Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

Odsłona 8: Maskarada trwa


You are a beautiful reflection
of his love's affection
A walking illustration
of his adoration
His love makes you beautiful
So beautiful, so beautiful
(FANNY GIRL: His love makes me beautiful)

Yen dopadła Severusa, gdy tylko przekroczył próg domu. Mężczyzna był śmiertelnie zmęczony, utracił kontaktu z niektórymi częściami swojego ciała i miał nieodpartą chęć zrugać ją z góry na dół, ale gdy spojrzał w jej rozszerzone i wyraźnie wilgotne oczy, dopatrzył się tam tak niewyobrażalnej ulgi, że z niezrozumiałych przyczyn i jemu zrobiło się nieco lżej na duszy. Zaraz jednak przywołał się do porządku. No tak, skoro on jest cały, to znaczy, że i jej nic nie grozi, dlaczego więc nie miałaby się cieszyć? Wszystko da się logicznie wytłumaczyć.

Z filozoficznym spokojem pozwolił się usadowić na kanapie. Istniały bowiem poważne obawy, że tym razem sam się nie dowlecze. Wolał zawczasu schować dumę w kieszeń, niż razem z nią runąć później do nóg Yen, co byłoby nieskończenie bardziej godne pożałowania.

– Możesz mnie przez chwilę nie dotykać? – wysapał, odtrącając jej dłonie, które wciąż wokół niego gmerały, to coś poprawiając, to usiłując mu coś podać.

– Co się stało? Jak tam było? Co ci zrobili? – zarzuciła go pytaniami.

– Pożyjesz jeszcze trochę – powiedział, a na twarz kobiety powoli zaczęły powracać kolory. – Przynajmniej dopóki Lord wierzy, że składałem Niezłomną.

Głos mu się załamał i nie był w stanie dalej mówić. Dysząc ciężko, pozwolił się poić jakimś eliksirem, mając nadzieję, że rozdygotana Yenlla nie pomyliła się i nie podaje mu teraz płynu do czyszczenia kociołków. Zresztą, było mu teraz wszystko jedno. A jej nie zamierzał mówić zbyt wiele. Yen prawdopodobnie nie groziło niebezpieczeństwo, póki on sam nie podpadnie.

Voldemort dbał o swoich Śmierciożerców. Severus nie był idiotą i zdążył się domyślić, dlaczego Lord wysłał go wtedy na miesięczny urlop – żeby mógł się pozbierać po śmierci Willbourne'a, swojego ucznia. Musiał wyczuć, że to było dla niego zbyt wiele, a Severus był mu jeszcze potrzebny. Rekrutów nie przybywało, a ci, którzy się zjawiali, przeważnie byli zupełnie bezwartościowi i szybko ginęli albo uciekali, co wychodziło w sumie na jedno. Lordowi zależało na tym, aby utrzymać przy sobie dawnych, wypróbowanych współpracowników. W obecnej chwili nie mógł sobie pozwolić na dalsze bezsensowne straty, a Snape miał dodatkowo świadomość, jak bardzo jest dla Voldemorta cenny. Jednak to, co wyłgał dziś w nocy, stanowiło zaledwie chwilowy kaprys Lorda i nie miało aż tak wielkiej wartości. Wszystko jeszcze mogło się wydarzyć.

– Sever? – Zaniepokojona Yen pochyliła się nad nim, odgarniając mu włosy z czoła. – Jak się czujesz?

– Gorzej.

– Jak to gorzej?

– Odkąd mnie przygniatasz. Wbrew swoim przekonaniom nie ważysz aż tak mało.

Twarz Yen lekko zadrgała, po czym odmalowała się na niej udawana uraza.

– Jak na tak poważny stan całkiem nieźle wychodzą ci wredne riposty.

– Lata praktyki.

– Czyli język nie ucierpiał wcale?

– Dość trudno w niego wycelować.

***

Yenlla leżała w łóżku z policzkiem opartym o chłodne ramię mistrza eliksirów, a on – odwrócony na wznak i uśpiony – obejmował ją jedną ręką, niekoniecznie świadomie. Sięgnęła i delikatnie poprawiła bandaż, którym był owinięty od pasa w górę. Drgnął pod wpływem jej dotyku, lecz się nie obudził. Opatrunki zaczęły już przemakać w kilku miejscach. Zanim Snape starannie się opatrzył, kryjąc je przed oczami kobiety, Yen dostrzegła bruzdy przecinające w poprzek jego brzuch i sięgające pleców. Rany o postrzępionych brzegach nie chciały się łatwo wygoić i jątrzyły brzydko.

Gdy dwa dni temu wrócił ze spotkania Wewnętrznego Kręgu i poinformował ją, że na razie nic jej nie grozi, ucieszyła się. Jakie to było naiwne i głupie! Jednak z drugiej strony...

Severus wstawił się za nią.

Z jakichś powodów było to dla niego zupełnie naturalne i zrozumiałe same przez się. Mogłoby się wydawać, że w ogóle się nad tym nie zastanawiał. Niepomiernie ją to zdziwiło. Nie rozumiała, dlaczego miałby to robić. Gdyby pomyślał przez chwilę, zrozumiałby, że nie miał wobec niej żadnych zobowiązań, żadnego powodu, żeby tak ryzykować. Nic ich nie łączyło, a ona nie miała nikogo, kto przejąłby się specjalnie, gdyby coś jej się stało, a już na pewno nikogo, kto szukałby zemsty. Dawniej Yen była wielką osobistością, obcy ludzie interesowali się jej losem, śledzili każdy jej krok, a teraz... teraz stała się praktycznie anonimowa. Gdy wszystko wyszło na jaw, zdrowy rozsadek nakazywałby, aby Severus po prostu zaprowadził ją do Tego Którego Imienia Nie Wolno Wymawiać. Mała strata, a tak byłoby najlepiej dla wszystkich: on nie narażałby swojej pozycji, a ona... Jej było już wszystko jedno. Nikt jej nie potrzebował, Zakon wykorzystał ją na wszelkie możliwe sposoby, Severusowi od samego początku była do życia równie niezbędna jak kulawy skrzat, a do swojego poprzedniego (nudnego i bezsensownego, jak jej się obecnie wydawało) życia nawet nie mogła już wrócić.

Gdyby trafiła do Śmierciozerców... Cóż, to wreszcie rozwiązałoby całą sprawę raz na zawsze. Dlaczego postąpił inaczej? Severus zrobił wszystko, prawie wyszedł z siebie, żeby wyplatać ich z tej kabały, w jaką sama ich wpakowała, wygadując się przed Lucjuszem. Nie tylko w sposób absolutnie dla niej magiczny ocalił własną skórę, ale też osłonił ją. Nie potrafiła tego pojąć.

Yen poprawiła kołdrę i okryła ostrożnie ich oboje, a potem wtuliła się mocniej w jego ramię. Chciałaby go teraz objąć ciasno i przycisnąć do siebie z całych sił, ale nie mogła tego zrobić bez sprawienia mu dodatkowego bólu. To było jej jedyne pocieszenie w podobnych chwilach. Świadomość, że ma kogoś, jakiś łącznik ze światem w tych strasznych ciemnościach. Nieważne, że było to jednym wielkim oszustwem wobec samej siebie, a Severus miał w tym układzie spełniać rolę równą w przybliżeniu pluszowemu misiowi małej dziewczynki. Snape był nawet całkiem podobny do pluszowego misia. Fakt, że przytula się do niego dziecko nie robi przecież na pluszaku żadnego wrażenia – ani mu na tym zależy, ani nie nie zależy, jest mu to idealnie obojętne. Zapewne jak i Severusowi. Misie to bardzo okrutne stworzenia, jak się nad tym zastanowić.

Yenlla bała się ciemności, a dzisiejsza noc była tak ciemna, że nawet odrobina światła nie wpadała przez okna, które, o ile tylko mogła, zawsze zostawiała lekko odsłonięte. Poczuła się nagle tak samotna i zagubiona. Wszystko, co do tej pory robiła, straciło sens. Pamiętała, jak Remus zjawił się u niej pod koniec września, jak rozmawiała z Dumbledore'em, jak dyrektor powierzał jej tę wielką MISJĘ, która nie miała znaczenia, i jaka była z tego powodu dumna. Sam Severus szybko sprowadził ją na ziemię, a gdy jeszcze wyszło na jaw, o co tak naprawdę chodziło Zakonowi...

Krucze Gniazdo. Tylko tyle i aż tyle. Została oszukana.

Pomimo że dowiadywała się coraz więcej, paradoksalnie rozumiała coraz mniej. Nie rozumiała absolutnie nic. Konieczność usunięcia jej z Kruczego Gniazda w żadnym wypadku nie tłumaczyła wmanewrowania w małżeństwo ze Snape'em. Wszystko było bez sensu. Najmniejszego.

Yen zadrżała i skuliła się w sobie. Nie miała siły myśleć o tym, ale nie mogła również zasnąć – było zbyt ciemno. Dni dawało się jakoś przetrwać, ale noce były dla niej ostatnimi czasy naprawdę straszne.

Najgorsze było to, że wcale nie czuła się bezpieczna, na pewno nie tak, jak jeszcze do niedawna. Wtedy nikt nie znał miejsca jej pobytu, a teraz? Wszyscy! A dodatkowo z jej powodu niebezpieczeństwo groziło także Severusowi.

***

– I to już wszystko – zakończył spokojnie mistrz eliksirów.

– Dziękujemy, Severusie. – Uśmiechnął się do niego dyrektor, a następnie zwrócił do reszty Zakonu, którego członkowie jak zwykle zgromadzili się w salonie rezydencji przy Grimmauld Place 12.

Mistrz eliksirów oparł się o gzyms kominka i pozwolił sobie przez chwilę nie zwracać uwagi na to, co się dzieje dookoła. Zapatrzył się w sobie tylko znany punkt przestrzeni i wyglądał na głęboko zamyślonego. Mimo to i tak nie udało mu się ukryć bijącej od niego i wyraźnie widocznej dozy samozadowolenia. Przynajmniej z pewnością nie umknęło to uwadze Syriusza Blacka i podziałało jak płachta na byka. Przeklęty Smark. Czy oni naprawdę tego nie widzieli?

Syriusz oczywiście mu nie wierzył. Ani trochę! Za żadne z jego słów nie dałby złamanego knuta. Za to wiele dałby, aby móc zobaczyć, jak naprawdę wyglądało to całe spotkanie Śmierciojadów i co naprawdę robił i mówił na nim Smarkerus. To zapewne byłby widok zdolny uradować jego gryfońsko–antyślizgońskie oczy. O tak! W wyobraźni już niemal widział miły obrazek Snape'a skomlącego u stóp jego wężomordego pana i władcy.

„Tak, tak, Snape, przed nimi możesz do woli zgrywać cholernego bohatera, ale na twoje nieszczęście jest tu chociaż jeden czarodziej, który nie da się na to nabrać".

Black niezupełnie słusznie podejrzewał, że jako jedyny odkrywa właśnie prawdziwe oblicze Severusa Snape'a. W swej nieufności bynajmniej nie było osamotniony, bo Ślizgon nigdy nie cieszył się wielką popularnością w przeważająco gryfońskim zakonnym siole, choć rzeczywiście myśli większości krążyły ostatnio nieco odmiennym torem...

Profesor McGonagall obserwowała czujnie mężczyznę znad okularów, a Molly Weasley patrzyła na niego z nieskrywaną przyjemnością, uśmiechając się do siebie domyślnie. No, no, to faktycznie było imponujące.

Severus wyglądał inaczej.

Bardzo się zmienił. Prezentował się o wiele lepiej niż dawniej. Przestał się wreszcie garbić, a chodząc dumnie wyprostowanym zyskiwał nieco na wzroście. Twarz mu się wygładziła, odkąd rzadziej marszczył czoło, oddając się ponurym myślom, cera poprawiła, a w oczach pojawił dziwny błysk. Nawet te nieszczęsne włosy wyglądały lepiej – regularnie rozczesywane nie zbijały się strąki, a nie były również tak często narażone na szkodliwy wpływ oparów z eliksirów, odkąd miał ciekawsze rzeczy do roboty niż przesiadywanie od rana do nocy w laboratorium. Zdaniem wielu Severus odmłodniał o parę lat (czy też w końcu zaczął wyglądać na swój, nie tak znowu poważny, wiek), stając się kolejnym, żywym argumentem „za" w dyskusji toczącej się wokół dobrodziejstw stanu jak najbardziej żennego dla zdrowia mężczyzny.

Wprawdzie większość Zakonników miała różne, często wręcz absurdalne, obawy związane z wydaniem Yenlli za Severusa Snape'a – zwłaszcza ci, którzy byli we wszystko wtajemniczeni, nie byli mężczyznami albo poświęcili temu choć jedną chwilę sensownej refleksji – ale oboje zdecydowanie zadali im kłam. Pojawiali się regularnie na Grimmauld Place 12 i byli wyraźnie z siebie nawzajem zadowoleni. Roześmiana, rozpromieniona Yen wyglądała kwitnąco, lgnęła do Severusa, bez przerwy na niego zerkała, gdy oddalał się od jej boku i nikt mimo usilnych prób nie mógłby dopatrzeć się w tym nieszczerości. Snape z kolei, choć był po staremu odpychający i uszczypliwy dla wszystkich wokół, jakby odrobinę zmieniał swoje zachowanie w stosunku do niej jednej. Gdy zwracał się do Yen, jego głos nabierał głębszych, miększych tonów, a poza tym lubił mieć ją przy sobie – przecież przyprowadzał kobietę za każdym razem, kiedy musiał się stawić w kwaterze głównej! Niczyjej uwadze, a zwłaszcza pana Blacka, nie umknęło też jak często, i chyba odruchowo, jej dotykał, choćby tylko przelotnie, i jak taksował ją spojrzeniem spod zmarszczonych brwi, jeżeli zdarzyło jej się kichnąć.

Wszystko to razem było doprawdy... urocze.

***

Remus Lupin od jakiegoś czasu mógł poszczycić się posiadaniem własnych czterech kątów, ale mimo to wciąż „opiekował" się swoim przyjacielem. Szczerze, większość wolnego czasu spędzał właśnie na Grimmauldzie. Syriusz był jak dziecko, trzeba było go cały czas pilnować, robić zakupy i karmić, bo sam zapominał nawet o jedzeniu. Nigdy o piciu. Należało mieć go na oku, zwłaszcza teraz, gdy Yen pojawiała się tam tak często. Już raz usłyszała od niego kilka słów mało odpowiednich dla uszu i uczuć delikatnej kobiety. Nic na to nie odpowiedziała, nikomu się nie poskarżyła. Zachowała się wspaniale, biorąc pod uwagę to, co musiała wtedy przeżyć. Teraz Remus postanowił osobiście czuwać nad tym, aby ta dwójka jak najrzadziej stykała się ze sobą.

Jak na zawołanie pierwszym, co zobaczył, gdy tego dnia wszedł obładowany torbami do mieszkania Syriusza Blacka, była Yen Snape siedząca w pełnej rezygnacji pozie na schodach naprzeciw drzwi. Kobieta opierała głowę na rękach i patrzyła przed siebie niewidzącym wzrokiem. Gdy napotkał jej oczy, dojrzał w nich wyraz tak dojmującego smutku, że aż przystanął w miejscu. Severus był doprawdy bez serca, każąc jej tu wciąż przesiadywać, bo chyba nie przychodziła z własnej woli. Zupełnie sama musiała się zanudzać na śmierć, oczekując na koniec każdego zebrania.

Dopiero po dłuższej chwili Yenlla zdała sobie sprawę z jego obecności i natychmiast cała się odmieniła. Rozpłynęła się w uśmiechach i zbliżyła do niego lekkim, tanecznym krokiem.

– Cześć, Remmy – zagadnęła wesoło. – Wszyscy już są na górze.

Przyglądał jej się przez moment niezdecydowany, a potem sam uśmiechnął się szeroko. Wracał właśnie z misji. Nikt nie spodziewał się go tutaj tak wcześnie. Może sobie raz pozwolić na małe wagary. To nie w porządku, aby Yenllę wszyscy ciągle ignorowali. Ktoś powinien ją zabawiać, ktoś powinien się nią zajmować. Była stworzona do tego, aby się o nią czule troskać, a nie kazać przesiadywać na schodach w ciemnym hallu.

– Co się odwlecze, to nie uciecze – stwierdził. – Nie wiedzą, że tu jestem. Masz na coś ochotę? Przyniosłem trochę prowiantu. – Uniósł nieco torby, jakby chciał się nimi pochwalić.

Kobieta rzuciła mu sceptyczne spojrzenie.

– Co ja słyszę, panie prefekcie? Leserowanie? – Zaśmiała się perliście.

– Zaiste skromny będzie to poczęstunek, ale liczą się intencje. To kawalerskie gospodarstwo, Yen. Mimo to pozwól się zaprosić na herbatę. Robię najlepszą w całej Anglii.

– Och, doprawdy?

– Tak twierdzą nieliczne osoby, które przeżyły poczęstunek.

Pani Snape mrugnęła do niego.

– Stoi. Potrzebuję teraz mocnych wrażeń.

Mężczyzna znów spojrzał na nią czujnie i nagle bardzo się zatroskał. Nieśmiało dotknął jej ramienia.

– Wszystko będzie dobrze, Yen – powiedział. – Wszystko jakoś się ułoży. Zobaczysz.

– Wiem. I bardzo ci dziękuję. Rzeczy, które wynieśliście z Kruczego Gniazda, zanim... To naprawdę wiele dla mnie znaczy.

– Nie ma o czym mówić. Każdy zrobiłby to samo, to naturalne.

– Nie, bynajmniej. – Uśmiechnęła się do niego i pogładziła po policzku. – Ty zawsze myślałeś o wszystkich. Jesteś zbyt dobry.

***

Lupin omal nie spalił się ze wstydu przed Yen, gdy zobaczył stan, w jakim Syriusz zostawił kuchnię. Widocznie od jakiegoś czasu nie zaglądała tu Molly, bo pomieszczenie przypominało pole mugolskiej bitwy. Och, jego przyjaciel był taki nieporządny! Wszędzie: na stole, półkach, szafkach i szafeczkach, na każdej wolnej powierzchni poniewierały się brudne naczynia i resztki jedzenia, wszystko lepiło się od porozlewanych płynów. W kątach i pod stołem walały się puste butelki, puszki i stosy papierów. Do pełni szczęścia na końcu jednej z ław siedział Stworek, kołysząc się w przód i w tył, i wpatrując w kratę od pieca. Remus ruszył w jego stronę, aby powstrzymać skrzata, nim ten coś palnie.

– Stworku – zaczął łagodnie, dając pani Snape znak, żeby lepiej trzymała się z dala.

Skrzat zwrócił na niego zamglone oczy, rozpoznał go i fuknął:

– Nieczysty! Niech się do mnie nie zbliża! Niech mnie nie dotyka!

Wstał i sam podszedł do drzwi, najwyraźniej dochodząc do wniosku, że przebywanie w takim towarzystwie uwłacza osobie sługi Szlachetnego i Starożytnego rodu Blacków. Wtedy spostrzegł Yen. Zatrzymał się przed nią i przyjrzał z zainteresowaniem.

– Kobieta pana Snape'a – stwierdził, po czym skłonił się przed nią z najwyższą atencją. – Ona tutaj? Niech się lepiej trzyma od nich z dala – poradził i wyszedł.

– Dobrze! – zawołała za nim z lekkim uśmiechem, podczas gdy Remus wpatrywał się w nią szeroko otwartymi oczami. Wzruszyła ramionami. – Widać mam dobrą opinię u pani Black. Albo Sever ją ma.

Yen czekała cierpliwie i rozglądała się dookoła, zupełnie jakby była w kuchni Grimmauldu po raz pierwszy, a nie tysięczny. Pomieszczenie wyglądało jednak nieco inaczej...

Święta. Zbliżały się święta Bożego Narodzenia, jej ulubione. Mimo całego tego bałaganu w kuchni Blacka było to wyraźnie widoczne. Pod sufitem wisiały już pierwsze dekoracje – łańcuchy z papieru, gałązki ostrokrzewu, nawet jemioła. W jedynym kącie niezastawionym butelkami ujrzała upchniętą byle jak klatkę z trzepoczącymi się nerwowo i połyskującymi złoto elfami. Zauważyła również korzenne przyprawy w torbach Lupina i naprawdę się rozczuliła. Severus stłamsił w zarodku jej nieśmiałe próby wprowadzenia świątecznej atmosfery do jego ponurego mieszkania. Jemiołę starannie zebrał i zaniósł z powrotem do składziku, a gałęzie choinki zwyczajnie puścił z dymem, razem z ozdobami. Nie odważyła się spróbować ponownie.

Remus nerwowo próbował uprzątnąć choć część dzikiego bałaganu. Miał przy tym taką minę, że wolała nie narzucać się z pomocą – wpadłby w jeszcze większą panikę. Wybrała sobie najmniej zapaskudzony fragment stołu – który ogólnie był w najlepszym stanie, bo Syriusz rzadko z niego korzystał – i usiadła na nim, rozkładając malowniczo spódnicę wokół siebie.

– Nie musisz się tak męczyć, Remmy. Mnie to nie przeszkadza.

Naczelny wilkołak Hogwartu skinął jej odruchowo, próbując ukryć stos naczyń w jednej z dolnych szafek. Gdy otworzył drzwiczki, coś wielkiego wypadło stamtąd i prawie zgniotło mu stopę.

– Gramofon! – krzyknęła nagle Yen, zeskakując ze stołu, po czym wyminęła Remusa w zgrabnym piruecie i przypadła do znaleziska. – Prawdziwy? Działa?

– Ch-chyba tak...

– Miałam kiedyś adapter. Skąd się tu wziął? U Blacków?! – podekscytowana zarzucała go pytaniami, gładząc czule sprzęt. Wyglądała, jakby miała ochotę pocałować... obu.

– Nie wiem. Syriusz musiał go gdzieś wyszperać. Zostało tu dużo rzeczy po Andromedzie. Sporo naznosił Mundungus Fletcher.

– Zresztą nieważne! – przerwała mu niezainteresowana, bo i wcale nie słuchała, niecierpliwiąc się z kolejnym zapytaniem. – Są tu jakieś płyty? Mogę go wypróbować?

– Tak. Pewnie tak.

Nieco flegmatyczny z natury Lupin bez pośpiechu schylił się i zajrzał do szafki, z której wypadł gramofon. Absolutnie przeciwne usposobienie Yen gnało ją po całej kuchni i kazało otwierać kolejne szuflady. Wreszcie znalazła trzy krążki byle jak wciśnięte pod mieszany z kilku kompletów zbiór sztućców.

– Jest! Mam! O Roweno! – Otarła brzegiem sukni płytę z kurzu i innych, o wiele bardziej tajemniczych substancji, nad których rodzajem wolała się nie zastanawiać, i przeczytała tytuł. – Strauss! O, i Czajkowski! Ale skarb! Potwornie zniszczona! Będzie grać? Ach!

Remus z niepozostawiającym wiele nadziei wyrazem twarzy czyścił gramofon, przyglądał się uważnie jakimś strategicznym częściom, dmuchał w imponująco wielką, złoconą tubę i macał palcem igłę. Yenlla wisiała mu nad głową, przestępując z nogi na nogę jak bardzo zniecierpliwiona dziewczynka i wybijała paznokciami szalone stoccato na blacie stołu.

– I?

– No, nie wiem... Naprawdę się nie znam.

Zapach perfum Yen był niesamowity. Jak las i herbata. Bezkresne przestrzenie i zioła suszące się w zapełnionej spiżarni małego wiejskiego domku. Jak daleka, zimna, mistyczna północ i rozleniwiony wschód przeniknięty korzennymi przyprawami. W tej woni było wszystko. Zapatrzył się na jej gładką, białą, ruchliwą dłoń leżącą tuż obok jego zniszczonej, pokrytej bliznami ręki. Na chwilę zupełnie stracił kontakt z rzeczywistością.

– Remmy? I co? Już?

– Słucham?

– Gramofon. Co z gramofonem?

– Ja...

– Och, pokaż mi go!

Trąciła go biodrem, odsuwając na bok. Obróciła z wprawą płytę w dłoniach, nałożyła na łożysko i nastawiła igłę. Sprzęt zaskrzypiał i zatrzeszczał, jakby miał za moment skonać, lecz wkrótce kuchnię wypełniły pierwsze dźwięki walca ze Śpiącej królewny. Yen zaczęła się kołysać i obracać do taktu. Remus ze szczerym podziwem wpatrywał się w jej pełne gracji ruchy.

– Cudowne! Wieki tego nie słyszałam. Zatańcz ze mną!

Mężczyzna cofnął się przerażony, kiedy wyciągnęła do niego ręce.

– Nie, nie! Ja... nie umiem tańczyć.

– Bzdura! James tańczył na weselu walca z Lilką, więc ty też na pewno potrafisz. Ktoś musiał nauczyć Pottera. – Mrugnęła do niego z zalotna minką.

– To było tak dawno temu... Nie pamiętam kroków.

– To jak machanie różdżką, tego się nie zapomina.

– Mimo to... Ja... ja jednak nie.

– Chyba mi nie odmówisz? – Posmutniała nagle.

Na te słowa zrobiło mu się natychmiast niezmiernie głupio. Yen tryumfowała w duchu.

– Och, daj spokój, Remusie! Z kim mam tańczyć? Ze Snape'em? – Mrugnęła do niego znowu.

Podziałało. Myśl o Severusie Snapie w tańcu ożywiła nawet nieśmiałego Lupina. Yen już stała przy nim. Jedną jego rękę ułożyła sobie na talii – drgnął jak oparzony i odstąpił od niej, więc musiała powtórzyć całą operację – drugą ujęła w swoją dłoń.

– Gotowy? Raz, dwa, trzy. Raz, dwa, trzy. Raz, dwa... – nuciła cicho, aby mu pomóc.

Remus szybko się zorientował, że kobieta pozwala mu prowadzić tylko z czystej uprzejmości. Był tragicznie beznadziejny. Kilka razy, o zgrozo!, nadepnął nieostrożnie na jej drobną stopę, lecz nawet się nie skrzywiła, udając, że nic się nie stało. Zarumienił się z zażenowania. To było zdecydowanie potworne. Myślał, że od takiego tańca wolałby tortury... Do czasu.

Yen był znakomitą tancerką i jej umiejętności zaczęły wystarczać za nich oboje. Płynęła lekko w powietrzu, jakby w ogóle nie dotykała podłogi, śmiejąc się przy tym perliście i powoli zarażając entuzjazmem Remusa. Niezgrabny wilkołak w końcu w całości poddał się melodii i delikatnemu kołysaniu. Muzyka przenikała przez niego, przez jego duszę. Opływała go i wirowała wszędzie dookoła, więc i on sam pozwolił sobie odpłynąć myślami w nieokreśloną dal. Utonął w napierających na niego zmysłowych wrażeniach. Kuchnia Syriusza gdzieś zniknęła – rozpłynęła się w niebycie. Był tylko on i śliczna, rozjaśniona podnieceniem twarz Yenlli naprzeciw niego. Jej dotyk, jej małe dłonie stanowiły jedyny, ulotny kontakt z materialnym światem. Miękkie, ciepłe ciało tuż obok, które to pozwalało się kierować, to samo nim kierowało. Błyszczące oczy, przez które zerkały na niego gwiazdy, i jeszcze intensywniejszy zapach perfum, pobudzony zapewne żywszym pulsowaniem tętnicy na szyi. I dźwięki, dźwięki, dźwięki! Całe morze różnorodnych dźwięków, otaczających go ze wszystkich stron i zupełnie nad nim panujących. Remus przyciągnął do siebie partnerkę, chwycił ją mocniej w talii i zaczął pewniej stawiać kroki.

To było niemal metafizyczne przeżycie. Metafizyczna jedność w tańcu. Chwila, która mogłaby trwać wiecznie. Zatracił się w niej całkowicie.

„Trwaj chwilo, o chwilo, jesteś piękną".

Nieświadomie wtulił twarz we włosy Krukonki.

„I ty też jesteś piękna, Yen".

Płyta zaskrzypiała i melodia ucichła. Wrażliwe ucho aktoreczki źle zniosło ten nieprzyjemny dźwięk i Yenlla wstrząsnęła gwałtownie głową. Włosy rozsypały się jej wokół głowy hebanową aureolą, zarumienione policzki, o ile to w ogóle możliwe, jeszcze dodały jej uroku. Lupin wpatrywał się w nią zafascynowany.

– Khm, khm – przerwało im czyjeś znaczące chrząkniecie.

– O, Sever! – zawołała Yen wesoło. – Już koniec?

– Istotnie.

– Witaj, Severusie. – Skinął mu Remus, wpatrując się w niego, jakby ten był duchem.

– Chyba masz coś mojego, Lupin – odezwał się ponownie mistrz eliksirów.

– S-słucham? – wybełkotał nadal zbyt wstrząśnięty, aby zebrać myśli.

– W swoich rękach.

Do Remusa wreszcie dotarło, że nadal ściska kurczowo dłonie Yen w swoich, więc natychmiast ją puścił, aczkolwiek zrobił to bardzo niechętnie. Były takie ciepłe, dobre...

– Dziękuję – mruknął Severus i kiwnął na żonę.

Yenlla podeszła do niego szybko, żegnając Remusa sympatycznym uśmiechem. Potem państwo Snape zniknęli za drzwiami kuchni.

***

In the whole history of the world
there is but one thing that money
cannot buy...
To wit-the wag of a dog's tail
(Josh Billings)

– Już wychodzicie? – zapytał uprzejmie Albus Dumbledore, wychylając się ku Yen i Severusowi z półpiętra. – Jesteście pewni, że nie możecie jeszcze chwilkę zostać? Droga Molly przyniosła ze sobą ciasto czekoladowe.

– Tak, specjalnie dla ciebie, kochanie – zapewniła gorąco pani Weasley, jak przystało na gościnną panią domu. Chyba nie widziała jeszcze dzisiaj kuchni, którą zazwyczaj dysponowała u Blacka.

Yenlla uśmiechnęła się do obojga i rzekła wymijająco:

– Obawiam się, że nie mogę sobie pozwolić na ciasto czekoladowe.

– Dyrektorze – rzucił niecierpliwie mistrz eliksirów – musi pan zdawać sobie sprawę z tego, że nie mam całego dnia na zmarnowanie tutaj, ja...

Przerwał mu tajemniczy dźwięk, który najmniej pasował tak do czasu, jak i miejsca.

– Czy ja słyszę szczekanie? – zainteresowała się Yen wyraźnie zafascynowana.

Teraz wszyscy pozostali usłyszeli to bardzo wyraźnie, a chwilę później z głębi domu wypadła wielka, kudłata czarna bestia.

– NIE! – krzyknął Remus, który pojawił się właśnie na schodach prowadzących do kuchni, nie przewidując niczego dobrego.

Tymczasem pies, olbrzymie, poczochrane i bynajmniej nie piękne bydlę, z radosnym ujadaniem dopadł do Yen. Krążył wokół niej, machając radośnie ogonem, skacząc i co rusz czepiając się łapami jej sukni oraz liżąc zawzięcie po rękach i twarzy.

– Macie psa? Od kiedy? – zapytała, obracając się wokół własnej osi w ślad za ruchliwym zwierzem, głaszcząc go i próbując przytrzymać w miejscu, lecz cały czas jej się wymykał.

Wśród zgromadzonych zapanowało nagłe zakłopotanie. Nikt się nie odezwał, za to wszyscy uparcie i z dziwnym zawstydzeniem odwracali oczy od rozgrywającego się przed nimi widowiska. Z Yen za to opadły resztki depresji, jakie jeszcze w jej pozostały po kuchenno-tanecznej sesji z Remusem. Odmieniła się w oczach, gdy śmiała się radośnie do łaszącego się psa.

– Co się stało? – zaniepokoiła się panującą wokół ciszą. – Pytałam, skąd wzięliście psa.

– On... zawsze tu był – odpowiedział jej wreszcie niechętnie Lupin.

– Świetny! Jak to się stało, że go dotąd nie widziałam? Byłam chyba wszędzie w tym domu.

– Nie lubi obcych.

– Co ty mówisz, Remmy? Wygląda na całkiem towarzyskiego.

Yen przykucnęła i pozwoliła psu złożyć pysk na swoim ramieniu, a ten w podzięce polizał ją po uchu. Zachichotała przy tym jak mała dziewczynka.

– Nas też to dziwi.

– Uwielbiam psy. Kiedy byłam mała mieliśmy kilka w... – przełknęła ciężko – w Kruczym. Zabawne, jeden wyglądał prawie zupełnie jak ten. Tylko oczywiście był mniejszy. Ten przypomina małego niedźwiedzia. Straszne brzydactwo – orzekła, na potwierdzenie tych słów serdecznie całując bestię w czubek nosa. Zupełnie tak, jak robiła w wypadku Severusa, kiedy przesadnie się irytował. – To jakaś krzyżówka z wilczurem, prawda? Jak się wabi?

– Łapa.

– Śliczne! Ale... – urwała nagle. – Jesteście monotematyczni – powiedziała pozornie lekko. – Czy nie wołaliście tak na... na...

– Syriusza?

Kiwnęła głową.

– Rzeczywiście, chyba tak – potwierdził Remus.

– Wystarczy tego dobrego. – Ocknął się wreszcie Snape. Trzeba przyznać, że zachowanie Łapy nieźle nim wstrząsnęło. Black mogł być z siebie dumny. – Wstawaj – zwrócił się do Yen.

Zdaje się, że żona go nie usłyszała zajęta pieszczeniem Syriusza. Gdyby tylko wiedziała... lecz widocznie nikt nie poinformował jej o dodatkowych zdolnościach Huncwotów i teraz też jakoś nikt się do tego nie palił. Nic dziwnego.

Severus pochylił się i ścisnął ją za ramię. Drgnęła, a radosny skowyt u jej stóp ustał jak cięty nożem. Pies opadł na cztery łapy, zjeżył się cały i zawarczał groźnie na mistrza eliksirów.

– Spokojnie – wysyczał ten. – Nie zamierzam ci na razie psuć zabawy, kundlu.

– Och, Sever! – Yen posłała mu niezadowolone spojrzenie. – Nie drażnij go.

Snape jednym szarpnięciem postawił ją na nogi. W tej samej chwili pies skoczył. Molly i Yenlla krzyknęły jednocześnie.

– Syriuszu! – zawołał ostrzegawczo Dumbledore (nie wiadomo dlaczego, bo Yen nigdzie w pobliżu nie widziała Blacka), wyciągając rękę.

Lupin ruszył w ich stronę, ale Snape nie potrzebował pomocy. Sięgnął po różdżkę i zaświecił psu po oczach. Oślepiony animag zaraz stracił impet, opadł na podłogę i zaskowyczał boleśnie.

– Co mu zrobiłeś? – zaczęła Yenlla z pretensją, rzucając w stronę psa spojrzenie, w którym współczucie mieszało się z tęsknotą.

– Najwyraźniej bydlę mnie nie lubi. Zajmij się swoim pupilem, Lupin. Yen, wychodzimy.

– O co tu chodzi? – dopytywała zdezorientowana.

– Yen. – Głos mistrza eliksirów zabrzmiał niemal tak jak warkot czarnego psa przed momentem.

Skapitulowała i pozwoliła mu się wyprowadzić.

***

Yenlla klęczała wśród poniewierających się po salonie Severusa pakunków z jej rzeczami, które odratowano, zanim podano jej adres Śmierciożercom. Remus i kilku innych Zakonników wynieśli prawie wszystko. W piwnicy Kruczego Gniazda zostały co najwyżej meble. To był doprawdy wielkoduszny gest z ich strony. Zrobiło jej się o wiele lżej na duszy, kiedy się o tym dowiedziała, bo dzięki temu nieco zmieniła się jej sytuacja. Widząc te wszystkie rzeczy wokół siebie, pomyślała niespodziewanie, że nie straciła wcale Domu, lecz tylko kilka pustych pomieszczeń. To, co było w nim najważniejsze, znajdowało się tutaj, tuż obok. Wszystkie jej książki i drobiazgi... Yen z natury była optymistką, więc teraz jej położenie wydało jej się o wiele mniej beznadziejne niż jeszcze dwa, trzy dni wcześniej. Pomijając oczywisty fakt, że w świetle dnia wszystko wygląda znacznie lepiej.

– Czy musisz to akurat teraz rozwalać po całym domu?

Krukonka oderwała się od swoich myśli i spojrzała w górę. Stał nad nią wykrzywiony Snape z rękami skrzyżowanymi na piersiach.

– Niczego nie rozwalam. Ja tylko...

– Tak?

– Och, nie masz jakiejś ropuchy do wypatroszenia?

– Właściwie to mam jedną na oku od pewnego czasu...

– Strasznie zabawne. – Wzruszyła ramionami i zanurzyła ręce w kolejnym pudle, wyjmując stamtąd stos papierów. – Mój dyplom z Hogwartu! – rozczuliła się. – I z Magical School of Arts and Acting!

– Świetnie. Pozakładaj z powrotem zaklęcia pomniejszające, wezwij skrzaty i ogarnij ten bałagan.

– A niby co mam z tym zrobić?

– Odstąpię ci szafkę w składziku.

– Och, łaskawco! – mruknęła, patrząc, jak znika za drzwiami laboratorium. – Biorąc pod uwagę okoliczności, każdy normalny człowiek już dawno zaproponowałby mi przynajmniej pokój... Poza tym łóżkiem, które – nie wmówi mi, że jest inaczej! – nie bez przyjemności ze mną dzieli. Prawda, Błyskotko?

– Wybaczy panienka, że nie odpowiem – odparła grzecznie skrzatka, wygładzając uwiązany w pasie fartuszek z serwetki. Bystre stworzenie zawsze samo najlepiej wiedziało, kiedy jest potrzebne.

– Oczywiście. – Yen oparła się plecami o wielkie pudło, prostując wygodnie nogi. – Och, jestem zmęczona! Chyba zaczynam mieć dosyć. Och, Błyskotko, tańczyłam dzisiaj walca!

– Bardzo się cieszę, jeżeli panien... panią to raduje – przejęzyczyła się znowu. Znała Yen od dziecka i jakoś nie mogła przyzwyczaić się do faktu, że jej podopieczna jest mężatką. Wreszcie.

– O tak! To musi być jakiś znak, jak myślisz?

– Być może – odparła szybko. Trochę za szybko, zdaniem Krukonki.

– Nie słuchasz mnie.

– Ależ tak. Mówiła pani coś o tańcu.

– Słuchasz, ale nie czujesz. Pamiętasz, jak się tańczy walca, Błyskotko?

– Nie, proszę pani.

– Chodź tutaj.

– Proszę?

– Chodź, chodź!

Yen wstała, porwała w ramiona niezmiernie zaskoczoną i jakby cokolwiek urażoną skrzatkę, po czym ze śmiechem zawirowała z nią po pokoju.

– Ależ proszę panien... Proszę pani, czy to wypada? Proszę mnie postawić na ziemi!

– Ech, co mi tam pani i panienka! Domy i wypadanie! Pamiętasz ten turniej? Kiedy miałam piętnaście lat? To było coś! Chcę znowu tańczyć i śpiewać. Oddałabym za to duszę diabłu, zakładając że ją jeszcze mam. Czuję się jeszcze bardziej zamknięta w klatce niż wtedy, gdy gniliśmy w piwnicy!

– Niech panienka nie grzeszy!

– Gnicieee – zanuciła. – Tym właśnie było całe nasze życieee. Taaam! Tak myślę. I cieszę się, że to już skończone. Gdy następnym razem zobaczę Malfoya, sama mu za to podziękuję. Wylewnie. Wręcz go ucałuję. Tak, żeby nawet Nietoperz to poczuł! – Zaśmiała się szatańsko.

– Jak można mówić takie rzeczy, nic się pani nie zmieniła, panienko, nic a nic. To są poważne sprawy! Proszę mnie postawić. Wolałabym do końca życia zamiatać sklepy na Nokturnie, niż jeszcze choć na minutę znaleźć się w którejś z tych pani oaz artystycznych. To nie miejsce dla porządnego skrzata. Jeżeli chce pani znać moje zdanie, oto ono. Tak, panienko. I to kiedy wreszcie znalazła się pani pod w miarę szanowanym dachem.

– Szanowanym? – Zawirowała z nią żywiej Yen, zanosząc się od śmiechu. – A opowiadałam ci już, kim jest nasz gospodarz? – szepnęła konfidencjonalnie.

– Nic mnie to nie obchodzi! To nie są rzeczy dla skrzacich uszu! – zawołała spanikowana Błyskotka, zakrywając natychmiast rzeczone. – A pani w ogóle za dużo mówi.

– Moja kochana! – Yen przycisnęła w odruchu czułości sługę do siebie, ku jej rosnącemu zakłopotaniu. – Co zrobiłabym bez ciebie? Kto dbałby o moje morale?

– Dobrze, już dobrze! Niechże mnie pani postawi. Proszę spojrzeć, jak tutaj wygląda. Trzeba posprzątać.

Yenlla westchnęła i postawiła stanowczą istotkę na podłodze. Błyskotka klasnęła w ręce i natychmiast zabrała się za pomniejszanie i przenoszenie całego tego bałaganu w jedno miejsce. Aby Krucze Gniazdo mogło przetrwać tyle czasu, ktoś tam niewątpliwie musiał posiadać rzecz tak cenną jak karafka zdrowego rozsądku, a że pod tym względem absolutnie nie można było liczyć na artystkę-właścicielkę, zaszczytny obowiązek dbania o posiadłość spadł na żeńską część jej skrzaciego duetu. Świadoma własnej wartości skrzatka bywała wręcz despotką.

W czasie, gdy Błyskotka pracowała, Yen sarkała pod nosem.

– Porządek! Wielkie rzeczy! Zupełnie, jakby ktokolwiek kiedykolwiek tu przychodził. Nikt go nigdy nie odwiedza.

Jak na zawołanie właśnie wtedy rozległo się pukanie do drzwi.

***

– Dlaczego mi nie powiedziałeś, że ktoś ma przyjść? – Yen sprytnie dopadła Snape'a, zanim ten dotarł do drzwi. – Wyglądam strasznie.

– Nic nowego.

– Powtórz to!

– Zapewniam cię, że jeżeli już ktokolwiek się u mnie zjawia, to na pewno nie po to, aby oglądać ciebie.

– Och, nie w tym rzecz, jednak... – upierała się dla zasady Yenlla.

– Z drogi, kochanie.

– Ale kto to?

– Skąd mogę wiedzieć, blokujesz mi przejście.

– Och... aha.

Severus dosięgnął wreszcie klamki. Po drugiej drzwi stronie stał Lucjusz Malfoy.

– Choć oczywiście mogę się mylić w kwestii tego oglądania – mruknął zgnębiony mistrz eliksirów.

Dziedzic Malfoy Manor, wyposażony w uśmiech dobrze najedzonego kota i arystokratycznie zmarszczony nos, zwinnie podrzucił nieodłączną laseczkę i z gracją złapał ją w locie.

– Dzień dobry, mon ami. Urocze popołudnie, nieprawdaż?

„Niech to szlag", zaklął w myślach Snape.

– Witaj, Lucjuszu.

Severusa jakoś ta wizyta nie dziwiła, wszak było wiadomo, że teraz się zacznie.

– Zmieniłam zdanie – szepnęła pozornie bez związku stojąca obok niego Yenlla. – Nie będę go całować.

– Słucham?

– Och, i zachwycająca pani Snape! – Zgodnie z przewidywaniami pan Malfoy zaraz do niej uderzył. – Jak już wspominałem, piękniejesz z każdym dniem, ma cherie.

Od francuszczyzny Lucjusza Malfoya człowieka zwykle przechodziły dreszcze. Rzadko zdarzało się spotkać z podobną wymową i akcentem, które stanowiły śmiertelną obrazę dla każdego szanującego się Żabojada, bardzo możliwe, że obrazę – jak to zwykle w takich wypadkach bywa – połączoną z ewentualnymi obrażeniami ciała (obrażeniami arystokraty, nie każdego szanującego się Żabojada, naturalnie). Nikt jednak nie był w stanie przemówić mu do rozumu. Lucjusz dorastał w przekonaniu o niezwykłej elegancji francuskojęzycznych wtrąceń i nic, oprócz Avady, nie byłoby w stanie go od tego przekonania odwieść.

– To doprawdy cud, że coś może tak wspaniale rozkwitnąć w tych ponurych lochach. Uuu, fatalnie, mon ami. Czy mi się wydaje, czy udało ci się jeszcze bardziej spaskudzić to wnętrze?

– Obawiam się, że nie miałem dotąd przyjemności cię tu gościć, Lucjuszu. – Severus poczęstował go jednym ze swoich najupiorniejszych uśmiechów-nieuśmiechów.

– O, doprawdy?

Touché – rzuciła złośliwie Yenlla.

– W takim razie mam bardzo sprawną wyobraźnię, bo właśnie tak wyobrażałem sobie twoje lokum, cher frère serpent.

– Sprowadza cię tutaj coś konkretnego?

– Och, tylko five o'clock, jeżeli pozwolisz. Poszukuję schronienia na parę godzin. Nienawidzę świąt, nie poznaję własnego domu. Poza tym mam tam uroczego psa tropiącego, ślepego wprawdzie, lecz to i tak powoduje pewne... trudności. Jesteś moim najpewniejszym alibi, cher ami. Ech, gdzież te kawalerskie czasy?

– Zaiste.

Snape ledwie go słuchał. Zbyt był zajęty rzucaniem ostrzegawczych spojrzeń swojej pięknej żonie, która wprost drżała z tłumionego gniewu. Jej oczy stopniowo nabierały ostrego wyrazu, aż przemieniły się w ostrza dwóch sztyletów wymierzonych prosto w Malfoya. Głupie stworzenie było gotowe chlapnąć coś, czego nie da się później odkręcić.

Kochanie – zaczął przez zęby.

Quoi?

– Poszukaj sobie jakiegoś zajęcia.

Ani drgnęła. Uprzejmy wyraz znikał z jej twarzy jak pod działaniem zaklęcia Evanesco, a odsłonięte zęby zdawały się rosnąć w oczach niczym u nosferatu tuż przed skokiem.

– Och, to zbędne, nie róbcie sobie kłopotu – paplał Malfoy, ale nikt nie zwrócił na niego uwagi.

– Wybacz – rzucił Severus w jego stronę, po czym chwycił Yen mocno pod ramię. – Na słowo, słońce dni moich. – Wepchnął ją do kuchni i zamknął drzwi.

Silencio! – Zdążył w ostatniej chwili.

– Jak on ŚMIE! – wrzasnęła równocześnie oburzona Krukonka, gubiąc gdzieś wcześniejszy pokojowy nastrój. – Przychodzić tutaj jak gdyby nigdy nic po tym, jak... Och, ja zaraz oszaleję!

– Ani słowa.

– To szczyt wszystkiego! Dlaczego mnie wyrzuciłeś? Już ja bym mu...

– Właśnie dlatego.

– Popamięta mnie! Puść mnie tylko do niego! Ani mi się śni znowu milczeć. Ciągle tylko każesz mi milczeć! Wymilczałam się już za wszystkie czasy, wystarczy mi!

– Yenlla.

Trzymał ją mocno, mimo że szarpała się dziko i parła opętańczo do drzwi.

– PUŚĆ MNIE! Ten zdrajca! Oszust! Ten...

– Zamknij się wreszcie i słuchaj! – Severus potrząsnął nią mocno, aż głowa zakołysała jej się na boki. Pomogło. – Malfoy jest moim gościem i nie powiesz w jego obecności ani słowa na wiadomy temat.

– Ale...

– W ogóle nic nie powiesz. Zostaniesz tutaj, dopóki nie pójdzie i niech ci nie przyjdzie do głowy nic głupiego, bo inaczej osobiście się z tobą policzę.

– Ale on... ja... To ON! Krucze Gniazdo!

Szarpnął jeszcze mocniej. Yen pisnęła niczym kociak pakowany do worka.

Severus miał zdecydowanie dosyć. Na sam dźwięk słów „Krucze Gniazdo" dostawał wysypki. Gdyby wiedział, że to się kiedyś tak skończy, osobiście spaliłby je dwadzieścia lat temu, gdy miał po temu okazję. Gniazdo zbyt długo służyło Yen jako pretekst do niekończącego się rozdzierania szat i dramatyzowania przed każdym, kto tylko chciał (albo i nie chciał) słuchać, a jego samego zmusiło do zrobienia z siebie idioty przed Voldemortem, a to było więcej, niż uczyniłby dla kogokolwiek. Dzisiaj dla odmiany to wstrętne stworzenie kaprysiło jak mała dziewczynka z katarem. Snape bardzo nie lubił małych dziewczynek, a szczególnie takich, które mają trzydzieści siedem lat („Severus, jak możesz?!") i kilka poważnych osiągnięć naukowych na koncie. Przynajmniej tak głosiło CV.

– Nic mnie to nie obchodzi – uciął ostro. – Skoro sama nie potrafisz tego zrozumieć, nie będę tracił czasu, aby ci cokolwiek tłumaczyć.

– Ależ Severusie! – oburzyła się natychmiast.

– Jeżeli uczynisz Malfoyowi najmniejszy afront pod tym dachem... – Przejechał wymownie szczupłym palcem po szyi. – Jedno krzywe spojrzenie. Jedno! Jasne?

– Dobrze już, dobrze. – Spokorniała, odsuwając się od niego, ale ogień w jej oczach bynajmniej nie przygasł. – Jak sobie chcesz.

***

– Mała scysja małżeńska, mon ami? Odświeża atmosferę.

Snape zaprzeczył ruchem głowy, podając mu kieliszek z winem.

– Yen miała, zdaje się, inne plany na ten wieczór.

– Rozumiem. Te inne plany regularnie doprowadzają mnie do pasji. Był kiedyś dobry numer na ten temat w jednym musicalu... Ech, ale ty przecież o musicalach musisz wiedzieć wszystko.

– Tak. My Fair Lady – odpowiedział mistrz eliksirów, ukrywając lekki uśmiech. Nie mógł sobie tego darować. Miał w końcu dobrą pamięć i kilka ukrytych talentów.

Lucjusz wydawał się lekko oszołomiony, gdy jego żart niespodziewanie okazał się faktem, ale zaraz roześmiał się dźwięcznie, bardzo w tym podobny do Yenlli. Odruchowo zerknął w stronę drzwi, za którymi chwilę wcześniej zniknęła pani Snape.

– To musi być droga zabawka – stwierdził z namysłem. – Czytałem kiedyś artykuł, w którym wyliczono koszt jej dziennego utrzymania, gdy jeszcze była gwiazdą. Imponujesz mi, mon ami.

– Nie – odpowiedział spokojnie Severus, kołysząc bezmyślnie alkohol w kieliszku. – Raczej męcząca.

Lucjusz posłał przyjacielowi szybkie i czujne spojrzenie, a gdy dostrzegł lekkie rozbawienie w jego oczach, pozwolił sobie na cokolwiek dwuznaczny uśmiech.

– W jakim sensie? – zapytał, przeciągając sylaby.

– Poza wszelkimi innymi aspektami... Tak, także w tym sensie, o którym właśnie pomyślałeś.

– Severusie Snape, zabijasz mnie! – Malfoy śmiał się już otwarcie i to w sposób wyjątkowo naszpikowany podtekstami. – Mówisz poważnie?

– A jak myślisz? – Mistrz eliksirów również zdobył się na uśmiechopodobny grymas.

– Ach, ciesz się chwilą, póki możesz, cher ami. Lodowa Narcyza nie wydaje się specjalnie zainteresowana moim towarzystwem, odkąd po świecie chodzi żywy dowód naszego szczęśliwego pożycia małżeńskiego, pobłogosławiony imieniem dziadka Dracona. Ze swej strony mogę ci rzec, że gdy dobijecie do takiego stażu jak my, sytuacja może się zupełnie i mało przyjemnie zmienić, zanim się obejrzysz.

Severus tylko pokręcił głową i zauważył z rozbawieniem:

– Nie zamierzam osiągać twojego stażu, lieber Freund. Musiałbym oszaleć.

– Słucham? – zdziwił się uprzejmie Lucjusz.

– Daj spokój, ile można wytrzymać z jedna kobietą? Rok?

– Wiesz, jeżeli chodzi o Yenllę... – zaczął Malfoy, posyłając mu kolejne wieloznaczne spojrzenie. Mistrz eliksirów równie wymownie przewrócił oczami.

– Tylko nie mów, że ty też.

– Skrycie ubóstwiam piękną Etain? Pokaż mi człowieka, który tego nie robi i pozostaje mężczyzną, a uczynię go w nagrodę swym spadkobiercą. Na twoim miejscu, mon ami, rzuciłbym na nią silna klątwę Veritas i trzymał krócej niż psa, a najlepiej zamknął w domu i nie wypuszczał.

– Rozważę to.

– Ale abstrahując od uroczej pani Snape, kto, na Salazara, każe ci wytrzymywać z jedną?!

Teraz to mistrz eliksirów wpatrzył się w niego z udanym niezrozumieniem. Lucjusz parsknął swobodnie i sam się obsłużył, napełniając ponownie swój kieliszek winem. Następnie opadł na fotel naprzeciwko Snape'a i wyciągnął się wygodnie.

– Uroki małżeńskiego życia są przewspaniałe – zapewnił gorąco z przebiegłym uśmieszkiem. – Witam w gronie szczęśliwców! – Rozłożył ręce w powitalnym geście. – Chociaż trzeba przyznać, że niektórzy mają tego szczęścia więcej niż inni.

– Dobrze, przekażę Yen te wszystkie komplementy, skoro tak ci na tym zależy – Severus uciął szybko oratorskie popisy pana na Malfoy Manor.

– Ty jesteś po prostu niemożliwy, mon ami! Jak to się stało, że z takim podejściem do sprawy w ogóle się ożeniłeś?

Informacje o Yenlli nie pomogły Malfoyowi, który nadal był w niełasce u Lorda. Mówiło się, że Voldemort specjalnie przetrzymuje Lucjusza w niepewności, bo żąda od niego wykupu w postaci syna. Chciał w ten sposób zapewnić sobie usługi Draco, który w odpowiednim czasie wstąpiłby w szeregi Śmierciożerców – czyli za rok z okładem, ponieważ raczej nie przyjmowano rekrutów, dopóki nie ukończyli szkoły. Malfoy gotów był ręczyć za przyszłe posłuszeństwo dziedzica, ale... Zawsze jest jakieś „ale". Na tej płaszczyźnie szykowały się poważne tarcia. Snape nie zamierzał bowiem ofiarowywać Lordowi młodego Malfoya ani tym bardziej pozwolić na to jego ojcu. Nie tylko Potter miał troskliwego ojca chrzestnego, a Severus planował spisać się o wiele lepiej od Kundla.

Pomijając jednak to wszystko – grunt, że w konsekwencji Lucjusz nie miał okazji posłuchać, jakże zajmującej, spowiedzi przyjaciela. Żaden człowiek nie jest pozbawiony pewnej dozy próżności, nie wspominając już o Ślizgonach. Dlatego teraz Severus mógł wyprostować się dumnie w fotelu, unosząc elegancko jedną brew.

– Dlaczego się ożeniłeś? – powtórzył natarczywie zaciekawiony Malfoy.

– Uwierzyłbyś, gdybym ci powiedział, że upito mnie do nieprzytomności?

– Żartujesz?! Ciebie, Severusie?

– Tak też myślałem.

– Jesteś zabawny. Marnujesz się w tym swoim Hogwarcie.

– Wiem.

W tym momencie dwaj mężczyźni jednocześnie chwycili się za przedramiona.

– Szlag – syknął Lucjusz, wypuszczając z ręki kieliszek. – Przepraszam, mon ami. Czy to nie było weneckie szkło?

Mistrz eliksirów machnął lekceważąco ręką.

– Oczywiście nie mam nic do Czarnego Lorda – perorował spokojnie dalej Malfoy – ale naprawdę mógłby wykrzesać z siebie pomysł na lepszy sposób komunikacji.

– Trzeba było zaznaczyć, że jesteś mańkutem. Zresztą, na pewno nie brakuje temu... walorów estetycznych – stwierdził ironicznie Snape, krzywiąc się i wpatrując w lekko fosforyzujący Mroczny Znak.

Lucjusz Malfoy prychnął wyniośle.

– Rzeczywiście! Mógłby jednak być mniej kłopotliwy. Na Salazara, wystarczyłyby zegary z kukułką!

– Wyśpiewujące: „Avada! Avada!"?

– Cha, cha! – zaśmiał się teatralnie Lucjusz.

– Niestety, musimy odłożyć tę przemiłą konwersację do następnego razu. – Severus wstał i machnął zamaszyście różdżką, a wtedy otwarły się drzwi wielkiej szafy w kącie i w jego kierunku poszybowały dwa czarne płaszcze i dwie trupie maski. – Pożyczyć ci sprzęt?

– Chętnie, dziękuję – rzucił lekko Lucjusz, kłaniając mu się wymyślnie, ale zaraz spochmurniał. – Pora wypruć flaki kilku mugolom, a potem urządzić krwawą orgię z mnóstwem nagich niewiast – wyrzucił z siebie z malującym się na twarzy obrzydzeniem, jeszcze bardziej marszcząc swój arystokratyczny nos. – Czy ciebie również zaczyna to nudzić?

– Na twoim miejscu nie mówiłbym tego głośno.

– Och, daruj! Mimo wszystko nadal nazywam się Malfoy, a przejęcie władzy nad światem kosztuje. Pieniądz rządzi wszystkim, mon ami. Pecunia non olet.

Lucjusz narzucił długi czarny płaszcz na swój twarzowy surdut w kolorze głębokiego błękitu (który z pewnością pasowałby też Yenlli) i wziął od Severusa jedną z masek, a następnie poklepał go w podzięce po ramieniu. Wkrótce potem obaj skierowali się ku drzwiom.

– O-och, wychodzicie gdzieś?

Severus odwrócił się i rzucił Yen mordercze spojrzenie. Oczywiście nie mogła poczekać, musiała wyleźć! Tyle czasu w ukryciu, bez zwracania niczyjej uwagi? To zwyczajnie nie mogło się udać.

– Ależ cher madame, nie ośmieliłbym się wyjść, nie pożegnawszy się z tobą. – Blondyn natychmiast zawrócił, ujął jej dłoń i złożył na niej wytworny pocałunek. Chyba nie jeden, biorąc pod uwagę, ile zabrało mu to czasu.

Na twarz Yen powrócił nieprzychylny grymas, ale dzięki niemym groźbom słanym nieustannie przez Snape'a, trzymała się nieźle.

– Lecz przecież ujrzymy się wkrótce! – wykrzyknął nagle odkrywczo Lucjusz, a literujący coś bezgłośnie poruszając ustami i wpatrujący się w żonę Severus urwał niespodziewani i pobladł.

„O szlag".

– Jak to wkrótce? – powtórzyła zdumiona i bynajmniej niezachwycona Yenlla.

– Oczywiście na przyjęciu!

– J-jakim przyjęciu?

– Jak to jakim? Moim! To jest, naszym. Na dorocznym balu sylwestrowym w Malfoy Manor. Tydzień temu wysłałem staremu Snape'owi zaproszenie.

– Severus. Nie. Raczył. Wspomnieć – wycedziła przez zęby.

– Och, zapewne! Znasz go, ma cherie, urodził się z łbem w kociołku. Sztywniak – szepnął jej gorąco do ucha, w dalszym ciągu wdzięcząc się przed nią z rosnącym zapałem. Nie mógł bowiem nie zauważyć zmiany, jaka w niej zaszła.

Wyraz nienawiści zdobiący do niedawna jej fizys znikł jak ręką odjął. Zastąpiła go natchniona fascynacja – podobnie jak kapryszenie charakterystyczna dla małych dziewczynek i na ludzki język tłumaczona zwykle przez: „Ja chcę!"

– Bal? – Oczy Yen przemieniły się w dwa rozświetlające salon kaganki.

– Tak! Musisz przyjść! Będziesz prawdziwą ozdobą towarzystwa, kochana Yen. Od tak dawna nie mieliśmy okazji cię podziwiać. Co za nieodżałowana strata – przymilał się do żony przyjaciela Malfoy, ponownie całując ją w rękę.

– Naturalnie, że przyjdziemy – oświadczyła autorytarnie i teraz to ona posłała mężowi spojrzenie Królowej Kier. W tej samej chwili zrobiła również coś najmniej spodziewanego pod słońcem. Stanęła na palcach i cmoknęła Malfoya serdecznie w policzek.

– Dziękuję... Dziękujemy za zaproszenie, drogi, kochany Lucjuszu! Czy wspominałam już, że zawsze uważałam cię za jednego z najprzystojniejszych znanych mi mężczyzn? W ogóle się nie zmieniłeś. – Owinęła sobie wokół palca pasmo jego srebrnych włosów, mrużąc kusząco oczy.

– Och, jesteś zbyt łaskawa, ma cherie. – Uśmiechnął się do niej uroczo i korzystając z niespodziewanej przychylności (wszak nie umknęło jego uwadze, że dotąd była w stosunku do niego raczej oschła), niby przypadkiem objął ją w talii. Nawet trochę niżej. Znacznie niżej.

Komitywa tej dwójki zupełnie zdezorientowała Severusa. Yen, która jeszcze chwile temu była gotowa wydrapać Lucjuszowi oczy, teraz wiła się wokół niego ze słodką minką. Z kolei wydelikacony arystokrata naprawdę mu zaimponował – mógł tam spokojnie stać i obmacywać jego żonę, i nic nie było po nim widać, podczas gdy mistrz eliksirów miał wrażenie, jakby ktoś rozżarzonymi obcęgami rozszarpywał mu przedramię.

– Malfoy, zlituj się i skończ ten balet. Musimy iść.

– Tak, tak, zaraz – zbył go lekko Lucjusz, znów całując Yenllę po rękach, potem zasalutował jej elegancko laseczką i dopiero wtedy podążył za Severusem, zadowolony z siebie jak cholera.

A Czarny Lord się niecierpliwił. Choć Snape w głębi duszy przeczuwał, że po powrocie do domu czeka go znacznie cięższa przeprawa. Po tym, jak Malfoy wygadał się o przyjęciu (ostatnio większość jego problemów wywodziła się bezpośrednio z gadatliwości Lucjusza), Yen na pewno nie da mu spokoju.

– Cudowna kobieta – odezwał się znowu pan na Malfoy Manor, kiedy już wyszli. – Ach, konam z zazdrości, ale jestem gotów jakoś to przeboleć. Więcej nawet! Gdybyś nie miał dzisiaj specjalnej ochoty uganiać się za niewiernymi oraz wrogami jedynej i słusznej ideologii, po prostu powiedz, mon ami. Chyba komuś zależałoby na tym, abyś się zbytnio nie przemęczył. Przynajmniej zanim nie wrócisz do domu, hę?

***

Severus od razu wiedział, że tej nocy nie będzie mu dane wypocząć. Yen najpierw wierciła się niemiłosiernie obok niego niczym cierpiący niewyobrażalne katusze duchowe węgorz, a następnie niezwłocznie przystąpiła do ataku. Zaczęło się niewinnie. Miziała go delikatnie nogą, a gdy nie odniosło to żadnego skutku, przycisnęła się do niego całym ciałem, oplatając ramionami. Tego nie mógł nie zauważyć, a ignorować najwyżej do czasu, gdy zabraknie mu tchu.

– Sever... – zamruczała, a gdy chrząknął coś niezrozumiale w odpowiedzi, zadała najgłupsze pytanie świata:

– Śpisz?

– Tak – syknął, jakby naprawdę miał jeszcze złudzenia, że zamierza mu na to pozwolić.

– Kłamca!

Uderzyła go dłonią po nosie, po czym przewróciła się na brzuch, oparła łokciami na jego piersi i ułożyła głowę na splecionych rękach. Wpatrywała się w niego wzrokiem, w którym miód i masło mieszało się z prochem strzelniczym.

– Sever...

– Nie dostaniesz psa. Wybij to sobie z głowy.

– Jakiego psa? – zdziwiła się zaskoczona Yen, gubiąc gdzieś swój zmysłowy głos.

– Czego chcesz w takim razie?

– Zgadnij – poleciła cicho, powracając do swojego najlepszego, głębokiego, miękkiego tonu. Ruchliwe dłonie już błądziły po jego torsie, niby to leniwie, ale w rzeczywistości w sposób niezmiernie obiecujący.

– Nawet nie próbuję się domyślać.

– Dlaczego mi nie powiedziałeś? – zapytała z idealnie wyważoną, nienarzucającą się specjalnie, a jednak słyszalną wymówką.

Nie odpowiedział.

– Och, Severrr. Chcę iść na przyjęcie!

– Mowy nie ma.

– Sever, proszę. – Splotła mu ręce na karku i uniosła się nad nim. – Proszę, proszę, proszę, proszę! Zabierz mnie na przyjęcie! Musisz! Tak dawno nie byłam na żadnym... Wieki! Nie bądź tyranem, Sever! Proszę, proszę, proszę, Severrr! – Z każdym kolejnym „proszę" całowała go z wdziękiem i wprawą zaprawionego w wielu bojach weterana, a z każdym „Severrrem" intensywność jej pieszczot wzrastała naprawdę rozkosznie, lecz równie dobrze mogłaby w tej chwili uwodzić kawałek skały.

– Puść mnie.

Yen popatrzyła na niego lekko oszołomiona tym, że jej zabiegi nie wywierają spodziewanego efektu, lecz bynajmniej się nie poddawała.

– No co ty! – Zaśmiała się dźwięcznie.

Snape uwolnił się od niej jednym gwałtownym ruchem i usiadł na łóżku. Natychmiast przypadła z powrotem do niego, przytulając się do jego pleców.

– Sever, skarbie, nie bądź taki. – Ugryzła go w ucho. – Bale sylwestrowe są tylko raz w roku. I to w Malfoy Manor! Co ci zależy?

– Malfoy zaprasza mnie co roku i jeszcze ani razu się tam nie pojawiłem. Dlaczego miałbym zmieniać przyzwyczajenia?

– Och, zawsze jest ten pierwszy raz! Poza tym prosi cię o to piękna kobieta. Ja cię proszę! Bardzo, bardzo proszę. – Owijała się wokół niego niby słynny wąż z Raju Utraconego i kołysała przed oczami trzymane w zębach jabłko wieloznacznych obietnic. – Będę bardzo grzeczna. Zobaczysz. Chcę iść na przyjęcie!

Odepchnął ją od siebie. Równie niewzruszona jak on mała szelma natychmiast oparła się wygodnie na dłoni i ułożyła w najkorzystniejszej dla siebie pozie.

– Chcę iść na przyjęcie – powtórzyła uparcie, ale jakby nieco ostrzej.

– Świetnie – warknął. – A dlaczego nagle tak ci na tym zależy?

– Nie nagle, tylko zawsze, skarbie. Uwielbiam przyjęcia.

– Organizuje je Malfoy.

Machnęła ręką, wciąż uśmiechając się zalotnie, mimo że przez przeoczenie odsłoniła nieco ostre ząbki.

– No to co?

– Nie znosisz Malfoya.

– No to co?

– Zdaje się, że ostatnio zrobił ci coś bardzo niemiłego.

Yen lekko się zaniepokoiła i uciekła wzrokiem w bok. Snape skorzystał z okazji i teraz to on przypadł do niej z groźna miną, chwytając za nadgarstki.

– No? Słucham.

– Jeżeli masz na myśli Krucze...

– Właśnie to.

Wzruszyła ramionami, a Severus zbaraniał.

– Och, kogo to teraz obchodzi?

– Że co proszę?

– Och, było, minęło. Nawet nie mam specjalnie żalu.

– CO?!

– Nie można mieć pretensji do kogoś takiego jak Lucjusz Malfoy. On nie ma poczucia dobra i zła. Jak postać z wiedeńskiej operetki. Widziałeś kiedyś operetkę, Sever? Jeżeli chcesz, mogę ci o nich opowiedzieć.

Snape zaniemówił w reakcji na to wielkoduszne oświadczenie, a to rzeczywiście było coś. Blednąc tylko i czerwieniejąc na przemian, miarowo zaciskał palce na jej przegubach.

– Zresztą, to tylko stan przejściowy – kontynuowała rozświergotana aktoreczka. – Prędzej czy później dostanę Krucze Gniazdo z powrotem. Przecież Jasna Strona zawsze wygrywa, prawda?

– Nie byłbym taki pewien.

– Och, daj spokój, nie czytasz powieści? – zażartowała, wyciągając szyję i cmokając go w nos.

– Jesteś chora.

– Owszem, z miłości do ciebie, skarbie. Pójdziemy na bal?

– Oczywiście, pójdziemy na bal, a potem wszyscy będziemy żyć długo i szczęśliwie.

– Właśnie, kochanie.

Severus puścił Yen, odrzucił głowę do tyłu i zaśmiał się niewesoło jak to on.

– Tydzień histerii, żeby stwierdzić, że jej powód to niewielka strata. A to dobre! Prędzej mnie piekło pochłonie, zanim jeszcze kiedykolwiek przejmę się czymkolwiek, co ci się przydarzy, Yen Honeydell – warknął.

– Och, a przejmowałeś się? Bardzo to miło z twojej strony. – Przemieściła się znowu i przeciągnęła rozkoszne, upewniwszy się uprzednio, że będzie to dobrze widział.

Na te słowa zwrócił się raptownie ku niej, a oczy pałały mu tak dziko i niebezpiecznie, że wreszcie udało mu się nieco wytrącić ją z roli. Piękna szelma cofnęła się odruchowo.

– Yen, czy do tej pory jeszcze nie zauważyłaś, że tak jakby jest wojna i mam już dość spraw na głowie poza marnowaniem czasu ze snobami Malfoya? Aha, i naturalnie powinienem jeszcze dodać, jako głos doświadczenia, coś o tym, że życie nie jest żadną pieprzona powieścią, żeby było dramatyczniej.

– Masz rację, nie jest – zgodziła się Krukonka, w której oczach zapłonął gniew, wytapiając masło, a podżegając proch strzelniczy. – Gdyby było – stwierdziła, bijąc ze zniecierpliwienia rękami w pościel – po prostu przeleciałbyś mnie wtedy, gdy wyraziłam po temu chęć, a potem zabrał na przyjęcie bez marnowania czasu na bezsensowne, kilometrowe rozmowy, które do niczego nie prowadzą!

– Twój prymitywizm...

– Mój prymitywizm to moja sprawa! Chcę iść na przyjęcie do Malfoy Manor i nic innego mnie w tej chwili nie obchodzi. Raczej wątpię, aby twój Lord akurat wtedy zapragnął wysadzić dwór w powietrze, a nawet jeżeli, to mam to gdzieś! Może tak zaszyty gdzieś w lochach na końcu świata nietoperz jak ty nie zdaje sobie sprawy z towarzyskiego znaczenia podobnego zaproszenia, ale ja wprost przeciwnie. Nie zamierzam do końca życia być twoją sypialniana zabawką, muszę zacząć odbudowywać MOJĄ pozycję. I zamierzam zabrać się za to bezzwłocznie – wyrzucała z siebie z prędkością karabinu maszynowego, lecz nagle urwała i zakryła usta dłonią.

– Czy możesz powtórzyć, co właśnie powiedziałaś? – poprosił cicho Snape, a w pokoju nagle powiało chłodem.

Yen pokręciła gwałtownie głową, odsuwając się.

– Chodź tutaj.

– Nie.

– Powiedziałem: chodź! – Chwycił ją za długie włosy, bo ze tę część ciała najlepiej było przytrzymać śliską żmiję, i przyciągnął do siebie.

– Zostaw mnie! – pisnęła, szarpiąc się. – To boli!

Wraz z nagłą pasją do Severusa powróciła ironia.

– Czy ty się aby przypadkiem dzisiaj nie zapomniałaś, słońce dni moich? – mówił, nawijając sobie na rękę jej długie sploty i ciągnąc coraz mocniej, dopóki nie przestała się wyrywać. – Czy nie zapomniałaś, do kogo się zwracasz? I najważniejsze pytanie, czy nie odsłoniłaś za bardzo swoich kart, kochanie?

Yenlla wpadła w panikę. Dopadło ją dziwne odrętwienie, nie była w stanie się ruszyć czy też zareagować w żaden inny sposób. Patrzyła tylko na niego lękliwie, czekając, aż wpadnie jej do głowy jakieś wyjście z tej patowej sytuacji. Miała zbyt długi język. Zdecydowanie.

– Zwróć, bardzo cię proszę, uwagę na to, że nie tylko ty odczuwasz zmęczenie bieżącym stanem rzeczy. Twoje towarzystwo było miłe do czasu, lecz jeżeli zaczniesz zgłaszać jakieś urojone pretensje, czy, nie daj Slytherinie, żądania, warunki twojego pobytu tutaj ulegną zdecydowanemu pogorszeniu. I już nie będzie tak przyjemnie. Nie lubię małych buntowniczek i potrafię sobie z nimi radzić. Czy wyraziłem się jasno?

– Tak – wydyszała z nienawiścią. – A teraz mnie puść.

– Aha, byłbym zapomniał – dodał jeszcze, przyciągając ją do siebie i niemal pieszczotliwie układając dłonie na jej ramionach. – Nigdy więcej nie próbuj mi sprzedawać czegoś, co w każdej chwili mogę mieć za darmo. To odrobinę nielogiczne.

– Snape, ty świnio!

Teraz to Severus ją pocałował, nie siląc się bynajmniej na czułość czy delikatność. Zaprotestowała gwałtownie.

– Radzę uważać na słowa – dokończył spokojnie i dopiero wtedy ją puścił.

Odruchowo wytarła dłonią usta i... wściekła się.

– Nie jesteś moim panem i władcą, Snape! Nie wyobrażaj sobie! – krzyknęła, gdy znalazła się na tyle daleko, że nie mógł jej znów pochwycić... a gdyby zamierzał, miała dość pola do manewru. – Swoje rady też możesz sobie wsadzić. To nie jest moje ostatnie słowo! A ty ani nie będziesz mi rozkazywał, ani tym bardziej wychowywał!

– Możesz się awanturować do woli. Nic mi nie możesz zrobić. Drzwi są zamknięte, a ja jestem od ciebie większy i silniejszy. Twoja upragniona pozycja przedstawia się obecnie wyjątkowo żałośnie. Pokora byłaby bardziej na miejscu.

Yenlla zawrzała z oburzenia, wypadła z sypialni i z rozmachem trzasnęła drzwiami.

***

To nie był koniec atrakcji. Yen nie zamierzała poddać się łatwo.

Najpierw coś uderzyło o podłogę. Potem skrzypnęły drzwiczki szafki. Potem znowu. Następnie rozległo się uparte tupanie z natężeniem bardziej przystającym do wymarszu ludu wybranego z Egiptu, a nie jednej złośliwej kobiety o przepiórczej wadze krążącej w tę i z powrotem po salonie. Coś trzasnęło w kuchni i coś obiło kafelki w łazience. Woda zaczęła miarowo skapywać do blaszanego kociołka. Znowu trzasnęły drzwiczki szafki, dwa razy szuflada, zajęczał przesuwany po podłodze stół.

Yen z determinacją godną lepszej sprawy dyrygowała swoim małym koncertem, nie zwracając uwagi na połamane paznokcie i fakt, że niechybnie odmrozi sobie bose stopy w wyziębłym mieszkaniu. Z dala od Severusa powróciła jej krucha niewieścia odwaga. Postanowiła umilić mu tę noc, choć w trochę inny sposób, niż początkowo planowała, nawet gdyby miał ją za to udusić. Zresztą Yenlla, wbrew pozorom, zdolna była do obiektywnej oceny sytuacji i zdawała sobie doskonale sprawę z tego, że mężczyzna prędzej czy później to zrobi. Niechże przynajmniej ma za co!

Chciała tylko iść na jeden głupi bal – zagryzła zęby i naparła mocniej, usiłując przesunąć uparty i z pewnością zbyt ciężki dla niej mebel – a on zrobił z tego grecką tragedię! Oczywiście tylko dlatego, żeby zrobić jej na złość, bo zobaczył, że jej zależy. Cały Snape! Niech nie myśli, że ona to tak zostawi!

Severus Snape początkowo udawał, że nic nie słyszy. Reagowanie na dziecinne wybryki Yen było poniżej godności normalnego człowieka, ale też normalny człowiek nie był w stanie tego wytrzymać. Chętnie pomógłby sobie mocnym Silenciem, ale szelma, sobie tylko znanym sposobem, zwinęła mu spod poduszki różdżkę, zanim wyszła. Słuszna nauczka! Powinien się tego spodziewać. Gdy słodkie usteczka Yen szeptały miłośnie czułe słówka, oczy strzelały już w inną stronę, myśli błądziły, Merlin wie gdzie, a rączki szperały w poszukiwaniu jeszcze czegoś innego.

Trzymał się dzielnie, gdy wszystko w jego domu trzaskało, skrzypiało i błagało o zmiłowanie pod jej małą dłonią, lecz gdy z czasem z każdym nowym dźwiękiem zaczynał drgać każdy nerw jego ciała, musiał wreszcie coś z tym zrobić. Inaczej chybaby oszalał.

Za oknami już dniało, gdy pchnięte przez niego z impetem drzwi uderzyły o ścianę. Yen podskoczyła, wypuszczając z ręki filiżankę, o którą właśnie irytująco stukała łyżeczką.

– Nie masz jeszcze dosyć? – zagadnął konwersacyjnym i niezwykle uprzejmym tonem.

Yen nie dała się nabrać. Prychnęła agresywnie, oparła ręce na biodrach i wydęła usta.

– Nie wiem, co masz na myśli.

Snape próbował już wszystkiego. Gdy nie poskutkowało ignorowanie, odwołał się do zdrowego rozsądku (przypuszczenie, że Yenlla Honeydell takowy posiada, było doprawdy naiwne), sięgnął też po prośby i groźby. Nic. W ostateczności solidnie nią potrząsnął. Wedle wszelkiego prawdopodobieństwa powinna teraz siedzieć gdzieś w kącie i wypłakiwać sobie oczy, ale nie. Nie mogła dać mu spokoju. A więc nie pozostało mu nic innego. Niespodziewanie dla siebie, i pomimo koszmarnej nocy, Severus poczuł, że bardzo chce mu się śmiać. Zwyczajnie zabrakło mu pomysłów.

– Siadaj – polecił.

– Nie!

– Poprosiłem, żebyś łaskawie usiadła. – Tupnął nogą, wskazując sofę.

– Wypchaj się!

Severus postąpił krok w jej stronę, a ona nagle straciła pewność siebie. Drgnęła nerwowo i uskoczyła za fotel.

– Nie zbliżaj się do mnie. Będę krzyczeć!

– Yen, czy ty się mnie boisz? – zapytał jedwabistym głosem.

– Bzdura – prychnęła, blednąc w miarę, jak się zbliżał.

– Więc dlaczego ciągle podskakujesz?

– Mam czkawkę.

– Czkawkę?

– Tak, zawsze podskakuję, kiedy mam czkawkę. Chip! Wcale się ciebie nie boję!

– Ależ tak. Bardzo się boisz. Jesteś sparaliżowana ze strachu...

– Wcale nie!

– ... i bardzo dobrze. Chodź tu. – Złapał ją za ramię i usadził brutalnie na kanapie. – I przestań podskakiwać.

– Ja...

– Milcz!

– Oczywiście, że tak właśnie zrobię! – Skrzyżowała w proteście ręce na piersi i odwróciła się do niego tyłem. – Chyba nie m-myślałeś, że b-będę z t-tobą rozmawiać – zająknęła się pod koniec, mierząc go lękliwym spojrzeniem.

– Dzięki łaskawym szatanom!

Snape również rozsiadł się wygodnie, opierając tył głowy na zagłówku i przecierając dłonią zmęczone oczy.

– Chcę iść na przyjęcie – bąknęła pod nosem zachęcona jego nagłą rezygnacją Yenlla, lecz na tyle cicho, żeby w razie czego udawać, że nic nie powiedziała.

Severus zaśmiał się głośno i otwarcie, odruchowo przeczesując palcami i odgarniając do tyłu opadające mu na twarz włosy. Zdziwiona podobną reakcją Yen zwróciła się znów ku niemu, zadzierając wysoko głowę i mierząc go spojrzeniem urażonych sarnich oczu.

– Kochanie, jesteś absolutnie niesamowita – oświadczył Severus. – Czy to jedyna refleksja, jaka nasunęła ci się po rozdzierającej scenie w sypialni?

– Rozdzierającej? Najwyżej żenującej. Zawsze wiedziałam, że nie jesteś nikim więcej, tylko zwykłym brutalem, i to właśnie udowodniłeś, Snape.

– Doprawdy, Yen? I to już wszystko?

Wydała z siebie bliżej nieokreślony dźwięk wyrażający głęboką pogardę i wzruszyła ramionami.

– Jestem zdruzgotany.

– Och, śmiej się, Snape. Nic mnie to nie obchodzi. Jesteś nienormalny. A ja i tak pójdę na ten bal!

– Tak?

– TAK! Nie zatrzymasz mnie! Wydostanę się stąd... jakoś. Do niczego mi nie jesteś potrzebny. Sama tam pójdę.

– Proszę, abyś wzięła pod uwagę, że zaproszenie nie obejmuje ciebie, ale ciebie ze mną, a to może spowodować pewne komplikacje.

– Sugerujesz, że ktokolwiek może wzgardzić towarzystwem Yenlli Honeydell?

– Zdaje się, że ostatnio kazałaś się nazywać Snape – poprawił z kpiącym uśmieszkiem, ale ona go nie słuchała.

– Kiedyś mogłam przebierać w takich imprezach, a teraz?

– To było bardzo dawno temu, słońce dni moich.

– Zostaw mnie w spokoju! – Wstała zirytowana. – Mam już dosyć siedzenia w domu. Obrzydło mi to do szczętu. Tylko po to wychodziłam z piwnicy, żeby dać się ci zamknąć jak pufek w pudełku. Zdechnę tutaj.

– Kochanie, chyba nie zamierzasz wpaść z tej okazji w depresję?

– Zrobię, na co będę mieć ochotę.

– Oczywiście, tyle że cały twój wysiłek pójdzie na marne, bo nic tym nie wskórasz...

– Nic mnie to nie obchodzi!

– ... skoro Lucjusz Malfoy i tak wymógł na mnie obietnicę, że cię ze sobą przyprowadzę.

Yen powstrzymała się raptownie przed bluźnięciem kolejnym potokiem inwektyw, zastygając z otwartymi ustami.

– Możesz powtórzyć? – poprosiła, ale on tylko się zaśmiał.

– Więc wszystko od początku było postanowione?

– Wiesz, skoro Lucjusz...

– O niczym mi nie powiedziałeś i pozwoliłeś zrobić z siebie idiotkę! Przez cały czas się ze mną drażniłeś! – Oczy Yen zapłonęły, gdy chwyciła go za kołnierz piżamy.

– Owszem – przyznał, obejmując ją ciasno w talii i ponownie usadzając. – Bo to uwielbiasz. A teraz przestań się dąsać, popsujesz sobie linię ust.

Zezłoszczona, ba, doprowadzona niemal do furii wydała mu się dwa razy ładniejsza i bardziej pociągająca niż wtedy, gdy przymilała się do niego, przesłodzona aż do mdłości.

Yenlla znowu odsunęła się od niego i podniosła, nie mogąc usiedzieć spokojnie na miejscu.

– Czyli idziemy na ten przeklęty bal?

– Jeżeli tak ci na tym zależy – odparł z rosnącym rozbawieniem.

– Na pewno?

Skinął.

– I tym razem to nie są żadne sztuczki? Nie zmienisz zdania za pięć minut? Możesz mi to dać na piśmie?

– Mogę ci dać zaproszenie na przechowanie.

– Nie ma wartości, chyba że podpiszesz je własną krwią.

– Skończ z tą dziecinadą. Mam tam swoje sprawy do załatwienia, jak zwykle zresztą, więc ostatecznie mogę cię zabrać ze sobą, zadowolona?

Z powyższej przemowy do Yen dotarły tylko dwa słowa.

– Jak zwykle? – syknęła. – Mówiłeś, że nigdy tam nie chodzisz!

Mistrz eliksirów poniewczasie zauważył, że pod jej wpływem ponownie rozwiązał mu się język. Powinien się bardziej pilnować.

– Zresztą nieważne. – Yen niespodziewanie zrezygnowała, zanim rozpętała kolejną kłótnię. – Policzę się z tobą kiedy indziej, nie wątp w to – ostrzegła, po czym zmieniła czujne, świdrujące spojrzenie z powrotem na to uroczo rozmarzone. W jednej chwili rozjarzyła się cała niczym latarnia morska o zmierzchu.

– Och, kochanie! – Rzuciła mu się nagle na szyję, przygniatając całą sobą i przyduszając. Severus mógłby przysiąc, że to ostatnie nie było przypadkowe. – Jestem wściekła i z przyjemnością rozszarpałabym cię na strzępy, ale zupełnie nie mam teraz do tego głowy. Kiedy to ma być?

– Najbardziej dogodny termin rozszarpania mnie? To miło, że pytasz.

– Bal! Trzydziestego pierwszego?

– Owszem.

– Och, jak mało czasu! – zawołała.

Błyskawicznie uwolniła się od niego i znowu zaczęła krążyć po salonie, ku rosnącemu niezadowoleniu Severusa. Skłamałby, gdyby twierdził, że – biorąc pod uwagę okoliczności – nie spodziewał się po wszystkich tych przeprawach obiecanej, małej nagrody. Skoro zdołała wypłoszyć z niego sen, mogli nieco lepiej spożytkować ten czas. Tym bardziej, że następnego dnia – poprawka: tego dnia – wypadała akurat sobota, więc nie musiał zrywać się wcześnie rano.

– Yen, podejdź tutaj.

Machnęła niecierpliwie ręką.

– Później. – Zamyślona poklepała go odruchowo po głowie, jakby był szczeniakiem. Przebywała obecnie na innym poziomie świadomości. – Dowiaduję się tak późno... Mam mnóstwo rzeczy do zrobienia. Jeżeli mam zdążyć, muszę zabrać się do roboty. Och, jestem taka zniszczona! Wyglądam zupełnie okropnie. Wszystko jakieś oklapłe... Nie mogę się tak nigdzie pokazać! Kochanie, zrobisz mi eliksir madame Blanche? Och, wiem, że zrobisz? – Mrugnęła do niego i uśmiechnęła się automatycznie jak zaprogramowany golem, nie przerywając ani spaceru, ani rozmyślań, ani monologu, ani wyliczeń, ani... – I potrzebny mi jeszcze wyciąg... Jakżeż się to nazywa? I wywar... Zrobisz mi maseczki, prawda? Na pewno. Gdzie jest Błyskotka?

Po pokoju fruwały w ślad za Yen rozmaite przedmioty i zabutelkowane substancje, których przeznaczenia mistrz eliksirów nawet nie próbował dociekać. W progu właśnie pojawiły się wyrwane bezlitośnie ze snu skrzaty. Charakteryzująca się nadnaturalną cierpliwością i niewzruszonym spokojem Błyskotka słuchała uważnie poleceń swojej pani, a Newton tylko patrzył tępo to na Yen, to na Severusa, starając się stłumić ziewanie.

– Jeżeli mam zdążyć – perorowała w dalszym ciągu Krukonka – muszę zacząć natychmiast. Sever, czy masz w laboratorium... Sever?

Ale Snape w międzyczasie już się poddał i powrócił do sypialni.


Piotr Czajkowski, walc z baletu Śpiąca królewna z 1890 roku.


Johann Wolfgang von Goethe: Faust. Tłum. Emil Zegadłowicz. W chwili wypowiedzenia tego zdania Faust przegrywał duszę i zgodnie z kontraktem przechodził w ręce Mefistofelesa.


Ma cherie – (franc.) moja droga.


Touché – (franc.) w szermierce – dotknięcie przeciwnika bronią, zdobywające punkt.


Cher frère serpent – (franc.) drogi bracie wężu.


Cher ami – (franc.) drogi przyjacielu.


Quoi? – (franc.) co?


Lieber Freund – (niem.) drogi przyjacielu.


Pecunia non olet – (łac.) Pieniądze nie śmierdzą.


Cher madame – (franc.) droga pani.

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro