Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

16: Y.

Rozdziałów będzie mniej więcej 30, więc jesteśmy gdzieś w połowie...


There's no business like show business
Like no business I know
Everything about it is appealing
Everything the traffic will allow
Nowhere could you get that happy feeling
When you are stealing that extra bow
There's no people like show people
They smile when they're low
(ANNIE GET YOUR GUN:
There's No Business Like Show Business)

Po wielkiej imprezie w siedzibie Fundacji Pełni Księżyca państwo Lupin spędzili całkiem miły, spokojny i pozbawiony niespodzianek weekend wyłącznie we własnym towarzystwie. Yen do cna wykorzystała wyrzuty sumienia, które dręczyły Remusa, wymuszając na nim spacery, zakupy oraz drobne przysługi. Nie robiła tego tylko dla siebie, o nie. Wiedziała, że jak długo sam czuje się winny, tak długo przestaje być irytująco czujny i nadmiernie zainteresowany nią i Severusem.

Niestety, te misterne podchody nie do końca przypadły do gustu samemu mistrzowi eliksirów, który z konieczności został bezdusznie odstawiony na boczny tor. Dawał temu wyraz w uszczypliwych liścikach, jednak Yen trzymała fason i odpowiadała na nie słodko i niewinnie, ale stanowczo: nie teraz, nie mogę, nie, nein, nope, nada, może później. Tym samym tylko zwiększała jego apetyt i chociaż wyjątkowo nie robiła tego świadomie, nie mogłaby lepiej rozegrać tej partii, nawet gdyby to wszystko sobie zaplanowała. Snape traktował każdą odmowę jak wzywanie.

A Yen w tym czasie jakoś radziła sobie bez jego towarzystwa... W porządku, może nie całkiem dobrze, lecz była twarda. W międzyczasie zdążyła odkryć, że jej akcje rosną z każdym NIE i teraz nie zamierzała rezygnować z umiejętnego sterowania syndromem odstawienia. Poza tym naprawdę potrzebowała nieco czasu dla Remusa. Zwłaszcza gdy okazało się, że nie może go upchnąć u Blacka, bo kłopotliwy najlepszy przyjaciel Lupina nie odzywał się od imprezy – zapewne zajęty własnymi kłopotami.

W każdym razie, gdy Yenlla zasypiała w niedzielę wieczorem w ramionach Remusa, nie miała pojęcia, że z samego rana czeka ją widowiskowa katastrofa. Poza kolejnym homoerotycznym snem, ma się rozumieć. Z tymi rozprawiła się szybko i skutecznie, ordynując sobie odpowiednie pigułki.

***

Pani Lupin ocknęła się gwałtownie, czując, że ktoś nią szarpie. Zdecydowanie musiał to robić od dłuższego czasu, jednak nie tak łatwo było wyrwać ją z krainy snów. Wreszcie otworzyła oczy i zobaczyła nad sobą bladą jak ściana Kitty.

Krzyknęła.

– Yenka, uspokój się, do cholery!

Kitty była absolutnie ostatnią osobą, którą Yen spodziewałaby się znaleźć w swoim łóżku (mimo że liczba bywających tam gości znacznie się ostatnio zwiększyła, dokładnie o sto procent), dlatego nadal nie mogła się otrząsnąć z szoku.

– Kto? Co? – mamrotała nieprzytomnie.

– Wstawaj, wstawaj! Szybko!

Yenlla wciąż nie sprawiała wrażenia całkowicie obudzonej. Nigdy nie była typem rannego ptaszka i rano z reguły długo dochodziła do siebie. Kitty dobrze to znała z czasów, gdy mieszkały razem w dormitorium.

– Mam cię oblać wodą? – zagroziła.

Podziałało. Dawno, dawno temu w Hogwarcie Kitty robiła to nie raz, aby postawić koleżanki na nogi po całonocnej balandze.

– No już dobrze, dobrze. – Poddała się Yen, mrugając oczami i ziewając. – Co ty tu robisz? O co tyle hałasu?

– Wstawaj, musisz coś zobaczyć. Natychmiast! Wiesz, jaki dzisiaj dzień? – zapytała z zaskoczenia.

– Drugi października. To ważne?

– A Y.? Mówi ci to coś?

– Moje perfumy? Pierwszego miała wystartować kampania reklamowa. Co z nimi?

Kitty miała na tyle zaniepokojoną minę, że zdołała wreszcie zwrócić na siebie uwagę przyjaciółki.

– Co jest?! Powiedz mi! – domagała się Yen.

– Myślę, że... – zawahała się. – To nie będzie uczciwa reklama. – Zobacz!

Sięgnęła do torby i rzuciła na łóżko stos kolorowych gazet – świeżutkich magazynów i dzienników, spośród których najbardziej wyróżniały się okładki „Czarownicy" i „Proroka Codziennego". Ze wszystkich patrzyła na nią jej własna twarz oraz... czarne oczy Severusa.

– Co...? – zaczęła i zaraz umilkła. Zbladła, więc teraz jej cera nie różniła się odcieniem od prześcieradła. – Co to ma znaczyć?!

Kitty usiadła obok i wpatrywała się w nią badawczo.

– Piszą o twoich perfumach. WSZYSCY. Podają, że Snape opracował tę recepturę specjalnie dla ciebie. I że to on wymógł nazwę na producencie... na twoją cześć. W „Czarownicy" jest wywiad z facetem od produkcji. Patrz!

Podsunęła jej magazyn i zaczęła przewracać kartki. Gdy dotarła do środka, Yen w mig zrozumiała, że jest tematem numeru. Czując pierwsze uderzenia nadchodzącej migreny, przeczytała wstęp:

Zapach miłości

Czy prawdziwa miłość może zostać pogrzebana w niepamięci? Czy da się o niej zapomnieć i ruszyć dalej, jak gdyby nigdy nic? Yenlla Honeydell i Severus Snape to jedna z najbardziej osobliwych par rodzimego show-biznesu, która w przeszłości często gościła na łamach naszego magazynu. Ona – piękna, utalentowana, niezwykle wrażliwa artystka. On – człowiek o wielu twarzach. Mistrz eliksirów, dawny profesor w Hogwarcie, szpieg, uznany naukowiec. Mężczyzna wciąż skrywający niezliczone tajemnice. Rozstawali się i schodzili więcej razy, niż jesteśmy w stanie zliczyć. I kiedy wreszcie mogłoby się wydawać, że najgorętszy romans ostatnich lat wreszcie się zakończył, tryumfalnie powracają z kolejnymi zagadkami.

– O, Roweno! – krzyknęła histerycznie Yen, padając z powrotem na łóżko i chowając głowę pod poduszkę. – O, słodka Roweno i Yenllo, patronko! Co za koszmarny stek bzdur!

– Napisali, że to sam właściciel koncernu podał tę informację o Severusie do publicznej wiadomości. Perfumy znikają z półek, jakby ktoś rzucił na nie Evanesco. Już teraz nie można ich nigdzie kupić. Yenka... – Trąciła ją ramieniem, lekko zaniepokojona przedłużającą się ciszą. – Powiedz mi, czy... Czy to prawda?

Zamiast odpowiedzi usłyszała przeciągły jęk.

– Yenka, musimy coś zrobić! Czy to prawda? Czy Sever zrobił perfumy?

– Taaak – wymamrotała w poduszki.

– Yenlla, na litość boską! – Kitty zerwała z niej pościel i zrzuciła wszystko na podłogę. – Co za pieprzony bałagan! Wstawaj i zrób coś z tym. W tej chwili! Nie będę nawet pytać, jakim cudem zostałaś twarzą perfum, które przygotował TWÓJ BYŁY MĄŻ. Co ty miałaś w głowie?! Ale chcę wiedzieć jedno: czy ten facet miał prawo ujawnić te fakty?

– Nie – wymamrotała pognębiona Yen, ledwo otwierając usta.

– Więc na co jeszcze czekamy? Musimy jechać do prawnika! Do twojego agenta! Yenlla, rusz się, do ciężkiej cholery! Remus... On na pewno już to widział. To jakiś pieprzony cyrk, Yenka! Wzięłam w pracy urlop i zjawiłam się najszybciej, jak mogłam. Chciałam ci wysłać sowę, ale wiedziałam, że to za mało, żeby wyciągnąć cię z łóżka. Trzeba to natychmiast powstrzymać i wszystko zdementować. WSTAWAJ!

Kitty szarpała nią tak długo i krzyczała tak głośno, aż w końcu udało jej się zmusić przyjaciółkę do działania. W oczach Yen pojawił się złowrogi błysk. Zerwała się z łóżka i raczyła pospiesznie ubrać. Zaraz potem wypadła z sypialni, a Kitty za nią.

– Jedziemy? Najpierw do prawnika? – ponaglała ją.

Tymczasem Yen, zamiast zbiec po schodach do wyjścia, wpadła do pistacjowego saloniku.

– Nie. Najpierw muszę wysłać list – zakomunikowała.

– Do kogo, na bogów?!

Yenlla już dopadła sekretarzyka i wyciągnęła stamtąd pióro i pergamin.

– Yenka, nie ma na to czasu! – Kitty wbiegła do pokoju zaraz za nią. – Do kogo chcesz pisać? Chyba nie do... Z Remusem musisz porozmawiać osobiście, żaden list tego nie zastąpi. Potem mu wszystko wytłumaczysz.

– Nie chodzi o Remusa.

– Więc do kogo piszesz?

– Snape musi wiedzieć.

Kitty na moment zaniemówiła. Jeżeli w podobnej sytuacji Yen najpierw myślała o nim, to... To chyba naprawdę nie było już nadziei.

– Pewnie już wie. On zawsze wszystko wie.

– Nie – upierała się Yenlla, klnąc i rozlewając wokół atrament. – Gdyby wiedział, to... – urwała, zdając sobie sprawę, że omal nie powiedziała zbyt wiele.

– To co? – podchwyciła Kitty. – Skąd wiesz, co Severus by zrobił?

Yen odwróciła się i w panice zaczęła przerzucać poniewierające się na biurku papiery, aby uniknąć odpowiedzi. Próbowała powstrzymać potop atramentu i narobiła przy tym jeszcze większego bałaganu. Niestety, Kitty nie dała się spławić.

– Bo utrzymujecie kontakt, prawda? – drążyła uparcie. – Przez cały czas utrzymujecie kontakt. Yen, czyś ty oszalała?!

Zdenerwowanej Yenlli tak bardzo drżały dłonie, że przez nieostrożność zrzuciła na podłogę stos papierów. Kitty schyliła się i odruchowo zaczęła je zbierać. Jej wzrok od razu padł na kilka wykaligrafowanych czarnym atramentem linijek.

– „Tylu kochało cię dziewczyno o ustach jagodowych" – przeczytała. – Co to ma być, do cholery?!

– Nic! – wrzasnęła Yen, wyrywając jej świstek i zamykając go bezpiecznie w szufladzie. – To nic.

– Nic?! Dla mnie zdecydowanie wygląda jak coś, Yenlla. Znam to pismo, to chyba najbardziej charakterystyczne pismo na świecie. Wygląda, jakby ktoś obraził się na abecadło i w zemście postanowił ponabijać litery na sztylety. Są takie ostre i szpiczaste.

– Daj mi spokój!

– Ani mi się śni! Co ty wyprawiasz, dziewczyno?! Wymieniacie liściki? Jak nastolatki w Hogwarcie? Tylko liściki czy może coś więcej?

Wprawdzie od dawna podejrzewała, że coś ich łączy, ale nie myślała, iż sprawy zaszły tak daleko, a Yen naprawdę mogła zrobić to, o czym Kitty właśnie pomyślała.

– Yenka, czy ty...

– Oczywiście, że nie. Zresztą, czy to jest teraz nasz główny problem? Thomas Starlight musi to odkręcić – rzuciła dziarsko, jakby wstąpiła w nią nowa energia. – W końcu sam mnie w to wpakował. Idziemy!

***

Poranek Severusa Snape'a nie był lepszy od Yen, a może nawet gorszy, bo on nie mógł sobie pozwolić na sen do południa – szedł do pracy. Dlatego o całym zamieszaniu dowiedział się już przy porannej kawie, gdy otrzymał swój egzemplarz „Proroka Codziennego". Przeczytał artykuł, uniósł wysoko brwi, a potem starannie złożył gazetę. Wizja kolejnych krzywych uśmieszków i uwag za plecami wprawdzie niezbyt przypadła mu do gustu, ale cóż... Z czasem dało się przywyknąć. Przecież jakoś sobie z tym radził, gdy przez prawie dwadzieścia lat był najbardziej znienawidzonym nauczycielem w historii Hogwartu. Mruknął coś od nosem, pomyślał, że... Właściwie nie ułożyło się to najgorzej. I tak musiało wyjść na jaw prędzej czy później.

Przynajmniej tak było do czasu, aż nie otrzymał listu od Yen i nagle wszystko się zmieniło. Pani Lupin histeryzowała w sprawie reklamy, obwiniała go o nieczyste intencje i domagała się, aby pomógł jej zatrzymać kampanię.

Ty mnie w to wciągnąłeś! Wszystko zaplanowałeś! Zrobiłeś to specjalnie, oskarżała go. Jak mogłeś?! Musisz coś z tym zrobić!

Wypił ostatni łyk zimnej kawy, narzucił na siebie szatę i wyszedł z mieszkania, aby jak zwykle przespacerować się do Świętego Munga. Miał zamiar uważnie pooglądać sobie te nieszczęsne reklamy Y. oraz okładki innych magazynów, żeby przygotować się na to, co go czekało. Niestety, nie zaszedł daleko. Pierwszym, co zobaczył po wyjściu na ulicę, była czająca się po drugiej stronie Marisol.

Niech to szlag! Więc w końcu go znalazła. Nic dziwnego, skoro należała do tego samego upartego gatunku, co Yenlla, na której tak bardzo się wzorowała. Dopadła go prędzej, niż zdążył zareagować. Przeleciała przez ulicę jak na skrzydłach. Z rozwianym włosem i oczami ciskającymi błyskawice wyglądała jak wcielenie latynoskiej Furii.

– Wiedziałam! Domyślałam się od dawna! – krzyczała już z daleka. Wykrzywiła kpiąco krwiście czerwone usta i zamachała mu przed oczami okładką „Proroka". – Wiedziałam! Ale byłam głupia, powinnam was od razu przejrzeć. Kochasz ją! Kochasz tę pieprzoną idiotkę, żonę innego faceta. Czy to nie żałosne? – Zaśmiała mu się w twarz.

Wrzeszczała na środku ulicy, śmiała się i gestykulowała nerwowo. Zachowywała się jak wariatka. Severus rozejrzał się kontrolnie na boki, po czym chwycił ją za rękę i wciągnął do bramy.

– Uspokój się! – warknął.

– Naprawdę mi cię żal – ciągnęła fałszywie zatroskanym tonem, który wprost ociekał sarkazmem. – Biedny, nieszczęśliwy facet usychający z miłości do kobiety, której nie może mieć. Czy nie widzisz, jak bardzo jesteś śmieszny? Ona prowadzi was obu na pasku jak tresowane pufki!

– Dość!

Snape pchnął ją na kamienną ścianę z taką siłą, że musiała zamilknąć. Impet uderzenia zwyczajnie wycisnął całe powietrze z jej płuc. Spojrzała na niego z zaskoczeniem, ale mimo wszystko nie zamierzała przestać.

– Nie rozumiem, co w niej widzisz. Co wszyscy w niej widzą! To głupia, pusta, zarozumiała...

Drzwi za ich plecami otworzyły się nagle i wyszedł przez nie idealnie zwyczajny i nieinteresujący mugol, który wyprowadzał psa na poranny spacer. Mistrz eliksirów wykazał się typowy dla siebie refleksem. Odwrócił się jak gdyby nigdy nic, jakby w ogóle nie był częścią tej rozdzierającej sceny i nie miał bladego pojęcia, kim jest rozhisteryzowana kobieta, którą przyciskał do muru jeszcze chwilę temu. Sąsiad zmierzył Marisol obojętnym spojrzeniem i ruszył w swoją stronę, a ona natychmiast popędziła za Severusem.

– Nie, stój! – Dogoniła go, złapała za ramię i stanowczo przytrzymała. Gdzieś zgubiła drwiący ton oraz wojowniczą postawę. – Dlaczego się do mnie nie odezwałeś? Porozmawiaj ze mną, proszę. Chcę zrozumieć...

Mistrz eliksirów odwrócił się i zmierzył ją lodowatym spojrzeniem. Dłuższą chwilę zatrzymał wzrok na jej dłoniach, które kurczowo zaciskały się na jego szacie. Marisol poczuła się jak kompletna kretynka, jej ręce same opadły.

– Wszyscy chcą tylko jej – rozkleiła się na dobre. Trudno było ocenić, czy w jej głosie dominuje wściekłość, czy raczej irytująca płaczliwość, bo jej nastroje zmieniały się jak w kalejdoskopie. – Yen, Yen, YEN! Mam jej dosyć! Rzygam już tym! Widziałam, jak na nią patrzysz. Teraz wiem już wszystko. Od początku tylko o to chodziło. O nią! Prawda?

– A czy choć przez moment łudziłaś się, że jest inaczej? – odezwał się wreszcie Severus, zadając jej ostateczny cios. – Kto zadowoliłby się kopią, skoro może mieć oryginał?

– Kochasz ją! – zawołała Marisol w kolejnym ataku szału. – Żonę innego, która cię zostawiła, która cię nie chciała! – Nieumiejętnie próbowała go sprowokować, nie znając faktów. – Czy jej mąż już wie? Niewątpliwie będzie przeszczęśliwy, gdy sięgnie dziś po gazetę. A to jeszcze nie koniec. Ja też swoje wiem. Obserwowałam was. Na pewno znajdzie się ktoś zainteresowany moją historią. Nawet jeżeli ta dziwka zatuszuje sprawę z reklamą, z tego się nie wykręci. POWIEM WSZYSTKO WSZYSTKIM!

Marisol znowu krzyczała, groziła, dostała ataku wściekłości. Wyrzucała z siebie cały ból, upokorzenie i frustrację, które narastały w niej od tygodni. Czuła się wykorzystana, zraniona... I wreszcie znalazła idealne narzędzie zemsty. Pojęła, jak może uderzyć w Yenllę. Zachwycona swoim odkryciem w ogóle nie zauważyła, jak zmienia się twarz Snape'a. Nie znała go na tyle, aby rozpoznać niebezpieczeństwo. Nadal wydawał jej się chłodny i nieporuszony. Nie zauważyła ani tego, jak zaciska szczęki, ani groźnego błysku w jego oczach.

– Zniszczę was. Zobaczymy, kto się będzie śmiał ostatni.

– To puste groźby.

– Ach, tak? Nawet nie wiesz, do czego jestem zdolna! Nie zawaham się. Nie wiem, co to skrupuły i niczego się nie boję. Tylko spróbuj mnie powstrzymać!

– Wedle życzenia – odpowiedział ze spokojem mistrzem eliksirów.

Teraz to on chwycił ją stanowczo, czego się w ogóle nie spodziewała, i od razu się z nią teleportował. Nie zdążyła nawet pisnąć.

Po chwili spełniło się jedno z największych skrytych marzeń Marisol Serrano: zobaczyła wnętrze apartamentu Snape'a i wielce się rozczarowała. Mieszkanie miało wprawdzie klimat, lecz było maleńkie i zagracone, choć sterylnie czyste. A podobno jeszcze podczas wojny w dość wątpliwy moralnie sposób zgromadził znaczny majątek... Widać były to tylko głupie plotki.

Marisol nie zdążyła się jednak dobrze rozejrzeć. Severus znowu pchnął ją brutalnie, przycisnął do ściany i unieruchomił. Gdy zawisł nad nią jak mroczne widomo, mogła wreszcie poczuć się jak Yenlla tyle razy wcześniej. Wprawdzie była od niej nieco wyższa i Severus nie mógł nad nią tak demonstracyjnie górować, lecz ogólny efekt nadal był przerażający. Snape ściskał ją za nadgarstki i mroził lodowatym spojrzeniem oczu czarnych jak tunele do piekła. Po raz pierwszy się zawahała.

– Wydaje ci się, że możesz mi grozić, kobieto? – powiedział głosem, który z nieznanych przyczyn zmroził krew w jej żyłach. – Nikt nie raczył cię poinformować, kim byłem w przeszłości?

– Szpiegiem – odpowiedziała ciszej i niepewnej, niż zamierzała.

– Błąd.

– Byłeś szpiegiem. Podczas wojny. Dostałeś medal.

– Nie, byłem Śmierciożercą.

– W słusznej sprawie.

– Kolejny błąd. Pomyliłaś skutek z przyczyną. Najpierw byłem Śmierciożercą, a dopiero później zmieniłem strony, gdy stało się jasne, że Voldemort to zła inwestycja. A teraz ty mi powiedz, co to zmienia – polecił profesorskim tonem.

Marisol zadrżała. Znała jego historię z opowieści, bo każdy o tym słyszał: wojna, Zakon, Order Merlina. Jednak sposób, w jaki sam o tym mówił, kompletnie zmieniał postać rzeczy.

– Ty... Chcesz powiedzieć, że...

– Powinnaś rozważniej dobierać sobie przeciwników, dziewczyno. Nie masz pojęcia, co zwykłem w lepszych czasach robić dla przyjemności... – straszył ją umiejętnie jedwabistym głosem. W końcu w tym był najlepszy.

Panna Serrano wreszcie poczuła strach, to było jasne jak słońce, a jednak upór i przekorny duch szybko odniosły w niej zwycięstwo nad lękiem. Spojrzała na niego wyzywająco.

– I co mi zrobisz? Chcesz mnie torturować? Proszę bardzo! Nie możesz mnie zmusić do milczenia.

Przytrzymał jej twarz i zmusił, aby na niego spojrzała. Prosto w oczy i bardzo głęboko. Miała wrażenie, że czarne źrenice wypełniają cały jej świat. Otwierały się jak wielka czarna otchłań, a ona wpadała w nią coraz głębiej i głębiej, i głębiej. Leciała przez czas i przestrzeń, a w jej głowę pojawiały się fragmenty wspomnień, których bynajmniej nie miała ochoty w tej chwili przywoływać. Rzeczy, o których nigdy nikomu nie mówiła, do których nikomu się nie przyznała. Wszystkie wypływały teraz na wierzch niezależnie od jej woli.

– Przespałaś się z reżyserem, a on mimo wszystko wybrał Yen – mówił Snape, jakby widział dokładnie to, co ona. Jakby znajdował się w jej głowie. – Przespałaś się z choreografem, ale on również wolał Yen. Chyba kiepsko ci idzie, dziewczyno. A może zwyczajnie brak ci umiejętności? Na mnie również nie wywarłaś specjalnego wrażenia... A tak, próbowałaś tego samego z dyrektorem teatru, lecz nie był zainteresowany. Pech.

Marisol usiłowała walczyć, ale nie miała pojęcia, jak się od niego uwolnić. Snape przeczesywał jej umysł z taką łatwością, jak inni ludzi przerzucają karty książek.

– Kiepskie dzieciństwo, biedny dom, zapracowana matka. – Dalej się nad nią znęcał. – Brak ojca. Niektórzy mogliby powiedzieć, że to wiele wyjaśnia. Beauxbatons, ha! To wyjaśnia jeszcze więcej. Żałosna edukacja. Nic dziwnego, że skończyłaś w tej nędznej tancbudzie, co innego mogłabyś robić? Przyznam, że nie sądziłem, że można wylecieć z Beauxbatons. Może gdyby dyrektorem nie była kobieta, miałabyś jakieś szanse...

Dręczona aktoreczka dyszała ciężko. Im bardziej starała się zablokować kolejne wspomnienia, tym łatwiej wypływały na powierzchnię niczym wielkie mydlane bańki. Jedno z nich szczególnie starała się zatrzymać dla siebie, a potem ku swojemu przerażeniu zobaczyła, jak unosi się wysoko i szybuje w głąb czarnej otchłani.

Usłyszała, że Severus wstrzymuje oddech. Gdy odezwał się ponownie, jego głos diametralnie się zmienił.

– Próbowałaś ją otruć. Przynajmniej trzy razy. Nie chciała nic od ciebie przyjąć, przejrzała cię.

Przerwał połączenie i odepchnął ją od siebie. Marisol padła na ziemię, nerwowo łapiąc powietrze wielkimi haustami. Kręciło jej się w głowie, ledwo zdołała powstrzymać mdłości. Prawdopodobnie pierwszy raz w życiu zademonstrowano jej legilimencję w działaniu. Czuła, jakby mistrz eliksirów przewiercił się na wylot przez jej głowę, wyjął z niej najskrytsze myśli i wspomnienia, potrząsnął nimi, po czym wrzucił z powrotem do środka w losowej kolejności. Panna Serrano, jeszcze niedawno taka dumna i wojownicza, wydawała się teraz wymięta i pokonana. Przeżuta przez znacznie silniejszego przeciwnika.

Severus pochylił się nad nią i szarpnięciem poderwał spuszczoną głowę do góry.

– Szantaż, zastraszenie, trucizna. Nie podoba mi się żadna z tych rzeczy. Uprzejmie proszę, abyś z tym skończyła, zanim stanie ci się krzywda.

Marisol milczała.

– Może nie wyraziłem się dostatecznie jasno. Nie chwaląc się, posiadam kilka przydatnych umiejętności. Legilimencja to zaledwie jedna z nich. Nie mam wprawdzie wysokiego mniemania o poziomie edukacji w Beauxbatons, lecz zaryzykuję stwierdzenie, że słyszałaś o Obliviate. Mam rację?

Nie odpowiedziała, ale po przelotnym błysku paniki w jej oczach poznał, że dobrze go zrozumiała. Snape zostawił ją skuloną i przerażoną na podłodze, a sam rozsiadł się wygodnie w fotelu. Oparł głowę na dłoni i spojrzał na nią kpiąco.

– Pamięć jest zapewne ważna w tym zawodzie – rzucił filozoficznie. – Tyle idiotycznych piosenek, tyle linijek tekstu do zapamiętania... Szkoda, że jednocześnie tak krucha. Chyba nie chciałabyś jej nagle stracić, prawda?

Aktorka postanowiła w końcu dołączyć do konwersacji. Pokornie pokręciła głową. Została złamana.

– Nie.

– A zatem życzyłbym sobie, abyśmy się dobrze zrozumieli. Od tej pory zostawisz Yenllę w spokoju. Zaprzestaniesz wszelkich podejrzanych... eksperymentów. Nie chcę nawet wiedzieć, co znajduje się w szkatułce na biżuterię w twojej toaletce. – Odwołał się do obrazu, który najczęściej pojawiał się w jej myślach. – Ale zapewniam, że jeżeli złamiesz umowę, sam cię tym nakarmię. Wystarczy drobiazg. Nagła choroba, podejrzane objawy, niespodziewane zasłabnięcie. Cokolwiek. Jeżeli coś się jej stanie, znajdę cię i wyczyszczę ci pamięć kompletnie. Cofnę cię do czasu, zanim nauczyłaś się chodzić. Zapomnisz, jak składać słowa w pełne zdania i jak korzystać z toalety. Rozumiemy się?

Wahała się zaledwie moment, gdy resztki tkwiącego w niej buntu walczyły o posłuch, lecz ostatecznie się poddała. Ponownie skinęła głową.

– Nie słyszałem.

– Tak – mruknęła.

– Znakomicie. Nie pozwól, żebym cię dłużej zatrzymywał. Na pewno masz dziś jeszcze wielu reżyserów do obsłużenia. Jak nazywała się ta nowa sztuka, o której tak intensywnie myślałaś? Zupełnie wyszło mi z głowy.

Nie odpowiedziała. Zagryzła wargi i zachowując tę resztkę dumy, która jeszcze w niej pozostała, pozbierała się z podłogi i czym prędzej opuściła mieszkanie mistrza eliksirów.

***

Thomas Starlight drżał ze złości. Ani na moment nie zaprzestawał obłędnego marszu w tę i z powrotem po swoim gabinecie, którego ściany zdobiły niezliczone filmowe fotosy, platynowe płyty i dyplomy reprezentowanych przez niego gwiazd. Yenlli poświęcono naturalnie osobny ołtarzyk na honorowym miejscu za biurkiem. Zdenerwowany agent w tym samym czasie przyjmował sowią pocztę, odpisywał na listy, podczytywał oszczercze artykuły na temat Yen i Severusa oraz odbierał kolejne telefony, czasem z aparatu stacjonarnego, czasem komórkowego, a chwilami gadał symultanicznie do obu słuchawek. Różową marynarkę cisnął na oparcie krzesła, a jedną ręką próbował poluzować złoty krawat.

– Sprostowanie. Tak... Tak... Nie! Mowy nie ma! Albo to, albo... Pozew jest w drodze, puścimy was z torbami. Oczywiście, że mówię poważnie! Straty moralne i finansowe...

Kitty kiwała głową, zaciskała pięści i nie spuszczała z niego czujnego wzroku. Yen w tym czasie siedziała przy biurku Starlighta nad stosem magazynów i chowała twarz w dłoniach. Już same tytuły artykułów były straszne, więc jak miała znaleźć w sobie siły, aby je przeczytać?

Z miłości do Y.

Mroczny przedmiot pożądania.

Wszystko na sprzedaż.

Mistrz eliksirów powraca na scenę.

Zniewalający zapach skandalu.

Szczęśliwie nikt nie zdołał ponownie wyciągnąć na światło dzienne Śmierciojadów. Tuż po wojnie podpuszczony przez Yen Severus wytoczył głośny i precedensowy proces jednej z czołowych magicznych gazet i wywalczył oficjalny zakaz określania go mianem „Śmierciożercy" w jakichkolwiek okolicznościach, z wyjątkiem publikacji historycznych. Uzyskał tak imponujące odszkodowanie, że żaden pismak już się na to nie poważył. Nigdy.

– Skandal! To skandal! – darł się Thomas do słuchawki. – Tego nie było w umowie.

„Sprytnie rozegrane", myślała Yen. Była pewna, że konsorcjum kosmetyczne stojące za Y. zamierza wprowadzić na rynek nowe perfumy, wykorzystując jej popularność. Tymczasem przepis na sukces okazał się jeszcze prostszy i skuteczniejszy: woleli sprzedać wielki skandal i... miłość. Znakomity pomysł, nawet z gruntu manipulatorski umysł Yenlli lepiej by tego nie wymyślił. Specjalista od promocji Y. zaiste był prawdziwym artystą w swoim fachu, a do tego człowiekiem absolutnie pozbawionym skrupułów. Jedynym błędem, jaki popełnił, było zadarcie z niewłaściwą gwiazdą, bowiem wpływy Yen były nie do przecenienia.

– Oczywiście, że wstępujemy na drogę sądową, czy nie wyraziłem się dostatecznie jasno? Moja klientka nie zamierza puścić płazem podobnego upokorzenia. Będziemy się domagać oficjalnych przeprosin oraz odpowiedniego... zadośćuczynienia za straty moralne poniesione w wyniku... Co?! Ani jedno słowo nie jest prawdą!

Yen przewróciła stronę jakiegoś magazynu i natrafiła na kolejny artykuł. Przejrzała go pobieżnie i prychnęła. Kitty troskliwie ścisnęła jej rękę pod stołem.

Rozstali się dwa lata temu w wyjątkowo podejrzanych okolicznościach. Nigdy nie wydali na ten temat oficjalnego oświadczenia, przez kilka tygodni nikt nie miał świadomości, że romans stulecia nagle się zakończył. Podobno nic ich już nie łączyło. Właśnie otrzymaliśmy oczywisty dowód, że to kłamstwo. Nawet gdy nie zostanie im nic innego, zawsze będą mieli perfumy...

– Cholernie zabawne – mruknęła ponuro Yen i sięgnęła po kolejny periodyk, w którym inny dziennikarzyna zastanawiał się publicznie:

Przemyślana zagrywka marketingowa, a może demonstracja zakazanych uczuć?

W następnym artykule zadano zaś pani Lupin ostateczny cios:

W całym tym zamieszaniu wszyscy zdajemy się zapominać o cichym bohaterze dramatu. Ciekawe, jak szczęśliwy małżonek Yenlli zareaguje na wieść, że jego żona dobiera perfumy zgodnie z gustem byłego partnera... Remus Lupin nadal nie skomentował sprawy. Bardzo możliwe, że po wszystkim para będzie musiała się udać na długą terapię. Aromaterapię.

– Zakończ to – poprosiła cicho Starlighta, który znowu wybierał jakiś numer. – Błagam!

– Jasne, Yenka – rzucił uspokajająco. – Już się robi. Nie ma problemu. Czy ktoś mówi, że jest problem? Naturalnie, że nie ma! Zero problemów. Tylko trochę cierpliwości. Halo? – Odebrał telefon. – Przy aparacie. Tak. Tak? To ja jestem oburzony!

– Yenka – szepnęła Kitty dziwnie delikatnym tonem. – Może to odpowiedni moment? Ty i Severus...

Pani Lupin rzuciła jej ostre spojrzenie, momentalnie uciszając. Była tak autentycznie poruszona, że Kitty nie odważyła się powiedzieć nic więcej. Yen potrzebowała przyjaciółki, nawet jeżeli w tej chwili była gotowa ją odepchnąć w przypadku najsubtelniejszej sugestii, że z Severusem może ją łączyć coś niestosownego. Yenlla była tak cholernie trudna! Na własne życzenie zaplątywała się coraz bardziej i bardziej w swoją sieć.

– Remus – odezwała się wreszcie kompletnie skołowana. – Co ja powiem Remusowi?

Kitty najchętniej odpowiedziałaby, że prawdę, ale Yen na pewno by się z nią nie zgodziła. Nigdy nie wybierała najprostszej drogi i właśnie dlatego tkwiła po uszy w kłopotach.

– Och, spokojnie, moja kochana, bez paniki! – Wyszczerzył się do niej Starlight, który chwilowo z nikim nie rozmawiał. – Nic tak nie podnosi temperatury w małżeństwie jak dobry skandal. Jeszcze będziesz się z tego śmiać, zobaczysz. Pamiętam, jak raz pewna tancerka...

Pani Lupin nie była jednak zainteresowana losem jakiejś anonimowej tancerki. Westchnęła i z tragiczną miną powróciła do przeglądania rozłożonych przed nią gazet.

Co ulubiony mistrz eliksirów całej magicznej Wielkiej Brytanii warzy po godzinach? Nie wiemy, ale słyszeliśmy, że lubi od czasu do czasu zamieszać w cudzym kociołku.

Thomas zobaczył, co jego klientka czyta, i również westchnął. Zakradł się od tyłu i stanowczo odsunął od niej wszystkie gazety. Kitty błyskawicznie je przechwyciła i cisnęła gruby plik szmatławców do kosza.

– Yell, słoneczko – powiedział czule agent. – Daj sobie z tym spokój. Dwa, trzy dni i będzie po krzyku. Załatwimy ich tak, że się nie wypłacą, słowo. Na odszkodowaniu zarobisz tyle kasy, że kupisz sobie coś ładnego na pocieszenie. Zresztą, zainteresowanie skoczyło nam pod sufit, a to najlepszy kapitał. Posypią się nowe propozycje. Nie przejmuj się. Jego... jego prawnik już się z nami skontaktował – dodał nieco ciszej, zerkając kontrolnie na Kitty. – Niezły sukinsyn, krwiożerczy. Zamieszany w różne sprawy byłych... No, byłych Śmierciożerców. Prowadził ich sprawy, gdy ministerstwo planowało przeprowadzić lustrację majątkową i wydrzeć z nich kasę, którą zgromadzili w wyniku współpracy z... Och, wiadomo z KIM. Nie przegrał ani jednej sprawy, jest rewelacyjny! Będziemy działać razem i obiecuję ci, że wyjdziemy na swoje. Przysięgam!

– Co mi z tego, skoro moje małżeństwo się rozsypie – rzuciła tragicznie i ponownie schowała twarz w dłoniach.

– Nic się nie rozsypie – zaczął Starlight, ale szybko urwał na widok jej zrozpaczonej miny.

Spojrzał bezradnie na Kitty, szukając u niej pomocy. Wzruszyła ramionami. Na histerie Yen nie było mocnych.

– No dobrze – zrezygnował. – Zostawmy to. Nie masz innych zmartwień na głowie, słoneczko? Uważam, że zmiany w teatrze to znacznie poważniejsza sprawa i teraz głównie ona powinna nas zajmować.

– Zmiany w teatrze? – podchwyciła Kitty z zainteresowaniem. – Co się dzieje?

– W zeszłym tygodniu zmarł właściciel Witchway Art House.

– Ten sympatyczny pan Peabody?!

– Gdzie tam! – Machnął ręką Starlight. – On jest zaledwie zarządcą i ma niewielki procent udziałów. Większość akcji do niedawna należała do Arthura Ridderhoffa. Wykupił teatr dawno temu i prowadził przez długi czas, jednak parę lat temu poważnie zachorował i wycofał się z show-biznesu. Zmarł w zeszłym tygodniu.

Zajęta swoją osobistą tragedią Yen pozostała idealnie obojętna na tę smutną wiadomość. Ciężar rozmowy w całości spoczywał na Kitty.

– Ale co to konkretnie znaczy? – zapytała. – Dla aktorów i reszty pracowników?

Thomas nie potrafił udzielić satysfakcjonującej odpowiedzi.

– Sam chciałbym wiedzieć. Na razie nie podano treści testamentu, widać poszukiwania spadkobiercy nadal trwają. Gdy się ujawni, może być wesoło. Nie wiadomo, komu Ridderhoff zapisał swoje udziały. Peabody od kilku dni chodzi po ścianach. Tylko Yell zaskakująco dobrze to przyjęła – westchnął. – Nic jej nie grozi, w końcu jest gwiazdą.

– Czy na pewno? – Kitty wyglądała na zaniepokojoną.

– Och, nikt mnie stamtąd nie wyrzuci – prychnęła Yen i jakby nieco poweselała na myśl o własnej ważności.

– Właśnie, właśnie, słoneczko! – Klasnął w dłonie uradowany Starlight. – Tak trzymać. – Objął ją ramionami i pomógł wstać. – Idź do domu i odpoczywaj, Yenka. Tak będzie najlepiej. Nie myśl o tym, zdaj się na mnie. Jutro wszystko będzie wyglądać całkiem inaczej.

Odprowadził obie kobiety do drzwi i pożegnał, szczerząc się w swoim najlepszym, jakby dwukrotnie bardziej zębatym uśmiechu.

– Do zobaczenie! Nie przejmujcie się niczym, ja czuwam!

***

Yenlla pozbyła się Kitty i wróciła do domu sama. Szczęśliwie teatr był w poniedziałek nieczynny, a ona nie musiała uczestniczyć w żadnych próbach, dlatego miała dużo czasu, aby przygotować się na powrót męża. Pocieszała się tym, że Remus zapewne posiedzi w ministerstwie do późna, początek tygodnia zwykle był ciężki.

Korzystając z wolnego czasu, Yen zaszyła się w pistacjowym saloniku i zabrała za porządki. Wyzbierała listy, liściki, świstki i wierszyki od mistrza eliksirów, które nieostrożnie przechowywała w sekretarzyku, i wszystkie zniszczyła. Usunęła wszelkie ślady. Spaliła nawet błękitną papeterię, bo nagle wydała jej się zbyt charakterystyczna. W czasie, gdy to robiła, nadchodziły kolejne listy, które niezwłocznie paliła.

Severus pisał, że dystrybucję perfum udało się zablokować, a skutkiem tego ich cena na czarnym rynku skoczyła już o dwieście procent. Informował o wynajęciu prawnika i dopytywał, czy powinien wystąpić z oficjalnym oświadczeniem dla prasy. Yen zrugała go z góry na dół, zwyzywała od kretyńskich nietoperzy i stanowczo zabroniła mu zabierać głos w mediach. Jeszcze tylko tego brakowało! Potem ponowiła prośbę, aby już więcej do niej nie pisał, zwłaszcza w tych okolicznościach.

Zmienię sowę, zadeklarował.

Nie chodzi o sowę!, oburzyła się na jego absolutną ignorancję w tak delikatnej kwestii.

Musimy być w kontakcie, przypomniał jej. Dla dobra sprawy.

Yenlla fuknęła z frustracji, oderwała kolejny kawałek pergaminu i nabazgrała odpowiedź:

Dla twojej informacji, Thomas Starlight załatwia moje sprawy i to on kontaktuje się z prawnikami. A teraz PRZESTAŃ PISAĆ.

Musimy porozmawiać, nalegał.

NIE, krzyczały wielkie litery w kolejnym piśmie. Nie odpiszę więcej. Przestań wreszcie!

I dotrzymała słowa, a Snape po dwóch dodatkowych próbach w końcu pojął aluzję. Yen odetchnęła z ulgą, bo obawiała się, że jak tak dalej pójdzie, będzie musiała zacząć strzelać do sów. Znajdowała się w takim stanie ducha, że zdecydowanie mogłaby to zrobić...

W tym momencie na jej parapecie pojawił się inny puchacz. Wielki i majestatyczny, z ekscentrycznie zjeżonymi piórami na czubku łebka, które ktoś w przypływie fantazji zafarbował na seledynowo.

– O, nie – jęknęła pani Lupin. – Tylko nie to.

Potem odpieczętowała list.

SEVERUS SNAPE?!!, pisała wstrząśnięta Rita Skeeter, używając tylu wykrzykników, że na pergaminie ledwo ostało się miejsce na cokolwiek innego. Poważnie?!!! SNAPE?! Znowu?!!!? Chcę wiedzieć WSZYSTKO!!!!! Wszystko, Yenlla!!! Ja nie proszę, ja ŻĄDAM tej historii!!!!! Kiedy możemy się spotkać? Albo napiszę ją sama, po swojemu. SNAPE!!!

Yenlla nie miała wyjścia. Potrzebowała pomocy, dlatego ponownie przysunęła do siebie pióro i pergamin.

To jedno wielkie nieporozumienie. Pomożesz mi to odkręcić?

A co z młodymi dziennikarzami o świeżym spojrzeniu? Zawiedli oczekiwania?, odpisała złośliwie dziennikarka.

Miała ją w szachu. Pani Lupin ostatnimi czasy trzymała wścibską plotkarkę na dystans, ale tym razem nie miała wyjścia. Potrzebowała jej bardziej niż kiedykolwiek.

Tylko ty, Rita, nie chcę nikogo innego. Jesteś najlepsza. Dam ci, co chcesz, tylko wyciągnij mnie z tego.

Miód na moje uszy, kochanie. JUTRO!!! U mnie! Buziaczki! Naprawdę nie wierzę. SNAPE!!!!!

W międzyczasie zrobiło się późno i Yen zaczęła odczuwać zmęczenie. Szybko zniszczyła nową porcję listów, potem pochowała przyrządy do pisania. Przetarła palcami załzawione oczy i przygładziła włosy. Zegar na dole wybił ósmą wieczorem, Remus się spóźniał. Z rezygnacją podniosła się z miejsca, po czym opuściła pistacjowy salonik, starannie zamykając za sobą drzwi. Zeszła do dziennego pokoju na parterze dokładnie w chwili, gdy trzasnęły drzwi wejściowe. Zamarła na środku salonu niczym spetryfikowana. Miała wrażenie, że jej mąż kręci się po przedpokoju znacznie dłużej niż zwykle, ale w końcu on również znalazł się w salonie.

Yenlla nie potrafiła opisać wyrazu jego twarzy. Nigdy dotąd go takim nie widziała. Miała wrażenie, że od rana postarzał się o kilka lat. Nawet na nią nie spojrzał. Minął ją, jakby była powietrzem.

– Rem – powiedziała cichutko.

Nie zatrzymał się, nie zawrócił ani nie zareagował w żaden inny sposób. Po prostu wyszedł drugimi drzwiami. Yenlla pokornie podreptała za nim.

– Remmy, proszę.

Dotarli do kuchni, gdzie akurat znajdowały się skrzaty. Poderwały się nerwowo, patrząc czujnie na Yen. Ruchem ręki nakazała im odejść. Błyskotka zrobiła to bardzo niechętnie. Lupin nadal pozostawał głuchy i ślepy na wszystko. Nalał sobie wody do szklanki i pił ją małymi łykami, opierając się o marmurowy blat. Yenlla czuła, że dłużej tego nie wytrzyma i lada moment się rozpłacze.

– Remus – odezwała się bardziej stanowczo.

W końcu na nią spojrzał i natychmiast tego pożałowała. W jego wzroku ani było ani smutku, ani znajomej melancholii, tylko czysta złość.

– Zrobiłaś ze mnie pośmiewisko, Yenlla. Nawet sobie nie wyobrażasz, czego musiałem dziś wysłuchiwać.

– Tak bardzo cię przepraszam!

– Nie potrzebuję idiotycznych przeprosin! – przerwał jej agresywnie. Yen odruchowo cofnęła się o krok. – Mam tylko jedno pytanie.

– Tak?

– Czy to on zrobił perfumy?

Yenlla przekalkulowała swoje szanse w zależności od tego, czy powie prawdę, czy skłamie. Uznała jednak, że sprawy zaszły za daleko, aby kłamstwo mogło ją jeszcze uratować.

– Tak – odpowiedziała.

– Wiedziałaś o tym?

Spuściła głowę.

– Tak.

Remus odstawił szklankę do zlewu i wypadł z kuchni tak szybko, że omal jej nie przewrócił.

– Rem, błagam, daj mi wytłumaczyć! – prosiła.

Wrócili do salonu. Lupin stanął przy oknie ze skrzyżowanymi na piersiach ramionami i ze zmarszczonymi brwiami wyglądał na ogród. Na dworze panowała ponura jesienna atmosfera – podobnie jak w ich domu.

– Nie rozumiem, nic z tego nie rozumiem – wyrzucał z siebie Remus z pretensją. – Dlaczego reklamowałaś te perfumy? Dlaczego miałabyś zrobić coś taki idiotycznego?!

– To był jego pomysł. – Skoro prawda się nie sprawdziła, Yen postanowiła zepchnąć całą odpowiedzialność za skandal na Severusa. – Chodziło o pieniądze.

Lupin odwrócił się jeszcze bardziej wściekły. Yen skuliła się w sobie, bo nie mogła znieść jego wzroku.

– Ostrzegałem cię, Yenlla. Prosiłem, żebyś trzymała się od niego z daleka. Zawsze to samo! Upokorzył cię, wystawił za drzwi, ale wystarczy, że tylko kiwnie palcem...

– Nie mów tak do mnie!

– Taka jest prawda. Odkąd wrócił, zachowujesz się, jakbyś straciła rozum. Mam tego dość – oświadczył. – To była kropla, która przepełniła czarę goryczy. Ciągle i ciągle to samo. Gdzie się nie odwrócę, on już tam się czai. Najpierw premiera, potem przyjęcie fundacji, teraz... Perfumy! – wytknął pogardliwie. – To się musi skończyć.

– Co mam zrobić? Nie mogę...

– Bo nie chcesz.

Remus, który do tej pory trzymał się od niej z daleka, jakby nie mógł znieść jej obecności w tym samym pokoju, teraz wreszcie się zbliżył. Nigdy wcześniej nie widziała, aby jego oczy były tak zimne i surowe. Stanął przed nią z poważną miną i spojrzał na nią z góry.

– Przestaniesz się z nim spotykać. – Nie poprosił ani nie zapytał, zażądał. To było coś nowego. – Nie chcę, abyś z nim rozmawiała czy w jakikolwiek inny sposób się z nim kontaktowała.

– Słucham? – Zarumieniła się z oburzenia. Wprawdzie czuła się winna i pragnęła załagodzić sytuację, ale nie sądziła, że sprawy zajdą tak daleko. – Chyba nie zamierzasz przejmować się plotkami? Gazety zawsze pisały o mnie niestworzone historie i nigdy...

– Tym razem jest inaczej.

– Czyli co? Zabronisz mi się z nim widywać?

– O nie, bynajmniej! – zawołał nieoczekiwanie Remus, uśmiechając się upiornie. – Masz rację, nie mogę ci niczego zabronić. Więcej nawet! Nie zamierzam stawać ci na drodze do szczęścia.

– Co masz na myśli? – Poczuła się kompletnie zagubiona.

– Drzwi są otwarte, Yenlla. Nie będę cię siłą trzymać w domu. Jeżeli nie zgadzasz się na moje warunki, droga wolna. Możesz odejść w każdej chwili. Jesteś moją żoną, nie niewolnikiem. Zawsze mogę cię zwolnić z danego słowa.

Yen zaniemówiła. Nigdy by się nie spodziewała, że Remus tak postawi sprawę.

– Czy mam to zrobić? – naciskał. – Tylko powiedz.

– Ale... Ale o czym ty mówisz, kochanie?

– Zawsze wiedziałem, że jestem dla ciebie nagrodą pocieszenia, chociaż nigdy nie dałaś mi tego odczuć tak bardzo, jak w tej chwili. Więc jeżeli przestało ci to wystarczać...

– Nie, to nie tak! Rem, ja... Błagam, nie.

– Daruj sobie, Yenlla.

– Ty jesteś dla mnie nagrodą pocieszenia? A co ja mam powiedzieć? A ty i Nimfadora? – zaatakowała momentalnie, ale było już za późno, żeby odwrócić kota ogonem.

Lupin nie dał się na to złapać.

– Ja nie prowadzam wszędzie za sobą Nimfadory! Nie widziałem jej od lat, o czym dobrze wiesz.

– Lecz gdyby nagle się pojawiła, z pewnością chciałbyś...

– Wtedy zachowałbym się, jak przystało na żonatego mężczyznę. Czy ty jeszcze w ogóle pamiętasz, że masz męża, Yenlla? Bo trudno to stwierdzić, biorąc pod uwagę twoje skandaliczne zachowanie.

– Remmy, kochanie. – Yen wpadała w coraz większą panikę. – Myślę, że jednak nieco to wszystko nadinterpretujesz.

– Ja nadinterpretuję?! Nie jestem idiotą, widzę, że coś się dzieje. Nie chodzi wyłącznie o te głupie artykuły. Nie wiem tylko, jak daleko to zaszło.

– Nic nie zaszło!

Remus dosłownie zmiażdżył ją wzrokiem.

– Jak wielkie mam rogi, Yenlla? Zmieszczę się jeszcze pod tym dachem czy powinienem zacząć się pochylać, gdy wchodzę przez drzwi? – rzucił to tak po prostu, niemal ze śmiechem, jakby uważał te słowa za dobry żart.

Yen zbladła jak ściana i zaniemówiła.

– Czy mam wezwać prawnika? – kontynuował spokojnie Remus. – Rozwód w tych czasach to żaden kłopot, sama wiesz najlepiej. – Dobijał ją ten suchy, rozważny, urzędniczy ton. Każde słowo było jak uderzenie. – Skoro decyzja o rozstaniu okazała się przedwczesna, zawsze możecie to naprawić. Jeżeli Snape łaskawie zgodzi się przyjąć cię z powrotem, nie mam nic przeciwko. Kto wie, ile tym razem wytrzyma? Miesiąc, rok, może nawet dwa? Nie powinnaś marnować takiej okazji. Jutro może zmienić zdanie.

Każde słowo dosłownie ociekało sarkazmem. Nigdy nie sądziła, że Lupin może potraktować ją w ten sposób. Nie miała pojęcia, jak z tego wybrnąć. Nie była nawet pewna, czy to jeszcze możliwe. Poza tym nieustannie dręczyła ją nieprzyjemna myśl, że w zasadzie Remus ma rację. Czy Severus w ogóle chciałby ją z powrotem? Oczywiście, że nie! Nigdy nawet przelotnie nie dał jej tego do zrozumienia.

– Jak możesz? Rem, co w ciebie wstąpiło? – zapytała płaczliwie.

– Realizm. Nie będę dłużej znosić tego, jak wystawiasz mnie na pośmiewisko.

– Ale między nami nic nie było! Absolutnie nic. – Stała przed nim zrozpaczona i zapłakana. I zdecydowana iść w zaparte do samego końca, bo i tak nie miała dokąd odejść. – Nie się nie wydarzyło. Jak mogłeś pomyśleć, że jest inaczej? Nigdy bym ci tego nie zrobiła. Nigdy! Błagam, Rem. My tylko... Tylko rozmawiamy. To nic... To... Ja... – zamilkła upokorzona.

Zdała sobie sprawę, że jej deklaracje nic nie dają. Remus kompletnie się przed nią zamknął. Nie był zainteresowany jej usprawiedliwieniami, ledwie zwracał na nią uwagę.

– Chciałbym ci wierzyć, Yen – odezwał się po dłuższym milczeniu – ale nie mogę. Po prostu nie mogę.

A potem wyminął ją i ruszył do wyjścia.

– Nie, Rem, posłuchaj! – Spróbowała go zatrzymać. – Nie, to nie tak. To zupełnie nie tak. Musisz mi uwierzyć! Uwierz mi. Musisz mi uwierzyć. Nic się nie stało. Nie stało. Rem, wracaj, proszę. Wracaj. Między nami... Między nami nic nie było.

Niczym ostatniej deski ratunku chwyciła się przekazu podprogowego, lecz rozpaczliwe łkanie uniemożliwiało jej właściwe skupienie. Padła na fotel i rozpłakała się na dobre.

– Rem – prosiła żałośnie. – Rem.

Przyglądał jej się obojętnie, stojąc już w progu salonu i trzymając dłoń na klamce. Łzy zdecydowanie go zmiękczyły, zniknął nienaturalnie ponury wyraz jego twarzy. Widać było, że się waha, dlatego ucieszył się w duchu, że histeryzująca Yen tego nie widzi. Na pewno zdołałaby się tego uchwycić i w końcu jakoś by go udobruchała. Nie mógł na to pozwolić. Musiał być stanowczy. Chociaż raz w życiu.

– Muszę sobie to wszystko przemyśleć – zakomunikował, zanim wyszedł. – Nalegam, aby mi nie przeszkadzano.

– Proszę, proszę, proszę – mamrotała w dalszym ciągu Yenlla, mimo że dawno została sama. – Między nami nic się nie wydarzyło. Nic. Absolutnie nic. Proszę... Proszę...

Przestała dopiero, gdy zakręciło jej się w głowie, a później zauważyła, że oprócz łez po jej rękach ścieka krew. Kapryśna współczulność tym razem wprawdzie nie zadziałała, ale nie zapomniała wystawić rachunku.

– Proszę – westchnęła Yen po raz ostatni.

Uświadomiła sobie, że za nic nie może stracić Remusa, bo... Bo Snape przez tyle czasu ani razu nie zająknął się, że byłby nią nadal zainteresowany. Pociągał go jedynie aspekt rozrywkowy tej znajomości, bez kłopotliwej odpowiedzialności i irytujących konsekwencji.

Dlatego Remus Lupin wciąż pozostawał jedyny słusznym wyborem.

***

Mistrz eliksirów przeżył kolejny paskudny dzień w laboratorium Świętego Munga. Ponownie budził niezdrowe podekscytowanie u żeńskiej części personelu i nieustannie czuł na sobie ciekawskie spojrzenia. Ba, chwilami miał wrażenie, że jego skandalizująca obecność dezintegruje pracę całego szpitala. Oczekiwał, że w każdej chwili może zostać wezwany na dywanik przez oburzonego dyrektora.

– Profesorze Snape, nie tak się umawialiśmy. – Wyobrażał sobie przebieg rozmowy, która szczęśliwie nigdy się nie odbyła. – Potrzebowaliśmy mistrza eliksirów, a nie celebryty, skandalisty i playboya!

Teraz, w zaciszu domowej pracowni, uśmiechał się krzywo pod nosem na wspomnienie panującego w laboratorium obłędu, lecz jeszcze parę godzin wcześniej nie było mu tak wesoło. Przez jedną straszną chwilę był wręcz pewien, że traci zmysły, gdyż wydało mu się, że poczuł w pobliżu zapach znienawidzonego i po trzykroć przeklętego Y. Dopiero później dotarło do niego, że niektóre z tych szalonych kobiet zdążyły kupić perfumy, zanim wycofano je ze sprzedaży. Dlatego właśnie co druga pielęgniarka w Świętym Mungu pachniała jak Yenlla, co było absolutnie chore i znacznie gorsze niż wizja nadchodzącego szaleństwa.

W połowie dnia Snape wreszcie skapitulował i ewakuował się do domu, gdzie postanowił w spokoju dokończyć pracę. Gdy się tym zajął, naturalnie stracił poczucie czasu. Dawno minęło popołudnie, a wieczór przerodził się w noc, jednak on nadal ślęczał nad eliksirem, który za nic nie chciał robić tego, co teoretycznie powinien. Mistrz eliksirów wymruczał do siebie coś niecenzuralnego, opróżnił kociołek i zaczął od początku.

Przerwał mu dopiero subtelny hałas dochodzący z salonu – coś, co bardzo przypominało ciche, rozpaczliwe westchnienia. Otworzył drzwi pracowni i zerknął do pokoju. Potrzebował kilku sekund, zanim jego oczy przywykły do panującej tam ciemności. Dopiero wtedy ją dostrzegł. Yenlla siedziała po ciemku, zwinięta w kłębek na jego fotelu. Blade światło ulicznej latarni padało na jej twarz. Gapiła się melancholijnie w okno i bawiła zawieszony a szyi łańcuszkiem z emaliowanym krukiem, dzięki któremu mogła się zjawiać w mieszkaniu mistrza eliksirów, kiedy tylko chciała. Do tej pory ani razu nie skorzystała z tego przywileju.

Severus oparł się o framugę i w milczeniu czekał, aż go zauważy.

– Nie odzywa się do mnie – powiedziała nagle Yen bez żadnego wstępu. – Wcale. Udaje, że mnie nie widzi.

Wzruszył ramionami. Zranione uczucia Ramusa Lupina interesowały go mniej niż wcale.

– To już trzeci dzień – pożaliła się. – Nie wiem, co mam robić.

– Najlepiej nic. Perfumy zostały wycofane, nie ma o czym mówić.

– Ale wciąż o nas piszą!

– O kimś muszą.

Yenlla fuknęła na niego jak kotka i znów odwróciła się do okna. Była taka blada, że aż jaśniała w ciemności.

– Chociaż trochę szkoda – ciągnął Snape z autentycznym żalem. – Cena na czarnym rynku skoczyła do tysiąca galeonów. No i byłem całkiem zadowolony z tej kompozycji. Możemy poczekać i wypuścić perfumy ponownie w znacznie wyższej cenie...

Pani Lupin przeszyła go takim spojrzeniem, że usta same mu się zamknęły, zanim zdołał się bardziej pogrążyć.

– Czy to jedyna refleksja, jaka naszła cię po tej aferze? A wstyd? Straty moralne?

– Straty? – zdziwił się. – Bynajmniej. Odszkodowanie powinno być całkiem satysfakcjonujące.

– Severrr – warknęła, chowając twarz w dłoniach. – Co mi po odszkodowaniu? Nie mogę go stracić. Nie mogę znowu zostać z niczym i zaczynać od początku. Nie zniosę tego.

Zdecydowanie nie były to słowa, jakimi większość kobiet we wszechświecie zwróciłaby się do kochanka. Raczej rodzaj testu, który Snape oblał, gdy ponownie wzruszył ramionami.

– Bez przesady. Lada dzień znowu namieszasz mu w głowie i wszystko będzie, jak dawniej. Na twoim miejscu bym się tym nie przejmował.

Nie miał pojęcia dlaczego, ale nagle Yen wydała mu się jeszcze bardziej zrozpaczona i wymięta niż jeszcze chwilę wcześniej. Wpatrywała się w niego natrętnie, jakby czegoś chciała, ale nic więcej nie powiedziała. Zwinęła się na fotelu i obronnie objęła ramionami.

– Rozmawiałam z Ritą – wyznała po dłuższej chwili milczenia.

– No proszę, kolejny ekskluzywny wywiad?

– Ukaże się w weekendowym dodatku do „Proroka".

– Co nowego o sobie przeczytam, słońce dni moich? Przekonałaś Skeeter, że w rzeczywistości mam słabość do młodych mężczyzn ze szwabskim akcentem, więc jakiekolwiek plotki na temat rzekomego romansu nie mają uzasadnienia?

– Mniej więcej.

– Zachowam ten numer na pamiątkę – zadeklarował i wreszcie porzucił swoją bezpieczną pozycję w progu pokoju. – Napijesz się czegoś?

Włączył kontakt i jasne światło zalało salon. Yenlla zareagowała jak wyciągnięty spod kamienia robak, zwijając się jeszcze bardziej w sobie. Nic dziwnego. Severus dostrzegł, że ma zaczerwienione oczy i spuchnięte powieki, jakby płakała od wielu godzin, a może i dni.

– Zgaś to! – krzyknęła.

Posłuchał, a potem zbliżył się do niej. Wydawał się przy tym lekko zaniepokojony.

– Yen, czy wszystko w porządku?

– Nic nie jest w porządku! Właśnie próbuję ci to powiedzieć.

– Czy on... coś ci zrobił?

– Och, na mądrą Rowenę! – krzyknęła histerycznie. – Co za głupie pytanie! Oczywiście, że nie. Nie jest tobą, nie podniósłby na mnie ręki.

Snape prychnął ironicznie. Ponownie odsunął się na bezpieczną odległość i wcisnął dłonie w kieszenie spodni.

– Skoro pan Lupin jest taki cudowny i tak bardzo zależy ci na ratowaniu małżeństwa, może powinnaś być tam, a nie tu.

– Dobrze wiesz, dlaczego przyszłam – rzuciła niemal agresywnie. – Nie potrafię... Nie potrafię zrezygnować z... Myślałam o tym w kółko i w kółko. I nie potrafię, Sever. To chciałeś usłyszeć?

Miała wrażenie, że nieco się rozluźnił. Może rzeczywiście po tej nocnej wizycie spodziewał się innej wiadomości? Wrócił do jej fotela i przysiadł obok na podłodze. Gmerał w kieszeniach, jakby miał potworną ochotę na papierosa. Pewnie tak właśnie było.

– Jak to sobie wyobrażasz? – zapytał.

– Nic się nie zmienia. Musimy być tylko ostrożni. Bardzo ostrożni. Bardziej niż kiedykolwiek.

Położyła mu dłoń na ramieniu. Skorzystał z okazji, chwycił ją i pociągnął w dół. Po chwili siedziała obok niego na podłodze, podciągając kolana wysoko pod brodę. Severus wpatrywał się w jej wilgotne oczy i czerwony od płaczu nos.

– Nigdy nie miałem problemów z dyskrecją. To ty musisz bez przerwy biegać do Skeeter.

Uśmiechnęła się, przewracając oczami. W tym ironicznym grymasie trochę bardziej przypominała siebie. Pozwolił, aby oparła głowę na jego ramieniu, a potem bardzo długo siedzieli razem w absolutnej ciszy.

Mieli dość czasu, aby ostatecznie rozwiązać swój podstawowy problem. Gdyby tylko szczerze o wszystkim porozmawiali, mogliby to załatwić w mgnieniu oka. Doskonała okazja sama się nadarzyła, lecz kompletnie ją zmarnowali. Niestety.

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro