Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

1: Długi powrót do domu

Somewhere beyond the sea
somewhere waiting for me
my lover stands on golden sands
and watches the ships that go sailin'
(Beyond The Sea Frank Sinatra)

Severus Snape przekręcił klucz w zamku i po raz pierwszy od dwóch lat przekroczył próg swojego londyńskiego mieszkania. Przywitał go tam nieprzyjemny zapach niewietrzonych pomieszczeń, kurz, brud i pustka. Zresztą, czego innego mógł się spodziewać po tak długim czasie? Ciepłego powitania? Przecież zawczasu zadbał o to, aby nie miał go kto witać...

Mistrz eliksirów krzywił się, przedzierając przez kolejne warstwy pajęczyn. Wreszcie stracił cierpliwość, wyciągnął różdżkę i uporał się z nimi jednym sprytnym zaklęciem podpalającym. Trochę szkoda, bo nie wiadomo jakie interesujące składniki do eliksirów mogły zamieszkać lub ewentualnie samodzielnie ewoluować w porzuconym, magicznie zainfekowanym lokum. Nie miał jednak czasu tego badać. Był zmęczony i bolała go ręka. Lewa. Jak zwykle.

Przedpokój wydawał się taki ponury bez kolekcji kolorowych jedwabnych szali Yen, które zawsze wiły się jak węże i atakowały go po powrocie do domu. Zaczarowano je w taki sposób, aby niezależnie od okoliczności przyrody zawsze romantycznie powiewały. Stanowiło to pewien problem w ciasnym korytarzu mieszkania Severusa.

Mężczyzna przedzierał się przez zapuszczone wnętrza, posyłając kolejne chłoszczyść na lewo i prawo. Salon wyglądał strasznie. Gdy otworzył drzwi, kurz wzbił się w powietrze, rozpętując we wnętrzu coś na kształt burzy piaskowej. Profesor Snape cofnął się i coś zatrzeszczało pod jego stopami. Zerknął w dół i rozpoznał skorupy talerzy, którymi Yenlla rzucała w niego na do widzenia. Najwyraźniej podczas wyprowadzki nie uznała za stosowne ich posprzątać. Zabrała za to piękne stare lustro w misternie rzeźbionej oprawie, przy którym zawsze ćwiczyła teatralne miny, choć Snape był pewien, że kwestia jego przynależności nie została do końca rozstrzygnięta. Zniknęła również jego kolekcjonerska edycja dzieł wszystkich Shakespeare'a, a po szczątkach gramofonowych płyt z Beethovenem przespacerował się chwilę później w drodze do kuchni. Yen nie dała winylom żadnych szans... Za to przygarnęła antyczny gramofon.

„Żmija", ocenił mistrz eliksirów, patrząc ze smutkiem na zwłoki ulubionych płyt.

W kuchni już zupełnie zabrakło mu słów. Szelma wytłukła tam wszystko, co jeszcze pozostało z zastawy, naczyń i pomniejszych bibelotów. Skorupy zasnuwały całą podłogę, wszystkie półki i szafki. Pomieszczenie wyglądało jak po przejściu tornada... albo jednej bardzo złej kobiety. Na brudnej szybie ktoś nabazgrał krwistoczerwoną szminką kilka całkiem dosadnych słów, a pod spodem nieco bardziej proste i cywilizowane: „Nienawidzę cię!". Przez lata do tłustego napisu przylepiły się całe kolonie much, ciem i komarów, przez co efekt końcowy okazał się cokolwiek upiorny.

Severus parę razy bez przekonania machnął różdżką, ale wiedział, że długo nie upora się ze wszystkimi zniszczeniami, więc szybko skapitulował. Uciekł z kuchni i ruszył na rekonesans do sypialni.

Ostatni pokój prezentował się nieco lepiej – widać Yen zabrakło inwencji albo nie znalazła tam nic godnego potłuczenia. Nawet łóżko zostawiła zaścielone... Choć spod okna zniknął jego zabytkowy sekretarzyk oraz całkiem ładna lampa z weneckiego szkła.

Snape znowu machnął różdżką i zmienił zakurzoną pościel na świeżą. Następnie przysiadł na brzegu łóżka i... wylądował na podłodze. No tak, to była pułapka. Szelma musiała przed wyjściem podpiłować wszystkie nogi i łóżko najzwyczajniej w świecie się pod nim złożyło.

Mężczyzna westchnął, rozmyślając o niespecjalnie wygodnej kanapie w salonie, i ruszył pod prysznic.

Chwilę później wrzasnął, gdy z rur zamiast wody poleciała gorąca brunatna ciecz. Na lustrze w łazience znalazł kolejny spis krwistoczerwonych inwektyw. Oj, była kreatywna. Niech ją szlag!

***

Severus Snape znalazł w mieszkaniu tyle niespodzianek, że szybko miał dosyć. Yenlla postarała się, aby o niej nie zapomniał... Musiał jej nieźle zaleźć za skórę. Wreszcie zmęczył się walką z własnym lokum, więc ogarnął się błyskawicznie i postanowił wyjść na miasto. Nie był w Anglii całe dwa lata, musiał zasięgnąć języka.

Gdy wieczorem spacerował ulicą Pokątną, rzeczywiście przyłapał się na myśli o Yen (najwyraźniej sympatyczne pamiątki podziałały). Zastanawiał się, co szelma teraz porabia i kogo dręczy... Na pewno błyskawicznie znalazła nową ofiarę. Przecież już wtedy ustawiała się do niej kolejka! Zresztą, istniało duże prawdopodobieństwo, że niedługo ją spotka. Może już teraz, może za moment. Ostatecznie znajdował się na najsłynniejszej i najbardziej uczęszczanej ulicy czarodziejskiego świata! Yenlla Honeydell musiała przemykać tędy non stop.

Kiedy to sobie uświadomił, przy najbliższej okazji skręcił w Aleję Śmiertelnego Nokturnu. Tam od razu poczuł się lepiej. Nogi same poniosły go do miejsca, które dobrze znał. Podrzędny i dość zrujnowany bar bynajmniej nie zachęcał do wizyty, ale profesora Snape'a łączyło z nim wiele ciepłych wspomnień. To tutaj przychodził, kiedy miał wszystkiego dość. Gdy wkurzał go Dumbledore, gdy wykańczał go Mroczny Lord i gdy zżerały go wyrzuty sumienia. Kiedy nie mógł już dłużej i zupełnie poważnie rozważał palnięcie sobie w łeb. W takich chwilach pojawiał się właśnie tu – jak większość stałych klientów, którzy mieli własne nierozwiązywalne problemy.

Tego wieczoru w barze było praktycznie pusto, znajdowało się tam zaledwie kilku wymiętych, zmęczonym życiem gości. Przy barze jakiś zakapturzony czarodziej wlewał w siebie kolejkę za kolejką w tak krótkich odstępach czasu, że barman ledwo nadążał mu polewać. Pod ścianą dwóch ponurych mężczyzn (być może bezrobotnych byłych Śmierciożerców gorszego sortu, których nie chcieli nawet w Azkabanie) grało w szachy, a pod oknem...

Pod oknem siedział Mundungus Fletcher. Wyglądał nieco porządniej, ale bardziej na zasadzie dobrze wypranej ścierki do podłogi – niby oczyszczona, ale nigdy już nie będzie biała jak śnieg.

Początkowo Severus Snape nie miał najmniejszej ochoty podchodzić do byłego towarzysza broni, ale później dopadł go nagły atak sentymentalizmu. Wziął z baru butelkę Ognistej, dwa brudne kieliszki i ruszył pod okno.

– Mogę? – zapytał obojętnie, po czum usiadł, nie czekając na odpowiedź.

Fletcher podniósł na niego zapite oczęta.

– Patrzcie no, kogo sam diabeł podrzucił na próg! – zawołał zgryźliwie. – Snape!

– We własnej osobie – odpowiedział łaskawie.

– Byłem pewien, że nie wrócisz na stare śmieci.

– Zmieniłem plany.

Tematy do rozmowy wyczerpały się nadspodziewanie szybko i między mężczyznami zaległa ciężka cisza. Mundungus popatrzył przenikliwie na Severusa, nalewając sobie obficie z zaoferowanej butelki.

– No dalej, zapytaj mnie – zachęcił z dziwnie złośliwym uśmiechem.

Snape zdziwił się uprzejmie, po swojemu elegancko unosząc jedną brew.

– O co?

– Przestań pieprzyć! – Dung z wrodzoną kurtuazją uciął te podchody. – Nie podszedłbyś do mnie, gdybyś nie miał w tym interesu. Nie jesteśmy kumplami, żeby tak siedzieć przy butelczynie.

Mistrz eliksirów nie uznał za stosowne odpowiedzieć na zaczepkę. Udał, że nagle strasznie zainteresowało go coś po drugiej stronie baru, choć tylko bogowie wiedzą, co to mogłoby być. Nawet rozgrywana przy stoliku naprzeciwko parta szachów należała do najnudniejszych w historii.

Mundungus nie dał się zbić z tropu.

– Przyszedłeś po informacje – stwierdził z absolutnym przekonaniem.

– Ciekawe jakie? – Severus włożył w te dwa słowa tyle kpiny, ile tylko się zmieściło, ale nic to nie dało.

– Dotyczące naszej wspólnej znajomej – skontrował natychmiast Fletcher, nie zdejmując z jego twarzy wszechwiedzącego spojrzenia. – Chociaż zaiste nie wiem, dlaczego fatygowałeś się aż tutaj. Wystarczyło otworzyć pierwszą lepszą gazetę i dowiedziałbyś się wszystkiego. Wiesz, że jej się powiodło? Odniosła sukces.

– Widziałem film – przyznał niechętnie mistrz eliksirów.

– Oczywiście, że widziałeś! – Mundungus zaśmiał się i walną pięścią w stół. – Wszyscy widzieli. Mówią, że teraz podpisze kontrakt z Disneyem.

Fletcher ponownie zainteresował się butelką. Severus gapił się przez brudne okno, jakby na zrujnowanym podwórku znajdowało się coś nieprawdopodobnie cudownego i uparcie milczał. Przybrał swój typowy, enigmatyczny wyraz twarzy, więc trudno było odgadnąć, o czym właśnie myśli. Jednak sądząc po zmarszczonych brwiach, nie były to wesołe rozważania. Towarzysz znowu zmierzył go uważnym spojrzeniem poprzez dno szklanki, które zawsze wyostrzało mu wzrok.

– Spóźniłeś się – oświadczył nieoczekiwanie. – Co najmniej o rok.

– Nawet nie będę udawał, że wiem, o czym mówisz. – Snape postanowił iść w zaparte.

Mocno podpitego Mundungusa wyraźnie zirytowała jego chłodna postawa. Jak śmiał tu przychodzić i udawać, że wszystko jest w najlepszym porządku? Pieprzony Śmierciojad!

– Słuchaj no, Snape! – rzucił, celując w niego rozdrganym palcem. – Ja cię nawet nie lubię i nie gadam z tobą dla przyjemności. Po tym, jak ją potraktowałeś, w ogóle nie powinienem z tobą gadać ani tym bardziej pić! Ale postawiłeś butelczynę, a nikt bardziej ode mnie nie potrafi docenić darmowego drinka – bełkotał lekko mężczyzna, który chyba miał już dosyć na dziś. – Dlatego docenię ten gest i powiem ci jedno.

Severus spojrzał na niego bez większego zainteresowania, ponownie unosząc pogardliwie jedną brew, ale jednak słuchał. Nie wstał i nie odszedł, lecz siedział spokojnie na swoim miejscu, a to z pewnością coś znaczyło.

– Ostrzegałem cię kiedyś, że nie będzie drugiej szansy – kontynuował z trudem, lecz uparcie Mundungus. – I nie ma. Zniknąłeś na dwa lata. Chyba nie myślałeś, że ktokolwiek będzie tyle czekał? Wyszła za mąż. Jeżeli masz choć trochę oleju w głowie, dasz jej spokój i nie będziesz jej szukał.

Snape wzruszył ramionami i rozparł się wygodniej na krześle. Jak zwykle zachowywał swoje myśli dla siebie i starał się niczego nie pokazać na zewnątrz.

– Skąd pomysł, że miałem taki zamiar?

Fletcher rzucił mi sceptyczne spojrzenie, które nie wyszło zbyt przekonująco, skoro miał problem ze skupieniem wzroku w jednym punkcie i w tym momencie widział przed sobą przynajmniej dwóch mrocznych mistrzów eliksirów. Mimo to Severus poczuł coś na kształt niepokoju.

– Ledwo przyjechałeś i pierwszym, co zrobiłeś, była próba upicia mnie w celu wydobycia informacji o Yen. To chyba o czymś świadczy – powiedział Dung w ostatnim przebłysku przytomności, po czym zwalił się pod stół.

***

Doprowadzenie mieszkania do względnego porządku zajęło Severusowi całe dwa dni, a i tak wciąż obawiał się nowych niespodzianek, które mogłyby nieoczekiwanie spaść mu na głowę albo ugryźć go w zadek. Nadal miał wrażenie, że coś jest nie tak. Mieszkanie wydawało się o wiele większe niż kiedyś i zdecydowanie cichsze, niż to zapamiętał. Aczkolwiek te uczucia dało się stosunkowo łatwo i logicznie wyjaśnić. Po prostu ostatnim razem nie mieszkał tu sam...

Oczywiście, ta prosta konstatacja pociągnęła za sobą kolejną myśl, która powracał do Severusa jak bumerang niezależnie od tego, jak bardzo starał się ją zagłuszyć. Przebywał w Anglii już od dwóch tygodni i wciąż jej nie spotkał...

Była to kompletnie absurdalna myśl, sugerująca, że, nie daj Salazarze!, oczekiwał takiego rozwoju wydarzeń. Snape nie był wszak na tyle naiwny, aby spodziewać się, że Yen będzie na niego czekać na fotelu w salonie, czyli dokładnie w tym samym miejscu, w którym ją zostawił. Na pewno nie po ich czułym pożegnaniu, a jednak... A jednak wydawało się wręcz niemożliwe, że jeszcze nie przyszła, aby go wybadać, poprzeglądać kąty, podrażnić. Severus był absolutnie przekonany, że gdy tylko znajdzie się na angielskiej ziemi, ona jakimś sobie tylko znanym sposobem natychmiast się o tym dowie i zaraz się tu zjawi, aby pokazać mu, jak bardzo go nie potrzebuje i jak wspaniale radzi sobie bez niego. Myślał, że bez przerwy będzie na nią wpadać, ba!, praktycznie zacznie się o nią potykać na każdym kroku. Przecież zawsze tak było, do cholery!

Ale nie tym razem. Aż czternaście dni upłynęło bez przypadkowych spotkań – zupełnie jakby wszechświat wreszcie znudził się wpychaniem mu jej na siłę.

A może tajemnica tkwiła w informacji, której łaskawie udzielił mu pijany jak bela Mundungus Fletcher? Była mężatką. Czy to mogło mieć jakieś znaczenie? Pewnie nie. A może? I ciekawe, kim jest ten nieszczęśnik. Pewnie jakimś cholernym reżyserem albo producentem. To wyjaśniałoby jej wspaniałą, błyskawiczną karierę...

Nie! Obiecał sobie, że nie będzie się nad tym zastanawiał, bo i po co? Przecież tak naprawdę nie chciał jej spotykać. Zwyczajnie dziwił się, że to jeszcze nie nastąpiło. Ostatecznie znał wszystkie jej sztuczki.

A jednak to dziwne, że jeszcze jej tu nie było...

Ogólnie jego powrót przebiegł nadspodziewanie spokojnie. Właściwie... nikogo nie zainteresował. Tylko Dumbledore przysłał mu kartkę z zapytaniem, czy nie rozważyłby powrotu na dawną posadę. Podobno nikt nie wytrzymał na niej dłużej niż rok. Nietoperz z Lochów pozostawił po sobie mroczną legendę, której żaden z nowych nauczycieli nie mógł sprostać. Uczniowie zwyczajnie zjadali ich na śniadanie. Najwyraźniej na stanowisko mistrza eliksirów przeniosła się teraz stara klątwa wisząca nad obroną przed czarną magią. Odkąd OPCM przejął Syriusz Black, posadę opuścił dawny pech, chociaż dyrektor z pewnością szczerze żałował, że go zatrudnił. Black wprawdzie radził sobie nieźle i uczniowie go uwielbiali – zwłaszcza dziewczęta – jednak był zupełnie niezdyscyplinowany. Po wojennych doświadczeniach źle znosił zamknięcie. Nie chciał mieszkać w Hogwarcie, wolał naturalnie Hogsmead i odbudowane Trzy Miotły. Zjawiał się tylko na lekcję, a później czym prędzej umykał. Sprawiał mnóstwo problemów, migał się od obowiązków, nie chciał brać dyżurów, a jednak dyrektor wciąż go trzymał. Pewnie bał się ponownie kusić los.

Poza listem Dumbledore'a, na który Severus nawet nie odpowiedział, w poczcie pojawiło się tylko sporo próśb o przyjęcie na kurs mistrzowski. Profesor Snape otrzymywał ich całe stosy, odkąd przeniósł się do Świętego Munga, i wszystkie natychmiast wrzucał do kominka. Nie po to po tylu latach uwolnił się w końcu od przygłupich uczniów, aby teraz dobrowolnie brać sobie na głowę studentów, którzy prawdopodobnie okazaliby się jeszcze bardziej nieznośni. Co to, to nie!

Rozpaczliwe prośby aspirujących mistrzów eliksirów przypomniały mu o magicznej lecznicy. Chyba powinien się tam wreszcie pojawić, zdać raport ze stypendium i zorganizować na nowo miejsce pracy. Tak, zdecydowanie musi zajrzeć do Munga.

***

W Świętym Mungu przyjęto go naturalnie bardzo dobrze. Przełożeni byli zadowoleni z jego powrotu i zainteresowani dalszą współpracą. Severus dostał również kolejną stertę podań od zdesperowanych studentów ubiegających się o opiekuna na kursie mistrzowskim. Uprzejmie zgarnął je do teczki, po czym zaszył się z nimi w gabinecie i wszystkie, jedno po drugim, sumiennie puszczał z dymem.

„Nigdy więcej dzieciarni", pomyślał z mściwą satysfakcją, gdy ostatnie podanie przemieniło się w kupkę popiołu.

Gdy na nowo rozgościł się w swoim gabinecie, ruszył na obchód reszty włości. Zajrzał do laboratorium, skontrolował eliksiry, zebrał całe mnóstwo raportów, notatek z badań i innej papierologii, której nie miał specjalnej ochoty przeglądać. Został tam równo do południa, po czym stwierdził, że ma dość jak na pierwszy dzień i szybko się ewakuował.

Ponownie znalazł się na Pokątnej, spacerując beztrosko w ciepłych promieniach kwietniowego słońca. Mógł sobie na to pozwolić. Już nigdy nie musiał spędzać najpiękniejszych godzin dnia w dusznej klasie w Hogwarcie. Kreatywna praca w wytwórni eksperymentalnych leków zapewniała mu elastyczne godziny pracy.

Po drodze nabył kilka niezbędnych składników do prywatnych eliksirów, za które zabrał się w domu z nudów, i nowe pióro. Potem zajrzał do księgarni, żeby napawać się widokiem swojej zawiłej pracy naukowej na temat trucizn, którą niedawno udało mu się opublikować. Nie cieszyła się wielkim zainteresowaniem i właściwie głównie zbierała kurz, ale jego nazwisko wytłoczone na czarnej skórzanej oprawie mile łechtało próżność. A gdy już dość się napatrzył, wrócił na zatłoczoną ulicę, pieszcząc w myślach wizję kawy i papierosa.

I właśnie wtedy różowe prawa uniwersum, które zdawały się go ignorować przez ostatnie dwa tygodnie, powróciły z przytupem.

Piękna Yenlla Honeydell płynęła zatłoczoną ulicą Pokątną wprost ku niemu. Poruszała się lekko i zwiewnie, jak to ona. Trzeba przyznać, że poznał ją głównie po tym tanecznym kroku, bo pod innymi względami w niczym nie przypominała dawnej siebie. Miała ogniście rude, lekko tylko falowane włosy, które sięgały jej ledwie do linii obojczyka. Zwiewna, romantyczna sukienka w kwiaty nie miała w sobie nic z jej ulubionych, ciężkich i majestatycznych kreacji obowiązkowo wyposażonych w ciasne gorsety. Za to chabrowe oczy zwyczajowo strzelały figlarnie na boki, gdy drażniła się z towarzyszącymi jej czarownicami. Yen spacerowała bowiem pod rękę ze swoimi najwierniejszymi przyjaciółkami, Rosmertą i Kitty, a za nimi snuła się jeszcze jedna, nowa nieszczęśnica o nieobecnym, wielce artystycznym spojrzeniu.

Wędrowały tak razem śliczne i roześmiane, kolorowe i hałaśliwe niczym egzotyczne ptaki. Zaabsorbowane sobą omal nie minęły przyczajonego pod wystawą księgarni Severusa, kiedy mężczyzna – nieoczekiwanie nawet dla samego siebie – zastąpił im drogę.

– Och, Sev... Profesor Snape! – Rosmerta zareagowała pierwsza, ponieważ prawie na niego wpadła. – Co za niespodzianka!

– Dzień dobry – przywitał się wyjątkowo uprzejmie.

– Już wróciłeś ze stypendium? – zainteresowała się.

– Najwyraźniej – odpowiedział odrobinę nieuważnie, bo zajęty był obserwowaniem reakcji Yen.

Aktoreczka uśmiechnęła się do niego miło, ale jednocześnie jakoś tak obojętnie. Jeżeli jego widok po latach zrobił na niej jakiekolwiek wrażenie, potrafiła to znakomicie zamaskować.

– Sever! – zawołała wesoło, podchodząc do niego z wyciągniętą ręką. – Jak miło cię widzieć. – Uścisk jej dłoni był krótki i beznamiętny. – Liczę, że miałeś udaną podróż? – zapytała i ku swojej satysfakcji Snape dosłuchał się w jej tonie odrobiny sarkazmu.

– Bardzo przyjemną – rzucił.

Nadal świdrował jej twarz wzrokiem, ale Yen pozostała nieporuszona. Zaśmiała się beztrosko i klasnęła w dłonie. Na palcu faktycznie miała nową obrączkę, tym razem złotą, prostszą i o wiele bardziej elegancką. Byle jakie srebrne kółka, których kiedyś używali, absolutnie nie mogły się równać z nową, ekskluzywną biżuterią.

– Co za niesamowite spotkanie! Oczywiście znasz Ros i Kitty. – Yenlla zgrabnie rozprawiła się z towarzyskim protokołem. – A to jest Marisol, moja koleżanka z teatru – przedstawiła ostatnią z kobiet, która posłała Severusowi zalotne spojrzenie.

Jednak Snape w najmniejszym stopniu nie był zainteresowany Marisol, mimo że wyglądała niemal kropka w kropkę jak Yen przez tymi wszystkimi metamorfozami wizerunku. Druga aktorka była czarnowłosa, zielonooka i przynajmniej o połowę młodsza od szelmy. Gdyby nie te drobne różnice i znacznie wyższy wzrost, mogłaby uchodzić za jej kopię.

Mistrz eliksirów nie zdejmował czujnego spojrzenia ze swojej byłej żony-nieżony, która odpowiadał mu idealnie neutralnym, wystudiowanym wyrazem twarzy. Pewnie właśnie tak witałaby dawnego znajomego, z którym nie łączyły jej zbyt bliskie związki. Lecz nawet pomimo pozornego spokoju i ugrzecznionych manier napięcie między tą dwójką rosło lawinowo. Rosmerta zerkała to na jedno, to na drugie, oczekując gwałtownego wyładowania.

– Mam nadzieję, że stypendium okazało się satysfakcjonujące. – zagadnęła, dzielnie postanowiając ratować sytuację.

– Och, nie wątpię – Yen wyręczyła go w odpowiedzi, a w jej anielsko spokojnych oczach na moment zamigotał ogień.

– Była to wielce pouczająca podróż – stwierdził Severus z charakterystycznym grymasem, który mógłby u niego uchodzić za uśmiech. – Poddała mi cale mnóstwo nowych pomysłów, które zamierzam wkrótce przetestować.

– Nasze najszczersze gratulacje – odezwała się po raz pierwszy Kitty, wymieniając z Ros zatroskane spojrzenia nad głową Yen. – Niestety, musimy już iść. Mamy rezerwację – poinformowała go chłodno, chwytając ponownie przyjaciółkę pod ramię i próbując ruszyć ją z miejsca.

– Ależ chętnie panie odprowadzę, idę w tę samą stronę – zaoferował, zbierając w nagrodę komplet zszokowanych spojrzeń. W dodatku bezczelnie łgał, bo nie miał wszak bladego pojęcia, gdzie idą.

Kitty ewidentnie uszczypnęła w tym momencie Yen, a Rosmerta posłała jej chyba setne z kolei zatroskane spojrzenie. Tylko Marisol pozostała kompletnie niezainteresowana całą sytuacją. Pewnie nic a nic nie rozumiała z tych dziwacznych podchodów.

Pomimo ostrzegawczych syknięć Yenlla skinęła łaskawie głową, więc jej przyjaciółki nie miały w tej sprawie nic do powiedzenia. Mistrz eliksirów wykorzystał element zaskoczenia i sprytnie wyminął Ros, znajdując się teraz przy boku Yen. Aktoreczka instynktownie odsunęła się od niego i przylgnęła do Kitty. Wolała zachować bezpieczny dystans.

– Jak ci się podobało w Niemczech? – zapytała znowu uprzejmie, aby zatrzeć to nieświadome uchylenie obojętnej maski.

– Intrygująca kultura i wspaniała architektura, a w bibliotekach trafiają się prawdziwe skarby.

– Byłam pewna, że wrócisz zachwycony – skomentowała Yen nieco kwaśno. – To zupełnie w twoim stylu, prawda? Zaledwie rok po obaleniu najmroczniejszego maga współczesności wyjechać sobie do ojczyzny najstraszniejszego tyrana znanego w mugolskim świecie. Co jest z tobą nie tak?! – zakończyła o wiele agresywniej, niż zamierzała.

– Tak po prawdzie, Hitler był Austriakiem – skorygował usłużnie Snape. – W Niemczech za to urodził się doktor Faustus.

Yenlla wzruszyła ramionami, ponownie nieco się od niego odsuwając.

– No proszę, kolejny świetny wzór do naśladowania dla nowoczesnego czarodzieja – prychnęła.

– Nie wszystkie pisma, które pozostawił po sobie Faust, dotyczą mrocznych sztuk. Niektóre jego uwagi mogą okazać się przydatne – wyjaśnił, nachylając się lekko w jej stronę. – Sądzę, że dzięki niemu uda mi się rozwiązać kilka interesujących problemów współczesnej magomedycyny.

– Powodzenia – mruknęła i rzuciła mu złe spojrzenie. – Cieszę się zatem, że minione dwa lata nie okazały się czasem zmarnowanym.

Zajęta subtelnymi złośliwościami nie patrzyła pod nogi, dlatego w tym samym momencie potknęła się na nierównym bruku. Kitty pisnęła ostrzegawczo, ale Severus był szybszy. Szarmancko pospieszył jej z pomocą. Chwycił ją wpół i z wprawą postawił do pionu, jednocześnie wyrywając z opiekuńczych ramion dawnej panny Silverwand (cholera wie, jak się teraz nazywała). Mistrz eliksirów wciąż trzymał Yen mocno, mimo że upadek od dawna jej nie groził. Piękna szelma mierzyła go wściekłym wzrokiem, który powinien go w mgnieniu oka spopielić, ale mężczyzna nic sobie z tego nie robił. Skoro nigdy do tej pory nie udała jej się ta sztuczka, dlaczego teraz miałoby być inaczej?

– O, patrzcie, to już Café Mystique! – zawołała sztucznie optymistycznym tonem Madame Rosmerta, która już nie wytrzymywała narastającego z każdą chwilą napięcia.

Z impetem władowała się między Yen i Severusa, skutecznie ich rozdzielając, po czym pociągnęła przyjaciółkę w stronę drzwi. Dwie pozostałe kobiety z ulgą podążyły za nimi.

– Dziękujemy za towarzystwo, profesorze Snape. Nie będziemy panu zabierać więcej czasu. Na pewno ma pan mnóstwo spraw na głowie. – Ros najwyraźniej jak to tylko możliwe dała mu do zrozumienia, że ma się od nich odczepić. Użyła tylko łagodniejszych słów.

A jednak mimo wysiłków swoich przyjaciółek Yenlla nadal tkwiła na chodniku jak wmurowana. Toczyła z Severusem pojedynek na spojrzenia, a powietrze wokół nich niemal iskrzyło od wyładowań elektrycznych.

– Idźcie przodem – zakomenderowała Yen nieznoszącym sprzeciwu tonem. – Zaraz do was dołączę.

– Yenka, czy jesteś pewna... – wtrąciła się Kitty, ale przyjaciółka niecierpliwie kiwnęła na nią dłonią.

– Zamówcie mi lawendowe latte – poleciła niecierpliwie.

Kobiety ponownie wymieniły za jej plecami zaniepokojone spojrzenia, ale grzecznie pomaszerowały do kawiarni, zostawiając ich samych. Yen splotła obronnie ramiona na piersi i rzuciła Severusowi wojownicze spojrzenie. Cała uprzejmość i słodycz spłynęły z niej jak nieudany eliksir maskujący.

– Czego chcesz, Snape? – warknęła. – Tylko mi nie mów, że nagle zebrało ci się na pogawędki ze starymi znajomymi.

– A gdybym powiedział, że to spotkanie to czysty przypadek? – zagadnął jedwabistym głosem i postąpił krok w jej stronę.

Kobieta odskoczyła jak oparzona na bezpieczną odległość.

– Nie wierzę w przypadki.

Widząc jej wściekłą minę i zaciśnięte usta, mistrz eliksirów postanowił zmienić taktykę.

– Chciałem ci wyłącznie pogratulować – rzucił, pilnie oczekując reakcji.

– Och! – sapnęła Yen wyraźnie zaskoczona. – Ja... Cóż, dziękuję. Film faktycznie okazał się wielkim sukcesem i niedługo kręcę kolejny, zdjęcia rozpoczną się najprawdopodobniej w wakacje. Sezon teatralny również uważam za całkiem udany, jednak...

– Nie mówiłem o tym. – Snape przerwał jej ożywiony wywód, a potem rzucił znaczące spojrzenie na lewą rękę kobiety, na której serdecznym palcu połyskiwało złote kółko.

Yen zarumieniła się gwałtownie i natychmiast spuściła wzrok.

– Jesteś spostrzegawczy...

– Staram się.

– ... albo zwyczajnie dobrze poinformowany – dokończyła ironicznie.

– Nie wiem, co masz na myśli.

Yenlla przestała wpatrywać się w swoje trzewiki oraz grać fałszywą skromność. Poderwała głowę i przeszyła go ognistym spojrzeniem.

– Powinieneś lepiej dobierać sobie informatorów, Sever – poradziła kpiąco. – Mundungus, doprawdy? Co ci przyszło do głowy?!

Snape zaklął w myślach.

– Powiedział ci?

– Oczywiście! – zaśmiała się szelma. – To mój przyjaciel od wielu, wielu lat. Znał jeszcze moich rodziców. Zawsze był przy mnie, i to nie tylko w czasie wojny, gdy Dumbledore polecił mu mieć na mnie oko. Nawet w najczarniejszym okresie, kiedy wszyscy o mnie zapomnieli, Dung wysyłał mi kartki na święta. Poza tym pracuje w moim teatrze.

– Fletcher?! A co on może...

Yen nie pozwoliła mu dokończyć złośliwego komentarza.

– Jest jednym z techników. Nawet Mundungus potrzebuje sensownego planu emerytalnego.

– No tak, powinienem się domyślić – przyznał Severus, który wściekał się w duchu na własną głupotę.

– W ogóle nie rozumiem, po co zadawałeś sobie tyle trudu. Dlaczego po prostu nie kupiłeś sobie Czarownicy, Sever? Jak rozumiem, kiedyś bardzo ceniłeś ten periodyk – wytknęła mu, wykorzystując do cna moment przewagi.

– Bardzo zabawne... Kim jest ten nieszczęśnik, Yenlla? – Snape wreszcie przeszedł do sedna i zadał pytanie, które tak naprawdę przygnało go do niej tego dnia. – Kim jest twój mąż?

Yen zachichotała, klaszcząc z uciechy w dłonie.

– Tu cię boli, co? A zatem nie był na tyle pijany, aby ci to wypeplać?

– Nie – przyznał uczciwie. Był przekonany, że coś tym uzyska. Przeliczył się.

– Ależ cię to musie teraz dręczyć, słońce dni moich – przedrzeźniała go bezczelnie.

– Bynajmniej.

– Więc dlaczego mnie wypytujesz?

– Z czystej, przyjacielskiej ciekawości.

– Przyjacielskiej? Dobre sobie! Przykro mi, mój drogi, będziesz musiał pozostać w błogiej niewiedzy.

Yen pomachała mu na pożegnanie, po czym odwróciła się i ruszyła w stronę kawiarni. Severus został na ulicy sam, a do tego nie dowiedział się najważniejszego.

– Kto to jest, Yen?! – krzyknął za nią.

Udała, że go nie słyszy.

– Kto to?

Tym razem również się na odwróciła. Stanęła na ganku kawiarni i uprzejmy młody odźwierny usłużnie otworzył przed nią drzwi.

– Witamy, pani Lupin. Stolik już czeka – poinformował nieznośnie głośno.

Pani Lupin drgnęła i zerknęła przez ramię, aby sprawdzić, czy Severus to usłyszał. Mistrz eliksirów nadal stał na swoim miejscu. Niezdrowo blady, ale za to z tryumfalną miną.

„Lupin?", powtórzył bezgłośnie, wykrzywiając się do niej kpiąco.

Kobieta nie dała się znowu sprowokować. Odwróciła się i jak najszybciej zniknęła we wnętrzu Café Mystique.

A tymczasem Snape z widocznym wysiłkiem intelektualnym przetrawiał tę niestrawną wiadomość.

„Lupin? Dlaczego ze wszystkich nieszczęść na świecie akurat Lupin?! I co, u diabła, stało się z Tonks?", myślał gorączkowo.

***

– Cześć, kochanie! – Yen wbiegła do malutkiego domku na przedmieściach, ciągnąć za sobą nieodłączną Rosmertę i omal nie zadeptując różowego persa. Kocie ego zostało tak bardzo stłamszone, że nawet nie spojrzał na nią z urazą. Wiedział, że to pozbawione sensu.

Remus odwrócił się do niej z uśmiechem. Wieszał właśnie wierzchnią szatę na wieszaku, więc sam także musiał niedawno wrócić. Był nieco zmęczony i ogólnie po swojemu wymięty, ale zdecydowanie wyglądał lepiej niż kiedykolwiek. Żona w dwóch tanecznych krokach znalazła się obok niego i cmoknęła w policzek.

– Jak ci minął dzień? – zapytał Lupin.

– Cudownie! – zawołała uradowana Yen. – Nowy musical będzie prawdziwym hitem na finał sezonu!

– No, może nie do końca cudownie... – zamarudziła Ros, dołączając do nich. – Po południu spotkałyśmy...

Nie dokończyła, bo Yenlla z takim impetem uderzyła ją łokciem w brzuch, że wypompowała z niej całe powietrze. Rosmerta rozkaszlała się, patrząc na nią z uraza oczami skrzywdzonego królika.

– Kogo spotkałyście? – zainteresował się lekko oszołomiony Remus.

– Nikogo, kochanie – odparła słodko Yen. – Zupełnie, absolutnie nikogo, prawda, Ros? Ros coś się przywidziało. Co na obiad? Błyskotka coś przygotowała? Zaprosiłam Ros – wyrzucała z siebie z prędkością karabinu maszynowego, próbując odwrócić ich uwagę.

Gdy zobaczyła, że jej starania nie odnoszą skutku, Remus nadal zerka na nią podejrzliwie, a na jego czole pogłębia się pionowa zmarszczka, uciekła do kuchni.

– Siadamy do stołu czy nie? – krzyknęła niecierpliwie.

Rosmerta westchnęła ciężko i pokręciła głową.

– To był Severus – uprzedziła lojalnie Remusa.

– Wrócił?

– Niestety.

Chwilowa cisza była ciężka i napakowana niewypowiedzianymi obawami.

– Co na to Yen? – zapytał wreszcie mężczyzna.

– Oj, znasz ją. Robiła dobrą minę do złej gry i prawie że z nim flirtowała, ale trudno stwierdzić, co naprawdę myśli – odparła dyplomatycznie, pomijając milczeniem niewygodny fakt, że na sam koniec Yen postanowiła rozprawić się z byłym mężem w cztery oczy i Merlin jeden wie, co tam się wtedy działo. W każdym razie wróciła wściekła jak osa.

– A Severus? – indagował w dalszym ciągu Remus. – Myślisz, że on...

– Tylko się z nią drażnił – uspokajała go kobieta, choć w jej głosie trudno byłoby dosłuchać się absolutnego przekonania. – Na pewno.

– Idziecie czy nie?! – irytowała się Yen z salonu. – I przestańcie mnie wreszcie obgadywać za plecami. Mam znakomity słuch!

***

Severus wpadł do mieszkania i z rozmachem zatrzasnął za sobą drzwi. Na niego naturalnie nie czekał obiad ani zatroskany małżonek. W ogóle nie czekał na niego nikt poza kolonią pająków w oknie i osiedlem karaluchów pod zlewem w kuchni. Postanowił je chwilowo zahodować. Większość i tak miała wkrótce skończyć w kociołku, ostatecznie świeże składniki eliksirów są najlepsze.

Dawny, ale wciąż najbardziej znienawidzony, nauczyciel Hogwartu był zły. Ba, wściekły na siebie za to niepotrzebne starcie z Yen, które zresztą sam sprowokował. Teraz zastanawiał się, co chciał przez to osiągnąć. Dlaczego w ogóle jej szukał? Dlaczego tak bardzo chciał wiedzieć, kogo poślubiła? Przecież to nie miało najmniejszego sensu!

Do tego znowu czuł to nieznośne mrowienie w lewym przedramieniu. Wrażenie było tak znajome, że już kilka razy przyłapał się na idiotycznej myśli o kolejnym zebraniu Wewnętrznego Kręgu. A tymczasem pewnie zwyczajnie zbierało się na deszcz...

Severus podwinął rękaw i przyjrzał się rozległej bliźnie po Mrocznym Znaku. Magomedycy zrobili, co mogli. Odtworzyli zniszczone tkanki, ale nie zdołali dokonać cudu. Lewa ręka nadal nieco różniła się wyglądem, była nieco bledsza i chudsza od drugiej oraz nie w pełni sprawna. Czasami nagle sztywniała i nie mógł już wykonywać nią bardziej precyzyjnych czynności. Jednak i tak musiał przyznać, że miał szczęście. Niewiele brakowało, żeby ją stracił.

Rzucił się na fotel, zaklął i wydobył spod siedzenia kilka kolejnych skorup po rozbitych przez Yen talerzach. W końcu rozsiadł się wygodnie. Sięgnął po pierwszą z brzegu książkę i zagłębił się w lekturze. Miał dosyć rozmyślań o tej pustej idiotce. Sam pozbył się jej raz na zawsze, więc o co mu znowu chodziło, do cholery?!

***

Yen siedziała na miękkiej i upiornie różowej otomanie przy oknie w sypialni i z nosem przyklejonym do szyby obserwowała padający deszcz. Piękny dzień bynajmniej tego nie zapowiadał, ale teraz na zewnątrz szalała pierwsza wiosenna burza.

– Obejrzałyśmy dzisiaj kolejne dwie sale, ale jestem już prawie zdecydowana – odezwała się po chwili. – Weźmiemy Café Mystique, co ty na to?

– W pełni się z tobą zgadzam, kochanie – odpowiedział pokornie Remus zajęty przebieraniem się w swoją nudą flanelową piżamę.

Pani Lupin przemknęła przez głowę kłopotliwa myśl, że teoretycznie równie nudne i konserwatywne piżamy Severusa robiły na niej o wiele większe wrażenie. Pewnie z powodu nadrukowanych wężyków...

– Nie jest wprawdzie tak duża jak sala w Dziurawym Kotle ani tak efektowna jak ta u tej dziwnej koleżanki Ros, ale za to bardzo przytulna – kontynuowała zamyślona Yen.

– Skoro tak uważasz.

– Mimo to wszyscy powinni się zmieścić. Nie planujemy przecież zapraszać całej Anglii, prawda? Jak myślisz?

– Pewnie masz rację. – Znowu ten automatyczny ton głosu.

Jego żona nagle straciła cierpliwość. Wykrzywiła się do swojego odbicia w szybie.

– Nie zaszkodziłoby ci mieć własne zdanie – rzuciła zaczepnie.

– Yenka, czy coś cię trapi? – Remus odwrócił się czujnie w jej stronę.

Nie odpowiedziała. Wystarczył zaledwie moment, aby poczuła, jak mąż opiekuńczo kładzie dłonie na jej ramionach.

– Jeżeli chodzi o Severusa... – zaczął delikatnie, a Yenlla na dźwięk znienawidzonego imienia wstrząsnęła się z obrzydzeniem.

– Nie chcę o nim rozmawiać!

– Może powinnaś? – zasugerował ostrożnie. – O nim albo właśnie z nim.

– Nie chcę go nigdy więcej widzieć ani o nim słyszeć!

– Wiesz, że to niemożliwe. Skoro wrócił i zamierza pracować w Świętym Mungu, na pewno będziecie czasem na siebie wpadać.

– Jeżeli o mnie chodzi, mógłby się w tej chwili spakować i przenieść na Alaskę! – stwierdziła dziecinnie.

Remus westchnął ciężko i bezradnie. Co miał jej poradzić?

– Yenka, popatrz na mnie.

Piękna pani Lupin odwróciła się wreszcie od okna i zerknęła do góry, marszcząc groźnie brwi. Mąż ukląkł przy niej i wziął jej dłonie w swoje.

– Uważam, że powinniście szczerze porozmawiać i w dojrzały sposób zakończyć swoje sprawy – zaczął znowu, a Yen prychnęła. Spróbowała się od niego uwolnić, ale trzymał ją mocno. – Jednak jeżeli nie chcesz z nim rozmawiać, możesz go zwyczajnie ignorować. I już.

– Masz rację – skapitulowała dla świętego spokoju. Nie mogła znieść spojrzenia ciepłych oczu Remusa, które przewiercały się przez nią na wskroś. – Tak zrobię.

– A w sprawie naszej pierwszej rocznicy... – Uśmiechnął się rozbrajająco i nie dokończył.

– Sprawiasz wrażenie, jakby cię to w ogóle nie interesowało! – zarzuciła mu nadal poirytowana żona.

– Chciałbym ci pomóc, lecz zwyczajnie się na tym nie znam. Mógłbym spędzić ten dzień tylko z tobą, bez żadnej imprezy, i byłbym szczęśliwy.

Rozbrojona tymi słowami Yen pochyliła się i cmoknęła go na zgodę w policzek.

– No już dobrze! – zaśmiała się. – Dla mnie też byłaby to kusząca opcja, ale Syri nigdy by nam tego nie wybaczył. Spodziewa się balangi do rana.

– Nie mogę uwierzyć, że został nauczycielem. – Pokręcił głową Lupin. – Przecież on jest kompletnie niepoważny!

– Na szczęście to nie nasz problem – zauważyła rozsądnie. – Chodźmy spać... Albo i nie. – Mrugnęła do niego figlarnie.

***

Deszcz bił monotonnie w szyby mieszkania Severusa Snape'a. Pod sufitem niewielkiego salonu snuł się melancholijnie papierosowy dym, a na stoliku stała do połowy opróżniona butelka Ognistej Whisky.

Sam mistrz eliksirów klęczał na podłodze wśród rozsypanych wokół kolorowych magazynów. Z każdego z nich uśmiechały się do niego młode i niezwykle atrakcyjne wiedźmy, które zachęcały do zakupu najnowszego zaklęcia na porost rzęs lub obejrzenia wiosennej kolekcji wieczorowych sukien Madame Malkin. Z największej reklamy prężyła się zaś Yen Honeydell – czy raczej Lupin – oferując cudowną, absolutnie innowacyjną linię szminek we wszystkich kolorach tęczy. Dosłownie wszystkich, bo jej usta pomalowano na przykład szokującym odcieniem indygo. Severus skrzywił się i zgasił papierosa tuż nad jej głową. Utrwalona na fotografii szelma spojrzała na niego z urazą.

Gdy przebywał w obcych krajach, zawiesił prenumeratę brytyjskich czasopism. Nie chciał, aby cokolwiek go rozpraszało. Teraz gorliwie nadrabiał zaległości. Archiwalne numery dostarczono do jego domu błyskawicznie jeszcze tego samego popołudnia. Severus przeglądał pilnie wszystkie Proroki, Czarownice i Vogue Magique, próbując zrozumieć fenomen pani Lupin. Oczywiście, nie dałby rady zrobić tego na trzeźwo, więc pomagał sobie, czym tylko mógł.

Zaczął od marca 1998 roku, kiedy wyjechał na stypendium do Niemiec. Początkowo nie znalazł nic ciekawego. Yen najwyraźniej nie zdecydowała się na sesję i wywiad–rzekę, w którym opowiedziałaby o swoim złamanym serduszku. Było za to sporo premier, plotek o nowym projekcie i słynnym już filmie. I duuużo reklam. Do tego jakaś akcja charytatywna i zbiórka pieniędzy na rzecz wsparcia rodzin charłaków z okazji innowacyjnego programu polegającego na przystosowaniu ich do życia po mugolskiej stronie barykady. Szelma nie próżnowała i promowała się na wszystkich frontach. Od czasu do czasu przewijały się też plotki, że Yen widziano z tym czy innym czarodziejem, reżyserem, ministrem... Standard.

W sierpniu Severus natrafił na rozdzierający wywiad z Maelem, który rozwlekle opowiadał o planowanym ślubie z Yen i pierwszym dziecku, którego właśnie oczekują. Cóż, chyba nie było to do końca prawdą, skoro już w kolejnym numerze ukazało się długie sprostowanie i groźba pozwu wystosowana przez prawników panny Honeydell.

Dopiero późną jesienią coś w donosach na temat Yen uległo wyraźnej zmianie. Skończyły się głupawe plotki, pojawiało się za to coraz więcej informacji na temat poważnego mężczyzny, którego widywano u jej boku i który miał coś wspólnego z departamentem ds. magicznych stworzeń.

– Nawet bardzo wiele wspólnego z jednym konkretnym magicznym stworzeniem – burknął pod nosem Snape, dolewając sobie Ognistej.

Dosłownie chwilę później zakrztusił się alkoholem, gdy przeczytał o kolejnej premierze, która wreszcie wyniosła Yen na szczyt szczytów. Absolutny hit Witchwayu, bilety wyprzedane niemal na rok w przód i totalna ogólnonarodowa histeria.

Narzeczona dla czarnoksiężnika.

Musical.

– Hm – mruknął sarkastycznie mistrz eliksirów. – Ciekawe, och, ciekawe, co też natchnęło twórców...

Z przerażeniem przeczytał opis fabuły.

Piękna, młoda i niezwykle zdolna czarodziejka niespodziewanie znajduje się na celowniku mrocznego lorda, tyrana i terrorysty, który zamierza podporządkować sobie cały magiczny świat. Dla ochrony życia i swej czci niewieściej (ha! ha! ha!) zostaje niejako zmuszona do poślubienia innego mistrza czarnej magii, a przy okazji swojego byłego nauczyciela –ponurego mężczyzny, który z charakteru nie okazuje się wprawdzie o wiele przyjemniejszym towarzyszem, ale przynajmniej ma serce po właściwej stronie. Przypadkowi małżonkowie spędzają większość czasu na niekończących się widowiskowych kłótniach oraz, naturalnie, śpiewają całe mnóstwo chwytliwych piosenek...

– Przeklęta żmija! Sprzedała mnie! – uświadomił sobie profesor Snape, myśląc z bólem o swoim sponiewieranym publicznie wizerunku.

Musical reklamowano wszem wobec jako „oparty na faktach", „inspirowany prawdziwymi wydarzeniami" czy też „luźno bazujący na wątkach autobiograficznych". Autorką scenariusza i kilku piosenek była Yenlla Honeydell we własnej osobie.

„Ten musical to nie tylko absolutnie cudowna i dopracowana do najdrobniejszego szczegółu rozkosz dla oczu", zachwycał się w długiej recenzji jeden z krytyków. „To ważny głos, który w lekki i niemal genialny sposób rozprawia się z koszmarnym epizodem najnowszej historii. Narzeczona dla czarnoksiężnika jest niczym cudowne remedium na wojenną traumę, niczym najlepszy eliksir leczy ranny i uczy się śmiać z najcięższych przeżyć. Tym bardziej, gdy uświadomimy sobie, że ta żartobliwa historia wyszła spod pióra osoby znajdującej się w samym centrum tragicznych zdarzeń. Nie ulega wątpliwości, że artystka sama próbuje w ten widowiskowy sposób uporać się z upiorami przeszłości i robi to w zachwycający sposób. Pomiędzy nią i jej scenicznym partnerem, lordem Sinclair, istnieje wyraźnie wyczuwalna chemia, która pozwala obojgu w kreatywny sposób bawić się rolami. Tworzą znakomity duet. Całe szczęście, że wielki i uznany aktor na jej prośbę zgodził się przełożyć plany emerytalne o dwa kolejne sezony".

– Sprzedała mnie i w dodatku postarzyła o dobre dwadzieścia lat! – odkrył z przerażeniem mistrz eliksirów. – Ślub z nauczycielem, dobre sobie! A niezwykła chemia z Sinclairem na pewno da się łatwo wytłumaczyć. Ciekawe, czy to z nim mnie wtedy zdradzała...

Narzeczona dla czarnoksiężnika stanowi małe arcydzieło sztuki rozrywkowej i każdy powinien ją zobaczyć. Nie znam nikogo, kto wychodząc z teatru, nie nuciłby pod nosem jednego z dwóch przebojowych songów: Magical Education lub Mister S. Polecam z całego serca, choć kolejna wielka wojna jest znacznie bardziej prawdopodobna niż uzyskanie biletów na spektakl. Zostały doszczętnie wyprzedane dawno temu".

– Ta żmija, ta wiedźma, ten pieprzony ryży potwór! – wyrzucał z siebie Snape, paląc papierosa za papierosem i hojnie polewając sobie Ognistą. – A gdzie moja działka z praw autorskich?

Kolejny recenzent, z pewnością nieco młodszy, zwrócił uwagę na o wiele bardziej bolesny dla mistrza eliksirów aspekt całej sprawy.

„Nie ulega wątpliwości, że musical Narzeczona dla czarnoksiężnika to po prostu wymyślna, brutalna i absolutnie epicka prywatna zemsta Yenlli Honeydell. Wszak powszechnie wiadomo, na kim wzorowano postać głównego bohatera. Nikt, kto miał nieszczęście uczęszczać do Hogwartu w ciągu ostatnich piętnastu lat, nie może mieć co do tego najmniejszych wątpliwości. Może za to gorliwie poświadczyć, że każda genialna impresja, przemyślna parodia, każda padająca na scenie złośliwość pod adresem mistrza eliksirów to sama, bijąca po oczach prawda. Panna Honeydell w przezabawny, a jednocześnie absolutnie uroczy sposób rozlicza się ze związkiem, który, jak śmiem przypuszczać, nie skończył się w przyjemny sposób".

Severus zatrzasnął magazyn i z furią cisnął nim przez salon.

Świetnie! Po prostu pięknie! W czasie, kiedy był za granicą, cała Wielka Brytania bawiła się jego kosztem, a on nawet nie miał o tym pojęcia! Cudownie. Ale żmija jeszcze mu za to zapłaci. W galeonach!

Nie miał jednak czasu dłużej wściekać się o nieszczęsny musical, bo oto kolorowy świat Yenlli gwałtownie przyspieszał z każdym kolejnym numerem Czarownicy.

Zanim jeszcze na dobre przeminął szał na Narzeczoną dla czarnoksiężnika, był ten wielki bum dotyczący praw obywatelskich dla, khm, magicznych stworzeń. Były wiece, przemówienia, marsze – a nawet jeden nieudany zamach bombowy.

O tym Severus już co nieco wiedział. Wilkołaki wraz z innymi zmiennokształtnymi połączyły siły w wielkim społecznym zrywie. Nie wydawało się to specjalnie dziwne – w powojennym chaosie i nagłym szale na tolerancję i poprawność polityczną łatwo było ugrać coś dla siebie. Poza tym Lord Voldemort lubił wilkołaki, chętnie się nimi otaczał, a potem drażnił i szczuł na upatrzone ofiary. W efekcie populacja wilkołaków w Wielkiej Brytanii musiała znacząco wzrosnąć i z czasem również upomnieć się o swoje prawa. Stali się znaczącą siłą polityczną, po czym znaleźli odpowiedniego przedstawiciela. Człowieka, który zawsze tam był – cierpiąc w ciszy na urojone wyrzuty sumienia i niezaspokojony kompleks społecznika. Remus Lupin, kandydat idealny.

Nazwa Fundacji Pełni Księżyca pojawiała się coraz częściej i częściej w rozmaitych artykułach. Jej celem statutowym była walka z dyskryminacją, uprzedzeniami oraz kulturalną, społeczną i polityczną izolacją osób zmiennokształtnych, a założycielem i przewodniczącym... Lupin! Święty wilkołak Zakonu Feniksa jeździł po całym świecie, badał społeczności wilkołaków i ogłaszał głośne raporty, które zataczały coraz szersze kręgi. Najaktywniej działał jednak na miejscu. Severus widział go teraz na każdym zdjęciu z każdego marszu protestacyjnego, zawsze na czele i zawsze z piękną Yen u boku. Maskotka zresztą chętnie wypowiadała się na temat Fundacji.

„Wilkołak to nie zwierzę, mimo że właśnie tak jest traktowany!", Snape czytał w gazecie jedno z jej płomiennych wystąpień. „To ludzie, którzy nie z własnej winy zapadli na ciężką i nieuleczalną chorobę. A my zamiast służyć im wsparciem, odwracamy się od nich. Odpowiadamy wyłącznie pogardą i nienawiścią. To trzeba zmienić!".

I wkrótce wszystko się zmieniło. Kilka miesięcy później Lupin został powołany na szefa nowego departamentu ds. równouprawnienia osób magicznie przemodelowanych (następnie zmienionego na departament ds. osób zmiennokształtnych; spory o odpowiednią nazwę trwały tygodniami, a na łamach czasopism toczyła się ożywiona, aczkolwiek zupełnie absurdalna dyskusja). Po wielu latach stagnacji Remus miał nagle prężnie działającą Fundację, prominentną posadę w ministerstwie i zachwycającą żonę.

Severus zauważył jedynie z pewną satysfakcją, że z upływem lat i sesji zdjęciowych biedny wilkołak coraz bardziej siwieje. On sam wciąż zachowywał swoją dumną, reprezentacyjną czerń. Nie bez pewnej pomocy, oczywiście, ale to nie było ważne. Jeżeli Yen czegoś go nauczyła, to tego, że wygląd zewnętrzny jest ważny. Skoro Snape przez lata starannie stworzył swój wizerunek czarnego, mrocznego sukinsyna, nie mógł nagle wystąpić jako siwy sukinsyn. Nikt by tego nie kupił.

Gdy mistrz eliksirów czytał to wszystko, jakaś myśl tłukła mu się uparcie po głowie, próbując przebić na wierzch świadomości, lecz miała problem z pokonaniem oparów Ognistej. Cała ta historia jako żywo coś mu przypominała, nie potrafił tylko skojarzyć, co takiego... A potem nagłe zrozumienie rozbłysło w jego głowie niczym Lumos. Przypomniał sobie dawną rozmowę z Dumbledore'em, podczas której – nie do końca z własnej woli –poznał skomplikowaną genealogię Yen.

Tak, już gdzieś to słyszał...

Był kiedyś pewien naukowiec. Zdolny wprawdzie i niezwykle mądry, ale cieszący się sławą typową dla naukowca. To znaczy, że słyszeli o nim wyłącznie inni naukowcy zajmujący się tą samą, wąską dziedziną. Aż tu nagle ten sam czarodziej z dnia na dzień stał się prawdziwym bohaterem narodowym i dostał swój własny departament w Ministerstwie Magii. Septimus Sweetscent, pionier w dziedzinie bezpieczeństwa i higieny magii. Wystarczyło, że wpadł w ręce pewnej wyjątkowej wiedźmy i jego kariera natychmiast nabrała rozpędu. Wystarczyło, że ożenił się z Ethel Sunrise, współczulną czarownicą, babką Yen.

Dumbledore twierdził, że robią to nieświadomie, że to skutek szczególnie pojętych mechanizmów obronnych... Ale to fakt, współczulne czarownice w pewnym sensie zwyczajnie przynoszą szczęście.

– Sam powiedz, drogi chłopcze, czy twoje życie także nagle magicznie się nie naprostowało, nie stało się lepsze, odkąd pojawiła się w nim Yen? – wmawiał mu kiedyś dyrektor Hogwartu.

Gdyby jednak Severus miał wypowiedzieć swoją własną, niezależną opinię, ująłby to zupełnie inaczej. Mistrz eliksirów był bowiem przekonany, że żadna z tych wiedźm nie robiła tego z dobroci serca. Po prostu kobiety takie jak Yenlla i jej babka lubiły życie na poziome i potrzebowały do tego mężczyzny o odpowiedniej pozycji oraz zasobach materialnych. Jeżeli satysfakcjonujący kandydat nie napatoczył się sam, stwarzały go sobie same. Dla własnej wygody, z czysto egoistycznych pobudek.

I tym razem padło na biednego, niedocenianego słodkiego do obrzygu Luniaczka. Nieszczęśliwego wilczka. Mężczyznę z potencjałem, którego nie potrafił wykorzystać, i energią, której nie potrafił skanalizować. Z powodu nieśmiałości, kompleksów i strachu, że ktoś odkryje jego wstydliwy sekret. A teraz ten sekret stał się jego siłą napędową. Pan Remus Lupin, pierwszy wilkołak w wyścigu po fotel ministra magii.

Paradne!

O tak, to już z daleka wyglądało na robotę Yen.

Uch, Snape miał dosyć tych idiotycznych rozmyślań, głupich plotek i kolorowych gazet z obrazkami dla upośledzonych umysłowo czarownic. Sam już nie wiedział, dlaczego wdepnął w ten plotkarski rynsztok. Pewnie Ognista Whisky zaćmiła mu mózg.

Bo dlaczego miałby w ogóle interesować się Yenllą Honeydell? Eee, Lupin. Przecież wszystko między nimi było skończone. Szelma długo nie rozpaczała i błyskawicznie ułożyła sobie życie na nowo. Ba, prowadziła teraz życie rodem z ilustrowanego magazynu o jakim zawsze marzyła.

Więc po co mu to wszystko było? Po co ją zaczepiał? Dlaczego chciał cokolwiek o niej wiedzieć?

Cóż, może nie był to najlepszy ani najbardziej szlachetny powód na świecie, ale Yenlla... Żmija naprawdę dobrze wyglądała. Jak na kobietę, która lada moment skończy czterdzieści lat, prezentowała się niesprawiedliwie młodo i świeżo. Poza tym musiał sam przed sobą przyznać, że ostatnim razem bardzo się pomylił, gdy kazał jej z powrotem przefarbować włosy. Teraz był skłonny przyznać, że z tym płomiennym odcieniem jest jej bardzo do twarzy.

No i wisiała mu naprawdę sporo galeonów za Narzeczoną dla czarnoksiężnika...

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro