12: Tańcząca z wilkami
Show him that you care just for him
Do the things he likes to do
Wear your hair just for him, 'cause
You won't get him
Thinkin' and a-prayin'
Wishin' and hopin'
Just wishin' and hopin' and thinkin' and prayin'
Plannin' and dreamin' his kiss is the start
That won't get you into his heart
(DIONNE WARWICK: Wishing And Hoping)
Yenlla Lupin stała w oknie apartamentu, elegancko opierając się o framugę, i patrzyła na skąpany w powoli zapadającym zmierzchu Paryż. Miała doskonały widok na pięknie oświetloną Wieżę Eiffla i wszystkie ważniejsze zabytki po drodze. Dzięki stanowisku Remusa i jej skromnym zasobom nie musieli sobie niczego żałować przy wyborze hotelu. Yen miała na sobie obcisłą czerwoną sukienkę oraz długi sznur pereł, jednak przede wszystkim odziała się w zapach. Chanel N°5, żadnego innego nie ośmieliłaby się używać w tym mieście. Nie chodziło o to, że go lubiła, o nie! Wręcz przeciwnie, uważała za nieco irytujący, lecz tylko on był na tyle intensywny, aby stłumić inny...
Perfumy Severusa. Słynne Y.
Uch! Mimo nieludzkich wysiłków, aby się go pozbyć, Yen ciągle czuła ten zapach na sobie. Na skroni, na szyi, na włosach. Nie używała go od dawna, ale jakoś nie chciał się od niej odczepić.
Remus stanął za nią i czule objął w talii, wtulając twarz w jej włosy.
– Jak ci się podoba?
– Och, jest cudownie! Właśnie tego potrzebowałam.
– Cieszy mnie to.
Pocałował ją w ramię, a potem szybko uporał się z suwakiem z tyłu sukienki. Właściwie radził sobie z nimi znacznie lepiej niż konserwatywny mistrz eliksirów, który nieodmiennie spodziewał się guzików lub haftek i później wydawał się lekko zdezorientowany... Lupin nie miał podobnych problemów.
Yen odwróciła się ku niemu, gładko zrzucając z siebie ubranie i obejmując ramionami jego szyję.
– No, no, panie Lupin – zacmokała z udawaną dezaprobatą, kręcąc głową. – Jest pan ostatnio dość bezpośredni.
– Staram się, jak mogę.
– Co by było, gdyby pana żona się o tym dowiedziała?
– Myślę, że nie miałaby nic przeciwko.
– I słusznie.
Piękna Yen zaśmiała się i uniosła na palcach, żeby go pocałować. Remus podniósł ją bez wysiłku i zaniósł do łóżka, omal nie przewracając po drodze stolika, na którym stał schłodzony szampan i truskawki.
– Ostrożnie, jeszcze nam się przyda! – zawołała ubawiona.
– Może później.
– Och, panie Lupin.
– Tak, pani Lupin?
– Uwielbiam cię!
Faktycznie, przez ostatnie kilka dni Yen naprawdę tak czuła i szczerze w to wierzyła. Podczas wspólnych wakacji Remus zupełnie się zmienił. Stał się spokojniejszy, weselszy i znacznie bardziej zrelaksowany. Dopieszczona żona nie miała najmniejszych powodów, aby na niego narzekać. Ani w dzień, ani w nocy.
Wszystko było inaczej. Teraz to Remus zabierał ją do kawiarni i restauracji, porywał na długie spacery i zapraszał do teatrów. Remus całował ją i tulił, a potem na rękach zanosił do łóżka. Yenlla byłaby gotowa przysiąc na wszystkie świętości, że uważa to za zmianę na lepsze, umiera ze szczęścia i już nigdy, nigdy nie chciałaby powtórki z niedawnego obłędu. Teraz nikt na nią nie krzyczał, nie wyżywał się na niej, nie atakował wiecznymi humorami. Koniec z tańcem na wulkanie – obecnie Yenlla Lupin żyła w krainie szczęścia i miłości. I za żadne skarby nie chciałaby wracać z Remusowego nieba na ziemię.
Ani tym bardziej do Londynu, gdzie w ciemnych zaułkach Nokturnu czaiła się jedyna osoba, która mogłaby to wszystko zniszczyć, gdyby tylko miała taką fantazję. Wystarczyłoby jedno słowo... Albo nawet nie. Jedno spojrzenie, drobny gest i wszystko trafiłby szlag.
Yen zadrżała na samą myśl o podobnym rozwoju wypadków.
– Zimno ci? – zatroskał się Remus, przyciągając ją do siebie.
Zaśmiała się, bo w apartamencie było raczej gorąco. Trwał środek upalnego lata, jesienne chłody nie groziły im jeszcze przez długi czas. Yen wtuliła się w ramiona męża, jakby chciała się schować przed całym światem. Remus wodził ustami po jej szyi. Wreszcie nauczył się, że to jej najbardziej wrażliwe miejsce i chętnie wykorzystywał tę wiedzę w praktyce.
– Pięknie pachniesz.
– Dziękuję.
– Chociaż wolałem poprzednie perfumy.
Yen miała ochotę zawyć z frustracji. Jednak nie tak łatwo było pozbyć się wiszącego nad nią cienia Severusa...
– Skończyły się – mruknęła niechętnie.
– Szkoda.
– Oj, czy to ważne?
Przekręciła się zwinnie i teraz znalazła się nad nim. Płomiennie rude włosy okalające jej twarz zalśniły w blasku księżyca. Pochyliła się i uśmiechnęła w taki sposób, że poczuł to aż w żołądku.
– Mamy chyba lepsze rzeczy do roboty, prawda? – zapytała zalotnie.
Gorliwie pokiwał głową, gdy rozbawiona i chętna Yen wyzwalała go ze skromnych resztek odzieży. Nie mogła narzekać, absolutnie nie miała powodów. Choć pewne drobne zastrzeżenia może i by się znalazły...
Lupin był zbyt delikatny. Wyrzuty sumienia, strach i lata tłumienia uczuć wywierały na niego przewidywalny wpływ. Tak bardzo bał się bestii wewnątrz siebie, że ze wszystkich sił starał się jej nigdy nie obudzić. Nigdy. Nie potrafił w pełni zaakceptować siebie nawet teraz, gdy był szefem fundacji, która postawiła sobie za cel zmianę światopoglądu całego społeczeństwa. Panicznie bał się w jakikolwiek sposób ją skrzywdzić i Yen doskonale to wyczuwała. On, cudowny, święty Remus bał się, że sprawi jej ból. Jak bardzo było to pokręcone?
– Kocham cię, Yen – szepnął.
– Ja ciebie bardziej. O wiele, wiele bardziej.
***
Gdy Yen obudziła się następnego dnia rano, Remus miał już na sobie z powrotem grzeczną piżamę. Najwyraźniej obaj mężczyźni w jej życiu dzielili tę samą traumę: kompleksy, niepewność, blizny. Na brak tych ostatnich piękna Yenlla również nie mogła narzekać, chociaż niewiele osób o tym wiedziało. Nosiła na sobie zawsze potężne zaklęcie Glamour. Przez ostatni rok zdołała ukryć ten największy sekret nawet przed własnym mężem. Nie miał pojęcia, jak naprawdę wygląda jej ciało.
– Dzień dobry! – przywitała się i przeciągnęła rozkosznie.
Lupin zdążył w międzyczasie wymienić wózek z truskawkami i szampanem na nowy i zaraz podsunął żonie tacę z kontynentalnym śniadaniem.
– To co będziemy dzisiaj robić? – zagadnął. Yen zwykle zajmowała się planowaniem wycieczek, on zupełnie się w tym gubił.
– Nie zapomnij, że wieczorem idziemy do Crazy Horse.
– Kochanie, czy ty na poważnie zamierzasz mnie zmusić do oglądania przez kilka godzin roznegliżowanych kobiet?
– Cóż, chyba jakieś już widziałeś, więc nie będzie to dla ciebie szok. – Wyszczerzyła się do niego nieco złośliwie.
– No nie wiem...
– Kiedyś chciałam tam występować. Powiedzmy, że to moja mała podróż sentymentalna.
– Ale to nie ty będziesz się rozbierać? – rzucił z przestrachem.
Yenlla zachichotała, odsuwając od siebie tacę i zamiast niej przyciągnęła za rękaw Remusa. Spojrzała na niego figlarnie.
– Dla ciebie w każdej chwili. Wystarczy, że poprosisz.
A potem jakoś tak się złożyło, że śniadanie musieli przełożyć na później...
***
Yen wstała ostatecznie dopiero koło południa, gdy Remus wyszedł zarezerwować im bilety na lot do Pragi. Wpadli na ten pomysł zupełnym przypadkiem. Zwiedzali Francję od blisko dwóch tygodni, rzadko opuszczając hotel i sypialnię, więc powoli zaczynali się nudzić.
– Następnym razem musimy pojechać do Czech – zapowiedziała Yen z rozmarzoną miną. – Byłam tam raz bardzo dawno temu i bardzo mi się podobało. Mimo że absynt nie dorasta do pięt swojej legendzie. Jest absolutnie paskudny w smaku.
– To może jedźmy już teraz? – ożywił się Remus.
– Serio?!
– A czemu nie? Mamy mnóstwo czasu i nic nas nie ogranicza, prawda?
– Prawda – przyznała Yen, a po jej twarzy nieoczekiwanie przemknął cień smutku. Na szczęście Remus nic nie zauważył pochłonięty nowym pomysłem.
– Może polecimy samolotem? Zawsze chciałem zobaczyć, jak to jest. Do tej pory wyłącznie się teleportowałem.
– Naturalnie, kochanie – zgodziła się chętnie Yen, tuląc się do niego i wcinając zimne grzanki.
W łazience spędziła jak zwykle mnóstwo czasu. Odświeżyła zaklęcia, uraczyła się wszystkimi eliksirami i wzmacniającymi preparatami. Oczywiście tuż przed wyjazdem musiała zmienić dostawcę i większość sprawdzonych środków – eksperymentalne specyfiki, które otrzymywała od Wiadomo Kogo, ze złości wylała do kanalizacji. Trochę tego żałowała, bo nie była do końca zadowolona z nowych efektów, ale nie miała wyboru.
Umyta i wypachniona zabójczą dawką Chanel Nº5 Yen zaatakowała z kolei szafę. Tego dnia wybrała dla siebie obłędnie obcisłą letnią sukienkę i słomkowy kapelusz. Nałożyła wszystkie kremy, balsamy i fluidy, a potem wykonała staranny makijaż. Trochę brakowało jej przy tym Błyskotki, lecz jakoś sobie radziła. Gdy skończyła, wyglądała pięknie, młodo i kwitnąco. Nie żeby w stanie naturalnym czegokolwiek jej brakowało, ale wolała nie ryzykować. Musiała wyglądać idealnie, jak co dzień. Remus zasługiwał na piękną żonę i taką dostawał.
Na koniec porannej toalety pani Lupin sięgnęła do szafki pod umywalką i wyciągnęła stamtąd niepozorną szklaną butelkę opisaną jako płyn do higieny intymnej. Jednak gdyby ktokolwiek przypadkiem użył go zgodnie z etykietką, gorzko by tego pożałował.
Yenlla odkorkowała butelkę i ostro pociągnęła z gwinta. Przyjemne ciepło rozlało się po jej ciele i od razu poczuła się znacznie lepiej. Zerknęła na swoje odbicie w lustrze. Oczy błyszczały jej intrygująco i tajemniczo. Idealnie.
– Jestem szczęśliwa – szepnęła, jakby bardzo chciała samą siebie o tym przekonać. – Jestem szczęśliwa. Jestem szczęśliwa i koniec.
***
Państwo Lupin zahaczyli przelotnie o Wiedeń, a następnie przenieśli się do Pragi, która zachwyciła ich do tego stopnia, że postanowili częściej wychodzić z pokoju. Wybierali się na długie wieczorne spacery, cisząc się kojącą anonimowością i tonąc w morzu turystów. Secesyjna architektura zachwycała nostalgiczną duszę Yen i dobrze komponowała się z wrodzoną melancholią Remusa. Oboje dobrze czuli się w miejscu, które dawno zatrzymało się w swoim własnym czasie i ignorowało pęd otaczającego świata. Jedyne, co nie odpowiadało biednemu wilkołakowi, to fakt, że Yen z uporem maniaka ciągała go do kina na czeskie filmy, którymi najwyraźniej była oczarowana. Tymczasem biedny mężczyzna zupełnie ich nie ogarniał – niewiele z nich rozumiał, wydawały mu się dziwne i niesmaczne. Ale skoro jego żona za każdym razem zaśmiewała się do łez, postanowił się z tym pogodzić.
Wspólne wieczory i noce wynagradzały mu wszystkie cierpienia. Gdy przesiadywali razem w niezliczonych kawiarenkach, winiarniach i piwiarniach, mieli dla siebie cały czas wszechświata. Nigdzie im się nie spieszyło i znowu było jak dawniej. Ani śladu dziwnego napięcia, nieporozumień, pretensji. Oczy Yenlli błyszczały tak cudownie, gdy się w niego wpatrywała. Teraz nigdy nie bywała smutna czy rozdrażniona. Uśmiechała się do niego i wszystko układało się najlepiej, jak to tylko możliwe. Po chwilowym i nieoczekiwanym załamaniu ponownie stali się parą idealną.
– Nie chcę wracać – odezwała się pani Lupin pewnego razu przy porannej kawie. Tradycyjnie już zamawiali śniadania do pokoju, bo nie chciało im się schodzić do restauracji. – Zostańmy tu na zawsze, Rem.
– Yen, kochanie, przecież uwielbiasz Londyn. Wciąż powtarzasz, że to centrum świata.
– Być może, ale czy ktoś nam zabroni nieco przesunąć sobie to centrum? Tu też mi się podoba. Zawsze chciałam podróżować.
– Kiedyś będziemy musieli wrócić do pracy.
– Pewnie masz rację, lecz to taka straszna perspektywa.
Yen niespodziewanie posmutniała i odsunęła od siebie talerz. Przez ostatnie trzy tygodnie żyła w zupełnie innym świecie i teraz nie wyobrażała sobie powrotu do rzeczywistości. Tej rzeczywistości, w której w każdej chwili może wpaść na...
Niego.
– Coś się stało, Yenka? – zapytał z troską Remus, rzucając jej swoje słynne zaniepokojone spojrzenie.
Westchnęła ciężko i zwiesiła ponuro głowę. Przygryzła dolną wargę, rozważając w duchu coś, co dręczyło ją od dłuższego czasu.
Myślała o tym przez wiele bezsennych nocy, aż wreszcie uznała, że powinna powiedzieć mu prawdę. To znaczy... Nie całą prawdę, oczywiście. Tego na pewno by nie zniósł. Złamałabym mu serce, zniszczyłaby go kompletnie, gdyby przyznała się do wszystkiego. Nie wyobrażała sobie nawet, w jaki sposób mogłaby to zrobić. Wyznać wprost, że ona i Snape... Że przez cały czas go zdradzała?! Nie, tego nigdy by mu nie zrobiła. Jednak musiała zrzucić z siebie przynajmniej część tego ciężaru, dlatego postanowiła rozsądnie dawkować szczerość. Mogła przecież poprzestać na stwierdzeniu, że faktycznie coś było na rzeczy, a ona przeżyła chwilę słabości, bo czuła się taka samotna, gdy on ciągle znikał w tych swoich wilkołaczych interesach (przy okazji przerzuciłaby na niego przynajmniej część winy, dobry pomysł), lecz ostatecznie do niczego nie doszło. Wmówiłaby mu, że poprzestała z Severusem na małym, nic nieznaczącym flircie, ale już wszystko skończone i nie ma o czym mówić, a tak w ogóle to zapomnijmy o wszystkim. Przepraszam, przepraszam, zacznijmy od nowa.
Tak, tyle informacji zdecydowanie by mu wystarczało.
– Rem... – zaczęła ostrożnie, czując na sobie badawczy wzrok.
Zobaczyła, że na jego czole pojawia się znajoma pionowa zmarszczka i po raz kolejny straciła odwagę.
– Tak, kochanie? – zachęcił ją.
– No więc... Ja...
Oboje drgnęli, gdy za drzwiami usłyszeli niepojący i zupełnie niepasujący do miejsca dźwięk – trzask aportacji.
– Obawiam się, że to musi poczekać, Yenka. Londyn sam nas znalazł – stwierdził Lupin.
Jeżeli wcześniej Yen była zaledwie nieco blada i zaniepokojona, teraz wprost zzieleniała. Trudno się dziwić, że podobny odgłos kojarzył jej się tylko i wyłącznie z jednym...
Gdy chwilę później ktoś zapukał do drzwi, zerwała się na równe nogi.
– Ja otworzę! – krzyknęła.
W ten sposób kupowała sobie nieco czasu. Jeżeli po drugiej stronie znajdzie akurat tego osobnika, którego najbardziej się obawiała, zdąży jakoś go powstrzymać. Być może.
Przygładziła włosy i sukienkę, zaczerpnęła głęboki oddech i odważnie ruszyła do drzwi. Pociągnęła za klamkę i... spojrzała w smutne oczy Geoffreya.
– Och! – pisnęła zaskoczona, choć jednocześnie w jej głosie zabrzmiała niewyobrażalna ulga.
– Dzień dobry, Yen – powitał ją z niezgrabnym ukłonem. – Przepraszam, że wam przeszkadzam. Pilna sprawa.
– Jasne, wejdź. – Odsunęła się, wpuszczając go do środka.
Geoffrey był sekretarzem fundacji i jednocześnie prawą ręką Remusa. No i wilkołakiem naturalnie. Jak oni wszyscy miał w sobie coś zwierzęcego... Tyle że w tym wypadku były to smutne oczy porzuconego szczeniaka, które zawsze nieco wytrącały Yen z równowagi. Głównie dlatego, że ledwo tłumiła w sobie odruch pogłaskania go po głowie – co byłoby w zasadzie fatalnym posunięciem, bo doskonale zdawała sobie sprawę z tego, że Geoffrey podkochuje się w niej praktycznie od pierwszego spotkania. O dziwo, nie miało to wyjątkowo nic wspólnego z jej przyrodzonymi walorami, ale... z Remusem. Geoffrey cierpiał na nieuleczalnie złamane serce, odkąd narzeczona porzuciła go, gdy wyznał jej, że jest wilkołakiem. Niewątpliwie właśnie dlatego rozczulała go pani Lupin, która nie tylko nie bała się przypadłości swojego męża, ale również dzielnie wspierała go w walce o prawa dla mniejszości gatunkowych. W samotnej i paranoicznej społeczności brytyjskich wilkołaków szczęśliwe małżeństwa zdarzały się niezwykle rzadko.
– Geoffrey! – Remus dołączył do nich, przerywając pełną zakłopotania scenę przy drzwiach. – O co chodzi?
– Dostaliśmy wieści z Rosji. Niestety, nie mogły czekać do waszego powrotu. Chcą, żebyśmy spędzili z nimi najbliższą pełnię.
– Ale to już za dwa dni!
– Właśnie dlatego tu jestem. Musimy odpowiedzieć jak najszybciej i... Jeżeli zdecydujemy się jechać, powinniśmy szykować się do drogi.
Remus odwrócił się do Yen i uśmiechnął bezradnie.
– Spokojnie, rozumiem – odpowiedziała szybko. – Skoro musisz, to musisz. Trudno.
– Niestety, nasze wakacje skończą się szybciej, niż planowałem, kochanie. Zostaje nam jeden dzień, a potem odstawię cię bezpiecznie do domu.
Yenlla stanowczo pokręciła głową.
– Nie, nie wracam sama.
– Yenka, przecież...
– Wolałabym zostać z tobą – oświadczyła z błyskiem determinacji w oczach. – Jeżeli to nie problem oczywiście.
– Chcesz jechać do Petersburga?
Wzruszyła ramionami.
– Dlaczego nie? Nigdy tam nie byłam.
– Nie wiem, czy to dobry pomysł – wtrącił Geoffrey. – Rosyjskie wilkołaki to nie najlepsze towarzystwo dla damy.
– Kiedyś zawsze mnie ze sobą zabierałeś, pamiętasz? – Yenlla zignorowała go, zwracając się do męża. – Na samym początku wszędzie podróżowaliśmy razem. Co się zmieniło?
Lupin wahał się zaledwie przez moment. Zbliżył się i objął ją ramieniem.
– Masz rację, Yenka! Petersburg jest doprawdy przepiękny, na pewno ci się spodoba.
***
A jednak Petersburg nie zrobił na Yen specjalnego wrażenia. Trudno jednoznacznie stwierdzić, czy przy kolejnym tak sławnym mieście architektura zaczęła ją zwyczajnie nużyć, czy może była zbyt rozkojarzona, aby zwracać na nią uwagę. Po prawdzie bała się tej wyprawy. Fakt, sama zmusiła Remusa, żeby ją zabrał, bo za żadne skarby świata nie dałaby się odesłać do Londynu, ale chwilami bardzo tego żałowała.
Chociaż w całym cywilizowanym świecie królowało lato, w Rosji jak na tę porę roku było, zdaniem Yen, upiornie zimno i ponuro. Biedna aktoreczka musiała przetransmutować niemal całą zawartość walizki, ponieważ nie pomyślała, aby zabrać ze sobą coś cieplejszego. Letnie koronki przemieniła w grube swetry, a mimo to nadal trzęsła się jak osika. Z zimna i strachu.
Yenlla Honeydell (okresowo Snape, aktualnie Lupin) należała do najbardziej pozbawionych jakichkolwiek uprzedzeń i otwartych na radosną odmienność jednostek w uniwersum. Przypadłość Remusa, odkąd się o niej dowiedziała, nigdy jej nie przerażała. Jednym słowem, nie miała w zwyczaju nikogo ani niczego przedwcześnie osądzać, jednak... Cóż, Rosja cieszyła się powszechnie paskudną reputacją i Yen sama nie wiedziała, czego się spodziewać po tutejszych wilkołakach. Remus wprawdzie bywał u nich w gościnie już kilka razy, lecz nigdy zbyt wylewnie o tym nie opowiadał. Albo ona zwyczajnie nie słuchała, przecież tyle innych rzeczy ją rozpraszało...
– Wszystko w porządku? – Głos męża wyrwał ją z ponurego zamyślenia.
– Tak, tak, przepraszam. Chyba jestem zmęczona.
Kopnięciem odsunęła od siebie walizkę i padła na łóżko. Westchnęła, gdy zobaczyła na suficie obłędnie przeładowane detalami malowidło przedstawiające uprowadzenie Heleny Trojańskiej. Misterne rzeźbienia i złocenia pokrywały każdy centymetr pokoju hotelowego, a złoto dosłownie skapywało ze ścian i wszystkich sprzętów. Do tego wokół znajdowały się kryształowe lampy, wielkie lustra, kandelabry i grube perskie dywany. Przepych hotelu, który dla nich zarezerwowano, po prostu zwalał z nóg. Opowieści o słowiańskiej gościnności nie były ani trochę przesadzone. Yen czuła się jak księżniczka w pałacu... albo zakładniczka w muzeum. No dobrze, może ta skóra niedźwiedzia przed kominkiem stanowiła lekkie przegięcie... Podobnie jak pozawieszane wszędzie wokół poroża.
– Wow – szepnęła.
– Prawda, że robi wrażenie? – zgodził się Remus.
– Z jednej strony to jest... Hm, absolutnie okropne?
– Ale również imponujące.
– No właśnie! – zaśmiała się Yen, zakrywając usta poduszką. – Mimo wszystko wydaje mi się, że mogłabym do tego przywyknąć. Albo oślepnąć od połysku wypolerowanego złota.
– Bez przesady. Jestem pewien, że gdy kręciłaś ostatni film, dostałaś posobnej klasy apartament – wytknął jej.
– Być może, lecz to nie to samo. Tutaj wszystko jest jakby... BARDZIEJ. Toż to czysty carski obłęd!
– Poczekaj do wieczora, kochanie.
Lupin usiadł obok niej na łóżku. Yen przekręciła się na brzuch i zerknęła na niego bystro.
– Czego mam oczekiwać?
– Zwyczajnej imprezy powitalnej – odpowiedział z rozbawieniem.
– W rosyjskim stylu?
– No ba! Będziesz zachwycona, na pewno czeka nas ciepłe przyjęcie. Jednak jutro, w czasie pełni... Wtedy nie mogę cię ze sobą zabrać.
– Doskonale rozumiem. Nie martw się, znajdę sobie zajęcie. Może powinnam poznać jakieś ŻiNW? – rzuciła z rozbawieniem.
– ŻiNW?
– Żony i Narzeczone Wilkołaków – zachichotała. – Założymy jakieś międzynarodowe stowarzyszenie albo koło gospodyń. Coś wymyślimy.
Remus nie podzielał jej wesołości. Zamiast tego jego twarz przybrała dziwny wyraz, którego nie potrafiła zinterpretować.
– Zobaczymy wieczorem – odpowiedział wymijająco. – A teraz chyba powinniśmy się zdrzemnąć. Impreza szybko się nie skończy.
– Zdrzemnąć czy tylko iść do łóżka? – podchwyciła natychmiast.
Pochylił się nad nią, rozwiewając wszelkie wątpliwości.
– Przecież już w nim jesteśmy.
***
Przed wielkim debiutem w społeczności wilkołaków Yen denerwowała się jak rzadko w swoim życiu. Właściwie czuła się niczym smarkata debiutantka. Nie miała wyobrażenia, jak może wyglądać przyjęcie towarzyskie w samym sercu wilkołaczego klanu. Coś jej mówiło, że w takim miejscu nikomu nie zaimponuje jej prosta i minimalistyczna kolekcja inspirowanych mugolską modą sukienek, którymi wyładowała walizkę. Mimo wszystko postanowiła być sobą i iść na żywioł. Na wieczór wybrała elegancką małą czarną, nieco tylko ją wydłużyła i rozkloszowała na dole. Gdy jednak po namyśle uznała, że wygląda zbyt niepozornie, uzupełniła skromną stylizację o diadem i szklane pantofelki. Po wprowadzeniu tych drobnych usprawnień odzyskała nadwątloną pewność siebie. Z satysfakcją obejrzała się w lustrze.
Remus z uznaniem pokiwał głową. Sam miał na sobie klasyczną szatę, oczywiście nieco unowocześnioną, z jesiennej kolekcji madame Malkin. Skoro zjawiał się z oficjalną wizytą, musiał sprawiać odpowiednie wrażenie. Niestety, chociaż bardzo się starał, nigdy nie wyglądał do końca dobrze i na miejscu. Taki styl mu zwyczajnie nie pasował i zawsze jakoś rzucało się to w oczy, niezależnie od tego, jak bardzo Yen nad nim pracowała. Dlatego zwykle nadrabiała urokiem za nich oboje.
Uśmiechnęła się do męża, aby nieco podnieść go na duchu. Lupin również wyglądał na zdenerwowanego, mimo że doskonale znał teren i gospodarzy.
– Gotowa? – zapytał, a Yen w odpowiedzi kiwnęła głową i ujęła go pod ramię.
Wkrótce dołączyli do nich pozostali członkowie skromnej delegacji: Geoffrey Robin, Edith Wilcox i Samuel Jones. Wszyscy należeli naturalnie do Fundacji Pełni Księżyca. Samuel był przyjacielem Remusa jeszcze z dawnych czasów i pomagał mu od początku. Edith została przemieniona w wilkołaka całkiem niedawno, pod koniec Wielkiej Wojny, i do tej pory się z tym nie pogodziła. Gniew, który czuła, nieustannie napędzał ją do działania, dzięki czemu stała się niezwykle zaangażowaną działaczką. Yen wydawało się czasem, że to właśnie Geoffrey i Edith stanowią prawdziwą siłę fundacji, do przewodzenia której Remus w zasadzie był zbyt łagodny. Dobrze, że znalazł odpowiednich pomocników.
Wszyscy debatowali przez dłuższy czas nad prototypowym zaklęciem translacyjnym, które Geoffrey wyciągnął od jakiejś innej czarodziejskiej organizacji non profit. Z całej delegacji tylko Edith znała rosyjski i do tej pory służyła za tłumaczkę, co nie do końca wystarczało. Tym bardziej, że dumne i przewrażliwione na punkcie lokalnego patriotyzmu rosyjskie wilkołaki z premedytacją udawały, że nie znają angielskiego, chociaż nie przeszkadzało im to podsłuchiwać, gdy Brytyjczycy rozmawiali między sobą.
– Nie gwarantują, że tym razem zadziała – tłumaczył spokojnie Geoffrey. – Wciąż przy tym grzebią, może kolejna wersja...
– Nie – przerwał mu Remus. – Spróbujemy, co nam szkodzi?
Wyjątkowo bolała go bariera językowa, ponieważ wolał bezpośredni kontakt. Niestety, nigdy nie miał talentu do nauki języków ani dość samozaparcia. Podczas wspólnych wakacji polegał na Yen, która uroczo świegotała po francusku oraz czarowała Czechów międzynarodowym językiem ciała. Pan Lupin jako polityk wstydził się tych braków i dlatego tak nalegał na dalsze eksperymenty z zaklęciem translacyjnym, mimo że nie zawsze rozpoznawało język docelowy i okresowo przestawiało się na domyślny chiński.
Geoffrey rzucił zaklęcie i wyjątkowo wszystko wydawało się działać lepiej niż dobrze. W samą porę, bo wielkimi krokami zbliżała się godzina zero.
Świstoklik dostarczono im bezpośrednio do pokoju. Fakt, że wyglądał jak wańka-wstańka chyba nikogo nie zdziwił.
– No to... Może napijemy się czegoś, zanim ruszymy w drogę? – zaproponowała wesoło Yen. – Tak na odwagę.
– Uwierz mi, że na miejscu będzie dostatecznie dużo alkoholu – skwitowała kwaśno Edith. – Nie będziesz mogła na niego patrzeć przez miesiąc.
Yen przytaknęła obojętnie, chociaż w to akurat trudno było jej uwierzyć. Ostatnio nigdy nie miała dość procentów.
– A zatem ruszamy – zdecydował Remus.
Zgodnie dotknęli świstoklika i teleportowali się w nieznane.
Yen spodziewała się, że wylądują gdzieś w środku lasu pod gołym niebem, a tymczasem znaleźli się w całkiem przyjemnej, choć nieco wychłodzonej małej chatce. Czekał tam na nich zażywny starszy czarodziej więcej niż słusznej budowy – był tak wielki, że ledwo mieścił się w fotelu, w którym siedział. Miał na głowie grzywę ciemnobrązowych włosów, a na twarzy wyjątkowo bujny zarost, z którego wystawał jedynie pękaty nos i rumiane policzki. Na ich widok od razu zerwał się z siedzenia.
– Lupin! Witamy, witamy! – zakrzyknął, po czym zamknął Remusa w niedźwiedzim uścisku. Drobny Lunatyk wyglądałby przy nim jak młody chłopak, gdyby nie zdradzająca wiek siwizna.
– Wasyl, miło cię znowu widzieć.
– A jakże!
Brodaty mężczyzna oderwał się od niego i potoczył zachwyconym wzrokiem po pozostałych gościach. Naturalnie zwrócił uwagę na Yen, która drżała w cienkiej sukience i lekkim indyjskim szalu. Ale przynajmniej rozumiała, co mówił, a zatem zaklęcie translacyjne podziałało bez zarzutu.
– A to musi być piękna pani Lupin. – Uśmiechnął się szeroko. Niektóre jego zęby zostały zastąpione złotymi implantami. – Wasyl Andriejewicz Gawriłow, do usług.
Yen dygnęła grzecznie, wyciągając do niego dłoń. Oczarowany wilkołak ujął ją nader chętnie i pochylił się do pocałunku.
– Ojej, zmarzła pani na kość! – zatroskał się, biorąc obie jej dłonie w swoje.
– Może troszeczkę – przyznała skromnie.
– Zaraz coś na to poradzimy. Iwan! – krzyknął.
Z sąsiedniego pokoju wypadł równie imponujący i zarośnięty mężczyzna, ściskając w ramionach... olbrzymie naturalne futro! Wasyl chwycił je i zarzucił na ramiona oszołomionej Yenlli.
– Proszę, niech się pani ogrzeje.
– Ależ nie trzeba! – zaprotestowała. – Nie jest aż tak zimno.
– Oj tam! Zatem niech je pani przyjmie jako prezent ode mnie. Z pewnością przyda się w domu. Nigdzie indziej pani takiego nie dostanie. Absolutnie naturalne i ekologiczne. Osobiście upolowałem i oskórowałem każdą bestię, która posłużyła do jego uszycia – oświadczył z dumą.
Śliczna szelma swoim zwyczajem natychmiast zbladła, wyobrażając sobie, jak olbrzymi Rosjanin rozrywa bezbronne stworzenia wielkimi złotymi zębami. Zrobiło jej się słabo, ale nie miała siły protestować. Zresztą nie była pewna, czy wypada. Wasyl kilkoma zaklęciami dopasował obszerne futro do jej wymiarów i z satysfakcją przyjrzał się swojemu dziełu.
– No i wspaniale! – zachwycił się z żywiołowym entuzjazmem, który najwyraźniej był jego cechą charakterystyczną. – Leży na pani jak ulał. Oczywiście dla drugiej niewiasty również coś się znajdzie. Iwan! – zawołał znowu na towarzysza. – W końcu czeka nas jeszcze krótki spacer po lesie, zanim dotrzemy na miejsce. Nie możemy się teleportować ze względów bezpieczeństwa, sami rozumiecie.
Gdy i Edith została wyposażona w zgrabną etolę z lisów, a Remus w zabawny zielony kapelusz myśliwski z piórkiem, który Wasyl sam wcisnął mu na głowę, całe towarzystwo mogło wreszcie ruszyć dalej.
Energiczny starszy wilkołak wyprowadził ich w ciemny las skąpany w świetle przybywającego księżyca, pod którego wpływem mieli się znaleźć już jutro. Yen tuliła się do Remusa, czując pierwotny lęk przed potęgą przyrody. Była mieszczuchem do szpiku kości, zawsze lepiej czuła się pośród cywilizacji. Natura przerażała ją, podobnie jak ciemność i tajemnicze odgłosy. I ciemna ścieżka pośród nicości. Równocześnie doskonale zdawała sobie sprawę z tego, że te warunki przeszkadzają wyłącznie jej. Wszyscy towarzyszący jej ludzie mieli nienaturalnie wyostrzone zmysły i świetnie widzieli w ciemności.
Yenlla potknęła się i Remus musiał ją przytrzymać. Wasyl od razu to zauważył i wszystko zrozumiał.
– Ależ ze mnie gapa! – Z rozmachem uderzył się w czoło. – Gdy przebywa się tyle czasu wśród swoich, łatwo zapomnieć o pewnych sprawach. Iwan!
Przyboczny Wasyla Andriejewicza po raz kolejny spełnił polecenie, które nawet nie zostało zwerbalizowana. W jego dłoniach pojawiła się oświetlająca drogę pochodnia, którą przekazał Remusowi.
– Przepraszam, kochanie – szepnął zawstydzony Lupin.
– Nic nie szkodzi – odpowiedziała szybko, choć w duszy pomyślała, że powinien wcześniej zainteresować się jej losem. Oczywiście nie przyszło jej do głowy, że sama również ma różdżkę, której może użyć.
Wasyl okazał się niesamowicie sympatycznym towarzyszem oraz wielkim ekstrawertykiem. Przez całą drogę usta mu się praktycznie zamykały. Żartował, sypał jak z rękawa anegdotkami i przez cały czas śmiał się gromko, a chwilami wręcz rubasznie. Yen obserwowała go z zainteresowaniem, zastanawiając się, co kryje w sobie ten dziwny człowiek.
– Nie daj się nabrać, moja droga – usłyszała tuż przy uchu cichy głos Remusa. – Wbrew pozorom Wasyl jest bardzo niebezpiecznym człowiekiem i należy zachować przy nim ostrożność. Tutejsze wilkołaki żyją inaczej niż my, bliżej natury, więc zachowały instynkt stadny w pierwotnej postaci, a on...
– Niech zgadnę – szepnęła Yen. – Jest samcem alfa?
– Właśnie.
– Dziękuję, zapamiętam to sobie. Gdzie właściwie idziemy?
– Zobaczysz – rzucił tajemniczo. – To naprawdę niesamowite. Zbudowali specjalny pensjonat w środku lasu, w którym spotykają się co miesiąc, żeby razem, w bezpiecznej przestrzeni, na ogrodzonym terenie przeżywać pełnię księżyca. W ten sposób nikt niepowołany nie tylko ich nie niepokoi, ale również sam się nie naraża.
– Czy fundacja nie postępuje podobnie?
– Owszem, ale nie na taką skalę. Gdybyśmy nagle zgromadzili się w jednym miejscu w takiej liczbie, ministerstwu na pewno by się to nie spodobało.
– Dlaczego?
– Cóż... – Remus uśmiechnął się bezradnie. – Rządy zazwyczaj nie przepadają za nielegalnymi zgromadzeniami publicznymi, a już zwłaszcza organizowanymi przez mutantów.
– Nie mów tak! – oburzyła się natychmiast Yen.
– Kiedy to prawda. Wiele osób nadal nie myśli najlepiej o wilkołakach. Przed nami jeszcze długa droga, kochanie. – Objął ją i pocałował w czoło.
Po blisko półgodzinnym marszu, który znacznie spowalniała pani Lupin (czuła, że jej towarzysze mogliby pokonać ten dystans przynajmniej dwa razy szybciej), wyszli na rozległą polanę oświetloną blaskiem pochodni i płonącego na środku wielkiego ogniska. Yen zrozumiała, co miał na myśli jej mąż, gdy na drugim jej końcu ujrzała imponującą budowlę. Z jednej strony bardzo rustykalną, bo wzniesioną z drewna i kamienia, ale powalającą rozmiarami i ogólnym rozmachem założenia. „Pensjonat" bardziej przypominał zagubioną pośród wysokiej puszczy fortecę. Nie był wprawdzie wysoki, bo nie mógł sięgać powyżej linii drzew, ale za to rozległy i ogółem potężny. Yenlla pomyślała niespodziewanie, że gdyby sama była ministrem, również nie spodobałaby jej się idea, że grupa nadnaturalnie silnych stworzeń gromadzi się w takim miejscu, aby tworzyć własną kontrkulturę i... Spiskować.
Gdy tylko pojawili się na polanie, w niebo jak huragan uderzyło dzikie, nieludzkie wycie. Tęskne, melancholijne, pierwotne. Yen spodziewała się, że za moment ujrzy otaczającą ją watahę wilków, lecz nic takiego się nie stało. To nie zwierzęta powitały ich koncertem. Wokół strzelającego w górę ognia zgromadzili się członkowie specyficznego stada Wasyla: kobiety i mężczyźni. Wszyscy rośli, silni i wyjątkowo owłosieni. Stali prosto, z odrzuconymi do tyłu głowami i wydawali z siebie te mrożące krew w żyłach dźwięki.
Yen wpatrywała się w nich z typową dla siebie fascynacją, ale jednak jeszcze większym lękiem. Niby wiedziała, jak wygląda życie Remusa-wilkołaka, a przynajmniej starała się to sobie bardzo dokładnie wyobrazić, ale to już było dla nie za dużo. Bardzo żałowała, że nie pozwoliła się odstawić do Londynu, gdy miała ku temu okazję.
***
– Zapraszam, zapraszam! Witam w naszych skromnych progach! – Wasyl wprowadził ich do budynku, pokrzykując gromko i kłaniając się nisko, jak na gospodarza przystało.
Niepokojący moment minął, aczkolwiek nie do końca. Gdy Yen uniosła głowę, aby rozejrzeć się po wielkiej sali biesiadnej, do której ich wprowadził, przeszedł ją kolejny dreszcz...
– O Roweno! – jęknęła.
Trofea myśliwskie!
Martwe zwierzęta znowu atakowały ją z każdej ściany i każdego kąta pomieszczenia. Poroża jeleni, skóry niedźwiedzi i dzików, wypchane truchła mniejszych stworzonek. Niewątpliwie nie tylko Wasyl był zapalonym myśliwym... Rosyjskie wilkołaki, zupełnie jak koty, lubiły znosić do domu pamiątki upojnej nocy (chociaż gdy Yen pierwszy raz obudziła się z martwą myszą na poduszce, szybko oduczyła swojego różowego persa tego zwyczaju; po prawdzie nigdy specjalnie nie lubiła kotów). Biedna i nadwrażliwa z natury pani Lupin poczuła się jak w kostnicy.
Nie miała jednak czasu dłużej tego rozważać, bo oto obok nich ponownie pojawił się Wasyl, a wraz z nim nieodłączny Iwan. Tym razem niósł przed sobą tacę z... Yen miała ochotę się roześmiać. To był czysty spirytus.
– No to czym chata bogata! – zaśmiał się Wasyl. – Na rozgrzewkę i pod to radosne spotkanie.
Wychylił kieliszek, jakby to była woda, po czym spojrzał z wyczekiwaniem na Remusa. Wszyscy wokół się na nich gapili i wbrew przyjaznej atmosferze, którą starał się stworzyć gospodarz, nie były to przychylne spojrzenia. Czekali. Byli zaciekawieni, co zrobi Lupin. Yenlla zastanawiała się, czy jej mąż zdaje sobie sprawę z tego, że to test. Chyba tak, skoro po chwili wahania sięgnął po kieliszek.
Lupin wypił. Duszkiem.
Pani Lupin wstrzymała oddech.
Nienawykły do alkoholu Remus wytrzymał całe pięć sekund, zanim rozkaszlał się na amen. Poczerwieniał na twarzy i zaczął się dusić. Yen nie była pewna, czy to przeżyje, skoro w zasadzie prawie nie pił, chyba że wypuszczał się gdzieś z Syriuszem.
Wasyl ryknął śmiechem i z rozmachem uderzył go w plecy.
– Brawo! – Zaklaskał z uciechy. – Jeszcze trochę i będą z ciebie ludzie, Lupin. Praktyka czyni mistrza!
Uśmiechnął się szeroko do Yen, lecz na widok jej przerażone miny musiał mu przyjść do głowy nowy pomysł. Przewrotny.
– A pani, pani Lupin? – zagadnął wesoło. – Może również potrzebuje pani czegoś na rozgrzewkę?
Wiedziała, że stroi sobie z niej żarty. To było jasne jak słońce. I nic dziwnego, bo pewnie niewiele o niej wiedział. A do tego właśnie próbował ją obrazić – a przynajmniej tak to wyglądało z perspektywy samej Yenlli. Wsiadł jej na ambicję, bez dwóch zdań.
Bez słowa kiwnęła ręką na Iwana. Przybliżył się z tacą.
Yen wychyliła kieliszek do dna, odwróciła go do góry nogami i odstawiła z powrotem na tacę. Nawet się nie skrzywiła. Zadarła głowę do góry i spojrzała wyzywająco na Wasyla.
– No, no. – Pokiwał głową. Tego na pewno się nie spodziewał.
Rozanielona Yen odwróciła się z tryumfalną miną do Remusa, który gapił się na nią z otwartymi ustami.
– Chyba jednak mi się tu spodoba – stwierdziła lekko. – To kiedy rozpocznie się zabawa?
***
Trudno byłoby nazwać tę uroczystość zabawą, mimo sutego poczęstunku, strumieni alkoholu, skocznej muzyki i tańców. Yen wciąż czuła, że coś tu jest nie tak, że beztroska atmosfera to tylko fasada. Rosyjskie wilkołaki nie sprawiały sympatycznego wrażenia. Otaczających ich ludzie byli ponurzy i ewidentnie nieprzyzwyczajeni do obcych, których traktowali nieufnie. Nawet w ludzkiej formie mieli w sobie coś dzikiego, jakby po ostatniej pełni nie przetransmutowali się do końca. To jednak był inny kraj i odmienna kultura... Oraz bardzo zamknięte środowisko.
Z krótkich rozmów i zasłyszanych tu i tam (lub szeptanych przez Remusa) informacji zdołała jako złożyć w całość ogólny obraz sytuacji. W pensjonacie na dzień przed pełnią znalazły się wszystkie okoliczne wilkołaki niezależnie od płci. Przybywały wraz z rodzinami i spędzały tu kilka dni – przynajmniej jeden przed i po pełni. Zgromadzeni w sali biesiadnej wyglądali na od lat (jeżeli nie od pokoleń) złączonych więzami krwi i przyjaźni. Bez wątpienia wszyscy się tu znali i pewnie normalnie (czyli bez obserwatorów z zewnątrz) dobrze czuli się w swoim towarzystwie. Yen wyczuwała to w rozmaitych wrażeniach i pozytywnych wibracjach, które docierały do niej z różnych punktów sali – zazwyczaj z miejsc, w których aktualnie nie znajdował się nikt z fundacji. Gdy do nich podchodzili, tubylcy natychmiast się spinali i stwarzali wokół siebie nieprzyjemne napięcie, gdy tylko się odwracali, pozostawieni sobie powracali do luźnych rozmów i żartów.
Yenlla została wszystkim przedstawiona, ale mimo uśmiechów i konwencjonalnej wymiany uprzejmości z niewieloma osobami udało jej się tak naprawdę porozmawiać. Naturalnie poza Wasylem, który po spirytusowym incydencie praktycznie nie odstępował jej na krok. Nie wiadomo, czy wyczuł bratnią duszę, czy zagrożenie... A może zwyczajnie ją polubił? Wszak Yen miała w sobie ten nieodparty urok, który od zawsze ułatwiał jej kontakty międzyludzkie. Nie należało również zapominać o innych atutach, które działały na przedstawicieli odmiennej płci jak magnes.
– Och, pani Lupin! – Wasyl wykorzystał okazję, gdy Remus oddalił się w swoich sprawach i na moment została sama. Wyczuła, że Geoffrey zapobiegawczo ma ją na oku. – I jak się pani u nas podoba?
– Bardzo – odpowiedziała z ożywieniem i całkiem szczerze. – To zaiste cudowne miejsce. Pięknie położone i takie swojskie. Niewątpliwie zdaje pan sobie sprawę z tego, że w naszych stronach sytuacja wilkołaków jest dosyć... trudna.
– Oczywiście. Dzięki tej niefortunnej sytuacji miałem możliwość zawarcia znajomości z pani mężem. Możemy zatem uznać, że ma to swoje plusy.
– Jeżeli spojrzeć na zagadnienie z tej strony, rzeczywiście nie mogę nie przyznać panu racji. We wszystkim dostrzega pan pozytywy – dodała przymilnie, bo ostatecznie była żoną polityka i wiedziała to i owo o dyplomacji.
– Taki już się urodziłem.
– Panuje tutaj niezwykła atmosfera. Mężowie, żony, całe rodziny żyjące w spokoju, pomimo brzemienia, które muszą dźwigać – ciągnęła Yen swoim najlepszym, górnolotnym tonem politycznym. – Oczarował mnie ten, do niedawna wręcz niespotykany u nas, brak uprzedzeń i typowego w naszym świecie wykluczenia.
Po tych słowach Wasyl rzucił jej bardzo osobliwe spojrzenie. Miała wrażenie, że w jego oczach dostrzegła coś nowego. Przebiegły, niepokojący błysk. Trwało to zaledwie moment, bo w następnej chwili rubaszny mężczyzna znów wybuchł zaraźliwym śmiechem.
– Zdradzić pani sekret, pani Lupin? – zapytał przyciszonym głosem.
– Chętnie posłucham.
– Czy wie pani, jaki jest najszybszy sposób zdobycia powszechnej akceptacji dla różnic gatunkowych, jak sami to nazywacie?
– Nie, proszę powiedzieć.
– Zlikwidowanie ich.
– Przepraszam, ale nie rozumiem.
– Droga pani Lupin, dogadujemy się tak dobrze, bo wszyscy tutaj lojalni dzielimy tę samą przypadłość – powiedział otwarcie.
Zszokowana Yen zamrugała oczami.
– Naprawdę? Myślałam, że... Czy to znaczy, że wszystkie małżeństwa zostały zawarte pomiędzy wilkołakami?
– Boże broń, nie ma nas aż tylu! To byłby chów wsobny, straszna rzecz, a sama pani przyzna, że nie potrzebujemy więcej mutacji.
– Więc jak to możliwe?
– Och, to proste! – zaśmiał się, jakby rozbawiło go jej pytanie lub niezwykła naiwność. – Małżonkowie zostają przemienieni.
– Jak to? Kiedy?
– Najpóźniej w noc poślubną. – Puścił do niej oko. – Ale zazwyczaj wcześniej.
Odruchowo cofnęła się od niego o krok. Nie wierzyła, że mówi o tym tak po prostu. W dodatku traktował to jak dobry dowcip, podczas gdy ona była najzwyczajniej w świecie przerażona. Musiała zadać kolejne pytanie.
– Z własnej woli?
– Och, różnie z tym bywa, ale z reguły tak. Niektórzy przeżywają niespodziankę, lecz szybko godzą się z losem. Czasy się zmieniły, nie musimy nieustannie kryć się w mroku, działamy otwarcie.
Znowu ten lekki ton. Można by pomyśleć, że rozmawia z nią o lokalnych i nieszkodliwych, choć nieco dziwacznych, weselnych tradycjach, a nie o zmianie czyjegoś życia o sto osiemdziesiąt stopni. Yenlla zrozumiała, co miał na myśli Remus, gdy ostrzegał ją przed tym człowiekiem. Pod płaszczykiem jowialnego czarodzieja w średnim wieku Wasyl był doprawdy przerażający. Musiał się wreszcie zorientować, że powiedział coś nie tak, bo po chwili kontynuował uspokajającym tonem:
– Proszę nie patrzeć na mnie jak na potwora. Niektórzy, zwłaszcza kobiety, sami zwracają się z prośbą o przyjęcie do grupy. Musi pani zrozumieć, pani Lupin, że życie kobiety nie jest łatwe w miejscu takim, jak to. Niskie temperatury, nieprzyjazna aura, groźna przyroda i... ludzie. Ludzie to najstraszniejsze drapieżniki. Wiem, co mówię. W tej sytuacji komplet kłów i pazurów może znacznie wyrównać szanse.
Yenlla słuchała go w oszołomieniu, nie wiedząc, co ma na ten temat myśleć.
– Nigdy nie myślałam o tym w ten sposób – przyznała.
– Tak, to częsty błąd. Najłatwiej jest oceniać, najtrudniej zrozumieć. Czasami warto przejść milę w cudzych butach, że tak to ujmę. Naprawdę poszerza horyzonty. Przepraszam, że zapytam, ale czy pani... – zawahał się na moment. – Czy pani nigdy nie brała tego pod uwagę?
– Czego?
– Nigdy nie chciała pani do nas dołączyć?
Potrzebowała sporo czasu, aby zrozumieć, co ten człowiek sugeruje. Jednak nie mogło być inaczej – właśnie zapytał ją, czy kiedykolwiek rozważała zostanie wilkołakiem! Była wstrząśnięta, bo do tej pory nawet nie przyszło jej to do głowy. Słuchając opowieści o potwornych doświadczeniach Remusa, nie wyobrażała sobie, że może to być kwestia wyboru. Jeżeli w wypadku watahy Wasyla to faktycznie był wolny wybór, a nie brutalny przymus, bo trudno byłoby inaczej zinterpretować jego opowieść o przemienieniu w noc poślubną.
– Czy jako żona swojego męża nigdy nie chciała pani dzielić z nim jego losu? – naciskał Wasyl, świrując ją natrętnym spojrzeniem ciemnych oczu.
– Ja... Nie...
– Oczywiście, że nie! – Remus wyrósł obok nich blady i zły. Drżał z powodu tłumionego gniewu, gdy odciągał Yen od swojego osobliwego znajomego. – Nigdy nie pozwoliłbym, aby moją żonę spotkało to, co mnie. To straszne!
– Nie chciałbyś, aby była bezpieczna? Potrafiła sama się obronić?
– Ja mogę ją obronić.
– A jeżeli nie? Różne sytuacje się zdarzają... – rzucił Wasyl i żadne z państwa Lupinów nie potrafiło zdecydować, czy była to tylko dramatyczna retoryka, czy może coś gorszego... Jednak nie przypuszczali, aby odważył się im grozić. Dlaczego miałby to robić?
– To jeszcze nie powód, aby skazywać Yen na cierpienie – odpowiedział zdecydowanie Remus. – Dobrze pamiętam swoją pierwszą przemianę. Ten ból, upokorzenie...
– Widzisz, Lupin, właśnie na tym polega twój problem – przerwał mu bezceremonialnie Wasyl. – Nadal myślisz o wilkołactwie w kategoriach, które zostały ci narzucone. Uważasz, że zew księżyca to wstyd, a nie dar. Dlatego musisz walczyć o prawa, zamiast zwyczajnie je sobie wziąć.
– Siłą?
– A dlaczego nie? Każdy środek jest dobry, o ile prowadzi do celu. Przecież tego właśnie chcesz się nauczyć, prawda? To cię do nas sprowadziło.
– Chyba niezupełnie się zrozumieliśmy.
– Jak chcesz, Lupin – wycofał się szybko Wasyl, gdy konwersacja zaczęła zmierzać w niebezpiecznym kierunku. – Zresztą o czym my rozmawiamy! – Zaśmiał się gromko. – To nie czas ani miejsce na takie poważne dyskusje, a poza tym nudzimy damę. Bawcie się, jedźcie, pijcie! Do tematu powrócimy innym razem.
Poklepał Yen i Remusa serdecznie po ramionach, a potem odszedł w tłum. Po chwili usłyszeli, jak gromko woła Iwana. Państwo Lupin zostali sami i bardzo oszołomieni.
– Czy on mówił prawdę? Czy wszyscy naprawdę zostają automatycznie przemienieni w... – zapytała Yenlla, choć nie była w stanie ubrać tego w słowa.
Remus nadal wyglądał na wściekłego. Chyba nie spodziewał się, że Wasyl może tak namieszać jego żonie w głowie. Pluł sobie w brodę, że zgodził się zabrać ją ze sobą i naraził na podobne nieprzyjemności.
– Tutaj panują zupełnie inne zwyczaje – wyjaśnił ogólnikowo. – Zresztą, Wasyl pod pewnymi względami ma rację. W trudnych warunkach czasami dobrze mieć przewagę.
– A czy ty... – zaczęła niepewnie. – Czy chciałbyś, żebym...
– Nigdy, Yen. Dobrze o tym wiesz.
Przygryzła w zamyśleniu wargę i spojrzała mu głęboko w oczy.
– Myślę, że to nie byłoby takie okropne.
– Nie wiesz, o czym mówisz!
– ... gdybym miała to zrobić dla ciebie – dokończyła szeptem.
Wtedy, pośród ciemnej nocy na końcu świata i w komnacie pełnej mitycznych dzikich stworzeń, naprawdę tak myślała. Nie wahałaby się ani chwili. Łatwo ulegała nastrojom, a Wasylowi udało się poruszyć odpowiednią strunę.
Remus nie wiedział, co odpowiedzieć z powodu dziwnego wzruszenia, które nagle go ogarnęło, więc tylko pokręcił nad nią głową.
– Nie myśl o tym – poprosił.
Yenlla była pewna, że jej słowa są szczere, jednak w rzeczywistości przemawiały przez nią wyłącznie wyrzuty sumienia. Nigdy nie chciałaby podzielić losu Remusa, ale w tamtej chwili była skłonna nie tylko do składania pustych deklaracji, ale natychmiastowego pójścia na całość, gdyby tylko nadarzyła się sposobność. Uczyniłaby wszystko, byle tylko zagłuszyć szepty nieczystego sumienia. Za to, co zrobiła, była gotowa nawet ukarać się wilkołactwem. Czyste szaleństwo!
Gdy to sobie uświadomiła, musiała niezwłocznie poszukać alkoholu.
W dużych ilościach.
***
– Nie, ja nie chcę spać – jęczała półprzytomna Yen, wieszając się na Remusie, który musiał ciągnąć ją za sobą po schodach. – Zostańmy jeszcze trochę. Tylko chwilkę!
– Ktoś chyba ma dość na dzisiaj – skwitował Lupin pedagogicznym tonem.
– O tak! – zawołała wesoło. – To znaczy: NIE! Mogę więcej.
– W to akurat nie wątpię. Nigdy nie widziałem, żeby ktokolwiek poza Wasylem pił spirytus szklankami. Nie rozpuścił ci wnętrzności?
– Nie! – zaprotestowała, kręcąc głową na wszystkie strony i omal nie upadając mu pod nogi. – Może już żadnych nie mam?
– Naprawdę nie musiałaś się tak popisywać...
– Wręcz przeciwnie! Kiedy wejdziesz między brony... To jest krony... Wrony – zaplątała się zupełnie i rozchichotała nieprzytomnie. – L'chaim! – zakrzyknęła gromko prosto do jego ucha. – Drink, l'chaim, to life!
Przeskoczyła kilka ostatnich schodków jak gazela i zatrzymała się przed nim na półpiętrze. Zaśpiewała z niezwykłą w tym stanie upojenia werwą:
L'chaim, l'chaim, to life.
Life has a way of confusing us,
Blessing and bruising us.
Drink, l'chaim, to life!
May all your futures be pleasant ones,
Not like our present ones!
Drink, l'chaim, to life!
Okręciła się kilka razy w koślawym piruecie, a potem zaprezentowała coś, co przy odrobinie dobrej woli można by uznać za swobodną wariacje na temat rosyjskiego tańca narodowego, którego parę godzin wcześniej próbował ją nauczyć młody wilkołak.
– Yenlla, cicho – poprosił zmęczony Remus.
Żona pociągnęła go za rękę i próbowała zachęcić do pląsów, ale zaparł się zdecydowanie nogami i nie mogła go poruszyć. Wpadła więc na niego z impetem i zarzuciła mu ramiona na szyję.
– Kocham cię, Rem.
– Tak, tak, wiem.
Zaśmiała się i znowu zaczęła podrygiwać do rytmu, który słyszała w głowie. Bynajmniej nie spieszyło jej się do pokoju. Ociągała się, jak mogła, i biedny wilkołak nie był w stanie jej dalej prowadzić. A czekały ich jeszcze dwa piętra kręconych schodów. Wziął ją zatem na ręce i dopiero wtedy ruszył w dalszą drogę. Yenlli musiało się to wyjątkowo spodobać, bo zachichotała i zakryła mu oczy rękami. Nie trafił nogą na kolejny stopień i zachwiał się niebezpiecznie, wpadając na ścianę. Obił sobie bark, przyjmując na siebie impet uderzenia, żeby ochronić Yen. Mało brakowało, żeby ją upuścił. Rozbawiona aktoreczka wybuchła jeszcze głośniejszym śmiechem.
– Nie sądziłem, że zatańczysz na stole – mruknął z naganą jej mąż.
– To nie moja wina – wymamrotała Yen. – Wasyl mnie sprowokował!
– Yenka, Yenka, jesteś jedyna w swoim rodzaju.
– Wiem, kochanie.
Remus wreszcie dotarł do drzwi przeznaczonego dla nich pokoju i, z powodu braku wolnej ręki, otworzył je kopniakiem. Na Yenlli ponownie zrobiło to niesamowite wrażenie. Kompletnie tego nie rozumiał.
– Ależ z pana silna bestia, panie Lupin! – chichotała w najlepsze.
Czy powinien się za to obrazić? Oczywiście, że nie. Słowa Yen połączone ze zmrużonymi oczami i odpowiednim uśmiechem zabrzmiały raczej dwuznacznie. Ułożył ją delikatnie na pościeli i pozwolił opleść się ramionami. Ostatnio Yen rzadko wypuszczała go z rąk. Bardziej niż zwykle potrzebowała bliskości, co nieco go rozczulało. Przyzwyczaił się wprawdzie z czasem do jej niezależności i samowystarczalności, ale chyba wolał ją w tej nowej wersji. Lgnąca do niego Yenlla była doprawdy urocza.
„Może faktycznie powinniśmy wynieść się z miasta?", przeminęło mu nieoczekiwanie przez głowę. To oczywiste, że z dala od Londynu stres tak bardzo im nie dolegał i znacznie się do siebie zbliżyli. Powinien wyciągnąć z tej sytuacji odpowiednie wnioski i niezwłocznie podjąć jakieś kroki. Gdyby przenieśli się na wieś... Tak, to z pewnością dobrze by im zrobiło. Powinni wyprowadzić się na prowincję, gdzie jest świeże powietrze i dużo przestrzeni. Mały domek pod lasem stanowiłby idealne miejsce do spokojnego życia i wychowywania dzieci.
Dzieci, których nie mieli, poprawił się zaraz w duchu.
Sam nie wiedział, dlaczego o tym pomyślał, przecież dobrze znał zdanie Yen odnośnie wszelkich planów prokreacyjnych, a jednak...
Mały domek na odludziu i święty spokój mogły wiele zmienić.
Gdy się nad tym zastanawiał, Yen owinęła się wokół niego niczym kot, ziewnęła szeroko i niemal natychmiast zapadła w sen.
***
Obudziła się rano lekko oszołomiona, lecz bez typowych objawów kaca mordercy, co bardzo ją zdziwiło. Podobnie jak wyjątkowo wczesna pora – zwykle nie budziła się przed południem, a tymczasem za oknami dopiero wstawał świt. Czuła się jednak na tyle rześko, że postanowiła zejść na dół i poszukać czegoś do picia.
Położony w środku lasu osobliwy pensjonat, w którym raz w miesiącu zbierały się rosyjskie wilkołaki, za dnia również zapierał dech w piersiach. Yen usiadła w pustej sali jadalnej z kubkiem aromatycznej kawy w dłoniach i podziwiała widoki za wzmocnioną szybą – różowy świt i wstającą nad polami delikatną mgłę.
– Ach, pani Lupin, wcześnie pani wstała.
Uniosła głowę i zobaczyła nad sobą Wasyla. Widocznie on również nie potrzebował zbyt wiele snu... Albo zwyczajnie czuwał nad gospodarstwem. W jego oczach połyskiwała sympatia, ale Yen nadal nie potrafiła ocenić, na ile jest szczera. Zresztą, sama też nie była pewna, jakie uczucia budzi w niej ten tajemniczy mężczyzna. Z jednej strony go lubiła, a z drugiej... jakby nieco mniej.
Przysiadł się do niej i uśmiechnął szeroko.
– Jak się spało? Dobrze? – zapytał.
– Znakomicie.
– Cieszy mnie to. Tutejsze powietrze świetnie robi na sen. Zapraszamy częściej. Poczuje się pani jak nowo narodzona, zapewniam.
– Kto wie? Może skorzystamy z zaproszenia.
Wasyl zachęcająco pokiwał głową.
– Zawsze powtarzam, że miasto to nie miejsce dla człowieka o naszej... kondycji. Potrzebujemy przestrzeni.
– Doskonale to rozumiem.
– A ja rozumiem, że nie dołączy pani do nas na dzisiejszym nocnym spacerze? – zagadnął pozornie niewinnym tonem.
Yen lekko zbladła. Najwyraźniej teraz, gdy dopadł ją sam na sam, zamierzał powrócić do wczorajszej rozmowy, którą brutalnie przerwał Remus.
– Przepraszam! – zaśmiał się tubalnie na widok jej miny. – Tylko sobie żartuję, choć pewnie nie powinienem. Wiem, że nie podziela pani naszych szczególnych zainteresowań. Cóż, jak już mówiłem, to państwa decyzja, mnie nic do tego.
Przy stole zapanowało pełne skrępowania milczenie. Yen nie zdołała pozbierać się z szoku. Wilkołak przyjął na siebie ciężar konwersacji.
– W każdym razie znajdziemy dla pani jakieś zajęcie, proszę się nie martwić – odezwał się pokojowo. – Na miejscu zawsze zostaje kilka osób, które także nie wybierają się w nocy do lasu. Nasi przyjaciele, bliscy, córki i synowie. Na pewno spędzicie miło czas.
– Dzieci? – wyrwało jej się, choć planowała zachować pełne subtelnej urazy milczenie i nie dać się sprowokować. – A zatem wilkołactwo naprawdę nie jest dziedziczne?
– Oczywiście, że nie! To uraz, a nie choroba genetyczna, pani Lupin. Sądziłem, że jako osoba związana z fundacją doskonale pani o tym wie.
– Tak, oczywiście, ale zawsze pozostają wątpliwości...
– Tym bardziej, że to właśnie pani mąż wydaje się szczególnie zainteresowany tym aspektem sprawy. Choć, jak widzę, nadal wyłącznie czysto teoretycznie. – Posłał jej domyślny uśmiech, co jeszcze bardziej zbiło ją z tropu.
Yen zarumieniła się uroczo.
– Wilkołactwo nie jest dziedziczne – powtórzył znacznie łagodniej Wasyl. – A już na pewno nie w państwa przypadku, gdy tylko jedna ze stron nosi w sobie wilka. Chociaż naturalnie rozumiem obawy. My również mieliśmy pewne wypadki.
– To znaczy? – Yenlla pochyliła się w jego stronę, wpatrując się w niego z niezwykłym napięciem. – Jakie wypadki?
Wasyl odchylił się do tyłu i potarł w zamyśleniu brew. Natrętny wzrok rozmówczyni niemal przepalał go na wylot.
– Cóż, proszę zrozumieć, że sytuacja nieco się zmienia, gdy rodzice dzielą tę samą osobliwą dolegliwość. Chociaż trudno jednoznacznie określić, czy w tych nielicznych wypadkach obwiniać należy genetykę, czy ludzką nieostrożność. Jesteśmy bardzo ostrożni, nie ufamy instytucjom zdrowia publicznego, preferujemy porody domowe. A poród, droga pani Lupin, to dość szczególny i stresujący moment. W najgorszej sytuacji powstaje chaos nie do opisania, a czasami wystarczy chwila nieuwagi, jedno drobne zadrapanie... Czasami, ale nie zawsze. To wciąż niezbadany teren, dlatego tak bardzo zależy nam na współpracy z fundacją. My również chcemy wiedzieć więcej.
Yen słuchała go jak zauroczona z szeroko otwartymi oczami. Na pewno nie podobało jej się to, co słyszała. Po tak wielu niekończących się dyskusjach i uspokajających przemowach, po raz kolejny okazywało się, że nic tak naprawdę nie jest pewne. Rosyjska ruletka.
– Ale to nie wszystko – kontynuował Wasyl, gdy nie doczekał się z jej strony żadnej reakcji. – Jeżeli to matka jest... nie zawsze sobą, istnieje niebezpieczeństwo, że dziecko przyjdzie na świat w czasie pełni. Co wtedy? W jakiej formie będzie kobieta, gdy wszystko się zacznie? Wilka czy człowieka? Ot, kolejny problem. Już raz nam się to zdarzyło.
– Naprawdę? – szepnęła Yen na wydechu. – I... I co?
– Dziewczyna zaczęła rodzić, gdy była jeszcze wilkiem, przemianę przeszła w najgorszym możliwym momencie. Dziecko urodziło się dopiero rankiem, wtedy już ponownie przybrała ludzką formę.
– Jak to się skończyło? Czy dziecko...
– Urodziło się zupełnie normalne – odpowiedział i wydało mu się, że Yen odetchnęła z ulgą. – Zdrowy, silny chłopiec. Z matką było gorzej. Niestety, jej organizm nie zniósł obciążenia. Zmarła.
– Tak mi przykro.
– Och, to było dawno temu i na szczęście nigdy się nie powtórzyło. – Wasyl uniósł obie dłonie w uspokajającym geście. – Zresztą, jak wspominałem, to przede wszystkim nasz problem. W państwa przypadku niczego bym się nie obawiał.
Yen uśmiechnęła się niepewnie, bo nie wiedziała, co na to odpowiedzieć. Nie miała ochoty opowiadać obcemu człowiekowi o swoim bynajmniej nie pozytywnym stosunku do dzieci i macierzyństwa.
– Na szczęście jeszcze przez długi czas nie musimy się tym martwić – rzuciła wreszcie wymijająco. – A może nawet nigdy.
Rosyjski wilkołak posłał jej kolejne szacujące spojrzenie.
– Szkoda, wielka szkoda.
Yen miała coś odpowiedzieć, ale w ostatniej chwili ugryzła się w język. Zamiast tego poderwała się z miejsca.
– Przepraszam, chyba jednak wrócę do siebie – powiedziała. – Jest jeszcze wcześnie, skorzystam z dobrodziejstw cudownego snu.
***
A potem wydarzył się jeszcze cały długi dzień, który musiała znieść z uśmiechem na twarzy i przyjaznym słowem dla nowych znajomych Remusa, którzy nagle zupełnie przestali jej się podobać.
– Z nimi jest coś nie tak – szepnęła jej w pewnej chwili na ucho Edith. – Początkowo wydaje ci się, że trafiłaś do jakiegoś wilczego raju, a potem zaczynasz słuchać uważnie i odkrywasz, że nie wszystkie odpowiedzi zgadzają się z pytaniami.
Gdyby Yen odważyłaby się na to odpowiedzieć szczerze, powiedziałaby, że jeszcze gorzej, gdy sami zaczynają zadawać pytania...
Zew księżyca traktowano tutaj zupełnie inaczej niż w domu. Państwo Lupin rzadko, a właściwie nigdy nie rozmawiali o pełni, jeżeli absolutnie nie musieli. Po prostu określonego dnia miesiąca Remus wieczorem cicho wymykał się z domu, a potem wracał rano mniej lub bardziej wymięty. Wiadomo, gdzie przebywał, co robił, wszelkie komentarze były zbędne. Yen dobrze to rozumiała, w końcu całkiem niedawno zaliczyła przelotny związek z jeszcze bardziej skrytym i nieprzystępnym facetem. Przyzwyczaiła się, że zawsze istnieją tematy tabu. I już.
Tutaj przemianę obchodzono niemal jak święto. Budynek rozświetlała piękna iluminacja, wokół panowała radosna atmosfera... No, do pewnego stopnia radosna. W biesiadnej sali licznie zebrali się gości. Rozmawiali, śmiali się i wspominali minione spotkania. Nie czuło się w tym wszystkim wstydliwej tajemnicy, raczej dumę i poczucie bycia wyjątkowym.
A gdy księżycowe dzieci wyszły, Yen została całkiem sama w świecie, którego kompletnie nie rozumiała.
***
Leżała na łóżku i wpatrywała się w sufit, a przez jej głowę przelatywały niepokojące myśli, które w zasadzie nie do niej należały. Ostatnie dwa dni kompletnie wyczerpały ją psychicznie. Po wyjściu Remusa i reszty wilkołaków nie mogła dłużnej znieść dziwnej atmosfery i nieprzyjemnych rozmów w sali biesiadnej. Wymówiła się migreną – co nie do końca było kłamstwem, bo czuła, że kolejny atak zbliża się wielkimi krokami – i uciekła do pokoju.
Słowa tamtej kobiety nadal huczały jej w uszach.
Niech to szlag! Ześwirowane rosyjskie wilkołaki zdołały zaszczepić w niej rewolucyjne koncepcje, na które sama nigdy by nie wpadła i które zupełnie burzyły jej światopogląd. Czuła, jak mieszają jej w głowie, próbują zmanipulować, aby przyjęła ich jedynie słuszne spojrzenie na całą sprawę. Brakowało jej dystansu i równowagi. Wiedziała, że w innych okolicznościach nigdy by im na to nie pozwoliła, ale tutaj, na końcu cywilizowanego świata, okazała się wyjątkowo bezbronna i podatna na sugestie. Dlatego teraz całkiem poważnie zastanawiała się, czy może nie powinna posłuchać tych dobrych rad, które tak uparcie wciskali jej wszyscy wokół. Gdy została sama, złowrogi wpływ wprawdzie nieco zelżał, jednak wątpliwości pozostały.
Swoim zwyczajem Yen nie zaciągnęła zasłon, więc księżyc w pełni mrugał do niej z wysokiego mrocznego nieba. Kusił, pociągał i szeptał.
– Auuuu – mruknęła pod nosem, dając się porwać rwącemu prądowi autoironii.
Wiedziała, że to tylko chwilowe załamanie i gdy tylko wróci do domu, do prawdziwego życia, natychmiast o wszystkim zapomni. A może nie powinna? W każdym razie nie mogła powstrzymać pobudzonej wyobraźni, która podsuwała jej kuszące obrazy otwartych przestrzeni naznaczonych śladami szybkich łap i majestatycznych drzew skąpanych w świetle księżyca. Do tego wszystkiego dochodziła jeszcze natrętna myśl o tym, jak znakomicie wilkołaczy gen musi wpływać na kondycję włosów. Co jak co, ale Remus miał naprawdę cudowne, miękkie, puszyste i gęste pukle. Nie takie jak... Ktoś inny.
Ta kobieta powiedziała, że się nie stara. Nie potrafi docenić tego, co ma. Do pewnego stopnia miała rację. Yen okazała się nielojalna w najbardziej bolesny i okrutny ze sposobów.
Gdy wszyscy zainteresowani nocnymi spacerami opuścili salę, Yenlla podeszła do okna i z napięciem wpatrzyła się w ciemność. Czuła się nieco zmęczona towarzystwem i miała ochotę pobyć chwilę sama. Nie było jej to dane.
– Szkoda zachodu. Nie zobaczysz ich.
Yenlla zerknęła w bok i zobaczyła, że jedna z kobiet postanowiła do niej dołączyć. Nie wiedziała o niej wiele, zaledwie tyle, że niedługo wychodzi za mąż za jednego z młodszych wilkołaków. Można było zatem przyjąć, że dołączy do „rodziny".
– Odejdą głębiej w las, zanim się przemienią – kontynuowała, stając obok pani Lupin. – Zawsze tak robią, dlatego wychodzą wcześniej. Ze względów bezpieczeństwa.
Yen uśmiechnęła się uprzejmie i westchnęła.
– Szkoda, chciałabym to zobaczyć.
– Nigdy nie widziałaś swojego męża w jego prawdziwej formie? – zdziwiła się.
– Trudno powiedzieć, która jest prawdziwa. Wolimy uznawać, że obie – odpowiedziała wymijająco.
– A więc to prawda, co mówią. Faktycznie ani trochę się nie starasz!
– Co proszę?! – zawołała zszokowana podobnym atakiem pani Lupin.
– Nigdy nie interesowało cię, jak wygląda twój mąż, jak to jest, kiedy...
– To moja sprawa.
– Myślisz, że naprawdę jesteś w stanie rozumieć swojego męża, jeżeli dzieli was tak wiele? Przecież to absolutnie zasadnicza kwestia. Jak taki mieszany związek może w ogóle wypalić?
Yenlla nie miała już na to siły. Odwróciła się na pięcie i odeszła.
A później leżała w ciemnościach nocy i myślała, myślała, myślała.
***
Zmęczona rozmyślaniami musiała wreszcie przysnąć, bo obudziła się dopiero nad ranem, gdy do pokoju cicho wsunął się Remus. Wyglądał tak samo jak zwykle po pełni. Ani lepiej, ani gorzej. Yen wstała, podeszła do niego i objęła go impulsywnie. Nadal pachniał lasem.
– Jak się czujesz? – zapytała.
Wzruszył ramionami.
– Normalnie.
– Czy było... inaczej?
– Wcale. Najwyraźniej liczne towarzystwo nie sprawia, że cokolwiek staje się łatwiejsze – powiedział z cieniem zawodu w głosie, jakby do tej chwili nadal się łudził. – Samotnie czy w grupie przemiana boli identycznie.
Yen tuliła się do niego w milczeniu.
– Nie czuję się tu najlepiej – wyznała cicho.
– Ja też. Wystarczy tych eksperymentów. To nie miejsce dla nas.
– Chciałabym już wrócić do domu
– Jak sobie życzysz.
Pocałował ją delikatnie w czubek głowy.
***
– Niespodzianka! Niespodzianka!
Ledwie Yen i Remus znaleźli się na progu swojego małego domku marzeń, drzwi otworzyły się z impetem, ukazując szereg roześmianych twarzy.
– Witamy w domu! – zawołała Kitty. Objęła Yen ciasno i cmoknęła w policzek. – Jak było? Odpoczęłaś choć trochę?
– Chcemy zobaczyć zdjęcia – dodała Ros.
– Fotki! Fotki! – skandował Syriusz, kołysząc się do rytmu.
– Ale chyba nie teraz? – zaśmiał się Remus.
– Od razu! Natychmiast! – zażądał. – Jeżeli dzisiaj was nie przyciśniemy, od jutra znowu utoniesz w ministerstwie, a Yenka w teatrze i tyle was widzieliśmy.
– Chodźcie do środka, nie będziemy tak stać na ganku. – Kitty już ciągnęła ich oboje za ręce i prowadziła do salonu. – Wszystko gotowe. Błyskotka nas wpuściła, ta dziewczyna to skarb!
– Ciocia Yen! – zapiszczały dziko dwie pomniejszone kopie Kitty, jej córki Suzie i Sophie. – Masz coś dla nas?
– Oczywiście – uspokoiła je szybko. – Muszę tylko znaleźć walizkę i... Czy ktoś widział nasze bagaże?
– A dla mnie? – chciała wiedzieć Ros. – Masz coś dla mnie? O, co to za zapach? Czy to Chanel?
– Prosto z Paryża. – Wyszczerzyła się do niej Yenlla. – Jeżeli perfumy ci się podobają, są twoje.
Radosny konwój odtransportował ich do salonu, którego państwo Lupin prawie nie poznali. Pokój tonął w powodzi serpentyn, baloników i powitalnych transparentów. Z miejsca zapanował w nim totalny chaos i trudno było cokolwiek zrozumieć z potoków słów wyrzucanych przez kilka osób naraz. Yen domyśliła się, że efekty lekkiego prania mózgu, które zaserwowała najbliższym koleżankom, musiały już minąć, skoro witały ją takie wesołe i zrelaksowane. Kitty śmiała się na całe gardło, opowiadając Yen coś, czego ta wcale nie słyszała, bo dwie małe dziewczynki szarpały ją za spódnicę, domagając się uwagi.
– No więc byliśmy zobaczyć ten nowy budynek fundacji w Alei Morgany i powiem ci, że na serio robi wrażenie – opowiadał tymczasem Syriusz Remusowi. – W rzeźbienia fasady wykończeniowcy bardzo sprytnie wpletli księżycowe motywy, o których rozmawialiśmy. Na moje oko wszystko wygląda w porządku, ale musisz sam ocenić i podpisać odbiór. Potem trzeba się zakręcić wokół tej imprezy pod koniec września. Zwalą się wszystkie szychy. Pomyślałem, że możemy...
– Ciociu Yen!
– Tak, oczywiście, to świetny pomysł. – Kiwał głową Remus. – Yenka akurat mówiła mi niedawno...
– Yenka! – odezwała się głośniej Kitty, próbując zwrócić jej uwagę. – Przyfrunęła do ciebie sowa z teatru. To chyba pilne. Zastanawialiśmy się nawet, czy nie przesłać jej do Petersburga, ale nie chcieliśmy psuć wam wakacji.
– Zaraz przeczytam – zapewniła.
– CIOCIU YEN!
– Yenlla, no!
Tuż obok niej nieoczekiwanie wyrosła Amy Joe, po czym dosłownie padła jej w ramiona. Yen ledwo ją utrzymała. Otoczył ją znajomy zapach przepalającego przewody mózgowe, supermocnego bimbru, który koleżanka pędziła w mieszkaniu.
– Żałuj, że cię nie było. Rewia okazała się absolutnym hitem na koniec letniego sezonu, no!
– Jak poradziła sobie Aurelia? – zainteresowała się Yen.
Przed wyjazdem niemal wyszła z siebie, żeby jej roli nie dostała Marisol. Wreszcie znalazła idealne zastępstwo w osobie młodej aktorki, która statystowała przy produkcji Narzeczonej dla czarnoksiężnika.
– Aurelia? – Amy z trudem dopasowywała w pamięci imię do osoby. – A była taka jedna, ale długo to ona się nie nagrała, co nie? Pierwszego dnia struła się czymś i rzygała jak kot. Stary Todd musiał ściągnąć Marisol.
– Marisol? – powtórzyła głucho Yenlla. Nie mogła uwierzyć własnym uszom. Czyżby jednak ta wydra wygrała? Jak to się stało, do cholery?
– Ano, Marisol – rozwiała jej wątpliwości Amy. – Wiadomo, znała wszystkie piosenki. Świetnie wypadła. Oczywiście, nie tak jak ty, ale wszyscy byli zadowoleni. A właśnie, co do Mari... Ten jej facet cię szukał. Chciał wiedzieć, czy...
Yen w panice zakryła jej usta dłonią i odciągnęła na bok. Rozejrzała się czujnie dookoła, sprawdzając, czy nikt nie usłyszał beztroskiej paplaniny panny Joe, ale wokół panował taki rozgardiasz, że było to mało prawdopodobne. Miała wprawdzie przelotne wrażenie, że Kitty uśmiechnęła się ironicznie pod nosem, lecz mogło to być jedynie złudzenie.
Wypchnęła Amy na korytarz i staranie zamknęła drzwi do salonu.
– Kto mnie szukał? – spytała, gdy znalazły się poza zasięgiem ciekawskich uszu.
– Ten facet od Marisol.
Yen prychnęła. Pięknie! Wystarczyło jedno głupie zdjęcie i nagle Snape w oczach świata stał się „facetem od Marisol". Chyba że pod jej nieobecność wydarzyło się coś jeszcze... Nawet nie chciała się nad tym zastanawiać.
– Czego chciał?
– O coś tam wypytywał, nie pamiętam, no! – marudziła Amy i trudno było się jej dziwić. Płyn do czyszczenia mózgu, który nałogowo piła, musiał dawno temu zainfekować jej pamięć. – Chodźmy chlać! – zawołała beztrosko, ciągnąc koleżankę po fachu z powrotem do centrum zdarzeń, czyli stołów z poczęstunkiem. – Jutro sama zapytasz Marisol.
„Po moim trupie", pomyślała wściekła Yen. Zgrzytnęła zębami i uwolniła się od kłopotliwego towarzystwa Amy.
– Yenka! – przywołała ją z kolei Rosmerta. – Dopiero wróciłaś, a już znikasz. Chcecie iść z nami w piątek potańczyć? Syri mówi, że wypada jakoś uczcić koniec lata. Co ty na to?
– A pierwszego września możesz pojechać z nami na King's Cross – zaproponowała Kitty z melancholijnym uśmiechem. – Cudownie będzie ponownie zobaczyć starą ciuchcię do Hogwartu, nie sądzisz? Co ty na to, żebyśmy wsiadły i zabrały się z dzieciakami. Chyba nas nie wyrzucą, prawda?
– Wątpię, nie odważyliby się – zachichotała nieco sztucznie Yen. – Jak tam, Suzie? Gotowa do szkoły? – zapytała dziewczynkę, która znowu zaczęła się wokół niej kręcić jak wierny piesek.
– Tak, ciociu. Potrzebuję jeszcze tylko tego przepisu na lakier do paznokci, który mi obiecałaś – wypaliła.
– Co takiego?! – krzyknęła Kitty z całą mocą macierzyńskiego zniesmaczenia.
– Ja nic o tym nie wiem – broniła się Yen.
– To znaczy, że go nie dostanę? – Dziewczynka wyglądała na zdruzgotaną, gdy tak patrzyła na nią olbrzymimi oczami.
– Oczywiście, że nie! – odpowiedziała Yenlla, również drżąc w słusznym oburzeniu. – Jesteś za młoda.
– Ale ciociu!
– Nie ma mowy! Absolutnie nie!
Suzie niemal się rozpłakała, a Yen prawie pękło serce. Dlatego gdy tylko Kitty na moment się odwróciła, pochyliła się nad małą.
– Naturalnie, że dostaniesz recepturę, głuptasie – szepnęła tuż przy jej uchu. – Przywiozłam ci też szminkę do kompletu.
Dziewczynka zapiszczała jak dzikie stworzenie, po raz kolejny ściągając na siebie i Yen podejrzliwe spojrzenie matki. Mała Suzie za knuta nie potrafiła utrzymać sekretu.
Kitty odwróciła się do nich z groźną miną.
– Yenka, może pomożesz mi w kuchni? – rzuciła słodko.
Złapała Yen za rękę i pociągnęła we właściwym kierunku. Pani Lupin pokornie podążyła za nią. Gdy dotarły do kuchni, Kitty odwróciła się ku niej z ramionami groźnie skrzyżowanymi na piersiach.
– Spokojnie, tylko żartowałam z tym lakierem...
– Oj, nie kłam, Yenka, za długo się znamy, żebyś mogła mi wciskać takie głodne kawałki. Wiem, że i tak dasz jej różne głupoty. Nie o to chodzi.
– Nie? – zdziwiła się.
Wolałaby, żeby chodziło właśnie o to niż o coś innego, co mogłoby się okazać znacznie bardziej skomplikowane.
– Nie. Chcę tylko wiedzieć, co tu jest grane. Natychmiast – zażądał Kitty, popychając przyjaciółkę w kąt pomieszczenia i odcinając jej drogę ucieczki.
– To tylko zwyczajny lakier. Możliwie naturalny i...
– Yenka!
– No co?
Druga Krukonka musiała długo zbierać się do tej rozmowy i cisnąć w sobie to, co zamierzała powiedzieć. Cała aż wibrowała od tłumionego napięcia. Wyglądała, jakby lada moment miała wybuchnąć.
– Snape ze mną rozmawiał.
Yen była zaiste znakomitą aktorką. Nic nie dała po sobie poznać.
– Tak? Cóż, obie świetnie zdajemy sobie sprawę z tego, że Snape wbrew pozorom posiada dar ludzkiej mowy. Niezbyt rozwinięty, to prawda, ale jednak.
– Nie żartuj sobie ze mnie. Doskonale wiesz, o co mi chodzi.
– Chyba jednak nie...
– SNAPE rozmawiał ze MNĄ. Na ulicy. I był dla mnie miły – wyrzuciła z siebie takim tonem, że można by raczej pomyśleć, że groził wymordowaniem całej jej rodziny.
– Tak? – zdziwiła się uprzejmie Yen z absolutnie niewinną miną. – I co w związku z tym?
– Yenlla – warknęła doprowadzona na skraj wytrzymałości Kitty. – On pomógł nam zrobić zakupy do szkoły i osobiście wybrał dla Suzie kociołek. Nie wmówisz mi, że to jest normalne.
Yen wzruszyła ramionami, sugerując, że to nic takiego i w ogóle nie ma się czym przejmować. Gdyby Kitty miała jakiekolwiek wątpliwości, że jej przyjaciółka udaje, właśnie dostała dowód. W innych okolicznościach Yenka sama zasugerowałaby wezwanie dla Severusa pomocy ze Świętego Munga.
– W końcu jest nauczycielem – dodała obłudnie. – Pewnie ma jakieś pedagogiczne odruchy.
– Snape? Odruchy pedagogiczne?! Yenka, przecież to ten sam facet, który nie życzył sobie mojej obecności w swoim domu, bo panicznie bał się, że będzie musiał znosić towarzystwo moich dziewczynek. Myślisz, że nie wiem, co się stało po wojnie? Od razu domyśliłam się, że to przez niego znowu się od nas odwróciłaś.
– Bzdury!
– Nie chciał mieć ze mną i Ros nic wspólnego. Co mu się nagle odmieniło?
Yenlla westchnęła i wreszcie nieco spuściła z tonu.
– Kit-Kat, o co ci właściwie chodzi? – zapytała błagalnym tonem. Bardzo chciała, aby ta rozmowa dobiegła końca.
– Już ty dobrze wiesz, Yen! Tu dzieje się coś dziwnego i bardzo chcę wiedzieć co. A ty zaraz wyznasz mi wszystko jak na spowiedzi, bo inaczej nigdy się od ciebie nie odczepię. Co jest między wami?
– Nic!
– Yenlla, przestań!
– Absolutnie nic – powtórzyła z naciskiem, patrząc jej prosto w oczy. – Masz urojenia.
– Potrafię poznać, kiedy kłamiesz.
– Wcale nie.
– Przypominam również, że już nie pierwszy raz odbywamy tę rozmowę, a moje podejrzenia wciąż rosną, zamiast maleć.
– Więc może najwyższy czas, żebyś dała temu spokój? – zasugerowała Yen o wiele bardziej agresywnie, niż planowała. – Co właściwie chcesz usłyszeć, Kitty?
– Prawdę.
– Prawda jest taka, że nie mam najbledszego pojęcia o czym ty, do cholery, mówisz i nic mnie nie obchodzi, z kim flirtujesz na Pokątnej. Ale mogłoby to zainteresować twojego męża, więc dlaczego z nim o tym nie podyskutujesz?! - krzyknęła wyprowadzona z równowagi Yen.
– Nie wierzę, że to powiedziałaś. Dobrze, radź sobie sama. Ja umywam ręce!
Przyjaciółka tylko zmierzyła ją wzrokiem, po czym urażona wymaszerowała z kuchni. Gdy Yen została sama, jakby uszło z niej całe powietrze. Bezsilnie opadła na krzesło i oparła czoło o zimny blat stołu. W tym samym momencie do kuchni cicho jak duch weszła Błyskotka.
– Proszę pani.
– Tak? – jęknęła Yen.
– On tu był.
– Tu też?!
– Tak – odpowiedziała niepewnie skrzatka. – Pytał o panią.
– Co mu powiedziałaś?
– Nic naturalnie – zapewniła gorąco.
– Mam nadzieję, że odpowiednio go odprawiłaś i już nigdy nie wróci. Nie chcę go więcej widzieć!
– Oczywiście, proszę pani.
Załamana Yen poczuła znajomy ucisk w żołądku i pulsowanie w skroni. Ależ była naiwna, sądząc, że po przygodzie w Rosji w domu zazna upragnionego spokoju! Chyba nic z tego, skoro już w pięć minut po powrocie ustawiła się do niej kolejka osób rozpaczliwie pragnących opowiedzieć jej o Severusie.
Aż strach się bać, co będzie dalej.
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro