczkolwiek bardziej stanowczo) rozglądać za innymi zleceniami, a w przyszłości stałym angażem. Tak na wszelki wypadek.

Gdy wysłała sowę, ponownie padła na łóżko i spała aż do wieczora.

Ocknęła się dopiero kilka godzin później i bardzo się zdziwiła, gdy zobaczyła w sypialni Remusa. Siedział na skraju łóżka i przyglądał się jej z zatroskaniem.

– Yenka... Dobrze się czujesz?

– Tak. – Uniosła się i poprawiła na poduszkach, a potem ziewnęła szeroko. – Miałam ciężki dzień.

– Jak tam próba?

– Nieaktualna – westchnęła bezradnie, a potem wszystko mu opowiedziała. Komuś musiała się wyżalić.

Lupin w zamyśleniu podrapał się po nosie.

– Hm, jeżeli dobrze pamiętam, kochanie, to i tak nie planowałaś zostać tam na zawsze, więc czym się przejmujesz? Może to znak, że czas poszukać czegoś nowego?

– Tak, też o tym myślałam. – Yen klepała nerwowo poduszki, wyobrażając sobie, że to głowy Fiony i jej świty. – Ale nie chciałam odchodzić w taki sposób. Wykurzona przez jakąś idiotkę! To mój teatr! Wystawiłam w nim Narzeczoną, ściągnęłam tam Musicum Incantatores, mam spory udział w jego sukcesie. Nie pozwolę sobie tego, ot tak, odebrać, po moim trupie!

– Owszem, rozumiem, ale... – zawahał się. – Chcę tylko powiedzieć, że zawsze miałaś bardzo ambitne plany, nie chciałaś przywiązywać się do jednego miejsca. Wspominałaś, że tym razem wolałabyś się skupić na karierze filmowej. Nawet dostałaś rolę w jakimś nowym projekcie, z którego ostatecznie zrezygnowałaś. Dlaczego?

– Miałam tyle innych spraw na głowie... Och, sama nie wiem. Musiałabym wyjechać z Anglii...

– A to źle?

Yenlla zamrugała oczami i spojrzała na niego zszokowanym wzrokiem.

– A ty... Chciałbyś, żebym wyjechała? – zdziwiła się.

– Oczywiście, że nie! O ile byłoby to możliwe, pojechałbym z tobą. A przynajmniej często cię odwiedzał.

– Zrobiłbyś to dla mnie?

– Naturalnie! – Zaśmiał się i przysunął do niej bliżej. Yen nie miała nic przeciwko i chętnie przylgnęła do jego ramienia. – Spójrz na to z tej strony, Yenka. Czasami takie wyjazdy bardzo dobrze robią. Pozwalają spojrzeć na wszystko z innej perspektywy, nabrać dystansu.

– Być może masz rację...

– Wiesz, że nie musisz podejmować decyzji już dzisiaj, prawda?

– Prawda!

– To świetnie, bo mamy co innego do roboty. – Remus pocałował ją w policzek, a potem energicznie wyskoczył z łóżka. – Zbieraj się. Wychodzimy.

– Gdzie?

– Jak to gdzie? Na miasto!

– Znowu?

– A co w tym złego? Mam ładną żonę i lubię się z nią pokazywać. To grzech?

Pani Lupin zdecydowanie spodobał się komplement, bo cała aż pokraśniała.

– Bynajmniej.

Remus uśmiechnął się tajemniczo i podał jej dwa kolorowe świstki.

– Uznałem, że chwilowo masz dość teatru, więc kupiłem bilety do kina.

– Och, tak! – zawołała uradowana Yen, rzucając mu się na szyję.

***

Dni mijały i o ile czas sprzyjał uroczemu małżeńskiemu flirtowi państwa Lupinów, którzy powoli wychodzili z kryzysu, o tyle nie poprawiał sytuacji w teatrze. Wielka awantura wisiała w powietrzu, tylko czekając, aż jednej ze stron wreszcie puszczą nerwy. Fiona rozkazywała Yenlli przybywać na coraz to nowe próby, które nigdy się nie odbywały. Przynajmniej tak donosiła jej Amy, bo sama gwiazda zdecydowanie odmówiła zabawy w kotka i myszkę, i przestała w ogóle pojawiać się w teatrze, dopóki ktoś nie zaprowadzi tam porządku. W odpowiedzi rozwścieczona Cavaletti ogłosiła, że szuka zastępczyni do roli Lei Lovely w Narzeczonej dla Czarnoksiężnika, która miała powrócić na deski teatru pod koniec października. Ustami Thomasa Starlighta Yen natychmiast złożyła oficjalny protest i ogłosiła, że wycofuje swoją sztukę z Witchway Art House, do czego miała pełne prawo, zabezpieczone w pierwotnej umowie. Agencję Starlighta momentalnie zalały oferty odkupienia praw autorskich do sztuki – łącznie z główną aktorką i całą obsadą, ale również gwarancją jeszcze większego budżetu na spektakl. Wtedy uderzyli na alarm pozostali udziałowcy Witchwaya, ponieważ Narzeczona należała do najchętniej oglądanych i najbardziej dochodowych sztuk ostatniego dziesięciolecia. Fiona miała wprawdzie w ręku większość udziałów, lecz nie mogła zupełnie ignorować głosów zarządu. Dlatego przerzuciła całą odpowiedzialność na panią Lupin, po raz kolejny wypominając, że nie bywa ona w teatrze i nie stawia się na kontrolne przesłuchania oraz próby, mimo usilnych próśb otwartej na dialog, cierpliwej i pokojowo nastawionej szefowej, czyli jej, Fiony Cavaletti. Na te słowa Yen ostatecznie straciła nad sobą panowanie i kazała Fionie „łaskawie pocałować się w dupę".

W konsekwencji całego tego bałaganu teatr pozostawał zamknięty, dwie gwiazdy były na siebie śmiertelnie obrażone, zarząd stracił mnóstwo pieniędzy, a Starlightowi przybyło kilka siwych włosów, dlatego niezwłocznie wziął urlop na żądanie i udał się na kurację odmładzającą do czarodziejskiego SPA.

Tymczasem niepostrzeżenie nadeszła kolejna pełnia księżyca, a wraz z nią sowa od Severusa. Ostrożność ostrożnością, ale trudno było się odzwyczaić od złośliwych liścików...

Gdy już wypuścisz zwierzaka na noc, zajrzyj do mnie. Mam propozycję, napisał enigmatycznie.

W swoim gabinecie Remus faktycznie, jak co miesiąc, szykował się powoli do wyjścia, więc istniało duże prawdopodobieństwo, że Yen tej nocy wyślizgnie się z domu. Mimo to list wydał jej się cokolwiek bezczelny. Postanowiła sprowadzić Nietoperza na ziemię.

Nie jestem pewna, czy podoba mi się ten ton.

Przyjdź, przedyskutujemy to na miejscu.

Ha, ha, ha. Ten ślizgoński spryt!

Tradycyjnie nie musiała długo czekać na odpowiedź. Snape był wyraźnie w swoim żywiole. Nie zdążyła nawet zniszczyć poprzednich światków pergaminu, kiedy otrzymała następny.

Więc? O której będziesz?

Powiedz magiczne słowo.

Nastąpiła dłuższa chwila zawahania, zanim sowa do niej wróciła.

Accio.

Oj, chyba nie podziałało, odpisała złośliwie. Musisz się bardziej postarać.

Yenlla...

Zaśmiała się i nabazgrała kolejną wiadomość, w której ponownie nie udzieliła odpowiedzi na zasadnicze pytanie. Oczami wyobraźni już widziała, jak Nietoperz się irytuje:

Mam wrażenie, że już kiedyś wykorzystaliśmy ten niezwykle wręcz odkrywczy żart słowno-sytuacyjny, a ty? W końcu liczba sarkastycznych ripost nie jest nieskończona, prawda?

Przestań odbiegać od tematu. Nie jestem cierpliwym człowiekiem.

Wiesz, co masz zrobić.

Aportować się i zapytać cię osobiście? Bardzo chętnie.

Jasne. Przy okazji poprosisz o zgodę Remusa. Z pewnością okaże zrozumienie.

Zapadła cisza. A potem sfrunął jej na głowę wyjątkowo wymięty liścik. Severus dociskał pióro tak mocno, że niemal podziurawił pergamin:

Miłościwa Yenllo Peskydell, czy uczynisz mi ten zaszczyt i raczysz odwiedzić me skromne progi?

I?

Proszę.

A zatem uczynię i raczę.

***

– Coś długo ci zeszło – powitał ją marudnie mistrz eliksirów, kiedy wreszcie aportowała się na środku jego salonu.

– Nie jestem na każde twoje skinienie, nie myśl sobie, cholerny Nietoperzu!

– Wielka szkoda.

– Mam swoje życie!

– To absolutnie irrelewantna informacja, którą zamierzam zignorować. A teraz rusz się, nie mamy czasu.

– Słucham? A niby gdzie ci się nagle śpieszy?

Gdy mu się lepiej przyjrzała, zauważyła, że rzeczywiście wygląda, jakby gdzieś się wybierał – był praktycznie gotowy do drogi.

– O co chodzi, Sever? Wychodzisz gdzieś?

– Poprawka: my wychodzimy.

– Słucham?! Jak to?

– Stały zestaw pytań, co? – mruknął kpiąco pod nosem.

Odwrócił się na moment i sięgnął po coś do stolika. Gdy się wyprostował, miał już w dłoni parujący kubek z eliksirem, który właśnie jej podawał.

– Przestań marnować mój cenny czas i po prostu wypij to z łaski swojej, dobrze? – rzucił, wciskając jej naczynie w dłonie.

– Co...?

– Dobrze wiesz, co to jest, słońce dni moich – przerwał jej z irytacją. – W końcu zdawałaś owutemy, prawda?

Yenlla kiwnęła głową, bo faktycznie od razu odgadła, co jej podał. Obrzydliwej cieczy kolorem i konsystencją przypominającej błoto zwyczajnie nie dało się pomylić z niczym innym. Nie wiedziała tylko, dlaczego Snape miałby ją dręczyć akurat TYM specyfikiem.

– Nie rozumiem...

– Mam rozpisać instrukcję w punktach?

– Och, Sever!

Wciąż ściskała kubek w rękach, jakby to była bomba, i patrzyła na niego, przygryzając wargę w niezdecydowaniu. Jak zaznaczył we wcześniejszym liście, nigdy nie miał w zapasie wiele cierpliwości i teraz stracił resztki.

– Skróćmy ten cyrk do niezbędnego minimum – syknął. – Ufasz mi?

– Oczywiście, że nie!

Przewrócił oczami.

– Więc nie pij.

Psychologia odwrócona tradycyjnie zadziałała bezbłędnie. Yen uśmiechnęła się łobuzersko, mrugnęła do niego i wychyliła eliksir do dna. Na efekty nie trzeba było długo czekać – niemal natychmiast zgięła się wpół i wyglądała, jakby lada moment miała zwymiotować.

Potem było tylko ciekawiej...

Wcześniej Yenlla zaledwie dwa razy w życiu próbowała eliksiru wielosokowego, lecz nigdy nie zapomniała tego paskudnego smaku (choć i tak wytwór Snape'a był nieco lepszy od poprzednich, słodszy i subtelnie pachnący pomarańczami) i obrzydliwych sensacji w trakcie przemiany. Tym razem nie było lepiej. Miała wrażenie, że całe jej ciało przemieniło się w ciasto, które wylało się z formy w rozpaczliwej próbie uformowania się na nowo. Obserwowała, jak podłoga nieoczekiwanie od niej ucieka, a nogi wydłużają się interesująco. Jednocześnie poczuła się nieco cięższa i jakby mniej... elastyczna. No i zdecydowanie bardziej płaska w najbardziej strategicznym rejonie. Gdy wreszcie przestało ją mdlić, wyprostowała się i poszukała zwierciadła, aby się przejrzeć. Ponieważ odkąd odeszła, w stan posiadania mistrza eliksirów nie wliczały się tak ekscentryczne przedmioty, musiała zadowolić się ciemną okienną szybą.

– Ojej! – pisnęła na swój widok.

Wyglądała zupełnie, ale to zupełnie inaczej. Miała krótkie jasnobrązowe włosy i ciemną karnację o przyjemnym, oliwkowym odcieniu. Nadal była całkiem ładna, choć bardziej w typie dziewczyny z sąsiedztwa niż wielkiej piękności, i znacznie wyższa niż normalnie. W pełni przekonała się o tym, gdy Severus stanął obok niej, a ona mogła swobodnie spojrzeć mu prosto w oczy, stykając się z nim niemal nos w nos.

– Kim jestem? – chciała wiedzieć.

Chyba nie miało to dla niego większego znaczenia, bo obojętnie wzruszył ramionami.

– Jakąś przypadkową mugolką. Postarałem się, aby nie była w najmniejszym stopniu do ciebie podobna. Tak na wszelki wypadek.

– Aha. Czyli rozumiem, że tak przedstawia się twój ideał?

– Nie bądź śmieszna.

Yenlla zachichotała na widok jego oburzonej miny. Postanowiła jeszcze kiedyś wrócić do tej rozmowy.

– W każdym razie nadal nie powiedziałeś mi najważniejszego – przypomniała sobie. – Dlaczego, Sever?

– Przecież chciałaś częściej wychodzić, prawda?

Wybałuszyła na niego oczy.

– Co? Nie możesz mówić poważnie!

– Dlaczego?

– Sever... Ty... Ja... – jąkała się, nie znajdując słów na opisanie tej sytuacji i własnego zdumienia. – Gdzie właściwie idziemy?

Snape był już jednak zbyt zirytowany, aby normalnie odpowiedzieć.

– Zobaczysz – warknął. – Gotowa?

Wyciągnął do niej rękę, a Yen nie wahała się ani przez moment. Pozwoliła, aby teleportował się z nią, gdzie tylko miał ochotę.

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro