Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

Odsłona 5: Małżeńska wizyta



Give 'em the old razzle dazzle
Razzle Dazzle 'em
Give 'em an act with lots of flash in it

And the reaction will be passionate
Give 'em the old hocus pocus

Bead and feather 'em
How can they see with sequins
in their eyes?
(CHICAGO: Razzle Dazzle)

Przerażona Yen próbowała walczyć z przeciwnikiem, który napadł na nią tak niespodziewanie, jednak szybko przekonała się, że jest od niej silniejszy. Biła go rozpaczliwie pięściami, ale zaraz pochwycił ją za nadgarstki. Wystarczyła mu do tego zaledwie jedna ręka, podczas gdy drugą zaraz ją zakneblował. Mimo beznadziei swych wysiłków, kobieta szarpała się nadal, przysięgając sobie, że nie podda się łatwo. Miotała się dziko, gryząc zaciskającą się na jej wargach dłoń, dopóki nie usłyszała gniewnego, podejrzanie znajomego głosu tuż przy swoim uchu:

– Przestań się rzucać, do cholery!

Wreszcie zrobiła to, od czego należało zacząć, czyli spojrzała w twarz prześladowcy. Oczy Severusa Snape'a ciskały błyskawice.

– Sever?!

– Zamknij się!

I kobieta rzeczywiście nie zdołała nic więcej z siebie wydusić, jako że w tej samej chwili się z nią teleportował.

***

Snape złapał Yen pod ramię, z brutalną mściwością wbijając palce w delikatną skórę, choć doskonale zdawał sobie sprawę, jakie to zostawi siniaki. Potem bezceremonialnie wepchnął ją w drzwi.

– Po co tam poszłaś? – warknął, puszczając ją.

Yenlla odskoczyła od niego na kilka kroków i w geście naiwnej obrony osłoniła się rękami.

– Musiałam – odpowiedziała prędko. – Nie mogłam tego znieść. Musiałam im powiedzieć...

– Po co?

Odmienna reakcja na to samo pytanie zupełnie go zaskoczyła. Z malującym się na z każdą chwilą bledszej twarzy wyrazem rezygnacji i dziwnym poczuciem winy kobieta po prostu osunęła się przed nim na kolana.

Gdy chwilę temu Snape ocknął się z ponurego zamyślenia, w jakim dopadła go Yen i dzięki któremu tyle udało jej się dowiedzieć o dręczących go koszmarach, odkrył, że zniknęła i wpadł w szał. Kiedy wyrzucał ją za drzwi, był pewien, że pójdzie zająć się swoimi sprawami, ewentualnie położyć albo popłakać gdzieś w kącie. Ale nie! Wyszła z domu i mężczyzna nie miał najmniejszych wątpliwości co do tego, gdzie się udała. Dumbledore! Omal go szlag nie trafił. Wolałby się zabić, niż pozwolić, aby ta baba dyskutowała z dyrektorem o jego prywatnych sprawach, a myśl, że mogłaby występować w jego obronie, była już zupełnie nie do zniesienia. Obiecał sobie, że najpierw ją rozszarpie, a potem będzie zadawał pytania.

Nie spodziewał się jednak, że padnie przed nim na kolana.

– Przepraszam – rzekła cicho.

– Tylko bez melodramatów, błagam – rzucił lekceważąco.

Severus zdawał się teraz obojętny, choć jeszcze chwilę wcześniej prawie rozrywała go chęć mordu. Z pozorną beztroską opadł na kanapę, jednak nie zdejmował z kobiety czujnego spojrzenia.

– Musiałam porozmawiać z dyrektorem.

Z ust Yen posypało się następnie mnóstwo bezładnych słów, z których wynikało, że bardzo chciała Dumbledore'owi coś wyjaśnić i to absolutnie nie mogło czekać. Chaotycznie tłumaczyła, jak dyrektor ją zwiódł i zawiódł jednocześnie, ale ponieważ wyraźnie nie panowała nad sobą, a jeszcze mniej nad tym, co mówiła, mistrz eliksirów nie bardzo rozumiał, o co jej chodzi.

– I? – zapytał, gdy umilkła. Nadal w dziwnym napięciu świdrował ją czarnymi oczami. – Cóż takiego usłyszałaś w odpowiedzi?

– „Stało się, co się stać musiało".

– To zapewne wiele wyjaśniło.

Snape odchylił głowę do tyłu. Ramiona zadrgały mu od tłumionego śmiechu. Twarz mówiła jednak co innego niż pełna pogardy poza. Czaiła się tam rezygnacja kogoś, kto usłyszał dokładnie to, czego się spodziewał, choć w głębi duszy miał nadzieję, że tym razem się myli. Kto bardzo chciał choć raz się pomylić.

Yen spuściła pokornie głowę.

– Przepraszam – powtórzyła. – To wszystko moja wina.

– Nie mów bzdur! Co ty masz z tym wspólnego?

– Nigdy bym się w to nie wmieszała, gdybym wiedziała... Oni nie powiedzieli mi prawdy.

– Słońce dni moich, od kiedy przywiązujesz aż taką wagę do prawdy? – próbował zbyć ją kpiną.

Jego obecny nastrój można by przyrównać do rozbawionego wisielca. Jednak szybko musiał przywołać się do porządku. Niewidzące, rozkojarzone spojrzenie kobiety i jej drżące wargi stanowiły aż nazbyt wyraźne objawy zbliżającego się ataku histerii, który wolałby powstrzymać.

„Wszystko, tylko nie to", przemknęło mu przez myśl.

– Oni... – wyjąkała.

– Yen, uspokój się.

– Mnie okłamali, a co zrobili tobie?! – krzyknęła nagle, podnosząc głowę.

– Nie mieszaj się do spraw, których nie rozumiesz.

– A co tu jest do rozumienia? Zmusili cię...

– Nikt mnie do niczego nie zmuszał.

– A potem... Dlaczego? Powiedz mi tylko dlaczego. Przecież...

– Yen!

W tym momencie Yenlla wywróciła dziwnie oczami, a zaraz potem z jej nosa buchnął strumień krwi. Oszołomiona to przykładała ręce do twarzy, rozmazując krew i nadając sobie groteskowy wygląd, to je odejmowała, przyglądając się bezmyślnie czerwonym plamom. Wciąż mamrotała nieprzytomnie słowa przeprosin na przemian ze skargami pod adresem nieodgadnionych „ich". Sprawiała wrażenie, jakby nie miała świadomości, co się z nią dzieje. Efekt był makabryczny. Pozorne rozbawienie natychmiast zastąpiły u Severusa mechaniczne odruchy pedagoga. Momentalnie był przy niej.

– Weź się w garść, ty... – zająknął się, gryząc w język – ty głupie stworzenie. Masz chustkę. Trzymaj. Przyłóż ją do nosa – zasypał ją krótkimi poleceniami, które, wydawane zdecydowanym, nieznoszącym sprzeciwu głosem, szybko zaczęły odnosić skutek. – Wstań. – Chwycił ją za ramiona i zdecydowanie postawił na nogi.

Pod Yenllą uginały się kolana. Stała przed nim niepewnie, przyciskając do nosa kawałek materiału z monogramem „S.S.", w upapranej z góry do dołu szacie. Patrzyła na niego bezradnie, wyraźnie nie wiedząc, co z sobą począć. Nigdy do tej pory aż tak bardzo nie przypominała mu małej dziewczynki. Zakrzątnął się wokół niej energicznie, obawiając się, że może zemdleć dla ostatecznego ukoronowania tej dramatycznej sceny. W końcu nieznośna aktoreczka była zdolna do wszystkiego. Tym bardziej, że krwotok nie ustawał.

Zaprowadził ją do wersalki i usadził wygodnie. Przez chwilę miał szczerą ochotę wezwać skrzaty, zrzucić na nie obowiązek doprowadzenia Yen do ładu i mieć święty spokój. Pomysł ten był jednak w najwyższej mierze nietrafiony – nie tylko nie lubił skrzatów, ale też nie miał pewności, czy go posłuchają, skoro właściwie nie należą do niego. Zrezygnował. Za to sekundę później już znosił tajemnicze preparaty, którymi na przemian poił i nacierał wciąż bezwolną kobietę, przeklinając ją, współczulność, Zakon i jego pomysły oraz, przede wszystkim, brak blokady na swoich własnych drzwiach.

– Dziękuję – powiedziała Yen po blisko godzinie, oddając mu szklankę i wreszcie patrząc odrobinę przytomniej.

Snape posłał jej czujne spojrzenie i kolejną chusteczkę. To, co zobaczył, musiało go jednak uspokoić, bo sam wreszcie usiadł obok, wzdychając ciężko i usiłując zwalczyć rosnącą ochotę na papierosa, której nie czuł od dawna.

Przez dłuższy czas żadne z nich nic nie mówiło.

– Tomasz Willbourne był moim najlepszym uczniem – odezwał się w końcu Severus cicho i spokojnie. – Ambitny, może trochę niezdrowo, ale i uzdolniony.

– W eliksirach? – odgadła, a Snape wygiął usta w krzywym uśmiechu.

– Tak, ale nie tylko.

Yen również uśmiechnęła się do siebie. Dopowiadała sobie to, czego nie mogła usłyszeć od niego. Teraz rozumiała. Jego uczeń. Ulubieniec, każdy nauczyciel miał takiego. Jedyna w swoim rodzaju, bardzo bliska relacja – mistrz i uczeń. Zdawało jej się, że w obrazach z przeszłości widzi, jak te same oczy, które w poprzedniej wizji błagały o życie, patrzą z podziwem na profesora eliksirów. Jak młody chłopiec, który w Severusie Snapie najwyraźniej znalazł dla siebie wzór do naśladowania, stara się zasłużyć na pochwałę. Jak stara się być podobnym do niego. To było takie dziwne. Snape'a nigdy nikt specjalnie nie lubił, a już najmniej uczniowie.

– Bardzo uzdolniony – powtórzył w zamyśleniu. – Prowadził własne badania. Udostępniałem mu czasem swoją pracownię. Szkolne są źle wyposażone.

Potem sceneria się zmieniła. Chłopiec chyba dowiedział się o innych zainteresowaniach Snape'a. W jakiś sposób dotarło do niego, że ubóstwiany profesor jest Śmierciożercą i oczywiście to samo postawił sobie za cel. Ideologia Tego Którego Imienia Nie Wolno Wymawiać w naturalny sposób stała się i jego prawdą. Co za nieszczęśliwe, idiotyczne nieporozumienie.

– Czarny Lord wiedział od razu. Prześwietlił go i uznał to za bardzo zabawne – wyjaśnił opanowanym tonem. – I zabawił się.

Nie musiał więcej mówić. Tomasz był typem naukowca, nie mordercy, Yen widziała to prawie tak wyraźnie, jakby sama go znała. Mimo to Voldemort chętnie przyjął go w swoje szeregi.

– Głupiec. Nie był w stanie wykonać najprostszego zadania. Kiedy zorientował się, w co się wpakował, było już za późno. Był przerażony i przez to zupełnie nieprzydatny. Chciałem coś zrobić. – Severus zacisnął pięści w bezsilnej wściekłości. – Lord patrzył mi na ręce, a na koniec wezwał do wypełnienia pedagogicznego obowiązku. – Zaśmiał się gorzko i z przymusem.

Yenlla zbliżyła się do niego ostrożnie i nieśmiało ścisnęła jego rękę.

– Prymus okazał się idiotą. Typowe – dokończył bezlitośnie Severus.

– Nie myślisz tak, więc tak nie mów.

– Skąd wiesz, co myślę?! – zaatakował ją, ale Yen była znów spokojna i tylko delikatnie, opiekuńczo pogładziła go po twarzy.

Sapnął ze zniecierpliwieniem, ale jej nie odtrącił. Ośmielona położyła mu głowę na ramieniu. Podziałało kojąco, co było niepomiernym zaskoczeniem dla Severusa. Trwali tak przez kilka minut w absolutnej ciszy. Kiedy nowa pani Snape wreszcie przemówiła, ton jej głosu wyrażał twarde postanowienie.

– Nigdy już tam nie pójdę. I nie mam zamiaru robić niczego, o co mnie prosił.

Najwyraźniej powiedziała coś niewłaściwego, ponieważ w Severusa ponownie jakby coś wstąpiło. Zerwał się na równe nogi i stanął nad nią z groźną miną.

– O nie, Yen. Zrobisz dokładnie to, co ci kazano. Wszystko.

– Ale... – wyjąkała zszokowana. – Przecież nie będę cię szpiegować!

– Zrobisz wszystko i będziesz się regularnie spowiadać w kwaterze.

– Nie!

– Powiedziałem – warknął. – I nie tylko to. Jutro pójdziemy tam razem na herbatkę Dumbledore'a i będziesz się zachowywać, jakby nic się nie stało. Zrozumiano?

– Dlaczego?

– Bo ja tak chcę.

– Sev...

– Nie musisz wszystkiego wiedzieć, a już na pewno nic nie zrozumiesz.

– Więc mi wytłumacz!

– Wystarczy – uciął jak zwykle. – Zrób coś z sobą, wyglądasz jak żywy obraz przemocy domowej. Gdyby ktoś cię teraz zobaczył, pomyślałby, że ciąłem cię nożem. Idź.

Yenlli nie pozostało nic innego, jak posłuchać.

– Yen – zawołał za nią jeszcze ostro, nim wyszła.

– Tak?

– Nie będziemy już nigdy wracać do tej rozmowy.

– Dobrze, jak sobie życzysz.

***

Na Grimmauld Place 12 panowało typowe zamieszanie. Syriusz Black w animagicznej postaci wielkiego czarnego psa z nudów uganiał się za Stworkiem, a chociaż stary skrzat nie stanowił specjalnego przeciwnika w wyścigach, sport ten sprawiał panu domu mściwą frajdę. Aktualnie zagonił skrzata w kąt na półpiętrze, gdzie ujadał dziko, zagłuszając jego litanię o szlamach i zdrajcach krwi. Molly Weasley, której hobby stało się dbanie o swoje kolejne dziecko – nieszczęsnego, zamkniętego we własnym domu Syriusza – zajęta była wrzeszczeniem na Freda i George'a, których chwilę temu przyłapała na ubijaniu szemranych interesów z Mundungusem. Ku zgorszeniu pani Weasley, a z błogosławieństwem Blacka, Dung nie tylko spokojnie tutaj osiadł, ale też sukcesywnie przemieniał czcigodną siedzibę rodu Blacków (i przy okazji Zakonu Feniksa) w przechowalnię różnorakich, w podejrzany sposób pozyskanych dóbr materialnych. Gdyby nie Zaklęcie Fideliusa, zapewne poszedłby o krok dalej i założył tu dziuplę paserską. Zapewne ku radosze biednego Syriusza, któremu, zdaniem Molly, tragiczne przejścia nieco zmąciły umysł. Nie miała jednak czasu akurat teraz roztrząsać psychicznej kondycji ostatniego potomka starożytnej rodziny, bo właśnie próbowała, w ramach pokuty, zapędzić dorosłych i oburzonych bliźniaków do polerowania proszącej się o to od dawna poręczy równie starożytnych schodów. Jednocześnie różowowłosa Tonks uparła się pomagać w noszeniu tobołów przenoszącemu resztę rzeczy do własnej kawalerki Lupinowi, który z kolei, gentleman w każdym calu, równie stanowczo próbował jej to wybić z głowy. Skończyło się to tym, że każde z nich szarpało kufrem w swoją stronę, a ten, maltretowany bezlitośnie, groził rozerwaniem, skrzypiąc cierpiętniczo i obsypując oboje pyłkami kurzu.

Jednym słowem, w hallu panował dziki rozgardiasz, którego nie udało się opanować nawet całym autorytetem obecnej na miejscu profesor McGonagall. Chyba tylko ona wierzyła, że można zaprowadzić jaki taki ład pod dachem Syriusza, ponieważ dyrektor Dumbledore i Szalonooki Moody dawno już przeszli do etapu filozoficznej rezygnacji. W tej chwili spokojnie konferowali w kuchni oddzieleni od zamieszania silnym Silencio.

I właśnie wtedy, w samym centrum tego nieopisanego chaosu, rozległ się dzwonek do drzwi. Zapewne nikt by go nawet nie usłyszał, gdyby nie nieoceniony portret pani Black, który zareagował wzniesieniem, zagłuszanego od godziny przez domowników, krzyku na wyżyny osiągane chyba wyłącznie przez ludzi w stanie nienaturalnie żywym.

Natychmiast zapanowała cisza i wszyscy obecni spojrzeli na siebie z zaskoczeniem. Nikogo nie spodziewano się już dzisiaj na Grimmauld Place 12. Wszyscy, którzy powinni lub mieli możliwość się tutaj zjawić, byli na miejscu, nawet z naddatkiem w postaci Freda i George'a Weasleyów. Tego dnia nie odbywało się zebranie, więc któż to mógł być?

Z powszechnej dezorientacji pierwsza ocknęła się Minerwa McGonagall. Zdecydowanym ruchem przygładziła nieco wzburzone w afekcie włosy, pewnym krokiem podeszła do drzwi, otworzyła je i... zaniemówiła.

Na progu stał Severus Snape we własnej osobie z uczepioną jego ramienia, rozjaśnioną uprzejmym uśmiechem Yenllą Honeydell.

„Snape", poprawiła się szybko w duchu profesor McGonagall.

– Och! – wykrztusiła na głos. – Witaj, Severusie. Dzień dobry, Yen.

Magiczne brzmienie imion naczelnego Nietoperza Hogwartu oraz jego aktualnej żony niczym lep na muchy przyciągnęło przed drzwi wejściowe resztę towarzystwa. Zaciekawione twarze wyglądały zza ramion Minerwy, a im dłużej przyglądały się niesamowitemu zjawisku na progu, tym bardziej rósł na nich wyraz zaskoczenia. Yenlla Honeydell? To ona żyje?!

Widok kobiety był prawdziwą niespodzianką. Choć wszyscy doskonale zdawali sobie sprawę z tego, jak niedorzeczne są te myśli, szczerze nie spodziewali się jej więcej ujrzeć. Minęło przecież tyle czasu... Bez wieści. Gdyby ich zapytać, wyraziliby przekonanie, że nieszczęśnica leży pogrzebana w przepastnych piwnicach Severusowych włości lub, ewentualnie, została pożarta, tudzież skończyła jako składnik któregoś z jego eksperymentalnych eliksirów. Nikt z Zakonników, poza jednym dyrektorem, oczywiście nie widział na oczy mieszkania Snape'a, ale gdyby w tej materii przeprowadzić ankietę, otrzymano by, wypisz wymaluj, opis scenerii statystycznej powieści gotyckiej – czyli miejsce dostatecznie obfite w skrytki, aby można było gdzieś sprytnie ukryć ciało na wieczyste zapomnienie. W dzień jej ślubu orszak był więc przekonany, że towarzyszy jej w ostatniej drodze. A tutaj nagle takie zaskoczenie! Nic dziwnego, że oszołomiona widownia nie mogła oderwać oczu od pięknej, świeżej i przyjemnie ożywionej twarzy Yen. Niema kontemplacja trwała na tyle długo, aby wyczerpać cierpliwość Severusa.

– Możemy wejść do środka? Czy raczej gościnność domu Blacków ogranicza się do przetrzymywania gości na progu, aż się znudzą i uznają za stosowne odejść?

Z letargu, mrugając intensywnie oczami, przebudziła się z kolei Molly Weasley. Z wprawą rozgoniła zator przy wejściu niczym kwoka rozpędzająca pisklęta.

– Naturalnie. Ależ prosimy. Witaj, kochanie – zwróciła się do Yen, całując ją serdecznie w policzek . – Mieliśmy nadzieję w końcu cię zobaczyć.

***

Syriusz Black natychmiast transmutował się z powrotem do ludzkiej postaci, gdy dotarło do niego, jakiego rodzaju goście przybyli na Grimmauld.

Piękna Yen.

Przepychał się do drzwi, torując sobie drogę łokciami, byle tylko już tam dotrzeć.

W końcu! Przyszła! Smarek jej pilnował, lecz nie mógł zatrzymać na zawsze. Wreszcie! Przyszła do niego. Tylko do niego, bo do kogo innego? Wyproszona, wymodlona. Tak bardzo, do szaleństwa chciał ją zobaczyć, a teraz wreszcie była w jego domu. Byle tylko jak najszybciej znaleźć się przy niej. Przyjrzeć uważnie. Móc na nią patrzeć. Nasycać oczy widokiem.

Przyszła do niego.

Dopiero po dłuższej chwili, już przy drzwiach, dotarł do niego prawdziwy obraz sytuacji. Yenlla oczywiście nie przyszła sama. Smarek trzymał ją mocno przy sobie, jakżeby mogło być inaczej! Nie puściłby jej samej, to naturalne. Nigdy z własnej woli nie wróciłaby do jego zatęchłego lochu. Cudowny, barwny motyl. Dziwne, że sam nie zwiądł w tej ciemnicy. Snape musiał jej bacznie pilnować, aby mu nie uciekła. A przecież gdyby tylko zechciała, może się schronić tutaj.

Syriusz nigdy nie odważyłby się głośno podważać żadnej decyzji Albusa Dumbledore'a, ale w duchu uważał, że dyrektor nie powinien jej na to skazywać. Yen była taka śliczna, taka delikatna, podczas gdy Snape... Co musiał z nią robić, w jaki sposób jej dotykał! Sama myśl o tym wydawała się wstrętna, obrzydliwa. Ta gnida, ten śmieć bez odrobiny subtelności. Gdyby on był na jego miejscu! Niestety nie jest. Gdyby on mógł się nią opiekować... Niestety, nie może. Nieszczęśliwa dziewczyna. Można jej tylko współczuć. Błyszczące oczy, przyjemny uśmiech, pogodne brzmienie głosu – doskonałe pozory, była przecież aktorką, ale kto wie, co się za tym kryje?

Syriusz zbliżał się coraz bardziej. Czułym węchem mógł już wychwycić zapach jej perfum.

Taka piękna. Zachwycająca. Z Nietoperzem wiszącym nad nią jak fatum.

Jeszcze chwila...

Nareszcie!

Teraz stał z nią twarzą w twarz.

***

Kiedy minęła początkowa nerwowość, wszyscy otoczyli Yen, zasypując ją powitalnymi czułościami, pytaniami o zdrowie, żarcikami i całym mnóstwem przyjemnych bzdur. Severus zaraz wycofał się na bezpieczną odległość, pozwalając, aby jego tymczasową małżonkę przejął ją tłum.

Starzy znajomi witali się, przedstawiając innych, których jeszcze nie miała okazji poznać. Jak bliźniacy, którzy, chociaż zostali wtajemniczeni w matrymonialną pułapkę, nie widzieli jeszcze szczęśliwej oblubienicy. Jak się okazało, na własne szczęście, teraz bowiem zareagowali podobnie do wszystkich innych mężczyzn, którzy po raz pierwszy znaleźli się na jej orbicie. Gapili się na Yen natrętnie, z otwartymi ustami pochłaniali wzrokiem jej twarz i obciśniętą błękitną suknią apetyczną sylwetkę niczym czarodziejskie dzieci wystrój Miodowego Królestwa przy pierwszej wizycie. Wreszcie wzbudzili tym niepokój pani Weasley, która zapobiegawczo przegnała ich z pola rażenia Yenlli.

Gdy Yen oglądała się za nimi z rozbawieniem, TO się stało.

Stanęła twarzą w twarz z Syriuszem Blackiem. Spodziewała się tego, była przygotowana, w końcu to jego dom, ale...

Na jej widok Black natychmiast cały się rozpromienił. Oczy jaśniały mu jak gwiazdy w ciemnej, wymiętej twarzy pokrytej kilkudniowym zarostem i otoczonej kaskadą splątanych, długich włosów.

– Yen! – wykrzyknął radośnie, chwytając ją za ręce i ściskając je zachłannie, jakby bał się, że zechce mu się wyrwać.

Taka myśl rzeczywiście przebiegła jej przez głowę, jednak podobne powitanie po tym, co zaszło między nimi dawno temu, zupełnie ją sparaliżowało. Brak reakcji z jej strony rozzuchwalił Syriusza. Chwycił ją w pasie, uniósł i ku ogólnej konsternacji mocno do siebie przycisnął.

– Yen, tęskniłem za tobą – wyszeptał.

– Puść mnie! – wrzasnęła w panice, wyrywając mu się gwałtownie.

Natychmiast opuścił ręce zaskoczony jej krzykiem. Jednocześnie dostał od niej z rozmachem w twarz. Zabolało. Nie tylko fizycznie.

– Jak śmiesz! Jak śmiesz mnie dotykać?! Jak śmiesz mówić mi coś podobnego?!

Nieprzytomna radość błyszcząca przed chwilą na twarzy Blacka zastygała teraz powoli w upiorną maskę. Palce Yenlli pozostawiły na niej upokarzający purpurowy ślad.

– Yen... – Rzucił jej zaskoczone spojrzenie zbitego psa, który nadal nie wierzy, że umiłowany właściciel mógł zadać mu razy i wbrew logice traktuje je jako żart.

– Nie nazywaj mnie tak! Nie pamiętasz? Ja nie zapomnę nigdy i chętnie odświeżę twoją krótką pamięć, Black, ale nie teraz i nie publicznie!

Syriusz zamrugał oczami, gdy zrozumienie powoli przenikało do jego oszołomionego umysłu.

– Zlituj się! To było dwadzieścia lat temu.

– Choćby było i sto! Czy ty naprawdę nie uświadamiasz sobie, co zrobiłeś?!

– Yenka...

– Zejdź mi z oczu! Nie przyszłam tutaj oglądać ciebie. Uwierz mi, że wolałabym, aby Zakon miał siedzibę gdziekolwiek indziej, tylko nie w twoim domu. W innych okolicznościach moja noga nigdy by tu nie postała. Nigdy!

– Czy coś się stało?

Severus pojawił się obok nich cicho jak duch, układając ramię wokół talii Yenlli gestem posiadacza. Spojrzał na Syriusza z błyskiem uprzejmego zainteresowania w oczach i drwiącym półuśmieszkiem na ustach. Uwagi Gryfona nie umknęło, że Yen garnęła się teraz ufnie do Smarka, automatycznie odsuwając od niego.

– Nie twój interes, Snape.

– Ja decyduję, co jest moim interesem.

Black był od niego wyższy, ale obecnie tak skulony w sobie i dziwnie oklapły, że różnica ta ledwie dawała się zauważyć. Od razu było wiadomo, kto z nich dominuje w tej wymianie zdań.

– Och, daj spokój – wykrzyknął oburzony utratą pozycji Syriusz. – Nie musicie udawać kochającego się małżeństwa w miejscu, gdzie wszyscy znają prawdę.

– Doprawdy? – zapytał Severus ze sztuczną ciekawością. – A jakaż jest ta prawda?

Black odsłonił zęby w grymasie wściekłości.

– Już ty dobrze wiesz – warknął.

Snape zaśmiał się wesoło i z pełną swobodą. Zabrzmiało to upiornie.

– Weź proszę pod uwagę, że od czasu waszych, nazwijmy to tak, drobnych ustaleń minęło wiele bogatych w wydarzenia dni.

Niedopowiedziane słówko ukryte za niedwuznacznym uśmiechem Severusa zawisło między dwoma mężczyznami, doprowadzając właściciela Grimmauld Place 12 do niezrozumiałej pasji.

– I nocy – dokończył za niego. – No, powiedz to, Snape. I NOCY! – wrzasnął, wywołując kolejną falę ogólnej konsternacji i pierwsze nieśmiałe pomruki potępienia.

– Ja nie zajmuję się sposobem, w jaki ty spędzasz noce, Black, więc uprzejmie proszę, abyś zdjął łapę z moich.

– Wynoś się z mojego domu!

– Z miłą chęcią, aczkolwiek, jak zauważyła moja żona, twój dom jest teraz instytucją publiczną, w której mam coś do załatwienia.

– Panowie, panowie, co tu się dzieje? – W wymianę zdań wmieszał się Dumbledore, który pojawił się na szczycie schodów prowadzących do kuchni. – Znowu sprzeczka? Na Merlina, jesteście dorosłymi ludźmi! Syriuszu, czy to wypada trzymać tak długo gości w korytarzu? – perswadował spokojnie, jakby miał do czynienia z krnąbrnym dzieckiem. – Poprośże ich do salonu. Yen, niezmiernie miło cię widzieć.

Albus Dumbledore zbliżył się teraz do nich, aby się przywitać. Yenlla miała szczerą ochotę uciec, lecz Severus przytrzymał ją siłą na miejscu, a potem spokojnie przekazał w ręce dyrektora. Ujęła starszego czarodzieja pod ramię i pozwoliła poprowadzić się w górę schodów.

***

Gdy tylko znaleźli się w salonie, Yenlla odetchnęła z ulgą, ponieważ dyrektor natychmiast ją puścił, wybierając się na poszukiwanie czegoś, co bardzo chciał jej pokazać. Kobieta nie miała pojęcia, co to było, bo przez krótką drogę na górę nie była w stanie skupić się na jego słowach. Wydarzenia wczorajszego dnia okazały się zbyt świeże, choć Albus Dumbledore zachowywał się, jakby nic nie zaszło. Mimo to... Nie, Yen jeszcze się z tym nie pogodziła.

Zaraz po tym, jak opuścił ją dyrektor, jego miejsce zajął równie stary czarodziej z pokrytą bliznami twarzą i jednym okiem nieproporcjonalnie dużym i strzelającym spojrzeniem na wszystkie strony. Alastor Moody z kurtuazją ucałował jej dłoń. Yenlla przełknęła ciężko i zwyczajowo rozpłynęła się w uśmiechach, choć bynajmniej nie było jej do śmiechu. W miarę, jak niebieskie, „szalone" oko przesuwało się wzdłuż jej ciała, czuła się coraz bardziej zażenowana, uświadamiając sobie, że jedną z jego właściwości jest możliwość prześwietlania każdego materiału. Yen, która już w szkole z różnych względów zasłużyła na miano bezwstydnej, teraz rumieniła się pod taksującym spojrzeniem, rozmyślając jednocześnie nad tym, że ludziom w pewnym wieku nie powinno się dawać takich zabawek. Z pewnością byłaby nieskończenie mniej zakłopotana, gdyby zerkał tak na nią jakiś młody człowiek, a nie ten stary, obrzydliwy, natrętny dziadek. Wstrętne! Swoją drogą, ciekawe, czy ci wszyscy ludzie, którzy stykali się z Szalonookim na co dzień, mieli świadomość, JAK on ich widzi. Zdecydowanie ohydne. Yen miała szczerą nadzieję, że oko nie pozwala mu widzieć jej myśli.

Chyba jednak nie pozwalało, bo Alastor Moody najwyraźniej postanowił jej asystować. Podprowadził Yen do kanapy i usadowił, a potem odebrał od wnoszącej do salonu poczęstunek Molly porcelanową filiżankę herbaty i wyszukanym gestem podał ją pani Snape.

– Dziękuję.

Do tej pory auror nie odezwał się ani słowem, ale o ile można było coś wyczytać z jego nieprzystępnej twarzy, właśnie gorączkowo poszukiwał jakiegoś tematu. Wszystko to pod czujnym spojrzeniem Yen, która w ten sposób usiłowała zmusić go, żeby patrzył w jej oczy, a nie... gdzieś indziej.

– A więc była pani w Koszmarnym Dworze, pani Snape – rzucił lekko.

Filiżanka wyślizgnęła się z rąk Yenlli i rozbiła u jej stop, obryzgując brązowym płynem dół jej sukni. W pokoju zapadła martwa cisza, gdy wszyscy wokół wstrzymali oddech. Kto mógł się spodziewać tak nietaktownego, brutalnego pytania? Z drugiej strony, czego innego oczekiwano po zwariowanym, starym Alastorze, jeżeli nie czysto zawodowych dociekań?

Severus Snape patrzył na niego z wyrazem czystej nienawiści, lecz się nie poruszył. Wstydził się tego, ale osoba starego aurora w połączeniu ze wspomnieniem dawnych przesłuchań paraliżowała go, budząc nieprzezwyciężony lęk.

Yen opanowała się błyskawicznie i z wysiłkiem unosząc głowę, przywołała na twarz kokieteryjny uśmiech.

– Owszem – odpowiedziała zrazu cicho, ale w miarę, jak mówiła, jej głos nabierał siły. – Miałam wątpliwą przyjemność tam się znaleźć. Całkiem interesująca architektura, aczkolwiek wyjątkowo nietrafione położenie.

***

Marszcząc niechętnie nos, Molly Weasley obserwowała przyczajonego w sporej odległości od reszty towarzystwa Severusa Snape'a, który kołysał w filiżance nietkniętą herbatę. Tak, profesor Snape nigdy niczego tutaj nie tykał. Rosnąca paranoja ulubionego szpiega dyrektora dorównywała chyba manii prześladowczej Alastora. Aż dziwne, że nie nosił jeszcze ze sobą manierki. Po co w ogóle przychodził, skoro czaił się w kącie, błyskając złośliwie oczami czarnymi jak u diabła i nie odzywając do nikogo? Mroził ich tylko swoją obecnością, a sam zapewne też nie spędzał czasu specjalnie przyjemnie.

Yen to co innego. To taka miła, uprzejma i dobrze wychowana dziewczyna. Molly było jej żal – dziwne, że nie oszalała w tym lochu! W jednej chwili podbiła serca wszystkich, nie wyłączając oczywiście jej. Pani Weasley poprzysięgła sobie solennie zająć się losem pani Snape, nawet jeżeli miałoby to oznaczać wdarcie się do pilnie strzeżonych apartamentów mistrza eliksirów. Pozostawienie jej tam samej sobie było nie w porządku. Było zwyczajnie niechrześcijańskie! Jak można to wrażliwe stworzenie oddawać w łapy podobnego potwora zupełnie bez kontroli? Pewnie, może i nie mógł zrobić jej nic zdecydowanie (i widocznie!) złego, ale przecież... było tyle innych możliwości! Molly aż kręciło się w głowie od jak najkoszmarniejszych scenariuszy, a tymczasem Yenlla siedziała taka pogodna i spokojna. Z pewnością miała oddanie dla Sprawy i skoro już podjęła decyzję, nie zamierzała się skarżyć. Mimo to Molly postanowiła przy pierwszej nadarzającej się okazji nieco ją wysondować i zaofiarować pomoc. Zresztą, podobnie chyba myślała kochana Minerwa. Powinna się z nią zaraz naradzić.

***

Severus opierał się o parapet i cieszył widokiem. Zawsze to robił. Wbrew pozorom i temu, co mówił, wizyty w domu Blacka były dla niego źródłem niekończącej się przyjemności.

Rezydencja znajdowała się w opłakanym stanie. Nie, żeby wcześniej prezentowała się specjalnie dobrze. Architektonicznie poroniony twór, na który składały się przeróżne style narzucane od zewnątrz i wewnątrz na bryłę budynku przez kolejne pokolenia Blacków reprezentujących coraz to marniejszy gust i absolutnie zero artystycznego wyczucia, stał się zaiste wybornym przykładem tego, jak budować NIE należy. Pięć za wysokich pięter pnących się idiotycznie i nieproporcjonalnie w górę, ślepe schody, ślepe korytarze i ślepe pokoje, które miały optycznie powiększać przestrzeń, mogły najwyżej budzić politowanie. Podobnie galeria z obrzydliwie kiczowatymi portretami przodków, z których niewiele było zgodnych ze stanem rzeczywistym. Eksponowanie urojonego bogactwa i pozycji za pomocą sztukowanych materiałów i gromadzony przez lata zbiór Szlachetnych i Starożytnych Rupieci pogarszał tylko końcowy efekt. Gdyby Severus miał wystawić sobie rodową siedzibę, zabrałby się do tego zupełnie inaczej. To, do czego przyłożyłby rękę, niewątpliwie naprawdę zasługiwałoby na miano REZYDENCJI. Nie zamierzał jednak kiedykolwiek budować sobie rodowej siedziby, a jeszcze mniej zakładać ród. Miał też szczerą nadzieję, że przez drobne niedopatrzenie nigdzie nie zapoczątkował jego dalszych gałązek. Podjął decyzję lata temu – nazwisko Snape nieodwołalnie odchodzi ze świata wraz z nim.

Powyższe przypomnienie, paradoksalnie, skierowało jego myśli ku Yenlli.

Od początku nie miał zamiaru zawadzać Yen w tryumfie, jaki właśnie odnosiła, podbijając hurtem wszystkich obecnych w domu Syriusza Blacka. Od razu zajął dobry punkt obserwacyjny, pozostawiając cały salon do jej dyspozycji. Na tle pokrywających się powoli grzybem ścian, gnijących od wilgoci, odlepiających się tapet, rozpadających się mebli i przeżartych przez bahanki dywanów Yen wyglądała jak zjawisko z innego świata. Porcelanowa laleczka, księżniczka z tarzającą się przed nią na podłodze, przypochlebiającą się tłuszczą. Cokolwiek by nie powiedzieć o Yenlli, na pewno nie mogła przynieść wstydu nikomu, komu towarzyszyła. Przeciwnie, nawet Severus, patrząc teraz na nią, odczuwał coś na kształt dumy, z której spróbował się otrząsnąć natychmiast, gdy tylko to sobie uświadomił.

Pani Snape siedziała na kanapie, rozsyłając hojnie uśmiechy na wszystkie strony. To mrużyła zalotnie oczy i wyćwiczonym gestem poprawiała fryzurę, to znowu, na użytek pań, eleganckim, nieco nerwowym ruchem wygładzała fałdy twarzowej sukni i skromnie spuszczała oczy. Pewnie robiła to, gdy stare babska wypytywały o stosunki między nimi, a szelma, sprytnie unikając odpowiedzi lub mydląc im oczy odpowiednio dobranymi półsłówkami, nakręcała tylko towarzyszące temu powszechne zainteresowanie. Doprawdy! Ten szatan o twarzyczce aniołka zwyczajnie się tutaj marnował. Gdyby dotarła do Hollywood, z powodu samych tych minek przyznano by jej Oscara. Po kilku minutach wszyscy jedli jej z ręki. Siedzący obok Lupin zawzięcie podsuwał jej na przemian herbatę i ciasteczka, na wyścigi z żoną Weasleya. Jednak troska Molly podyktowana była nie tylko żywymi uczuciami do Yen. Baczyła też i pilnowała swoich dwóch synów, którzy ślinili się nieprzytomnie u stóp aktoreczki. Tonks rozciągnęła się na dywanie, zakładając ręce za głowę i sypiąc jak z rękawa zabawnymi, jej zdaniem, anegdotkami ze swojej pracy. Próbowała też wyciągnąć coś w podobnym temacie z Yen, która nader chętnie odpowiadała. Dumbledore chyba wczuł się w temat, bo snuł opowieść o tym, jak to śliczne dziewczęta z Witchwayu zabawiały ich tańcem i śpiewem podczas wojny z Grindewaldem, aby choć trochę odciągnąć uwagę od ciągłej walki. Wszyscy śmiali się i najwyraźniej wybornie bawili w towarzystwie gładkiej i nieustannie rozpromienionej Yen. Tylko profesor McGonagall siedziała milcząca na fotelu, miażdżąc spojrzeniem na przemian Snape'a i Alastora Moody'ego, prowokatora wcześniejszego niemiłego wydarzenia, które Yenlla zdołała jakoś załagodzić. Mistrz eliksirów odwrócił się wreszcie od wesołego centrum zdarzeń, sycąc ciekawszym dla siebie widokiem.

Syriusz Black wcisnął się z krzesłem w kąt naprzeciw niego. Powitanie z Yenllą niepomiernie go rozczarowało. Chyba Gryfonek nie tego się spodziewał. Czyżby myślał, że dawna koleżanka z radością rzuci się w jego ramiona w cudownym akcie przebaczenia? Według jego lwiej logiki byłoby to zupełnie naturalne. Na nieszczęście Yen była aktorką i pamięć stanowiła jej narzędzie pracy. Severus miał okazję wysłuchać całej historii dawno temu i jeżeli Black liczył na cokolwiek innego z jej strony, naprawdę był imbecylem albo... albo prawdą było to, o czym ostatnio coraz głośniej mówiono w Zakonie – że zaczęło mu odbijać. Jeżeli chodziło o Snape'a, nigdy nie miał co do tego najmniejszych wątpliwości.

Teraz Black śledził chciwie każdy ruch Yen, pochłaniał każde jej słowo i gest z widoczną na twarzy mieszaniną wściekłości i pożądania, która nadawała jego fizjonomii wygląd wygłodniałego psa. Nic dziwnego, poza swoją kuzynką i kilkoma starymi babami Syriusz widywał raczej niewiele kobiet, a teraz nagle przyprowadzono mu przed oczy samą cudowną Yen wyglądającą jak spełnienie marzeń każdego normalnego mężczyzny. Musiało zadziałać jak obuchem w łeb. Swoją drogą ciekawe, jak Black, to chodzące libido, radził sobie teraz z naturalnymi potrzebami. Bo chyba nikt nie odważyłby się sprowadzać mu pod nosem Molly Weasley płatnego towarzystwa. Biedny, biedny Blackie. Uwięziony w czterech ścianach domu mamuśki, na łasce przyjaciół, których zapewne musiał już dawno znienawidzić. Przecież i kundel, i cały dobytek jako tako trzymały się kupy tylko dzięki trosce Molly Weasley, która kierowana niezrozumiałym współczuciem dla nadętego, bezużytecznego dupka, który sam koncertowo spieprzył sobie życie, doglądała tutaj wszystkiego. Gdyby nie ona, ze szczętem zarósłby brudem i robactwem, czyli skończył w sposób, na jaki zasługiwał. I dobrze! Black zapracował na wszystko, co dostał. Snape nie pojmował idei miłosierdzia. Los każdego spoczywał w jego rękach i miał prawo zrobić z nim, na co miał ochotę. Nikt nie powinien ani mu w tym przeszkadzać, ani pomagać. Dobre decyzje pozwalają iść do przodu, za złe się płaci. Severus robił to całe życie. Tak, układ był prosty i sprawiedliwy. Zgody z prymitywnym prawem przetrwania. Godzisz się z tym i walczysz albo odchodzisz.

„Słabi giną, Black", rzucił mściwie w duchu Severus i nagle zimny dreszcz przebiegł mu po kręgosłupie, a na czoło wystąpiły krople potu. Dłoń, w której trzymał filiżankę, zadrżała niebezpiecznie. Naczynie zabrzęczało o spodek.

Znajome sformułowanie. Te słowa nie pochodziły od niego i wywołały lawinę złych wspomnień, na które nie miał teraz czasu. Ani ochoty do nich wracać.

Odkładając filiżankę na parapet, Snape rozejrzał się czujnie po pokoju, mając nadzieję, że nikt nic nie zauważył. Szczęśliwym zrządzeniem losu nawet wścibska Yen nie patrzyła akurat w jego stronę.

Chwilę później niezauważony przez nikogo mistrz eliksirów wysunął się chyłkiem z salonu i posyłając do wszystkich diabłów wszelkie odwykowe postanowienia, sięgnął po awaryjną paczkę papierosów, którą zawsze miał przy sobie. Jak amulet. Wiedział, że jeżeli teraz nie zapali, chyba zacznie krzyczeć.

***

Severus Snape przyczaił się na półpiętrze, otworzył szeroko okno i zaciągnął się po raz pierwszy od lat. Szlag, jak bardzo tego potrzebował!

Miał naturalnie gruntownie wyrobione i bardzo poprawne politycznie, w jego kręgach, zdanie o mugolach, ale za to jedno gotów był gorąco im dziękować, nawet i na klęczkach. Tytoń. I błogosławiona, święta matka Nikotyna w wygodnej postaci. Żaden szanujący się mag nigdy nie wpadłby na pomysł, aby zrobić roślinie coś podobnie barbarzyńskiego.

Płuca wolno i rozkosznie napełniały się dymem, a w żyłach znowu zaczęła krążyć dobrze znana trucizna. „Szlag z trucizną", pomyślał nagle. Przy jego obecnym trybie życia i tak nie będzie mógł sobie pozwolić na luksus śmierci na raka czegokolwiek. Skończy z pewnością o wiele bardziej widowiskowo.

– Hm. – Za jego plecami rozległo się znaczące, a jednak niezwykle eleganckie chrząknięcie.

Przewrócił niecierpliwie oczami i odwrócił się przodem do intruza.

– Witaj, Minerwo.

– Nie powinieneś palić w domu – rzuciła, wachlując się ręką i zbliżając do okna.

– Dlatego palę na pograniczu.

– Daruj sobie żarty – ucięła, patrząc na niego zimo stalowymi oczami.

Twarz pani profesor była chmurna, a zaciśnięte kurczowo usta przemieniły się w ledwie widoczną kreskę.

– Chciałabym z tobą pomówić, Severusie – powiedziała spokojnie, ale widać było, że opanowanie przychodzi jej z wyraźnym trudem.

Oczywiście, jakżeby inaczej. Snape'a jakoś wcale to oświadczenie nie zdziwiło.

– Chodzi mi o tę kobietę. O Yen. – I wtedy tamy puściły. – Ostrzegam cię, Severusie – mówiła szybko – jeżeli coś jej zrobisz, jeżeli ją skrzywdzisz, dowiem się i nie puszczę tego płazem!

– Zaskakująca troska. Czym podyktowana? – zapytał jedwabistym tonem, ale profesor McGonagall nie zareagowała zdecydowana powiedzieć mu do końca to, co sobie zamierzyła.

– Ona jest bardzo dobrze wytresowana, ale ja mam czas. Dowiem się, co się kryje w głębi, pod tą sielankową powierzchnią. Poznam prawdę, a wtedy bój się, jeżeli masz coś na sumieniu, chłopcze.

Snape przyjrzał się jej z rozbawieniem.

– To doprawdy szlachetne z twojej strony, Minerwo, że zauważasz w Yen jakąkolwiek głębię. Nasze obserwacje różnią się więc diametralnie.

– Proszę uprzejmie, abyś zamknął usta i słuchał, skoro nie masz do powiedzenia nic mądrego. Jestem od ciebie starsza wiekiem i stopniem, dlatego nie pozwolę, abyś tak się do mnie odzywał – powiedziała ostro. – Zrozumiano?

Mistrz eliksirów skłonił się przed nią z wyrazem ironicznej skruchy, który ubódł ją bardziej niż słowa.

– Yenlla, ślub, cała ta sytuacja budzi mój wstręt i nie zamierzam tego tak zostawić.

– Czy to znaczy, że decyzja o uszczęśliwieniu mnie nie została podjęta komisyjnie?

Trafił w czuły punkt, profesor McGonagall zarumieniła się z oburzenia.

– Prosiłam, abyś przestał kpić. Ale skoro pytasz, odpowiedź brzmi: nie. Gdyby tak było, to małżeństwo nigdy nie zostałoby zawarte. Wolałabym umrzeć, niż doczekać w Zakonie wręczania podobnych łapówek. To... To zwyczajny handel żywym towarem! I ośmiel się tylko na jakąś niewybredną ripostę!

Wystąpienie Minerwy szalenie Snape'a rozbawiło. Od razu dało się zauważyć, że starsza czarownica w ogóle nie zna Yen i nie ma bladego pojęcia, jak wygląda ich życie. Z drugiej strony, biorąc pod uwagę intensywność ataku, jej wyobrażenia na ten temat musiały być niezwykle interesujące. Przez chwilę czuł przemożną pokusę pobuszowania w nich z pomocą Legilimencji, ale wycofał się pod wpływem kolejnych, nieco enigmatycznych słów nauczycielki.

– Mam cię na oku i żądam stałego kontaktu z tą biedną dziewczyną. Co zrobiłeś z jej puderniczką?

– Jej... Czym? – Szczerze zdziwiony Severus zamrugał oczami i omal nie zakrztusił się dymem.

– Puderniczka. Przekaźnik. Nie udawaj idioty, bardzo cię proszę.

Wzięty z zaskoczenia przez przypadek odpowiedział prosto, jasno i zgodnie z prawdą.

– Widziałem to, ale nic z tym nie zrobiłem. Oddałem do jej własnych rąk!

Zastępczyni dyrektora nawet nie starała się udawać, że mu wierzy.

– Dziwne – powiedziała chłodno. – Od tygodni nie mamy z nią kontaktu.

– To... – zaczął Severus, ale nagle urwał, a na jego usta wypłynął ponownie koślawy, drwiący uśmieszek.

Yen udało się mu zaimponować. No tak, żadne z nich nawet nie podejrzewało, że to ona nie ma ochoty z nimi rozmawiać. Tylko co zrobiła z przekaźnikiem?

– Nieważne – zakończyła temat Minerwa McGonagall, rzucając mu kolejne niechętne spojrzenie. – Dzisiaj dostała ode mnie nowy komunikator. Mam nadzieję, że tym razem nic się z nim nie stanie.

Severus wzruszył ramionami i odwrócił się do okna, ale jego rozmówczyni nie powiedziała jeszcze wszystkiego.

– Wyciągnę ją z tego, kiedy tylko będę w stanie. – W głosie Minerwy brzmiała determinacja. – Nie udało mi się zapobiec temu procederowi na czas, ale ten błąd da się naprawić.

– Dziwne – mruknął Snape chłodno i jakby do siebie, przyjmując jednocześnie bardziej oficjalny ton. – Kiedyś nie była pani tak skora wspierać Yen Honeydell, pani profesor.

– Co masz na myśli?

– Z całym szacunkiem, Gryfoni rzeczywiście mają kłopoty z pamięcią.

W umyśle Minerwy niespodziewanie rozbłysło zrozumienie i jej oczy rozszerzyły się ze zdumienia.

– Chyba nie zamierzasz wywlekać tych starych spraw?

Mistrz eliksirów nie patrzył na nią nadspodziewanie zainteresowany widokiem na zewnątrz. Wyraz jego twarzy był nieprzenikniony, jednak sposób, w jaki rozgniatał w palcach kolejnego, niezapalonego papierosa mógł świadczyć o tym, że temat, który poruszył, budził w nim większe poruszenie, niż chciał po sobie pokazać. Listki tytoniu opadały na obdarte przez lata z lakieru deski parkietu.

– Dlaczego nie? – zdziwił się.

– Jedno nie ma z drugim nic wspólnego.

– Czy na pewno?

– Przecież... Przecież to zupełnie co innego. I okoliczności były inne. Nie ma w tym jednego zbieżnego punktu!

– Nie powinniście się wtedy wtrącać.

– Na litość, chłopcze! – wykrzyknęła wyprowadzona z równowagi Minerwa. – A co mieliśmy zrobić? Pozwolić na coś podobnego pod dachem Hogwartu? Chyba nie chowasz o to żalu. Sam jesteś pedagogiem.

– Byliśmy dorośli.

– Och, błagam! Severusie, co w ciebie nagle wstąpiło? – Słynna Żelazna Minerwa, która przyszła omówić z podwładnym określone sprawy, w jednej chwili, nie bardzo rozumiejąc w jakim kierunku zmierza rozmowa, zaczęła tracić grunt pod nogami.

– Wtedy, zdaje się, nie trzymała pani tak zdecydowanie jej strony.

– Panna Honeydell była złą dziewczyną – stwierdziła z mocą i nagle uleciało z niej całe posłannictwo obrończyni skrzywdzonej niewinności, z którym stanęła przed mężczyzną parę minut temu.

Mistrz eliksirów zaśmiał się w duchu, widząc, jak profesor McGonagall wyplątuje się z woalki swej misji i wraca do normalnej postaci. Nie mogła dobrze zagrać adwokata, bo nigdy nie lubiła Yen. Żadna kobieta nie lubiła Yen, to było naturalne i nie miało granicy wiekowej.

– Robiła wiele niemądrych rzeczy – kontynuowała zastępczyni dyrektora Hogwartu. – Dwóch zwolnionych nauczycieli! Ledwo udało się uniknąć skandalu. Profesor Ruskin...

– Profesor Ruskin miał zbyt wszędobylskie ręce. Każdy mógł to poświadczyć.

– Sprowokowała go!

– Oczywiście, wszystkich prowokowała. Wystarczyło na nią spojrzeć.

Profesor McGonagall prychnęła z irytacją.

– Co to ma do rzeczy?

– Po prostu doskonale pamiętam, co pani wtedy robiła i mówiła, Minerwo. Skutkiem tego trudno mi uwierzyć w pani puste deklaracje.

– A ja zastanawiam się, czy bronisz jej tylko z czystej przekory. – Profesor McGonagall ostatecznie straciła nad sobą panowanie. Wiedziała, że będzie się wstydzić tej dziecinnej zaczepki, lecz nie mogła już cofnąć słów. Poza tym chciała coś sprawdzić.

Snape nie dał się złapać na haczyk. Zaśmiał się głośno, choć, niestety, nie z taką swobodą, jak zamierzał.

– Naturalnie, że nie! Uwielbiam swoją żonę. Wszystko idzie zgodnie z planem.

Niespodziewanie spojrzenie wicedyrektorki złagodniało, gdy chwilę później dodała pojednawczo:

– To stare dzieje. Nic by to nie zmieniło.

– Tego nie może pani wiedzieć – zastrzegł.

– Severusie, bądźmy szczerzy. Byłeś już wtedy uwikłany w to wszystko. Wplątany po samą szyję.

– Nie powinniście się w to mieszać! – powtórzył z pasją. – Ani wtedy, ani teraz. Nie będzie więcej ingerencji w moje prywatne sprawy. Wystarczy, że ją do mnie przysłaliście, i na tym koniec. Z resztą poradzę sobie sam, w sposób, w jaki uznam za stosowne.

– Profesorze Snape!

– Dziękujemy za okazaną troskę. – Skinął głową w jej stronę, wyrzucił za okno zgniecionego papierosa i odszedł.

***

Severus Snape ocknął się w dziwnym położeniu – z policzkiem na płaskim brzuchu Yen i jej rękami ułożonymi na głowie. Doprawdy, łóżko, choć rozmiarami znacznie mijało się z powszechnymi wyobrażeniami na temat kawalerskiego łoża, ostatnio często wydawało się za małe.

Pogrążona we śnie szelma oddychała równo i spokojnie, uśmiechając się do siebie. Z pewnością miała powód do zadowolenia. Cały Zakon Feniksa z miejsca legł u jej stóp. Severus pamiętał męskie twarze rozjaśnione cudownie bezmyślnym, cielęcym zachwytem – od smarkatych, piegowatych Weasleyów po rozpadającą się za życia fizjonomię Moody'ego i... jeszcze jedną. Tę szczególnie istotną twarz.

Mistrz eliksirów zastanawiał się ze szczerym zainteresowaniem, jak też miewa się obecnie kundel.

Severus w swej nieskończonej łaskawości uznał za stosowne pokazać Blackowi Yen, a ta ze swej strony uznała za stosowne pokazać mu, gdzie jego miejsce. Scena nie mogła wypaść lepiej nawet, gdyby sam ją reżyserował. To musiał być prawdziwy szok. Oczami wyobraźni widział teraz kundla leżącego bezsennie w wymiętej pościeli, walczącego z własnymi demonami i gryzącego pięści z bezsilnej wściekłości. Na jego miejscu Snape właśnie tym umilałby sobie czas. Po prawdzie... sam właśnie tym się zajmował, gdy w pierwszych tygodniach małżeństwa obciążał swoją i tak potępioną duszę dodatkowym grzechem zaniechania (co i tak okazało się w konsekwencji stratą czasu), a Yen szurała pantoflami w tę i z powrotem pod drzwiami jego sypialni. Myślał, że oszaleje, a Black był w znacznie gorszej sytuacji. Nie mógł w ostateczności wyjść z domu i doprowadzać się do porządku z czyjąś, płatną z góry, pomocą.

Mistrz eliksirów przetoczył się na plecy, omal nie spadając z łóżka, i założył ręce za głowę. Uwolniona od jego ciężaru Yen przeciągnęła się, wymamrotała coś przez sen i przewracając się na bok, z powrotem się do niego przykleiła.

Sytuacja Snape'a znacznie się od tamtego czasu poprawiła, bo – pomimo że wszystko było tylko kolejnym przedstawieniem, w którym występowała piękna Yenlla – dla niego wiązała się praktycznie z samymi pozytywami, a dodatkowa możliwość regularnego doprowadzania kundla do szału, jaka się przed nim otwierała, wprawiła go w nastrój niemal optymistyczny.

Pogładził od niechcenia oplatające go ramiona Yen. Przycisnęła się do niego jeszcze mocniej, a on wtulił nos w jej szyję, wdychając charakterystyczny korzenno-kadzidlany zapach perfum.

Tak, jego sytuacja zdecydowania się poprawiła.

***

Udając, że śpi, Yenlla jednym okiem uważnie obserwowała Severusa przez otwarte drzwi sypialni, dopóki nie przeniósł się za pomocą świstoklika do Hogwartu. W poniedziałki wychodził wcześniej, aby przed zajęciami dokonać inspekcji wszystkich swoich pomieszczeń. Snape wprawdzie przyjął z powrotem posadę nauczyciela, ale nie wrócił do szkolnych apartamentów. Yen zinterpretowała to jako wyraz uznania dla swoich usług i nie wahała się mu tego powiedzieć. Zaśmiał się tylko, potwierdzając, że nie ma zamiaru się wyprowadzać. Jego żona nieco tego żałowała. Reakcja reszty ciała pedagogicznego na jej obecność w Hogwarcie mogłaby być ciekawa.

Pani Snape odrzuciła kołdrę i wstała. Zdecydowanie za długo tkwiła w czterech ścianach. Wczorajsza mała wycieczka uświadomiła jej, jak bardzo łaknie świeżego powietrza i odrobiny wolności. Nie po to dała się wyciągnąć z piwnicy Kruczego Gniazda, aby teraz zagrzebać się w Severusowych piernatach. Tym bardziej, że mężczyzna prawdopodobnie nie wróci przed wieczorem. Yen stwierdziła, że chyba polubi poniedziałki.

***

W pospiechu przemknęła przez zadymione wnętrze Dziurawego Kotła, a gdy znalazła się na ulicy, odetchnęła z ulgą. Udało się całkiem nieźle... Nadspodziewanie, biorąc pod uwagę początki jej wyprawy.

Gdy doszła do dworca kolejowego, wreszcie dotarło do niej, na jakim odludziu osiedlił się Sever (czarodzieje zawsze mieli problemy z właściwą oceną odległości geograficznych z powodu przyzwyczajenia do innych niż mugolskie środków transportu). Znajdowała się w takiej odległości od Londynu, że tradycyjna podróż zajęłaby wieki! Musiała się więc teleportować, choć ani tego nie lubiła, ani dawno nie ćwiczyła. Na szczęście udało jej się nie rozszczepić i bezpiecznie wylądować w odludnym zaułku. Snape zadźgałby ją, gdyby się dowiedział o tej wycieczce. Podobnie zresztą jak Zakon, któremu tak bardzo marudziła o swoim bezpieczeństwie, a teraz wymykała się na spacer bez poinformowania kogokolwiek.

Och! Miała dosyć zarówno siedzenia w domu, jak i tego ciągłego pilnowania. Owszem, nie da się ukryć, że naraziła się kiedyś poważnie nieodpowiednim osobom, lecz obecnie nikt nie był bezpieczny. Dobrze, te wszystkie artykuły nagłośniły jej powrót, ale przecież zawsze mogła się ubrać tak, żeby nie rzucać się w oczy. Miała w tym doświadczenie.

Pokątna tak bardzo się zmieniła, a Yen tak dawno nie była na zakupach. Dzisiaj też miała nieprzyzwoicie mało czasu.

Czas!

Powoli zapadał zmrok. Przeraziła się, kiedy spojrzała na zegarek. Nie spodziewała się, że zrobiło się tak późno. Ech, zamarudziła. Przyspieszyła i wyszła na jedną z zaludnionych ulic Londynu. Mimo wszystko nie miała jeszcze ochoty wracać.

Wolała nie zastanawiać się nad tym, jak idiotycznie musi wyglądać w wielkich ciemnych okularach na nosie w połowie listopada, nie miała jednak wielkiego wyboru. Nikt nie mógł jej rozpoznać, to byłoby zbyt niebezpieczne. Stara sztuczka. Czuła się prawie tak jak kilkanaście lat temu, gdy nie mogła wystawić nosa za drzwi, aby nie napadły na nią tłumy wielbicieli i fotografów. Ach, to było wspaniałe! Szkoda, że skończyło się całe lata temu. Gdzie ta gwiazda jest teraz?

Zapomniana i nierozpoznana w tłumie powracających do domu londyńczyków.

Yen uśmiechnęła się do siebie gorzko, ściągając okulary i szeroki szal, który miała owinięty wokół głowy. Mroźny wiatr rozwiał jej długie czarne włosy. Kto mógłby ją tutaj rozpoznać? A już naprawdę niewielkie były szanse, aby akurat tu i teraz natknęła się na jakiegoś Śmierciojada...

– A niech mnie! – odezwał się za jej plecami najbardziej brytyjskim z brytyjskich akcentów znajomy głos przesadnie przeciągający sylaby. – Czy to nie Yen Honeydell we własnej osobie?

Zszokowana tym, jak szybko w jej wypadku działa zjawisko powszechnie zwane wykrakaniem, Yen odwróciła się powoli i niechętnie, aby zobaczyć, jak efektownie wymachując laseczką, kocim krokiem zbliża się do niej Lucjusz Malfoy.

– Witaj, Lucjuszu – odpowiedziała, przywołując na usta jeden ze swoich najbardziej czarownych uśmiechów i modląc się, żeby nie usłyszał, jak mocno zaciska zęby.

Przyjaciel Severa.

Mężczyzna omiótł ją od stóp do głów czujnym spojrzeniem stalowych oczu, a na jego twarzy, w której wyrazie było coś z łasicy, odbił się lekki żal. Jak domyślała się swoim dodatkowym zmysłem – żałował, że spotkali się w tak niesprzyjających warunkach atmosferycznych, a jej gruby płaszcz tak wiele zasłania.

Lucjusz ujął jej dłoń i złożył na niej szarmancki pocałunek.

– Cóż za niespodzianka! Nie spodziewałem się, że jeszcze kiedykolwiek będę miał przyjemność cię oglądać. Chodziły słuchy, że nie żyjesz.

– Głupie plotki.

– Och, na szczęście. Takiej straty moglibyśmy nie przeboleć. – Pan Malfoy zrobił niezmiernie zatroskaną minkę, kłaniając się przed nią.

– Jak zwykle przesadzasz. – Machnęła lekceważąco ręką, jednocześnie mrugając do niego zalotnie.

– Bynajmniej. Co też się z tobą działo przez ten czas?

Mowa trawa, uśmieszki, konwencjonalna wymiana uprzejmości, a gdzieś za tym ukryte... intencje. Yen starała się nie zwracać uwagi na to, w jaki sposób Malfoy na nią spogląda. Jego wzrok powoli i pozornie beznamiętnie przesuwał się po niej centymetr po centymetrze, jakby chciał pożreć ją w całości. Kobieta Nie lubiła podobnych spojrzeń. To było obrzydliwe. Uwłaczające jej godności. To prawda, wszyscy zawsze się na nią gapili, ale tylko natręctwo oczu Lucjusza powodowało, że miała ochotę najzwyczajniej w świecie dać mu w twarz.

– Wyglądasz wspaniale. O ile to możliwe, jesteś jeszcze piękniejsza niż kiedyś.

Yenlla udała, że się rumieni.

– Pochlebca!

– Naprawdę! Jesteś... Aż brak mi słów. Obróć się.

Yen posłusznie wykonała polecenie. Lucjusz Malfoy skorzystał z okazji i ponownie chwycił ją za ręce, a potem nieco przyciągnął do siebie.

– Zachwycająca.

Zaśmiała się wystudiowanym śmiechem kokietki, pokiwała mu ostrzegawczo palcem przed nosem i potrząsnęła głową tak, że jej włosy kaskadą posypały się na twarz, przysłaniając złe spojrzenie chabrowych oczu. Szczerze pożałowała samotnego spaceru. I wtedy przypomniała sobie, jak bardzo już zamarudziła. Musiała się go natychmiast pozbyć.

– Och, obawiam się, że muszę już iść. Jestem spóźniona.

– Dokąd? Sama? O tej porze? Ależ pozwól zabawić się w twego rycerza! – powiedział miękko, poddając jej ramię. – Dokąd mam cię eskortować, moja piękna?

– Nie, to zbyteczne.

– Ależ...

– Lucjuszu – ucięła ze słodką minką, a ten uśmiechnął się, ustępując.

– Jak sobie życzysz. Nie możesz jednak znowu zniknąć, nie dręcz mnie. Musimy się wkrótce zobaczyć.

– O tak – zapewniła. – Na pewno.

– Słowo? Kiedy masz wolny wieczór?

– Jak się miewa Narcyza? – zripostowała szybko z jeszcze słodszym uśmiechem.

– Szatan z ciebie, Yen Honeydell, wiesz? – rzucił rozbawiony Lucjusz.

Posłała mu ręką całusa i odwróciła się, aby odejść. Zanim jednak to zrobiła, zerknęła na niego przez ramię i tonem swobodnej pogawędki dorzuciła:

– Tak na marginesie, nie nazywam się już Honeydell.

– O! – zdziwił się Malfoy. – Zmieniłaś nazwisko?

– Aha. – Zaśmiała się i znowu do niego mrugnęła.

– Jak się teraz nazywasz?

– Snape.

To jedno słówko wywarło dokładnie taki efekt, jakiego się spodziewała.

– Żartujesz! – krzyknął zszokowany, wypuszczając z wrażenia nieodłączną laskę z ręki. – NIE WIERZĘ!

– Lucjuszu, nie czytasz gazet?

– To żart, prawda?

Kobieta pomachała mu ręką, zostawiając zdezorientowanego arystokratę na środku ruchliwej ulicy. Gdy chwilę później obejrzała się po raz ostatni, nadal stał tam, gdzie go zostawiła, patrząc przed siebie rozszerzonymi szarymi oczami i bezgłośnie powtarzającego w kółko to nazwisko: „Snape, Snape, Snape".

Nie mógł w to wprost uwierzyć.

Ten Snape?!

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro