Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

Odsłona 7: Blaski i cienie



Love and marriage,
Love and marriage,
Go together like a horse and carriage.
This I tell you brother:
You can't have one without the other.

Love and marriage,
Love and marriage,
It's an institute you can't disparage.
Ask the local gentry,
And they will say it's elementary
(Frank Sinatra: Love and marriage)

Drzwi otworzyły się z impetem i wpadł przez nie Severus Snape rozjuszony jak rzadko.

– Yen Honeydell! – wrzasnął.

Wywołana drgnęła na krześle w sposób iście charakterystyczny dla osób o niezbyt czystym sumieniu. Zerwała się jak pacynka pociągnięta za sznurek.

– Och, Severusie! Już wróciłeś? – zapytała przymilnie, mrugając zawzięcie oczami.

– Owszem.

– Wiesz, to przed chwilą... Nie, żeby mi to przeszkadzało! – zastrzegła. – Ale ja już się tak nie nazywam.

– Wierz mi – wycedził – za dziesięć minut będziesz się modlić, aby się nagle okazało, że jednak nadal się tak nazywasz.

Pani Snape zachichotała ze sztuczną wesołością, wycofując się taktycznie za kanapę.

– Przykro mi, ale nie bardzo rozumiem.

– Yen, kochanie.

Snape już był przy niej i uśmiechał się tak, jak tylko on potrafił. Od tego uśmiechu człowieka przechodziły ciarki i szczerze wolał, żeby Severus przeszedł już do tej części, w której na niego wrzeszczy, niż dłużej torturował tą upiorną wesołością. Yenlla odruchowo cofnęła się jeszcze o krok.

– Czy nie zrobiłaś może ostatnio czegoś, o czym wiedziałaś, że osobiście serdecznie bym ci odradzał?

– J-ja? – zająknęła się, przeczuwając najgorsze. – Ja nadal nie...

– Och, zaraz zrozumiesz. Zapewne znalazłyby się setki takich rzeczy, lecz mnie chodzi o jedną konkretną.

– T-tak?

– Oczywiście nie domyślasz się?

– Gdzieżby!

– Yen, czy nie prosiłem cię już kiedyś, żebyś nie udawała głupszej, niż jesteś?

– Nie. – Wyszczerzyła się do niego przewrotnie. – Dawniej wolałeś podkreślać moją inteligencję.

– Kochanie, w pewnych okolicznościach większość mężczyzn byłaby skłonna wmówić ci każdą bzdurę, byle tylko skłonić cię do usunięcia pewnej ilości garderoby.

– Sever!

– Do rzeczy. Gdzie, do ciężkiej cholery, udało ci się dopaść Lucjusza Malfoya?! – krzyknął.

– Och, to! – Yen machnęła ręką z szerokim uśmiechem i ulgą, jakby spodziewała się czegoś nieskończenie gorszego.

– Tak, to – przedrzeźniał ją. – Tylko nie próbuj mi wmówić, że sam tu przyszedł. Nie odwiedza mnie w mieszkaniu, chociaż teraz zapewne zacznie.

– Spotkałam go na mieście.

– Na mieście?! Gdzie? Tutaj?!

– Nie, skąd! – Roześmiała się na głos ze swobodą. – W Londynie – dodała nieskończenie ciszej, usuwając się zwinnie z zasięgu jego rąk.

– Byłaś w Londynie?!

– Tak jakby.

– Jakby? Co to znaczy „jakby"?

– No... – Przełknęła głośno. – Tak.

– Szlajałaś się sama po Londynie tuż po tym, jak ci uprzejmie zasugerowano, abyś tego NIE robiła?

– Och, Severus!

– Jeżeli jeszcze raz usłyszę „Och, Severus", zrobię coś bardzo złego.

Yen mu wierzyła. Jak cholera. Trudno było mu nie wierzyć, patrząc teraz w jego czarne jak dno piekła oczy. Pani Snape zaczęła się rozpaczliwie zastanawiać, jak wybrnąć z tej sytuacji. Nie istniało zbyt wiele opcji.

– Dobrze, byłaś w Londynie. – Snape uspokoił się z wysiłkiem. – A gdzie w tym wszystkim jest Malfoy?

– Wpadłam na niego... Przypadkiem!

– Przypadkiem. Oczywiście. Najpierw Dumbledore, potem Malfoy. Gdybym nie wiedział, że to niemożliwe, pomyślałbym, że zrobiłaś to specjalnie. Co masz jeszcze w planie? Może pójdziesz się przedstawić Czarnemu Lordowi?

Kobieta gwałtownie zbladła.

– Nie próbuj mnie osaczać, Yen, to ci nie wyjdzie na zdrowie.

– Nie osaczam cię! Skąd mogłam wiedzieć, że wpadnę akurat na niego? Myślałam, że siedzi w więzieniu!

Severus popatrzył na nią przez chwilę, po czym wybuchł śmiechem, jednak wcale nie brzmiało to wesoło.

– Lucjusz Malfoy? W więzieniu? Salazarze, ty naprawdę jesteś naiwna! Spędziłaś tyle czasu w najbardziej zepsutej gałęzi show-biznesu, a dalej jesteś naiwna jak dziecko! Lucjusz spędził w więzieniu najwyżej kilka godzin.

– Dlaczego? Myślałam, że... Po tym, jak złapali go w Ministerstwie...

– Kiedy po wojnie z Grindelwaldem senior Malfoy ładował rodzinne pieniądze na przemian w organizacje charytatywne i pożyczki rządowe, wszyscy śmiali się z niego w kułak. Pożyczki dla rządu mają jednak to do siebie, że nader niechętnie bywają zwracane, bo każda kolejna władza ma nadzieję, że następcy załatwią to za nią.

– Co to ma wspólnego z...

– To, słońce dni moich, że Ministerstwo ma w tej chwili tak ogromny dług wdzięczności wobec Malfoyów, że bardzo wątpię, aby ktokolwiek kiedykolwiek odważył się ich ruszyć, a dziewięćdziesiąt procent instytucji państwowych siedzi w tej chwili w ich kieszeni. Jasne?

– Och!

– A jeżeli dodać do tego wszystkie znajomości i koneksje Narcyzy...

– Narcyzy? – prychnęła pani Snape. – A jakie ona może mieć wpływy?

– Ogromne, zapewniam. Jest ostatnią przedstawicielką rodu Blacków. Wokół niej skupili się wszyscy dawni przyjaciele rodziny.

– Wcale nie jest ostatnia – rzuciła wyzywająco Yenlla, której nie spodobało się, że rozmowa zboczyła na temat pani Malfoy, której nigdy nie lubiła. A jeszcze bardziej nie spodobał się jej ton, jakim Severus się o niej wyrażał. I chociaż odwlekało to w czasie jej egzekucję, wolała nie zawdzięczać ratunku akurat Narcyzie Black.

– Oczywiście, Syriusz i Bellatrix, dwoje kryminalistów, oraz odstępczyni Andromeda Tonks. W oczach arystokracji czarodziejskiego świata rzeczywiście wymarzeni ludzie do tego, aby utrzymywać z nimi towarzyskie stosunki – zakpił mistrz eliksirów.

– Czyli Lucjusz...

– Po upadku Lorda spędził w Azkabanie dokładnie tydzień, a... – Severus w porę ugryzł się w język, nim się pochwalił, że jemu, z Dumbledore'em u boku, wygrzebanie się stamtąd zabrało pół roku. To nie było w tej chwili ważne.

– A nawet jeżeli już spotkałaś Malfoya – kontynuował Snape – co ci strzeliło do łba, żeby z miejsca chwalić się szczęśliwą zmianą stanu cywilnego?

– Przecież pisały o tym wszystkie gazety! Skąd mogłam wiedzieć, że o tym nie słyszał?

– A czy ty słyszałaś o zasadzie, że nie podnosi się z ziemi ulotek wroga?

– Ulotek? Jakich znowu ulotek? – zapytała zbita z tropu Yen.

– To znaczy mniej więcej tyle, że Śmierciozercy mają oficjalny zakaz czytywania wrogiej prasy, nie wspominając, że Lucjusz w ogóle nie jest zbyt namiętnym czytelnikiem. Dlatego dyrektor pozwolił na tę idiotyczną akcję z ogłaszaniem ślubu wszem i wobec.

– Wrogiej prasy? Ale... jak to?

– Aby nie podlegali indoktrynacji. Napływowi szkodliwych kłamstw, które przysłaniają jedyną i słuszną prawdę.

– Jaką prawdę?

– Że trzeba wybić szlamy do nogi, a ich majątki rozdzielić między czystokrwistych czarodziejów wiernych Czarnemu Lordowi. Musiałaś o tym słyszeć – ironizował. – To był swego czasu dość popularny prąd myślowy.

Blada jak trup i nagle bardzo zmęczona Yenlla opadła bezsilnie na kanapę.

– N-nie wiedziałam. Skąd miałam wiedzieć? Przecież ty czytasz „Proroka"! – Do tej pory powinnaś się już zorientować, że JA jestem dosyć wyjątkowy.

– W każdym razie powiedziałam o tym tylko Lucjuszowi. Nic się chyba nie stanie?

– Nic się nie stanie? Tylko Lucjuszowi?! – Mistrz eliksirów znowu podniósł głos. Był wściekły. – Właśnie w idiotyczny sposób zaprzepaściłaś i tak nikłą szansę, że Czarny Lord nie jest na bieżąco z najnowszym numerem „Czarownicy" i przypadkiem mógł jeszcze o tobie nie wiedzieć!

– Och, zatem nic straconego – próbowała go ułagodzić. – Lucjusz jest twoim przyjacielem, prawda? Dlaczego miałby przekazać wieść dalej?

Severus o mało nie zabił jej wzrokiem. Była prawie pewna, że tym razem nie wytrzyma i coś jej zrobi.

– A co to ma do rzeczy? Na litość, Yen, przestań tak skakać, gdy się do ciebie zbliżam, bo mnie naprawdę zaraz szlag trafi!

– Wcale nie skaczę! I jak to „co to ma do rzeczy"? Przecież...

– Jak dziecko, doprawdy! To dwie zupełnie różne sprawy! Malfoy może i wykazuje w stosunku do mnie szczątkowe przywiązanie, ale przede wszystkim musi dbać o swoją pozycję. Po klęsce w Ministerstwie Magii wyleciał z Wewnętrznego Kręgu i teraz jest szeregowym Śmierciożercą. Chyba nie oczekujesz, że mając w rękach taką informację, nie sprzeda jej, oglądając się na głupie sentymenty?

– Właściwie – oznajmiła pewniejszym głosem – byłam pewna, że właśnie tak postąpi.

– Więc jesteś idiotką. Przypomnij sobie, ilu ludzi stracił przez ciebie Lord, bo zapewniam, że on pamięta.

Krukonka była już szaro-zielona. Nigdy nie wracała do tych wspomnień.

– Nie, proszę – wyszeptała przerażona, ale Snape nie zamierzał jej niczego oszczędzać.

– Lord wprost płonie z niecierpliwości, żeby cię ponownie zobaczyć, choć zapewniam, że gdyby miał przyjemność pobyć z tobą tak długo jak ja, szybko zmieniłby zdanie. Jednak z drugiej strony, wasze spotkanie rzeczywiście może potrwać dość długo... I być niezwykle bolesne.

– Przestań!

Yen zakryła twarz dłońmi. Severus pochwycił jej ręce i odciągnął. Pochylił się nad nią z groźną miną.

– Nie przestanę. Chcę tylko otworzyć ci oczy... po raz kolejny. Dla Czarnego Pana jesteś bardzo cenna, to sprawa zemsty, a tego, kto dostarczy o tobie wiadomości, czeka nagroda. Zgadnij, komu, dzięki tobie, przypadnie?

– Severusie – jęknęła żałośnie i wtedy ją puścił.

– Oczywiście, nie zastanowiłaś się też, w jakiej sytuacji stawia to mnie? – odezwał się spokojniej.

– Ciebie? – zdziwiła się. Była zdenerwowana i oddychała ciężko, nie mogąc dojść do siebie.

– Owszem. – Przeszył ją wzrokiem. – Jak mam wiarygodnie wytłumaczyć fakt, że jedna z najbardziej poszukiwanych przez Lorda osób znajduje się w moim domu i nosi moje nazwisko? Jak mam to zrobić i przeżyć dość długo, aby tu wrócić i osobiście cię udusić?

– Przepraszam – wyszeptała po dłuższej chwili milczenia. – Nie pomyślałam o tym. Wybacz mi.

– Zdecydowanie zbyt mało myślisz ostatnimi czasy, Yen. Dla własnego dobra powinnaś na nowo się do tego przyzwyczaić. Zamierzam ci pomóc.

Snape powiedział to tak dziwnym tonem, że Yenlla nie odważyła się zapytać, w jaki sposób chce to zrobić, chociaż miała to na końcu języka. Gdy wyciągnął różdżkę, skuliła się odruchowo, jednak zamiast do niej, podszedł do drzwi.

– Od tej pory nigdzie stąd nie wyjdziesz – mówił, rzucając kolejne zaklęcia. – Chyba, że ja ci na to pozwolę.

– Co proszę?

– Bez mojej wiedzy nie ruszysz się nawet na krok z tego domu. Od teraz – kończył, z wprawą i bez skrzywienia nacinając sobie dłoń i opryskując drewno odrobiną krwi – tylko ja mogę otworzyć te drzwi.

– Nie możesz mówić poważnie! Chyba nie będziesz mnie tu więzić?

– Przeciwnie, taki właśnie mam zamiar.

– Nie! Żartujesz. Nie możesz!

– Proszę, sprawdź sama. – Ustąpił jej miejsca przy wyjściu.

Yen ruszyła w stronę drzwi, ale zaraz przypomniała sobie o czymś i cofnęła się do wielkiego stołu pod oknem. Tam, w poniewierających się na blacie szpargałach, odnalazła swoją dawno niewidzianą różdżkę. W tym, co Severus mówił niedawno o niemożności używania czarów w jego domu bez jego certyfikatu, nie było oczywiście ani słowa prawdy. Owszem, mężczyzna próbował takie zaklęcie znaleźć, w ostateczności – wynaleźć, lecz okazało się to niemożliwe. Z powodu szpiegowskich przyzwyczajeń Snape rozpuszczał o sobie całe mnóstwo sprzecznych plotek. W wypadku Yen określał to psim łgarstwem, w swoim własnym – taktyką.

Krukonka stanęła wreszcie przed drzwiami.

Alohomora! – krzyknęła na próbę, ale jego drwiący uśmiech tylko potwierdził to, co do czego nie miała w głębi duszy złudzeń: Alohomora to trochę zbyt mało, aby przełamać jego uroki. Przez kilka kolejnych minut szyła przed siebie wszystkimi zaklęciami, jakie przyszły jej na myśl. Wreszcie cisnęła różdżkę na podłogę.

– Moja nie działa – oświadczyła cokolwiek irracjonalnie, nie chcąc się przyznać do porażki. – Zaklęcia mogą być z synchronizowane z twoją.

„A słuchanie Sinatry dobrze wpływa na głos", pomyślał złośliwie Severus, przypominając sobie po raz kolejny pewne wydarzenia z przeszłości.

– Ależ proszę. – Wytwornym gestem podał jej własną różdżkę z bardzo ciemnego drewna.

Również nie podziałała. Yen rzuciła się teraz na drzwi z gołymi rękami, szarpiąc za klamkę i kopiąc.

– Wypuść mnie stąd, słyszysz?! – krzyczała. – Wypuść mnie! Nie możesz mnie tu zamknąć!

– Miłość, wierność i posłuszeństwo – odparł spokojnie, bawiąc się od niechcenia obrączką.

– Chyba uczciwość małżeńska!

– Preferuję klasyczną formułę. Będziesz mnie słuchać, czy tego chcesz, czy nie. Od dzisiaj nie ruszysz się nigdzie beze mnie albo mojego pozwolenia.

– Nie – szepnęła z napięciem. – Nie, Sever.

Pułapka. Pułapka. Ciasna pułapka bez wyjścia. Yen czuła, jak ściany napierają na nią. Stęchłe, gryzące powietrze. Nie ma powietrza. Brakowało jej powietrza. Duszno.

– Wypuść mnie. Nie mogę oddychać! – zawołała histerycznie, chwytając się za gardło.

– Błagam, oszczędź mi tego.

– Puść mnie! DUSZĘ SIĘ!

– Yen, wydaje mi się, że skłoniłaś mnie już do przyznania, że masz doprawdy wielki talent aktorski, więc daruj sobie ten cyrk – ironizował, jednak szybko przestał, gdy zobaczył, jak żmija sinieje i dysząc coraz ciężej, osuwa się po ścianie na podłogę.

Powtórka z histerii. Histerie Yenlli były imponujące, bo imponujące były stany, do których potrafiła się sama doprowadzić, jeżeli miała taki kaprys.

– Yen, litości. – Zbliżył się do niej. – Zaliczyłaś wszystkie najmniejsze teatry bulwarowe, nie możesz mieć klaustrofobii.

– Wy-wypuść mnie. Pro-proszę...

– Uspokój się! Wstawaj. – Spróbował ją podnieść, ale przywarła mocno do podłogi. – Nie wystawiaj mojej cierpliwości na próbę. – Przywołał różdżką szklankę wody i bez wahania chlusnął jej w twarz. Oprzytomniała wreszcie i odetchnęła normalnie. – Już?

Yen spojrzała na niego wzrokiem spłoszonego królika.

Cokolwiek można by powiedzieć o życiu w małżeńskim stanie, Severus Snape na pewno się nie nudził, odkąd w jego życiu ponownie pojawiła się Yenlla Honeydell.

***

Mistrz eliksirów wszedł do mieszkania i demonstracyjnie opieczętował drzwi. Poczuł coś na kształt zawodu, gdy się zorientował, że Yen nie zwróciła na to uwagi.

Siedziała w szlafroku na kanapie, ziewając potężnie i wpatrując się w trzymane w dłoni lustro, podczas gdy skrzatka układała jej włosy.

– Jeszcze nie jesteś gotowa?

– Gotowa na co? – odpowiedziała ostro pytaniem na pytanie, nadal na niego obrażona.

– Jak można spać do południa? – sarknął.

– To moja normalna pora, a skoro i tak nigdzie nie wychodzę... – zawiesiła z urazą głos.

– Jakoś nigdzie ci się dotąd nie spieszyło.

– Bo wiedziałam, że w każdej chwili MOGĘ wyjść.

Zirytowany Snape wydał z siebie tak osobliwy dźwięk, że zdecydowała się wreszcie na niego spojrzeć – nie bez lekkiego popłochu w oczach. To mu dodało animuszu.

– Nieważne. Zbieraj się – rozkazał.

– Dlaczego?

– Idę na Grimmauld.

– Aha, TY idziesz.

– Skoro ja idę, to ty też.

Yen bynajmniej nie spodobał się jego uśmieszek.

– Po co? – zapytała znowu rozkapryszonym tonem. – Przecież już pokazałeś im, że żyję. A teraz, gdy zamknąłeś mnie tutaj, chyba nie musisz wszędzie ze sobą ciągać, prawda?

– Nie, kochanie. – Przy jego „kochanie" zawsze przechodziły ją dreszcze, jednak prawdziwe kłopoty nadchodziły, kiedy określał ją „słońcem dni swoich". – Nie ufam ci – rzucił lekko i fałszywie. – Skąd mam mieć pewność, że nie spróbujesz wydostać się oknem? Chociaż, oczywiście, one też są zabezpieczone, a to jest drugie piętro.

– Nieco zbyt zabawne, aby było w twoim stylu.

– Możesz mi dogadywać, możesz się złościć, tylko się wreszcie rusz. – Jego podejrzanie dobry humor jak zwykle przerażał bardziej niż stany przeciwne.

– Nie chcę iść na Grimmauld!

– O nie. – Jego twarz przybrała stanowczy wyraz. – Wstawaj! – Podszedł i zdecydowanie postawił ją na nogi. – Nie zamierzam ci tego darować.

– Czego darować? – Uraza na chwilę wyparowała z Yen pod wpływem zaciekawienia, ale Severus nie raczył udzielić jej odpowiedzi.

– Masz dziesięć minut.

– Sev...

– Aha, i włóż czerwoną.

– Co czerwone?

– Sukienkę, oczywiście. Ja mam cię uczyć?

Yen zaniemówiła z wrażenia, spoglądając na niego z otwartymi ustami.

***

Szybko zrozumiała, co takiego zamyślał Severus. Chyba nawet szybciej, niżby sobie tego życzyła.

Mistrz eliksirów siedział wygodnie rozparty za długim stołem w salonie Blacków, gdzie zgromadził się cały Zakon. Mimo trudności i niebezpieczeństw czyhających na rekrutów stan liczebny Feniksjanów stale, choć powoli, się powiększał, skutkiem czego kuchnia nie tylko przestała wystarczać metrażowo, lecz wydawała się wyjątkowo mało reprezentacyjna. Severus siedział więc spokojnie na swoim miejscu, ciesząc się z powiększenia przestrzeni oddzielającej go od reszty towarzystwa oraz widoku... kilkunastu mężczyzn, którzy wiercili się niemiłosiernie na krzesłach i wyraźnie nie mogli skupić na słowach Dumbledore'a, co i rusz zerkając w kąt pokoju.

Poza polem Silencia, na bardzo sfatygowanej otomanie rozłożyła się pani Snape. Usadowiła się, przybierając wielce romantyczną pozę, i przewracała kartki jakiejś ocalałej z pogromu kundla książki, która nie poszła z dymem prawdopodobnie tylko dlatego, że była zbyt zawilgocona i przegniła, aby łaskawie zająć się ogniem. (W ciągu tylu długich wieczorów spędzonych na Grimmauld Place 12 mistrz eliksirów zdążył się już przekonać, że to, co z biblioteki Blacków jeszcze nie rozłazi się w rękach, służy do podpierania rozchybotanych mebli, przyjmowania na siebie mugolskich rzutek Syriusza albo zabijania karaluchów). Pogodna, piękna i niemal jaśniejąca w ciemnym salonie Yenlla była zjawiskiem doprawdy zachwycającym – od burzy starannie utrefionych hebanowych loków po białe pończoszki oblekające wyzwolone z trzewików, drobne stopy. Nic dziwnego, że żaden z członków Zakonu Feniksa nie mógł oderwać od niej oczu, wyczekując na spojrzenie, uśmiech czy jakikolwiek gest z jej strony.

Od pierwszej chwili, gdy Snape odkrył (oczywiście sam; nie przyjmował do wiadomości wersji, według której ktoś go o tym informował), w co został wpakowany, skrycie marzył tylko o jednym – żeby ci, którzy to sprawili, szczerze pożałowali mieszania się do jego życia. I chociaż później okazało się, że cała sprawa nie była taka znowu nieprzyjemna, a Yen objawiła się jako znośna towarzyszka życia, to pragnienie wcale się nie zmieniło, a teraz radował się jego realizacją. Bowiem wszyscy zgromadzeni w salonie mężczyźni niczego nie pragnęli w tej chwili tak intensywnie, jak mieć Yen tylko dla siebie, i niczego nie przeklinali tak zawzięcie, jak lekkomyślnego oddania jej Snape'owi. Akurat Snape'owi! Najwymowniejsza pod tym względem była facjata kundla. Black bez przerwy strzelał spojrzeniem do głębokiego dekoltu Krukonki, która przed chwilą (przelewając w kilku przypadkach czarę goryczy) celowo opuściła nieco rękaw sukni, a minę miał tak ponurą jak spłukany kowboj w saloonie. Do pełni obrazu brakowało mu tylko noża, który mógłby w regularnych odstępach wbijać w blat stołu – ewentualnie w etatowego szpiega Zakonu, gdyby ten jakimś pechowym zrządzeniem losu akurat się zagapił.

Żaden z nich nie miał u niej najmniejszych szans, dopóki była żoną Śmierciojada (Yen potrafiła dotrzymać umowy) i to akurat tego konkretnego Śmierciojada, na co przecież komisyjnie się zgodzili, nie przywiązując wagi da całego zdarzenia. Kto rozsądny próbowałby zgłębiać pomysły dyrektora? Póki działały, wszystko było w porządku. Poza tym – co tam jedna baba? I co komu w ogóle do tego? W praktyce, niestety, okazało się, że jedna baba to dokładnie tyle, ile potrzeba, żeby w jednej chwili rozwalić cały Zakon Feniksa, ponieważ dopóki znajdowała się w salonie, nikt nie zwracał uwagi na dyrektora.

Severus Snape z pełną świadomej wyższości miną wyprostował się na krześle i charakterystycznym gestem obciągnął rękawy szaty.

– Severusie! – zawołał po raz kolejny Albus Dumbledore, już nieco zniecierpliwiony brakiem reakcji ze strony młodszego mężczyzny.

– Ja... eee... Ekhem! – Ocknął się ten nagle i odchrząknął elegancko. – Przepraszam, pan coś mówił, dyrektorze?

Yen Snape uśmiechnęła się szeroko, zasłaniając twarz nadgryzionymi przez bliżej nieokreślone stworzenia stronicami Imienia róży – zbyt świeżego egzemplarza (jakiś żart Andromedy?), żeby mógł ulec zniszczeniu w wyniku zadziwiającej troski bibliofilskiej Syriusza. Snape mógł do woli udawać sam przed sobą, lecz ona i tak wiedziała lepiej. Znała dobrze ten gest i wiedziała, że u niego znaczył mniej więcej to samo, co u innych wiercenie się na krześle. Mistrz eliksirów myślał w tej chwili dokładnie o tym samym, co pozostali zgromadzeni w salonie mężczyźni, i miał równie „podzielną" uwagę.

– Yen, moja droga.

Podniosła natychmiast głowę i ujrzała nad sobą ni to zatroskane, ni to zakłopotane oblicze Dumbledore'a.

– Czy mógłbym cię o coś prosić?

***

Zebrania Zakonu Feniksa w obecności Yen nie miały sensu, więc dyrektor, choć czuł się przez to niezręcznie i nie chciał tego początkowo robić (łudził się, że wystarczy Silencio), musiał ją wyprosić. Nie ochłodziło to bynajmniej Severusowej chęci pomsty, ponieważ nadal bezlitośnie ciągał żonę na Grimmauld, byle tylko ją pokazać, narobić pewnym osobnikom apetytu, a następnie, przy akompaniamencie dwuznacznych uśmiechów, zabierać z powrotem do domu. Yenlla grzecznie szczerzyła się, przeginała i prężyła, gdy najwyraźniej tego od niej wymagał, a potem snuła się samotnie niczym dusza potępiona po posiadłości Blacków, szukając sobie na gwałt jakiegoś zajęcia, na niczym nie mogąc się dłużej skupić i mając nadzieję, że nic jej nie pożre, bo zazwyczaj zapominała zabrać ze sobą różdżki. Yen w ogóle rzadko się nią posługiwała.

Często w tych pielgrzymkach towarzyszyli jej wiecznie spóźnieni na zebrania bliźniacy Weasleyów, których brak punktualności widocznie nie był wcale przypadkowy. Gdy wreszcie się zjawiali, zamiast gnać na spotkanie Zakonu, brali ją pod ramiona i oprowadzali po domu, pokazując co dziwaczniejsze zakątki, na które jeszcze nie trafiła, i co ciekawsze, jeszcze nieeksterminowane, okazy z przychówku rodziny Blacków, włączając w to słynnego ghula. Sypali jak z rękawa mnóstwem zabawnych anegdotek o życiu i całej reszcie dwóch wesołych sklepikarzy z Pokątnej. Prawdopodobnie brali ją za niewiele starszą od siebie i zapewne nikt do tej pory nie wyprowadził ich z błędu. Prawdę o wieku Yen znali wyłącznie najstarsi członkowie Zakonu i jej szkolni koledzy, a kobieta trzymała się wręcz niesamowicie dobrze. Jak kiedyś gra Paganiniego zasługiwało to z całą pewnością na posądzenie o kontrakt z nieczystymi siłami.

***

– Syriuszu, błagam cię, mów ciszej – prosił półgłosem Remus Lupin.

– Nie mam zamiaru! W końcu jestem, do ciężkiej cholery, u siebie czy nie? – Zbiegł ze schodów i zatrzymał się na półpiętrze, patrząc wyzywająco na przyjaciela. – I mam ich dosyć. Obojga! Snape'a i tej jego lafiryndy.

– Zdaje się, że do niedawna...

– Pieprzyć to! Rozbijają się po moim domu, jakby... jakby... A Smarkerus zadziera ten swój koślawy nos, bo... bo co? Bo Dumbledore mu naraił dupę? Też mi wyczyn! Chyba że to będzie teraz stały sposób nagradzania. Ile trzeba wysłużyć, żeby taką dostać? Też mogę grać na dwa fronty!

Oparł się o parapet i nerwowym ruchem zaczepił kapslem o jego brzeg, otwierając podejrzany butelkowany wynalazek dostarczony przez Mundungusa Fletchera. Grymas na poszarzałej twarzy Gryfona przywodził na myśl tkniętego wścieklizną psa, jego wzrok był cokolwiek błędny. Lupin naprawdę zaczynał się o niego bać.

– Syriuszu! – Oburzony Remus mierzył go potępiającym spojrzeniem, ponieważ zwyczajnie zabrakło mu słów.

– Nie mogę na nich patrzeć, rzygać mi się chce.

– Zastanów się, co mówisz. – Pokręcił głową. – Yen...

– Yen? A kim ona jest? Nikim. Zwykłą dziwką.

– Uważaj, co mówisz o niej w mojej obecności! – ostrzegł.

– Więc nie mów o niej, jakby była jakąś pieprzoną świętą! To dziwka! Jak zrobiła karierę? Każdy wie, jak to działa.

– Ucisz się, na Merlina!

– To co robi, to zwykłe kurewstwo. Jak można to inaczej nazwać? Która porządna kobieta zgodziłaby się na taki układ? Zostać pełnoetatową dziwką Snape'a, bo ktoś ją o to grzecznie poprosił? Świetnie, dlaczego nie? A jeżeli już ktoś ją tu ściągnął, to dlaczego tylko dla niego?!

– Łapa, ostrzegam cię.

– Skoro już ją tu sprowadził, mogłaby obsługiwać wszystkich, nie tylko Smarka, i jeszcze byłaby zachwycona. Daję Zakonowi chatę, coś mi się za to chyba należy.

W tym momencie schody ponad ich głowami zaskrzypiały lekko i dwaj mężczyźni obrócili się jak na komendę. Na podeście powyżej stała pobladła Yen we własnej osobie i wpatrywała się w nich załzawionymi oczami. Remus poczuł, jak ziemia osuwa mu się spod nóg. To nie powinno się wydarzyć. Yenlla Snape nie powinna usłyszeć tych bzdur, które regularnie wyrzucał z siebie podpity Syriusz. To nie było przeznaczone dla niczyich uszu.

Zeszła po stopniach i minęła ich bez słowa.

– Yen, poczekaj! – Rzucił się za nią Lupin, próbując ją zatrzymać. – Posłuchaj!

Yenlla nawet na niego nie spojrzała, chwyciła za klamkę i wyszła, zamykając cicho drzwi.

***

Albus Dumbledore wypuścił wreszcie swojego mocno już podenerwowanego i zniecierpliwionego szpiega. Snape był zły i zmęczony po przeszło dwugodzinnej dodatkowej naradzie. Za oknami powoli zapadał już zmierzch, a on miał za sobą bardzo ciężką noc, podczas której włóczył się gdzieś na końcu cywilizowanego świata w sprawach „najwyższej wagi", a potem od cholery zajęć z całkowicie odporną na wiedzę dzieciarnią z Hufflepuffu na dobry początek i Gryffindoru na szczęśliwe zakończenie. Lucjusz Malfoy miał niezwykle zadowoloną minę, kiedy widział go po raz ostatni trzy dni temu, więc pewnie zdążył go już wsypać, lecz Czarny Lord, o dziwo, jeszcze go do siebie nie wezwał. Dlaczego? Na pewno wiedział już o Yen, o co więc chodziło? Severus Snape nic z tego nie rozumiał i stopniowo popadł w coraz większą paranoję.

Jeżeli zaś szło o jego żonę, nadal była śmiertelnie obrażona, a drzwi wejściowe obrzucała tak wymownym i pełnym odrazy spojrzeniem, gdy obok nich przechodziła, że mistrzowi eliksirów automatycznie robiło się czerwono przed oczami. To już był BARDZO męczący tydzień, w trakcie którego nic się nie wyjaśniło, a następny nie zapowiadał się lepiej.

W takim to stanie ducha znajdował się Severus Snape, a gdy jeszcze chwilę później zorientował się, że nie jest w stanie wykoncypować, gdzie tym razem udała się Yen, poszukując szczęścia we wnętrzu domu na Grimmauld Place 12, poziom jego irytacji osiągnął punkt szczytowy. Na szczęście właśnie wtedy nawinął mu się pod rękę naczelny wilkołak Zakonu Feniksa.

– Lupin, widziałeś moją... Khm... Yen?

Remus sprawiał wrażenie lekko przestraszonego, ale zaraz się opanował.

– Tak, Severusie – odpowiedział zrezygnowany i ponownie zamilkł.

Snape prychnął, wznosząc oczy ku sufitowi. Dom wariatów. Słowo.

– I? Gdzie ona jest?

– Wyszła jakiś czas temu.

– Jak to wyszła? – oburzył się. – Stąd?

– Tak.

– Wypuściliście ją?

– Severusie, co ci się stało?

Siny na twarzy z powodu tłumionej pasji Śmierciożerca wyglądał tak, jakby wzywany tyle razy szlag wreszcie go trafił. Remus cofnął się w irracjonalnym przekonaniu, że pałający wzrok mistrza eliksirów wypali mu dziurę w szacie... albo jeszcze gorzej.

– Oszaleję z tą kobietą! Miała tu na mnie czekać! Dlaczego nie potrafi wykonać prostego polecania?!

– Severusie, uspokój się. Chyba jest coś, co powinienem ci powiedzieć...

– Mam tego dosyć – pienił się, chyba zupełnie zapominając o obecności świadka. – Jeżeli Dumbledore czegoś z tym nie zrobi, rozwiążę to sam. W tradycyjny sposób.

– Jaki sposób? – wybełkotał oszołomiony Lunatyk. Takim go jeszcze nie widział.

– Rzeka, Lupin.

– Jaka rzeka? Po co ci rzeka?

Snape wymownie przejechał palcem po szyi i wypadł z posiadłości Blacków, trzaskając zamaszyście drzwiami.

***

Nie miał bladego pojęcia, gdzie Yen mogła znowu poleźć, i nie zamierzał się za nią uganiać. Znakomicie! Niech robi, co jej się żywnie podoba. Znajdzie się na pewno. A jeżeli nie, to w najgorszym razie zobaczy swoją śliczną zgubę na najbliższym spotkaniu Kręgu i wtedy sam osobiście...

Po prostu poszedł do domu.

Pod wypłowiałym ze starości ogłoszeniem o wynajem, które od początku zdobiło jego mugolskie mieszkanie, ktoś karminową szminką wysmarował kilka słów:

Mam tego dosyć. Przyślij mi rzeczy. Wracam do Kruczego.

Z twarzy Severusa odpłynęły resztki koloru, którym i tak nie był zbyt hojnie obdarzony.

***

To była przysłowiowa kropla, która przepełniła czarę, myślała Yenlla Honeydell, trzęsąc się i szczękając zębami z zimna. Miała na sobie tylko lekką pelerynę doskonale nadającą się do przeskakiwania z Severusem z miejsca na miejsce, ale zupełnie nieprzystosowaną do nagłego zwrotu akcji, jakim była dramatyczna ucieczka głównej bohaterki. Na szczęście, jakimś cudem tym razem miała przy sobie różdżkę, ale co z tego, skoro przypomniała sobie o tym po dwudziestu minutach zwiedzania zapomnianych przez bogów i ludzi zaułków wokół Grimmauld Place. Potem, jak ostatnia, skończona idiotka, teleportowała się do domu Snape'a, bo oczywiście zapomniała, że nie może się sama dostać do wnętrza. Cudownie!

Nie. Stwierdziła, że ma tego po dziurki w nosie. Najpierw jeden wariat chce ją wydać za swojego podwładnego. Dobrze, w porządku, i tak jej się nudziło. Następnie drugi, właśnie rzeczony podwładny, najpierw ją z domu wyrzuca, a potem w nim zamyka. Trudno, jakoś to przeżyła, nawet wtedy, kiedy zaczął jej dyktować, w co ma się ubierać. Nie narzekała – w końcu ją karmił i okresowo bywał... mniej niegrzeczny niż bezokresowo. Nie skarżyła się. Oj, nie! Chociaż miała powody. Jednak w końcu przesadzili.

Obaj regularnie zmuszali ją do konfrontacji z Syriuszem Blackiem, do czego absolutnie nie mieli prawa. Doskonale wiedzieli, że Yen go nienawidzi. Jak śmieli ją na to skazywać ?! A gdy Severus zaczął jeszcze się z nią prowadzać i pokazywać jak trofeum, nie zapominając nigdy zaznaczyć, że wcale go nie chciał... Yenlla na wiele rzeczy przyzwyczaiła się nie zwracać uwagi, lecz już dłużej nie mogła, nie chciała. Była zmęczona i miała dosyć. A to, co dzisiaj powiedział Black...

Zawsze dziwka, cokolwiek by nie zrobiła. Tego była już za wiele.

Stanęła przed wysoką, żelazną, trochę zaśniedziałą bramą i spoglądała w zamyśleniu na zapuszczony park wokół Kruczego Gniazda. Ostatnie promienie słabego jesiennego słońca nikły za drzewami. Nie powinna dać się stąd wyciągnąć. Nie powinna nigdzie się stąd ruszać. Co dobrego jej z tego przyszło? Czy ktokolwiek na tym skorzystał? Dodatkowa porcja stresów i mnóstwo straconego czasu.

Wróciła. Teraz była w domu. Nie zamierzała się już nigdy mieszać do nie swoich spraw. Wielki świat nie jest dla niej. Nie ma powrotu, musi się więc trzymać tego, co ma. Nie spodziewała się nigdy więcej wychodzić stąd na dłużej. Zagryzła wargi i zdecydowanie postąpiła w stronę bramy, sięgając ręką do rzeźbionych prętów.

Wtedy usłyszała głuche pyknięcie zaraz obok siebie. Severus chwycił ją za ramię z cokolwiek spanikowanym okrzykiem:

– Stój!

– O nie! Nie tym razem, skarbie – odpowiedziała, wyrywając mu się. – Wystarczy tej zabawy. Wracam do domu.

– Nie możesz.

– Tak? Chętnie zobaczę, jak mnie powstrzymujesz.

– Nie rozumiesz. To nie jest twój dom.

– J-jak to?

– Ty już nie masz domu.

– O czym ty mówisz? Oczywiście, że mam! – rzuciła pewnym głosem, ale nagle odezwały się w niej złe przeczucia. – Naturalnie, że mam – powtórzyła.

– Nie. Twoje namiary zostały wydane Śmierciożercom.

– Co? Bzdura! Kto miałby... – urwała.

– Yen, chodźmy stąd. – Dotknął jej ramienia.

– Zostaw mnie! Chcesz czegoś ode mnie, dlatego opowiadasz mi jakieś wyssane z palca bzdury. Jaki masz dowód, że Malfoy już... Zresztą – dodała tryumfalnie, przypominając sobie o czymś – przecież on nie zna tego adresu!

– Nie mówiłem o Lucjuszu.

– Więc kto?

– Zakon – rzucił krótko.

Zaśmiała się nerwowo.

– To doprawdy głupota. Stać cię chyba na więcej. Żegnam. – Ruszyła znowu w stronę kraty.

– Posłuchasz mnie wreszcie? – Severus szarpnął nią i przyciągnął do siebie tak, że prawie stykali się nosami. Yen musiała stanąć na palcach. Wiła się, usiłując go odepchnąć.

– Nie mam zamiaru! Puść mnie! Nie wierzę ci! Zrobiłam wszystko, co mi kazali, dlaczego mieliby się odwdzięczać czymś takim? To absurd! – krzyczała, ale była coraz mniej pewna. Severus nie wymyśliłby przecież podobnego kłamstwa, bo po co?

– Zostałaś przehandlowana. Informacja za informację. Adres posłużył uwiarygodnieniu kontaktu Zakonu wśród Śmierciożerców.

– J-jak to?

– Nie będziemy tutaj rozmawiać, teren może być pod obserwacją.

– Skąd wiesz?

– Sam wyznaczałem ludzi.

– Ty?

– Tak.

Yen przestała się szarpać i oparła o niego z rezygnacją.

– Severusie, ty mówisz poważnie – nie zapytała, lecz stwierdziła.

Uniosła głowę i zapatrzyła się przed siebie. Poprzez gałęzie ogołoconych z liści drzew w zapadającym zmroku można było dojrzeć ciemny, zrujnowany gmach Kruczego Gniazda. Tak długo udało jej się tam jakoś przetrwać. Kierując się zasadą, że pod latarnią najciemniej, ukrywała się tutaj przez wiele lat. Wiedziała, że ktoś czasem szabruje w budynku, ktoś go przepatruje, wyczuwała obcych ludzi, ale nikt nie docierał do dobrze zabezpieczonych piwnic. Do okrytych Zaklęciem Błądzenia pomieszczeń nie można się było dostać, jeżeli z góry nie wiedziało się, gdzie się znajdują. Było to najbardziej oczywiste, więc też najbardziej nieprawdopodobne miejsce ukrycia pod słońcem i przez wiele lat sprawdzało się znakomicie. Aż do dzisiaj.

– Kiedy to się stało?

– Jak tylko Lupin cię stąd wyprowadził.

Snape podążył za jej spojrzeniem. Patrzył na stary dom Honeydellów z nieprzeniknionym wyrazem twarzy. Zastanowiło to Yen, która dopiero po chwili skojarzyła fakty. Severus musiał być tu po raz pierwszy i ostatni w noc, gdy zginęli jej rodzice. Śmierciożercy szukali wtedy panny Honeydell. Zabili jej rodziców, przypadkowych czarodziejów, którzy gościli akurat w domu, wybili służbę. Oczywiście, poza jednym lokajem żyjącym na tyle długo, aby ze szczegółami opowiedzieć o tym, co się wydarzyło. Czysty marketing. Budynku nie puścili z dymem chyba tylko z powodu braku czasu, za to zdemolowali go doszczętnie.

– Straciłam dom?

Skinął krótko.

– Mimo że zrobiłam wszystko, czego chcieli?

– Chodźmy. Nie ma sensu tak tu stać.

– Dobrze. – Podążyła za nim jak lunatyczka, pozwalając się objąć i przenieść z powrotem do jego mieszkania.

***

Yenlla siedziała na sofie, ściskając w ręku kubek z herbatą i patrząc przed siebie nieprzytomnym wzrokiem. To był straszny cios, największa zdrada.

Ostatnia rzecz, jaką posiadała na całym świecie, jej jedyne miejsce na ziemi. Podczas poprzedniej wojny straciła wszystko i nie odważyła się znowu spróbować. Tyle włożonego wysiłku. Tyle starań. Jej dom, jej rzeczy. Teraz nie ma już nic. Co ma z sobą zrobić? Gdzie pójść? Przełknęła nerwowo, usiłując pokonać narastające uczucie ściskania w gardle. Ręce drżały jej tak, że musiała mocno trzymać naczynie, aby nie rozlać płynu na nie swoje meble. Jak zdoła przygotować sobie drugie schronienie? Nie da sobie rady po raz drugi. Ma się starać tylko po to, aby ktoś ponownie wszystko jej odebrał? Dlaczego Dumbledore to zrobił? Była posłuszna właśnie dlatego, żeby zasłużyć na spokój. Jasna Strona nie powinna represjonować swoich ludzi. Komu powinna ufać, jeżeli nie Jasnej Stronie? Opuściła głowę i oparła czoło o chłodne obicie kanapy.

– Wytłumacz mi – poprosiła.

Severus ocknął się z zamyślenia i przyjrzał jej uważnie, jakby starając się ją wybadać.

– Twoje namiary posłużyły zdobyciu zaufania dla szpiega – powtórzył spokojnie.

– Więc tylko o to chodziło? – zapytała. – Moja wielka misja, ślub... Chcieli mnie tylko stamtąd usunąć? Trzeba było mnie tam zostawić.

Mistrz eliksirów nie odpowiedział. Sam nie był pewien, jaki to miało cel.

Yen odstawiła kubek na podłogę i objęła głowę dłońmi.

– Od jak dawna wiesz?

– Od początku. To znaczy...

– Oczywiście. – Martwy, wyprany z emocji głos. – Żona zawsze dowiaduje się ostatnia.

– Co miałem ci powiedzieć?

Pokręciła głową.

– Nieważne. To byłeś ty, prawda?

– Ja? – Spojrzał na nią szczerze zdziwiony.

– Szpieg, który stracił zaufanie.

– Nie – zaprzeczył. – Źle mnie zrozumiałaś. To był zupełnie nowy kontakt.

– Myślałam, że jesteś jedynym szpiegiem.

– Oczywiście, że nie. Przecież nie mam prawie w ogóle styczności z szeregowymi rekrutami i... – Nie wiedział dlaczego, ale bardzo zależało mu na tym, aby to dobrze wytłumaczyć.

– Daruj sobie, Sever – przerwała mu, uśmiechając się gorzko. – Możesz mówić prawdę. To już i tak nie ma znaczenia.

Snape wstał i zaczął chodzić po pokoju.

– Co sugerujesz?

– Możesz mi to spokojnie powiedzieć. Nie dostanę histerii.

– To nie byłem ja i nie widzę powodu, dla którego miałbym kłamać. Dumbledore wie, że nigdy bym tego nie zrobił – wypalił, zanim zdołał się powstrzymać.

– Słucham?

– Nie. Zrobiłbym. Tego – wyrzucił z siebie z wysiłkiem i przez zęby, lecz nie miał jak się wycofać. – Musisz gdzieś wrócić, kiedy zakończy się eksperyment dyrektora – dodał od niechcenia.

– Nie rozumiem, skąd taka troska.

To było jak nagły rozbłysk oślepiającego światła, który omal nie rozsadził jej głowy. W jednej chwili zrozumiała, co miał na myśli. Bo dlaczego Severus mieszkał w nędznej mugolskiej czynszówce? Co się stało ze Snape Lodge? Zaczęła sobie powoli wszystko przypominać. Zasłyszane dawno temu plotki...

Rodzice Snape'a nie pożyli długo, licząc od ich pamiętnej wizyty w Hogwarcie. Niecałe dwa lata później wiecznie wściekłego ojca wreszcie, zdaniem Severusa nawet odrobinę za późno, trafiła apopleksja. Matka zaś, gdy zabrakło ręki, która poruszała sznurkami, na których była w świecie zawieszona, zeszła prędko po nim. Mimo że młody Severus tak się odgrażał w siódmej klasie, gdy tylko jego rodzice raczyli się usunąć, natychmiast rozsiadł się w Snape Lodge. Majestatyczny, choć podupadły przez lata rodowy dwór stanowił pokusę, której chłopak nie był w stanie się oprzeć. Natychmiast zaczął wprowadzać szereg zmian i ulepszeń fundowanych ze środków zdobywanych na różne sposoby, z których chyba ani jeden nie był uczciwy, a już na pewno legalny. Snape, w którym od zawsze pokładano wielkie nadzieje, radził sobie świetnie i wyrastał powoli na Kogoś. Do czasu.

Kolejną wielką akcją Służb Bezpieczeństwa Ministerstwa Magii, jedną z ostatnich przed upadkiem Tego Którego Imienia Nie Wolno Wymawiać, był nalot na Snape Lodge. Pojmano wtedy większość członków Wewnętrznego Kręgu. Wszyscy, włącznie z Severusem, wylądowali w Azkabanie, a dwór w ferworze walk praktycznie zrównano z ziemią.

– Och! – Yen gwałtownie zaczerpnęła powietrza, a potem zakryła usta dłońmi. – Och, Severusie! Snape Lodge!

Mistrz eliksirów machnął na to ręką, zły na siebie za zbędną szczerość.

– To była taka sama sprawa, prawda? – chciała wiedzieć Yenlla.

– Łapanka w moim domu odwracała podejrzenie. Mieli mnie wypuścić pod byle pretekstem i wszystko powtórzyć – mówił szybko, jakby zupełnie nie przywiązywał wagi do wydarzeń z przeszłości, ale wyraz twarzy świadczył o czymś zgoła przeciwnym. – Ale Potter wykończył Lorda i wszystko się skomplikowało... Nie patrz tak na mnie!

– Przepraszam. – Spuściła oczy. – Po prostu ty też straciłeś dom.

– Taki dom! – fuknął nieszczerze. – I tak nigdy nie chciałem tam mieszkać.

Wyciągnęła do niego rękę, ale zignorował ten gest, krążąc nieustannie po pokoju.

– To okrutne zmuszać kogoś do oddania domu. Albo odebrać mu go za jego plecami.

– Skutki życia w ciekawych czasach – mruknął Snape. – O Kruczym Gnieździe dowiedziałem się już po fakcie, ale domyślałem się wcześniej.

Yen oparła się na dłoni i podciągnęła nogi pod siebie. Siedziała skulona, pogrążając się w ponurych myślach. Mrugała szybko oczami, nie chcąc się teraz rozpłakać. Nie w jego obecności. Potem.

– Naprawdę trzeba było mnie tam zostawić – odezwała się ponownie. – I po co to wszystko? Wyszłam za ciebie. Czego oni jeszcze chcą?

– To za mało, o wiele za mało – odpowiedział jej, choć nie spodziewała się, że powie jeszcze cokolwiek.

– Więc o co chodzi?

Severus zawahał się przez chwilę.

– Wstąpisz do Zakonu Feniksa.

– Co? Ja?! – Yen uśmiechnęła się wbrew woli.

– Tak. Będziesz musiała, skoro dyrektor sobie tego życzy.

– Chce mnie mieć w Zakonie? Severusie, teraz już na pewno mówisz od rzeczy. Dlaczego miałoby mu na tym zależeć? Zawsze byłam zupełnie beznadziejna z obrony. Teorią nadrabiałam fatalne wyniki z praktyki. Nie nadaje się do walki. Nie znam się na tym. Nie będzie miał ze mnie pożytku.

Nie odpowiedział.

– Severusie? W-wyjaśnij mi to. Ja nie r-rozumiem. O co tutaj chodzi?

– Gdybym sam wiedział – odparł, siadając wreszcie obok niej.

Jak miał jej to wytłumaczyć? Co miał powiedzieć? Że Yenlla Honeydell musiała z nim zostać za wszelką cenę, że musiała stracić wszystko, aby nie mieć dokąd wracać, bo zdesperowanym ludziom łatwiej jest pokazać ścieżkę, którą chce się, żeby podążyli. Dumbledore odciął jej drogę, osiągając przy okazji pewne poboczne korzyści, bo Yen musiała zostać. Przystąpić do Zakonu Feniksa, chociażby na siłę. Musiała zostać na miejscu, aby pilnować jego, Severusa Snape'a. Aby mu PRZYPOMINAĆ. I tak bez końca. Wiedział, że tak będzie. Podejrzewał to od początku. Może powiedziano Yen, że jej małżeństwo to tylko stan przejściowy, że nie będzie trwało długo. Łatwo jej było wmówić różne rzeczy, mimo że ona sama była przekonana, iż jest inaczej.

Schowała twarz w dłoniach, a po chwili jej ramiona zaczęły się trząść. Severus powoli wpadał w panikę. Nie najlepiej radził sobie w podobnych sytuacjach.

– Yen, uspokój się. – Pochylił nad nią i perswadował z łagodnością w głosie, która nawet jego samego zaskoczyła. Mała kobietka zawsze budziła we wszystkich opiekuńcze odruchy.

Krukonka natychmiast się odwróciła i zarzuciła mu ręce na szyję, przyciskając się do niego całym ciałem, jakby wisiała nad przepaścią i bała się spaść. Severus drgnął nerwowo, nie wiedząc, co ze sobą począć. Nie miał nic przeciwko Yen, bo był do niej przyzwyczajony. Nie miał też specjalnych problemów z czułością w pewnych okolicznościach, w których nie miała prawa na niego narzekać, jednak... Nie czuł się pewnie w obliczu tej nagłej i niespodziewanej bliskości, nie był na nią przygotowany. A już zupełnie nie miał doświadczenia z rozpaczającymi kobietami. W pierwszym odruchu chciał ją odepchnąć i jak najszybciej odejść, zostawić samej sobie, aby mogła się w spokoju wypłakać, ale coś go zatrzymało. Miał pełną świadomość, jak idiotycznie musiał wyglądać, gdy tak odsuwał się od niej, trzymając z dala uniesione ręce, a ona wtulała twarz w przód jego szaty. Musiał sobie jakoś z tym poradzić. Objął ją niezdarnie i bardzo ostrożnie, jakby była zrobiona z bardzo cienkiego szkła.

– Yen – podjął, bohatersko ignorując fakt, że jego szata coraz bardziej przemaka na piersi. – Przestań. Może lepiej się połóż?

– Nie mogę – wymamrotała w czarny materiał. – Nie mam gdzie. Nie mam domu, nie mam łóżka...

– Przecież nikt cię stąd nie wypędza.

– Nawet zamyka – stwierdziła przytomnie wysokim głosem. – Ale to nie to samo.

– Mogę ci tymczasowo udostępnić łóżko.

– Tak. Zauważyłam.

– W porządku? – zapytał po chwili ciszy.

– Tak. – Chyba wreszcie zauważyła jego chłód, bo odsunęła się zaraz. – Przepraszam. Nie przejmuj się mną. Przeżyję.

Odgarnęła sobie włosy z czoła i znowu zapatrzyła się przed siebie, ocierając od czasu do czasu ręką oczy.

– Zawsze jakoś przeżywam i właśnie to jest najgorsze.

W tym momencie Severus chwycił się za przedramię i zaklął. A jednak! Jeszcze nie koniec atrakcji. Niech to szlag!

– To on? – zapytała Yenlla, aby powiedzieć cokolwiek.

– A kto? Muszę iść.

Skinęła głową.

– Połóż się.

– Aha.

– Chcesz coś? Jakiś eliksir?

– Poradzę sobie, naprawdę.

Snape denerwował się i wyraźnie zwlekał, choć bardzo chciał to ukryć. Patrzył teraz dziwnie ni to na nią, ni przez nią. Wyglądała tak mizernie i bezwolnie. Dopadła go właśnie, wyjątkowo nie na miejscu, myśl, że przed chwilą nie zachował się chyba najlepiej. Mógł zrobić coś więcej – coś, co byłoby w tej sytuacji bardziej na miejscu. Na swojej nieszczęście nie przeczytał w swoim życiu zbyt wielu romantycznych powieści dla niemądrych niewiast, dlatego nie potrafił się w tej sytuacji odnaleźć. Sprawiał wrażenie, jakby chciał coś jeszcze powiedzieć, ale zrezygnował i zaczął się szykować do wyjścia. To nie było zadanie dla niego. Ktoś inny powinien ją o tym wszystkim poinformować. Wilkołak na przykład. Sam wyglądał z natury tak żałośliwie, że można by to bez większego wysiłku wziąć za wyraz współczucia. Zresztą, to w większości wypadków rzeczywiście BYŁ wyraz współczucia. Zadziwiające.

– Severusie – odezwała się cicho Yen zatroskanym tonem.

Mistrz eliksirów odwrócił się w progu i obrzucił ją nieco rozkojarzonym spojrzeniem.

– Uważaj na siebie.

Czar prysł. Niedawne wyrzuty sumienia wyparowały, gdy w oczach mistrza eliksirów zapłonął niezrozumiały gniew. O nie! Tego już za wiele. Żadnej litości.

– Na Salazara, kobieto! Nie mam pięciu lat. Doskonale wiem, co mam robić, od kilku lat nie robię nic innego i jakoś udało mi się przetrwać bez cudzej pieprzonej troski, prawda?

***

– Nie pogrywaj ze mną, Sługo!

Klęczący na ziemi Severus pochylił głowę jeszcze niżej.

– Powiedziałem już, że nie wiem, jak do tego doszło. Kiedy się ocknąłem, było po wszystkim. Podejrzewam, że zmodyfikowano mi pamięć.

– Piękna bajeczka, Snape. – Usłyszał zachrypnięty, ponury głos Bellatrix Lestrange. – Wzruszyłam się. Wyjaśnij tylko, jaki cel miałby Dumbly we wręczaniu ci zabawek?

– A skąd mam wiedzieć, do cholery?! – wysyczał wściekle w jej stronę. – Panie mój, Dumbledore oszalał. Nie jest dla ciebie żadnym przeciwnikiem.

– Dlaczegóż to? – zapytał czujnie Lord Voldemort, lecz ku swojej uldze mistrz eliksirów dosłuchał się w jego głosie nutki zadowolenia.

– Moje raporty stają się lakoniczne, bo nie ma o czym donosić. Nie ma żadnej taktyki. Dumbledore zajmuje się teraz wszystkim, tylko nie tym, czym powinien. Panie mój, Zakon jest w rozsypce, nie wiedzą, co robić.

Severus zatroszczył się o to, aby pod przenikliwym spojrzeniem Voldemorta przez jego myśli przepływały odpowiednie obrazy. Dyrektor na herbatce w jego domu wymachujący rolką dropsów i przekomarzający się z Yen. Dyrektor grający w szachy z Blackiem, a potem radujący się jak dziecko z wygranej. I najlepsze na deser: Dumbledore znajdujący niezwykłą uciechę w zamiataniu kuchni Blacka. Jeżeli to nie było dostatecznie przekonywujące, to sam nie wiedział, co mogłoby być.

– Może zwyczajnie cię odsunęli i nie chcesz się przyznać, co? To by do ciebie nawet pasowało, Snape.

– Nie wtrącaj się, Bella!

– Nie. Co na to odpowiesz, Sługo? – podchwycił Czarny Lord.

„Niech szlag trafi tę sukę".

– Dumbledore mi ufa – stwierdził pewnie mistrz eliksirów, unosząc głowę i patrząc wprost w czerwone oczy.

Kolejna scenka rodzajowa. Prawdopodobnie najpotężniejszy mag obecnych czasów klepiący go po ramieniu ze słowami: „Severusie, mój chłopcze".

– I myślę, że to właśnie dowód zaufania, Panie mój.

– Dowód? Co ma być tym dowodem?

– Yenlla Honeydell – dowód zaufania i test wierności, Panie mój.

– Wytłumacz. – Podłużne źrenice zwęziły się podejrzliwie.

– Dumbledore w swojej naiwności uważa, że jestem jego człowiekiem – wyrzucał z siebie z niecierpliwością na tyle opanowaną, żeby mogła uchodzić za gorliwość – a z jakiegoś powodu zależy mu również na Honeydell. Może dlatego, że jest współczulna, nie wiem. Ona też nic nie wie. Figurantka. Badałem ją.

– Zapewne wnikliwie. – Rozległy się pojedyncze śmiechy.

– CISZA!

– Podejrzewam, że chce ją wcielić do Zakonu – kontynuował niewzruszenie Snape – ale przede wszystkim musi zapewnić maksymalne bezpieczeństwo.

– Jednak dużo wiesz jak na kogoś ze zmodyfikowaną pamięcią – nie ustępowała Lestrange.

– Bo mam ją na głowie dwadzieścia cztery godziny na dobę – warknął, obiecując sobie, że przy pierwszej nadarzającej się okazji skręci kark tej wywłoce od Rudolfusa.

– Powiedziałem, SPOKÓJ! – Voldemorta coraz bardziej irytowały ich osobiste rozgrywki. – Kontynuuj, Sługo.

– Dumbledore uważa nas za takich samych sentymentalnych głupców jak jego Zakonnicy. Sądził, że jeżeli Honeydell zostanie żoną Śmierciożercy, z twojej strony, Panie mój, nie będzie jej grozić niebezpieczeństwo.

Severus zadbał o nowe ilustracje. Yen. Yen uśmiechająca się promiennie. Yen rzucająca mu się na szyję. Uśpiona Yen wtulona w jego ramię. Musiał subtelnie, ledwo wyczuwalnie zasugerować, że zależy mu na niej trochę bardziej, niż chce pokazać. Czarny Lord mógł sobie być bezwzględnym tyranem, jeżeli miał na to ochotę, ale względem tamtych, obcych. Prawda zaś była taka, że musiał się liczyć ze swoimi zwolennikami i nie tykał ich rodzin, jeżeli naprawdę nie musiał. Krewni zdrajców ginęli w ciągu kilku pierwszych godzin, ale o rodziny Wiernych należało dbać, przecież w nich wzrastali potencjalni nowi członkowie organizacji. Życie Śmierciożercy, poza stałą, nieuniknioną dawką tortur od czasu do czasu, było niemal rajskie. Sługa, który ma nóż na gardle może i jest zdolny do najbardziej spektakularnych, ryzykownych czynów, lecz też najszybciej zbuntuje się ten, kto nie ma nic do stracenia. Na dłuższą metę lepiej służy człowiek, któremu się to zwyczajnie opłaca, któremu jest dobrze na świecie i który czuje się bezpieczny. Stąd Czarny Pan nie był zbyt restrykcyjny wobec swoich Śmierciożerców. Nikt samotnie nie podbije świata.

– A więc to zwykły test – odezwał się kpiąco Nott, nie mając nawet pojęcia, jaką przysługę wyświadcza właśnie dawnemu kumplowi. – Jeżeli wypożyczymy sobie panią Snape, wszystko spadnie na starego Severusa. Wyjdzie na to, że to on sam ją przyprowadził. Przy okazji dojdą do wniosku, że Snape tu nic nie znaczy, skoro możemy odstrzelić jego żonę. Dumbledore go sprawdza. Żałosne.

– Doprawdy, Panie mój – dodał od siebie Mulciber. – Ich metody wcale nie różnią się od naszych, mimo całego tego podniosłego gadania.

Ruch wykonany przez Voldemorta był ledwie zauważalny, ale to wystarczyło. Ułamek sekundy później Mulciber wił się w bólach u jego stóp, zaraz obok Severusa, który przyglądał się temu chłodno. Mulciber był skończonym idiotą.

– Pomiędzy mną a Dumbledore'em nie ma żadnego, najmniejszego podobieństwa. KTOKOLWIEK TWIERDZI INACZEJ, ŁŻE! Ja jestem tysiąc razy potężniejszy od Dumbledore'a!

Cały Wewnętrzny Krąg natychmiast głośno i wylewnie przytaknął, jednocześnie odsuwając się z kryjącą przerażenie pogardą od wrzeszczącego w niewyobrażalnych mękach Śmierciożercy. Snape zbierał siły, ciesząc się niespodziewaną minutą przerwy.

– Wybacz, Panie! Nie chciałem... Wybacz! – ni to dyszał, ni to skomlał Mulciber, haustami chwytając powietrze między kolejnymi seriami zaklęć.

– Zapamiętaj, Sługo! Jeżeli to się powtórzy, wyrwę ci ten bluźnierczy język!

– Tak, Panie. Raczej: nie, Panie. Dobrze, Panie!

– Snape. – Uwaga Czarnego Lorda ponownie zwróciła się ku niemu.

– Jestem, Panie mój.

– Oczywiście, że jesteś – wrzasnął wciąż rozwścieczony. – Gdzie indziej miałbyś być?!

„Slytherinie, cholernie zabawne", przemknęło Severusowi przez myśl niezależnie od zdenerwowania.

– Więc ty masz być gwarantem jej życia? – zapytał syczącym głosem, od którego unosiły się włoski na karku.

– Tak to rozumiem, Panie mój.

– Wyjątkowo kiepski wybór... – padł kolejny komentarz z tłumu.

– Wystarczy, Lestrange! Nie rozmawiam z tobą!

– Wybacz, Panie. – Bellatrix wycofała się szybko z głębokim ukłonem, ale Severus widział, jak dziko połyskują jej spuszczone oczy.

Voldemort był zirytowany i krążył wokół swojego mistrza eliksirów, rozważając coś w duchu.

– Składałeś Niezłomną Przysięgę?

Severus Snape miał szczerą ochotę roześmiać się głośno a radośnie. Tylko na to czekał.

– Nie – zawiesił dramatycznie głos, jakby głęboko się nad tym zastanawiał. – Nie wiem, Panie mój. Wspominałem już...

– Tak, słyszałem.

– Ale nie zdziwiłoby mnie to. Nic nie pamiętam.

– Hm... Wszystko to wypada bardzo przekonująco, Snape. – Zmysły mistrza eliksirów były do tego stopnia wyostrzone, że słyszał, jak Czarny Lord uderza różdżką w dłoń. Przejście ze „Sługi" na nazwisko raczej dobrze wróżyło. – Odpowiedz mi tylko na jeszcze jedno pytanie. Ona jest u ciebie...

– Dwa miesiące.

– Dwa miesiące – powtórzył, smakując tę informację. – WIĘC DLACZEGO SAM NIE POWIADOMIŁEŚ MNIE O TYM DAWNO TEMU?! – zawył, aż Krąg ponownie się rozstąpił.

„Bardzo, kurwa, trafne pytanie", pomyślał Severus, czując, jak pot spływa mu po karku. Tak się bowiem nieciekawie złożyło, że było to jedyne pytanie, na które nie miał gotowej odpowiedzi, bo jakoś tego nie przewidział. Duży błąd, cholernie duży błąd, może nawet życiowy. Pracował usilnie nad znalezieniem jakiegoś wyjścia z sytuacji, mimo kompletnej pustki w głowie, przypadając pokornie do ziemi, aby zyskać na czasie.

– Stchórzyłem, Panie mój – wyszeptał w końcu, krzywiąc się do siebie.

Voldemort odchylił głowę do tyłu i zaśmiał się chrapliwie. Severus wstrzymał oddech. Oczami wyobraźni już widział Yen omdlewającą raz po raz na jego pogrzebie, a jednocześnie uważającą, żeby nie wybrudzić przy tym sukni. Oczywiście, zakładając, że żmija pożyje trochę dłużej niż on. Jeżeli to właśnie spieprzył, oboje mogli pożegnać się z życiem.

– Ty, Snape? – zapytał Lord z niedowierzaniem, pochylając się nad nim i dając różdżką znak, aby uniósł twarz. Oczy Voldemorta lśniły czerwienią w panującym mroku. – Nie wierzę. Mówisz głośno to, o czym inni ledwo ważą się szeptać w mojej obecności. Mogłeś wymyślić lepszą wymówkę.

W kryzysowych sytuacjach Severusowi zazwyczaj włączał się czarny humor w połączeniu z iście ułańską fantazją i lasvegasowym ryzykanctwem, więc teraz ledwo zdołał ugryźć się w język, nim poprosił drugiego prawdopodobnie najpotężniejszego i na pewno pierwszego najbardziej stukniętego czarodzieja swoich czasów o podrzucenie jakiegoś pomysłu.

Westchnął ciężko i szczerze.

– Uległem słabości, Panie mój – wyznał wreszcie, o dziwo (jeżeli spojrzeć na to z tej strony) zgodnie z prawdą. Ale też nic innego mu nie pozostało.

Przywołał przed oczy idealną sylwetkę Yen.

– O, w to nie wątpię, Snape. Czytam w tobie jak w myślodsiewni.

Severus wolał tego nie komentować nawet w myślach.

– Ale powiedz tylko słowo, Panie mój, a będzie wypełniona wola twoja. Będzie martwa jeszcze dzisiaj! – zapewnił gorąco, unosząc się na kolana. – Przysięgam!

– Tak! – poparł go ktoś, bynajmniej nie pomagając. – Dawać ją tutaj, będzie wreszcie z głowy.

Czarny Lord wciąż świdrował Snape'a swoim „wszechwiedzącym" spojrzeniem, nie zwracając uwagi na coraz głośniejsze okrzyki wokół. Zmarszczył brwi i gładził się w zamyśleniu po podbródku. Severus odpowiadał mu twardym spojrzeniem człowieka gotowego na wszystko, aby tylko najlepiej przysłużyć się swemu Mistrzowi. Bez względu na koszty, trudy, konieczne poświęcenia. Odgrywał swoją rolę.

– Czy mam się po nią udać, Panie mój?

Lord Voldemort odwrócił się od niego, odszedł kilka kroków i usiadł na prowizorycznym tronie ustawionym w kole Śmierciożerców. Nagini owinęła się miękko wokół jego nóg.

– Nie – odpowiedział wreszcie.

Kilku Wiernych ze świstem wciągnęło powietrze. Czarny Lord zrezygnował? Czym Snape zasłużył sobie na taką łaskę?

– Wstań, Sługo.

Severus podniósł się z ziemi, otrzepał się i wyprostował godnie. W ręce kurczowo ściskał przybrudzoną białą maskę.

– To ostatecznie nie jest aż tak ważna i pilna sprawa, aby nie mogła jeszcze poczekać – oświadczył znudzonym tonem Czarny Lord. – Wiemy, gdzie się znajduje, jest pod ręką. Żywy Snape bardziej mi się teraz przyda niż martwa Honeydell. Prosty rachunek korzyści. Bo sczezłbyś za to, Snape. Za to, że mnie oszukiwałeś. Znaj moją łaskę.

– Dziękuję, Panie mój.

– Masz się z tego jak najszybciej wyplątać. W dowolny sposób.

– Panie. – Skłonił się.

– Aczkolwiek kara za zatajenie informacji cię nie minie.

– Tak, Panie mój. Słucham, Panie mój. Słucham i jestem posłuszny.

Tak, Panie mój. Dobrze, Panie mój. Na razie, Panie mój. Do czasu, Panie mój.

To była długa noc.

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro